Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Krwiopijcy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krwiopijcy - ebook


Wampiry, dotacje unijne, bimber i mordercze krasnale…
Niewielką miejscowość, jaką jest Olszówka,  otaczają lasy i piękne jeziora. Wydawałoby się, że takiego sielskiego  krajobrazu nic nie jest w stanie zmącić.  Czas płynie tu powoli niczym w polskiej telenoweli, wszystko toczy się utartym trybem, a mimo to coś w tym nieskazitelnym obrazie zaczyna się psuć.
Nagle gdzieś na cmentarzu budzi się zło… Padają kolejne trupy. Miejscowy komisarz wraz z burmistrzem są bezradni. A mają wiele do ukrycia i nie w smak im, by ktokolwiek dowiedział się, co tak naprawdę dzieje się w Olszówce. Szereg kolejnych, nietypowych zdarzeń, które spotykają kilku mieszkańców burzy dotychczasowy spokój.  Wydaje im się, że już poradzili sobie z kłopotem, a tu znowu  wyskakują nowe, jak króliki z kapelusza czarodzieja. A do tego wszystkiego  wpychają się jakieś dziwne istoty, w które trudno uwierzyć .
Mała prowincjonalna miejscowość potrafi zaskoczyć i obnażyć cały szereg naszych narodowych przywar, łącznie ze skłonnością do łapówkarstwa i zamiatania problemów pod dywan. 
Krwiopijcy to zabawna opowieść pokazująca życie mieszkańców w krzywym zwierciadle. Czy tak naprawdę krzywym?  Chociaż w książce jest tylko lekko zarysowany problem europejskich dotacji, to mam nadzieję, że skłoni to czytelników do innego spojrzenia  na to zagadnienie.




Agata Chmielewska

Będąc mała dziewczynką marzyłam, że zostanę wielką pisarką lub sławną malarką, lub bardzo dobrym adwokatem, który będzie stawał w obronie niesłusznie skazanych.

Życie jednak zweryfikowało moje marzenia. Nie jestem tym kim chciałam być, mimo to nie żałuję swoich marzeń, bo póki jeszcze żyję to wszystko może się zdarzyć.

Mam za to wspaniałe córki , kochającego męża, psa, kota, chomika, rybki w akwarium, pełne półki książek i to jest mój cały świat.

Spis treści

Rozdział I
Zepsułeś robotę, bierz nici i zszywaj.
Rozdział II
Człowiek przestaje szydzić w godzinie śmierci.
Rozdział III
Długa droga jest krótka, droga krótka jest długa.
Rozdział IV
Z wielkiej wysokości do dołu głębokiego.
Rozdział V
Jakże żal zmarłych niezapomnianych.
Rozdział VI
Jego żona jest na miarę jego ciała jak ulał.
Rozdział VII
Nowe nieszczęścia, każą zapomnieć o starych.
Rozdział VIII
Senne widziadła nie mają ani sensu ani znaczenia.
Rozdział IX
Sny to bańki mydlane.
Rozdział X
Jeśliś nie zabił, nie obawiaj się.
Rozdział XI
Wielu piło, wielu będzie piło.
Rozdział XII
Wszystko zgodnie ze swoim czasem.
Rozdział XIII
Zaciśnij wargi i nie odpowiadaj pochopnie.
Rozdział XIV
Biada mi jeśli powiem, biada mi, jeśli nie powiem.
Rozdział XV
Mężczyźni muszą żyć, a kobiety – czy żyć muszą?
Rozdział XVI
Szkoda niewidoczna nie nazywa się szkodą
Rozdział XVII
Drzwi zatrzaśnięte nie prędko się otworzą.
Rozdział XVIII
Nie ma kontraktu ślubnego bez sprzeczki.
Rozdział XIX
Jest czas na modlitwę, jest czas na naukę.
Rozdział XX
Nie ma lekarstwa na głupotę.
Rozdział XXI
„Nie wiedzieliśmy” – to żaden dowód.
Rozdział XXII
Biada ludziom, którzy widzą, a nie widzą co widzą.
Rozdział XXII
Anioł śmierci ma mnóstwo oczu, nikt śmierci nie ujdzie.
Rozdział XXIII
Nie umieszczaj całego majątku w jednym kącie.
Rozdział XXIV
Początek złego słodki, ale koniec gorzki.
Rozdział XXV
Koniec potwierdził jego początek.
Epilog

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-219-8
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Zepsułeś robotę, bierz nici i zszywaj.

– Panie komendancie, panie komendancie!

W ciszę nocną, wdarł się rozpaczliwy krzyk.

Ktoś walił w drzwi pogrążonego w ciemnościach budynku jak w bęben, wystukując ciągły, jednostajny rytm. Odgłos uderzeń rozbijał ciszę, potęgując coraz bardziej zjadliwe ujadanie miotającego się na łańcuchu psa.

Po kilku minutach w pokoju na piętrze zaszeleściła wykrochmalona pościel, a ciepłe światło, zalało przytulną sypialnię urządzoną w stylu kolonialnym.

– Kazik, Kazik! Obudź się, ktoś dobija się do drzwi! – szeptem powiedziała kobieta, szarpiąc śpiącego obok mężczyznę, którego jedyną reakcją było przewrócenie się na drugi bok.

Kobieta jednak nie dała za wygraną i ponownie zaczęła tarmosić śpiącego.

– Kazik, do jasnej cholery obudź się! – wrzasnęła szarpiąc go za ucho.

– Co? Co się stało? Kto się dobija? – zapytał zaspanym głosem, przecierając dłonią zaspane oczy.

– Nie wiem? Wstań i zobacz, bo obudzi całą gminę.

Mężczyzna z ociąganiem wygramolił się z łóżka. Na nagie, owłosione ciało włożył szlafrok, sękate stopy wsunął w kapcie i poczłapał do drzwi.

Przytknął oko do judasza, ale niczego nie dostrzegł, bowiem po drugiej stronie szklanego oczka panowały iście egipskie ciemności. Ta ciemność wzbudziła w nim niepokój.

Otworzyć, czy nie? – zastanawiał się.

Nic nie widać. Cholera wie, kto czai się w mroku. W dzisiejszych czasach lepiej uważać, tym bardziej, gdy się jest stróżem prawa. Miejscowość spokojna, ale nigdy nic nie wiadomo.

Zastanawiał się drapiąc się po zmierzwionej czuprynie.

Kiedy jeszcze raz chciał zerknąć przez judasza ktoś ponownie załomotał w drzwi. Tego było już za wiele. Ze złością wcisnął włącznik i jasne światło zalało przedpokój. Z impetem złapał za klamkę i z rozmachem otworzył drzwi, które głucho uderzyły o półkę wiszącą na ścianie. Nabrał powietrza w płuca, żeby dać nauczkę dobijającemu się po nocy intruzowi, kiedy usłyszał zdyszany, płaczliwy głos.

– Panie komendancie, on umarł! Umarł! Niech pan nas ratuje! – do uszu komendanta wdarł się spazmatyczny szloch.

Na progu stała kobieta w średnim wieku, okryta długim, przeciwdeszczowym płaszczem. Wyglądała żałośnie, a w jej postawie było tyle nieszczęścia i smutku, że komisarz odsunął się, żeby mogła wejść do środka.

Zaskoczony tak niespodziewanym gościem cicho powiedział.

– Proszę niech pani wejdzie. Pani Marczuk, pani się uspokoi. Kto umarł? Kogo mama ratować?

– On umarł – cichy szloch ponownie wstrząsnął jej ciałem.

– Kto? Niech pani powie, kto umarł?

– Jak to, kto? Nasz turysta! – zawołała, patrząc zdziwionym wzrokiem na komisarza.

– Spokojnie, proszę powiedzieć dokładnie, co i jak? – Komisarz kiwnął głową na znak, że wie o kogo chodzi.

– Jak tu powiedzieć spokojnie, kiedy takie nieszczęście – chlipała raz po raz wycierając rękawem płaszcza nos. – To ja powiem od początku. No więc, kiedy nie przyszedł na kolację, a specjalnie dla niego zrobiłam szczupaka faszerowanego, bo mówił, że to jego ulubione danie, to poszłam tam. No znaczy do tego domku nad jeziorem, co u nas wynajmował. Zapukałam. Cisza. Zapukałam jeszcze raz, znowu nic, więc weszłam. I znalazłam go. Leżał na podłodze. I co teraz będzie, panie komisarzu? – Kobieta ponownie zaniosła się płaczem.

– Pogotowie wezwała?

– Nie.

– Dlaczego nie

– Bo, bo... – Kobieta jeszcze bardzie się rozpłakała. Spazmatyczny szloch wstrząsnął jej ciałem.

– No już, niech się pani uspokoi. To skąd wie, że on nie żyje? – dopytywał się.

– Bo Zenek sprawdzał puls. I nic. Serce też nie bije.

– No to trzeba było pogotowie wezwać.

– Też tak myślałam, ale mój zabronił.

– Co? – krzyknął zdziwiony. – Czemu Zenek zabronił?

Kobieta znów zaniosła się płaczem.

– No spokojnie. Pytam jeszcze raz czemu zabronił?

– Bo bał się, że zamkną go w więzieniu.

– Czemu mieliby go zamknąć? To on zabił, czy jak?

– Nie, ale pił z nim. Niedużo wypili. Jedną butelkę. Dzisiaj w dzień, do obiadu. Potem mój pojechał do miasta samochodem.

– A co pili? Sklepową czy bimber?

– Oj, to pan komisarz wie. U nas innej nie ma. Ale dobra ona. Jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Pan wie, dobra – przekonywała Marczukowa.

– Dobra, niedobra. Ale to może nie od wódki. Zawał mógł mieć, czy co innego.

– To i my tak pomyśleliśmy. Ale jak zrobią sekcję i wykaże, że od samogonu, to po moim Zenku... – ponownie zaniosła się płaczem.

– Już, już cicho. Niech się pani uspokoi. – Komisarz głaskał trzęsące się plecy kobiety.

– Pan komisarz wie, że jak rozniosłoby się, że od berbeluchy, to zaraz dziennikarze i telewizja szumu narobią. Oni tylko tym żyją, a może i naszą Anusię ze studiów wygonią – powiedziała zdławionym głosem, ocierając oczy dłonią.

– Ma pani rację. Niedobrze. Faktycznie niedobrze – westchnął. – No to się narobiło – dodał zmartwionym głosem.

Cholera, nie pomyślałem, że pismaki zaraz zwęszą aferę. Dobrze, że przyszła z tym do mnie.

Ale co robić, co robić? – myślał, nerwowo trąc czoło wskazującym palcem.

– Dobrze, niech Marczukowa idzie do siebie. Ja ogarnę się trochę i przyjadę. Tylko niczego nie ruszajcie. Potem zobaczymy, co dalej.

– Dziękuję, dziękuję, panie komisarzu. Z pana to dobry człowiek.

– No już, już niech idzie, bo szkoda czasu.

Zamknął drzwi, zgasił światło i wrócił do sypialni.

Z pościeli wynurzyła się głowa pokryta papilotami. Gustowna, koronkowa koszulka na cienkich ramiączkach skrywała dorodne piersi, które w młodości urzekły komisarza Kościańskiego, a i teraz lubił je miętosić w porywie namiętności. Chociaż z tą namiętnością różnie teraz bywało, ale tym razem nawet na nie spojrzał. Usiadł na krawędzi łóżka, twarz ukrył w dłoniach i ciężko westchnął.

– I co zrobisz? – zapytała żona.

– Jeszcze nie wiem. Muszę tam pojechać.

– Obudź Wojtka. We dwóch raźniej.

– Nie, tę sprawę muszę załatwić sam. A ty, nie mów nikomu o tym, że Marczukowa tu była.

– A co to? Tajemnica? Pewnie już wszyscy mieszkańcy wiedzą. Tak się dobijała, że słychać ją było w ostatniej wiosce.

– Dobrze, niech sobie inni wiedzą, ale ty Zośka nic nie mów.

– Dobrze, dobrze. Tylko zamknij drzwi, jak będziesz wychodził – ziewnęła, szeroko otwierając usta. Wtuliła twarz w poduszkę i po chwili lekko zachrapała.

Komisarz siedział na brzegu łóżka patrzył na portret ślubny. Przyglądał mu się i przyglądał, jakby szukając w nim sposobu na wyjście z opresji. Ale obraz nie podpowiedział mu żadnego rozwiązania. Milczące postacie ironicznym wzrokiem patrzyły na niego, jakby chciały powiedzieć „nawarzyłeś piwa, to teraz je wypij”. Jeszcze przez kilka minut wpatrywał się w niego, bezwiednie głaszcząc brodę i czoło, cały czas intensywnie myśląc, jak załatać tę dziurę.

A tak się wszystko dobrze układało, a tu masz babo placek, takie nieszczęście. Cholera, z tego mogą wyniknąć naprawdę poważne kłopoty. Jak to wyniucha jakiś dziennikarzyna, zacznie drążyć, to smród pójdzie nie tylko na województwo, ale i na całą Polskę. Chociaż z drugiej strony, to tylko przypadkowa śmierć turysty, która nie jest niczym nadzwyczajnym i zdarzyć się może w każdej miejscowości. Ale mimo wszystko lepiej dmuchać na zimne, nigdy nie wiadoma jak wścibski dziennikarz zajmie się ta sprawą, a napiszą o tym na pewno nie tylko w miejscowej gazecie, ale może i ogólnopolskiej, a do Internetu informacja trafi na pewno.

Wpatrywanie się w obraz i wyliczanie wszystkich za i przeciw nie przyniosło żadnego efektu, nie rozjaśniło umysłu, nie dało rozwiązania. Nadal nie wiedział co robić.

W końcu wstał. Palcami przeczesał lekko oprószone siwizną włosy i wszedł do łazienki. Usiadł na sedesie, wyciągnął papierosa. Zapalił. Mocno zaciągnął się, czując jak dym wypełnia płuca. Pęcherzyki płucne pozbawione tlenu skurczyły się i gwałtowny kaszel wstrząsnął ciałem komendanta.

Cholera, po co ja palę to świństwo – zastanawiał się, próbując uspokoić oddech.

Rzucił niedopałek do muszli i spuścił wodę.Rozdział II

Człowiek przestaje szydzić w godzinie śmierci.

Z trudem odzyskiwał przytomność. Raz po raz potrząsał głową, by ciemność przed oczami zniknęła, jednak bez rezultatu. Nadal wszystko skrywała mroczna czerń. Próbował przesunąć się chociaż o kilka kroków, ale wciąż natrafiał na dziwną, ukrytą w ciemnościach przeszkodę. Zrezygnowany usiadł na jednej z nich, oparł głowę i wyciągnął nogi przed siebie. Zwisające poły marynarki przycisnął do siebie, przymknął powieki i oddal się błogiemu lenistwu. Jednak już po kilku minutach zaczął ogarniać go niepokój. Właściwie to może nie niepokój tylko jakiś dziwny nieokreślony lęk. Coś wewnątrz mówiło mu, że to jego błogie lenistwo ma zupełnie nieuzasadnione podłoże, że tak właściwie to nie wie po co siedzi w tym nieznanym i dziwnym, ogarniętym ciemnością miejscu. I chociaż wytężał umysł, to jedynym tego efektem było jakieś wewnętrzne przekonanie, że powinien tu zostać i czekać. Tylko na co, tego już zupełnie nie wiedział. Więc nadal siedział i czekał.

Na co?

Ach, gdybyż to on wiedział?

Samo bezczynne siedzenie zupełnie mu nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie podobało mu się. Gdyby ta niepewność i panująca dokoła ciemność, nie byłoby mu tu źle.

Starał się znaleźć sensowne wyjaśnienie swego pobytu w tym dziwnym miejscu, ale jak na razie to mu się nie udało.

Próbował przebić wzrokiem panujące ciemności, ale chociaż otwierał oczy bardzo szeroko niczego nie mógł dostrzec. Wszystko skrywała mroczna czerń. Ciągle miał nadzieję, że zaraz za chwilę, jak w teatrze podniesie się kurtyna i ukarze jasny kolorowy świat z poruszającymi się postaciami, a tu nic. Jak było ciemno, tak było ciemno. Mijała minuta za minutą a on nadal nie wiedział, co ma zrobić. Kręcił się niespokojnie, to siadał, to wstawał otulając się szczelnie ubraniem chociaż nie odczuwał żadnego zimna.

Dopiero kiedy księżyc wyjrzał zza chmur i oświetlił otoczenie z przerażeniem dostrzegł, że nie ma tu żadnej kurtyny, ani teatralnych postaci, tylko mogiły z czarnymi krzyżami i marmurowe pomniki lśniące w blasku księżyca, tworzące makabryczny widok rodem z tandetnego horroru. To, co zobaczył zupełnie go sparaliżowało. No bo co, jak co, ale takie towarzystwo zupełnie nie przypadło mu do gustu. Nie czekał dłużej. Zerwał się z miejsca i wydając dziwny nieokreślony dźwięk, przypominający bardziej pohukiwanie sowy niż ludzki głos, zaczął uciekać, przeskakując nagrobki. Lawirował pomiędzy nimi, raz po raz potykając się o kamienne narożniki. Pędził na oślep nie oglądając się za siebie, aż dopadł rosnących po drugiej stronie ulicy krzaków. Wpadł między zielone krzewy, przycupnął pod krzakiem bzu, rozbieganym wzrokiem przeczesując teren. Chociaż umysł pracował na zwiększonych obrotach, nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób trafił w to ponure miejsce. Nic nie przychodziło do głowy, a nawet gorzej, czuł w niej totalną pustkę. Przeszukiwanie zakątków własnego umysłu, doprowadziło go do jednego, że sprawcą jego pobytu tutaj na pewno jest alkohol, ale jak się tu znalazł, pozostało na razie tajemnicą. O ile pamiętał, jeżeli w ogóle cokolwiek pamiętał nie był amatorem napojów wyskokowych, więc taki motyw odpadał. Więc co go tu sprowadziło, a tak w ogóle, to gdzie on właściwie jest, bo uliczka, którą widział nie przypominała mu niczego znanego. Im dłużej zastanawiał się nad tym, tym większe ogarniało go przerażenie. Jeszcze przez chwilę próbował zmusić do działania szare komórki, zanalizować sytuację, ale, zniechęcony brakiem efektów, wziął głęboki oddech i powoli wynurzył się z krzaków. Mimo jako takiej wewnętrznej równowagi dla pewności uważnie zlustrował okolicę. A kiedy nie dostrzegł nic niepokojącego, śmiało wysunął się z zarośli. Ponieważ nie wiedział dokąd ma iść, w lewo w głąb lasu, czy w prawo na cmentarz, co budziło w nim zdecydowaną niechęć, postanowił wybrać trzecią możliwość. Skierował swe kroki w kierunku świecących w dali latarni ulicznych. Był już bardzo blisko celu, kiedy usłyszał za sobą dziwny szelest. Właściwie nie szelest, ale dźwięk, dźwięk przypominający łopot flagi na wietrze. Jakieś dziwne mrowienie przeleciało mu po naprężonym karku, aż skulił się w sobie. Nerwowo przyspieszył kroku, by jak najprędzej znaleźć się w jasnym kręgu. I kiedy był już blisko zbawczego światła poczuł mocne uderzenie. Coś ciężkiego uczepiło się jego pleców, ugniatało kręgosłup, obejmowało w pasie, wgryzając się zębami w kark. Nawet nie zdążył krzyknąć, gdy, przytłoczony ciężarem, stracił równowagę i z głuchym łoskotem uderzył ciałem o asfaltową nawierzchnię. Był tak zdezorientowany, że kiedy usłyszał jęk, nie był pewien, czy to on jęczy, czy to coś na jego plecach. Czuł się jak rozdeptany karaluch. Leżał tak przez chwilę, bojąc się uczynić jakikolwiek ruch w obawie, że to coś na nim zaatakuje go z jeszcze większą siłą. Sparaliżowany strachem, niezdolny do żadnego ruchu czekał, co będzie dalej. I kiedy już stracił jakąkolwiek nadzieję na pozbycie się niespodziewanego balastu, poczuł ulgę. Niespodziewany ciężar znikł. Nie czekał na ponowny atak, tylko zerwał się na nogi, by uciec jak najdalej, znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu, ale niestety za długie nogawki spodni uniemożliwiły ucieczkę. Przez chwilę chaotycznie wymachiwał rękami próbując złapać równowagę wydając przy tym skrzekliwy dźwięk, ale nie udało mu się to i po chwili ponownie leżał na ulicy. Padając, usłyszał z lewej strony dziwny odgłos, przypominający stłumiony chichot, potem coraz głośniejszy śmiech, który przeszedł w jazgotliwe, przerażające wycie. Ostrożnie podniósł się, ukradkiem zerkając w stronę skąd dochodził przejmujący krzyk. To, co zobaczył zaskoczyło go zupełnie. Nie mógł uwierzyć w to, co widział.

Przecież w dwudziestym pierwszym wieku, nikt nie wierzy w takie rzeczy. Kto to jest? To niemożliwe, to na pewno jakiś przebieraniec – myślał, niezdarnie próbując podnieść się z ziemi, jednocześnie z niedowierzaniem przyglądając się dziwnej postaci, a w jego skołatanej głowie myśli kłębiły się jak węże.

Tak, to na pewno przebieraniec – przekonywał siebie. – Może gdzieś tutaj kręcą film lub odbywa się jakiś zjazd fanatyków, bo przecież to niemożliwe, żeby istniały takie istoty.

Kiedy wreszcie podciągnął swoje ciało do pozycji pionowej, dziwna postać nadal chichotała, patrząc na niego z politowaniem.

Nie mógł się zdecydować, podejść czy nie?

W końcu, nie zważając na możliwość ponownego ataku, ostrożnie zbliżył się do dziwnej postaci siedzącej na cmentarnym murze. Ten dziwny mężczyzna, spowity od stóp do głów w czarną peleryną, cały czas uważnie obserwował zbliżającego się osobnika.

Księżycowa poświata oświetlała jego bladą twarz z oczami błyszczącymi jak czarne diamenty, a szeroki uśmiech obnażał białe, ostre kły.

Cholera, coś mi się zdaje, że to naprawdę wampir, lepiej będzie jak zniknę mu z oczu – przeleciało mu przez głowę.

Nie zastanawiając się, odwrócił się i ruszył w stronę zbawczego światła.

Ale dziwny osobnik błyskawicznie znalazł się przy nim, sycząc mu prosto w twarz.

– I co kochaniutki, chcesz uciec? Po twojej minie widzę, że wiesz kim jestem. Nie bój się, nic ci nie zrobię. Nic ci nie zrobię, bo nie mogę – dosłownie skręcał się ze śmiechu, widząc jego przerażoną minę. – Wiesz, dlaczego nie mogę? Chcesz wiedzieć? – dopytywał się, chichocząc jak małe dziecko, któremu udał się psikus.

Cmentarny osobnik ugodowo kiwnął głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu i oderwać oczu od hipnotyzującego wzroku.

– Więc powiem ci. Nie mogę ci nic zrobić, bo ty, bo ty, też jesteś ha, ha, ha... – śmiał się tak głośno, że kilka kotów z dzikim wrzaskiem wyskoczyło z zarośli i popędziło przed siebie.

– Powiem, choć nie wiem, czy ci się to spodoba – obrzucił go krytycznym spojrzeniem. – Otóż, mój kochany panie, ty też jesteś wampirem.

Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając garnitur zębów, których nie byłby w stanie wykonać nawet najlepszy technik dentystyczny.

Pochylił się nad świeżo upieczonym wampirem. Długim, bladym paluchem z zakrzywionym szponem dotknął jego ramienia.

– Zaskoczony? Wiem, wiem znam to uczucie. Ale nie przejmuj się, z czasem przywykniesz do tego, nabierzesz wprawy i nie będzie tak źle. Za to ja jestem zadowolony. Wreszcie będę miał towarzystwo... – nie dokończył zdania.

Rozpłynął się w powietrzu jak poranna mgła, pozostawiając po sobie woń stęchlizny.

Zdezorientowany mężczyzna przez chwilę rozglądał się, czy gdzieś nie ujrzy czającego się wampira, ale kiedy do jego uszu dotarł odgłos nadjeżdżającego auta, skulił się, po czym drobnym truchtem przebiegł ulicę, by w ostatniej chwili uskakując przed wyłaniającym się zza zakrętu samochodem, dać nura w pobliskie zarośla.Rozdział III

Długa droga jest krótka, droga krótka jest długa.

Chwilę wcześniej, nim wampiry usłyszały nadjeżdżający samochód, Komendant Posterunku Policji w Olszówce, Kazimierz Kościański cicho zamknął drzwi sypialni. Nie chciał obudzić małżonki, więc nie zapalił światła w przedpokoju. Wymacał kurtkę, potem czapkę, ubrał się i starając się nie narobić hałasu, zamknął drzwi. Przekręcił klucz w zamku.

Ostrożnie stawiając stopy na drewnianych schodach wszedł w mroczną czerń panującą na zewnątrz. Granatowe audi stało przed domem. Ucieszył się, że nie wstawił go do garażu, bo brama przy najlżejszym ruchu strasznie skrzypiała. Ciągle przymierzał się, żeby ją naoliwić, ale wciąż nie miał czasu. Obowiązków służbowych nie było za wiele, bo w takiej małej miejscowości jak Olszówka zdarzały się tylko awantury między sąsiadami lub kradzieże drobiu. Za to żona bez przerwy wymyślała jakieś ulepszenia, malowania, przestawiania i tym podobne pierdolety, a to zmuszało do częstych wyjazdów do pobliskiego miasta. A że było lato i do tego bardzo ciepłe, więc auto stało na zewnątrz, zawsze gotowe do wyjazdu, a nie nasmarowane drzwi nadal skrzypiały i czekały, aż właściciel znajdzie czas, by się nimi zająć.

Z jednej strony ogarniała go złość, że musi włóczyć się po nocy zamiast spać w ciepłym łóżeczku, z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że sytuacja wymaga jego reakcji.

Postał chwilę przy samochodzie, rozważając wszystkie za i przeciw, w końcu z niechęcią wsiadł do samochodu.

Przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik cicho zamruczał i auto wytoczyło się na oświetloną ulicę. Włączył radio. Kasia Wilk i Grzegorz Turnau śpiewali jego ulubioną piosenkę „Bombonierkę”. Skoczne dźwięki poprawiły mu humor. Nie miał wyczucia rytmu, co często zarzucała mu żona, kiedy z nią tańczył, ale teraz nikt go nie widział, więc mógł sobie pozwolić na trochę luzu i pośpiewać razem z artystami. Tym bardziej, że o tej porze, prędzej by się ducha spodziewał, niż człowieka z krwi i kości. Jednak poczuł się trochę nieswojo, kiedy mijając cmentarz, zauważył jak coś szybko przebiegło przez ulicę. Zatrzymał samochód. Rozejrzał się wokół, ale niczego niepokojącego nie zauważył.

– Oj, Kazik, Kazik, coś ci się przewidziało, zmęczony jesteś, może czas odpocząć, przejść na emeryturę, lata wypracowane, więc nie ma co zwlekać, bo te cholerne kłopoty mogą się źle skończyć. Dostaniesz wylewu lub czegoś w tym stylu i zostaniesz nikomu niepotrzebną roślinką – mruknął do siebie, zjeżdżając w boczną drogę.

Tutaj ciemność rozgościła się jak udzielna księżna, bo księżyc schował swe oblicze za czarną chmurę, która napłynęła nie wiadomo skąd. Pośród czarnych pól wiła się droga, po której z trudem poruszało się auto. Obfity deszcz, który spadł w nocy rozmoczył lessową glebę, tworzącą czarną maź, przywierającą do kół, jak rzep do psiego ogona. Wóz wolno posuwał się do przodu, ślizgając się na wzniesieniach. Miejscami droga była tak rozmyta, że musiał uważać, by nie zboczyć i nie wjechać do pobliskiego jeziora połyskującego w świetle reflektorów. Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył jasno oświetlony dom i usłyszał szczekanie psów. Zanim wysiadł z auta spokojnie zapalił papierosa. Z rozkoszą wciągnął dym, wypuścił kilka białych obłoczków i otworzył drzwi.

Jeszcze nie zdążył postawić stopy, a już podleciał do niego mały, czarny piesek. Szczekając obwąchał nogawki i już, już miał podnieść nogę, by obsikać intruza, gdy otrzymał potężnego kopa. Przeleciał kilka metrów, zaskowyczał, podkulił ogon i uciekł w czerń nocy, przeżywać w samotności porażkę.

W tym samym momencie snop żółtego światła zalał podwórko, rozganiając po kątach ciemność, a na progu domu stanął wysoki mężczyzna. Zsunął do tyłu czapkę z daszkiem. Szeroko rozstawiając nogi, zszedł ze schodów.

– Witam, panie komisarzu. Czekaliśmy na pana. Proszę do chałupy zachodzić.

– Cześć, Zenek. Nie, najpierw pójdziemy do waszego turysty. Potem wstąpię, to spokojnie pogadamy.

– Dobrze, tylko latarkę wezmę, żeby drogę oświetlić, bo nic nie widać.

– Masz rację, ja też wezmę i włożę gumowce. Droga miejscami przypomina bagno.

Po chwili wkroczyli w ciemność, która ich szczelnie otuliła, łaskawie pozwalając rozświetlić się wąskim snopem światła. Z trudnością posuwali się po kleistej brei, omijając większe kałuże. Otaczająca ich nieprzenikniona czerń, cisza przerywana psim skowytem, szum wiatru, czarne chmury, kłębiące się nad głową i cel ku jakiemu zmierzali nie sprzyjały rozmowie. Odległość pomiędzy domem Marczuka, a letniskowym była niewielka, ale komisarzowi wydawało się, że idą i idą, ślizgają się po błocie, a końca drogi nie widać. A jeszcze to dziwne uczucie, jakby ktoś ich obserwował. Wtedy mimowolnie odczuwał strach. Z każdym krokiem coraz bardziej był pewien, że ta cholerna fobia znowu da znać o sobie. Zawsze pojawiała się w najmniej oczekiwanej chwili. W takich momentach nie potrafił racjonalnie myśleć, a im bardziej starał się opanować, tym mocniej to cholerne natręctwo osaczało umysł. Nikomu się z tego nie zwierzał. Wiedział o tym tylko jego policyjny psycholog, który poświęcił mu dużo czasu, by przełamał się i wyrzucił to z siebie. Od niego dowiedział się, że nie jest jedyną osobą, która cierpi na anatidefobię.

Po raz pierwszy dopadło go to podczas uroczystego zakończenia szkoły policyjnej. Stał wyprężony jak struna w równym szeregu z innymi porucznikami, kiedy przed sobą zobaczył, zamiast kolegów małe żółte kaczuszki. To był najstraszniejszy moment w jego życiu. Myślał, że zwariował. Najgorsze było to, że nie był pewny czy to rzeczywistość, przywidzenie, czy obłęd. Nie wiedział, czy inni też je widzą, czy osaczyły tylko jego. Nie potrafił skupić się na uroczystości. Tylko gapił się na pojawiające się nie wiadomo skąd żółte stworzenia. Jedyne o czym myślał, to to, żeby uroczystość skończyła się jak najszybciej, by dłużej nie patrzyły na niego, żeby już w cholerę zniknęły. Ale czy wtedy nie przestaną go obserwować? Tym bardziej, że były wszędzie. Gdzie tylko nie spojrzał, widział wpatrujące się w niego kaczki. Kaczki, kaczki, kaczki, dookoła tylko kaczki, żadnej ludzkiej istoty. Taki koszmar przeżył jeszcze kilka razy w swoim życiu. Czasami zupełnie niespodziewanie. Męczył się z tym przez kilka lat. Myślał, że po terapii pozbył się tego natręctwa, aż do dzisiejszej nocy. Znów miał wrażenie, że w otaczającej ciemności czają się te cholerne, opierzone, żółte stworzenia i bacznie obserwują każdy jego ruch. Próbował zbagatelizować to uczucie, ale bez skutku.

Do kurwy nędzy, czy ja się tego nigdy nie pozbędę – przeklął, kiedy ponownie dreszcz przeszedł mu po plecach.

Mimowolnie przyśpieszył kroku. W myślach karcił siebie za brak opanowania i racjonalnego oceniania sytuacji. Jest przedstawicielem prawa, powinien opanować emocje. Jednak co innego tłumaczenie się przed samym sobą, a co innego rzeczywistość. Dlatego dla pewności uważnie rozglądał się dookoła i oglądał za siebie, czy nikt nie idzie za nimi. Czasami wydawało mu się, że słyszy kroki za sobą, a momentami czuł na karku chłodny powiew powietrza. Wtedy napływały głupie myśli o duchach. Odganiał je, ale one natrętnie wdzierały się do mózgu, powodując dreszcze na plecach.

Przecież w dzisiejszych czasach nikt nie wierzy w czarownice, strzygi, wampiry czy niewidzialne, rozpływające się w powietrzu duchy, a tym bardziej on syn zatwardziałego ateisty, który katolikiem został dopiero po ślubie. Taki warunek postawiła mu żona, kiedy poprosił ją o rękę. Był tak w niej zakochany, że godził się na wszystko czego chciała. Potem zgadzał się z nią tylko dla świętego spokoju. Sam nie wierzył w życie po śmierci, tym bardziej w piekło i niebo. Mimo to dzisiejszej nocy ogarniał go dziwny niepokój. Nie wiedział tylko czy to fobia, czy irracjonalny strach przed duchami, których, jak sam siebie przekonywał, przecież nie ma.

Z ulgą odetchnął gdy przed nimi zamajaczył drewniany domek. Księżyc wreszcie pokonał chmurę i przyjaźnie się do nich uśmiechnął, chociaż uśmiech miał smutny, zatroskany, jakby chciał im powiedzieć, żeby nie wchodzili do środka. Nawet psy po chwili ciszy obudziły się i zaczęły złowrogo ujadać. Spienione, czarne fale ze złością wylewały się na piaszczysty brzeg. Kościański nie mógł pozbyć się wrażenia, że jednak ktoś podąża za nimi, miał nawet zapytać Marczuka czy czuje to samo, ale zawstydził się i tylko bliżej przysunął się do niego, gdy w pobliżu rozległo się niesamowite, przeciągłe wycie psa. Nawet Zenek przez chwilę nasłuchiwał. Jednak doszedł do wniosku, że to jakiś kundel wyje z tęsknoty za ukochaną, machnął ręką, mruknął coś pod nosem i energicznie zaczął wycierać nogi o gumową wycieraczkę leżącą pod drzwiami. Niewiele to pomogło, kalosze nadal były oblepione błotem. Zniechęcony jałowym wysiłkiem dał sobie spokój z czyszczeniem butów. Pogrzebał w kieszeni i wyjął duży mosiężny klucz. Przyświecając latarką, włożył go w dziurkę, ostrożnie przekręcił, lekko popychając drzwi. Weszli do środka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: