- W empik go
Kryzys teorii ewolucji - ebook
Kryzys teorii ewolucji - ebook
Darwin wyobrażał sobie rozwój przyrody ożywionej na Ziemi w postaci jednego, wielkiego drzewa życia, które obrazuje stopniowe przejście od form prostych do złożonych i lepiej przystosowanych.
Michael Denton, autor książki „Kryzys teorii ewolucji”, uważa, że zapis kopalny nie potwierdza przekonania Darwina, ale pokazuje brak form przejściowych między przedstawicielami różnych gatunków. Jeżeli zatem teoria ewolucji ma wskazywać na wspólnotę pochodzenia wszystkich form organicznych, a świadectwa empiryczne nie potwierdzają tego poglądu, to również cała teoria staje się niewiarygodna. Australijski uczony zgadza się z Darwinem, że w przyrodzie występuje zmienność, ale zdaniem Dentona dotyczy ona tego, co współczesna biologia ewolucyjna określa mianem mikroewolucji, czyli przekształceń na poziomie wewnątrzgatunkowym. Natomiast pojęcie makroewolucji jest, jak stwierdził Denton, jedynie pewnym uogólnieniem, które nie ma potwierdzenia w faktach.
Klasyczna już książka doktora Dentona objaśnia zebrane dowody przeciwko teorii ewolucji w jej tradycyjnej postaci. Autor wyraźnie pokazał stan rosnącego kryzysu w świecie nauk biologicznych w ubiegłym stuleciu, wywołując tym samym ogromne poruszenie w środowisku naukowym. Dzisiaj „Kryzys teorii ewolucji” pozwala nam zrozumieć, dlaczego coraz więcej renomowanych naukowców zaczyna kwestionować ortodoksyjny darwinizm.
Książka „Kryzys teorii ewolucji” zainteresuje nie tylko krytyków darwinizmu, ale może okazać się pasjonującą lekturą również dla zwolenników teorii ewolucji i wszystkich zainteresowanych sporem ewolucjonizmu z kreacjonizmem.
O autorze:
Michael Denton urodził się w 1943 roku. W 1969 ukończył studia medyczne na Bristol University, a kilka lat później uzyskał tytuł doktora biochemii w King’s College w Londynie. W czasie studiów zajmował się głównie badaniem erytrocytów, a także poszukiwaniami genów odpowiedzialnych za dziedziczenie zaburzeń siatkówki u ludzi. W 1990 roku Denton został zatrudniony na wydziale biochemii University of Otago w Nowej Zelandii, gdzie pracował przez kolejne piętnaście lat. Regularnie też wyjeżdżał do Indii i Pakistanu, by kontynuować badania genów, które rozpoczął jeszcze na studiach.
W 1985 roku ukazała się jego najważniejsza książka, której sam tytuł wzbudzał już kontrowersje – „Kryzys teorii ewolucji”. Tematem tej pracy była próba ustalenia, jakie świadectwa empiryczne faktycznie potwierdzają teorię ewolucji.
O serii:
Seria Inteligentny Projekt to pierwsza tak ambitna i bogata propozycja na polskim rynku wydawniczym, w ramach której ukazują się książki dotyczące teorii inteligentnego projektu – Intelligent Design (ID).
Autorzy zastanawiają się: czy różnorodność życia na Ziemi może być wyjaśniona wyłącznie przez procesy czysto przyrodnicze? Czy złożone struktury biologiczne mogły powstać drogą przypadku i konieczności, bez udziału inteligencji? Czy Ziemia jest tylko jedną z wielu niczym niewyróżniających się planet?
Teoria inteligentnego projektu jest ogólną teorią rozpoznawania projektu i ma szerokie zastosowanie w takich dziedzinach nauki, jak kryminalistyka, historia, kryptografia, astronomia i inżynieria. Seria Inteligentny Projekt pokazuje, że koncepcja ID powinna być stosowana również w zagadnieniach pochodzenia i rozwoju różnych form życia, a także w próbie zrozumienia nas samych.
Spis treści
Przedmowa 9
Rozdział 1.
Odrzucenie Stworzenia 11
Rozdział 2.
Teoria ewolucji 31
Rozdział 3.
Od darwinizmu do dogmatów 65
Rozdział 4.
Fragmentaryczna prawda 75
Rozdział 5.
Typologiczny ogląd natury 91
Rozdział 6.
Systema naturae – od Arystotelesa do kladystyki 117
Rozdział 7.
Niepowodzenie homologii 139
Rozdział 8.
Zapis kopalny 155
Rozdział 9.
Łatanie luk 197
Rozdział 10.
Biologiczna rewolucja molekularna 233
Rozdział 11.
Tajemnica pochodzenia życia 249
Rozdział 12.
Biochemiczny pogłos typologii 275
Rozdział 13.
Poza zasięgiem przypadku 311
Rozdział 14.
Zagadka doskonałości 331
Rozdział 15.
Priorytet paradygmatu 349
Podziękowania 365
Spis ilustracji 369
Bibliografia 371
Indeks osobowy 383
Indeks rzeczowy 385
Kategoria: | Nauki przyrodnicze |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66233-41-6 |
Rozmiar pliku: | 9,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś kwestia ewolucji wywołuje więcej kontrowersji i staje się zarzewiem większej liczby dyskusji niż kiedykolwiek, wliczając w to nawet Wielką Debatę w XIX wieku. Wszelkie aspekty teorii ewolucji są omawiane – na prestiżowych konferencjach międzynarodowych, na stronach liczących się czasopism naukowych, a nawet w statecznych kuluarach Brytyjskiego Muzeum Historii Naturalnej – z intensywnością, jakiej w ostatnich latach nie widziano w żadnej innej dziedzinie nauki.
Nietrudno zrozumieć, dlaczego temat ewolucji wywołuje takie zainteresowanie. Dotyka on bowiem każdego aspektu współczesnej myśli. W ostatnich latach żadna inna teoria nie wpłynęła mocniej na kształtowanie naszego sposobu patrzenia na nas samych i na nasze relacje z otaczającym nas światem. Akceptacja tej idei w XIX wieku wywołała rewolucję intelektualną, która była nawet bardziej znacząca i dalej sięgająca niż rewolucyjne koncepcje Kopernika i Newtona z XVI i XVII wieku.
Triumf teorii ewolucji oznaczał koniec tradycyjnej wiary w świat jako celowo stworzony porządek, czyli koniec tak zwanego poglądu teologicznego, który dominował w zachodnim świecie przez dwa tysiąclecia. Według Darwina cała budowa, uporządkowanie i złożoność życia, a także niesamowita celowość konstrukcji żywych organizmów były skutkiem prostego, ślepego, losowego procesu – doboru naturalnego. Wcześniej ludzkość wierzyła, że to inteligencja związana z Opatrznością narzuciła światu swój projekt, a od tej chwili przyrodą miała rządzić losowość. Wola Boga została zastąpiona kapryśnością ruletki. Nastąpiło zupełne zerwanie z przeszłością.
Obecne problemy teorii ewolucji, ze względu na jej wpływ na obszary odległe od biologii, zostały szeroko omówione w różnych publikacjach i zakotwiczyły się w ludzkiej świadomości do tego stopnia, że takie tematy jak nieciągłości w zapisie kopalnym czy też konkurencyjne metodologie taksonomiczne – kwestie, które normalnie uznano by za niejasne i ezoteryczne – omawiane są ze szczegółami w czasopismach popularnonaukowych, a nawet w codziennej prasie. Jakakolwiek sugestia, że jest jakiś poważny problem z darwinowską wizją świata, na pewno wywoła zainteresowanie publiczne. Jeżeli bowiem biologowie nie są w stanie uzasadnić podstawowych założeń darwinizmu, na których opiera się tak znaczna część rdzenia dwudziestowiecznego sposobu myślenia, to pewne jest, że będzie to miało poważne skutki. Nie dziwi zatem, że występujące dziś zamieszanie w naukach biologicznych wywołuje tak szerokie zainteresowanie.
Są w zasadzie dwa różne podejścia filozoficzne do tej dyskusji. Z jednej strony można opowiedzieć się za stanowiskiem konserwatywnym i uznać te dylematy za błahe, za zagadkowe anomalie, które w jakimś momencie zostaną rozszyfrowane i dopasowane do tradycyjnych ram. Z drugiej strony można też przyjąć podejście radykalne i uznać problemy nie za zagadki, ale za przeciwieństwa czy paradoksy, których nigdy nie uda się wyjaśnić, tak aby były zgodne z ortodoksyjną wiedzą. W takim przypadku byłyby one wskaźnikiem czegoś zasadniczo błędnego w obecnie akceptowanym sposobie postrzegania ewolucji.
Mimo że większość biologów, którzy niedawno pisali o ewolucji, zgadza się, że problemy te są poważne, niemal wszyscy w ostateczności zajmują stanowisko konserwatywne i uważają, że można je wytłumaczyć, wprowadzając jedynie niewielkie korekty do schematu Darwina.
W książce tej przyjąłem podejście radykalne. Przedstawiając usystematyzowaną krytykę obecnego modelu darwinowskiego, obejmującą wszystko od paleontologii do biologii molekularnej, próbowałem wykazać, dlaczego sądzę, że problemy te są zbyt poważne i trudne, by można było mieć nadzieję na ich rozwiązanie za pomocą ortodoksyjnych ram wyznaczonych przez Darwina, a tym samym chciałem pokazać – że podejścia konserwatywnego nie da się już obronić.Rozdział 1.
Odrzucenie Stworzenia
Okręt królewski Beagle, bryg o dziesięciu działach, pod dowództwem kapitana Fitz Roya, dwukrotnie zwrócony z drogi przez gwałtowne burze południowo-zachodnie, wypłynął w dniu 27 grudnia 1831 roku z Devonport. Wyprawa miała na celu dokończenie zdjęcia karty Patagonii i Ziemi Ognistej, rozpoczętego w latach 1825 do 1830 pod przewodnictwem kapitana Kinga, zdjęcie karty wybrzeża Chili, Peru i niektórych wysp morza Południowego, oraz wykonanie całego szeregu pomiarów chronometrycznych naokoło ziemi.
– Karol Darwin
W chwili wypłynięcia Beagle’a z Davenport w grudniu 1831 roku znajdujący się na jego pokładzie ludzie nie wiedzieli, że wyprawa, na którą wyruszają, kryje w sobie cokolwiek nietypowego lub doniosłego. Jednakże obserwacje, jakie miał poczynić Darwin podczas tych pięciu lat na pokładzie „tej dobrej, małej łódeczki”, jak z czułością o niej mówił, miały zasiać w jego umyśle ziarno idei ewolucji biologicznej. W rozprawie _O powstawaniu gatunków_ idea ta przybrała postać nowego i rewolucyjnego poglądu na świat żywy. Pogląd ten sugerował, że cała różnorodność życia na Ziemi wynika z procesów naturalnych i losowych, a nie – jak uważano wcześniej – z działalności stwórczej Boga. Przyjęcie tego ważnego twierdzenia i idące za tym wyeliminowanie Boga ze świata przyrody miało odegrać decydującą rolę w sekularyzacji cywilizacji Zachodu. Podróż na Beagle’u była tym samym wyprawą o niesamowitej wadze. Jej celem było zbadanie Patagonii, a skutkiem – wstrząśnięcie fundamentami _myśli zachodniej._
Filozofia przyrody, jaką w chwili wypłynięcia na Beagle’u uznawał Darwin, podobnie jak większość mu współczesnych, była całkowitą antytezą koncepcji ewolucji organicznej. W biologii pierwszych dekad XIX wieku dominowała idea, że świat żywy jest zasadniczo układem nieciągłym, w którym wszystkie główne grupy organizmów są unikatowe, odosobnione i niepołączone ze sobą przez formy pośrednie. Uznawano, że gatunki rozmnażają się w niezmiennej postaci, pokolenie po pokoleniu, nigdy nie przechodząc jakiejkolwiek znaczącej zmiany. Tam, gdzie zachodziła zmienność, interpretowano ją jako jedynie mało istotną, w wyraźnie określonych dla gatunku lub rodzaju granicach. Dlatego dla dziewiętnastowiecznych naturalistów podstawowy model przyrody był modelem statycznym i nieciągłym, zdecydowanie odmiennym od ciągłościowego modelu dynamicznego, który po 1859 roku stał się aksjomatem dla większości biologów.
Tak zwany typologiczny model przyrody, którego trzymali się biologowie na początku XIX wieku, miał niebagatelne uzasadnienie empiryczne. Dla każdego, kto obserwował naturę przez krótki czas, musiało wydawać się oczywiste, że gatunki rozmnażają się, pozostając zasadniczo takie same, pokolenie po pokoleniu, i że żywy świat płynie naprzód według określonego, wcześniej ustalonego planu. Ponadto prace słynnych dziewiętnastowiecznych anatomów porównawczych, takich jak Cuvier i później Owen, wykazały, że świat żywy można podzielić na specyficzne rodzaje lub typy, i praktycznie nieznane są organizmy będące jednoznacznie pośrednimi formami między różnymi klasami.
W świetle badań anatomii porównawczej organizmy stanowią zintegrowane całości, w których wszystkie elementy są wzajemnie dopasowane w celu wspólnego funkcjonowania, co według wielu ludzi wykluczało jakiekolwiek znaczne przemiany ewolucyjne. Jak wskazuje na to William Coleman, znawca życia Georges’a Cuviera:
Organizm, który jest funkcjonalnie zintegrowaną całością, gdzie wszystkie części są ze sobą blisko związane, nie jest w stanie znacząco odstępować od norm wyznaczonych dla gatunku w pierwszej regule anatomicznej, gdyż ryzykuje niemal natychmiastową śmiercią.
Znacząca zmiana, na przykład znaczący wzrost tętna lub zmniejszenie rozmiarów nerki o połowę, a tym samym ograniczenie wydzielania nerkowego, samo z siebie poczyniłyby znaczące zniszczenia w ogólnym stanie zdrowia zwierzęcia. By organizm mógł przetrwać zmianę takiego rozmiaru, niezbędne jest, by inne organy przeszły proporcjonalną modyfikację. Innymi słowy: organizm musi zmieniać się w całości lub wcale. Występowanie jedynie modyfikacji skokowych z różnych powodów było dla Cuviera oraz większości współczesnych zoologów przypuszczeniem niezweryfikowanym i w istocie absurdalnym. Przemiana przez nagromadzenie zmian, wielkich czy też drobnych, wydawała się zatem niemożliwa.
Doktryna niezmienności gatunków pochodziła także z wielkiego metafizycznego systemu myślowego znanego jako esencjalizm, który według Mayra zakładał:
że występujący w świecie zmienny wygląd jest oparty na leżących u jego podstaw niezmiennych istotach i że wszyscy członkowie określonej klasy są reprezentantami tej samej istoty. Idea ta po raz pierwszy została wyrażona przez Platona w jego koncepcji _eidos_.
A zatem:
Obserwowana olbrzymia różnorodność świata według tej filozofii nie ma w sobie więcej realności niż cienie obiektów na ścianie jaskini, jak przedstawił to w swej alegorii Platon. Niezmienne, rzeczywiste i wyraźnie pooddzielane od siebie są jedynie utrwalone „idee” leżące u podstaw obserwowanej zmienności. Nieciągłość i stałość według esencjalistów są własnościami zarówno świata żywego, jak i nieożywionego.
Innymi słowy: wszystkie indywidualne istnienia są fizycznymi obrazami skończonej liczby idealnych, niezmiennych form. W odniesieniu do obszaru biologii oznaczało to, że istniały ustalone – określone przez formę leżącego u ich podstaw typu – granice, których nie mogła przekroczyć biologiczna zmienność: tym samym natura jest tworem fundamentalnie nieciągłym.
Typologiczne myślenie i idea niezmienności gatunków mają swoje źródło w myśli biologicznej Arystotelesa, który z kolei wyprowadził je z doktryny _eidos_ Platona. W okresie średniowiecza filozofia przyrody według Arystotelesa była oficjalną wykładnią Kościoła. Poglądy tego myśliciela wiele znaczyły również dla biologów z początku XIX wieku.
Nieciągła, typologiczna wizja przyrody była w pewnym stopniu usankcjonowana przez wiarę. Warunki religijne w Anglii w chwili wypłynięcia Beagle’a w 1831 roku znacznie różniły się od tych, jakie są obecnie. Wiedzy naukowej nie traktowano jako konkurencji dla wiary, jak to zaczęto robić po zaakceptowaniu idei ewolucji. Odkrycia naukowe, a w szczególności przepięknie uporządkowana wizja świata fizycznego wynikająca z syntezy Newtona, były uważane za dowody istnienia Stwórcy i wspaniałości jego projektu. Niesamowity urok teologii naturalnej, podkreślony przez popularność Williama Paleya i jego słynnych _Evidences of the Existence and Attributes of the Deity_ , pokazuje, jak bardzo rozpowszechniony był pogląd, że nauka wspiera twierdzenia teologiczne.
Potwierdzenie, że takie myślenie było powszechne, i to nawet wśród naukowców, można znaleźć w pierwszym numerze czasopisma „Zoological Journal of London”, wydawanego od 1824 roku. Wstęp od redaktora naczelnego w tym numerze podkreśla ideę, że badanie przyrody ujawnia nam mądrość Boga i wskazuje na wyjątkowe miejsce, jakie w naturalnym porządku świata zajmuje człowiek:
Naturalista widzi piękne połączenia istniejące w całości struktury ożywionej przyrody. Śledzi wzajemne zależności, które utwierdzają go w przekonaniu, że nie istnieje nic, co jest uczynione bez sensu. Czuje również, że na czele tego systemu porządku i piękna, wybitny w dziedzinie swego rozumu, stoi Człowiek wyróżnione dzieło jego Stwórcy.
W tym samym duchu w 1857 roku, jedynie dwa lata przed publikacją _O powstawaniu gatunków_ Darwina, jeden z naczelnych biologów Ameryki Północnej Louis Agassiz, w tamtym czasie profesor zoologii na Harvardzie, napisał, że świat ożywiony:
wykazuje także premedytację, zaplanowane działanie, mądrość, wielkość, zdolność przewidywania, wiedzę absolutną, przezorność wszystkie te fakty głośno chwalą jedynego Boga, którego człowiek może poznać, a historia naturalna musi, w odpowiednim czasie, stać się opisem myśli Stwórcy Wszechświata, ukazanych w królestwach zwierząt i roślin, jak i w świecie nieożywionym.
Jeśli chodzi o ludzi współczesnych Darwinowi, niewielu zauważało jakąkolwiek opozycję między nauką i religią, która jest tak charakterystyczna dla myślenia dwudziestowiecznego. Konflikt na linii nauka – religia wybuchł w późniejszym okresie XIX wieku, kiedy powszechnie uznano, że odkrycia geologiczne i biologiczne są niezgodne z dosłownie rozumianą Księgą Rodzaju. Człowiek nauki w pierwszych dekadach XIX wieku mógł ciągle akceptować _opis_ stworzenia przedstawiony w pierwszej księdze Biblii jako dosłowny, historyczny _opis_ pochodzenia świata. Istniał co prawda pewien konflikt między przedstawionym w Księdze Rodzaju cudownym zawieszeniem praw natury i coraz większymi sukcesami nauki w zakresie eliminowania jakichkolwiek potrzeb cudownych wyjaśnień, ale uznawano go za minimalny.
Jednak mimo że dosłowne interpretowanie Biblii nie stało jeszcze w otwartym konflikcie z wiedzą naukową, bez wątpienia miało ono ograniczający wpływ na badania geologiczne i biologiczne w XVIII i pierwszej połowie XIX wieku. Czasy te opisał Coleman:
Wielu naturalistów było pod silnym wpływem pozornej konieczności odkrywania w naturze tego, co znajduje się w dosłownym rozumieniu opisu zdarzeń zawartych w Piśmie Świętym. W odniesieniu do wielu problemów historii naturalnej, a w szczególności tych dotyczących natury gatunków biologicznych, powszechnie wierzono, że Biblia jest albo ostatecznym autorytetem, albo przynajmniej repozytorium ogólnych prawd, z których żadnej prawdziwy filozof naturalista po prostu nie może pominąć.
O ile trudno jest obecnie oceniać, jak duży wpływ miała wtedy wiara w dosłowne Stworzenie na wielkich naturalistów okresu pierwszych dziesięcioleci XIX wieku, o tyle można być pewnym, że był on znaczny. Na przykład stanowiło to niemal na pewno główny czynnik odpowiadający za bardzo powszechną wiarę w to, że Ziemia liczy sześć tysięcy lat, a doktrynę utrwalenia gatunków wydawały się wspierać stwierdzenia w Księdze Rodzaju, które wskazywały, że gatunki były stworzone „według ich rodzajów” i rozmnażały się „zgodnie ze swym typem”.
Pojawiało się jednak coraz więcej obserwacji, szczególnie geologicznych, które trudno było pogodzić z opisem zawartym w Pięcioksięgu. Dla wielu geologów stawało się coraz bardziej oczywiste, że żaden ze znanych procesów naturalnych, takich jak erozja wodna czy wiatrowa, nie był w stanie ukształtować powierzchni Ziemi w ciągu jedynie sześciu tysięcy lat. Procesy te wywołują praktycznie niezauważalne zmiany nawet na dystansie stuleci, jednak Księga Rodzaju implikowała, że Ziemia została stworzona w niedawnej przeszłości, według niektórych chronologów biblijnych – jedynie sześć tysięcy lat temu.
Kolejnym wyzwaniem dla tradycyjnej wizji świata było odkrycie, że wiele gatunków, które kiedyś żyły na Ziemi, wymarło. Biblijny potop nie mógł być odpowiedzialny za wyginięcie wszelkich starożytnych form życia, ponieważ Księga Rodzaju mówiła, że ocalały z niego wszystkie gatunki. Sprawę komplikował ponadto fakt istnienia pewnych dowodów na to, że Ziemia mogła być kiedyś zasiedlona przez całe serie następujących po sobie bardzo odmiennych rodzajów fauny.
Próbując pogodzić tę nową wiedzę z historią biblijną, zaproponowano kompromis w postaci teorii katastrof. Zakładano, że Ziemię nawiedzały w przeszłości olbrzymie kataklizmy o nadnaturalnym pochodzeniu, które powodowały nagłe potężne zmiany na powierzchni naszej planety. Sądzono, że po każdej katastrofie Ziemia była ponownie zasiedlana przez nowo stworzone gatunki.
Tak wyraził to Cuvier:
Życie w tamtych czasach było często zakłócane tymi przerażającymi zdarzeniami. Niezliczone żywe istoty stawały się ofiarami takich katastrof; niektórzy z mieszkańców lądów byli pochłaniani przez potopy, inni, żyjący na pełnym morzu, byli wyrzucani na ląd, gdy dna oceanów nagle ponownie się podnosiły. Całe rasy ulegały całkowitej zagładzie, pozostawiając po sobie jedynie kilka reliktów, które naturaliści ledwo mogą rozpoznać.
Dowody na to, że doszło do takich katastrof, odkrywano we wszelkiego rodzaju zjawiskach geologicznych: muszlach morskich na szczytach gór, olbrzymich pokładach aluwialnych żwirów i glin, nagłym wymieraniu i następującym później zamarzaniu takich prehistorycznych gatunków jak mamuty, olbrzymich stosach kości wymarłych gatunków odkrywanych w różnych jaskiniach, olbrzymich blokach skalnych, które najwyraźniej zostały przeniesione z odległych miejsc i porzucone w obecnej lokalizacji. Nawet w wyżłobionych dolinach rzek widziano skutki katastrofalnych powodzi, a w wypiętrzaniu łańcuchów górskich następstwa innych katastrofalnych wydarzeń. Katastrofizm był niezbędny, żeby można było uznać znaczne zmiany geologiczne, które musiały zajść w przeszłości, za następujące w krótkim okresie, sugerowanym przez dosłowną interpretację Księgi Rodzaju.
Jednak takie spojrzenie nie pozwoliło na całkowite pogodzenie obserwacji geologicznych z przekazami Pięcioksięgu, na co liczyli niektórzy. Biblia nie wspominała o katastrofach, które mogły wyeliminować prehistoryczne życie istniejące przed stworzeniem człowieka. Trudno było też zrozumieć, w jaki sposób proces Stworzenia mógł trwać jedynie sześć dni. Jednym ze sposobów rozwiązania tego dylematu stanowiło zaproponowanie hipotezy – jak zrobił to Cuvier – że każdy dzień był nieokreślonej długości, co dało tym samym wystarczającą ilość czasu na wystąpienie katastrof. Innym popularnym fortelem było sugerowanie, że w ciągu sześciu dni Bóg nie stworzył świata, ale odbudował go i zasiedlił po ostatnim wielkim kataklizmie, który nastąpił wcześniej niż potop z czasów Noego. Według Thomasa Chalmersa, czołowego antropologa tamtego okresu:
Pięcioksiąg być może nie dał nam historii pierwszego stworzenia rzeczy, lecz stworzenia obecnego systemu, a jak już udowodniliśmy, istnieje konieczność bezpośredniego działania mocy stwórczej, by utrzymać kolejne pokolenia żywych stworzeń – tak więc Mojżesz mógł, jak nam się wydaje, przekazać nam pełną historię ostatniego wielkiego zapełniania świata i opisywać kolejne kroki, dzięki którym naprawiono szkody po ostatniej katastrofie.
Ostatecznie społeczność naukowców była ciągle przywiązana do kosmologii opisanej w Księdze Rodzaju i do wiary w dosłowność opisu historii świata według Pisma Świętego. Oczywiście podejmowano dyskusje nad różnymi szczegółami. Nie wszyscy zgadzali się co do tego, ile katastrof zaszło, a także jakie konkretne zjawiska geologiczne można było przypisać potopowi z czasów Noego, a jakie wcześniejszym katastrofom. Nie było również zgody co do tego, czy nowe gatunki zostały stworzone jako pojedyncze pary, czy też jednocześnie zostało stworzone kilkanaście par. Kwestią kontrowersyjną był też sposób, w jaki różne gatunki zwierząt dotarły w odległe rejony świata po potopie. Obecność tych dyskusji wskazuje na teologiczne zorientowanie nauk przyrodniczych w tym okresie i podkreśla olbrzymią przepaść intelektualną, która dzieli ówczesne poglądy od świeckiego ujęcia tego problemu, charakterystycznego dla obecnych czasów. To zdumiewające, że zaledwie nieco ponad sto lat temu większość biologów i geologów zupełnie swobodnie tworzyła wyobrażenie przeszłości, które wymagało zaistnienia niezliczonych cudownych lub nadnaturalnych zdarzeń.
Jednakże zgodność interpretacji Księgi Rodzaju nie była powszechna. Istniała mniejszość dysydentów, którzy kwestionowali ustalony układ, a ich poglądy były – jak się później okazało – forpocztą tumultu intelektualnego, który miał wkrótce nastąpić. Możliwość przekształcania się gatunków była rozważana w połowie XVIII wieku przez francuskiego biologa Buffona, a później przez innego biologa z tego kraju – Lamarcka. Nawet dziadek Darwina Erazm Darwin w swoim głównym dziele _Zoonomia_ ujął powierzchownie ideę ewolucji.
Idea katastrofizmu oraz twierdzenie, że Ziemia liczy sześć tysięcy lat, były kwestionowane także przez niewielką część geologów. Już w XVIII wieku szkocki geolog Hutton zaprezentował alternatywną, ujednoliconą interpretację zjawisk geologicznych, stwierdzając, że geologiczny obraz Ziemi można łatwo przypisać niewielkim, lecz zachodzącym ciągle zmianom, które następowały bez zakłóceń w ciągu długiego czasu. Krótko przed wypłynięciem Darwina na Beagle’u wybitny orędownik uniformitaryzmu Charles Lyell opublikował pierwszy tom swojego wielkiego dzieła _Principles of Geology: Being an Attempt to Explain the Former Changes of the Earth’s Surface by Reference to Causes now in Operation_ . Dzieło Lyella ostatecznie stało się początkiem nowej myśli geologicznej i przekonało większość uczonych, w tym Darwina, o prawdziwości uniformitaryzmu, jednakże w chwili publikacji było w znacznym stopniu uważane przez większość geologów za herezję. Dlatego też pomimo istnienia takich zwiastunów przyszłości konsensus dominujący między biologami wspierał ideę katastrofizmu i młodej Ziemi oraz teorię o unikatowym powstaniu każdego z gatunków jako niezmiennego bytu.
Darwin urodził się na przełomie XVIII i XIX wieku w angielskiej rodzinie pochodzącej ze średniej klasy wyższej. Jego ojciec był lekarzem w Shropshire i przekazał synowi typowe dla jego klasy społecznej wykształcenie. Sam przyznawał, że był raczej „słabszy niż przeciętny” i bardziej interesował się strzelaniem i sportem niż nauką czasowników greckich i łacińskich. Po szkole Darwin rozpoczął studia medyczne w Edynburgu, w jednej z najlepszych szkół medycznych w Europie. Medycyna jednak go nudziła, zatem jego ojciec, obawiający się, że syn może zmienić się w _próżnego człowieka sportu_, wysłał go do Cambridge, by studiował tam teologię – oczekiwał, że zostanie on wiejskim duchownym. O Darwinie z tamtego okresu nie wiemy nic, co by sugerowało, że był w jakikolwiek sposób wybitny lub by czymś się wyróżniał. Nic nie wskazywało, że stanie się w przyszłości rewolucjonistą intelektualnym. Tak sam o sobie mówił: „ Jeśli jednak chodzi o studia na uniwersytecie, to trzyletni okres pobytu w Cambridge był taką samą stratą czasu, jak pobyt w Edynburgu i w szkole ”.
Istniały jednak pewne wskazówki co do jego przyszłej kariery w naukach biologicznych. Przez całą młodość interesowała go historia naturalna – jako chłopiec zbierał owady, a później, w Cambridge, jego hobby stała się entomologia. Miał nawet niewielki wkład w rozwój tej dziedziny nauki. Ponadto pomimo jego stwierdzenia, że był darmozjadem na studiach w Cambridge, musiało w nim być coś więcej niż pasja do jazdy konnej i polowań. Zaprzyjaźnił się tam z kilkoma najznamienitszymi intelektualistami z obszaru nauk przyrodniczych, takimi jak profesor Henslow, z którym Darwin chadzał na długie spacery. Nadano mu nawet przydomek „przechadzający się z Henslowem”. Dzięki temu przyrodnikowi Darwin poznał profesora Sedgwicka, jedną z głównych postaci brytyjskiej geologii tamtych czasów. Zarówno ci dwaj, jak i wszyscy inni jego mentorzy w żaden sposób nie odstawali od ówczesnych standardów. Niemal wszyscy byli kreacjonistami i katastrofistami, akceptującymi dosłowną interpretację Księgi Stworzenia. Wydawało się, że Darwin wchłonął przekonania swoich nauczycieli.
Zarówno przed dołączeniem do wyprawy Beagle’a, jak i przez krótki czas po niej Darwin był cytującym Biblię fundamentalistą i osobą wierzącą w specjalne stworzenie i niezmienność każdego z gatunków.
nie żywiłem wówczas najmniejszej nawet wątpliwości co do ścisłej i literalnej prawdziwości każdego słowa Biblii .
Wówczas gdy przebywałem na pokładzie Beagle, zapatrywania moje były ściśle ortodoksyjne; pamiętam, jak serdecznie śmiali się ze mnie niektórzy oficerowie (chociaż sami byli ortodoksami), gdy cytowałem Biblię jako nieodparty argument w pewnych kwestiach moralnych.
Dla Darwina podróż Beagle’em okazała się punktem zwrotnym w jego życiu, podążaniem ku wolności przez czas i przestrzeń, wędrówką, która uwolniła go z ograniczających pęt Księgi Rodzaju. Każda podróż tworzy jakąś wizję nowych horyzontów i wyzwolenia, ale było coś specyficznego w wyprawie Beagle’a na te odległe i słabo poznane wybrzeża Ameryki Południowej. Było prawie tak, jakby siły natury, królujące na tych zimnych i burzliwych wybrzeżach Patagonii i Ziemi Ognistej, zmówiły się, aby zburzyć całą konstrukcję biblijnej dosłowności obecną w umyśle Darwina, by zdmuchnąć z jego intelektu zebrane pajęczyny tradycji i religijnego obskurantyzmu. Beagle jest także symbolem znacznie większej podróży, w którą ruszyła cała nasza kultura – drogi od ograniczonego fundamentalizmu epoki wiktoriańskiej do sceptycyzmu i niepewności XX wieku. Doświadczenia Darwina podczas tych wyzwalających pięciu lat stały się doświadczeniami całego świata.
To obserwacje geologiczne poczynione na Beagle’u były pierwszą rzeczą, która zasiała w umyśle twórcy ewolucjonizmu ziarno wątpliwości co do historycznej prawdziwości opisanego w Księdze Rodzaju stworzenia świata. Wiemy, że w trakcie podróży Darwin miał ze sobą _Principles of Geology_ Lyella i że książka ta miała olbrzymi wpływ na jego myślenie w kolejnych etapach podróży. W Patagonii, wędrując wzdłuż biegu rzeki Santa Cruz, zastanawiał się nad siłami odpowiedzialnymi za wyrzeźbienie stromych ścian kanionu w twardym bazalcie. W dzienniku zapisał to tak:
Jakaż więc siła oddaliła stąd zbitą masę twardej skały, mającą przeciętną grubość blisko trzysta stóp i szerokość od dwóch do czterech mil? Pomimo iż rzeka posiada tak małą siłę do przenoszenia nieznacznych nawet odłamków skał, w ciągu stuleci musi ona jednak przez ciągłe i powolne spłukiwanie sprawiać działanie, którego wielkość trudno ocenić. W tym wypadku jednak, niezależnie od nieznacznego wpływu siły tej, niezbite dowody przemawiają na korzyść przypuszczenia, że ta dolina zajęta była niegdyś przez zatokę morską. Geologowie dawniejsi objaśniliby to jakimś gwałtownym prądem; w tym razie jednak podobnego przypuszczenia zupełnie nie można zrobić, albowiem te tarasy stopniowane, z żyjącymi muszlami morskimi na jej powierzchni, ograniczające wielką przestrzeń wybrzeży Patagonii zwrócone są z każdej strony ku dolinie Santa Cruz. Niepodobna, aby działanie jakiegokolwiek bądź prądu mogło zmodelować w podobny sposób ląd na otwartym brzegu lub też wewnątrz doliny, dolina zaś sama została wyżłobiona przez tworzenie się podobnych równin stopniowanych, czyli tarasów. Jakkolwiek wiadomo, że istnieją prądy, które w Cieśninie Magellańskiej posuwają się osiem węzłów na godzinę, muszę atoli przyznać, że może się komuś w głowie przewrócić, gdy zacznie myśleć o ilości lat i stuleci niezbędnych do wykruszenia tak olbrzymiego i potężnego obszaru zbitej lawy bazaltowej przez przypływy, niepodsycane żadnym gwałtownym działaniem bałwanów.
Darwin musiał wiele razy doświadczyć czegoś podobnego podczas swoich badań południowych krańców Ameryki Południowej. Te przeżycia prawdopodobnie wywołały w nim sceptycyzm wobec teorii katastrof oraz wobec przekonania, że Ziemia liczy sześć tysięcy lat, i kierowały go w stronę poglądów zgodnych z uniformitaryzmem. W innym rozdziale swojego dziennika Darwin rozważa sposób powstania przepotężnych gór – Andów:
Któż nie będzie tu podziwiał siły, jaka podniosła góry te, oraz jeszcze bardziej, nieskończonego czasu, potrzebnego do skruszenia mas tych, oddalenia ich i wyrównania?
Teoria Darwina o tworzeniu raf koralowych, którą opracował jeszcze na zachodnim wybrzeżu Ameryki Południowej, jest kolejnym dowodem, że odrzucił on pogląd, że Ziemia liczy sześć tysięcy lat, i już na 18 miesięcy przed powrotem do Anglii stał się zwolennikiem teorii Lyella. Koralowce przyrastają bardzo powoli i mogą się rozwijać jedynie na głębokości około sześciu metrów pod powierzchnią morza, jednak w niektórych miejscach na świecie wznoszą się olbrzymie rafy koralowe, wysokie nawet na kilkadziesiąt metrów, rozciągające się od dna oceanu do paru metrów pod powierzchnią morza, składające się z niezliczonej liczby mikroskopijnych szkieletów wapiennych martwych koralowców. Darwin dostrzegł, że _niezmiennie_ można je zaobserwować w miejscach, gdzie zapadał się grunt lub gdzie istniały silne poszlaki, że mogło się to dziać. Argumentował, że gdyby ląd odpowiednio powoli opadał, rafa koralowa mogłaby rosnąć w górę w tym samym tempie, a na przestrzeni niewyobrażalnie długiego czasu stopniowo mogłaby wyrosnąć przepotężna rafa, być może o wysokości ponad 300 metrów. Taki proces wymagałby, żeby zmiany geologiczne, w tym wypadku opadanie lądów, zachodziły stopniowo i rozciągały się na długie okresy. Te dwa aksjomaty, gradualizm i wyjątkowo długi czas, były podstawowymi filarami, na których oparto całą zgodną z uniformitaryzmem tezę geologii.
Bliźniacze koncepcje gradualizmu i niesłychanie długiego czasu są również krytycznym elementem idei ewolucji biologicznej, a uniformitaryzm geologiczny – jak uznało to później wielu biologów – bardziej niż cokolwiek innego ułatwił drogę dla akceptacji przez nich ewolucji. To, czy Darwin sam zmienił poglądy na pokładzie Beagle’a, jest trudne do określenia na podstawie jego dzieł. Tego, kiedy dokładnie zaczął uznawać ewolucję, czy było to stopniowe wsiąkanie, czy też nagłe oświecenie, nie dowiemy się pewnie nigdy. Pewny jest natomiast fakt, że obserwacje biologiczne, jakie poczynił w trakcie podróży, szczególnie te związane ze zmiennością geograficzną, odegrały decydującą rolę w rozwoju jego myślenia w kategoriach ewolucyjnych.
Aspektem zmienności geograficznej, który wydawał się bardziej niż inne konkurować z koncepcją niezmienności gatunków, był fakt, że różne regiony geograficzne były często zasiedlone przez całkiem wyjątkowe, lecz blisko spokrewnione gatunki. Już kilka miesięcy po opuszczeniu Anglii Darwin dopłynął do miejsca, gdzie ujrzał wiele uderzających przykładów tego zjawiska. Po krótkiej wyprawie w głąb dżungli brazylijskiej zapisał w swoim dzienniku:
Z wycieczek takich nigdy nie powracałem z próżnymi rękami. W dniu tym znalazłem egzemplarz dziwnego grzyba, zwanego _Hymenophallus_. Znany jest powszechnie angielski grzyb z rodzaju _Phallus_, napełniający w jesieni powietrze odrażającą wonią; a jednak, jak o tym wiedzą nasi entomologowie, ta ostatnia stanowi dla niektórych naszych owadów zapach zachwycający. To samo i tu miało miejsce; zwabiony zapachem _Strongylus_ usiadł na grzybie, który niosłem w ręku. Widzimy więc, że w dwóch znacznie odległych od siebie krajach podobny zachodzi stosunek pomiędzy roślinami i owadami jednakowych rodzin, jakkolwiek oba gatunki w obu razach są różne.
Takie obserwacje stanowiły oczywiste wyzwanie dla doktryny niezmienności gatunków i Darwin musiał to dostrzegać. Automatycznie pojawia się wiele pytań: czy tak bliskie sobie gatunki zostały naprawdę stworzone osobno w Europie i w Ameryce Południowej, jak sugerowałoby to sztywne stosowanie się do zasady niezmienności gatunków, czy też stopniowo, wskutek naturalnych procesów, ich linie oddzielały się ze wspólnego źródła w miarę migracji do ich aktualnych lokalizacji geograficznych? Jeśli oddzielały się od siebie, to czy sześć tysięcy lat to dość, by zaszły tak duże zmiany?
Darwin musiał mieć poważne wątpliwości, czy słuszna jest idea niezmienności gatunków, zanim jeszcze dopłynął do wysp Galapagos, ale wydaje się, że poczynione tam przez niego obserwacje dały mu ostateczny, nieodwołalny dowód na to, że gatunek nie jest niezmiennym bytem – i to była jego chwila prawdy, po której nie było już odwrotu. Przed nim rozpościerała się intelektualna ścieżka do ewolucji i ostatecznie do rozprawy _O powstawaniu gatunków._ Niestety Darwin nie pozostawił po sobie zapisków o tym, co myślał o ewolucji podczas pobytu na wyspach Galapagos, ale wiemy, że później opisywał własne doświadczenia z tamtego miejsca jako „źródło wszystkich swoich poglądów”.
Archipelag Galapagos składa się z trzynastu małych wysepek wulkanicznych leżących na równiku, około 1000 kilometrów na zachód od wybrzeża Ameryki Południowej. Największa ma jedynie około 110 kilometrów długości i 30 kilometrów w najszerszym punkcie, podczas gdy niektóre z najmniejszych wysepek mają nie więcej niż kilknaście kilometrów kwadratowych powierzchni. Większość wysepek jest oddalona od siebie o nie więcej niż 100 kilometrów. Archipelag na pozór nie wydaje się szczególnie wspaniałym tłem do rozegrania się tak ważnego dramatu intelektualnego. Darwin opisał swoje pierwsze wrażenia z pobytu na jednej z głównych wysp tej grupy w następujący sposób:
Na samym wstępie mieliśmy obraz wcale niepociągający. Rozpadnięte pole czarnej lawy bazaltowej, rozrzuconej w rozmaicie porozdzierane kłęby i przebitej licznymi szczelinami, pokryte jest wszędzie skarłowaciałymi, spalonymi od słońca krzewinami, które wskazywały niewiele śladów życia, jałowa powierzchnia, rozgrzana słońcem południowym, czyniła powietrze ciężkim i dusznym, jak piec; zdawało nam się, że krzewy te wydawały nieprzyjemną woń. Pomimo iż bardzo się starałem zebrać jak najwięcej roślin, znalazłem jednak bardzo niewiele; a podobne, nędznie wyglądające zioła odpowiadałyby daleko bardziej florze biegunowej niż równikowej.
Jednak o ile wygląd tych odległych wysp był dość odpychający, o tyle historia naturalna archipelagu była, według słów Darwina, „niezwykle ciekawa i zasługująca na uwagę”, gdyż wyspy były zasiedlone przez wielką liczbę unikatowych i nietypowych gatunków roślin oraz zwierząt. Darwin w swoim dzienniku opisał, że jego obserwacje obejmowały co najmniej sto gatunków roślin kwitnących, tuziny gatunków owadów i niemalże 30 gatunków ptaków. Ponadto na archipelagu żyły: unikatowy olbrzymi żółw i dwa blisko spokrewnione gatunki jaszczurek: lądowa oraz wyjątkowa morska iguana, nietypowo przystosowana do żywienia się wodorostami, mająca częściowe błony między palcami i zdolna do pozostawania pod wodą przez dłuższy czas. Jednym z najbardziej intrygujących aspektów fauny wysp Galapagos było to, jak wiele organizmów zwierzęcych (na przykład żółwie, iguany, drozdy) i wiele roślin różniło się między sobą w zależności od wyspy, a w niektórych wypadkach zmienność ta była tak wyraźna, że formy charakterystyczne dla danej wyspy miały wszelkie znamiona bycia osobnymi gatunkami.
To obecność tak wielu wyjątkowych, jednak wewnętrznie spokrewnionych gatunków, rozrzuconych po wyspach archipelagu _zasiała w umyśle Darwina ideę ewolucji_. Jak zapisał w swoim dzienniku:
Rozmieszczenie mieszkańców tego archipelagu nie byłoby nawet w przybliżeniu tak dziwnym, gdyby na przyklad jedna wyspa posiadała drozda-urąga, inna zaś – inny jakiś, zupełnie odmienny rodzaj; gdyby jedna wyspa posiadała szczególny rodzaj jaszczurki, inna zaś – inny, zupełnie odmienny rodzaj, lub też gdyby wcale jaszczurek nie miała, albo też gdyby rozmaite wyspy nie posiadały swoich własnych przedstawicieli tych samych rodzajów roślin, lecz byłyby zamieszkałe przez odmienne zupełnie rodzaje . Najbardziej zadziwia mnie ta właśnie okoliczność, że niektóre z wysp tych posiadają szczególne, im tylko właściwe gatunki żółwi, drozdów-urągów, zięb i licznych roślin, pomimo iż gatunki te posiadają jedne i te same obyczaje, zamieszkują analogiczne miejscowości i zajmują najwidoczniej takie same miejsca w ekonomii przyrody archipelagu.
Założenie, że blisko powiązane gatunki na różnych wyspach pochodzą z modyfikacji lub z ewolucji wspólnego gatunku – przodka, który był pierwotnym mieszkańcem wysp, było trudne do odrzucenia. Czy naprawdę było możliwe, że – zgodnie ze sztywną interpretacją tego, co implikowała reguła niezmienności gatunków – osobne gatunki zostały stworzone specjalnie dla każdej z malutkich wysp, które – według słów Darwina – czasem były zaledwie „skalnymi kropkami”? Tak napisał on w swoim dzienniku:
dziwimy się bardzo potędze, że tak powiem siły twórczej, jaka objawia są na tych małych, nagich, skalistych wyspach; a jeszcze bardziej różnorodnemu, lecz analogicznemu działaniu na punktach leżących blisko siebie.
W swoich notatkach ornitologicznych poczynionych na pokładzie Beagle’a, być może zaledwie chwilę po opuszczeniu wysp Galapagos, Darwin daje nam wgląd w jego własny umysł, w którym wyraźnie świtała idea ewolucji. Opisując różnice między wyspami, jakich chwilę temu był świadkiem, stwierdzał, że:
zoologia Archipelagu będzie warta zbadania, gdyż uzyskane wyniki podkopią koncepcję stabilności gatunku.
Ze wszystkich unikatowych zwierząt, które zamieszkiwały te odległe wyspy, chyba żadne nie są sławniejsze niż grupa małych ptaków lądowych obecnie znanych światu jako „zięby Darwina”.
Łącznie na wyspach Galapagos istnieje 14 różnych gatunków zięby, które tak bardzo różnią się rozmiarem, upierzeniem, budową morfologiczną dziobu i zachowaniami, że gdyby odwiedziły typowy przydomowy ogród na przedmieściach, bez wątpliwości zostałyby zaklasyfikowane do odmiennych gatunków. Największa z zięb jest mniej więcej rozmiaru kosa, najmniejsza – wróbla. Każda ma unikatowe upierzenie. U niektórych jest niemalże całkowicie czarne, a u innych – jasnobrązowe. Kształt dziobu zmienia się wyraźnie między gatunkami: niektóre mają malutkie dzioby zięb, inne – podobne do dziobów papug, a jeszcze inne mają smukłe dzioby podobne do dziobów gajówki, niektóre z nich są specjalnie wygięte do sięgania w głąb kwiatów. Jeden z gatunków ma nawet prosty dziób przystosowany do kucia dziupli. Zmienność morfologii dzioba jest odzwierciedleniem podstawowych różnic w zwyczajach żywieniowych i zachowaniach ogólnych. Niektóre z gatunków – te o silnie rozbudowanych lub papuzich dziobach, zięby naziemne, żywią się nasionami oraz kaktusami i spędzają większość czasu, skacząc po ziemi. Gatunki o długich, wąskich dziobach, zięby nadrzewne, są głównie owadożerne i spędzają znaczną część czasu, przeskakując między gałęziami drzew. Jeden z gatunków, zięba dzięciołowa, o prostym dziobie, przeznaczonym do kucia w drzewach, wspina się pionowo po pniach drzew, podobnie jak dzięcioł, i stosuje niesamowitą technikę wkładania kolca kaktusowego w szczeliny w poszukiwaniu owadów. Zięba gajówka ma długi, wąski dziób i nie tylko przemieszcza się w krótkich, szybkich przelotach jak ptaki śpiewające, poruszając się między konarami w poszukiwaniu owadów, lecz także, podobnie do gajówki, często lekko rozchyla częściowo skrzydła, kiedy przeskakuje między krzewami. Mimo że 14 gatunków zięb z Galapagos różni się od siebie ubarwieniem, budową dzioba, zwyczajami żywieniowymi i rozmiarami, niewątpliwie są one ze sobą blisko spokrewnione. Na przykład w ten sam sposób się prezentują, ich śpiew ma ten sam motyw i wszystkie należą do tej samej podrodziny zięb.
Tak więc na tym odizolowanym archipelagu występował unikatowy zestaw różnorodnych zięb tak blisko spokrewnionych, że niektóre z nich można było zestawić w niemal perfekcyjną sekwencję morfologiczną pod względem budowy dzioba, rozmiarów i upierzenia. Idea, że wszystkie one były powiązane ze względu na pochodzenie od wspólnego pierwotnego przodka, czyli innymi słowy: że nowy gatunek powstawał z istniejącego wcześniej w przyrodzie i że tym samym gatunki nie są trwałymi, niezmiennymi jednostkami – jak uważała większość biologów – wydawała się nieodparta. Tak napisał o tym Darwin:
Widząc takie stopniowanie i taką różnorodność budowy w małej grupie blisko z sobą spokrewnionych ptaków, łatwo sobie wyobrazić, że pierwotnie wskutek małej ilości ptaków na tym archipelagu, jeden gatunek, który tu się zjawił, został zmodyfikowany do rozmaitych celów.
Poza napotkaną na archipelagu wyjątkową zmiennością międzygatunkową innym aspektem historii naturalnej tych wysp, który także wspierał koncepcję ewolucji i znacznie osłabiał doktrynę trwałości gatunków, była bardzo sugestywna obserwacja pokazująca, że pomimo unikatowości fauny Galapagos większość gatunków tam obecnych wykazuje oczywiste, chociaż odległe pokrewieństwo z organizmami siostrzanymi obecnymi na najbliższym kontynencie, w Ameryce Południowej, jakieś 1000 kilometrów na wschód. Komentując to powiązanie, Darwin napisał w swoim dzienniku:
RYSUNEK 1.1. Zięby z Galapagos. _Niektóre gatunki zięb z wysp Galapagos – wszystkie pochodziły od wspólnego przodka_ (za Lackiem)
Gdyby ten charakter fauny był tylko skutkiem okoliczności, że gatunki przywędrowały tu z Ameryki, byłoby to niezbyt dziwne: lecz widzimy, że ogromna ilość wszystkich zwierząt lądowych oraz więcej niż połowa roślin jawnokwiatowych są wytworami miejscowymi. Wydawało mi się to bardzo dziwne, iż byłem otoczony przez nowe ptaki, nowe gady, nowe mięczaki, nowe owady, nowe rośliny, a jednak widziałem przed sobą żywo umiarkowane równiny Patagonii lub gorące pustynie północnego Chile w niezliczonych, drobnych szczegółach budowy, nawet w głosie i charakterze upierzenia ptaków.
Próba zrozumienia tego, dlaczego fauna tego odizolowanego archipelagu w świetle idei kreacjonizmu i trwałości gatunków powinna być oczywistą kopią tego, co spotykano w Ameryce Południowej, prowadziła do wysoce nieprawdopodobnych wniosków. Czemu – według myślenia kreacjonistów – fauna wysp Galapagos miałaby być podobna do fauny Ameryki Południowej, a nie na przykład do fauny Wysp Zielonego Przylądka, które są znacznie bardziej podobne do nich pod względem klimatu, geologii i ogólnej charakterystyki? Tak pisał o tym Darwin:
Dlaczego mieszkańcy tych małych kawałków lądu, które w późnym jeszcze okresie geologicznym pokryte były oceanem i składały się z lawy bazaltowej, a dlatego też pod względem geologicznego swego charakteru różnią się od stałego lądu Ameryki i posiadają klimat swoisty – dlaczego mieszkańcy ci, u których widzimy kombinacje rozmaitych stosunków, napotykanych na lądzie stałym, dlaczego, powiadam, są oni stworzeni według amerykańskich typów orgnizacji? Prawdopodobnie wyspy Archipelagu Zielonego Przylądka pod względem warunków fizycznych zbliżają się znacznie więcej do wysp Galapagos niż te ostatnie do brzegu Ameryki; a jednak pierwotni mieszkańcy obu grup są całkiem różni; mieszkańcy Wysp Zielonego Przylądka mają charakter afrykański, mieszkańcy zaś archipelagu Galapagos noszą piętno amerykańskie.
Zjawisko to nie ograniczało się do wysp Galapagos. Każdy wprawiony w podróżach naturalista natychmiast zorientuje się, że na różnych kontynentach podobne środowiska są z reguły zasiedlone przez całkiem różne niespokrewnione gatunki i że sąsiadujące rejony geograficzne na dowolnym wielkim obszarze kontynentalnym są obsadzone przez różne, lecz zasadniczo spokrewnione formy. Dlaczego Bóg nie stworzył tego samego gatunku do tych samych środowisk, nawet jeżeli środowiska te występowały w znacznie oddalonych od siebie geograficznie miejscach? Być może stworzenie zachodziło zgodnie z jakąś regułą geograficzną, która wymagała, by na danym wielkim obszarze Ziemi powstawały jedynie blisko spokrewnione gatunki. A może ten interesujący wzorzec zmienności geograficznej wynikał z jakiejś kierowanej migracji po potopie? Takie pytania musiały pojawić się w umyśle Darwina na pokładzie Beagle’a i bez wątpienia musiały mieć wpływ na uznawanie w jego myślach ram nakreślonych przez Biblię za coraz bardziej przestarzałe.
Po akceptacji faktu, że możliwe jest powstawanie nowych gatunków w przyrodzie jako dalekich potomków wcześniej istniejących, co – jak się wydawało – nastąpiło na obszarze archipelagu Galapagos, dało się łatwo wyjaśnić wiele spraw dotyczących zmienności geograficznej. Na przykład bliskie pokrewieństwo fauny Galapagos i Ameryki Południowej można było łatwo zrozumieć, wpierw wyobrażając sobie kilka przypadkowych kolonizacji wysp gatunkami pochodzącymi z kontynentu południowoamerykańskiego, a następnie ich dalsze ewolucyjne różnicowanie do nowych gatunków w miarę ich stopniowego rozprzestrzeniania się na archipelagu. W wielu takich przypadkach Darwin musiał stwierdzić, że wyjaśnienie ewolucyjne jest dużo bardziej prawdopodobne niż kreacjonistyczne. W sumie wiele faktycznych form zmienności geograficznej było trudnych do pogodzenia z doktryną trwałości gatunków. Później, w często przywoływanym liście do Josepha Hookera z 11 stycznia 1844 roku Darwin dokonał swojego słynnego wyznania:
Tak bardzo uderzające jest rozmieszczenie organizmów na Galapagos etc., etc. i charakter amerykańskich kopalnych ssaków etc., etc., że zdecydowałem się gromadzić na ślepo wszelkie fakty, które by w jakikolwiek bądź sposób wiązały się z odpowiedzią na pytanie, czym są gatunki . Wreszcie pojawił się błysk światła i jestem niemal przekonany (zupełnie odmiennie niż początkowo), że gatunki nie są (brzmi to jak wyznanie zbrodni) niezmienne.
Darwin był nie tylko wiktoriańskim naturalistą, którego wiara w trwałość gatunków została zachwiana podczas podróży, w szczególności w wyniku kontaktu z dowodami zmienności geograficznej w izolowanych regionach. Lyell, którego książka miała tak wielki wpływ na myślenie Darwina o geologii, ale który opierał się latami idei ewolucji biologicznej, po raz pierwszy zgodził się z argumentami Darwina, gdy sam także stanął w obliczu zjawiska zmienności geograficznej na Wyspach Kanaryjskich. Podobnie Alfred Russel Wallace, który później, w 1858 roku, prezentował wraz z Darwinem ich słynny wspólny artykuł w Stowarzyszeniu Linneusza przedstawiający teorię ewolucji drogą doboru naturalnego, stał się ewolucjonistą po zapoznaniu się z faktem zmienności geograficznej na Malajach i wyspach Indonezji.
Podróż na pokładzie Beagle’a pozwoliła Darwinowi odkryć nowy świat – świat, który nie nosił śladów nadprzyrodzonego dramatu wynikającego z Księgi Rodzaju, świat, który wydawał się niemożliwy do pogodzenia z cudownym opisem biblijnym i który sam Darwin akceptował, gdy opuszczał Anglię. Wszystkie nowe dowody wydawały się wskazywać na niesamowicie długą historię geologiczną, a nigdzie nie było widać potwierdzenia dla nadnaturalnych katastrof lub interwencji zakłócających bieg historii przyrody. Doktryna trwałości gatunków była sprzeczna z obserwacjami poczynionymi przez przyrodnika na wyspach Galapagos, obserwacjami, które mocno sugerowały, że gatunki tak naprawdę ulegały zmianom pod wpływem zupełnie naturalnych procesów.
Chociaż nic w czasie podróży Darwina na Beagle’u nie wskazywało, że zaszła ewolucja na wielką skalę, że główne podziały natury zostały przekreślone przez proces ewolucyjny, to stara typologiczna wizja natury nieciągłej wydawała się znacznie mniej prawdopodobna. Nie wynikało to jedynie z faktu, że bariera gatunkowa – jeden z rzekomo fundamentalnych podziałów natury – najwyraźniej została zburzona w miejscach takich jak wyspy Galapagos, lecz także z tego, że w umyśle Darwina i wielu dziewiętnastowiecznych biologów typologia wiązała się ściśle z całością nadprzyrodzonej rzeczywistości biblijnej i jej wpływem na postrzeganie historii Ziemi, z cudownym i wyjątkowym kreacjonizmem – rzeczywistością, która była zasadniczo nienaukowa i nie do pogodzenia z podstawowym celem nauki, jakim jest redukowanie – tam, gdzie tylko jest to możliwe – wszelkich zjawisk do czysto naturalnych wyjaśnień.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------W serii ukażą się m.in.:
Jonathan Wells
Zombi-nauka. Jeszcze więcej ikon ewolucji
Guillermo Gonzalez, Jay W. Richards
Wyjątkowa planeta.
Dlaczego nasze położenie w kosmosie umożliwia odkrycia naukowe
Michael Denton
Kryzys teorii ewolucji
Michael Denton
Teoria ewolucji.
Kryzysu ciąg dalszy
Stephen C. Meyer
Podpis w komórce.
DNA i świadectwa inteligentnego projektu
Stephen C. Meyer
Wątpliwość Darwina.
Kambryjska eksplozja życia jako świadectwo inteligentnego projektu