Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kryształowa korona - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
9 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Kryształowa korona - ebook

NIECH ŻYJE SOLARIS

Jeden żądny krwi władca został obalony przez innego, a na Cesarstwo Solaris padł cień śmierci. Vhalla Yarl stanęła na scenie przeznaczenia, przygotowując się do ostatniej bitwy. Świat się zmienia, kruche sojusze zostają poddane próbie, tworzą się nowe więzi. Vhalla walczy w imię pokoju, ale czy w najciemniejszej godzinie nocy będzie gotowa zapłacić cenę za nadejście świtu?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67071-61-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LIST OD AUTORKI

Serdecznie dziękuję za czytanie mojej książki! Wasze wsparcie pomaga mi wciąż tworzyć historie, które – jak mam nadzieję – będziecie śledzić z przyjemnością przez nadchodzące lata.

Mam również nadzieję, że zdobyliście egzemplarz tej książki legalnie.

Czy wiecie, że nieautoryzowane rozpowszechnianie utworów objętych prawem autorskim jest niezgodne z prawem?

Upewnijcie się, że wszystkie Wasze książki pochodzą od sprawdzonego sprzedawcy, wydawcy lub samego autora, a nie z nielegalnej strony internetowej. Pomóżcie chronić autorów, byśmy mogli nadal tworzyć opowieści, które kochacie.

Zapraszam na swoją stronę internetową:

elisekova.com/air-awakens-book-fiveROZDZIAŁ 1

Lodowate powietrze wgryzało się pod futra przykrywające Vhallę Yarl, odbierając jej ciepło, jak tylko potrafiła to zima. Dziewczyna przetoczyła się i wtedy obudził ją przeszywający ból ramienia. Krzywiąc się w duchu, ostrożnie odciążyła ranę i odruchowo uniosła rękę, by ją rozmasować. Z każdym mijającym dniem bolała i swędziała coraz bardziej. Elecia robiła wszystko, co mogła, ale brakowało jej eliksirów. Przyspieszenie uzdrawiania było wyzwaniem nawet dla czarodziejki takiej klasy.

Vhalla przetarła oczy i usiadła. Jej towarzysze odpoczywali w miejscach, w których padli poprzedniego dnia, co było skutkiem psychicznego wyczerpania. Fritz oddychał ciężko po jej prawej, przytulony do Elecii. Jax leżał po jej lewej. Księżniczka z Północy i jej strażniczka spały wtulone w siebie w kącie.

Napotkała spojrzenie mężczyzny z Zachodu i popatrzyła na niego pytająco. Jax zrozumiał jej nieme pytanie, wysunął dłoń spod koca i wskazał na drzwi. Vhalla wbiła wzrok w puste miejsce obok siebie – to przez nie zimno dostało się pod futra. Jednego z jej towarzyszy nie było tam, gdzie leżał wcześniej.

Podniosła się powoli i wyślizgnęła z izby sypialnej, otulając ramiona ciężkim kocem. Główna izba była pusta. Na palenis­ku dogasał ogień, nie dając wiele ciepła. Dom Charemów nie był duży, składał się z izby, w której spali goście, strychu, który zajmowała rodzina Fritza, i głównego pomieszczenia, w którym stała teraz Vhalla. Dziewczyna spojrzała na buty ustawione rzędem przy drzwiach i dostrzegła pustą przestrzeń między dwiema parami.

Wciągnęła buty i otuliła się mocniej kocem, po czym wyszła na zewnątrz. Nadchodził świt, ale księżyc i gwiazdy wciąż dawały tyle samo światła, co pierwsze promienie dnia. Ziemia wypełniona śniegiem i bezlistnymi drzewami była pozbawiona kolorów. Wydawało się, jakby wstrzymywała życie do czasu, aż uwolniona na świat groza zostanie powstrzymana.

Odcis­ki stóp zaczynały się przy drzwiach wejściowych. Vhalla z trudem przebijała się przez głębokie zaspy. Podążyła za ś­ladem w górę nis­kiego grzbietu ku postaci siedzącej nad bystrym strumieniem, z którego Charemowie czerpali wodę.

Cesarz Solaris był nieruchomy niczym rzeźba. Wydawał się wycięty z cieni i blas­ku księżyca. Cienka warstwa śniegu na ciemnym kocu przykrywającym jego ramiona wyglądała jak gwiazdy na nocnym niebie. Alabastrowa skóra mężczyzny nie poczerwieniała od mrozu. Vhalla zastanawiała się, czy władca, w którego żyłach płynął ogień, w ogóle odczuwał chłód.

Usiadła ostrożnie obok niego, aż zetknęli się bokami. Podążyła za jego spojrzeniem, próbując dostrzec, co go tak urzekło poza pierwszym blas­kiem świtu na horyzoncie. Powoli wzięła go za rękę.

Jego dotyk nie przeszywał jej już dreszczem, był tylko ciepły. Ale nawet bez Więzi wiedziała, jak działa jego umysł. Czuła jego emocje jak fantomową kończynę – dziwne, puste wrażenie czegoś, co powinno tam być, czego oczekiwało jej serce, ale czego nie było. W końcu przeniosła wzrok, by wpatrzeć się w jego profil.

Wciąż nie wiedziała, co mu powiedzieć. Po tym, jak cała grupa ogłosiła, że jest ich prawdziwym cesarzem, Aldrik stwierdził, że idzie się położyć. Vhalla poszła razem z nim, pozwalając, by jej obecność była dla niego wsparciem. Przez całą noc przytulał się do niej, ale odszedł przed wschodem słońca.

Chciała znaleźć właściwe słowa. Powiedzieć coś, co dodałoby mu sił, przypomnieć mu o wszystkim, co wciąż miał. Chciała powiedzieć coś, co nie byłoby fałszywą deklaracją wsparcia. Ale to nie byłyby rozwiązania problemu, którego – o czym wiedzieli oboje – nie dało się rozwiązać. Co można powiedzieć mężczyźnie, który utracił wszystko, ale zys­kał świat?

– Aldriku – zaczęła słabym głosem.

– Musimy ruszać. – Brzmiał pewniej, niż się spodziewała, co skłoniło ją do zastanowienia. – Wspominałaś o posłańcu.

Pokiwała głową, choć nie była pewna, czy dostrzegł ten gest. Jego spojrzenie wciąż nie opuściło odległego punktu na horyzoncie.

– Będą inni, wielu innych. Victor stara się jak najszybciej zdobyć władzę nad Cesarstwem, zanim ktokolwiek miałby szansę zebrać siły przeciwko niemu – mówił mechanicznie, beznamiętnie. Jego umysł poruszał się szybciej niż wiatr, ale wydawało się, że serce się zatrzymało.

– Aldriku – odezwała się ponownie Vhalla, odrobinę głośniej.

Mówił dalej, nie zwracając na nią uwagi.

– Musimy zjednoczyć ludzi szybciej niż on, pod sztandarem, za który walczyli, sztandarem Solarisów. Musimy ich ochronić.

– Aldriku.

Pociągnęła go za rękę, a wtedy w końcu przeniósł na nią wzrok. Spojrzenie miał apatyczne i jedynie ś­lad czerwieni wokół oczu świadczył, że cząstka jego serca przetrwała ten ostatni cios. „Cząstka serca, które zostało roztrzas­kane śmiercią brata przed zaledwie kilkoma dniami”.

Powstrzymała banalne wyrazy współ­czucia, zanim zdążyły opuścić jej usta. Przełknęła je. Mocno zacisnęła wargi i skinęła głową.

– Ochronimy twoich poddanych.

Jego grdyka podskoczyła, gdy przełknął ślinę. Vhalla wysunęła ręce spod koca, objęła mocno ramiona mężczyzny i przytuliła go do siebie. To sprawiło, że się ożywił, pociągnął ją na kolana, okrył kocem i przycisnął do swojego ciepła.

Czubki jego palców wbijały się w jej bok i bark. Miała wrażenie, jakby próbowali się stopić w jeden umysł i jedno ciało, jak wcześniej, kiedy łączyła ich Więź. Aldrik przycisnął twarz do jej szyi, a Vhalla wpatrywała się w przestrzeń, kiedy jego oddech przenikał warstwy materiału i docierał do jej szyi.

– Naszych poddanych.

Pozostali tak przytuleni, aż słońce wzniosło się nad horyzont, a milczenie było głośniejsze od słów. Aldrik podniósł ją i niósł przez pół drogi do domu Charemów. Z komina wylatywała wesoła chmurka dymu. Vhalla postrzegała ją jako latarnię morską. Jeśli skażonym potworom Victora pozostały resztki rozumu, wkrótce udadzą się w jego stronę.

Lub też, co bardziej prawdo­podobne, Victor wyś­le ich w logicznych kierunkach. Stwór zażądał, by ludzie uklękli, co pozwoli nowemu władcy zobaczyć ich lojalność. Kryształy tworzyły zapewne magiczne połączenie między byłym ministrem a potworami.

Kiedy znaleźli się w domu, nikt nie wspomniał ani słowem o powrocie cesarza i kobiety, która kiedyś była Kroczącą z Wiatrem. Cass, najstarsza córka Charemów, przez całe śniadanie podtrzymywała rozmowę. Atmosfera nie była jednak tak ożywiona jak w czasie pierwszego posiłku Vhalli z gromadką. Reona siedziała apatycznie i przesuwała jedzenie po talerzu, jakby pod nim znajdowała się twarz skażonego potwora, którego widziały w mieście, a ona chciała ją ukryć. Elecia to spoglądała z troską na Aldrika, to szeptała z Jaxem. Fritz próbował zachować ra­dosne nastawienie, ale wydawało się ono nieszczere. Przez świat płynął głęboki, poważny prąd, który porwał siedzących przy stole.

Kiedy skończyli jeść, Aldrik odchrząknął cicho, bardziej, by przygotować się do mówienia, niż po to, by zwrócić na siebie uwagę.

– Musimy porozmawiać.

Nikt nie miał wątpliwości, z kim chciał porozmawiać, i wkrótce cała ich siódemka tłoczyła się w mniejszej izbie na tyłach. Niosący Ogień wyczarowali niewielkie płomyki, które unosiły się bezpiecznie w kątach, ogrzewając pomieszczenie – ale ich wysiłki nie ogrzały Vhalli. Siedziała obok Aldrika, tak blisko, że się dotykali.

– Wyruszamy dziś wieczorem – ogłosił cesarz w chwili, kiedy jego niezwykła rada usiadła.

– Dziś wieczorem? – Fritz nie wykazywał entuzjazmu. – Będzie lodowato. Cass powiedziała, że kiedy dziś rano wyszła po drewno, spostrzegła zapowiedź burzy na horyzoncie.

– Tym lepiej. Blask księżyca nas poprowadzi, jest już blisko pełni, a burza ukryje nasze ś­lady.

„Czy Aldrik wpatrywał się w horyzont w poszukiwaniu burzy? Czy obudził się tak wcześnie, by sprawdzić, czy uda się nam wyruszyć w ciemności?”, zastanawiała się zaskoczona Vhalla. Nie wątpiła w szczerość żalu, który go przytłaczał. Ale jej książę – nie, cesarz, poprawiła się w duchu – pozostał jak zawsze skupiony. W końcu jego natura i wychowanie wygrały z żałobą.

– Fritzu – przerwała przyjacielowi, zanim zdążył znów się sprzeciwić. – Musimy odejść. Jeśli zostaniemy, będziemy zagrożeniem dla twojej rodziny.

– Co takiego? – Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił.

– Victor ogłasza, że cały ród Solarisów nie żyje, że ja nie żyję. Jego potwór zażądał, by wszyscy uklękli przed nowym królem, by Victor mógł zobaczyć ich lojalność. Tych, którzy tego nie zrobili, spotkał straszliwy los. Nie chcę takiego losu dla twojej rodziny.

Mówiła łagodnym tonem, ale nie zamierzała oszczędzić Fritzowi prawdy. Był na wojnie, znał jej grozę i musiał wiedzieć, że jeśli nie odejdą, dotrze do jego domu.

– Ale…

– Ona ma rację – wtrąciła Elecia. – Jeśli… kiedy… Victor odkryje, że Aldrik przeżył, zmieni się to w polowanie na niego. Jak myślisz, co się stanie z tymi, którzy będą nas ukrywać lub nam pomagać?

Fritz skulił się.

– Możesz zostać. – Vhalla lekko dotknęła kolana przyjaciela. – My musimy odejść, ale ty nie. Na ciebie nie polują i możesz nie mówić prawdy o swoim udziale. Zrozumiem, jeśli zostaniesz.

– Nie bądź głupia, Vhal. – Ścisnął jej dłoń. – Charemowie nie są delikatnymi kwiatuszkami. Umiemy się obronić. Na Matkę, Cass jest bardziej przerażająca niż wszelkie dzieła Victora.

Vhalla próbowała zachować odpowiedni wyraz twarzy w obliczu zdeterminowanego uśmiechu Fritza, ale była pewna, że jej się nie udało. Przyjaciel nie widział, co stworzył Victor. Nie mógł pojąć, do jakich rodzajów magii był teraz zdolny były minister czarów.

– Jeśli cię teraz opuszczę – mówił dalej Fritz – Larel wróci z martwych i będzie mnie nawiedzać aż do mojego ostatniego tchu.

W odpowiedzi Vhalla ścisnęła jego dłoń. Czuła się szczerze winna, że zmusza przyjaciela do opuszczenia domu, do którego właśnie powrócił, szczególnie, gdy sytuacja na świecie była tak niepewna. Ale czuła również ulgę, że zamierzał pozostać u jej boku. Był dorosłym mężczyzną, sam mógł podejmować decyzje, a ona, jako jego przyjaciółka, musiała mu na to pozwolić.

– Skoro to ustaliliśmy – Elecia skinęła głową z aprobatą, zadowolona, że Fritz do nich dołączy – najszybciej dotrzemy stąd do Norinu, korzystając ze starej drogi. Ale gdybyśmy wyruszyli Wielką Południową Drogą przez…

– Nie udajemy się do Norinu – stwierdził Aldrik, przejmując kontrolę nad rozmową.

– Co takiego? – spytała uzdrowicielka, równie zdezorientowana co sama Vhalla.

– Mój wuj nawet beze mnie wzniesie sztandary, gdy tylko dowie się, co zrobił Victor.

– Mhashan nigdy nie poprze tyrana, który zamordował ich księcia i chce ich ucis­kać. – Jax z aprobatą pokiwał głową.

– Ale Wschód nie jest tak nies­komplikowany. – Spojrzenie Aldrika padło na Vhallę. Wyprostowała się, próbując grać rolę, którą jej niezbyt subtelnie przypisał. – Wschód nie jest zainteresowany wojną. Staną po stronie tego, do kogo będzie należeć wiktoria… – Cesarz skrzywił się, uświadamiając sobie brutalną ironię kryjącą się w tym słowie w tej samej chwili, co wszyscy pozostali – tego, kto odniesie zwycięstwo, jeśli uznają, że ­będzie to oznaczało zachowanie pokoju i samorządności.

– Uczuciowi ludzie ze Wschodu. – Elecia przewróciła oczami.

– Uważaj na słowa. – Aldrik ostrzegł kuzynkę. – Są częścią tego Cesarstwa i potrzebujemy ich w naszej armii. – Zwrócił się do milczących kobiet z Północy. – Waszych rodaków też będziemy potrzebować.

