- W empik go
Krysta - ebook
Krysta - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 160 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Jezu… Jezu… – zaszeptała niskim, dyszącym gorączką głosem. – Co się to porobiło?… Co się to stało?…
Zgarnęła rozrzuconą koszulę na piersi i wodziła po izbie niespokojnymi, szeroko otwartymi oczyma. W izbie nie było nikogo. Mały ogień dogasał na kominie, pełgając modro po nie dopalonych głowniach; żółty kudłaty pies węszył ostrożnie po nie zmytych garnkach, trącając nosem zostawione w nich warząchwie i łyżki; w sionce za drzwiami słychać było furkot i trzepoty kur gnieżdżących się po wyszkach i grzędach.
Dzień gasnął. W sinej jasności, która się sączyła przez mętne szyby małego okienka, szczupła i śniada twarz siedzącej wprost niego Krysty zachodziła osobliwym błękitnawym światłem, przy którym dziwnie odbijały drobne, ciemne aż niemal, tak żywym ogniem pulsujące usta i rozjarzone gorączką, błyszczące wskroś długich rzęs oczy.
Szeroka cisza późnej pory dnia i roku zapadła nad wsią. Odgłosy życia skupiły się po zamkniętych obejściach, po chatach, dolatując tutaj niewyraźnym i stłumionym szmerem.
Po kątach izby gęstniały już zmroki, snujące się około komina i u niskiego pułapu, gdzie na zatkniętej w bele żerdzi wisiała różna odzież. Wśród ciszy rozległ się teraz łoskot rąbiącej drwa siekiery. Łoskot był równy, miarowy, silny; dolatywał z bliska. Słuchała go przez chwilę Krysta patrząc nieruchomo w siniejące wśród zmierzchów izby okienko, po czym podniosła obie wychudzone ręce, ścisnęła nimi skronie i przymknąwszy pociemniałe powieki zakołysała się w niemej jakiejś rozpaczy.
Spod białej, cienkiej, luźno związanej chuściny rozsypywały się jej przez palce drobne pasma ciemnych włosów, wyraz niezmiernej goryczy okolił spalone usta, pierś pod lnianą koszulą podnosiła się wysoko, szybko. Nagle zwróciła Krysta głowę w bok i wstrzymała oddech.
W kątku u ściany, w nogach łóżka leżała przewiązana chustką poduszczyna z której się dobywało ciche, kwilące krząkanie. Krysta wpatrzyła się w ten kąt, tępym, osłupiałym wzrokiem. Ręce jej opadły, otwarły się usta.
– Żeby tak Antek!… – odezwała się wpółgłośnym szeptem. – Żeby tak teraz Antek… Jezu miłosierny!…
Rozszerzyły się jej źrenice, zęby szczękać zaczęły, cała twarz zachodziła wielkim, nieprzytomnym strachem. Kwilenie tymczasem cichło, po czym zupełnie ustało.
Wyciągnęła wtedy Krysta ręce przed siebie, załamała je gwałtownym ruchem, nad głowę rzuciła i z głuchym jękiem na poduszki padła. Nastała cisza. Zmierzch już był zupełny, kiedy pod okienkiem zaczłapały drobne, śpieszące się kroki. Ktoś szedł potykając się, mrucząc i szukając drogi. Pierwszy pies poczuł, że to idzie gospodyni, i podebrawszy ogon pod siebie, cichaczem do drzwi zmierzał.
Jakoż wchodząca do izby stara Karbowiaczka natknęła się na niego w samym progu.
– Wszelki duch!… A pójdziesz! A do budy leżeć!… A któż to też psa między garnki puścił?… O mały figiel, że mnie z nóg, choroba, nie zwalił! Śpisz, córuś? – Nie czekając odpowiedzi pod okno szła, kierując się mdławą sinością szybek, i składała na ławce przyniesione z miasteczka zapasy.
Wtem kot zbudzony zeskoczył z zapiecka i otarł się o nią miaucząc z cicha.
– A psik! – krzyknęła stara. – Ciebie tu jeszcze nie było! Ty mi tu jeszcze pod nogi leź…
Zwróciła się teraz do komina trącając po drodze szafliki i zydle.
– W kominie czarno, w izbie czarno, łaska Boska będzie, jeśli ja tu w tej ćmie nie rozbiję czego. Śpisz, Krysta? – Przykucnęła przed kominem i silnie dmuchać zaczęła zasłaniając się i mrucząc na przemian.
Błysnął ogień pod popiołem tlejący, rzucona na niego garść chrustu zajęła się z trzaskiem, a żywy płomień oświecił zaschłą, pomarszczoną, energiczną twarz starej Karbowiaczki i rzęsiste na jej szyi krezy i paciorki. Na blask ten nagły otworzyła Krysta zamknięte dotąd oczy.
– Pić – przemówiła cichym, słabym głosem.
Matka już była przy niej, już jej podawała blaszany półkwaterek z wodą.
– Pij z Panem Jezusem, córuchno, pij! Będziesz chciała, to ci i harbaty zgotuję…
Przychyliła się nad łóżkiem, do związanej poduszczyny sięgając.
– Cóż, chłopak, śpi? Nie krzyczał? Chwałaż Panu Bogu, niechaj śpi na zdrowie.
Kajż Paweł? Drwa rąbie? Do miasteczka będzie musiał jeszcze po mąkę przed nocą…
Mówiła sama do siebie, krzątając się po izbie, pytając i odpowiadając razem. Zapaliła lampkę na okapie komina stojącą, przyłożyła drew na ogień, miski i garnki w cebrzyk do mycia wstawiła, odwróciła do góry dnem suszącą się pod zaczyn chleba dzieżę, po czym do ławy poszła.
– Albo je wszystko, albo i nie wszystko! – zagadała oglądając swoje zakupno. -
Harbata i harak je, wątroba i letkie je, kiszka je, mydło je, cukier je…
Odwróciła głowę do chorej.
– Wódki żem tylko garniec wzięła, ale tej lepszej. Gałki i cynamonu do zaprawy też. Sadła wzięłam solonego; będzie czujne w grochu. Golonkę też do barszczu kupiłam u Wąchacza godną. Dwa złote bez dziewiąci groszy dałam za nią. Jak mają być chrzciny, to niechże ta już będą.
Krysta stęknęła z cicha.
Podeszła do niej matka i u łóżka stanęła głaszcząc chorą po rozpalonej twarzy ciemną i kościstą ręką.
– Cóż ta stękasz, córuchno, co? Cóż cię tak donagla… Cóż cię tak, na to mówiąc, najbardziej boli?…
Krystyna stękła z cicha.
– Oj, boli mnie, matko, boli! Oj, boli mnie, matko, serce o Antka tak, że…
Nie dokończyła i zaniosła się płaczem.
Zafrasowała się stara, na łóżku siadła i podparłszy brodę kiwała przez chwilę głową.
– Co tobie, córko, Antek znów na myśli? Co tobie znów z Antkiem?… A on już pewno, chudziak, ziemię gryzie!
Dwa lata, córko, to ma swój czas! A to by się choć słówkiem odezwał, żeby żywy był. Toć Kacpra Małgośki Kowalczanki razem pognali, a co ten już wypisał!… Daleko, daleko! Jużci prawda je, że daleko. Ale i z dalekości pismo przyjdzie, choćby też z największej, urzędy od tego są, różne sposoby! Przez morze przepławiają, a doszła. Nie mógłby sam, a oto by choć przez ludzi orędował. Toć we wsi o wszystkich, co poszli, wiadomo jak i co, a o nim, chudziaku, ani słychu. Kamień w wodę!…