- W empik go
Krwawy obowiązek. Soraya - ebook
Krwawy obowiązek. Soraya - ebook
Soraya Callaro po śmierci męża i odkryciu druzgocącej prawdy na jego temat zaszywa się w domu rodziców. Tam z każdym dniem staje się coraz bardziej zgorzkniała, topiąc smutki w morzu alkoholu.
Podczas przyjęcia rodzinnego kobieta wdaje się w kolejną absurdalną sprzeczkę z Michelem Zino – prawą ręką Franca Callaro, obecnego capo famiglii. Ognisty temperament i cięty język Sorayi z każdym kolejnym spotkaniem wyraźnie doprowadzają Zino do coraz większej furii.
Sytuacja zaognia się jeszcze bardziej, kiedy Soraya odkrywa sekret Michelego i postanawia go szantażować. Wydawać by się mogło, że Zino nie puści tego kobiecie płazem, lecz ich relacja idzie w zupełnie niespodziewanym kierunku. Para zaczyna ze sobą sypiać.
Jednak wkrótce Soraya zostaje obiecana nieznajomemu mężczyźnie, a Zino od dawna darzy uczuciem inną kobietę. Czy z łatwością zrezygnują ze swojego sekretnego układu?
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-712-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Soraya
Przyciskałam nóż do szyi męża, dysząc przy tym wściekle, jakbym przebiegła maraton. Cholera, w końcu był bezbronny, całkowicie poddany mojej woli. Mojej decyzji.
Trzymałam w dłoniach jego życie, a słodki dreszcz satysfakcji przeszedł mnie po plecach.
– Naprawdę chcesz to zrobić? – wybełkotał z trudem, ale nie próbował się odsunąć. Wiedział, że nie miał na to najmniejszych szans.
– Naprawdę – odparłam, przełykając łzy. – Zrobię to. Przysięgam.
– Więc zrób to. Pokaż wszystkim, że nie mylili się co do ciebie. Że mieli pieprzoną rację, nazywając cię wariatką! A ja popełniłem największy błąd w życiu.
– Nieprawda! – wrzasnęłam, czując, jak serce coraz mocniej zaczyna bić mi w piersi. – To nieprawda. Nie oszalałam. Jeszcze nie. Najpierw zabiję ciebie, a potem…
– Siebie? Który to już, kurwa, raz? Nienawidzisz mnie tak bardzo, bo za każdym razem zabieram ci tabletki i butelkę z ręki?
Zamilkłam, czując mentalnie wymierzony policzek. Miał rację. Mój przeklęty mąż miał rację i właśnie dlatego nienawidziłam go tak bardzo.
Obnażał mnie, moje sekrety i demony, wyrzucając mi je w twarz.
Nienawidziłam go, bo zawsze próbował mnie ratować. Nienawidziłam go, ponieważ robił wszystko, bym żyła dalej. Pragnął, bym była szczęśliwa. I przede wszystkim nienawidziłam go, bo przez niego czułam się kochana. Pierwszy raz w życiu nie miałam pojęcia, co robię. Umiałam jedynie nienawidzić, mścić się i manipulować. Kochanie… było dla mnie pieprzoną abstrakcją, której się bałam. I to tak cholernie, że gdy widziałam ją w jego jasnych oczach na każdym kroku, dostawałam szału.
A teraz… mój mąż zabierał mi kolejny fragment siebie.
– Wiesz, dlaczego muszę to zrobić – wycedziłam, nie potrafiąc przeciąć jego tętnicy. – Wiesz, że muszę to zrobić. Nie pozwolisz mi na więcej prób.
– Masz rację. Nie pozwolę, byś kolejny raz chciała się zabić! – Cień bólu i rozczarowania przemknął po jego przystojnej twarzy. – Śmiało, Sorayo. Tnij mocno. Tnij tak, bym wykrwawił się boleśnie i powoli, tak jak zawsze o tym marzyłaś.
Marzyłam o tym, to najszczersza prawda. Marzyłam i wstydziłam się jednocześnie swoich pragnień, bo tak naprawdę mój mąż nigdy nie był moim wrogiem. Nie skrzywdził mnie, nie zranił, nie upokorzył. Robił wszystko, bym go pokochała. Dzielnie znosił upokorzenia, złośliwości i poniżenie, które mu serwowałam.
Byłam potworem. Cholernym, pozbawionym sumienia potworem i bez problemu powinnam poderżnąć mu gardło, a jednak… nie byłam w stanie.
– Nie mogę – wysapałam, zalewając się łzami. – Boże, zabij mnie, ale nie mogę pozbawić cię życia. Nie mogę.
Nie wiem, które z nas wykonało pierwszy ruch, czy to moje kolejne załamanie nerwowe spowodowało u niego nagły przypływ siły, czy to jego cierpliwość osiągnęła limit. Cokolwiek nim kierowało, odrzucił nóż w drugi kąt sypialni i wczołgał się na mnie bez trudu.
Odzyskiwał dawną sprawność, jednak jego oczy… Te same oczy, w których jeszcze nie tak dawno gościły wesołe ogniki, teraz wydawały się martwe. To ja je zabiłam, a świadomość tego cieszyła mnie tylko przez chwilę. Później przychodziły nowe uczucia. Poczucie winy, żal i rozpacz, że wciągnęłam go w swój mrok.
– Nie mam już do ciebie pieprzonej siły. – Szarpnął moje ręce nad głowę i przyszpilił mnie do materaca. – Opanujesz się kiedyś? Wyleczysz z tej chorej obsesji?
– Nigdy – szepnęłam zgodnie z prawdą. – Nigdy nie przestanę walczyć. Nigdy się nie poddam.
– Cazzo¹, Sorayo! Musisz – warknął agresywnie, jeszcze mocniej mnie ściskając. – Musisz, kurwa! Musisz, bo nie ma już żadnego innego wyjścia, tesoro²! Zniszczyłaś wszystko, co tylko dało się zniszczyć. Zrujnowałaś siebie, nas i nasze pieniądze. Nie widzisz, że nie jesteś pieprzonym Bogiem? Mam tego dosyć… Tak bardzo, kurwa, dosyć.
Zsunął się ze mnie i z jękiem bólu pokonał kilka kroków w kierunku salonu. Nie ruszyłam się za nim. Nie pobiegłam i nie błagałam go o przebaczenie. Przeciwnie, czułam ulgę, że w końcu zrozumiał skalę mojego szaleństwa. Czułam się rozgrzeszona i wolna.
Soraya straciła rozum. W końcu modlitwy moich wrogów zostały wysłuchane, a Umberto piał z zachwytu w piekle. Wkrótce pewnie do niego dołączę.
Trzask rzucanych naczyń rozniósł się po całym mieszkaniu i niechętnie podniosłam się z łóżka. Który to już raz zastawa lądowała na ścianie? Nie potrafiłam zliczyć, chociaż zawsze to ja za tym stałam. Zawsze, gdy coś nie szło po mojej myśli, a on uparcie starał się wszystko naprawić. Nie rozumiał jeszcze, że ja byłam niestety nienaprawialna.
Weszłam ostrożnie do salonu i dostrzegłam go siedzącego pod barkiem. W jednej ręce trzymał butelkę whisky, a w drugiej… ściskał szkło z rozbitej szklanki.
Instynktownie podbiegłam do niego i wyciągnęłam do niego dłoń.
– Oddaj mi to. Zranisz się.
Kpiący uśmieszek zagościł na jego ustach, a niebieskimi oczami wpatrywał się we mnie z bólem. Nieskrywanym tak jak wcześniej. Teraz czarno na białym miałam pokazane efekty mojego szaleństwa. Skrzywdziłam go. Zawsze to robiłam, a on zawsze mi wybaczał.
– Czy nie tego właśnie chciałaś? Pomyślałem, że cię wyręczę, skoro nie jesteś w stanie mnie zabić.
– Nie mów tak – wysapałam z oburzeniem. – Przecież cię nie zabiłam, prawda?
– Jezu, tesoro, nie widzisz tego? – powiedział z rezygnacją i wypuścił z ręki odłamki szkła. – Pozabijamy się pewnego dnia. To nie skończy się dobrze, nigdy nie miało prawa skończyć się dobrze.
Milczałam, bo wiedziałam, że ma rację. Kolejny raz idealnie nas podsumował i kolejny raz wpatrywał się we mnie, szukając znaków zaprzeczenia. Jakby chciał, żebym w końcu zaczęła o nas walczyć. Jakby chciał, żebym uwierzyła w jego miłość.
Nie, to jest niemożliwe. Nic nie mogło sprawić, że uwierzyłabym w to, że ktoś mnie szczerze i prawdziwie kocha. I na każdym kroku podważałam jego deklaracje.
Za każdym razem, gdy słyszałam słowo „kocham”, odwracałam głowę i wyginałam usta w grymasie. Za każdym razem, gdy szeptał mi słodkie słówka podczas kochania się, zaciskałam wargi ze złości. Za każdym razem, gdy jego oczy wielbiły mnie, udawałam, że wcale tego nie widzę.
Zraniłam go na wiele paskudnych sposobów, a mimo to ten głupiec wpatrywał się we mnie z nadzieją w oczach.
– A może jeszcze…
– Sorayo – wtrącił się ostrzegawczym tonem. – Nie ma, kurwa, mowy. Albo ja, albo twoje chore ambicje. Wybieraj.
Wciągnęłam ostro powietrze i spuściłam wzrok, przygryzając przy tym wargę. Doskonale znał odpowiedź. Mój mąż zawsze wiedział, że nigdy nie będzie na pierwszym miejscu. I choć zamierzałam za chwilę złamać mu serce, pewne słowa nie mogły przejść mi przez gardło.
– Rozumiem – wychrypiał zduszonym głosem. – Nie musisz już odpowiadać. Twoja mina mówi sama za siebie.
Ku mojemu zaskoczeniu szybko podniósł się z podłogi i skierował w stronę wyjścia.
A ja? Pozwoliłam mu odejść, łamiąc sobie przy tym serce, którego myślałam, że nie mam.ROZDZIAŁ 1
Soraya
Przewróciłam oczami, obserwując spod ciemnych okularów spektakl pod tytułem „wcale cię nie pragnę”. Tylko głupiec by się nie domyślił, jakie uczucia żywił ten idiota względem mojej bratowej. Ale nie… Nie miałam prawa się wtrącać. Już nigdy więcej nie chciałam zajść za skórę Francowi, tym bardziej że opłacał moje leczenie w prywatnej klinice i wybaczył mi wszystkie grzechy. Niestety, nie mogłam tego samego powiedzieć o jego żonie.
Polina Callaro nienawidziła mnie całym sercem i nic dziwnego, że gdy przyszłam zobaczyć Biancę na żywo, odesłała mnie z kwitkiem. Tamtego dnia moje serce dorobiło się kolejnej rysy, ale duma nie pozwalała mi komukolwiek tego pokazać.
Zacisnęłam usta w ironicznym uśmieszku i chwyciłam za drinka, udając, że skupiam się na opalaniu.
– Jesteś cudowny. Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować – usłyszałam słodki głos Poliny. – Bez twojej pomocy byłabym skazana na Gustava, a ostatnio nie mamy zbyt dobrych kontaktów.
– Nie musisz mi dziękować, Polino – odparł mężczyzna, zapewne uśmiechając się w ten swój irytująco-czarujący sposób. – Nie mogłem pozwolić, żebyś narażała życie swoje i córki, by się tu dostać, a samodzielna jazda z noworodkiem nie jest chyba najlepszym pomysłem.
Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, przez co dwójka intruzów rzuciła w moim kierunku spojrzenia. Na szczęście byłam u siebie, więc mogłam robić, co tylko chciałam. I chociaż bardzo pragnęłam podnieść się z leżaka i zobaczyć, jak śliczna na żywo jest mała Bianca, moja duma nie pozwalała mi się ruszyć z miejsca.
Czekałam zatem, aż ten żenujący spektakl się skończy.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała Polina, kierując się do samochodu. – Nie musisz mnie odwozić, Franco za chwilę tu będzie.
– Ach… – wybąkał zaskoczony Michele. – Dobrze, więc mogę być spokojny, że bezpiecznie trafisz do domu.
Jeszcze chwila, a ponownie wybuchnęłabym gromkim śmiechem. Zabawne, że ten idiota nie dostrzegał swojej patowej pozycji i jak zakochany szczeniak próbował ratować się słodkimi słówkami.
Nie mogąc dłużej wytrzymać na palącym słońcu, podniosłam się z ręczników i natknęłam się na wpatrującego się w odjeżdżający samochód mężczyznę.
– Jesteś żałosny – rzuciłam pod nosem, przechodząc obok niego, by dostać się do przejścia.
– Słucham? – spytał zdezorientowany, jakbym wybudziła go ze snu.
– Słyszałeś. – Odwróciłam się na chwilę w jego kierunku, by jeszcze raz spojrzeć na jego zdesperowaną gębę. – Jesteś. Cholernie. Żałosny – wycedziłam, uśmiechając się od ucha do ucha, a moje sięgające do ramion blond włosy rozwiały się na wszystkie strony. – Gdyby tylko Franco wiedział… – Pokręciłam głową z niedowierzaniem, by jeszcze bardziej sprowokować Zino. – Nie sądzę, że byłbyś dłużej jego consigliere.
Chciałam zarzucić haczyk i udać się spokojnie do swojej sypialni, gdy mocny uścisk ramienia unieruchomił mnie w miejscu. Zaskoczona ściągnęłam okulary i spojrzałam na mężczyznę, który na zbyt wiele sobie pozwalał.
– Zapłacisz za to…
– Nie masz prawa rzucać takich oskarżeń w moim kierunku – wychrypiał, patrząc na mnie z czystą nienawiścią i pogardą, a następnie zbliżył usta do mojego ucha. – To, że Franco toleruje twoją fałszywą dupę, nie zmienia faktu, że nadal jesteś wyrzutkiem, Sorayo. Tak jak twój mąż, chociaż ciebie przy życiu trzyma tylko nazwisko. Jeszcze raz usłyszę z twoich ust podobne spekulacje, a zapomnę, że jesteś Callaro. Rozumiemy się?
Zszokowana zamrugałam kilkakrotnie, by upewnić się, czy przypadkiem nie mam omamów.
Jakim prawem ten cholerny kutas mówi do mnie takim tonem?
– Grozisz mi?
Michele uśmiechnął się jednym kącikiem ust, a dołeczek w jego podbródku stał się jeszcze bardziej wyraźny.
– Domyśl się, Sorayo. Podobno jesteś inteligentną kobietą, więc powinnaś znać odpowiedź bez zadawania zbędnych pytań.
Nie wierzę w to.
Zacisnęłam szczękę i wyrwałam rękę z jego uścisku. Próbowałam się kontrolować. Powstrzymać przed wymierzeniem mu policzka, ale cóż, mój temperament mówił sam za siebie.
Bez chwili zastanowienia uderzyłam go w kant szczęki, aż rozbolała mnie cała ręka.
– Może i jesteś przyjacielem i wiernym pieskiem mojego brata, ale założę się, że gdy powiem mu, jak patrzysz na jego żonę, obetnie ci pieprzone jaja – stwierdziłam, rzucając mu tym samym wyzwanie. – To jak, Zino? Przeprosisz mnie ładnie, czy mam wybierać wieniec na twój pogrzeb?
Gdybym jeszcze miała duszę, i tak sprzedałabym ją diabłu. Nigdy nie byłam dobrym człowiekiem, a po piekle, które zgotował mi Umberto, tym bardziej.
Dopuściłam się bardzo złych rzeczy. Nienawidziłam częściej, niż kochałam, a kochałam… już teraz nikogo. Chyba nawet nie potrafiłam tego robić. Za to nienawiść… To ona pchała mnie do działania. Ona dawała mi nadzieję na zemstę. To ona jedyna trzymała mnie przy życiu i czy tego chciałam, czy nie, nie miałam szans na odpokutowanie swoich grzechów.
Już dawno przestałam się oszukiwać. Nie byłam tak dobra jak Sophia, tak sprawiedliwa jak Franco i z całą pewnością tak uczuciowa jak Gustavo, ale w zamian za to… byłam silna. O wiele silniejsza niż wszystkim się wydawało. I chociaż wiele osób w famiglii postawiło na mnie krzyżyk, ja powstałam jak feniks z popiołów.
Michele igrał z ogniem, rzucając groźbami w moim kierunku, ale skoro chciał się poparzyć, mogłam zafundować mu ogień, który spali go od środka.
Uśmiechnęłam się słodko i poprawiłam białe, eleganckie bikini.
– Wiedziałam, że szybko załapiesz, z kim nie należy zadzierać.
– Jesteś nieobliczalna, Sorayo – powiedział, kręcąc głową. – Nie rozumiem, jak Franco mógł dać ci kolejną szansę. Chciałaś zabić jego cholerne dziecko i żonę.
Bądź silna, Sorayo.
Nie daj mu się złamać, Sorayo.
Powtarzałam sobie w duchu te słowa jak mantrę, ale wspomnienia z tamtego dnia runęły na mnie jak pieprzona lawina.
Może faktycznie chciałam zabić i Biancę, i jej matkę? Może byłabym zdolna do posunięcia się tak daleko?
Ostatnie jednak, co pamiętałam, to chłodna lufa przyciśnięta do mojej skroni i myśl, że już za moment spotkam się ze swoimi wszystkimi nienarodzonymi dziećmi.
Michele nie musiał jednak tego wiedzieć. Nie mogłam… pokazać mu, jak bardzo zabolały mnie jego słowa. Zamiast tego zastosowałam się do swojej odwiecznej mantry.
Najlepszą obroną jest atak, Sorayo.
– Nie chcesz mieć we mnie wroga, Zino – ostrzegłam go, robiąc krok do tyłu. Jego niebieskie tęczówki były dużo jaśniejsze niż moje, a ciemne, falowane włosy dodawały mu chłopięcej, wręcz anielskiej urody. – Przemyśl dobrze, czy twój sekret jest na pewno bezpieczny. Bo wydaje mi się, tesoro, że już nie.
Oddaliłam się, wchodząc przez taras do domu, i zamknęłam się w swojej sypialni. Oddychałam ciężko, nie mogąc złapać tchu, a całe moje ciało stało w płomieniach.
Straciłam swoją moc obojętności. Straciłam tą hardą część mnie, tą, która miała mnie chronić przed zranieniem. Straciłam siebie… I ból, który obudził we mnie Michele Zino, będzie musiał zostać pomszczony.
Zino wkrótce zapłaci mi za rozgrzebanie starych ran. A cena za jego błąd będzie cholernie krwawa i wysoka.ROZDZIAŁ 2
Michele
W moim życiu było niewiele rzeczy, które potrafiły wytrącić mnie z równowagi.
Bratwa, pieprzona bostońska famiglia i rodzice, w szczególności matka, która próbowała wymóc na mnie małżeństwo. Całe, kurwa, szczęście, że nie uginałem się pod presją, a ojciec zawsze brał moją stronę, twierdząc, że skoro capo nie oczekuje ode mnie żony, nie powinienem przejmować się biadoleniem matki.
Kierowałem się prostymi zasadami. Nie byłem zachłanny, zawsze wypełniałem swoje obowiązki i, kurwa, byłem oddanym członkiem famiglii. Wszystko jednak zaczęło walić się jak domek z kart, gdy w moim życiu pojawiła się kobieta. Zakazany owoc. Jedyna rzecz, której nie mogłem mieć. Po którą nawet, kurwa, nie miałem prawa sięgnąć i nie chciałem czuć tego, co czułem.
Skarciłem się w myślach, mając przed oczami przyjaciela i jego żonę. Ich miłość było czuć w pierdolonym powietrzu, a ja, jako consigliere Callaro, musiałem brać udział we wszystkich durnych uroczystościach, na których wcale nie chciałem być.
Na dodatek mój sekret nie był już tylko moim sekretem.
Przełknąłem palący alkohol i wypiłem na raz szklaneczkę whisky. Jak gdyby miało mi to pomóc, ale chwilowo nie znałem lepszego rozwiązania. Pracowałem nad tym, jednak bezskutecznie.
– Zino, wyglądasz, jakbyś połknął kij od miotły.
Przewróciłem oczami i spojrzałem na swojego rozmówcę. Angelo, nasz księgowy i człowiek, który zastępował Umberta, szybko zdobył sobie wielu sympatyków. Niestety, jedyną jego wadą był wiek. Gówniarz miał dopiero dwadzieścia pięć lat, czyli całe dziesięć mniej niż ja, i zachowywał się tak, jakby wygrał pieprzony los na loterii. Nie wiedział jeszcze, że Franco będzie od niego wymagał dużo więcej niż czarowanie kobiet na przyjęciach.
– Spierdalaj – odpowiedziałem, nie spuszczając wzroku z Poliny.
– Nie jesteśmy w humorze? Może powinieneś trochę spuścić z pary i udać się ze mną do Gattini, gdy ceremonia dobiegnie końca.
Pokręciłem głową, nie mając najmniejszej ochoty na oglądanie tanich, zużytych cipek. Chociaż zajmowałem się tym klubem, nie czerpałem przyjemności z korzystania z usług naszych prostytutek. Jeśli już się tam pojawiałem, to tylko po to, by znaleźć dziewczynę choć trochę ją przypominającą. Czarne, długie włosy i zielone, kocie oczy, ale ta strategia powoli doprowadzała mnie do obłędu. Musiałem z tym skończyć, zanim do reszty stracę rozum.
Rozglądałem się po ogrodzie, pilnując bezpieczeństwa i tym samym unikając widoku Poliny, gdy nagle moją uwagę przykuła ostra, głośna wymiana zdań tuż za różaną altaną.
– Mam prawo tam być.
– Nie, kurwa. Nie masz najmniejszych praw. Gdyby to ode mnie zależało, już nigdy nie postawiłabyś stopy w tym domu.
Znałem ten głos. Dupek Gustavo Callaro i jego siostrzyczka z piekła rodem żarli się publicznie od dłuższego czasu, ale nie dziwiłem mu się. Gdyby i to zależało ode mnie, z chęcią odprawiłbym Sorayę do Toronto z wilczym biletem do Nowego Jorku. Ta pieprzona wariatka stanowiła zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i dla wszystkich wokół.
Zacisnąłem zęby i starałem się nie wychylać, lecz Franco dał mi jasne polecenie. Soraya Callaro nie miała wstępu na dzisiejsze chrzciny Bianki.
– Gustavo! – sapnęła, poprawiając grzywkę. Nie przypominała dawnej siebie, blond piękności w długich do pasa włosach. Teraz sięgały jej zaledwie do ramion, a elegancki, markowy strój zastąpiła skromną, tanią kiecką. Może wraz z mężem straciła też i fundusze. – Nie masz prawa mnie tak traktować. Jesteśmy, do cholery, rodziną, fratello³!
– Nie jesteś już moją siostrą – wycedził, zaciskając dłonie w pięści. – Nie po tym, co chciałaś zrobić Polinie. Próbowałaś ją zabić!
– Nie zabiłam jej – odwarknęła, robiąc krok do przodu, a żyła na jej szyi zapulsowała ze złości. – Nie skrzywdziłam jej! Cazzo! Traktujecie mnie jak pieprzonego psa! Nie zasłużyłam sobie…
– Mylisz się – przerwał jej brat, kręcąc głową. – Zasłużyłaś na o wiele gorsze rzeczy, ale capo ma inne zdanie.
– To zrób to. Zrób to, na co masz ochotę, na co wszyscy macie cholerną ochotę! – Obróciła się na chwilę, by ukradkiem otrzeć łzę spływającą z jej niebieskiego oka. – Nie powstrzymuj się, Gus. Wiem, że żałujesz, że się wtedy nie zabiłam.
– Za to bez mrugnięcia okiem zraniłaś inną, niewinną osobę. Mogła przez ciebie stracić pieprzone życie.
– Ale nie straciła! – krzyknęła i tym razem nie udało jej się powstrzymać fali łez. – Ani ta dziwka, która teraz uważa się za panią domu. Nikt nie stracił tyle, co ja!
Gustavo milczał przez chwilę, a ja zachodziłem w głowę, dlaczego jeszcze tolerował ten gówniany spektakl. Za chwilę goście zaczną błądzić po ogrodzie i natkną się na to widowisko. Nie mogłem na to pozwolić.
Wyszedłem z cienia i podszedłem do kłócącego się rodzeństwa.
– Zajmę się problemem – oznajmiłem opanowanym tonem. – Możesz wracać na przyjęcie, Gustavo.
– Problemem? Czyli ze mną, tak? – wysapała wkurwiona dziewczyna, uśmiechając się ironicznie. – Dobrze, cholerni zdrajcy. Jak chcecie. Problem zejdzie wam z oczu, ale jeśli możesz, cazzo, przekaż mojej bratanicy prezent ode mnie.
Gustavo niechętnie wziął pudełko i wrócił na przyjęcie, zostawiając mnie sam na sam z wiedźmą. Miałem ochotę… złamać swoje przyrzeczenie dotyczące niekrzywdzenia kobiet i zrobić jej wiele okrutnych rzeczy. Zasługiwała na wszystko, co najgorsze, i, kurwa, żałowałem, że rzeczywiście nie strzeliła sobie wtedy w łeb.
Soraya, nie czekając na mnie, rzuciła się pędem w kierunku wyjścia z posiadłości Franca.
– Odwiozę cię. – Dogoniłem ją. – Nie możesz chyba prowadzić.
– Nie twój zasrany interes, bastardo⁴.
– Mój. Jeśli wjedziesz pijana w drzewo, a ktoś dowie się, że wypuściłem cię w takim stanie, zapłacę za to.
– Wątpię. Raczej dostaniesz gratulacje od całej mojej rodziny. W końcu pozbyliby się zbędnego balastu.
– Dziwisz im się? – zapytałem, chwytając ją za łokieć. – Bo ja, kurwa, ani trochę. Zasłużyłaś na to, by cię tak traktowali. Długimi latami pracowałaś na swoją reputację.
Dziewczyna odepchnęła mnie znacznie mocniej, niż się spodziewałem, i spojrzała na mnie z niemal anielskim uśmiechem. Wiedziałem jednak, że pod tą zimną maską piękna skrywał się prawdziwy szatan. Potwór pozbawiony skrupułów.
– Tak dobrze mnie znasz, prawda? Ja przynajmniej nie trzepię sobie fiuta do zdjęcia żony capo, perdente⁵.
Kurwa, nazwała mnie jebanym frajerem i chociaż chciałem zaprzeczyć, musiałem przyznać jej rację. Soraya była niezwykle spostrzegawcza. Okrutna, brutalna, ale szczera do bólu. Nigdy nie kłamała, nie przejmowała się tym, co inni powiedzą, i zawsze mówiła to, co myśli. Tego jednego jej akurat zazdrościłem. Sam nie miałem tyle odwagi, by wyznać głośno swoje pragnienia.
– Oszczędzę ci fatygi, żebyś mógł dalej napastować wzrokiem moją bratową. Nie musisz mnie odwozić, zamówię sobie ubera, skoro tak bardzo troszczysz się o moje bezpieczeństwo. – Kaszlnęła teatralnie, posyłając mi kolejne złowrogie spojrzenie. – Przepraszam, miałam na myśli: o swoje jaja.
Nie poznawałem jej, a jednocześnie była taka sama jak zawsze. Wredna do szpiku kości, lecz z drugiej strony coś się w niej zmieniło. Pozbawiona perfekcyjnego makijażu, drżąca od emocji i rozczochrana od szarpaniny z bratem wydawała się bardziej… ludzka.
Stop, Michele. To tylko przykrywka dla jej prawdziwych, złych motywów.
– Nie zdziwiłbym się, gdybyś chciała się dostać na przyjęcie tylko po to, by…
– By co? – Zbliżyła się do mojej twarzy, odsłaniając zęby. – No dokończ, śmiało. By zabić Polinę?
– By porwać Biancę – dokończyłem, a w jej lodowatych oczach pojawił się przez chwilę prawdziwy wyraz bólu i rozpaczy. – Mogłabyś być do tego zdolna.
– Oczywiście. Soraya Callaro morduje kocięta i porywa niemowlęta. Nie wiedziałeś?
Kpiła ze mnie, na nowo osłaniając się maską bezwzględności. Ale… powoli dochodziło do mnie, że może rzeczywiście nie byłaby w stanie posunąć się do czegoś takiego.
Ponownie dotknąłem jej ramienia, na co dziewczyna wzdrygnęła się i skrzywiła w obrzydzeniu.
– Sorayo…
– Nie dotykaj mnie tymi brudnymi łapami, Michele. Chcesz, śmiało, odwieź mnie do domu. Ale zrób nam obojgu przysługę i zamknij się wreszcie. Pamiętaj jednak, że starałam się być miła i cię ostrzegałam, żebyś nie wchodził ze mną na wojenną ścieżkę. Jeszcze raz mi podpadniesz, a mój brat odetnie ci tego małego, żałosnego fiuta.
Zszokowany zamrugałem, nie wierząc, że z jej malinowych ust mogły wychodzić tak brudne rzeczy. Groźby, przekleństwa. Nie miała w sobie za grosz dziewczęcej niewinności.
– Jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek znaleźć męża, radziłbym ci zmienić taktykę, strega⁶.
– Strega? – Uniosła w seksowny sposób jasną brew. – „Wiedźma”. Podoba mi się to określenie. Może powinnam zmienić imię na „Cruella”, co o tym sądzisz?
– Jesteś nienormalna…
– A ty żałosny. Skoro już wiemy, co o sobie nawzajem sądzimy, zakończmy tę bezsensowną rozmowę. Poza tym jeśli jesteś taki ciekawski, a patrząc po twojej zaciekawionej mordzie, to z pewnością jesteś… Nie, nie szukam męża. Dawcy nasienia, owszem. Ale nigdy więcej nie zostanę niczyją żoną. Zaspokoiłam już twoją ciekawość?
Kiwnąłem głową, bo nie miałem ochoty kontynuować tej kłótni. Byłem w wystarczająco podłym humorze przez rozradowaną Polinę w ramionach Franca. Chciałem w końcu, kurwa, odpocząć, ale wtedy, gdy już myślałem, że nic więcej mnie nie zaskoczy, Soraya odwróciła się w moją stronę, oparła o mój samochód i oblizała seksownie usta.
– A może nie muszę dłużej szukać, Zino?
Kurwa.
Cokolwiek chodziło jej po głowie, zostanę ojcem jej dziecka najwyżej po moim pieprzonym trupie.