Krzyk rzeki - ebook
Krzyk rzeki - ebook
Ojciec nastoletniego Kamila zmusza rodzinę do wyjazdu na prowincję, gdzie ma prowadzić badania w wiosce, w której od dziesięcioleci nie przychodzą na świat chłopcy. Zosia, córka miejscowego komendanta policji, zawsze wydawała się odmienna od rówieśników. Wciąż zadająca pytania, które wszyscy dokoła zdają się ignorować. W jaki sposób tragiczne wydarzenia sprzed ponad stu lat mogą wpływać na mieszkańców nadodrzańskiej wioski? Do czego prowadzą rodzinne tajemnice skrzętnie zamiatane pod dywan? Czy rodzące się pierwsze młodzieńcze uczucie ma szansę odmienić losy Kamila i Zosi? Czy młodym uda się rozwikłać sekret i wyjść z tego cało? Odpowiedzi ukrytych na dnie Odry strzegą demony znane ze słowiańskiej mitologii łaknące sprawiedliwości. Krzyk rzeki to kolejna powieść Agnieszki Kaźmierczyk skierowana do starszej młodzieży, ale i dorosłego czytelnika poszukującego niebanalnych historii. Jak zwykle u tej autorki rzeczywistość przeplata się z fantastyką, ale poruszane problemy są jak najbardziej realne: brak zrozumienia w rodzinie, samotność i alienacja.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-626-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kłamstwo wydaje się lżejsze niż prawda, choć tak naprawdę waży tonę. Spowalnia, zmienia trasę, odracza jedynie to, co nieuniknione. Dlaczego znów nie odważył się na bezwzględną szczerość, a posłużył tym, co zawsze prowadzi na dno? Ani czternaście miesięcy w niemieckim Gottingen, ani habilitacja w Instytucie Biochemii nie zmęczyły Jerzego tak bardzo jak sprzedane dzisiaj Beacie i Kamilowi o poranku – między pierwszą czarną kawą a ugryzionym w pośpiechu kruchym tostem – kłamstwo. Czuł się starym krętaczem. W ciągu dwudziestu ośmiu lat małżeństwa nie pozwolił sobie, by zawieść jej zaufanie i rzucić nim niczym talerzem o ziemię. Nie miał w sobie nic z włoskiego macho, a żonę traktował jak podarunek od losu, który jednak nie został mu ofiarowany raz na zawsze. Dzisiaj rano znów obiecał, że przestanie gnać do przodu. Kłamał. Przecież wczoraj podpisał ten kontrakt. Pierwszy raz, nie pytając ich o zdanie. Wiedział, że rezygnuje z rozmów, dzielenia trosk i uniesień. Jednak z badaniami molekularnymi w chorobach dziedzicznych człowieka związał się wcześniej niż z Beatą i choć poza żoną nigdy nie interesowała go żadna kobieta, to nauka okazała się bardzo wymagającą kochanką. Fascynowała, przynosiła spełnienie i wciąż oczekiwała więcej, kusząc nowym… Jerzy wiedział, że ryzykuje wszystko. Przypadek, który miał zbadać, był jednak wyjątkowy na skalę światową. Czuł się zaszczycony, że to właśnie jego wyróżniono spośród tylu znamienitych profesorów i badaczy. Pozostało mu mieć nadzieję, że ci, których kochał na swój własny – nieco ekscentryczny sposób – i tym razem udźwigną ciężar jego marzeń. Popołudnie musiało przynieść konfrontację.
– Niewiarygodne! Czy ty kiedyś przestaniesz? Mam tego dosyć! – wrzeszczał Kamil. – Jeśli ty się na to zgodzisz, uznam, że jesteś mu całkowicie podporządkowana. Istna niewolnica Isaura.
– Uspokój się. Niech ojciec wyjaśni… – Beata próbowała załagodzić sytuację, jak zawsze zresztą.
– Co tu wyjaśniać? Znowu musimy iść za jego planami, wykonywać jego dyspozycje! Do kiedy to będzie trwało? Mam szesnaście lat, dopiero niedawno zacząłem liceum i nie mam najmniejszej ochoty go zmieniać, rozumiecie to?! – Chłopak w okularach miotał się po niewielkiej kuchni, podczas gdy rodzice siedzieli w salonie. Ojciec nie odzywał się ani słowem, popijając spokojnie herbatę. Beata uważała, że są jak ogień i woda: syn i ojciec. Zawsze zastanawiała się, po kim Kamil odziedziczył temperament, chyba po jej ojcu, bo i ona, i Jerzy byli przecież raczej flegmatykami aniżeli cholerykami.
– Yhm. – Odchrząknął wreszcie Jerzy. – To tylko sześć miesięcy. Bardzo ważne badania, które mają pomóc ludziom – powiedział powoli.
– A kto pomoże ludziom z tego pokoju? Bo zawsze wszyscy inni są ważniejsi! Kto pozwoli ludziom z tego salonu realizować własne zamierzenia? Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Czy ty kiedykolwiek pomyślałeś o mnie albo o matce? Nie… Nigdy… Egoisto! Nigdzie nie pojadę! – Chłopak wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
– Jurek, nie dalej jak dzisiaj rano obiecywałeś mi, że zwolnisz. Jesteś po sześćdziesiątce, nie mówię, że czas myśleć o emeryturze, choć może powinieneś, ale przynajmniej o jakimś spokojniejszym trybie życia. Nie wspominając już, że nasze dziecko wkracza w dorosłość i nie możemy już tak po prostu spakować walizek i zabrać je dokądkolwiek. – Beata stanęła za mężem i zaczęła masować jego barki. Ta postawna kobieta zawsze stanowiła dla niego oparcie. Po studiach zrezygnowała z planów zawodowych i poświęciła się wychowaniu ich starszej córki, Edyty, potem postanowiła pilnować domowego ogniska. – Pojechaliśmy z tobą do Gottingen, pojechaliśmy do Cambridge… nie wspominając już o wszystkich krajowych badaniach, które także rzucały nas z miejsca na miejsca. Wiesz doskonale, że Edyta do tej pory nie wybaczyła ci, że zabrałeś ją stąd do Poznania w klasie maturalnej. To była dla niej potworna trauma…
– Wiem. To był błąd, tamte badania nie były tego warte.
– A masz pewność, że te będą? – starała się łagodnie odwieść go od powziętej decyzji.
– Nie mam, ale bardzo chcę… – zaczął i ugryzł się w język. – Ale byłbym szczęśliwy, gdybyście mi pozwolili wziąć w nich udział. Ostatni raz. Potem już tylko stacjonarna praca, najlepiej na uniwersytecie. Obiecuję. – Całował delikatnie jej dłoń.
– Mnie nie musisz przekonywać, ale tym razem, bez zgody Kamila, się stąd nie ruszę. To dziecko wysokich potrzeb, jeśli popełnimy błąd, stracimy je bezpowrotnie i prawdopodobnie zrujnujemy mu przyszłość. Weź to pod uwagę, kochanie. – Zabrała filiżankę ze spodkiem i wyszła do kuchni.
Ich dom był niewielki. Po wyprowadzce Edyty do Kanady zamienili poprzednie lokum, o powierzchni nieco powyżej dwustu pięćdziesięciu metrów, na ten mały, klimatyczny domek. Jedna sypialna, salon, mała kuchnia, łazienka i pokój Kamila. Wystarczało im to w zupełności. Jerzy przestał przynosić pracę do domu, choć skutkowało to wieczornymi powrotami. Kiedy potrzebował coś naprędce napisać, komuś odpisać, rozkładał laptop na stole. Beata lubiła ten dom. Z ogromnym ogrodem, drewnianą huśtawką, kwiatami… Cały wolny czas mogła poświęcać swojej pasji – ogrodnictwu. Teraz, kiedy córka przyjeżdżała do domu tylko kilka razy w roku, a syn właściwie jedynie tu nocował, miała znacznie więcej wolnego czasu niż kiedyś. Kąśliwe uwagi, że jest jedynie: „żoną swojego męża” albo jeszcze gorzej: „gosposią doktora” mało ją obchodziły. Jej definicja szczęścia realizowała się w każdym pogodnym poranku i każdym wieczorze, kiedy zasypiali cali i zdrowi. Niczego więcej nie było jej trzeba.
– Gdzie go znajdę? – Jerzy nie zmienił swojej pozycji w wygodnym fotelu.
– Sprawdź najpierw w altanie, a jeśli nie tam, to z pewnością u Kuby. Ale nie gwarantuję, że go stamtąd wyciągniesz… – Beata wycierała filiżankę, uśmiechając się pod nosem.
– Idę – rzucił. Jerzy niechętnie i ociężale skierował kroki do ogrodu, w którego górnej części, nieco na wzgórzu, znajdowała się altana. Teraz, kiedy lato powoli kłaniało się nadchodzącej z oddali jesieni, była przez nich uwielbiana. Zadaszona, osłonięta od wiatru, z klimatyczną wędzarnią i dużym stołem oraz wielką ławą przykrytą miękkim kocem zachęcała do wypoczynku.
Relacje Jerzego i Kamila nie należały do łatwych. Genetyk po raz drugi został ojcem po czterdziestce, kiedy jego kariera nabierała rozpędu. Niewiele czasu spędzał w domu, zdobywając kolejne stopnie naukowe, przeprowadzając nowatorskie badania. Jego syn zaś od dziecka był osobowością nadpobudliwą, określaną przez ich znajomego pediatrę jako high need baby, które wymagać będzie ciągłej wzmożonej uwagi. Dziecko stało się nastolatkiem, ale w pewnym kwestiach nic a nic się nie zmieniło. Kamil potrzebował jeszcze więcej uwagi, a Jerzemu najzwyczajniej w świecie brakowało i czasu, i cierpliwości. Nie miał pojęcia, choć zajmował się przecież genetyką, skąd w tym chłopaku tyle buty, tyle pychy i tyle skrajnych emocji. On – opanowany i skupiony na wyznaczonych celach lekarz, nie odnajdował w nim żadnej cząstki siebie. Całą ojcowską miłość podarował Edycie – ukochanej córeczce i choć był przekonany, że nikt poza nim tego nie zauważył, był w błędzie. W stosunku do Kamila przyjął zasadę, że pewne sprawy należy zamieść pod dywan, a wówczas po prostu znikną.
Kamil był inny niż synowie jego kolegów. To także nie ułatwiało im porozumienia. Nastolatek kochał literaturę, pisał wiersze, grywał w amatorskim teatrze i – o zgrozo – płakał, kiedy się wzruszył. Zapowiedział też ojcu i matce, że po ukończeniu liceum wybiera się na filologię polską, ewentualnie do szkoły aktorskiej. Jerzy uznał to za młodzieńczą fanaberię i kolejną próbę zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę. Tylko Beata wiedziała, że jej mąż zamyka się na słowa chłopca, co sprawiało ból i jej, i jej synkowi. Nie potrafiła jednak zawalczyć o tę miłość, choć wierzyła, że Jerzy ostatecznie dostrzeże, że ten wrażliwy chłopiec, szorstki z zewnątrz, w środku skrywa perłę.
– Co robisz? – zaczął jak zawsze oschle. Kamil nie miał ochoty na zwierzenia, wciąż kipiał ze złości.
– Wiesz, tato, chciałbym wstać pewnego dnia z łóżka, pójść do łazienki, spojrzeć w lustro zawieszone nad umywalką i popatrzeć w swoje oczy, oczy człowieka, od którego zależeć ma całe moje życie. Jednak nie jest mi to dane. Niestety. Jedyne oczy, które wyznaczają mój kierunek, należą do ciebie. – Odwrócił się i opuścił wzrok na książkę.
– Czy ty nigdy nie potrafisz po męsku przyjąć decyzji dorosłych? Czy zawsze musisz się mazać jak baba? I recytować te swoje ustępy z książek? – Jerzy nieustannie drwił z jego zamiłowania do literatury.
– Powtarzasz się. Tyle że coś się zmieniło. Widzisz, ja rosnę, rozwijam się, choć może czasem w ciszy, niezauważony, ale wzrastam… I już nie jestem małym chłopcem, na którego podobne teksty działały demotywująco. Już nie możesz mnie skarcić – jak dawniej – klapsem. Dzisiaj też się nie rozpłaczę, kiedy nazwiesz mnie babą albo zarzucisz bycie niemęskim. Wypracowałem własne mechanizmy obronne i twoje słowa już mnie nie ranią. – Nie odrywał wzroku od lektury.
– Spakujesz się do końca tygodnia. Drugą klasę we wrześniu zaczniesz już w innym miejscu. Niedaleko. Nad Odrą. Stąd zaledwie półtorej godziny drogi. Wrócisz w drugim semestrze, przepiszą ci oceny. I nie dramatyzuj już. Zasmucasz tym matkę. – Jerzy poklepał go po kolanie i odszedł. Nie widział łez, które zebrały się w oczach chłopaka. Choć bowiem nauczył się ukrywać uczucia przed ojcem, to każde jego słowo było jak policzek wymierzony synowi. Niewidzialne ciosy, pozostawiające rany, których najlepszy lekarz – czas – nie będzie potrafił zabliźnić. Było coś jeszcze. Strach. Paraliżujący, podcinający skrzydła za każdym razem, gdy ojciec znajdował się w pobliżu. To strach przed nim nie pozwalał Kamilowi uwierzyć w siebie, odnaleźć w sobie potencjału, podjąć ważnej decyzji. Modlił się każdego wieczoru o odwagę, by się mu przeciwstawić, by zrzucić niewidzialne okowy tkwiące w jego umyśle, które ojciec przez lata wykuwał każdym słowem, dezaprobatą i kpiną.
Rozeszli się. Bez słowa. Każdy do swoich spraw. Kamil wiedział, że znów przegrał.
– Synku, nie siedź zbyt długo. – Beata nadeszła niezauważona. Przyniosła mu ciepłą herbatę i włączyła światło. – Czytasz? – starała się go pocieszyć.
– Dlaczego zawsze jesteś bierna? Wiesz, że cię kocham, ale mam ci za złe, że nie walczyłaś z nim dla nas, za nas… – Miał wciąż w oczach łzy.
– To nie takie proste, Kamilu. – Zamilkła na dłuższą chwilę. – Przepraszam, ale nie potrafię. – Odezwała się wreszcie. – Jestem tylko – jak mawiają – żoną sławnego lekarza. Bez niego nic nie znaczę. Dobrze mi przy nim. Czuję się bezpieczna, kochana, zaopiekowana, choć boli mnie, że nie potraficie znaleźć wspólnego języka. – Usiadła bliżej niego.
– Nie potrafimy? Przecież on tego nie chce. Uważa mnie za zniewieściałego durnia tylko dlatego, że nie gram w piłkę, nie chcę zostać lekarzem jak on i Edyta, a w dodatku coś tam piszę do szuflady. To naprawdę czyni mnie gorszym, mamo? – Patrzył na nią z wyrzutem.
– Nie. To czyni cię wyjątkowym. Wrażliwością mógłbyś obdarzyć kilka osób. Wierzę, że ojciec, zamknięty na razie w świecie spraw i terminów, wreszcie to dostrzeże. Jeśli nie, wiele straci. – Przytuliła syna mocno.
– Naprawdę nie możesz postawić się w kwestii wyjazdu? Chcesz zostawić dom i swój ogród na pół roku? – Miał jeszcze nadzieję na nieoczekiwany zwrot akcji.
– Zamówił firmę zajmującą się ogrodami. Wynajęto tam dla nas cały dom. – Matka nie potrafiła spojrzeć synowi w oczy. – Idzie jesień, pół roku szybko minie. Obiecał, że to ostatni projekt, później już będzie normalnie, bez wyjazdów, bez przeprowadzek.
– Więc tak… – Pokręcił przecząco głową.
– Potraktuj to jak przygodę. Pół roku na wsi. Bez Internetu, bez dobrego zasięgu w telefonie. Za to z piękną polską złotą jesienią i prawdziwą zimą. Proszę cię, synku, nie rób niczego głupiego przez wzgląd na mnie. – Pocałowała go w czoło i odeszła.
Kamil nie mógł uwierzyć, że z taką łatwością obracali jego los w swoich palcach. Bez Internetu. Bez telefonu. Na wsi. Jaki tam mógł być poziom nauczania i czy w ogóle mają liceum? Mógłby uciec, ale przed ojcem nie ma przecież ucieczki. On tkwi w jego głowie przez cały czas. Kamil czuł się najgorszym rodzajem niewolnika. Niewolnikiem jednej silnej osobowości. Niewolnikiem niewypowiedzianych słów. Niewolnikiem niepodjętych decyzji.
Trzy białe łodzie płyną
Umarłych wód głębiną
Gdzieś w nieprzejrzanej mgle.
W tej pierwszej miłość moja,
W tej drugiej zemsta moja,
W tej trzeciej serce me.1
------------------------------------------------------------------------
1.
1 S. Wyrzykowski, Trzy łodzie, Obraz literatury polskiej XIX i XX wieku. Literatura Młodej Polski t.1, Warszawa 1968, s.770.