Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Krypta w Monachium - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krypta w Monachium - ebook

W Republice Federalnej Niemiec wielu wpływowych i bogatych ludzi pragnie zdobyć cenne pamiątki z czasów drugiej wojny światowej. Naprzeciw ich zachciankom wychodzi przedsiębiorczy młody Polak – Chudy. Rozkręca swój nie do końca legalny biznes, narażając się tym samym nie tylko władzom PRL, ale również wciąż wiernym nazistowskiej ideologii byłym wojskowym…

Życie Chudego to jednak nie tylko ryzykowny handel „luksusowym złomem” i odkrywanie tajemnic niemieckich bunkrów. To także wino, kobiety i śpiew, co okazuje się niemniej ekscytującym procederem...

„Krypta w Monachium” to swobodna kontynuacja powieści „Szpital nad Pisą”.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-673-7
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO WSTĘPNE

Dziękując za zainteresowanie moją poprzednią książką, czuję się w obowiązku wyjaśnić, że wbrew sugestiom wyrażonym przez niektórych co bardziej dociekliwych Czytelników, opisani w niej bohaterowie należą wyłącznie do świata fikcji literackiej.

Wyróżniające ich cechy osobiste, takie jak: „aparycja, poglądy, pasje, nałogi, złe nawyki, a także liczba nieślubnych dzieci, nieudanych małżeństw oraz innych perypetii życiowych…”, są jedynie produktem wyobraźni autora, a jakiekolwiek podobieństwo bohaterów do faktycznie istniejących osób było niezamierzone.

Gdyby więc podczas lektury tej książki komuś z Szanownych Czytelników nasunęły się podobne skojarzenia, zapewniam, że jest to tylko i wyłącznie dziełem przypadku.

Tak, jak wszystko we Wszechświecie…

Bo to, co w tej książce jest tylko fikcją literacką, z całą pewnością musiało się już gdzieś, kiedyś i komuś zdarzyć… A jeśli jeszcze o tym nie wiemy, to tylko dlatego, że Wszechświat jest tak porażająco i wręcz niewiarygodnie WIELKI…

Mówiąc WIELKI, mam na myśli coś, czego naprawdę, ale to naprawdę nie da się z niczym innym porównać… Nawet z największym centrum handlowym w naszym mieście.

Przy tych wymiarach wszelkie porównania tracą jakikolwiek sens…

W tym ogromnym – a całkiem możliwe, że nawet nieskończenie wielkim – Wszechświecie musiało się już wydarzyć wszystko. I to wielokrotnie. Nawet to, o czym nie wiemy i czego nie możemy sobie wyobrazić. Bo to wszystko, co nie jest absolutnie nieprawdopodobne, jest w nim możliwe.

Niełatwo w to uwierzyć, ale warto spróbować…

Dla tych, którzy się na to odważą, przeznaczona jest ta książka.

Krzysztof WięckiewiczRozdział 1 ŚLUB NA CMENTARZU

Dudniący głębokim basem dźwięk przyciągnął jego uwagę. Starszy, całkiem już siwy i lekko zgarbiony mężczyzna stanął, odwrócił głowę i spojrzał ciekawie na drogę poprzez ażurowe przęsła kutej, stalowej bramy. Wsłuchiwał się uważnie w dochodzący z daleka, dziwnie mu znajomy odgłos kilku pojazdów.

Musiały się szybko zbliżać, bo słychać je było coraz wyraźniej. Mężczyzna przysunął twarz do ozdobnie poskręcanych prętów i zdziwiony patrzył, jak pod bramą niewielkiego, starego cmentarza położonego u podnóża łagodnego wzniesienia w malowniczej okolicy jednego z przedmieść Monachium, pojawił się niezwykły orszak.

Jadący na przedzie, błyszczący niebieskim, metalicznym lakierem i chromami rur wydechowych motocykl Harley-Davidson zatrzymał się tuż przed oczami stojącego za bramą człowieka. Siedziała na nim, zaskakująco jak na te okoliczności ubrana, para.

Wysoki mężczyzna z krótko przystrzyżoną, lekko siwiejącą brodą miał na sobie smoking. Biała koszula z muszką mocno podkreślały opaleniznę jego twarzy. Wyglądał bardzo elegancko. I tylko czarne, solidne i mocno już sfatygowane kowbojskie buty wydawały się nie pasować do reszty ubioru.

Ale za to na pewno pasowały do jego motocykla. Okutymi obcasami wsparł się o asfalt drogi, odwrócił na bok głowę i powiedział coś do siedzącej za nim, dużo młodszej od niego kobiety.

Miała przyciągającą wzrok figurę, uwydatnioną przez obcisłą suknię w kolorze jaspisu i długie, spięte w koński ogon rudomiedziane włosy. Nachyliła się nad jego ramieniem i odpowiedziała mu coś do ucha. Mężczyzna pokiwał głową, roześmiał się, a potem zatrąbił donośnie kilka razy.

Obserwujący ich spoza bramy człowiek drgnął, jakby się nagle obudził. Wyprostował się, opuścił ręce i powoli wyjął z kieszeni pęk kluczy na żelaznym, wypolerowanym od częstego używania pierścieniu.

Rudowłosa obejrzała się za siebie. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała ręką do stojących za nią motocyklistów. Ubrani w czarne, skórzane kurtki, sprane dżinsy i ciężkie, motocyklowe buty dwaj młodzi mężczyźni siedzieli spokojnie na swoich harleyach. Obaj zauważyli jej gest i w tym samym momencie odpowiedzieli, podnosząc do góry dłonie.

Kobieta uniosła się nieco na siedzeniu i jeszcze raz spojrzała do tyłu, ponad ich głowami. Uśmiech zadowolenia, który przemknął po jej twarzy, świadczył, że to, co tam zobaczyła, musiało jej się spodobać.

Stojące za motocyklami białe, luksusowe bmw oraz dwa lśniące czarnym lakierem mercedesy wyglądały dosyć zaskakująco w zdominowanej sąsiedztwem cmentarza scenerii.

Bukiety kwiatów przymocowane na maskach, zderzakach i przy klamkach drzwi, razem z powiewającymi na lekkim wietrze białymi wstążkami jednoznacznie sugerowały, że samochody brały udział w orszaku weselnym. Ale stały pod budzącą zupełnie inne skojarzenia i niezapowiadającą nic radosnego ponurą, cmentarną bramą.

Dysonans był wyczuwalny jak fałszywa nuta w prostym akordzie…

Wszyscy czekali cierpliwie, aż starszy człowiek upora się wreszcie z ogromną kłódką. Musiał to rzadko robić, bo próbował kilku kluczy po kolei. W końcu trafił na ten właściwy. Coś zgrzytnęło przeraźliwie i po chwili, z widocznym na twarzy wysiłkiem, mężczyzna otworzył na oścież obie połówki ciężkiej, pomalowanej na czarno bramy.

Harleye zabulgotały basowo z tłumików. Ruszyły prawie jednocześnie z miejsca, skręciły w drogę wjazdową i wjechały na teren cmentarza. Szybko dołączyły do nich stojące za nimi samochody i dalej jechali już razem szeroką, osłoniętą podwójnym szpalerem drzew aleją, prosto w stronę niewielkiego, widocznego na jej końcu wzgórza.

Na pierwszy rzut oka wyglądali tak, jakby znaleźli się tam przez pomyłkę. Nieliczni ludzie przebywający na cmentarzu z powodów oczywistych dla tych, którzy cmentarze odwiedzają, odwracali głowy w ich stronę, patrząc ze zdziwieniem na niecodzienną kawalkadę. A oni z głuchym dudnieniem silników jechali dalej i zatrzymali się dopiero u podnóża stromo wznoszącej się pochyłości, pod którą kończył się ogrodzony kamiennym, wysokim murem teren cmentarza.

Była to prawdopodobnie jego najstarsza część. Przeważały zatopione w zieleni duże, rodzinne grobowce otoczone dorodnymi kasztanowcami i wiązami o wielkich, rozgałęzionych koronach. Wykonane w większości z czarnego granitu, w kunsztownie wykończonych detalach nosiły wyraźne ślady dawnej świetności i bogactwa rodów, które je zbudowały.

Mężczyzna jadący na przedzie zatrzymał się i oparł motocykl na bocznym podnóżku. Trzymając dłonie na kierownicy, usztywnił ramiona, czekając, aż siedząca za nim rudowłosa kobieta ubrana w krępującą jej ruchy, długą suknię zdoła zejść z tylnego siedzenia.

Ale ona zeskoczyła sprawnie, jak ktoś, kto był do tego przyzwyczajony i robił to już wiele razy. Mężczyzna uśmiechnął się do niej. Zsiadł z harleya, objął ją ramieniem i oboje czekali w milczeniu, aż dołączy do nich reszta gości.

Dwaj motocykliści stanęli za nimi, nieco z boku. Rozglądając się ciekawie wokoło, wymieniali ściszonym głosem jakieś uwagi. Jeden z nich, niewysoki, mocno zbudowany, z długimi włosami opadającymi prawie na ramiona, sięgnął do kieszeni. Wyciągnął paczkę marlboro, wyjął papierosa, zapalił go i z wyraźną przyjemnością zaciągnął się głęboko. Wydmuchując kłąb siwego dymu, spojrzał na swojego towarzysza, pochylił się w jego stronę i ściszając głos, odezwał się po polsku:

– No, Chudy, przygotuj się na niezły numer, wesela na cmentarzu jeszcze nie przerabialiśmy. Piękny grobowiec, powinno być wesoło…

Ten drugi, wyższy i szczupły, ale dobrze umięśniony i żylasty, z charakterystyczną szopą niesfornie sterczących na wszystkie strony ciemnych włosów okalających śniadą twarz o nieco drapieżnych rysach, spojrzał tylko na niego wymownie, ale nic nie odpowiedział. Patrzył w kierunku samochodów, z których powoli wynurzali się jacyś ludzie.

Z białego bmw wysiadł wysoki i prosto trzymający się mężczyzna koło sześćdziesiątki. Utykając lekko, przeszedł na drugą stronę samochodu i otworzył drzwi. Ze środka wypłynęła prawdziwa piękność.

Wysoka i zgrabna kobieta z twarzą schowaną za dużymi, przeciwsłonecznymi okularami w ciemnej oprawie stanęła obok niego, wzięła go pod rękę i coś do niego powiedziała. Roześmiał się, wyraźnie rozbawiony, i spojrzał w kierunku motocyklistów. Skinął im przyjaźnie głową, a jego towarzyszka w geście powitania pomachała do nich ręką.

Motocykliści odkłonili się lekko. Ten niższy odpowiedział jej szerokim uśmiechem godnym filmowego amanta. Drugi, nazywany przez niego Chudym, był oszczędniejszy w gestach. Najwyraźniej nie lubił uzewnętrzniać swoich emocji i poprzestał na lekkim skinieniu głową. Stał spokojnie, z twarzą niewyrażającą żadnych szczególnych uczuć – tak, jakby nic godnego uwagi wokół niego się nie działo.

Reszta pasażerów przybyłych w dwóch mercedesach stanęła obok siebie w małej grupce. Opowiadali sobie coś i żartując, patrzyli z ciekawością na pozostałych, wyraźnie zaintrygowani sytuacją, w jakiej się znaleźli.

Mężczyzna w smokingu stał w tym czasie obok swojej rudowłosej towarzyszki. Rozmawiając po cichu, czekali spokojnie, aż wszyscy będą gotowi. W pewnej chwili spojrzał na nich i zaklaskał kilkakrotnie. Ucichli, a on uśmiechnął się i donośnym, pewnym siebie głosem kogoś, kto najwyraźniej przywykł do tego, że gdy on mówi, inni mają słuchać, powiedział:

– Drodzy przyjaciele, domyślam się, że niektórzy z was mogą być nieco zaskoczeni miejscem, w którym się nieoczekiwanie znaleźliśmy…

Nagle ktoś przerwał mu bezceremonialnie:

– Rolf, nas już nic nie może zaskoczyć, przywykliśmy do tych twoich ekscentrycznych niespodzianek… Przejdź do rzeczy, proszę.

Wytwornie ubrana starsza dama, która to powiedziała, patrzyła na niego z ironicznym uśmiechem. Kilka przybyłych z nią osób roześmiało się, a Rolf von Dornhoff spojrzał na nich i z rozbawieniem pokiwał głową.

– Dobrze, posłucham swojej starszej siostry i przejdę do rzeczy. Zaproszono was na ślub, a znaleźliście się na cmentarzu, wiec należy się wam krótkie wyjaśnienie… Otóż, zanim odbędzie się właściwa ceremonia i moja narzeczona, Katrin, powie – spojrzał z uśmiechem na stojącą obok niego rudowłosą kobietę – sakramentalne tak, postanowiłem definitywnie zakończyć coś, co ciągnęło się za mną przez ostatnie trzydzieści lat…

Zawiesił na chwilę głos i popatrzył na zebranych, którzy słuchali go z wyraźnie rosnącym zainteresowaniem.

– Jak wiecie, w czasie wojny straciłem na froncie wschodnim nogę. Amputowano mi ją w szpitalu polowym w Polsce i do Niemiec wróciłem już bez niej. Strata nogi to dla młodego człowieka prawdziwa tragedia. Nigdy nie potrafiłem się z tym do końca pogodzić… Ale to długa historia, więc nie będę was zanudzał – zaśmiał się. – Teraz powiem tylko to, o czym na pewno nie wszyscy z was już wiedzą. Otóż udało mi się tę moją pozostawioną przed ponad trzydziestu laty w Polsce nogę odzyskać…

Goście spojrzeli na niego zaskoczeni. Zapadła cisza i wszyscy z napięciem czekali na dalszy ciąg. Nawet jego siostra zamilkła… Rolf uśmiechnął się zadowolony z efektu i emocji widocznych na ich twarzach.

– Oczywiście, odzyskałem tylko szczątki tego, co kiedyś nią było i do chodzenia raczej już się one nie nadają – zażartował. – A stało się to dzięki pomocy trojga ludzi, którzy są dzisiaj moimi honorowymi gośćmi i których chciałbym wam teraz przedstawić.

Wskazał na stojącego z piękną kobietą u boku wysokiego mężczyznę.

– To jest mój przyjaciel, doktor Otton Brink. Nie wiem właściwie, czy powinienem go tak określać, to on odciął mi moją nogę w polowym szpitalu nad Pisą…

Doktor Brink ukłonił się lekko.

– Ci dwaj młodzi ludzie – kontynuował Rolf, wskazując ręką na motocyklistów – to harleyowcy z Polski, Wojtek i Chudy. Pomogli mi tę nogę odnaleźć. Bez nich byłoby to niemożliwe, powitajmy ich!

Zaklaskał, a reszta towarzystwa z entuzjazmem dołączyła do niego. Bili brawo i patrzyli z uznaniem na doktora Brinka oraz dwóch młodych Polaków.

Rolf odwrócił się, podszedł do swojego harleya. Zdjął pokrywę górnego kufra i wyjął z niego podłużną, prostopadłościenną skrzynkę.

Wszyscy nagle zamilkli. Patrzyli na trzymany przez niego przedmiot, a on podniósł na nich wzrok i powiedział:

– W środku znajdują się szczątki mojej amputowanej kończyny. Stały do tej pory na stoliku przy moim łóżku, ale nie mogę zamieniać naszej sypialni w grobowiec i narażać mojej przyszłej żony na takie skojarzenia…

Goście roześmiali się wyraźnie już rozbawieni.

– Postanowiłem więc – kontynuował – po trzydziestu latach, spędzonych przez te smutne resztki w skrzynce amunicyjnej zakopanej gdzieś nad rzeką w Polsce, złożyć je na wieczny odpoczynek w krypcie należącej od pokoleń do naszej rodziny…

– Gdzie z pewnością będą bezpieczne i gdzie będziesz mógł je odwiedzać tak często, jak tylko zapragniesz – wtrąciła z przekąsem jego siostra.

Zebrani wybuchnęli śmiechem. Rolf poczekał, aż ucichną.

– Przyznam, że nie wiem, jak się zachować podczas takiej ceremonii, a na dodatek moja siostra się niecierpliwi, więc załatwmy to szybko. Proszę was, żebyście towarzyszyli mi w symbolicznym pochówku tej cudem odnalezionej części mojej cielesnej powłoki – zakończył.

Odwrócił się i ze skrzynką pod pachą z jednej strony oraz Katrin trzymającą go pod ramię z drugiej ruszył w boczną alejkę, prosto w stronę imponującej wielkości grobowca wykonanego z czarnego, polerowanego granitu.

Zebrani bez wahania ruszyli za nim. Zatrzymali się przed otwartymi już, stalowymi drzwiami prowadzącymi do wnętrza okazałej krypty.

Drzwi były duże i ciężkie, misternie ozdobione kutymi ręcznie motywami roślinnymi. Rolf, nie namyślając się długo, pokonał trzy kamienne stopnie i zniknął w środku razem z metalową skrzynką w rękach.

Goście popatrzyli po sobie, ciekawi, co będzie dalej. Nie musieli długo czekać. Po krótkiej chwili, już bez skrzynki, Rolf pojawił się na zewnątrz. Przywitały go gromkie oklaski zainicjowane przez jego siostrę…

A on uśmiechnął się tylko, podszedł do Katrin i wziął ją w ramiona.

– Czy teraz możemy już jechać do ślubu, Katrin? – zapytał.

– Tak, Rolfie von Dornhoff. Spełniłeś moje warunki, jestem gotowa na wszystko…

Miejsce wokół krypty opustoszało. Spoza starego, rozłożystego wiązu rosnącego nieopodal wyszedł, dyskretnie się tam chowający, siwy i lekko zgarbiony człowiek. Zamknął dokładnie stalowe drzwi, a potem wielką kutą kłódkę. Popatrzył przez chwilę na odjeżdżające harleye i podążające za nimi samochody. Z wyraźną dezaprobatą pokręcił głową, zszedł ostrożnie po kamiennych schodach prowadzących do krypty, wsiadł do pomalowanego na czarno golfowego wózka i pojechał w kierunku bramy wjazdowej.

„Pogrzeb na raty, tego jeszcze nie widziałem – pomyślał – Za moich czasów czegoś takiego się nie praktykowało…”.

Ceremonia zaślubin w lokalnym urzędzie podmiejskim przebiegła bardzo sprawnie. Urzędnik wygłosił krótką mowę, nowożeńcy wymienili obrączki i po chwili z głośnika popłynęły dźwięki marszu Mendelssohna. Uroczysty pocałunek dopełnił formalności…

Goście składali po kolei życzenia młodej parze. Gdy Chudy podszedł do nich, Rolf przyciągnął go do siebie, uściskał i łamaną polszczyzną powiedział:

– Dziękuję ci za wszystko, bez was by się to nie wydarzyło…

Spojrzenie, którym Chudy go obdarzył, wyglądało na lekko ironiczne.

– Nie dziękuj mi na razie, jeszcze nie wiesz, co cię czeka…

Rolf roześmiał się i przytulił do siebie rudowłosą.

– Przy niej jestem gotów na wszystko – powiedział z przekonaniem.

Katrin promieniała. Wyglądała wspaniale i przybyli goście patrzyli na nią z podziwem. Wystrzelił szampan, podnieśli w górę kieliszki i wypili zdrowie młodej pary.

Poza doktorem Brinkiem i jego piękną małżonką, była tam siostra Rolfa, owa dystyngowana starsza pani, jej syn Willi ze swoją wysoką i chudą jak tyczka żoną oraz jakiś kuzyn z całkiem niebrzydką towarzyszką.

Krótko obcięta, szczupła i zgrabna blondynka spojrzała z wyraźnym zaciekawieniem na Chudego. Sadząc po ładnie umięśnionych nogach, musiała być bardzo wysportowana. Podeszła do niego, żeby się przedstawić.

– Eva jestem. – Wyciągnęła z uśmiechem rękę, chcąc chyba zrobić na nim wrażenie swoim męskim, według niej, uściskiem dłoni.

Najwyraźniej nie doceniła jego możliwości. Chudy spojrzał na nią przekornie, a uścisk, którym się odwzajemnił, spowodował, że jej ciekawość jeszcze wzrosła… Syknęła lekko, masując dłoń.

– Oh, sorry. – Uśmiechnął się i puścił do niej oczko…

Zaśmiała się szeroko, pokazując drobne, równe zęby i odsłaniając dziąsła.

– Niezły uścisk! – powiedziała z uznaniem.

– Przepraszam, Eva, zapomniałem cię uprzedzić, to jego popisowy numer… Ale teraz już wiesz. – Rolf poklepał Chudego po ramieniu i wrócił do Katrin.

Wzbudzająca podziw przechodniów kawalkada prowadzona przez nowożeńców jadących na błyszczącym chromami harleyu zatrzymała się na parkingu klubu golfowego.

Niewielka sala bankietowa czekała na gości. Wystrzeliły powitalne szampany, lody puściły i dalej wszystko potoczyło się już tak, jak na każdym weselu.

Chudemu dostało się przy stole miejsce pomiędzy doktorem Brinkiem a Evą. Mówiła dobrze po angielsku, była wesoła i bardzo bezpośrednia. Po kilku sznapsach zachowywała się tak, jakby znali się od zawsze.

Reszta towarzystwa też potrafiła się dobrze bawić i nikt nie zwracał na nich uwagi, za wyjątkiem mężczyzny, z którym Eva przyszła na przyjęcie. Gdy tylko zaczęli grać, podszedł do niej i poprosił ją do tańca. Musiał chyba mieć do niej jakieś pretensje, bo pomimo uśmiechów na ich twarzach widać było wyraźnie, że tańcząc, sprzeczali się o coś.

Chudy obserwował ich dyskretnie, ciekawy, co z tego wyniknie. W pewnej chwili siedzący obok niego doktor Brink pochylił się w jego stronę.

– Rolf opowiadał mi o tym, jak szukaliście tej jego nogi… Co za wspaniała opowieść, nawet nie wiesz, jak żałowałem, że mnie tam z wami nie było… Przeżyłem dwa lata nad tą rzeką w czasie wojny…

Mówił dobrze po angielsku, ale z bardzo silnym, niemieckim akcentem. Chudy spojrzał na niego.

– Tak, to była wspaniała przygoda. Może ktoś powinien to kiedyś opisać… – Roześmiał się.

Otton Brink skinął potakująco głową.

– Masz rację, takie przypadki nie zdarzają się często. Pamiętam to wszystko tak, jakby to było wczoraj… Napijmy się.

Podnieśli kieliszki i wypili kolejnego sznapsa. Doktor Brink spojrzał na parkiet, w stronę Evy, a potem odwrócił się do Chudego, uśmiechając się nieznacznie.

– Ta młoda dama, która koło ciebie usiadła, ma wyraźną ochotę na zawarcie z tobą bliższej znajomości. Uważaj…

Chudy poszukał wzrokiem tańczącej ze swoim partnerem blondynki i spojrzał na doktora.

– Na kogo mam bardziej uważać: na nią czy na niego?

Otton Brink roześmiał się.

– Dobre pytanie. Z tego, co wiem, to raczej na nią, bo są już po rozwodzie… On pewnie nie miałby nic przeciwko temu, ale nie chce wyjść na idiotę. Chyba myśli teraz, że niepotrzebnie tu z nią przyszedł…

– A kim on jest? – zapytał Chudy.

– To jakiś kuzyn Rolfa, a jej były mąż. Słyszałem, że pomagał mu trochę w biznesie. Długo macie zamiar tu zostać? – zmienił temat.

– Myślę, że ze trzy miesiące. Rolf obiecał nam pracę w swojej firmie.

– Tak, wiem, wspominał o tym. Będziecie zadowoleni, to dobry człowiek i lojalny przyjaciel. Bardzo docenia, co dla niego zrobiliście. Ja też wam dziękuję za waszą pomoc. Byłem w to zaangażowany przez ostatnie trzydzieści lat nie mniej niż on… Do końca życia zapamiętam tę lipcową noc 1942 roku, gdy zakopywałem tę jego nogę w skrzynce amunicyjnej za kapliczką, pod tym dużym dębem…

– Zrobiłeś to doskonale, przetrwała prawie nienaruszona… Pojawił się tylko mały problem, bo nie było już dębu! – Roześmiał się Chudy. – Po wojnie uderzył w niego piorun i przewrócił to wspaniałe drzewo. Na dodatek upadło tak niefortunnie, że zniszczyło również kapliczkę… Mieliśmy szczęście, że w ogóle udało nam się odnaleźć jakoś to miejsce.

Doktor Brink pokiwał z podziwem głową.

– Wiem, znam dokładnie tę historię. Rolf opowiadał mi o waszej podróży nad Pisę już co najmniej trzy razy. – Prawda, moja droga? – zwrócił się z uśmiechem do siedzącej obok niego kobiety.

– Jeśli nie więcej… – odpowiedziała Erika i uśmiechnęła się do Chudego tak, że aż na chwilę stracił mowę.

Po kilku tańcach Eva uwolniła się wreszcie od swojego byłego męża. Wróciła do stolika, wypiła kieliszek szampana i bezceremonialnie wyciągnęła Chudego na parkiet. Była już trochę wstawiona. Zaczęła się do niego kleić, a on nie bardzo wiedział, jak ma na to zareagować. Spodobała mu się i nie chciał jej urazić, ale obawiał się wywołania jakiejś przypadkowej afery.

– Twój znajomy nie wygląda na zadowolonego, może nie powinniśmy ze sobą tańczyć? – zapytał po cichu.

Roześmiała się swobodnie.

– To nie znajomy, tylko mój były mąż. Nie przejmuj się nim, nie jest zazdrosny, uważa tylko, że robię z siebie idiotkę… Ty też tak myślisz?

Chudy popatrzył na nią z zainteresowaniem.

– Nie, ja myślę, że po prostu dobrze się bawisz – odpowiedział dyplomatycznie.

– No właśnie, nic na to nie poradzę, że mi się podobasz – przysunęła się do niego – spotkamy się jeszcze…?

Zaskoczyła go tą dosyć bezpośrednią propozycją… Ale w krwioobiegu krążyło mu już kilka solidnych drinków, muzyka była przyjemna, a kobieta wyjątkowo atrakcyjna… Nie zastanawiając się długo, odpowiedział: – Bardzo chętnie, ty też mi się podobasz. Nie chciałbym tylko wplątać się w jakieś kłopoty…

– Nie przejmuj się, nic ci nie grozi. Jestem dorosła i sama decyduję o sobie, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć… Zadzwoń do mnie w tygodniu – powiedziała, wkładając mu szybkim ruchem wizytówkę do kieszeni na piersi.

Wrócili na swoje miejsca przy stole. Eva uśmiechnęła się do doktora Brinka, wzięła z krzesła swoją torebkę i poszła w stronę toalety.

– Bardzo atrakcyjna kobieta i na pewno warta grzechu – odezwał się sentencjonalnie Otton Brink. – Założę się, że dała ci swoją wizytówkę…

Siedzieli sami przy stoliku. Wojtek palił cygaro i stał z siostrzeńcem Rolfa w holu, dyskutując z nim o czymś z ożywieniem, a Erika w przeciwległym kącie sali rozmawiała z Rolfem i Katrin. Chudy spojrzał na doktora.

– Skąd pan wie? – zapytał zdziwiony.

Tamten roześmiał się.

– To żadna tajemnica, ona zawsze to robi, jak jej się ktoś spodoba, zapytaj Rolfa… Ale chyba ci to nie przeszkadza?

Tym razem Chudy zaczął się śmiać.

– Nie, wprost przeciwnie – powiedział po chwili. – Lubię kobiety i też nie jestem święty. Może spotkam się z nią na kawie…

Doktor Brink uśmiechnął się i spojrzał z zainteresowaniem na Chudego.

– To chyba będzie najlepsze, co w takiej sytuacji można zrobić – powiedział.

Po przyjęciu wylądowali u Rolfa w tej samej sypialni, w której nocowali w czasie pierwszej wizyty u niego.

Wojtek walnął się od razu na łóżko.

– Skonany jestem, zaraz padnę – wystękał. – Nie spodziewałem się po Rolfie czegoś takiego. Potraktował nas jak najlepszych gości, równy facet.

Chudy popatrzył na niego sceptycznie.

– Też mam takie wrażenie, chociaż wydaje mi się, że nie bardzo pasujemy do tego towarzystwa. Trochę głupio się między nimi czuję… Ale jemu to chyba nie przeszkadza.

– Nie zauważyłem, żebyś się głupio czuł, obściskując na parkiecie tę blondynkę… Wszyscy na was patrzyli, chyba nawet Rolfowi zaimponowałeś.

– Jest dorosła i powinna wiedzieć, co jej wolno. Co miałem niby zrobić, schować się przed nią pod stół?

Roześmiali się.

– Żartowałem tylko, rób co uważasz. Słuchaj, rozmawiałem z tym jego siostrzeńcem, który prowadzi mu firmę – Wojtek zmienił temat. – Bystry gość i oblatany w biznesowych sprawach jak mało kto. Podobno mam z nim pracować, jako jego asystent, czy coś takiego…

Chudy popatrzył na niego.

– Mam nadzieję, że Rolf wymyśli dla mnie coś innego. Nie lubię biurowej roboty… Ale nam się trafiło, co?

– Cały czas wydaje mi się, że to jakiś sen. Mamy szansę trochę się odkuć i wyrwać z tej komunistycznej biedy. Szkoda, że nie mogę tu zostać na trzy miesiące, tak jak ty.

– Załatw coś. Nie może ktoś pomóc twojej żonie? Teściowej nie masz?

– Właśnie nie mam, a teraz by się przydała… Niestety, wszystko już uzgodnione, żona musi iść na tę operację. Kto się zajmie dzieckiem?

– Trzeba było sobie na supeł zawiązać – zaśmiał się Chudy.

– Łatwo ci mówić, bo do tej pory ci się udawało. Ale ty też kiedyś wpadniesz…

Wojtek zastanowił się nad czymś przez chwilę.

– Słuchaj, Chudy – zaczął powoli – jest jeszcze jedna ważna sprawa, o której chciałem z tobą pogadać, a nie było kiedy…

Spojrzał na niego zdziwiony.

– Akurat teraz? To coś poważnego?

– Nie wiem, nie mówiłem nic, bo nie chciałem cię denerwować przed wyjazdem. Pamiętasz, jak przed odebraniem paszportu dostałem wezwanie na komendę milicji?

– Tak, no i co?

– Zaprosili mnie do pokoju i przesłuchiwał mnie jakiś ubek. Zaczął mnie wypytywać, do kogo wyjeżdżam, z kim, co tam będę robił, z kim się będę widywał i takie rożne bzdury…

– No i co mu powiedziałeś?

– Zgodnie z prawdą, że jadę z kumplem do znajomego harleyowca i razem mamy zamiar odwiedzić kilka zjazdów w Europie.

– Uwierzył?

– Cholera go wie, ale wszystko notował i kazał mi podpisać. Mówię ci to, żebyś wiedział, co robić w razie, gdyby po powrocie ciebie też wezwali.

– Wszystkim się, skurwysyny, interesują, szlag by ich trafił – wściekł się Chudy. Musimy jeszcze o tym pogadać. Idę spać, bo zaraz spadnę z krzesła.

Rozebrał się błyskawicznie, wskoczył pod kołdrę i po chwili słychać było jego równy oddech, dochodzący z sąsiedniego tapczanu.

„Ten to ma sen” – pomyślał z zazdrością Wojtek i zaczął liczyć barany. Ale po chwili wszystko mu się pomyliło i ze złości od razu zasnął.

Rolf kręcił się po kuchni, przygotowując sobie coś do jedzenia.

– Jak się spało? – spytał ich swoją śmieszną polszczyzną. – Zjedzcie coś, wszystko znajdziecie w lodówce i w szafkach w kuchni. Za pół godziny wrócę i pójdziemy do firmy. Zobaczycie, co dla was wymyśliłem. – Uśmiechnął się tajemniczo.

Wziął ze stołu tacę z przygotowanym na niej śniadaniem i z dużą szklanką soku pomarańczowego pośrodku.

– To dla mojej ukochanej żony, właśnie zaczynamy miesiąc miodowy – powiedział i wyszedł z kuchni.

Pokręcili się trochę, pozaglądali w szafki i zrobili sobie kilka kanapek. Spieszyli się, jedząc; nie chcieli, żeby na nich czekał.

Ale Rolf, w przeciwieństwie do nich, wcale się nie śpieszył. Właśnie zaczął miesiąc miodowy… Zszedł po godzinie na dół, w dobrym humorze, i usiadł przy nich za dużym, kuchennym stołem.

– Nie mieliśmy nawet okazji porozmawiać – odezwał się.

– Jeszcze się nagadamy – powiedział Wojtek, a potem, pewnym siebie głosem, jak to on, zapytał: – To co będziemy dla ciebie robić w tej twojej firmie?

Rolf spojrzał na niego z wyraźnym zadowoleniem w oczach.

– To lubię, od razu do rzeczy… Ale masz rację, nie traćmy czasu, zwłaszcza, że mam dla was prawdziwą niespodziankę. Jestem pewny, że wam się spodoba. No to co, idziemy?

Poderwali się obaj, ale Chudy pozostał na miejscu i patrząc z tajemniczym uśmiechem na Rolfa, powiedział:

– Zanim pójdziemy, ja też chciałbym ci pokazać pewną niespodziankę… Nie wspominałem nigdy o tym, bo miał to być prezent ślubny. Nawet Wojtkowi nie powiedziałem. Myślę, że może cię to bardzo zaskoczyć, dużo bardziej, niż się spodziewasz… I chyba ci się spodoba.

Spojrzeli na niego zdziwieni i jak na komendę usiedli z powrotem przy stole.

– Zaintrygowałeś mnie w najwyższym stopniu – powiedział Rolf, patrząc wyczekująco na Chudego.

– No, powiedz wreszcie, o co chodzi, i nie każ nam czekać! – dorzucił Wojtek.

– Założę się, że to, co wam za chwilę pokażę, zwali was z nóg, zwłaszcza ciebie – wskazał głową na Rolfa. Sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął z niej jakiś dziwny przedmiot i położył go przed nim na stole.

– To twoje? – zapytał.

Przed Rolfem leżał kawałek starego, skórzanego paska. Przymocowana była do niego niewielka, mosiężna tabliczka w kształcie wydłużonej elipsy, na której wygrawerowano jakiś napis.

Rolf zbladł jak ściana. Wziął ze stołu dziwny przedmiot i z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy, zaczął oglądać go ze wszystkich stron.

Wojtek siedział jak posąg, nie wiedząc zupełnie, o co chodzi, a Rolf podniósł w końcu głowę, spojrzał na Chudego i drżącym ze wzruszenia głosem przeczytał napis na tabliczce.

– Rolf von Dornhoff… Przecież to jest pasek od mojego wojskowego hełmu, który miałem na głowie, gdy mój łazik wjechał gdzieś w okolicach Woroneża na tę cholerną, pozostawioną przez naszych saperów minę – powiedział ze zdumieniem. – To niemożliwe! Skąd ty to wziąłeś, Chudy?

– Trzymasz ten pasek w ręku, więc to nie jest niemożliwe, tylko, co najwyżej, bardzo mało prawdopodobne… – Mówiąc to, Chudy się roześmiał. – Cieszę się, że to rzeczywiście twoja własność. Sam długo nie mogłem uwierzyć w tak niesamowity zbieg okoliczności, ale, jak widzisz, wszystko może się zdarzyć…

Rolf wstał, wyciągnął z barku butelkę brandy, trzy szklanki i pojemnik z lodem.

– Chyba jednak zaczniemy dzisiaj robotę trochę później, panowie – powiedział bardzo poważnie. – Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie, nie mógłbym o czym innym w tej sytuacji myśleć. Opowiadaj, Chudy, bo nie mogę się doczekać…

I Chudy opowiedział im ze szczegółami tę niesamowitą historię, która dowodziła, że możliwe jest wszystko, nawet to, co wydaje się czasami zupełnie nieprawdopodobne…

Zaczął od swojego pierwszego harleya, który w czasie wojny przyjechał z polskim wojskiem aż gdzieś spod dalekiego Lenino. Dwadzieścia pięć lat po wojnie Chudy odkupił go od polskiego oficera, który na nim ten cały szlak wówczas przemierzył. A potem znalazł tę dziwną blaszkę w dołączonym do motocykla pudle zapasowych części. Zaciekawiła go, więc zapytał właściciela, skąd się tam wzięła, a tamten opowiedział mu swoją dziwną, wojenną przygodę…

Teraz, starając się powtórzyć dokładnie to, czego się od niego dowiedział i co zapamiętał, Chudy opowiadał im, jak latem 1943 roku, gdzieś w ogarniętej wojną Rosji, młody oficer łącznikowy wojska polskiego, jadąc harleyem z rozkazami od dowództwa, natknął się przy polnej drodze na wrak leżącego na boku, rozerwanego miną niemieckiego łazika. I jak znalazł przy nim zniszczony i pogięty niemiecki hełm, z którego sterczał kawałek skórzanego paska…

Łącznik pomyślał sobie, że może mu się przydać taki solidny kawałek skóry, więc wyrwał go spod zagiętej blachy hełmu. Wtedy zobaczył, że była do niego przynitowana tabliczka z wygrawerowanym na niej nazwiskiem. Spodobała mu się, więc schował gdzieś pasek, a później o nim zapomniał. A on poniewierał się przez te wszystkie lata pośród zapasowych części, które po demobilizacji ów oficer przejął z wojska razem ze swoim harleyem. I dopiero Chudy, gdy po dwudziestu pięciu latach odkupił od niego motocykl wraz z dołączoną do niego skrzynią, wyciągnął go z niej na światło dzienne…

Rolf i Wojtek milczeli w skupieniu wsłuchani w przedziwną i wyglądającą na wręcz nieprawdopodobną opowieść.

– Mnie też spodobała się ta ładnie wygrawerowana, mosiężna tabliczka – zakończył Chudy. – Wsadziłem ją w jakieś szpargały i zupełnie o niej zapomniałem. Dopiero w ubiegłym roku, po naszej wyprawie nad Pisę, coś mi się skojarzyło i postanowiłem ją odszukać. Musiałem przekopać się przez pół garażu – roześmiał się – ale w końcu ją odnalazłem i okazało się, że dobrze pamiętałem. Było na niej twoje nazwisko.

– To niesamowite – powiedział Rolf. – Mam ją w ręku, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że wróciła do mnie po ponad trzydziestu latach, i to w tak niewiarygodnych okolicznościach… Gdybyś opowiedział mi tę historię wczoraj, nie pokazując tego paska, postawiłbym cały swój majątek na to, że coś takiego jest niemożliwe. To najpiękniejszy ślubny prezent, jaki mógłbym sobie wymarzyć… Gdybym, oczywiście, miał wyobraźnię zdolną do wymyślenia czegoś takiego – pokręcił głową z niedowierzaniem.

– To prawda, w życiu nic nie zaskoczyło mnie tak, jak ta historia – skomentował Wojtek.

Do firmy już tego dnia nie poszli. Katrin pojechała do klubu, a Rolf zadzwonił do sekretarki z poleceniem, żeby mu nie przeszkadzano. Wyciągnął kolejną butelkę, zamówił przez telefon coś do jedzenia i siedzieli tak, rozmawiając z ożywieniem i słuchając po raz kolejny opowieści Chudego…

Rolf popijał wolno swoją brandy i od dłuższego już czasu dziwnie na nich patrzył. Wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Postanowiłem wam coś pokazać – powiedział w pewnej chwili. – Miałem zamiar zrobić to przy innej okazji, ale skoro już dziś mamy dzień niespodzianek, to ja też coś do niego dołożę… – Podniósł się z fotela.

– Zapraszam was na wycieczkę do mojej podziemnej kwatery. – Uśmiechnął się tajemniczo i ruszył do wyjścia.

Popatrzyli po sobie zdziwieni, ale nic nie powiedzieli, tylko poszli za nim. Rolf skierował się w stronę garażu. Weszli do środka, a on, nie zwracając uwagi na ustawione jeden obok drugiego harleye, przeszedł do niewielkiego, przylegającego do garażu pomieszczenia.

Otworzył drzwi i szerokimi schodami poprowadził ich na dół, zatrzymali się przed kolejnymi. Stalowe, solidnie okute i zamknięte na kilka zamków wyglądały, jakby broniły wejścia do schronu przeciwatomowego…

Rolf spojrzał na nich.

– Podziwiacie moje drzwi? – zapytał z uśmiechem. – Przygotujcie się lepiej na coś naprawdę niezwykłego… – Wyjął z kieszeni pęk kluczy.

Ciężkie, okute wierzeje otwarły się zadziwiająco lekko i zupełnie bezszelestnie. Rolf wszedł pierwszy do dużego pomieszczenia. Podążyli za nim i w panującym tam półmroku próbowali coś dojrzeć, gdy nagle rozbłysły światła. Znieruchomieli z zaskoczenia i nie wierząc własnym oczom, w zupełnej ciszy, zaczęli rozglądać się dookoła.

Patrzyli ze zdumieniem na stojące pod ścianami oszklone gabloty pełne eksponatów. Na stojaki wypełnione czarno oksydowaną bronią i na zawieszone na ścianach wojskowe proporce z dominującą na nich swastyką. I wreszcie na długie rzędy wieszaków pełnych umundurowania niemieckich wojskowych formacji z czasów drugiej wojny światowej…

Pod przeciwległą ścianą pomieszczenia, umieszczone na obrotowej platformie, stało podwójnie sprzężone działko przeciwlotnicze. Taśma z amunicją tkwiła w mechanizmie zamka, gotowa do strzału…

Rolf nie odzywał się, tylko w milczeniu i z wyraźną ciekawością obserwował ich reakcje. Pierwszy otrząsnął się ze zdumienia Wojtek.

– Rany boskie! – Złapał się za głowę, patrząc na Rolfa. – Przejąłeś tajne magazyny Trzeciej Rzeszy czy planujesz kolejną wyprawę na Stalingrad?

Wybuchnęli głośnym, spontanicznym śmiechem. Rozluźnieni wypitym alkoholem, śmiali się swobodnie, aż w końcu przestali i popatrzyli po sobie.

– Rolf, ty sentymentalny antyfaszysto, kpisz z Führera, a urządziłeś tu sobie swoją prywatną, hitlerowską świątynię – odezwał się Chudy i atmosfera tajemniczości nagle zniknęła. W końcu byli tylko w prywatnym muzeum…

Rolf pokiwał w zamyśleniu głową.

– W pewnym sensie masz rację – powiedział. – To wszystko było częścią mojej młodości, bez względu na to, co teraz o niej myślę… Oprowadzę was po moich zbiorach.

Przechodzili od jednej gabloty do drugiej, patrząc z ciekawością na zgromadzone w nich eksponaty. Rolf opowiadał im o swoim wuju Wilfredzie von Crousaz i o tym, w jaki sposób stał się właścicielem jego kolekcji.

Mówił, jak zmienił się jego stosunek do tych zbiorów, gdy wreszcie przetrawił swoją wojenną traumę i zrozumiał, że nie da się zmienić przeszłości… Była, jaka była, nie dało się wymazać jej z pamięci i udawać, że nie ma z nią nic wspólnego… I nawet jeżeli walczył w złej sprawie, to jego osobiste, wojenne tragedie nie były wcale łatwiejsze do przeżycia niż te doświadczane przez ludzi strzelających z przeciwległych okopów…

Doszli do narożnej, oszklonej szafy. Wisiał w niej jego stary polowy mundur SS, wciąż pokryty kurzem spod Woroneża, spod którego przebijały brunatne ślady krwi…

– To niesamowite – powiedział Wojtek. – W wymiarze osobistej tragedii takie eksponaty nabierają niezwykłego kolorytu. Aż się nie chce wierzyć, że to wszystko przetrwało zawieruchę wojenną i wróciło tutaj.

– Nie zapominaj o resztkach mojej nogi. – Roześmiał się Rolf. – To jest dopiero niewiarygodne… Jeszcze w ubiegłym tygodniu leżały za tą szybą, a rok temu w jakiejś skrzynce zakopanej nad Pisą… Ale Katrin stwierdziła, że lepszym miejscem dla nich będzie moja rodzinna krypta…

– Według mnie tutaj pasowałyby dużo lepiej – powiedział Chudy.

Rolf uśmiechnął się.

– Też tak myślałem. Ale ona mnie przekonała do krypty. Jest poważnie traktującą sprawy wiary katoliczką i chyba było to dla niej bardzo ważne… Za to teraz dołączę do munduru ten kawałek paska, który mi podarowałeś. – Spojrzał na Chudego z wdzięcznością. – Będzie ozdobą tej kolekcji, bo trafił tu w wyniku tak niezwykłego splotu okoliczności, że gdybym tego sam nie przeżył i nie zobaczył na własne oczy, nigdy bym w to nie uwierzył… Historię tego paska uważam za najbardziej nieprawdopodobną w tym całym łańcuchu wydarzeń.

Usiedli przy małym stoliku w kącie bocznej salki. Rolf otworzył niewielką lodówkę i wyjął z niej trzy piwa.

– Przepłuczmy gardła, panowie, prosit.

Piwo było doskonałe.

– Jeszcze nigdy w życiu nie przeżyłem czegoś, co by w najmniejszym nawet stopniu przypominało to, czego dzisiaj byłem świadkiem. – Wojtek pokręcił głową z niedowierzaniem. – Twoje zdrowie, Rolf, i twoje, Chudy, za ten pasek. Co za niezwykła historia…

– To jeszcze nie wszystko, co dla was na dzisiaj przygotowałem. – Rolf podszedł do stojącej pod ścianą mahoniowej szafki. Wysunął jedną z szuflad, wyjął z niej wyblakłą, tekturową teczkę na dokumenty i położył ją na stoliku. Teraz dopiero się zdziwicie…

– Jeszcze coś? Chcesz nas wykończyć? – jęknął Wojtek, patrząc na leżącą przed nim teczkę z wyblakłym śladem stempla Trzeciej Rzeszy z czarną swastyką pośrodku.

Rolf spojrzał na nich poważnie.

– Chcę wam coś powiedzieć, ale zrobię to tylko pod jednym warunkiem. To, czego się tutaj dowiecie, zachowacie wyłącznie dla siebie i z nikim o tym nie będziecie rozmawiać. Nawet z Katrin. Dajecie słowo?

Popatrzyli na siebie i jednocześnie pokiwali głowami.

– Dajemy słowo – powiedzieli zgodnym chórem.

– O zawartości tej teczki dowiedziałem się niedawno, podczas porządkowania dokumentów otrzymanych po śmierci mojego wuja – zaczął Rolf. – To, co w niej jest, to jakaś dokumentacja podziemnych bunkrów. Nie mogłem rozszyfrować, gdzie dokładnie znajduje się to miejsce, ale wiem, że w Polsce. Interesowaliście się kiedyś fortyfikacjami poniemieckimi z czasów ostatniej wojny? – zapytał nagle.

– Pełno jest u nas tego, chyba najwięcej na Mazurach – odezwał się po chwili Wojtek. Jesteś pewny, że to, czego szukasz, znajduje się właśnie w Polsce?

– Nie, ale mam mocne podstawy, żeby tak sądzić, później wam to wyjaśnię. – Zatrzymał na nich wzrok. – Najważniejsze jest, że według tych dokumentów Niemcy ukryli tam podczas wojny jakiś skarb. I tym razem prawdziwy, a nie kilka starych kości w skrzynce amunicyjnej… Chudy natychmiast zauważył widoczne w lekko zmrużonych oczach Wojtka niedowierzanie, ale nic nie powiedział. A Wojtek milczał, czekając na dalszy ciąg wydarzeń.

Rolf napił się piwa, wyjął z teczki starą, pożółkłą mapę i delikatnie rozłożył ja na stoliku. Widać było na niej zarysy jakichś fortyfikacji położonych przy linii brzegowej czegoś, co wyglądało na jezioro. Opisy na mapie były w większości nieczytelne i na dodatek bardzo skromne, tak jakby ktoś, kto ją sporządzał, dobrze uważał, żeby nie znalazło się na niej zbyt wiele informacji.

– To jest jedyna mapa, jaką w tej teczce znalazłem. Niestety, nie ma na niej żadnych odnośników, według których dałoby się określić rzeczywiste położenie geograficzne tego miejsca. A cała reszta informacji jest zaszyfrowana i na razie nad tym pracuję – powiedział.

Polacy słuchali go z rosnącym zainteresowaniem.

– Ale jest coś, co nasunęło mi pewien pomysł… – Spojrzał na nich sponad okularów. – Zupełnym przypadkiem znalazłem stare zdjęcie lotnicze, którego fragment przypomina zarysy tego, co jest na tej mapie. A zdjęcie z całą pewnością było zrobione w Polsce. I wiem, że przedstawia jeden z kilku znanych kompleksów bunkrów zbudowanych podczas wojny na terenie byłych Prus, czyli na wspomnianych przez ciebie, Wojtek, Mazurach. Dlatego zadałem wam to pytanie.

Chudy nachylił się nad mapą i z uwagą zaczął przypatrywać się widocznej na niej, bardzo zróżnicowanej linii brzegowej o charakterystycznym kształcie.

– Coś mi to przypomina – powiedział nagle – ale nie mogę tego z niczym skojarzyć…

Rolf popatrzył na niego. – Będziesz musiał się bardziej postarać, bo mam dla was poważne zadanie do wykonania… Ale o tym porozmawiamy innym razem – powiedział i schował mapę do teczki.

Kiedy Katrin dołączyła do nich w salonie, wszystko zaczęło się od początku. Chudy po raz kolejny musiał opowiadać historię paska od hełmu Rolfa, a ona oglądała na wszystkie strony przynitowaną do kawałka skóry mosiężną blaszkę z taką miną, jakby miała w rękach coś, co nie powinno w ogóle istnieć.

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała w końcu, patrząc na nich zdumionymi oczami. – Chcecie mi powiedzieć, że ten pasek pochodzi od hełmu, który Rolf miał na sobie podczas wojny, w chwili, gdy najechali w Rosji na tę minę? I że ktoś go tam w czasie wojny znalazł, przywiózł jakimś cudem do Polski i po latach sprzedał pośród innych części do harleya Chudemu, który zupełnym przypadkiem tam go znalazł?

Wszyscy trzej pokiwali jednocześnie głowami.

– Sami nie możemy w to uwierzyć – odpowiedział Rolf. – Ale przecież patrzymy na tę cholerną blaszkę, więc to musi być prawda…

– Znaczy to, że wszystko jest możliwe. Nalej mi jeszcze jeden kieliszek, Rolfie, może rozjaśni mi to umysł…

Siedzieli tak razem do późnego wieczora, dyskutując o tym, co według nich nie miało prawa się wydarzyć. A jednak się wydarzyło.

– Chyba czas odpocząć, to był emocjonujący dzień – powiedział w końcu Rolf, wstając z fotela na lekko gumowych nogach.

Spojrzeli na niego ciekawi, jak sobie poradzi z utrzymaniem równowagi, ale musiał to zauważyć, bo roześmiał się tylko.

– Spokojnie, proteza jest dużo bardziej odporna na alkohol niż moja prawdziwa noga – zażartował. – Jutro dam wam klucze od drzwi wychodzących na tyły domu, nie będziemy sobie w drogę wchodzić, to niezależne wejście. Dobranoc, panowie, nie wiem, czy zdołam zasnąć tej nocy – powiedział, patrząc z wciąż widocznym niedowierzaniem na metalową blaszkę błyszczącą w świetle dużej, klubowej lampy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: