Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Krwawy medalion - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krwawy medalion - ebook

Pod kołami samochodu ginie pacjentka Roberta Orłowskiego, nazywana przez mieszkańców Żurady Świętą Zośką. Okazuje się, że to lekarzowi  zapisała w testamencie drewniany dom w lesie i… stary srebrny medalion. Chociaż medalion nie przedstawia znaczącej wartości rynkowej, był dla kobiety wyjątkowo cenny. Pewnego wieczoru Marta, nieślubna córka Orłowskiego, idąc na przyjęcie w Wiedniu, zakłada go na szyję. Medalion wzbudza duże zainteresowanie gości, co wkrótce spowoduje serię tragicznych w skutkach wydarzeń.
Mark Biegler, próbując rozwikłać zagadkę medalionu Świętej Zośki, odkrywa historię zakazanej miłości swojego ojca – czystej krwi Aryjczyka – do młodziutkiej Żydówki. Słuchając opowieści macochy, poznaje losy młodej Gretchen i jej rodziny na tle burzliwych wojennych wydarzeń, których doświadczyła Europa w pierwszej połowie dwudziestego wieku.
Jaką tajemnicę skrywa w sobie niepozorny wisior, skoro ktoś jest gotów dla niego zabić? Co łączyło prostą wiejską kobietę spod Olkusza z jedną z najbogatszych żydowskich rodzin przedwojennego Wiednia?
Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65223-67-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ściągawka dla czytelników

Mark Biegler – dziennikarz wiedeński o polskich korzeniach Marta Kruczkowska-Biegler – żona Marka

Robert Orłowski – krakowski neurochirurg, ojciec biologiczny Marty Renata Orłowska – bizneswoman, żona Roberta

Iza – nastoletnia córka Orłowskich Zofia Florek – pacjentka Roberta Wisława Sawicka – teściowa Roberta

Gretchen Biegler – macocha Marka Hans Biegler – brat Gretchen Klaus Bauer – przyjaciel Hansa Jonas Bauer – syn Klausa

Paul Bauer – wnuk Klausa

Berta Schmidt – siostrzenica Gretchen, eksnarzeczona Marka Felix Schmidt – mąż Berty

Greg Schmidt – brat Berty, siostrzeniec Gretchen Emma Weiss – dziewczyna Grega

Tina Jurgen – siostra Marka Bieglera Tom Pusk – przyjaciel Tiny

David Singler – antykwariusz, kolega Marka Marcel Rex – policjant

Markus Jurgen – ojciec Marka Bieglera Helga Jurgen – matka Markusa Wilhelm Jurgen – ojciec Markusa

Hana Singler – przyjaciółka Gretchen, babka Davida

Tobias Stein – bogaty przedsiębiorca żydowskiego pochodzenia Debora Stein – żona Tobiasa Steina, Żydówka

Elena Stein – starsza córka Tobiasa Steina Sophie Stein – młodsza córka Tobiasa Steina

Heinrich Bauer – ogrodnik rodziców Gretchen, ojciec Klausa Klara – pokojówka w pensjonacie JurgenówProlog

Robert Orłowski przyglądał się córce z rozbawieniem. Zarumieniona z wrażenia dziewczynka odbierała wygraną. Dumnie dzierżyła pluszowego żółtego kurczaka, jakby to była statuetka Oscara.

Przyjechali na festyn do Żurady Leśnej, rodzinnej miejscowości żony Roberta, Renaty.

Oprócz Orłowskich przyszła na festyn cała rodzina Renaty – jej rodzice oraz brat z żoną i synami.

– Dlaczego władze w Olkuszu chciały zmienić nam nazwę z Żurady Leśnej na Zelców? – zapytała Renata stojącego obok sołtysa. – Dobrze, że my, mieszkańcy, nie zgodziliśmy się na to.

– O ile pamiętam, od prawie trzydziestu lat jesteś mieszkanką Krakowa, a nie Żurady – zauważył Robert.

– Sercem zawsze będę związana z ziemią olkuską. A z wami, centusiami, łączą mnie tylko kontrakty: małżeński i biznesowy. Zelców, brr. – Otrzepała się ostentacyjnie. – Jak to okropnie brzmi.

– Ludziom często myliły się Żurady, bo już jedna Żurada jest w powiecie olkuskim – wyjaśnił stojący obok sołtys.

– Ale nasza jest Leśna – zauważyła Iza. – Mnie też się bardziej podoba nazwa Żurada Leśna, a nie Zelców – powiedziała Iza. – Babciu, a tobie?

– Oczywiście, że lepiej brzmi Żurada – odparła Sawicka. – Bez sensu są takie zmiany. Po pierwsze kosztowne, po drugie kłopotliwe. Każdy mieszkaniec musiałby zmienić dowód. Po co to komu?

Wisława Sawicka, teściowa Roberta, skończyła niedawno siedemdziesiąt pięć lat, ale nadal była zażywną i energiczną kobietą. Dosyć wysoka, o szczupłej budowie ciała i szpakowatych włosach – prezentowała się jeszcze całkiem nieźle jak na wiejską styraną pracą kobietę. Pomimo swojego wieku nadal prowadziła mały sklepik spożywczy. Do niedawna sama w nim sprzedawała, ale ostatnio rodzinie wreszcie udało się namówić ją, żeby zatrudniła ekspedientkę. W zaopatrzeniu pomagał syn. Wychodząc z założenia, że pańskie oko konia tuczy, Sawicka prawie nie wychodziła ze sklepu. Siedziała w kąciku i pilnowała, „żeby wszystko grało” – jak była w zwyczaju mówić.

Robert się śmiał, że smykałkę do interesów jego żona wyssała z mlekiem matki. Bardzo lubił swoją teściową, imponowała mu zaradnością i bezgranicznym oddaniem swoim dzieciom. Przyzwyczajona do ciężkiej pracy nie potrafiła usiedzieć ani chwili bezczynnie. Najpierw pracowała w sklepie PSS „Społem”, potem, już na rencie, niańczyła wnuki, a kilka lat temu postanowiła sama wziąć się za interesy – i całkiem nieźle jej to wychodziło. Była osobą bardzo lubianą i szanowaną we wsi, dlatego mieszkańcy Żurady woleli robić zakupy u niej niż u jej konkurencji.

Robert lubił przyjeżdżać do Żurady i darzył sympatią tutejszych ludzi. Poznał ich wielu. Niektórzy z nich byli jego pacjentami. Przez czternaście lat, od kiedy ożenił się z Renatą, bywał tu regularnie co najmniej raz w miesiącu. Jego lekarska „żuradzka praktyka” zaczęła się trzynaście lat temu od incydentu na weselu kuzynki Renaty. Jeden z gości przeszedł zawał i jedynie dzięki szybkiej akcji Orłowskiego udało się go uratować. Wówczas kiedy tylko zauważono pod domem Sawickich samochód ich zięcia, sąsiedzi zaraz przychodzili po poradę lekarską. Za swoje usługi Orłowski nigdy nie brał pieniędzy.

– Po to pierwszy raz ożeniłem się z bogatą Amerykanką, żeby teraz móc leczyć sąsiadów mojej drugiej żony za darmo – zażartował kiedyś przy jednym z mieszkańców Żurady, kiedy ten chciał płacić za wizytę.

– Nie powiedziałeś jeszcze panu, że twoja nieżyjąca żona o mało co nie została miss Ameryki, taka była ładna – dodała wściekła Renata, a po wyjściu pacjenta zdenerwowana naskoczyła na męża. – Zwariowałeś?! Chcesz, żeby cała Żurada mówiła, że pierwszy raz ożeniłeś się dla pieniędzy?!

– Przecież cały czas wytykałaś mi pieniądze Betty. Odkąd to tak ci zależy na mojej dobrej opinii? – powiedział ze śmiechem.

– Odkąd jesteś moim mężem.

Pewnego razu u jednego z sąsiadów Robert rozpoznał zawał serca. Zrobiła się z tego niezła afera, bo kilka godzin wcześniej sąsiad był w przychodni i lekarz rodzinny nie zauważył nic podejrzanego, twierdząc, że to zatrucie pokarmowe. Jakiś czas później Robert zdiagnozował cukrzycę u kilkumiesięcznej córeczki kuzynki Renaty. W obu przypadkach oberwało się lekarzom rodzinnym, Robert urządził im karczemną awanturę, wyzywając od niedouczonych konowałów. Teraz miejscowi lekarze, bojąc się Orłowskiego, z wielką dokładnością badali mieszkańców Żurady.

Od tego czasu również teść zmienił stosunek do swojego zięcia. Początkowo nie przepadał za Robertem, nie imponował mu nawet jego zawód, chociaż zawsze darzył lekarzy estymą. Po incydencie na weselu nareszcie zaczął dostrzegać w nim dobrego lekarza. Zięć stał się dla Sawickiego największym autorytetem w dziedzinie medycyny. Bardzo często w rozmowach ze znajomymi powoływał się na jego słowa, przez co czasami dochodziło do małych nieporozumień, gdy coś przekręcił.

Tak było z pijawkami. Kiedyś w dyskusji Robert powiedział, że w medycynie na nowo docenia się lecznicze właściwości pijawek. Mówił o stosowaniu ich w leczeniu nadciśnienia, reumatyzmu, nawet w mikrochirurgii. Podobno toksyny wydzielane przez pijawki mają działanie zbliżone do antybiotyków. Tonem ciekawostki dodał, że w Stanach uznano stosowanie pijawek za dopuszczalną metodę w leczeniu niektórych schorzeń.

Podczas jednej z wizyt Orłowskiego u teściów przyszła po poradę kobieta nazywana przez mieszkańców Świętą Zośką i przyniosła ze sobą słoik z czymś pływającym w środku.

– Panie doktorze, nikt w przychodni nie chce przyłożyć mi tych pijawek. Pan leczy w Ameryce pijawkami, do operacji ich używa, niech mi pan je przyłoży. Zapłacę.

– Kto pani powiedział, że stosuję pijawki?

– Pana teść. Podobno w Ameryce wszyscy je stosują, a pan ich do operacji używa. Tak bardzo bolą mnie kolana, że nie mogę już wytrzymać.

– To jakaś pomyłka. Ja nie znam się na pijawkach, nigdy z nich nie korzystałem. W lecznictwie stosuje się natomiast specjalny gatunek pijawki, pijawkę lekarską. Te, które pani przyniosła, to prawdopodobnie pijawki stawowe. Niech pani wyrzuci to paskudztwo. Nie wiem, kto w Polsce stosuje pijawki. Może w internecie znajdzie pani kogoś, kto się tym zajmuje. Może pani poprosić jakiegoś młodego człowieka, który ma komputer, żeby pomógł. Tylko proszę zachować ostrożność, żeby nie trafiła pani na jakiegoś szarlatana.

Po wyjściu kobiety Robert wziął teścia na dywanik.

– Co za bzdury ojciec opowiada ludziom? W życiu nie wziąłem tego paskudztwa do ręki!

– Mówiłeś, że w Ameryce używa się ich w neurochirurgii, że są dobre na wszystko – odpowiedział teść niepewnie.

– Nikt nie wymyślił panaceum, a na pewno nie są to pijawki. Owszem, istnieją przypadki zastosowania pijawek lekarskich w mikrochirurgii.

– A to nie to samo co neurochirurgia? – zdziwił się wtedy teść.

Z biegiem lat opinia o Orłowskim jako najlepszym lekarzu w Małopolsce rozniosła się po całym powiecie olkuskim. Bardzo wiele osób, nie tylko z Żurady, chciało zasięgnąć u niego porady lekarskiej. Ludzie nachodzili jego teściową w sklepie i prosili, żeby umożliwiła im spotkanie z panem doktorem. Chociaż Robert był neurochirurgiem, zainteresowani przychodzili do niego z różnymi dolegliwościami. Teściowa broniła zięcia jak cerber przed nawałem darmowych pacjentów, dopuszczała do niego tylko nielicznych, przeprowadzając przy tym dokładną selekcję.

Do Orłowskiego podszedł mężczyzna w średnim wieku, mieszkaniec Żurady Leśnej, z zawodu notariusz.

– Dzień dobry. Cieszę się bardzo, że przyjechał pan na festyn. Liczyłem w duchu na to, że złapię tu pana i panią Sawicką.

– Hm, dlaczegóż to panu tak bardzo zależało na naszym spotkaniu? – zdziwił się Orłowski.

– Zna pan Zofię Florek?

– Tak, jest moją pacjentką.

– Niestety… była. Nie żyje. Czy teściowa nie wspominała panu o jej śmierci?

– Robert, miałam ci powiedzieć, że Święta Zośka nie żyje, ale całkiem wyszło mi to z głowy – usprawiedliwiająco wtrąciła Sawicka. – Kilka dni temu był jej pogrzeb.

– Florkowa nie żyje? A co jej się stało? – zdziwił się Orłowski. – Gdy ją ostatnio badałem, nic jej nie dolegało. Przecież nie była taka stara. Wyniki miała lepsze od moich.

– Miała siedemdziesiąt sześć lat, była prawie w moim wieku, tylko kilka miesięcy starsza. Wpadła pod samochód. Trup na miejscu.

– Szkoda kobiety – westchnął Robert.

– Florkowa dwa tygodnie przed śmiercią zostawiła u mnie testament – wtrącił notariusz. – Pan, doktorze, i pana teściowa jesteście jej jedynymi spadkobiercami. Hmm, tylko nie wiem, czy macie powód do radości. Ten jej dom to ruina.

– Ja spadkobiercą?! – zapytał Orłowski mocno zaskoczony.

– Widocznie nie miała bliskiej rodziny.

Dwa dni później w biurze notarialnym w Olkuszu świeżo upieczeni spadkobiercy zapoznali się bliżej z testamentem Florkowej. Dom, który stał na trzydziestoarowej działce, kobieta zapisała Orłowskiemu i jego teściowej. Sawicka została obdarowana pośmiertnie przez Florkową również sumką dwudziestu tysięcy złotych, znajdującą się na koncie bankowym zmarłej, i srebrnym medalionem.

– Nie wiedziałem, że Sawicka ma konto w banku – zdziwił się Robert. – Może jeszcze usłyszę, że korzystała z bankomatu?

– Nie miała karty– powiedziała Sawicka. – Po włamaniu do jej domu poprosiła mnie, żebym jej pomogła założyć konto. Wszyscy zawsze myśleli, że kobiecina jest biedniejsza od myszy kościelnej, ale gdy zobaczyli, jaki nagrobek wystawiła swojemu mężowi, zmienili zdanie. To najładniejszy grób na całym cmentarzu! Skusiło to jakichś złodziei i włamali się do jej chatki. Idioci powinni wiedzieć, że jeśli wydała tyle na grób, to w domu nie miała ani grosza. Właśnie dlatego założyła konto i rozpowiadała wszystkim naokoło, że pieniądze będzie trzymać w banku. Przyznała mi się po cichu, że zrobiła to tylko po to, żeby zmylić ewentualnych złodziei, a pieniądze i tak będzie nadal trzymać w domu, bo nie ufa bankom. Widocznie jednak zmieniła zdanie.

– Zrobiła to w ostatniej chwili – powiedział notariusz, patrząc na historię operacji bankowych. – Pieniądze wpłaciła jednorazowo dwa tygodnie przed śmiercią. Hm, w tym samym dniu, kiedy była u mnie w sprawie testamentu. Trochę to dziwne.

Sawicka zmarszczyła brwi i spojrzała w górę, co było oznaką, że intensywnie o czymś myśli.

– Teraz przypominam sobie, że w tym samym czasie była u mnie w sklepie i mówiła, że niedługo umrze, bo chcą ją zabić. Pamiętam, że ją wyśmiałam. Chciała iść do notariusza i napisać testament. Prosiła mnie, żebym tam z nią poszła, ale nie miałam czasu. Później o tym zapomniałam, a ona już nigdy więcej nie wspominała o notariuszu.

– Rzeczywiście, trochę to wszystko dziwne. Tak jak i Florkowa – dodał Robert. – Jakie były okoliczności jej śmierci?

– Wpadła pod samochód na ulicy Kościuszki. Podobno biegła na oślep, jakby przed kimś uciekała. Inni mówią, że ktoś ją wepchnął pod auto.

– Policji nic o tym nie wiadomo – stwierdził notariusz. – Kierowca mówił, że wtargnęła na jezdnię. Nie wspominał, żeby ktoś ją tam wpychał. Był to piątek, dzień targowy, w mieście kręciło się dużo ludzi, również na ulicy Kościuszki. Wszyscy, którzy ją znali, wiedzieli, że z nią jest coś nie tak. Wcześniej podobno nazywano ją Głupią Zośką, dopiero potem przechrzczono na Świętą Zośkę.

– Wcale nie była głupia – zaprzeczyła Sawicka. – Owszem, czasami dziwnie się zachowywała, ale nie była ograniczona umysłowo. To, że zamiast „dzień dobry” mówiła „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, jeszcze nie świadczy, że była pomylona. Po prostu była bardzo religijna.

Orłowski się zamyślił. Zofia Florek opanowała jego myśli. Fakt, kobieta zawsze zachowywała się ekscentrycznie. Od trzynastu lat należała do jego stałych pacjentek. Był jedynym lekarzem, któremu ufała, dlatego pomimo specjalizacji neurochirurgicznej objął ją całkowitą opieką medyczną, bo inaczej w ogóle by nie poszła do żadnego lekarza. Na pozór była zdrowa, miała tylko dolegliwości typowe dla wieku: starczą nadwzroczność, problemy ze słuchem, lekkie nadciśnienie i bóle reumatyczne. Kiedyś zwabił ją podstępem do swojej kliniki, mówiąc, że podejrzewa początki choroby Alzheimera, i zrobił jej komplet badań.

Przychodziła do domu Sawickiej za każdym razem, gdy Orłowski przyjeżdżał do Żurady. Zawsze przynosiła mu jakiś drobny podarek – słoiki miodu, konfitury albo grzyby. Nie chciała porady lekarskiej, przeważnie to on wychodził z inicjatywą przebadania Florkowej.

Pamiętał pierwszą (i jedyną) wizytę u niej w domu. Teściowa poprosiła go, żeby zbadał jej znajomą, która bardzo źle się czuje. Pojechali wtedy we dwójkę do jej domu w głębi lasu. Zdziwił się, że ktoś potrafi mieszkać w tak spartańskich warunkach. Ta wizyta prawdopodobnie uratowała Florkowej życie, bo gdyby tam wtedy nie pojechał, mogłaby nie przeżyć nocy. Dzień wcześniej lekarz w przychodni zdiagnozował zatrucie pokarmowe, a okazało się, że były to wrzody na żołądku. Orłowski w ostatniej chwili zawiózł ją do szpitala, bo doszło do perforacji ścianek żołądka.

Zofia Florek zawsze go intrygowała. Z pozoru prosta, niewykształcona kobieta, czasami zaskakiwała go wyszukanym słownictwem i nietuzinkowymi spostrzeżeniami. Zastanawiała go ta jej potrzeba izolowania się od świata i ludzi. Nie miała rodziny ani przyjaciół, a jedyną osobą, którą darzyła zaufaniem, była teściowa Orłowskiego, ale nawet z nią nie chciała nawiązać bliższej znajomości. Nigdy nie zaprosiła jej do swojego domu i nie zwierzała się ze swych problemów. Przychodziła do sklepu, robiła zakupy, zamieniała z Sawicką parę zdań i wracała do swojej samotni.

Po wyjściu od notariusza Orłowski z żoną i teściową pojechali do domu Florkowej. Budynek znajdował się na dużej polanie w środku lasu, dokąd nie można było dojechać drogą. Prowadził do niego tylko leśny trakt. Przed wojną działał tam młyn, który należał do dziadka Florkowej. Gospodarze z całej okolicy – nie tylko z Żurady Leśnej, ale również z Bolesławia, Bukowna i innych podolkuskich wsi – mełli w nim zboże. Po śmierci właściciela młyn zamknięto, ale zabudowa pozostała. Tuż przy młynie płynął mały strumyk, który kiedyś był rzeką. Po otwarciu Zakładów Górniczo-Hutniczych „Bolesław” stan wód gruntowych znacznie się obniżył, co dotknęło również rzekę Sztołę.

Polana była dosyć duża, liczyła mniej więcej trzydzieści arów. Ogrodzono ją metalową siatką, ale czas zrobił swoje i miejscami widoczne były uszkodzenia. Obok zabudowań młyna stał drewniany budynek mieszkalny. Leśne otoczenie, małe okna i dwuspadowy dach pokryty brązową dachówką przywodziły przybyłym na myśl piernikową chatkę Baby-Jagi.

Otworzyli drzwi kluczem otrzymanym od notariusza i weszli do środka. Z dość obszernej sieni można było wejść do trzech izb. Po prawej stronie znajdowało się pomieszczenie gospodarcze pełniące rolę składziku. Oprócz słoików z przetworami był to również magazyn różnych rupieci, starych mebli i niepotrzebnych rzeczy. Izba musiała kiedyś służyć za pokój, bo w oknach znajdowały się firanki. Po lewej stronie sieni wchodziło się do przestronnej kuchni,

a z niej do pokoju. W kuchni stał duży piec kaflowy z żeliwną płytą, obok na szafce znajdowała się dwupalnikowa kuchenka elektryczna. Oczy przyciągał ładny drewniany kredens, pamiętający prawdopodobnie jeszcze dziadka młynarza. Pod niewielkim oknem stał kwadratowy stół przykryty kraciastą ceratą, z trzema krzesłami. Kuchnia sprawiała wrażenie, jakby ktoś wyszedł i zaraz miał wrócić. Na stole zauważyli przykryty serwetą talerzyk z kanapką i kubek z niedopitą herbatą. Ze stojącej obok maselniczki dobywał się zapach zjełczałego masła.

Sawicka otworzyła okno na oścież, żeby wywietrzyć izbę.

– Biedulka się spieszyła, dlatego nie posprzątała po śniadaniu – westchnęła głośno. – Nie przypuszczała, że już nigdy tu nie wróci.

– Czysto tutaj. W zlewie nie ma brudnych naczyń – stwierdziła Renata. – Musiała być schludną kobietą.

– Zlew służył jej również za umywalkę. W domu nie było łazienki, wychodek miała na zewnątrz. Kąpała się w balii, nalewała do niej ciepłej wody. Latem myła się pod szlauchem – poinformowała Sawicka. – Mąż nie zdążył zrobić łazienki, bo umarł nagle na zawał. Doprowadził tylko wodę do kuchni i założył termę elektryczną. Nie ma tu gazu.

– To ona była mężatką?

– Ponad dwadzieścia lat, ale nie mieli dzieci.

– Kiedy umarł?

– Na początku lat osiemdziesiątych. Wracał z pracy na rowerze. Nie był bardzo stary, miał pięćdziesiąt parę lat. Był od niej sporo starszy.

Weszli do drugiego pomieszczenia. Izba ta pełniła funkcję pokoju dziennego i sypialni. Znajdowało się tu duże małżeńskie łóżko zasłane szydełkową kapą. Obok stała szafa, dalej fotel, a przy nim mały okrągły stolik. Nie zauważyli nigdzie telewizora, tylko odbiornik radiowy z lat siedemdziesiątych. W jednym rogu pokoju zrobiono mały ołtarzyk. Kiedy podeszli bliżej, wszyscy wydali okrzyk zdziwienia.

– O cholera! Ta kobieta była szalona! – zawołała Renata. Po chwili dodała z przekąsem: – Widzę, Robert, że wszystkie baby się w tobie kochają, nie tylko smarkule z podstawówki, ale również emerytki.

Na szafce przykrytej koronkową serwetą, między dwoma świecznikami stały zdjęcia osadzone w drewnianych ramkach. Przedstawiały Orłowskiego. Jedno, sporych rozmiarów, było wycięte ze strony tytułowej czasopisma medycznego sprzed dwóch miesięcy. Obok leżał artykuł z tego samego magazynu, zabezpieczony folią, a także inne wycinki z gazet poświęcone Orłowskiemu i jego klinice.

– Nie była znowu taka szalona, bo moje zdjęcia też tutaj są – burknęła Sawicka do córki. – Wasze ślubne zdjęcie również. Tak długo go szukałam! Miałam je w sklepie, a potem gdzieś mi się zapodziało. Teraz widzę, że to ona mi je ukradła.

Rzeczywiście, obok zdjęć Orłowskiego były również fotografie matki Renaty i jakiegoś mężczyzny, prawdopodobnie męża Florkowej. Była też odbitka ślubna Florków, ale innych zdjęć zmarłej nie zauważyli.

– Kobiecina chyba była bardzo samotna, dlatego stworzyła sobie namiastkę rodziny – mruknęła Renata.

– Za młodu musiała być bardzo ładną kobietą – zauważył Robert.

– No oczywiście, ty jedynie na to zwracasz uwagę – burknęła jego żona.

Zaczęli dokładnie rozglądać się po pokoju. Na stole stojącym pod oknem zobaczyli stosik rysunków wykonanych węglem. Większość z nich przedstawiała Roberta, ale wśród nich znajdowały się też podobizny Sawickiej. Było tam również kilka szkiców krajobrazu, domu i leśnej polany.

– Ta kobieta miała talent! – zawołał Robert ze zdziwieniem. – Jej prace są naprawdę dobre.

Wśród rysunków znaleźli nie tylko szkice, ale również kilka akwareli. Widać było, że kobieta miała wyczucie koloru, o czym świadczyły także zrobione przez nią gobeliny. Kilka z nich wisiało na ścianach.

– Wiedziałam o gobelinach. Sprzedawała je na targu, jeden dała mi na imieniny. Ale nie miałam pojęcia, że umie tak ładnie rysować – zauważyła Sawicka.

– Ten gobelin przedstawiający polanę jest bardzo ładny – zachwycała się Renata. – Tamten z podobizną papieża nie za bardzo mi się podoba.

– Na targu dobrze się sprzedawały właśnie te z papieżem.

– Zobaczcie, ta kobieta czytała erotyki Leśmiana i Tetmajera! – zdziwił się Orłowski jeszcze bardziej.

– A co to za ludzie? – zapytała Sawicka.

– Mamo, nie rób mi obciachu przy Robercie – mruknęła Renata i dodała tonem wyjaśnienia: – Poeci, pisali bardzo ładne erotyki.

– To znaczy o seksie? Ona coś takiego czytała?! Święta Zośka?!

– Erotyki to wiersze o miłości – westchnęła Renata. – Kim ona była z zawodu?

– Nikim. Nie miała żadnego wykształcenia, ledwo skończyła szkołę powszechną. Chodziła ze mną do klasy. Miała problemy z mową, chłopcy się z niej śmiali. Później mówiła już normalnie, ale do szkoły zawodowej nie poszła. Nigdy nie lubiła większych skupisk ludzi, ani za młodu, ani na starość. Po skończeniu szkoły pracowała krótko w szkółce leśnej, ale zaraz wyszła za mąż. Po ślubie już nie pracowała.

Stanęli przed domem. Uderzyła ich przyjemna woń lasu. Mocno wciągnęli powietrze. Robert, stojąc na drewnianych schodkach, rozejrzał się wokół oczarowany widokiem.

– Pięknie tu. I ta cisza. – Spojrzał na żonę. – Malutka, chcę tu przyjeżdżać na weekendy. – Odwrócił się w stronę Sawickiej. – Teściowo, jeszcze w tym tygodniu zjawi się tutaj brygada i bierzemy się za remont. Ja i ty będziemy mieli wspólny dom. Co z sypialniami? Mamy mieć jedną wspólną czy osobne? – Objął obie kobiety, śmiejąc się.

– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, zięciu. Oddaję moją część Reni. W najbliższych dniach pójdę do notariusza i zrobię darowiznę. – Wyciągnęła z torebki medalion, który Florkowa przekazała jej w testamencie. – A nie chcesz, córuś, i tego wisiorka? Po co mi on? Święta Zośka mówiła, że jest bardzo cenny, ale nie wydaje mi się to prawdą. Przecież to nie złoto.

Renata uważnie obejrzała przedmiot. Srebrny łańcuszek miał bardzo ciekawy splot. Zawieszka o owalnym kształcie była stosunkowo duża, miała około pięciu centymetrów średnicy w najdłuższym miejscu. W koronkowej oprawie ze srebra, o interesującym rysunku, osadzono kamień w szmaragdowym kolorze. W każdym detalu widać było misterną robotę jubilera. Orłowska nigdy nie spotkała się z podobnym wyrobem.

– Piękny! Bardzo oryginalny. Czy to szmaragd? – zapytała męża. Orłowski wziął medalion do ręki i przyjrzał mu się dokładnie.

– Nie, zwykły syntetyk. Nie przedstawia dużej wartości, ale trzeba przyznać, że jest wyjątkowo ładny.

– Mamusiu, nie mogę go przyjąć, przecież to ty go dostałaś.

– Podoba ci się?

– Bardzo, ale…

– To go weź. Wiem, że lubisz srebrne wyroby.

– Dziękuję, mamusiu. W takim razie sprezentuję ci coś innego.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: