- W empik go
Krwawy Król i Łabędź - ebook
Krwawy Król i Łabędź - ebook
Krwawy Król zniszczył wszystko, co kochała. Czy zdoła uchronić przed nim swoje serce?
Król wilków uważany jest za potężnego, bestialskiego, barbarzyńskiego potwora. Wychowany, by pomścić śmierć rodziców, otacza swe martwe serce ścianą przemocy i nienawiści. Czerpie przyjemność ze zniszczenia, które wyrządza.
Opal jest księżniczką faerie z królestwa Seashellu. Przed swoimi poddanymi skrywa wielki sekret – posiada moce, które rodzina królewska utraciła całe pokolenia temu. Czy będą one jednak wystarczające, aby pomóc jej wygrać krwawą wojnę?
Opal pada ofiarą oszustwa i zostaje uwięziona. Wie, że musi ratować swoje królestwo za wszelką cenę. Kiedy jednak ponownie spotyka króla wilków, wszystko się zmienia... Rozlew krwi, strach, okrucieństwa wojny – wszystko to zdaje się tracić znaczenie pod pożądliwym spojrzeniem jego ciemnych oczu.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-745-1 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Właśnie miałam otworzyć drzwi do sypialni rodziców, żeby życzyć im dobrej nocy, ale na dźwięk toczącej się tam rozmowy gwałtownie zabrałam rękę.
– Ludzki książę?! – krzyknęła moja matka. – Oddanie mu jej, a raczej im, będzie nie tylko zdradą wobec naszej córki, ale również obrazą dla wszystkiego, co stworzyliśmy, z trudem znosząc ich obecność na tych ziemiach.
– Myślisz, że nie jestem tego świadomy? – zagrzmiał ojciec.
Czekałam stężała, wrośnięta w ziemię, gdy jego głos złagodniał.
– Nie mamy wyboru, Nikayo. Albo to zrobimy, albo będziemy czekać, aż zasypią nas gwiazdy, a oboje wiemy, co on zrobi jej albo nam wszystkim, jeśli dostanie szansę.
Moja matka nie odpowiedziała. Wyobraziłam sobie jej łagodną twarz ściągniętą troską, rubinowe policzki pobladłe od niespokojnych myśli.
– Zabiorą ją, wiem o tym – mówił dalej ojciec. – Jednakże będzie bezpieczna, nawet jeśli nie darzą się z tym księciem sympatią.
– Bezpieczna? – Moja matka roześmiała się ponuro. – Może lękają się nas i wykonują nasze rozkazy, lecz pamiętaj, Althonie, jednocześnie nami gardzą – wysyczała chłodnym głosem, zupełnie do niej niepodobnym. – Nie będą traktować jej z szacunkiem.
Łzy wypełniły moje oczy. Podniosłam drżącą dłoń, żeby otworzyć drzwi, jednak powstrzymały mnie następne słowa ojca.
– Lepiej, żeby czuła dyskomfort, niźli mieli ją torturować albo zabić, zanim spłodzi potomka, jak zrobili z Joonem. To zapewni Opal ochronę, a tym samym czas, aby przedłużyła ród Gracewoodów.
Po tych słowach odwróciłam się i popędziłam schodami na dół do pustej kuchni. Koszula nocna powiewała za mną na wietrze, kiedy wpadłam do ogrodu. Opadłe owoce plaskały pod moimi stopami, liście szeleściły, jednak się nie zatrzymywałam.
Niebo przysłoniła czerń, gdy zmusiłam stopy, aby poniosły mnie przez sięgającą kostek trawę. Próbowałam prześcignąć moje galopujące serce. Jedynymi świadkami ucieczki były chłoszczące mnie źdźbła, lawendowe pola, gwiazdy nad głową oraz ziemia rozbryzgująca się pod moimi bosymi stopami.
Uciekłam do mrocznego lasu w poszukiwaniu schronienia. Podążałam ścieżką, którą znałam na pamięć – nauczyłam się jej w dzieciństwie, zanim zaczęły się ataki i rozlew krwi. Zatrzymałam się dopiero, gdy dotarłam do paszczy ukrytej jaskini.
Wczołgałam się do środka i podniosłam, gdy pozwoliło mi na to wyższe sklepienie. Powoli zmierzałam w stronę skarpy nad jarem. Wyjście blokował przewrócony pusty pień drzewa, niemal tak szeroki jak zamkowe wieże. Przeszłam jego środkiem, chcąc uniknąć mokrej ziemi pod stopami i jeszcze raz poczuć wiatr na mokrych od łez policzkach oraz ujrzeć gwiazdy na niebie.
We wnętrzu pnia odnalazłam ukrytą pod mchem powyginaną gałąź i stanęłam na niej brudnymi stopami. Wspięłam się wyżej, aż przecisnęłam głowę przez dziurę w korze i chwyciłam się wystających konarów. Podciągnęłam się, żeby usiąść na górze.
Przez kilka błogich chwil skupiałam się wyłącznie na oddechu. Pod nogami czułam ciepły, szorstki pień, a moje stopy kołysały się nad rzeką, która płynęła pod drzewem. Woda wiła się meandrami pomiędzy podzieloną ziemią i kierowała w stronę morza.
Księżyc i mrugające gwiazdy odbijały się w bulgoczącej, marszczącej się tafli. To drzewo nie zawsze tu było, ale na pewno dłużej, niż ja żyłam. Dawno temu Nodoyę i jej magiczne królestwa Sinshellu i Vordanu łączyły gigantyczne mosty, a ich ludy żyły ze sobą w zgodzie.
Ponoć kiedyś stanowili całość. Coś mi jednak mówiło, że nie do końca była to prawda, bo inaczej nie doszłoby do owego podziału. Wystarczy mała rysa, by stworzyć przepaść. A przepaść z czasem się powiększała.
Spojrzałam na jar, powiększający się w wyniku wojny i nienawiści, usłany pozostałościami po kamiennych mostach i drewnianych statkach, i zaklęłam pod nosem. Otarłam twarz wierzchem dłoni, starając się pohamować napływ łez do oczu. Od dziecka wiedziałam, że kiedyś zostanę zmuszona do małżeństwa, najpewniej zanim w ogóle będę do tego gotowa, ale nigdy nie sądziłam, że tak do tego dojdzie. Nie myślałam, że większość kandydatów umrze i ocaleje jedynie człowiek.
Wcale nie chodziło o to, że poślubienie człowieka napawało mnie odrazą. Wręcz przeciwnie. Książę Bron był przystojny, otaczała go aura nonszalancji. Był smukły, wysoki, miał ciemnobrązowe włosy przeplatane pasemkami złota, bo najczęściej spędzał dnie na polowaniach i treningach w słońcu. Widziałam go zaledwie parę razy i za każdym razem uśmiechał się tak, że serce przyspieszało.
Poświęciłam wiele godzin, żeby uchwycić ten uśmiech na pergaminie, ukazać sposób, w jaki odbija się w jego ciemnych oczach, ale nigdy nie byłam do końca zadowolona z rezultatu. Książę z rzadka spoglądał w moją stronę. Lecz kiedy już to robił, jego usta zaciskały się w cienką linię, a oczy patrzyły oceniająco.
Dla niego byłam bowiem tylko faerie – kolejną istotą, na którą nie da się polować.
Jeśli w historii tkwiło choć ziarno prawdy, wielu z nas posuwało się do absurdalnych czynów, dlatego nie mogłam pozwolić sobie na nadzieję. Nie mogłam wierzyć, że będzie cieszyć go perspektywa naszego ożenku.
Mimo że miałam go za przystojnego i charyzmatycznego, moja matka się nie myliła. W najlepszym razie będę żyć w nieustannym dyskomforcie, a w najgorszym – strachu o własne życie.
– A ja myślałem, że mam to spróchniałe drzewo tylko dla siebie.
Przestraszona przesunęłam się po ostatnim przejściu łączącym ziemie Nodoyi i niemal z niego spadłam, ale udało mi się uczepić paznokciami kory. Jeszcze nigdy nie napotkałam żywej duszy w mojej kryjówce.
Zakapturzona postać wsunęła miecz do pochwy przewieszonej przez ramię i zbliżyła się do kamienistego urwiska.
Powinnam się ruszyć. Powinnam zażądać, by wrócił tam, skąd przyszedł, jednak coś mi mówiło, że nic bym tym nie wskórała. Nie był złotym fae ani człowiekiem. Dotarł do mnie jego zapach, połączenie dymu i drzewa cedrowego, od którego każdy włos na moim ciele stawał dęba.
– Nie powinno cię tu być.
– A kto tak twierdzi? – zapytał i przekrzywił głowę. Spod kaptura wysunęły się blond kosmyki, tak jasne, że niemal białe. Jego głos kojarzył mi się z gęstym, gorzkim i nęcącym połączeniem cytryny i czekolady.
– Ja – oznajmiłam, zadowolona, że głos mi nie drży.
– Ach. – Wskoczył na pień drzewa niczym kot. Oddzielała nas jedynie dziura, moja jedyna droga ucieczki. – A ty to kto?
Byłam zbyt struchlała, by się obruszyć. Każda cząstka mojego ciała spięła się w gotowości do ucieczki.
– Doskonale wiesz, kim jestem.
Nieznajomy zdjął kaptur peleryny i powoli przeniósł na mnie spojrzenie.
– Żyjemy w podzielonym królestwie, księżniczko, zatem nie oczekuj, że wszyscy cię będą znać.
Moje serce gnało jak szalone, umysł próbował odnaleźć potencjalne drogi ucieczki. Tymczasem on przesuwał niebieskim spojrzeniem po mojej twarzy.
– Nie mam zamiaru cię skrzywdzić.
Zamrugałam.
– Jesteś szkarłatnym. Wyczuwam to… – Powiodłam wzrokiem po jego tunice i pelerynie; obie czarne jak noc, ozdobione czerwonymi brzegami. – A także widzę. Jeśli więc nie masz nic przeciwko…
– Dlaczego masz mokre oczy? – Przyjrzał się moim policzkom i wymamrotał: – Płakałaś, słońce.
Już chciałam się ruszyć i wskoczyć do dziury, lecz jego następne słowa mnie powstrzymały.
– Na twoim miejscu bym tego nie robił.
Ledwie skończył mówić, a pod nami, niesione wiatrem, rozległy się kroki i wycie ogarów.
– Jesteś na patrolu.
– Wkrótce tu dotrą.
Z moich oczu musiała wyzierać niepewność, bo przyglądał mi się z rozbawieniem.
– Jesteś strażnikiem – rzekłam, przyglądając się rękojeściom dwóch mieczy wystających ponad jego ramionami. – Wojownikiem. Dlaczego jak dotąd nie powiadomiłeś ich o mojej obecności?
Cóż za głupie pytanie! Ale gdyby rzeczywiście zamierzał oddać mnie w ręce Krwawego Króla wilków, już dawno wykonałby jakiś ruch.
– Uznajmy, że kieruje mną ciekawość – odparł tonem sugerującym raczej znudzenie niż fascynację. – Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni widziałem z bliska złotą córkę słońca, w dodatku należącą do królewskiego rodu.
Powarkiwania dobiegały teraz z bliższej odległości, zaraz po nich rozległ się śmiech jego nawołujących się zbójeckich kompanów.
Stojący naprzeciwko mnie mężczyzna nie był zwykłą istotą. Był szkarłatnym – krwawym fae – co oznaczało, że nie powinnam wierzyć w ani jedno jego słowo. To przez nich nasze ludy zostały podzielone. Byli brutalni, krwiożerczy i zdeprawowani. W ich żyłach płynęła obłuda, która uczyniła z nich wrogów królestwa Nodoyi na długo przed moim narodzeniem, dwadzieścia dwie wiosny temu.
Jedno królestwo symbolizowało życie, stworzenie i pokój, drugie – śmierć, władzę i przemoc.
Na przestrzeni ostatnich lat nasz słoneczny lud brał udział w wielu walkach i wiele z nich przegrał w starciu ze szkarłatnymi, ale choć od kilku pełni księżyca panował między nami relatywny pokój, nie byłam naiwna i wiedziałam, że wkrótce znów zaatakują.
Nikt do końca nie miał pojęcia, co chcieli osiągnąć poza cierpieniem, zniszczeniem i zemstą, mającą pomścić śmierć poprzednich króla i królowej krwawych fae.
Rozciągający się pode mną jar utrudniał im atak z zaskoczenia, ale nigdy ich nie powstrzymał. Nasze szeregi się przerzedziły, a oni wiedzieli, że nie jesteśmy w stanie patrolować swoich ziem i chronić ich tak jak kiedyś. To oni zniszczyli Pierwszy Stary Most i wynajdowali coraz to nowsze narzędzia, aby pomóc w przedostaniu się na drugą stronę tym, którzy nie byli w stanie przeskoczyć przepaści lub nad nią przelecieć.
Minęła pełna napięcia minuta, podczas której mój oddech stał się jeszcze cięższy. Potem kolejna. Patrol zaczął się zbliżać.
– Nie powinieneś im towarzyszyć?
Strażnik wzruszył ramionami.
– Nie próbują mnie odszukać, jeśli tym się martwisz.
Obecnie trapiło mnie wiele kwestii – przede wszystkim jego obecność, tak dojmująca, że powietrze zdawało się przemienione w olej, który opływał moją poharataną skórę.
Jego pełne usta wygięły się w lekkim uśmiechu, jakby potrafił to wyczuć.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Gdy zauważył moją pytającą minę, dodał:
– Dlaczego płaczesz?
Zdanie zabrzmiało raczej jak rozkaz i w innych okolicznościach z pewnością byłabym zbulwersowana. Teraz jednak byliśmy tu sami i chociaż potrafiłam bronić się do pewnego stopnia, nie dałabym rady wyszkolonemu, uzbrojonemu zabójcy.
Jedyna broń, jaką posiadałam, tkwiła we mnie. Na ogół była ona równie bezużyteczna, co inne umiejętności, którymi zostali obdarzeni światli: zdolność uleczania, naprawiania, przyspieszania wzrostu roślin i tworzenia. Były to jednak słabe sztuczki, nieporównywalne nawet z talentami naszych mrocznych pobratymców. Oni mieli wiele umiejętności, a ja słyszałam zaledwie o kilku z nich. Przez owe opowieści zastanawiałam się, jak przetrwaliśmy tyle czasu i cóż za gwiazdy opętały mojego dziada, że postanowił wystąpić przeciwko zmarłym już władcom krwawego królestwa – i rozpocząć wojnę z Vordanem.
Mężczyzna wciąż tkwił nieruchomo, wbijając wzrok w płynącą wodę.
Nie wiem, dlaczego w ogóle postanowiłam odpowiedzieć, ale słowa opuściły moje usta, nim zdołałam je powstrzymać.
– Usłyszałam, że mam wyjść za mąż.
Jeśli to w ogóle możliwe, nieznajomy stężał jeszcze bardziej. Cała jego sylwetka, potężna i zastraszająca, tonęła w mroku. Odchrząknął, nie odrywając wzroku od rzeki.
– Takie jest chyba przeznaczenie księżniczek, nieprawdaż? – Jego ton był chłodniejszy, lodowaty. – Dlatego nie rozumiem twojej rozpaczy.
Teraz dopiero mnie rozjuszył. Wyrwał mi się oschły śmiech i zgięłam kolana, żeby skoczyć. Gdy wylądowałam na dnie pnia, usłyszałam:
– Zaczekaj.
Nie posłuchałam. Już samo przebywanie w jego obecności było nieroztropne. Strażnik, żołnierz piechoty, morderczy wojownik – kimkolwiek był – nie zmieniało to faktu, że stoi po stronie wroga, a ja powinnam się cieszyć, że wciąż oddycham.
Krzyknęłam, gdy niespodziewanie zmaterializował się przede mną. Zrobiłam krok w tył, moje serce zadudniło.
– Co…
– W pniu jest jeszcze jedna dziura – rzekł tonem wyjaśnienia.
Nie zdążyłam unieść głowy, żeby odszukać jej wzrokiem, bo złapał mnie za rękę szorstkimi palcami i pociągnął w stronę jaskini.
– Puszczaj – warknęłam, próbując się uwolnić.
Nie przeprosił za swój brak ogłady. Uśmiechnął się blado i odwrócił, a następnie na wpół spowity mrokiem zaczął iść tyłem.
– Ludzkiego księcia, jak mniemam?
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co ma na myśli, i przeszył mnie zimny dreszcz.
– To nie twoja…
– Ma to sens – wymamrotał. – Twój lud staje się coraz bardziej zdesperowany. – Zatrzymał się tak gwałtownie, że niemal na niego wpadłam. – Powiedz mi, promyczku, potrafisz walczyć?
Oniemiała spojrzałam na tego aroganta.
– Promyczku?
Uśmiechnął się szerzej, demonstrując dołeczek w policzku, a jego władcze oczy pociemniały.
– Odpowiedz na pytanie.
– Najpierw ty odpowiedz na moje.
– Żadnego nie zadałem.
Przewróciłam oczami.
– Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym.
Westchnął rozdrażniony.
– Zawsze jesteś taka uparta? I głupia?
Oczy niemal wyszły mi na wierzch, ale zanim zdążyłam się odgryźć, uniósł mocarną rękę i machnął lekceważąco.
– A może mnie nie słuchałaś, córko słońca?
Moje policzki oblały się rumieńcem, który spłynął aż na szyję. Dobrze, że w ciemności tego nie widział.
Po jego ochrypłym śmiechu domyśliłam się, że było inaczej, ale ów dźwięk rozproszył mnie na tyle, że się tym nie przejęłam. Prześlizgnął się po moim ciele, przesączył się przez skórę, żeby ogrzać krew.
Otrząsnęłam się, wyprostowałam ramiona i zadarłam podbródek.
– Z pewnością jesteś świadom, że właśnie uraziłeś kobietę królewskiego pochodzenia.
– Uraziłem? – wymruczał i płynnym ruchem wyjął miecz z pochwy na plecach. – Powinnaś się cieszyć, że na tym poprzestaję, księżniczko – wręcz wysyczał mój tytuł. Miecz odbił światło majaczące za nami.
Zrobiłam krok w tył, strach obciążył moje kończyny.
– Nie ośmielisz się.
Wydął wargi, ostrze wiszące swobodnie przy jego boku zalśniło szkarłatem. Dobrze wiedziałam, że byłby w stanie zaatakować, zanim zdążyłabym zaprotestować.
Zabić mnie było równie trudno, co jego, ale wystarczyło, że wbiłby ostrze w moją czaszkę. Jeśli oręż wykonano z żelaza, mógł wyciąć mi serce z klatki piersiowej i zmienić je w pył.
Żadna z tych opcji mnie nie przekonywała.
– Gdybyś mi tak bezczelnie nie przerwała, dowiedziałbyś się, że nie zamierzam cię zabić… – powiedział tak łagodnym tonem, że chwilowo mu uwierzyłam. – Obrazy, moje słońce, będą twoim najmniejszym zmartwieniem, jeśli w istocie poślubisz ludzkiego księcia.
Nie mylił się, dlatego milczałam, zastanawiając się, czy uda mi się go wyminąć i jakimś cudem przed nim uciec. Byłam księżniczką i chociaż moje moce nie mogły się równać z mocami mieszkańców Vordanu, potrafiłam biegać szybciej niż inni – a już w szczególności szybciej niż nędzny strażnik, który postanowił w nocy odłączyć się od grupy.
Jego oczy błysnęły, jakby czytał mi w myślach. Dostrzegłam w nich wyzwanie. Był to mężczyzna, który upodobał sobie pościgi za ofiarą. Wcale mnie to nie dziwiło, jako że część krwawych fae oraz wszyscy wchodzący w skład królewskich wojsk byli zmiennokształtnymi. Słyszałam jednak wystarczająco dużo okropnych opowieści o tym, co jego rasa robi z kobietami, które udaje im się złapać, że wolałam pójść po rozum do głowy.
„Ostrożnie”, usłyszałam w myślach śpiewny głos. „Lepiej uważaj”.
Przerzucił miecz do drugiej ręki, ani na chwilę nie odrywając ode mnie spojrzenia.
– Gdzie masz broń?
– Wiedz, że… – zaczęłam butnie.
Popatrzył na mnie wyczekująco.
Zagotowałam się i przyznałam niechętnie:
– Cóż… Nie mam jej przy sobie.
Zmarszczył gęste, złote brwi.
– Naprawdę chcesz mi wmówić, że opuściłaś bezpieczne gniazdko i zapuściłaś się w mrok bez przygotowania?
Przełknęłam ślinę, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Przestąpiłam z nogi na nogę.
Obrzucił mnie spojrzeniem, które zmroziło mi krew w żyłach. Bez wątpienia zauważył moje bose, brudne stopy i pozbierał w całość elementy układanki.
– Uciekłaś w pośpiechu.
– Tak.
– Głupia – warknął, jakbym byłam dzieckiem, które trzeba skarcić.
Nie miałam pojęcia, kim jest ten niegodziwiec, ale spędziłam w jego obecności wystarczająco dużo czasu, by wyczuć zapach wilka. Już chciałam to wytknąć, jednak w tym momencie rzucił w moją stronę miecz.
– Potrafisz walczyć, prawda, słonko?
Złapałam broń, skórzana rękojeść wciąż była ciepła od jego dotyku.
– Ależ naturalnie.
Wyciągnął drugi miecz, krótszy. Jego wzrok nieco się ochłodził, a usta delikatnie rozciągnęły w uśmiechu.
– I będziesz walczyć o swoje żałosne życie?
– Jesteś odpychająco nieokrzesany.
– Jednak mam rację?
Zgromiłam go wzrokiem.
– Moje życie nie jest…
Urwałam i zaczerpnęłam tchu, nie chcąc się tłumaczyć. Nie mogłam nazwać swojego życia żałosnym, ale nie zamierzałam też przyznać, że daleko mu do idealnego. To byłoby samolubne, zważywszy na to, ilu poddanych, wiosek i miast straciliśmy. Nawet przed rozpoczęciem ataków nie miałam żadnego konkretnego marzenia, do którego mogłabym dążyć, ale wiedziałam, że pragnę czegoś więcej.
– Tak.
Podrzucił miecz, który zawirował w powietrzu i z gracją wylądował w ziemi między jego stopami.
– Udowodnij mi to.
– Nie muszę ci niczego…
Powietrze uszło z moich płuc, kiedy zamierzył się mieczem na moją rękę. Zrobiłam szybki unik, potykając się o długą koszulę nocną. Skrzywiłam się i spojrzałam na ziemię, skały i sklepienie jaskini, z których wystawały splątane korzenie.
– Każę skrócić cię o… Ach! – krzyknęłam i przetoczyłam się, a moje długie złote włosy utknęły między ziemią a ostrzem nieznajomego.
Dysząc ciężko, popatrzyłam na mężczyznę, który skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
– Rozumiem. Chcesz umrzeć.
– Wcale nie – warknęłam i podniosłam się pospiesznie.
Podszedł blisko, wręcz niepokojąco blisko, tak że mogłam ujrzeć plamki czerni w jego bezdennych niebieskich oczach i wachlarz okalających je blond rzęs.
– Postawią na swoim, wspomnisz moje słowa, księżniczko. A potem o tobie zapomną. – Każde słowo wycedził przez śnieżnobiałe zęby. Miał ostre kły, jakich jeszcze u nikogo nie widziałam. Odchyliłam głowę, kiedy nade mną zawisł. – Niezależnie od podpisanych rozejmów ludzkie królestwo w najlepszym razie nas toleruje i prędzej cię spalą, niż wydadzą za swojego ukochanego, rozwydrzonego księcia.
Podniósł z ziemi odcięte pasma moich włosów i popatrzył, jak odrastają w jego dłoni. Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Wyraźnie zarysowaną kwadratową szczękę porastał wielodniowy zarost. Nozdrza jego prostego, ostrego nosa się nadęły. Mężczyzna zrobił krok w tył.
Łapczywie zaczerpnęłam oddechu pachnącego ziemią i wilgocią. Nigdy wcześniej nie znalazłam się tak blisko krwawego fae – właściwie nawet do tej pory nawet nie znajdowaliśmy się w tej samej komnacie. A jedyny kontakt z nimi miałam wtedy, kiedy słyszałam ich płacz i zawodzenia dobiegające z naszych lochów, gdzie zamknięto ich za szpiegostwo albo zakradanie się zbyt blisko zamku.
Po pierwszej wojnie, a przed rozpoczęciem niedawnych ataków, między nami panowała cisza. A teraz z każdym rokiem rosło napięcie związane z coraz większym rozłamem między ludami, które zaczęło dzielić coś więcej niż tylko rzeka.
Stąd też nie wiedziałam, że tak bliskie spotkanie może poskutkować utratą oddechu i rozumu.
– Przyjmie cię za żonę – ciągnął dalej. – Jestem tego pewien. Ale jaki będzie miał w tym cel? Nigdy nie będzie w stanie spłodzić z tobą potomka, nie pozwolą mu cię zatrzymać, zatem… – Odwrócił się. – Chyba będziemy musieli zaczekać i się przekonać.
Roztrzęsiona i zaczerwieniona zignorowałam ostrzeżenie pobrzmiewające w jego ostatnich słowach.
– Muszę już wracać – oznajmiłam i przyjrzałam się broni, którą upuściłam. – Wkrótce będą mnie szukać.
– Zawsze robisz to, co ci każą? – zapytał tonem pieszczotliwej drwiny i na jednej nie poprzestał. – Zawsze płyniesz z prądem tego zgniłego życia, zamiast podjąć działanie?
W głębi mnie rozgorzał ogień gniewu. Niespodziewany, ale nie zaniepokoił mnie na tyle, by powściągnąć język.
– Zamilcz. Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
– Wręcz przeciwnie – odparł, muskając kciukiem podbródek pod pełną dolną wargą. – Ja walczę całym sobą, z całych sił. – Jego oczy przypominały ślepia wilka, były jednocześnie jasne i ciemne. – Jesteś narzędziem czy bronią, słońce?
Zaschło mi w ustach, a on warknął:
– Stań się bronią, której nikt nie potrafi dzierżyć. Podnieś miecz.
W moich oczach zebrały się łzy, ale nie ze strachu. Pochodziły z miejsca, do którego wolałam nie zaglądać, i na szczęście nie musiałam. Pochyliłam się i zahaczyłam o korzeń nocną koszulą, która rozdarła się na wysokości kolan.
Szkarłatny strażnik nawet nie spojrzał na moje nogi. Nie odrywał wzroku od mojej twarzy, kiedy stanęłam w rozkroku, zaczerpnęłam nosem powietrza i pokiwałam głową.
Kiedy wymierzył pierwszy cios, odskoczyłam tanecznym krokiem. Po kolejnym, wykonanym z półobrotu, nasze miecze spotkały się z rezonującym szczękiem. Ramię zabolało od siły jego nacisku.
Odsunęłam się i ruszyłam w jego stronę w tym samym momencie, gdy natarł na mnie, ale zanurkowałam pod jego ramieniem. Roześmiał się i uderzył z taką siłą, że musiałam odskoczyć. Nasze ostrza zgrzytnęły o siebie w powietrzu, a mój wymach od dołu uratował mi rękę.
– Lepiej – oznajmił, cofając się.
Otarłam pot z brwi. Czułam, że się hamował, nie wiedzieć z jakiego powodu, ale i tak byłam za to wdzięczna.
Parowaliśmy ciosy, zataczając okręgi i wykonując skoki. Z mojej nogi i ramienia sączyła się krew. Rozcięcia nie były głębokie, ale wystarczyły, by podsycić ogień, który rozbudził we mnie ten nieznajomy.
Rzucałam się na niego raz po raz, wydając dźwięki, o które wcześniej bym się nie podejrzewała.
Odpowiadał na każdy mój atak. Wiedziałam, że nigdy go nie pokonam, ale nie przejmowałam się tym. Nie o to tu chodziło. Nie powstrzymywało mnie to przed kolejnymi próbami, nawet pomimo odniesionych porażek.
– Księżyc już znika – zauważył, kiedy po raz kolejny od siebie odskoczyliśmy. Jego twarz była sucha, podczas gdy moja uciekała potem. – Ty też musisz już iść.
Dyszałam ciężko, klatka piersiowa unosiła się gwałtownie.
W końcu szkarłatny zerknął na moje ciało. Zacisnął usta w grymasie, jakby karcił się za jakieś myśli. Odwrócił się i ruszył w stronę wydrążonego pnia drzewa.
– Twój miecz! – zawołałam za nim.
– Zatrzymaj go – odparł, nie odwracając się. – Jeszcze się spotkamy.
A potem zniknął w ciemności.
W połowie drogi do domu, kiedy słońce już wyłaniało się zza ciemnych gór wznoszących się w oddali za zamkiem, dotarło do mnie, że nawet nie poznałam jego imienia.2
Opal! – zawołała rano matka ze schodów prowadzących do mojej wieży. – Na gwiazdy, co się z tobą dzieje? – zapytała, otwierając drzwi komnaty. – Dochodzi już południe.
Z jękiem naciągnęłam na siebie koce. Rozcięcia i zadrapania powinny już zniknąć, ale na wszelki wypadek wolałam jej się nie pokazywać.
– W nocy nie mogłam zasnąć.
Nie było to kłamstwo. Kiedy wróciłam do domu, po tym jak ukryłam miecz szkarłatnego strażnika za kołem starego wozu stojącego na polach za zamkiem, jak w transie patrzyłam w ozdobiony zawijasami sufit, zastanawiając się, czy to spotkanie mi się przyśniło.
Potem jednak przypomniałam sobie, co podsłuchałam wcześniej i dlaczego w ogóle zaszyłam się w swojej bezpiecznej przystani, szukając osamotnienia. Ostatnio już niczego nie byłam pewna, ale wiedziałam, że moje schronienie przestało być bezpieczne i że powinnam już wrócić.
Matka rozsunęła grube koronkowe zasłony, wpuszczając do komnaty powiew świeżego powietrza. Uśmiechnęła się jak zwykle, gdy czuła wiatr na skórze, jednak mina jej zrzedła, gdy przeniosła na mnie spojrzenie.
– Jesteś brudna.
Szlag. Może strażnik miał rację i w istocie byłam głupia. Przed wejściem do łóżka nawet nie pomyślałam, by sprawdzić odbicie w lustrze wiszącym nad toaletką.
– Wczoraj zapomniałam się wykąpać – wymamrotałam.
Królowa Sinshellu patrzyła na mnie tak długo, że zaczęłam się obawiać, iż wyczuje prawdę, ale ostatecznie cmoknęła z dezaprobatą, wymamrotała coś pod nosem, a potem wyszła i wezwała Linkę, żeby przygotowała mi kąpiel. Po powrocie rysy jej twarzy – delikatnie pomarszczonej, jako że zbliżała się już do dwustu lat – ściągnęły się w trosce.
– Pospiesz się. Ojciec i ja czekamy na ciebie przy obiedzie.
Mój żołądek się skurczył. Zarówno ze strachu, jak i głodu.
– Miałam udać się do południowego ogrodu.
– Nie ma takiej potrzeby – skarciła mnie łagodnie. – Rachu-ciachu, jedzenie nie może iść do piachu.
Tak często używała tych słów, że z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Gdy wyszła, odrzuciłam koce na bok.
Linka, pixie posiadająca pomniejsze zdolności panowania nad żywiołami, zjawiła się, gdy akurat się rozbierałam, i od razu wzięła się do wypełniania wodą głębokiej wanny znajdującej się w sąsiedniej komnacie. Słysząc jej przerażony okrzyk, cała się spięłam. Gdy odwróciłam się od toaletki, pixie zakryła usta palcami tak bladymi, że niemal jasnoróżowymi.
– Opal, na gwiazdy! Co ci się stało?
Obróciłam się nieznacznie, żeby spojrzeć w swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad flakonikami perfum, które sama stworzyłam, licznymi szczotkami, tiarą, porzuconymi niedokończonymi książkami, i skrzywiłam się w duchu.
– Och. – Szybko poszukałam w głowie odpowiedzi, licząc, że to wystarczy. – Wczoraj w nocy odbyłam trening.
– Twój ojciec zazwyczaj nie jest taki… – Linka próbowała znaleźć odpowiednie słowa, ale nie była w stanie. Miała rację.
– Chyba miał zły humor – podsunęłam, a potem wyminęłam ją w drodze do łazienki.
Zanurzyłam się w wodzie pachnącej karmelem i wanilią. Moje ciało było bardziej spięte, niż się spodziewałam, więc ucieszyłam się, że Linka dodała do kąpieli solony imbir, aby wspomóc gojenie ran.
– Myślałam, że wczoraj twój ojciec był zajęty spotkaniem z generałami.
A niech mnie gwiazdy… Wyczułam pełną wyższości nutę w jej głębokim głosie i zobaczyłam błysk w żywych błękitnych oczach. Wywęszyła kłamstwo. Zbyt często zapominałam, że pixie są do tego zdolne. Teraz już mi nie da spokoju.
Mogłam jej ufać. Poznałyśmy się, gdy miałam siedem lat, a ona dopiero weszła w okres dojrzewania i zaczęła pracę w zamku Gracewood. Wiedziałam jednak, że zdradzi moje zaufanie, jeśli uzna, że grozi mi niebezpieczeństwo.
– W lesie za zamkiem natknęłam się na żołnierza – mruknęłam i wzięłam od niej gąbkę, żeby zanurzyć się w wodzie.
– Chcesz powiedzieć przy twoim pniu drzewa. Na ostatnim przejściu.
Kiedy przeniosłam na nią wzrok, zobaczyłam uniesione brwi. Zaczęłam żałować, że podzieliłam się z nią tym sekretem, kiedy odkryłam drzewo kilka lat temu.
– Nie czas na zagadki, Opal. Masz siniaki na biodrach i łokciach, a nawet zadrapania, które jeszcze się nie zagoiły.
Nie sądziłam, że miecz szkarłatnego mężczyzny uderzył mnie tak mocno. Skrzywiłam się, szorując twarz. Nie jego miecz, przypomniałam sobie, tylko moje upadki, gdy próbowałam go uniknąć.
– W porządku – prychnęłam, namydlając ramiona. – Wyraziłam ubolewanie, że ostatnio nie mam zbyt wiele okazji do treningów, a on postanowił to zmienić.
– Co to za żołnierz? Jeden z podwładnych Elhna?
Miała na myśli ulubionego kapitana mojego ojca, który kiedyś często ze mną trenował, gdy tata nie mógł. A nie mógł bardzo często. Zmieniło się to, kiedy pewnego dnia dostałam szału i zrobiłam coś niewybaczalnego. Elhn myślał, że jestem chora, ale ojciec wiedział lepiej. I teraz twierdził, że moje umiejętności są wystarczające i mogę poczekać, aż będzie wolny.
Szkarłatny wilk z pewnością by się nie zgodził.
Co prawda nie posiadałam takiej wiedzy, jak bym chciała, ale co do jednego nie miałam wątpliwości – ojciec postanowił trenować mnie sam, bo zrobiłby wszystko, aby zachować moją moc w sekrecie. Wieść o moim darze nie powinna się roznieść, bo wzbudziłaby strach i wydała na mnie wyrok, a poza tym nie zdołałaby uratować tego umierającego królestwa.
– Nie – odparłam zwięźle, dając znać, że nie chcę ciągnąć tematu.
Linka westchnęła i odpuściła, ale w jej następnych słowach krył się niepokój innego rodzaju.
– Posłuchaj, nie jestem pewna, czy już słyszałaś, ale wolę cię uprzedzić…
– Wiem – odparłam, mocząc szmatkę w wodzie. – O księciu Bronie.
Linka przestała przeglądać półki zagracone domowymi olejkami, solami, szczotkami i ręcznikami. Wzięła największy, żeby pomóc mi się wytrzeć.
– A zatem wiesz, że chcą waszych zaślubin.
– Podsłuchałam ich rozmowę – przyznałam i skończyłam się szorować.
W łazience panowała głucha cisza, wypełniona jedynie dźwiękiem chlupoczącej wody. Wykręciłam ręcznik i powiesiłam go na brzegu wanny, a następnie z niej wyszłam. Linka owinęła mnie płótnem i umocowała go pod moją ręką, patrząc mi w oczy. Musiała zadrzeć głowę, bo sięgała mi do podbródka.
– Chyba już rozumiem, dlaczego trenowałaś, kiedy nie było takiej potrzeby.
W istocie minęło już kilka zim, odkąd po raz ostatni podniosłam miecz na mojego ojca. On jednak twierdził, że ma bardziej naglące obowiązki – siły Vordanu zakradały się do naszego królestwa małymi grupami z zamiarem zabicia szlachty i wysoko postawionych urzędników, a także nieustannie przypuszczały atak na Królewski Jar. Mimo że to miejsce leżało w Errinie, królestwie ludzi, wszyscy musieliśmy korzystać z tej drogi w celach handlowych ze względu na wąskie przejścia i skały występujące w północnej części Nodoyi. Był to nasz słaby punkt, a Krwawy Król o tym wiedział.
– To gra – podsumował mój ojciec kilka miesięcy temu na spotkaniu z radą wojenną. – On z nami pogrywa. My jesteśmy myszą, a on dzikim kotem. Próbuje nas zmęczyć, a tymczasem przygotowuje się do ostatecznego ciosu.
Przysłuchiwałam się spotkaniu przez drzwi. Róże, które zerwałam w ogrodzie, zwiędły, a wazon rozkruszył się w mojej drżącej dłoni.
Czułam bezradność. Jako ich jedyna dziedziczka – mój brat i dziadkowie zginęli przed moim narodzeniem w bitwie pod upadającymi mostami – nie zostałam na szczęście zamknięta w komnacie na cztery spusty, ale w owej na pozór niekończącej się wojnie dawano mi bardzo mało wolności.
A wczoraj strażnik, wróg, który mógł i najprawdopodobniej powinien był mnie zabić, wytknął mi tę niewygodną prawdę.
Mogłam być bronią. Mogłam pomóc. A zamiast tego traktowano mnie jak narzędzie.
– To dla twojego dobra – wycedził siedzący u szczytu stołu ojciec, przeżuwając kawałek dziczyzny. Zacisnął dłoń w pięść na masywnym drewnianym blacie. – A poza tym musisz przedłużyć nasz ród. Z ich ochroną możesz o to zadbać. Możesz wysłać swoje dziecko do zamorskich krain, nie dbam o to. Ale jeszcze wspomnisz moje słowa, Opal. – Ściszył głos. – On po nas przyjdzie i najwyższa pora, abyśmy zaczęli stawiać opór, zamiast wypierać się prawdy. To jasne, że nie możemy go pokonać. Nikt nie może. Kiedy ogłosi, że nasz czas dobiegł końca… – Rozłożył bezradnie ręce, nawet nie musiał dokończyć zdania.
Szkarłatny strażnik powiedział to samo.
„Wspomnisz moje słowa”.
Dziecko. W zamorskich krainach.
Każde pozbawione emocji słowo wydobywające się z ust ojca podsycało moją panikę. Zacisnęłam w garści widelec tak mocno, że niemal go zgięłam.
– Nie mogę kopulować z człowiekiem.
– Ależ naturalnie. I nie będziesz – odezwała się moja matka siedząca obok mnie. – Jeśli wyrażą zgodę na zaręczyny, poślemy Elhna do zamku Errinu jako twojego osobistego strażnika. On już wypełni obowiązek.
Obowiązek.
Zakręciło mi się w głowie. Nie miało znaczenia, że tego nie chcę ani nie jestem na to wszystko gotowa. I nawet nie wiedziałam, kiedy będę. Moi rodzice byli tego świadomi – dobrze wiedzieli, że w porównaniu do innych kobiet naszego ludu jestem o wiele za młoda, by stworzyć nowe życie.
To jednak była moja rola, obowiązek, dlatego nie miałam złudzeń. Wszak moje istnienie, dystans ojca, nieustanne zmartwienia matki i moja nieumiejętność tworzenia życia poza murami tego zamku wyraźnie wskazywały na cel mego żywota. Wiedzieli o tym wszyscy, a ja w szczególności.
Kochali mnie, co do tego nie miałam wątpliwości, ale czułam się osamotniona. Byłam księżniczką, a jednocześnie marnym substytutem ukochanego księcia. Sposobem na to, by przedłużyć nasz ród w obliczu niepewnej przyszłości. Nic ponadto.
Narzędziem.
Nie ośmieliłam się spojrzeć na Elhna, który stał w progu z rękami założonymi z tyłu i przeszywał mnie wzrokiem. Był starszy od mojej matki o co najmniej dekadę, w miarę przystojny, ale wyjątkowo powściągliwy, a do tego miał już towarzyszkę. Proszenie go o to, by…
– A co, jeśli się nie zgodzą?
Moja matka spojrzała na męża w sposób, który dawał do zrozumienia, że zadała wcześniej to samo pytanie.
– Zgodzą się – odrzekł zwięźle mój ojciec i dokończył wino.
Mrok nadciągał z wolna, jakby czas nie chciał, abym opuściła naszą bezpieczną fortecę wzniesioną z kamienia księżycowego i pobiegła przez kuchnię i pola, aby odszukać ukryty tam miecz.
Mimo to dwie noce później zaczekałam, aż mieszkańcy zamku udadzą się na spoczynek, i przeszłam do działania.
Zastałam go na miejscu. Nie wiem, dlaczego czułam jednocześnie ulgę i zdenerwowanie na widok ukrytej postaci siedzącej w ciemności na ostatniej drodze łączącej nasze ziemie.
Miał szorstki głos, jakby samo odezwanie się do mnie go drażniło.
– Przyszedłem tutaj zeszłego wieczora, ale się nie pojawiłaś.
Moja ręka niemal ześlizgnęła się z krawędzi, kiedy podciągnęłam się przez otwór w pniu, aby zająć miejsce na jego drugim końcu, tak jak ostatnio.
– Czy twój król cię nie potrzebuje? – Pytanie zabrzmiało bardziej oschle, niż zamierzałam, ale z pewnością musiał wiedzieć, jakim potworem jest jego władca, skoro jeszcze mnie nie porwał ani nie skrzywdził.
Wciąż nie byłam gotowa przyznać, że nie wszystkie szkarłatne istoty to bezduszni mordercy, którzy co do jednego chcą nas zgładzić, lecz często zastanawiałam się, czy rzeczywiście tak jest.
Może dzięki temu istniała szansa, by odwrócić losy tej wojny.
Strażnik nie odpowiedział. Gdy usadowiłam się na pokrytym mchem pniu i zaczęłam kołysać nogami w futrzanych trzewikach tuż obok jego stóp w szpiczastych butach sięgających kolan, wykonanych z czarnej skóry, zauważyłam, że uśmiecha się, patrząc na trzymany w dłoni niewielki sztylet.
– Najpewniej jest zbyt zajęty którąś ze swoich licznych kochanek, żeby się mną przejmować.
Wbił ostrze w moją koszulę nocną spływającą po korze i zrobił w niej dziurę.
– Zakładam, że potrafisz się tym posługiwać.
– Tak – odparłam, choć nie miałam wielu sposobności do treningu ze sztyletem, w przeciwieństwie do miecza. Popatrzyłam na ciemną rzeźbioną rękojeść ozdobioną wytartymi rubinami. Pokręciłam głową. – Dlaczego wróciłeś?
– Szczerze?
– Zawsze.
Miałam już dosyć tego, że wszyscy trzymają mnie w niewiedzy aż do ostatniej chwili.
– Zaintrygowałaś mnie, słońce. Tylko odrobinę. – Podniósł się, żeby wskoczyć do dziury, ale zawahał się, kiedy spojrzałam na błotniste zbocze skarpy za jego plecami. – O co chodzi?
– Jak się tu dostałeś?
– To tajemnica – powiedział. Po tonie jego głosu rozpoznałam, że się uśmiecha. Dopiero potem przeniosłam na niego wzrok. – Zdradź mi swoją, a odwdzięczę się tym samym.
Popatrzyłam w jego lśniące niebieskie oczy, nie rozumiejąc, dlaczego moje policzki oblały się żarem.
– Zachowaj sekret, ale zdradź mi swe imię.
Przekrzywił głowę w ruchu naśladującym wilka i wymruczał:
– To jeszcze nie ten etap, by poznać się w ten sposób. – Skoczył w dół, kontynuując wypowiedź, bo wiedział, że go usłyszę. – Ale bez obaw, dam ci znać, kiedy nadejdzie odpowiednia pora, żebyś mogła wykrzyczeć to do gwiazd.
Moje policzki zapłonęły jeszcze bardziej. Cieszyłam się, że mnie nie widzi.
– Nie masz wstydu – wymamrotałam. Wyciągnęłam sztylet z drzewa i podążyłam za nim przez drzewo do jaskini.
Wybałuszył oczy, kiedy pozbyłam się koszuli nocnej i rzuciłam ją na ziemię tuż obok wylotu pnia. Przygryzłam wargi i spojrzałam nas swoje skórzane spodnie treningowe i obcisłą koszulę.
– Uznałam, że lepiej włożyć bardziej adekwatne ubranie.
Szkarłatny mężczyzna zamrugał, odchrząknął, a następnie odwrócił się i wymamrotał coś pod nosem. Nie udało mi się tego wychwycić, bo jego głos zagłuszył zgrzyt kolejnego sztyletu, który wyciągnął z buta.
– Zwróciłaś mój miecz.
– Oczywiście. – Obróciłam sztylet w dłoni, przyglądając się precyzyjnie wykonanej skórzanej rękojeści wysadzanej rubinami. Wyryto na niej wzory, najpewniej winorośle, ale zdążyły się wytrzeć od jego żelaznego uścisku i częstego używania.
Sztylet wypadł mi z ręki.
Szkarłatny uniósł brwi ze zdziwieniem.
– Dziurawe ręce, księżniczko?
– I-ilu zabiłeś tym… czymś?
Słowa wybrzmiały zbyt łagodnie jak na taką okropność.
– Więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. A teraz podnieś go.
Nie zrobiłam tego. Nie mogłam. Patrzyłam na ostrze i przypominałam sobie wszystkie krzyki słyszane z daleka, agonalne wrzaski, dudnienie końskich kopyt niosących mojego ojca i jego żołnierzy, aby przybyć biedakom na ratunek, na który było już za późno.
Wioska została zdziesiątkowana, płomienie lizały nocne niebo, a wiatr rozwiewał popiół…
– Opal – warknął wróg, wyrywając mnie z transu.
Zatrzymał się przede mną, stanął blisko, a mimo to nie widziałam, kiedy się ruszył. Za bardzo pogrążyłam się w krzywdzie, jednej z wielu, którą wyrządził nam jego lud.
– Podnieś broń.
Musiałam stąd zniknąć. Zbyt późno odzyskałam rozsądek. Nie powinnam przebywać z intruzem w miejscu, które niegdyś należało tylko do mnie. Z wrogiem, który bez wahania by mnie porwał albo zabił, gdyby dostał taki rozkaz.
A niech to. Oczywiście. Może właśnie na to czekał… na okazję, by uśpić moją czujność i porwać mnie, a może nawet oddać w ręce swojego króla, aby móc tym samym szantażować moich rodziców.
– Opal – powtórzył szkarłatny, kiedy go wyminęłam i ruszyłam w stronę niewielkiego wejścia jaskini, którą tutaj przyszłam.
Obcy się mylił, nie byłam głupia. Gorzej – byłam największą idiotką, która uparcie ignorowała oczywistość: że wszystkich nas czeka koniec. Mój ojciec słusznie poczynił plany, nawet jeśli jawiły mi się jako niedorzeczne i niesprawiedliwe. Mordowano naszych ludzi, wioska po wiosce, miasto po mieście, nasze ziemie płonęły pod ich umierającymi ciałami. Nie była to już kwestia tego, czy, ale kiedy król po nas przyjdzie.
Próbując uciekać, niemal potknęłam się o leżący głaz, gdy nagle usłyszałam:
– Fang.
Zamarłam i powoli się odwróciłam.
Stał pośrodku przejścia, otulony mrokiem, z dala od blasku księżyca.
– Wołają na mnie Fang.
W ten sposób wyciągał do mnie rękę. Prosił, abym została. Powinnam to zignorować, lecz chociaż go nie znałam, wiedziałam, że takie zachowanie jest do niego niepodobne.
– Fang – powtórzyłam, sprawdzając brzmienie imienia w swoich ustach. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. – To… – Poczułam skręt w żołądku; bulion z pierożkami, który zjedliśmy na kolację, podszedł mi do gardła. Dodałam ochryple: – Mordowaliście nas. Dlaczego?
– Bo możemy – odparł zwyczajnie i podniósł broń, którą wcześniej mi podał.
Czekał, aż podejdę bliżej, aż stanę w przejściu, w którym osiągnęliśmy to osobliwe porozumienie, a następnie złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Wyczułam jego zapach, gdy wcisnął mi rękojeść w dłoń. Jego palce były zimne, ale nie dorównywały chłodem jego oczom.
– I nie przestaniemy, nie zawahamy się, będziemy robić to niestrudzenie. Dlatego dźgnij mnie.
Miałam wrażenie, że doskonale wie, co powiedzieć, aby tkwiący we mnie strach przekształcił się w palącą furię.
Zachwiałam się i niemal upadłam na twarz, kiedy odskoczył w bok ze śmiechem.
– Zapanuj nad gniewem, który należy do ciebie, nie do mnie.
Wyprowadził cios, a ja ze zduszonym okrzykiem zablokowałam go na wysokości mojej klatki piersiowej. Błysnął zębami, oddychając ciężko nosem, a potem nas obrócił. Stanął przodem do moich pleców, zamknął mnie w silnych ramionach, ciepłych i niebezpiecznych zarazem.
– Rozkoszuj się tym, słońce – polecił niskim, ochrypłym głosem, kiedy bezskutecznie próbowałam się wyswobodzić. – Ta ognista furia może być potężną bronią, ale tylko jeśli ją zaakceptujesz, wykorzystasz i nie pozwolisz jej sobą kierować.
Uspokoiłam oddech, jednak moje serce waliło jak młotem. Jego zapach, cedr i dym, mieszały mi w głowie.
Zacisnął dużą, szorstką dłoń na mojej i poprawił uchwyt na trzymanym przeze mnie sztylecie.
– W walce bezpośredniej – szepnął, jakby chciał wyjaśnić to, że przykleił się do mnie swoim ciałem – na ziemi, w potrzasku, w trakcie niechcianej konfrontacji lub czymkolwiek nie możesz się wahać. – Jego oddech owiał moje ucho i policzek, rozdmuchując delikatne włoski, które wysunęły się z warkocza. – Musisz zadać cios niezwłocznie.
Okręcił mnie, pociągnął za rękę i naprowadził ją na moją klatkę piersiową, niebezpiecznie blisko piersi, a następnie popchnął nadgarstek w stronę pachy.
– Jeśli są uzbrojeni, szukaj słabych punktów i je wykorzystaj.
Pokiwałam głową. Kiedy zabrał rękę, próbowałam naśladować jego ruchy, a potem zaczęliśmy od początku.
Z każdym skokiem, pchnięciem i pląsem nóg, książę Bron, plany mojego ojca, krzyki w oddali, nocny trel ptaków oraz świadomość, że mój wróg uczył mnie, jak przetrwać spotkanie z takimi jak on, odpływały na skraj mojego umysłu. Skupiałam się jedynie na dziwnym mężczyźnie o imieniu Fang, jego chrapliwym śmiechu, dziwnej klątwie, gwałtownych ruchach, które nieustannie wytrącały mnie z równowagi, raptownym biciu mojego serca oraz spływającym po mnie pocie.
Kiedy w oddali rozległo się wycie jakichś stworzeń, wilków i nie tylko, zawahałam się i ledwie uniknęłam jego ciosu. Ostrze prześlizgnęło się po moim ramieniu, rozcinając materiał, którego fragment wylądował na ziemi.
Fang, uśmiechając się łobuzersko, z rozpalonymi intensywnie niebieskimi oczami i blond włosami sterczącymi w każdym kierunku, pokłonił się nisko i odszedł.
Nie pożegnał się. Zniknął wraz z księżycem, nie oglądając się za siebie.
Nastał świt, który przegonił mrok i zalał niebo odcieniem dymnego złota.
Ogień buzował za rzeką, trawiąc jedno z ostatnich północnych miast położonych na skraju lasów, które graniczyły z klifami. Ci, którzy przetrwali, a była ich zaledwie garstka, wrócili konno i piechotą, ciągnąc za sobą dzieci i dźwigając to, co pozostało z ich dobytku. Na zakurzonych, dyszących z wysiłku kopytnych kołysały się juki i kosze. Umazane sadzą twarze przecinały strugi łez i potu. Patrzyli na mnie niewidzącym wzrokiem, kiedy mijali mnie w drodze do miasta.
Nie pozwolono mi udać się do miejsca, gdzie mogłabym udzielić im pomocy. „Od tego są inni, mawiała moja matka, mamy wystarczająco rąk do pracy, ty nie musisz narażać się na niebezpieczeństwo”.
Bezradna stałam nieruchomo i czekałam na powrót najbardziej pokiereszowanych. Wtedy będę mogła się przydać, będę mogłam poczuć się potrzebna. Dzięki temu wgryzający się w moje kości i ciało smutek znajdował ujście i cel.
Kiedy wszyscy dotarli już do siedziby miejskich zarządców i dołączyli do innych rodzin, które jeszcze nie znalazły nowego domu lub nie wyjechały z miasta w poszukiwaniu nowych lasów, farm i pól, ja wpatrywałam się w poranne niebo i słońce, które zdawało się zamykać w złotej pięści to, co pozostało z ich spalonych domów.
Z pól rozciągających się za zamkiem nazbierałam złocieni i różeńca górskiego. Słońce jak żarzący się węgiel skrywało się za wysokimi sosnami, które tworzyły nieprzeniknioną ścianę lasu. Wielu z tych, którzy dotarli do miasta, zmarło, a inni zostali uzdrowieni, ale już na zawsze będą nosić blizny.
Włożyłam zbiory do koszyka i pochyliłam się nad usianą dzikimi kwiatami ziemią, spoglądając w stronę lasu z pytaniem, które zadawałam sobie cały dzień, ale bałam się wypowiedzieć na głos. Z obawy nie przed reprymendą, lecz odpowiedzią.
Wiedziałam, że nic nie powstrzyma Krwawego Króla. On i jego mściwa armia będą dalej grabić i plądrować ziemie. I zdawało się, że nie spoczną, dopóki nie umrze ostatni mieszkaniec Sinshellu. Wolałam nie zastanawiać się, jak to jest żyć z tak głęboką, nienasyconą nienawiścią. Nie potrafiłabym mu współczuć za nic na świecie. Tym bardziej w obliczu pełnych trupów powozów, które wciąż majaczyły na horyzoncie, kierując się w stronę miejsca spoczynku przy skałach.
Odwróciłam głowę i przyjrzałam im się z oddali. Wznoszący się za nimi zamek zdawał się czuwać nad karawanem, a jego lśniące kamienne fasady przygasły z rozpaczy. Kiedy ponownie przeniosłam wzrok na las przed sobą, zauważyłam parę lśniących oczu. Jelonek zachwiał się i ostrożnie wyłonił z gąszczu zieleni, zamrugał dużymi oczami i w końcu skupił na mnie spojrzenie. Zwierzątko z ekscytacją pokręciło zadem, wyciągnęło się nad trawą i niespodziewanie upadło, gdy ugięły się pod nim wciąż chybotliwe nogi.
Roześmiałam się i pociągnęłam nosem, a potem wstałam, żeby mu pomóc. Nie zdążyłam jednak dotrzeć do niezdarnego malca, bo w powietrzu świsnęła strzała i jelonek padł na trawę. Odwróciłam się i wbiłam morderczy wzrok w Deandrę.
– Przecież on był taki mały.
Żołnierka ominęła mnie, jej grube warkocze obijały się o twardą zbroję. Pochyliła się i wyciągnęła strzałę z truchła. Jej brązowe policzki i czoło wciąż były pokryte krwią po bitwie, do której doszło za rzeką. O ile można nazwać to bitwą. Kiedy zjawiły się nasze zastępy, na miejscu zbrodni zastali zaledwie kilku podwładnych Krwawego Króla, którym udało się zasiać strach i wymordować mieszkańców wioski.
Deandra posłała mi szeroki uśmiech.
– Młode mięso jest smaczniejsze, księżniczko.
Gdy zarzuciła jelonka na naramienniki, zalał mnie tak silny smutek, że musiałam odwrócić wzrok.
Roześmiała się.
– Chyba powinniśmy znaleźć jakieś prawdziwe zajęcie, żeby wzmocnić to twoje delikatne serduszko.
Nie miałam na to komentarza. Wykończyło mnie drapiące od środka poczucie winy, że za mało robię dla naszego królestwa. Tyle że nikt nie był w stanie pomóc mu wystarczająco.
– Co ty tu w ogóle robisz?
Deandra zaczęła przedzierać się przez gęstą trawę, a ja chwyciłam swój koszyk i podążyłam za nią.
– Kazano mi cię znaleźć. Mamy gościa.