– Póki obowiązuje nasza umowa, będziecie ich mieli. – Sehra, księżniczka Shaldanu, Dziec­ko Yargen, skinęła głową.

Vhalla poczuła ścis­kanie żołądka, ale wyraz jej twarzy nie zdradzał jej niepewności. Jeśli ona i Aldrik wezmą ślub i urodzi mu następcę tronu, ich dziec­ko zostanie wysłane na Północ w geście dobrej woli i jako obietnica, że zatroszczą się o mieszkańców niedawno podbitych ziem. Sehra spojrzała jej w oczy, jakby chciała dostrzec chaos, jaki ta myśl w niej wywołała.

– Umowa obowiązuje – odezwała się Vhalla w imieniu swoim i Aldrika. Zamierzała wypowiadać konieczne słowa… te, których on nie był gotów powtórzyć.

– Towarzyszcie nam aż do odejścia szlaku na Wschód. – Wrogość między Aldrikiem i kobietami z Północy słabła. Było to widoczne w sposobie, w jaki się do nich teraz zwracał. Po zerwaniu wymuszonych zaręczyn z księżniczką ich kontakty były swobodniejsze. Pomijając umowę związaną z jego dziec­kiem, wydawało się, że mogli patrzeć z nadzieją na przyszłe negocjacje między północnymi klanami a ich nowym władcą. – W grupie będziemy bezpieczniejsi.

– Ja chronić Sehra – ogłosiła Za łamanym południowym wspólnym.

– Owszem – zgodził się Aldrik – ale będzie łatwiej, jeśli będziesz miała dodatkowe pary oczu pełniące straż w nocy, byś sama mogła odpocząć. – Wydawało się, że to usatysfakcjonowało Za, więc mężczyzna mówił dalej. – Kiedy dotrzemy do Hastanu, wyś­lę wieści dotyczące przegrupowania w Norinie.

– Czyli jednak udajemy się do Norinu? – Elecia nie umiała ukryć pragnienia powrotu do domu.

Aldrik przytaknął.

– Musimy. Jeśli nie ma dalszych pytań, to powinniśmy spędzić dzień na przy…

– Jest coś jeszcze. – Elecia weszła mu w słowo, na co uniósł brew. Przeniosła wzrok na Vhallę. – Ona powinna zostać tutaj.

– Nie.

Vhalla nie była pewna, które z nich powiedziało to jako pierwsze, ona czy cesarz.

– Możesz się ukryć z córkami Charemów. – Elecia zwróciła się teraz do Vhalli. – Jeśli kobiety z Południa udawały cię w czasie marszu, ty możesz udawać…

– Nie. – Aldrik nie zamierzał tego dłużej słuchać.

– Aldriku. – Uzdrowicielka przeniosła wzrok. – Wiem, że chcesz, żeby nam towarzyszyła. Ale chcesz też, żeby pozostała przy życiu, prawda? Ona nie może się bronić.

– To nie podlega dys­kusji.

– Ona nie może pójść z nami! – Elecia w końcu nie wytrzymała. – Jeśli to zrobi, będziesz lekkomyślnym głupcem, a twoje życie jest warte o wiele więcej niż jej!

– Nie waż się – warknął na krewniaczkę. Magia zabłysła wokół jego zaciśniętej pięści, czerwony płomień stał się pomarańczowy.

Elecia nie dała się zastraszyć.

– Jeśli ty umrzesz, wokół kogo zjednoczą się ludzie? Jeśli ona wyruszy z nami, oddasz swoje życie za nią, kiedy tylko będzie potrzebowała ochrony. A taka potrzeba się pojawi, szczególnie że ona jest zwykłą Pospolitą.

– Elecio, jestem teraz twoim cesarzem…

Serce Vhalli przestało bić, kiedy wypowiedział te słowa na głos.

– To zachowuj się odpowiednio! – Uzdrowicielka wyraźnie nie czuła aż takiego szacunku. – Pomyśl o ludziach, za których jesteś odpowiedzialny. Oni potrzebują ciebie, Aldriku. Potrzebują swojego cesarza. Nikt nie rzuci wyzwania Victorowi, jeśli ty tego nie zrobisz. Nikt nie zjednoczy wszystkich pod jednym sztandarem tak jak ty.

– Nie myśl nawet przez chwilę, że nie wiem, za jak wielu ludzi odpowiadam. – Jego głos się pogłębił. – To nie twoja decyzja.

– Ani twoja, Aldriku – odezwała się w końcu Vhalla, uciszając ich. – Tylko moja.

– Vhallo…

Kochanek wpatrywał się w nią z desperacją. Jego gniew szybko zmienił się w lęk, że zgodzi się z Elecią. Że go opuści. Vhalla wiedziała, że był to „właściwy” wybór. Ale to, czym dla siebie byli ona i Aldrik, opierało się wszelkiej logice.

– Pójdę.

– Oszalałaś czy tylko jesteś samolubna? – rzuciła wściekle Elecia.

Aldrik zignorował krewniaczkę i posłał Vhalli pełen ulgi uśmiech.

– Jeśli zostanę… – Vhalla oderwała wzrok od niemej radości kryjącej się w uśmiechu Aldrika, by spojrzeć na wściekłą kobietę z Zachodu. – Co się stanie, kiedy Aldrik pomyśli, że mogę mieć kłopoty?

Elecia nie odpowiedziała.

– Jak jego ciągła tros­ka o mnie wpłynie na jego skupienie?

Elecia wciąż nic nie mówiła.

– Kto go popchnie, kiedy będzie trzeba go popchnąć? – Vhalla posłała spojrzenie Aldrikowi. Miała nadzieję, że nie poczuł się urażony jej słowami. – Kto jeszcze nie boi się powiedzieć mu tego, co trzeba powiedzieć, kiedy trzeba to powiedzieć?

Odpowiedziała wyzywającym spojrzeniem na niedowierzanie uzdrowicielki. Aldrik i Vhalla dotąd podejmowali „właściwe” decyzje podyktowane przez świat. Ukrywali swoje pragnienia i odsuwali na bok to, co było prawdą. „I co z tego mamy?” Świat śmierci. Miała dość robienia tego, czego pragnął od niej świat.

– Nie jestem bezradna – upierała się. Przez wiele tygodni ćwiczyła z Danielem. – Dajcie mi miecz, a się obronię.

– Bądźcie przeklęci oboje. – Elecia nie umiała przegrywać z klasą. – Dacie się zabić i tak się to skończy.

– Nic się nie stanie żadnemu z nas.

– Nie możesz tak naprawdę w to wierzyć, Aldriku.

– Dosyć – jęknął Jax. – Jeśli tak się martwisz, ja to zrobię.

– Co? – spytała cała trójka jedno­cześnie.

– ‘Cia ma rację, Aldriku. – Vhalla nigdy nie słyszała, by ktokolwiek poza Aldrikiem używał dziecinnego przezwis­ka Elecii, ale kobieta nie sprzeciwiła się, gdy padło z ust Jaxa. – Musisz żyć i dobrze o tym wiesz. Ale ja? Moje życie jest bez znaczenia. Więc to ja będę jej zaprzysiężonym obrońcą.

– Twoje życie nie jest bez znaczenia. – Vhalla nie umiała powstrzymać sprzeciwu.

Jax odchylił głowę do tyłu i się zaśmiał.

– Wciąż nie wiesz za dużo na mój temat, co?

Zacisnęła wargi z frustracją. Próbowała znaleźć sposób, by się sprzeciwić, ale nie udało jej się, co było jeszcze bardziej irytujące.

– Dlaczego? – W głosie Aldrika brzmiało raczej zaciekawienie niż niedowierzanie.

– Z powodu Baldaira.

Vhalla odetchnęła gwałtownie, imię było jak lodowy sztylet wbity w jej brzuch. Przypomniała sobie, co Victor powiedział o zmarłym księciu, o poćwiartowaniu jego ciała i oddaniu go psom. Uniosła rękę, by rozmasować zaognioną bliznę biegnącą od barku do piersi.

– Ostatnim rozkazem, który mi wydał, było chronienie jej…

– I doskonale sobie z tym poradziłeś – rzucił cierpko Aldrik.

Na twarzy Jaxa na chwilę pojawił się wyraz bólu.

– To nie była jego wina – sprzeciwiła się Vhalla równie ostrym tonem. – To, co się wydarzyło, spoczywa na moich barkach. – Nie zamierzała pozwolić, by Jax wziął na siebie gniew Aldrika.

– Daj mi jeszcze jedną szansę. – Mężczyzna z Zachodu nie ustępował. – Należę do korony. To stosowny obowiązek.

Elecia odwróciła wzrok na tę wzmiankę, jakby mogła zapomnieć, że usłyszała prawdę płynącą z ust mężczyzny. Vhalla wiedziała, że jego sytuacja przypominała jej wcześniejsze zniewolenie, ale nie miała pojęcia, jak do tego doszło. I teraz rozpaczliwie chciała się tego dowiedzieć.

– Ta smycz przeszła teraz w twoje ręce, mój cesarzu.

Wydawało się, że te słowa zaniepokoiły Aldrika bardziej niż samego Jaxa.

– Wydaj mi taki rozkaz, a będę bronił jej do ostatniego tchu. Będę traktował jej życie jak swoje. Zrobię to dla Baldaira i dla ciebie, mój suwerenie.

Ku zaskoczeniu Vhalli Aldrik wyraźnie się nad tym zastanawiał.

– Daj spokój, nie jestem typem bohatera. Pozwól, bym miał tę chwilę chwały, kiedy wyruszymy ocalić świat. – Jax wyszczerzył zęby, jakby rozmawiali o pogodzie.

– Jaxie, nie jestem w nastroju do żartów. – Aldrik z westchnieniem ścisnął grzbiet nosa. – Dobrze.

– Przepraszam? – Vhalla w końcu włączyła się do rozmowy, ostro. – Ja nie mam głosu? Powiedziałam, że umiem się o siebie zatroszczyć.

– W takim razie wykorzystuj mnie tylko w tych chwilach, kiedy ci się to nie uda – odparował Jax. Wyczuwając jej sprzeciw, dodał: – Nie odbieraj mi ostatniego rozkazu Baldaira.

Kryły się w tym częściowo groźba, częściowo gniew, częściowo smutek, a w całości determinacja. Vhalla z frustracją zwiesiła głowę. Poruszył właściwą czułą strunę, by dostać to, czego chciał, a ona go za to nienawidziła.

– Dobrze – zgodziła się słabym głosem. – Ale jak najszybciej znajdź mi miecz.

– Jeśli to już wszystko – Aldrik spojrzał uważnie na Elecię – wyruszamy o zachodzie słońca.

Wszyscy, co do jednego, wypełnili polecenia cesarza. Osiodłali konie i zjedli ostatni ciepły posiłek. Rodzina Fritza w tajemnicy złożyła przysięgę lojalności, choć Aldrik kazał im na pokaz – lecz nie w sercach – ugiąć się przed Victorem. Kiedy księżyc wzniósł się na niebie, wyjechali okryci najciemniejszymi płaszczami, jakie mieli Charemowie.

Cesarz Solaris poprowadził swoich nielicznych lojalnych towarzyszy w niepewną ciemność.ROZDZIAŁ 2

Nie docenili Victora, a dokładniej szybkości, z jaką jego plugastwa powstawały i poruszały się. Ci, którzy zostali zmuszeni do wypełniania jego woli, mieli umierać po kawałeczku, patrząc, jak ich blis­kich zmieniano w potwory. I to na długo, zanim Victor zaczął mobilizować armię, by przejąć ­kontynent. O ile oczywiście ktokolwiek przeżył, by sprzeciwić się jego władzy.

Kiedy cesarz i jego towarzysze dotarli do pierwszego miasteczka w pobliżu domu Fritza, odkryli, że jest czerwone od krwi.

Na ziemi leżały na wpół zamarznięte ciała, błyszczące szkarłatem w promieniach porannego słońca. Mężczyźni, kobiety, dzieci – młodzi i starzy – pozostali jedynie cieniem dawnego życia. Vhalla wpatrywała się w to ze zmęczeniem. Nie powinna już tak tego przeżywać, ale jej pierś przeszywał ból. Widziała to wcześniej. Od niedawna żyła tym skrwawionym życiem, bardziej prawdziwym niż czasy, kiedy układała księgi na półkach Cesarskiej Biblioteki.

Rozluźniła dłonie zaciśnięte na wodzach i uniosła rękę do ramienia. Padający gęsto śnieg sprawił, że przemokła do suchej nitki. Rozmasowała palcami bliznę. Ból i pieczenie promieniowały na całą kończynę. Te cierpienia maskowały głębokie poczucie winy, które ją przeszywało.

„To moja wina”.

– Nie oszczędził nikogo, prawda? – szepnęła Elecia. Cokolwiek doprowadziło do tej rzezi, już dawno odeszło, ale i tak mówiła cicho, z szacunku dla otaczających ich zabitych.

– Dlaczego nie uklękli? – Aldrik zmarszczył czoło, aż między jego brwiami pojawiły się głębokie bruzdy. Wypowiedział na głos pytanie, które zadawali sobie wszyscy.

– Nie zrobiliby tego. – Podmuch wiatru sprawił, że Fritz się zachwiał i niemal spadł z siodła. Vhalla zastanawiała się, czy znał mieszkańców tego miasteczka tak dobrze, jak ona ludzi z tego, które sąsiadowało z Leoul. – Przez stulecia najstarsze dziec­ko z każdej rodziny służyło w cesarskiej straży, jeszcze w czasach, gdy Południe było po prostu Lyndum. – Południowiec pokręcił głową. – Nie zaakceptowaliby na tronie kogoś, kto nie jest Solarisem.

Aldrik zacisnął wargi. Vhalla próbowała znaleźć coś, co złagodziłoby jego cierpienie, ale jej własne poczucie winy sprawiało, że nie miała nic do powiedzenia.

– Odpoczniemy tu do zachodu słońca – stwierdził cesarz, wskazując na niedużą gospodę.

Cała siódemka zostawiła konie w sąsiadującej stajni, obok zmęczonego kuca i przestraszonej klaczy. Jak się spodziewali, w środku było zupełnie pusto, nie znaleźli ani trupów, ani ocalałych.

– Nadal mają piwo – stwierdził Jax, który rozglądał się za barem.

– Zostaw je – rozkazał Aldrik.

– To, że ty…

Aldrik uciszył go znaczącym spojrzeniem, zaraz jednak z westchnieniem ścisnął grzbiet nosa.

– Nie pozwolę, żeby w drodze ktoś się upił do nieprzytomności.

– Jeden kufel nie oznacza nieprzytomności. – Jax założył ręce na piersi, żeby ukryć lekkie drżenie, które Vhalla dostrzegła, kiedy przesuwał dłońmi po szynkwasie.

Aldrik westchnął ciężko.

– Rób, co chcesz. Wyruszamy ponownie o zachodzie słońca. Powinniście skorzystać z łóżek, póki je mamy.

Zgodnie z własną radą powlókł się w stronę schodów, które najpewniej wiodły do izb sypialnych. Jax odprowadził go wzrokiem z zatros­kaną miną. Vhalla napotkała jego spojrzenie, skinęła głową i ruszyła za cesarzem.

Kiedy zajrzała przez uchylone drzwi, mężczyzna zdążył już rozwiesić płaszcz do wysuszenia. Szybko się odwrócił i niemal osunął na ziemię z wyczerpania, kiedy zobaczył, że to ona. Vhalla cicho zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami.

– Ci ludzie od stuleci służyli mojej rodzinie. – Jednym spojrzeniem rozpalił nieduży ogień, a ona poczuła ulgę, że mimo swojego nastroju panował nad płomieniem. – Całe miasteczko, synowie i córki, lojalni wobec Solarisów aż do końca. A ja… ja nigdy o tym nie wiedziałem.

– Oddamy im cześć.

– Jak? Czym? – Głos Aldrika brzmiał zjadliwie, ale jego twarz wyglądała na zmęczoną, chociaż zachował badawcze spojrzenie.

– Dopóki to się nie skończy, będziemy nieść w sobie ich wspomnienie. Ale kiedy naprawimy to wszystko, zrobimy więcej – przysięgła, nie tylko jemu, ale i sobie samej.

– Tego nie da się naprawić.

Z namysłem przygryzła wargę.

– Dla tych, którzy leżą twarzą na śniegu? Owszem. – Zacisnęła powieki i westchnęła cicho. Przed oczami miała Baldaira, ducha, który im towarzyszył, mężczyznę, którego nie mieli czasu opłakiwać, ale o którym na każdym kroku im przypominano. – On chce zmienić cały kontynent w pustkowie, Aldriku. Dla tych wszystkich, którzy jeszcze oddychają, nie jest za późno. Walczymy dla nich. Oddajemy cześć zabitym, poświęcając się dla żyjących.

Kiedy otworzyła oczy, Aldrik stał przed nią. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Uniósł długie palce do wiązań jej płaszcza, a Vhalla pozwoliła, by zsunął tkaninę z jej ramion. Pozwoliła, by ciepło jego rąk wniknęło głęboko w lodowate kolce, które otoczyły jej serce.

– Jesteś przemoczona – westchnął. – Nie jest ci zimno?

– Jestem przemarznięta – szepnęła w odpowiedzi.

– Na twoje szczęście twój przyszły mąż przypadkiem włada ogniem. – Obserwował ją, kiedy dotarła do niej jego deklaracja.

– Naprawdę? – Trudno jej było w to uwierzyć, nawet teraz, ze względu na stan świata.

– Jeśli tego nie pragniesz, najwyższy czas, żebyś mi powiedziała. – Słowa mogły być żartem, ale miały w sobie powagę.

Vhalla uniosła dłoń do zegarka na szyi. Topór Victora o włos minął łańcuszek – los miał nad nią litość. Aldrik podążył wzrokiem za tym gestem i spojrzał na symbol, który podarował jej, kiedy po raz pierwszy poprosił ją, by spędziła z nim resztę życia.

– Miłości moja – westchnął i z ulgą oparł czoło o jej czoło.

Ich nosy otarły się o siebie i Vhalla pocałowała go w usta. Nie mieli szans na więcej czułych gestów, ale pozwoliła, by te ją porwały. Jej pan, przyjaciel i kochanek – gdyby jej serce nie znalazło oparcia, nie przetrwałoby dalszej drogi.

Wyruszyli o zachodzie słońca, zgodnie z poleceniem Aldrika. Vhalla wiedziała, że prawie nie spał, ale nie miała prawa go zbesztać, bo sama również przez większość czasu nie mogła zasnąć, dręczona ciszą miasteczka. Zanim wyruszyli, zatrzymała ich i zaczęła się rozglądać po okolicy i pośród trupów w poszukiwaniu nadającego się do użycia miecza. Znalazła jeden, mały i nie tak dobry jak te, które wykorzystywała, ćwicząc z Danielem, ale stal ją uspokajała.

Następne popołudnie spędzili w lesie, co było znacznie mniej wygodne niż sen w opuszczonej gospodzie, ale łatwiejsze do zniesienia. W ciągu dnia Fritz od czasu do czasu wykorzystywał umiejętności Przenoszącego Wodę, by zmusić śnieg do zasypania ich ś­ladów, zwłaszcza w ciągu ostatniej godziny przed rozbiciem obozu. Na zmianę pełnili straż i spali przytuleni do siebie.

Jedną noc spędzili oparci o powalone drzewo, następną w jas­kini, a kolejną na otwartej przestrzeni. Mijali porzucone domy, wymordowane miasteczka i miejsca, w których ludzie byli tak cisi, że równie dobrze mogli być martwi. Poruszali się równo­legle do Wielkiej Cesarskiej Drogi, która pojawiała się i znikała na horyzoncie, między drzewami i zaspami. Ale mimo wszelkich trosk i ostrożności nie napotkali żadnych wędrowców.

Wraz z upływem kolejnych dni i odcinków trasy ich towarzyszką stała się cisza. Z początku nie rozmawiali z konieczności i z powodu zdenerwowania, później z szacunku dla zmarłych, a potem ze strachu, że zostaną odkryci. W końcu jednak stało się to naturalne, świat był zbyt przytłaczający, by wyrazić go słowami. Vhalla zaczęła tęsknić do wieczornych szeptów ­Aldrika, potwierdzających jego uwielbienie dla niej, kiedy brał ją w ramiona, by mogli zasnąć przytuleni do siebie. Była to jedna z niewielu rzeczy, które pozwalały jej zachować siłę.

Straciła poczucie czasu. Mógł minąć tydzień. Mógł minąć rok.

Kiedy natrafili na niedużą chatę myśliwych, Vhalla miała ochotę rozpłakać się z ulgi. Budynek był porzucony i dawał im szansę ogrzania się i wysuszenia butów. Front w większości się zawalił, ale pozostałe ściany podtrzymywały spiczasty dach, który rzucał wyzwanie śniegowi.

– Rozejrzę się.

Jax zeskoczył z konia, szybko przyjrzał się konstrukcji i stwierdził, że jest dość stabilna, by mogli spędzić w środku noc.

– Nie jest za blisko drogi? – Elecia spojrzała nerwowo w stronę Cesarskiej Drogi, ledwie widocznej między drzewami.

– Od wielu dni nie widzieliśmy nikogo – jęknął Fritz. – Chcę mieć dach nad głową.

– Nie będzie cieplej niż na zewnątrz, połowa frontowej ściany się zawaliła – zauważyła uzdrowicielka.

– Jeśli rozwiesimy na ścianach płaszcze, żeby je wysuszyć, to powinno wystarczyć, by zasłonić światło niedużego ognis­ka i zapewnić nam trochę ciepła. – Jax odwrócił się do Aldrika, który pozostał na koniu po lewej od Vhalli. – Co powiesz?

Cesarz spojrzał znów w stronę drogi, wyraźnie rozważając możliwości.

– Jeśli się nie ogrzejemy, któreś z nas się rozchoruje, a to będzie jeszcze gorsze – uznał.

Zeszli z koni i przywiązali je do najbliższego drzewa. Fritz kierował „zadomawianiem się” i szybko kazał im oddać płaszcze. Elecia pomagała, tak samo Jax. Mężczyzna z Zachodu nie spuszczał jednak Vhalli z oczu – był jej nowym cieniem.

– Pierwsza warta moja – zaproponowała Vhalla, ziewając.

– Jesteś pewna? – spytał Aldrik.

– Śpię najwięcej, to moja kolej.

– Tak, ale…

– Nic mi nie jest. – Dla podkreślenia swoich słów rozmasowała ramię. Wciąż ją bolało, ale skóra z każdym dniem robiła się mocniejsza. Wiedziała, że ból nie zniknie. Pozostanie tam aż do śmierci Victora i długo po niej. – Odpocznij, Aldriku.

Cesarz ustąpił i zniknął pod płaszczem, który Jax wykorzystał, by zasłonić ziejący otwór we frontowej ścianie budynku. Vhalla przeniosła uwagę na dwójkę, która pozostała na śniegu.

Sehra podeszła do drzewa i położyła na nim obie dłonie. Robiła to każdego dnia, niezależnie od tego, czy zatrzymali się o świcie czy o zmierzchu. Vhalla patrzyła, jak dziewczynka przycis­ka czoło do lodowatej kory i pozostaje tak, nieruchoma i pełna szacunku.

Nikt z ich grupy nie zadawał pytań kobietom z Północy ani ich nie powstrzymywał. Vhalla przyglądała się, aż w końcu ciekawość wygrała.

– Co robisz? – spytała, kiedy obie kobiety ruszyły w stronę noclegu.

Za i Sehra popatrzyły po sobie z zaskoczeniem. Młodsza z nich przez pełną napięcia chwilę wpatrywała się w Vhallę. Vhalla nie wiedziała, jakiej próbie była poddawana, ale najwyraźniej ją przeszła.

– Szukam ś­ladów magii kryształów – odpowiedziała dziewczynka.

– Potrafisz to zrobić? – wykrztusiła zaskoczona Vhalla.

Za prychnęła.

Sehra uśmiechnęła się z satysfakcją.

– Tak.

– Jak?

– Wątpisz w Sehrę? – spytała ostro Za.

– Nie – odparła księżniczka, nim zdążyła to zrobić Vhalla. – Ona po prostu nie rozumie. Magia kryształów przypomina starą magię. Jest podobna, ale różna. Jak światło i ciemność, dwie połowy całości. Jedna zna drugą, nawet jeśli nie może nią rządzić.

Wyjaśnienie mogło brzmieć protekcjonalnie, ale takie nie było, zauważyła Vhalla. Zastanawiała się nad tym przez dłuższą chwilę. Rozumiała słowa księżniczki, ale wciąż nie miała pojęcia, co różniło od siebie magię kryształów i „starą magię”.

– A ty możesz to zrobić, bo jesteś Dziec­kiem Yargen?

Uśmiech, który pojawił się na twarzy Sehry, był bez wątpienia szczery. Dziewczynkę uczono dyplomacji i to było widać. Ale w chwilach, kiedy czuła, że może się rozluźnić, dało się zauważyć jej młody wiek. Vhalla zapamiętała tę informację na wypadek, gdyby mogła wykorzystać ją w przyszłości, co sprawiło, że poczuła niechęć do samej siebie.

– Tak jest – potwierdziła Sehra.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że zostałam wybrana, by posługiwać się mocą Yargen i nadzorować przeznaczenie. – Sposób mówienia księżniczki świadczył o tym, że wierzyła w każde słowo, nawet jeśli brzmiały fantastycznie.

– Jak Bóg? – Vhalla próbowała upewnić się, że wie, co tak naprawdę twierdzi Sehra, zanim to oceni.

Za zareagowała na to śmiechem.

– Tylko Bogowie to Bogowie.

– Raczej jak przedstawiciel Bogów – wyjaśniła Sehra. – Interesuje cię to?

– Owszem. – Vhalla przełknęła ślinę i wypowiedziała następne słowa z całą siłą i spokojem, jakie w sobie miała. – Chcę wiedzieć więcej o miejscu, w którym moje pierworodne dziec­ko spędzi swoje dzieciństwo, jeśli do tego dojdzie.

W odpowiedzi na jej słowa podmuch wiatru rzucił jej w twarz śnieg i jej własne włosy. Sehra była tak nieruchoma, że Vhalla zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście wypowiedziała te słowa, czy tylko je pomyś­lała.

– Nie bój się tak bardzo, Vhallo Yarl. – Dziewczynka zacisnęła prawą dłoń w pięść i otoczyła ją lewą. Gest ten nic nie znaczył dla Vhalli, ale z wyrazu twarzy księżniczki domyśliła się jego znaczenia: że w przyszłości czekały ich wszystkich pokój, siła i szacunek. – Droga, którą postanowiłaś kroczyć razem ze mną, nie jest łatwa. Ale jest właściwa.

Uznawszy rozmowę za zakończoną, Za i Sehra zniknęły. Vhalla czuła, że ma więcej pytań niż odpowiedzi. Krążyła, usiłując sobie przypomnieć wszystko, co przeczytała na temat Północy, ale nie było tego wiele. Czuła się sfrustrowana sobą samą. Umiała wymienić po kolei niemal wszystkich królów Południa, ale ani jednego naczelnika klanów Północy.

Jej rozmyś­lania przerwało chrzęszczenie śniegu i rżenie konia. Vhalla odwróciła się do miejsca, w którym przywiązano wierzchowce. Coś spłoszyło konia – zając, lis wypełzający z nory. Zacisnęła palce na rękojeści miecza, zastanawiając się, czy go dobyć. Czy dźwięk będzie ostrzeżeniem dla tego, co im zagrażało? Czy w ten sposób utraci wszelką przewagę?

Pomyś­lała, że powinna obudzić Jaxa, Elecię albo Aldrika, ale łagodny blask ognia przenikający przez tkaninę płaszczy dopiero zaczął przygasać. „Właśnie zasnęli i nie obudzę ich z powodu czegoś, co pewnie nie jest niczym ważnym”.

Vhalla wstrzymała oddech i okrążyła róg chaty, kierując się do miejsca, gdzie uwiązali konie. Nic nie widziała. W chwili, kiedy zaczęła się rozluźniać, po jej prawej zachrzęścił śnieg.

Odruchowo zamachnęła się mieczem. Dostrzegła cesarski pancerz – strażnik pałacowy. Wydawało się, że wszystko dzieje się bardzo powoli, kiedy opuściła klingę na ramię mężczyzny. Zadźwięczała o pancerz, ostrzegając resztę grupy.

Miecz zabrzęczał, kiedy wypadł z jej dłoni. Wpatrywała się wstrząśnięta w ducha, który stał przed nią. „To niemożliwe”.

– Co do…? – Jax obudził się najszybciej, wypadł zza wiszącego płaszcza i zatrzymał gwałtownie, kiedy znalazł się za rogiem.

Mężczyzna w pancerzu złapał ją bez wahania i obrócił, przycis­kając ją do znajomej piersi. Oparł jej głowę o swoje ramię, zasłonił usta dłonią i błys­kawicznie uniósł sztylet do jej gardła.

Aldrik pojawił się tuż za Jaxem, a jego oczy zapłonęły wściek­łością, kiedy dostrzegł ostrze przyciśnięte do szyi Vhalli.

– Nie ruszajcie się – zażądał szorstki męs­ki głos. – Jeśli nie chcecie, żeby zginęła, nie ruszajcie się.ROZDZIAŁ 3

– Wezmę jednego z waszych koni. Pozwolicie mi albo ona zginie.

– Nie wiesz, z kim postanowiłeś walczyć, przyjacielu. – Jax ze śmiechem pokręcił głową. Zrobił krok do przodu i znieruchomiał. Vhalla patrzyła, jak w jego oczach pojawia się zrozumienie. Mężczyzna z Zachodu usłyszał to, co ona usłyszała. Zobaczył to, co sprawiło, że z własnej woli rzuciła broń. – Daniel?

Vhalla zamknęła oczy z ulgą.

– K-kto? Co? – Daniel nieco rozluźnił uścisk. – Nie, nie, niemożliwe. To niemożliwe. – Przyciągnął ją do siebie z warknięciem i złapał ją mocniej. – Nie okłamuj mnie, widmo.

– Danielu. – Jax uniósł dłonie w geście, który miał pokazać, że jest bezbronny. Vhallę na chwilę rozbawiła ironia, bo w końcu zrobił to ktoś, kto umiał przywołać płomień myś­lą. – To ja, Jax. Kobieta, którą trzymasz, to Vhalla.

Mężczyzna, który ją trzymał, osoba, która mówiła głosem Daniela i wyglądała na tyle podobnie do niego, że przekonała Jaxa, wydała z siebie ochrypły okrzyk, który brzmiał prawie nieludzko w swoim szaleństwie. Mężczyzna zachichotał i zdusił iskrę nadziei, która pojawiła się we wnętrzu Vhalli.

– Nie wiem, kim jesteś, ale wiem, że jesteś kłamcą. Pani Vhalla Yarl nie żyje.

Żałowała, że nie zdjął dłoni z jej ust na dość długo, by mogła się odezwać.

– Danielu – odezwał się łagodnie Fritz, wychodząc zza Jaxa. – Ona nie umarła, ona czuje się dobrze…

– Nie mów mi, że ona żyje! Widziałem, jak umiera na Słonecznej Scenie! Widziałem, jak zmusił ją, żeby uklękła, i pozwolił swoim potworom rozerwać ją na strzępy. – Prawie krzyczał, a Vhalla miała jedynie nadzieję, że Sehra się nie myliła i w okolicy nie było magii kryształów, a więc i skażonych kreatur.

„Kto zginął w publicznej egzekucji?”

– Później… – Daniel znów się zaśmiał, a jego dłoń drżała tak bardzo, że ostrze przecięło Vhalli skórę. – Później powiecie mi, że… że stojący tu mężczyzna to…

Słowa ucichły. Spojrzenie Aldrika płonęło wściekłością, stał sztywno wyprostowany. Ale przeniósł uwagę z Vhalli na Daniela, najpewniej spojrzał mu w oczy.

– Jestem cesarzem Solarisem – dokończył niebezpiecznie cichym głosem.

– Najwyższy król Anzbel, on… – Kolejny chrapliwy śmiech. – Dość, nie wiem, kim lub czym naprawdę jesteście, ale wezmę tego konia i odjadę. Nie obchodzi mnie, czy muszę ją w tym celu zabić!

– Przyniósłbyś wstyd pamięci Baldaira?! – wykrzyknął Jax. Nikt się nie poruszył. – Danielu, on wydał ci rozkaz. Kazał ci chronić kobietę, której teraz grozisz śmiercią, chronić ją aż do ostatniego tchu.

– Przestań… – szepnął Daniel.

– Nie! Złożyłeś przysięgę straży. Jak długo bije twoje serce, masz być jej wierny – mówił dalej Jax. Nóż przyciśnięty do jej szyi zadrżał, ale Vhalla zignorowała ból. – Bracie. – To jedno słowo Jaxa wstrząsnęło światem. – Puść ją.

Nagle nóż zniknął, a uścisk mężczyzny osłabł. Mimo wszystkiego, co powiedział, Jax wyraźnie nie ufał swojemu towarzyszowi broni w obecnym stanie, bo przeszedł dzielącą ich odległość, złapał Vhallę i pociągnął ją za siebie.

Wolna, mogła przyjrzeć się mężczyźnie, którego wszyscy inni widzieli przez cały czas. Cieszyła się, że go nie zabiła. Daniel był wynędzniały. Jego pancerz pokrywała zaschnięta krew, a przedramię, na którym brakowało pancernej rękawicy, owijał pożółkły bandaż. Włosy miał lepkie od potu i brudu, a na twarzy zaczątki brody.

Nic z tego jej nie przerażało. Ciało można było umyć, rany opatrzyć. To oczy mężczyzny sprawiły, że coś w niej pękło. Było coś niewłaściwego w głębi jego duszy, coś, czego nie mógł uzdrowić żaden eliksir ani balsam.

– Danielu, to ja. – W końcu zdjęła kaptur i przyjrzała się twarzy przyjaciela, szukając ś­ladów mężczyzny, u którego boku maszerowała i od którego się uczyła.

– Ja… ja cię zraniłem – wyjąkał.

Vhalla uniosła dłoń do szyi.

– Owszem. Nie martw się, to nie boli.

– Miałem cię chronić. – Zachwiał się na nogach. – A później patrzyłem, jak umierasz.

– Nic mi nie jest. – Zrobiła krok do przodu. Jax posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, w odpowiedzi spiorunowała go wzrokiem. Mężczyzna z Zachodu nie próbował jej powstrzymać, ale trzymał się blisko niej, kiedy podeszła do Daniela. Jej przyjaciel był jak stylizowany obraz, z daleka być może mógłby udawać człowieka, ale z blis­ka widziała każde niepewne pociągnięcie pędzlem i nierówną linię. Odważnie wzięła go za ręce, a on niemal podskoczył. – Widzisz, nic mi nie jest. Ale tobie tak. Wejdź do środka i usiądź. Ogrzej się.

Za posłała Danielowi nieufne spojrzenie i zaproponowała, że ona i Sehra będą pełniły straż. Nawet po wyjściu kobiet z Północy w chacie było ciasno. Bliskość innych ludzi sprawiała, że Daniel był nerwowy i rozglądał się gorączkowo.

– Elecio, czy możesz obejrzeć jego rany? – poprosiła Vhalla.

Uzdrowicielka spojrzała na Jaxa i Aldrika, którzy pokiwali głowami. Emanowała niepewnością, ale wypełniała swoje obowiązki kapłanki. W chwili, kiedy jej dłonie dotknęły przed­ramienia Daniela, mężczyzna wyrwał się gwałtownie.

– Nie! – Cofnął się. – Nie… nie dotykaj mnie.

– Danielu, nie uzdrowimy cię, jeśli…

– Zabiłem ich! – Rzucił się naprzód i mocno złapał Vhallę za ramiona. – Nie uzdrawiajcie mnie, jestem zrujnowany. – Daniel potrząsnął dziewczyną, a ona syknęła z bólu, który przeszył jej prawy bark.

– Bracie, przestań – wtrącił się Jax. – Znów robisz jej krzywdę.

Daniel spojrzał z przerażeniem, a później niemal odrzucił ją na bok i cofnął się. Przyglądała się z bólem, kiedy przyciągnął kolana do piersi i złapał się za głowę.

– Zabijałem, oni umierali, umierali, umierali, a ja ich zabijałem, to było…

Vhalla objęła jego ramiona. Tym razem się spiął, ale nie zareagował agresją.

– Przestań – szepnęła. – Pozwól, żeby Elecia cię obejrzała.

Daniel jęczał i kręcił się, ale póki Vhalla go przytulała, pozwalał Elecii zrobić, co mogła. Konieczność omijania rąk Vhalli utrudniała pracę uzdrowicielce, ale kobieta była na tyle taktowna, by o tym nie wspomnieć.

Kiedy skończyła, Vhalla rozluźniła uścisk i spytała:

– Dlaczego tu jesteś?

– Ja… ja uciekłem – wykrztusił i wydał z siebie zbolały jęk.

– Co się stało? – dopytywał Jax.

Daniel przycis­kał dłonie do skroni i nic nie mówił. Rozpłakał się, łzy płynęły strumieniami po krwi i brudzie pokrywających jego policzki.

– Danielu…

– Nie! Nie!

– Żołnierzu! – Aldrik wtrącił się do rozmowy jednym ostrym słowem. Daniel znieruchomiał. – To rozkaz twojego cesarza: raportuj.

Vhalla chciała go zbesztać za taki ton, ale Aldrik zobaczył i usłyszał coś, czego ona nie dostrzegła. Rozkaz sprawił, że coś wróciło na swoje miejsce, Daniel zaczął oddychać wolniej i patrzeć przytomniej.

– To… to był tylko on. Wszedł do środka i nikt nie próbował go zatrzymać, aż zginęła pierwsza grupa straży. – Nikt nie musiał pytać, kim był „on”. – Powinno być łatwo, to był tylko jeden człowiek. Ale za każdym razem, kiedy ktoś zginął, on brał jego oko i zmieniał je w jeden z tych kamieni… tych kryształów.

Vhalla poczuła, że zawartość prawie pustego żołądka podjeżdża jej do gardła, kiedy przypomniała sobie strażnika, który wszedł do wios­ki w pobliżu domu Fritza.

– Oni wstawali. Walczyli za niego. Byli martwi, ale maszerowali, aż to koszmarne, koszmarne niebieskozielone światło zgasło. – Daniel odwrócił się do niej i odezwał niemal błagalnie. – Co mogliśmy zrobić?

– Mój ojciec? – spytał Aldrik, a wyraz twarzy Daniela sprawił, że Vhalla uznała to za błąd.

– Jego śmierć była dopiero początkiem. – Mężczyzna odwrócił się do Jaxa. – Zostaliśmy tylko my, bracie.

– Co się stało z resztą straży? – W głosie Jaxa brzmiała surowość.

– Raylynn próbowała ukryć przed nim ciało Baldaira. Powstrzymać go przed zbezczeszczeniem go tak, jak to zrobił. Wiesz, co było między nimi. Nigdy nic, zawsze coś. Zginęła, broniąc go. – Daniel czknął. – Najwyższy król zmiażdżył obie nogi Eriona, rozebrał go i objuczył, a później wysłał go z powrotem na Zachód. Nie mógł przeżyć w tym zimnie.

– A Craig? – spytał Jax po dłuższej chwili.

– Craig i ja… – Daniel zaczął mówić za szybko, słowa wręcz sypały się z jego ust. – Erion kazał nam się ugiąć. Powiedział, że nikomu nie pomożemy, jeśli my też zginiemy. Erion lepiej pasował jako wiadomość dla Zachodu, ale… Victor zatrzymał nas dla swoich potworów.

– Potworów? – szepnęła Vhalla.

– Ci, którzy wzbudzili jego niezadowolenie, trafiali do komnat. Byli wystawiani na skazę… Z początku nic im nie było, ale później… ich krzyki, ich ciało. Zmieniało się, oni się ­zmieniali. Na Matkę, ich krzyki… ich krzyki, kiedy rozrywali skórę, żeby zrobić miejsce na szpony i skrzydła, rogi i łus­ki, i…

Znów płakał.

– Wystarczy, wystarczy już – próbowała go uspokoić.

– Nie dotykaj mnie! – Uczucia mężczyzny wahały się między niedowierzaniem, przemocą i przytłaczającym smutkiem. – Zabijałem ich. Zaczynało się karmienie. Krew, musieli poznać smak krwi, mówił król. Potrzebowali świeżego mięsa, mówił król.

Craig i ja, to byliśmy my. Wiedzieliśmy, że następny będzie jeden z nas. Craig mi powiedział, dał mi szansę. Oddał się temu potworowi, wiedząc, że to ja wydam go na pożarcie… wiedząc, że to mi da szansę na ucieczkę. Wołał mnie, kiedy go pochłaniali. Wołał mnie, kiedy uciekałem.

Vhalla siedziała w odrętwieniu. Próbowała znaleźć jakieś słowa w reakcji na wszystko, co Daniel z siebie wyrzucał.

– Jeśli on mnie znajdzie, zostanę jedzeniem. Albo zmieni mnie w potwora. – Spojrzał na Jaxa. – Nie oddawaj mnie im. Nie oddawaj mnie do zabawy jego krwawej straży, pijanej juchą i władzą. Nie pozwól, żeby jego dwór czarodziejów mnie dostał.

– Bracie, już dobrze – skłamał Jax.

Nic nie było dobrze. Nic w ich sytuacji i na świecie nie było dobrze.

– Zabierzemy cię do domu – przyrzekła Vhalla. – Wyruszamy teraz na Wschód.

To była jej wina. Pomogła Victorowi i uwolniła tę siłę. Poza tym, gdyby trzymała Daniela bliżej i była lepszą przyjaciółką, być może byłby z nimi wcześniej. Może Jax pomyś­lałby, żeby pójść po niego, zanim wyruszyli tamtej ciemnej nocy do Kryształowych Jas­kiń. Popełniła tak wiele błędów. „Jak wielu ludzi, których kocham, zapłaci za nie?”

– On nas spowolni. – Elecia nie potrafiła zachować swoich przemyśleń dla siebie.

– On potrzebuje naszej pomocy. – Nawet Fritz był zaskoczony jej chłodną oceną.

– My sami potrzebujemy pomocy. – Uzdrowicielka nie dała się przekonać. – Spowolni nas, jest w połowie oszalały. Nie wspominając już, że my również jesteśmy dla niego zagrożeniem, skoro wie, że żyjemy.

Vhalla zastanowiła się nad tym. Z tego powodu opuścili Charemów. Ale Charemowie byli dość sprytni, by sobie poradzić. Daniel był jak dziec­ko, które zgubiło się w lesie.

– To nie podlega dys­kusji. – Byli teraz za niego odpowiedzialni i Vhalla zamierzała zabrać go do domu. Podjęła decyzję.

– Jakie masz prawo, żeby tak mówić? – prychnęła Elecia.

– Prawo jako twoja przyszła cesarzowa! – odparowała tak szybko, że prawie zakręciło jej się w głowie.

Wszyscy wstrzymali oddech, a serce Vhalli zaczęło bić wolniej. Przyszła cesarzowa.

Aldrik nie zrobił ani nie powiedział niczego, co zaprzeczyłoby jej stwierdzeniu.

– Dobrze – mruknęła Elecia.

Wydawało się, że kobieta jest wręcz zadowolona z deklaracji Vhalli, choć była obiektem jej gniewu.

– Naprawdę mi pomożecie? – Daniel spojrzał na nią.

– Tak.

– Dlaczego? Dziękuję. Ale dlaczego? – Gwałtownie pokręcił głową. – Jestem bezwartościowy. Nie mogę… jestem żałosny, gorszy od robaka. Zabiłem brata i przeżyłem dzięki jego śmierci. Zasługuję, by być potworem – zawył. – Nie pozwólcie, żebym się w niego zmienił!

– Cicho, już wystarczy – powiedziała uspokajająco Vhalla, przeczesując palcami jego tłuste włosy. – Decyzja podjęta. A teraz coś zjedz i odpocznij. Wyruszamy o wschodzie słońca.

Daniel przełknął niewielką porcję ich racji, co go nieco uspokoiło. Pozostali wykorzystali tę okazję, żeby się położyć, z nadzieją, że mężczyzna postąpi tak samo. Zrobił to, zwinął się w kłębek niedaleko miejsca, w którym Vhalla przytulała się do Aldrika. Jax ułożył się w kącie między nimi. Zdradzały go delikatne poruszenia rzęs. Jak długo Daniel był niestabilny i w pobliżu niej, Jax zamierzał spać z otwartymi oczami.

Kiedy Vhalla kuliła się pod płaszczem Aldrika, jego dotyk, ciepło, jego oddech złagodziły nieco jej niepokój. Jej spojrzenie padło na Daniela i odruchowo przysunęła się do Aldrika. Czuła, że przyjaciel osądza ich oboje. Daniel niemal tak długo jak oni sami wiedział, że Vhalla i Aldrik są czymś więcej niż książę i poddana. Ale po raz pierwszy zobaczył ich naprawdę razem.

– Będziesz cesarzową? – szepnął.

– Będzie. – Tym razem to Aldrik odpowiedział.

Daniel zachichotał.

– Nie, nie, nie będziesz. Nie ma już dla was tronu. Tylko krew.

Vhalla patrzyła, jak skorupa jej przyjaciela, mężczyzny, który mógł zostać jej kochankiem, układa się wygodnie po tej deklaracji. Daniel przyglądał się im z błys­kiem w oczach. Jego spojrzenie świadczyło o tym, że przeżył wielką grozę, której nie poznał nikt inny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: