Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Krzyż i Płomień. Tajemnica Podziemi - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 września 2025
10,10
1010 pkt
punktów Virtualo

Krzyż i Płomień. Tajemnica Podziemi - ebook

„Krzyż i Płomień: Tajemnica Podziemi” to wciągająca powieść historyczno-przygodowa, w której przeszłość splata się ze współczesnością. W czasach wojen husyckich rodzi się dramatyczna miłość, zdrada i walka o przetrwanie, a tajemnicza relikwia staje się kluczem do bramy między światami. Setki lat później archeolog Jan odkrywa, że echo dawnych wydarzeń wciąż rozbrzmiewa w kłodzkich podziemiach — i że to on musi zdecydować o losach przeklętej tajemnicy.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-479-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 — Powrót do ruin

Kłodzko, choć dziś znane przede wszystkim turystom przemierzającym Sudety, od wieków było miejscem o niezwykłym znaczeniu. Miasto leży w Kotlinie Kłodzkiej, zamkniętej od północy Górami Bardzkimi, a od południa Górami Bystrzyckimi i Orlickimi. Z daleka widać, że to miejsce jest naturalną bramą — wąski przesmyk, przez który od tysiącleci prowadziły szlaki handlowe i wojskowe. To właśnie tu przecinały się drogi kupców z Wrocławia, Pragi i Wiednia, a wraz z nimi spotykały się kultury, języki i religie.

Pierwsze wzmianki o grodzie Kłodzko pojawiają się już w X wieku. Kronikarz czeski Kosmas zapisał, że w 981 roku czeski książę Slavnik wzniósł tu warownię strzegącą granicy. Przez stulecia ziemia kłodzka była przedmiotem sporu — raz należała do Czech, raz do Polski, a bywało, że rządzili tu Habsburgowie czy Prusacy. Każdy z tych narodów zostawił w mieście ślad. Czechom Kłodzko zawdzięcza język i tradycje handlowe, Niemcom — średniowieczne fortyfikacje i kunszt architektoniczny, Polakom — duchowość i więź z resztą Dolnego Śląska.

Wędrówka przez Kłodzko to spacer przez historię. Gotyckie kościoły stoją obok renesansowych kamienic, a barokowe kaplice wyrastają z uliczek, które pamiętają jeszcze wczesne średniowiecze. Nad wszystkim góruje twierdza na Górze Fortecznej — bastion niezdobyty przez wieki, który przez pokolenia budził respekt zarówno u mieszkańców, jak i u wrogów. W czasie wojen trzydziestoletnich, podczas panowania Habsburgów, a później pod rządami pruskimi, twierdza była symbolem siły i kontroli.

Ale Kłodzko to nie tylko mury i kamień. To także rzeka Nysa Kłodzka, przecinająca miasto i nadająca mu charakter. Nad jej brzegami rozciągał się dawniej targ rybny, gdzie kupcy handlowali karpiami, pstrągami i solonymi śledziami sprowadzanymi z Bałtyku. To tutaj mieszały się języki — niemiecki, czeski, łacina i polszczyzna. Tutaj ustalano ceny soli, zboża i piwa, które warzono w tutejszych browarach już w średniowieczu.

Miasto było także ośrodkiem kultury i religii. W czasach nowożytnych sprowadzono tu jezuitów, którzy założyli kolegium i klasztor. Wniesione przez nich budowle zachwycały rozmachem — miały być świadectwem wiary i władzy katolickiej w regionie, w którym reformacja zdobywała coraz większe wpływy. To właśnie do ruin owego klasztoru zmierzał teraz Jan Lewicki.

Dla niego Kłodzko nie było zwykłym miastem. Było palimpsestem — księgą pisaną przez pokolenia, gdzie na jednej stronie można było znaleźć ślady bitwy, na drugiej modlitwę, a na trzeciej jarmark kupiecki. Każdy kamień miał tu swoją historię, a każde wzgórze kryło w sobie echo dawnych wydarzeń.

Jan Lewicki wysiadł z pociągu na dworcu Kłodzko Główne późnym, mglistym popołudniem. Jesień była już w pełni — liście opadały ciężko, a powietrze niosło wilgotny, lekko kwaśny zapach ziemi. Miasto przywitało go ciszą, przerywaną jedynie szelestem liści pod butami i odległym klangorem dzwonów, odbijających się od kamiennych murów budynków.

Jan urodził się w małym miasteczku na Mazowszu, otoczonym polami i lasami. Już jako dziecko fascynowały go stare mapy i kroniki w bibliotece ojca — nauczyciela historii. To tam narodziła się jego pasja do przeszłości, tropienia śladów dawnych wydarzeń i zapomnianych historii. Z czasem hobby przerodziło się w prawdziwe powołanie: Jan stał się badaczem-amatorskim, kolekcjonerem manuskryptów i kronik, który przemierzał Dolny Śląsk i Czechy w poszukiwaniu dokumentów skrywających sekrety wieków.

Pomysł przyjazdu do Kłodzka zrodził się podczas wizyty na targu staroci, gdy natrafił na starą księgę wspominającą klasztor jezuitów i tajemniczy manuskrypt. Opis wywołał w nim mieszankę ciekawości i niepokoju. Wiedział, że ruiny klasztoru skrywają tajemnicę, która może rzucić nowe światło na historię miasta — lub ujawnić coś, czego nikt od setek lat nie odkrył. Pragnienie odkrycia prawdy przeważyło nad strachem i wygodą życia w znanym otoczeniu Mazowsza.

Ruszył ulicą Kościuszki, wiodącą w stronę centrum. Choć nawierzchnia została częściowo zmodernizowana w XX wieku, wciąż czuć było średniowieczny układ traktru — wąską, brukowaną ulicę z wysokimi kamienicami po obu stronach. Fasady opowiadały historię miasta: renesansowe gzymsy przeplatały się z gotyckimi oknami, gdzieniegdzie widniały fragmenty dawnych malowideł i herbów dawnych właścicieli.

Minął niewielki plac z fontanną, dawniej miejsce targu rybnego. Wyobrażał sobie tłumy kupców, gwar rozmów w niemieckim, czeskim, polskim i łacinie, zapach pieczonego chleba i wędzonej ryby unoszący się w powietrzu. Dziś miejsce było ciche, a echo dawnych okrzyków zdawało się przenikać przez jego wyobraźnię, wprowadzając go w niezwykły klimat miasta.

Skręcił w ulicę Czeską, najstarszą arterię prowadzącą niegdyś ku granicy z Czechami. Każdy kamień brukowanej drogi nosił ślady stuleci: tłumy kupców, pielgrzymów, żołnierzy. Jan obserwował detale budynków, fragmenty murów obronnych i baszt, a jego wyobraźnia wypełniała ciszę echem dawnych dni — dźwiękiem kroków, trzaskiem kołowrotków młyna i szeptem mnichów w klasztorze.

Przechodząc mostkiem nad kanałem Nysy Kłodzkiej, poczuł, że wkracza w przestrzeń, gdzie teraźniejszość miesza się z historią. Wilgoć, zapach starego kamienia i drewna, szum wody — wszystko tworzyło niezwykłą atmosferę. Każdy jego krok był spotkaniem z przeszłością.

Gdy dotarł do Starego Miasta, jego wzrok przykuła sylwetka wieży ratusza nad Rynkiem. Kamienice, niektóre wzniesione jeszcze w XIV wieku, stały tu w zwartym szeregu, a ich fasady opowiadały historię miasta lepiej niż jakikolwiek przewodnik. Widać było ślady dawnych pożarów, przebudów, renowacji i upływu stuleci. Niektóre gzymsy i okna nosiły jeszcze ornamenty gotyckie; w innych odbijał się renesansowy kunszt architektów z Czech i Niemiec.

Rynek rozpościerał się przed nim jak scena z dawnych dziejów. W średniowieczu odbywały się tu jarmarki i festyny, kupcy targowali wszelkiego rodzaju towary — sól, przyprawy, tkaniny, karpie sprowadzane z Bałtyku, wino z Moraw. Dziś Rynek był cichy; echo dawnych okrzyków i śmiechów zdawało się odbijać od kamiennych murów, tworząc subtelny, niemal mistyczny szum w powietrzu.

Jan zatrzymał się przy fontannie, wpatrując w wodę, która odbijała złamane światło jesiennego słońca. W miarę jak zbliżał się do narożnika Rynku, jego wzrok przyciągnęły bramy wiodące ku wzgórzu, gdzie w cieniu fortecy skrywał się klasztor jezuicki — cel jego podróży. Ścieżki były brukowane, w niektórych miejscach wyraźnie wyślizgane przez stulecia stóp mieszkańców i pielgrzymów. Każdy krok Jana stawał się spotkaniem z przeszłością; kamienie pod jego stopami pamiętały kroki mnichów, uczniów i żołnierzy.

Spacer Starym Miastem był dla niego czymś więcej niż przemieszczaniem się z punktu A do B. To była wędrówka przez czas — przez wieki, które pozostawiły w tym miejscu swoje piętno. Każdy zaułek,

Jan skręcił w wąską, brukowaną uliczkę prowadzącą ku wzgórzu, na którym w cieniu górowała forteca, a przed jego oczami pojawiły się pierwsze ruiny klasztoru jezuitów. Budowla była teraz tylko cieniem dawnej świetności — mury popękane, dachy zawalone, okna zabite deskami lub całkowicie wyłamane. Jednak nawet w tym stanie ruiny zachowywały majestat i pewien mistyczny wdzięk. Kamienie, pokryte mchem i porostami, szeptały historie dawnych mnichów, którzy tu żyli, modlili się i uczyli młodych adeptów w czasach kontrreformacji.

Na podejściu do klasztoru Jan zauważył fragmenty dawnych ogrodzeń i bram, których żelazne kraty dawno zardzewiały. Brukowane ścieżki, wyślizgane przez stopy pokoleń pielgrzymów, prowadziły do głównej bramy, w której dawna rzeźba świętego Franciszka z Asyżu była już ledwo rozpoznawalna. Wilgoć unosiła się w powietrzu, mieszając zapach stęchlizny z ziemią i kurzem, tworząc atmosferę niemal sakralną, choć przyprószoną melancholią opuszczenia.

Jan zatrzymał się przy pierwszym murze i pozwolił oczom wędrować po ruinach. W jego wyobraźni klasztor tętnił życiem: mnisi przemierzający krużganki w długich, ciemnych habitach, dzieci uczące się łaciny, echo modlitw odbijające się od kamiennych ścian. Teraz jednak panowała cisza — taka cisza, która zdawała się obijać o wszystkie zakamarki, tworząc niemal namacalny mur odizolowania od świata zewnętrznego.

Przeszedł przez niewielką, zawaloną furtkę prowadzącą do wewnętrznego dziedzińca. Kiedy jego stopy dotknęły suchego, pokrytego liśćmi bruku, poczuł dreszcz emocji — w powietrzu unosiła się obietnica odkrycia czegoś niezwykłego. Dziedziniec był otoczony ruinami krużganków. Tu i ówdzie widać było fragmenty fresków i malowideł, których kontury z trudem można było rozpoznać: anioły unoszące się nad scenami biblijnymi, święci z wyblakłymi aureolami. Niektóre fragmenty sugerowały, że w przeszłości ozdabiano je złoceniem, które teraz błyszczało jedynie w wyobraźni Jana.

Zauważył też schody prowadzące w dół — do podziemi, które w legendach mówiono były miejscem ukrycia skarbów, dokumentów i sekretnych manuskryptów. Niektórzy mieszkańcy Kłodzka szeptali, że mnisi chowali tu księgi zawierające informacje z czasów kontrreformacji, które mogłyby wstrząsnąć światem akademickim i kościelnym. Jan poczuł, że to miejsce kryje coś więcej niż tylko fizyczne ruiny — prawdziwa tajemnica czekała w ciemności pod stopami.

Przystanął na moment przy wejściu do krużganka. Wilgoć sprawiała, że powietrze było ciężkie, a echo kroków zdawało się potęgować ciszę. Przesunął dłonią po kamiennym murze, czując nierówności, zimno i chropowatość lat. Każdy fragment ściany miał swoje opowieści — wojny, pożary, modlitwy i ukryte rozmowy mnichów. W jego głowie rodziła się wizja pełnego życia klasztoru, a równocześnie świadomość, że to, co zobaczy teraz, może być tylko początkiem wielkiej przygody.

Jan sięgnął po latarkę i ostrożnie skierował światło w głąb podziemi. Wejście było wąskie, pokryte kurzem i pajęczynami, a w powietrzu unosił się lekki zapach stęchlizny i wilgoci. Nie było wątpliwości — nikt nie schodził tu od dziesięcioleci. Każdy krok wydawał się echo dawnych wydarzeń, a światło latarki odbijało się od starych, mokrych kamieni, tworząc złowieszczy i fascynujący spektakl cieni.

Przez chwilę stanął nieruchomo, wsłuchując się w ciszę. Poczucie tajemnicy i napięcie wypełniały każdy zakamarek jego myśli. Wiedział, że podziemia skrywają nie tylko manuskrypty i dokumenty, ale także historię miasta, której nie opowiedział nikt od setek lat. Każdy kamień był świadkiem przeszłości, każdy krok mógł przybliżyć go do odkrycia, które zmieni jego życie i zrozumienie Kłodzka na zawsze.

Jan wziął głęboki oddech i zrobił pierwszy krok w dół schodów, w ciemność podziemi. Światło latarki rozświetlało wilgotne ściany, a echo jego kroków rozchodziło się w tunele, które pamiętały mnichów, tajne spotkania i zapomniane tajemnice. W tej chwili stało się jasne: to, co czekało w podziemiach, nie było zwykłym odkryciem archeologicznym — była to podróż w głąb historii, pełna sekretów, zagadek i niebezpieczeństw.

Jan wszedł ostrożnie po krętych, wąskich schodach w dół. Wilgoć ścian drażniła nozdrza, a echo jego kroków odbijało się od kamieni, tworząc dźwięki, które brzmiały jak szept dawno zmarłych mnichów. Powietrze stawało się coraz cięższe, chłodniejsze, niosąc zapach stęchlizny i starych pergaminów. Każdy oddech Jana tworzył mgiełkę pary, która momentalnie osiadała na starych, kamiennych stopniach.

Na dole rozpościerał się labirynt podziemnych korytarzy. Tunel po tunelu, wąski korytarz prowadził do kolejnej komnaty, a w niej kolejne drzwi — niektóre zniszczone, niektóre zamknięte, jakby ktoś nie chciał, by ktokolwiek wkroczył w te miejsca od stuleci. Każdy fragment muru nosił w sobie ślady dłut, kilofów i upływającego czasu — spękania, wykruszenia i porośnięte mchem fragmenty. Latarka Jana oświetlała inskrypcje, wyryte w kamieniu — symbole religijne, litery, które wyglądały jak łacina, a niekiedy zniekształcone przez upływ lat.

Idąc powoli, Jan natrafił na pierwszą prawdziwą zagadkę: fragment ściany pokryty był znakami, których nigdy wcześniej nie widział. Linie, krzyże i dziwne symbole, przypominające monogram, przeplatały się ze sobą w skomplikowany wzór. Zatrzymał się i zrobił dokładny szkic w notatniku, starając się odtworzyć każdy detal. Niektóre znaki wyglądały jak alfabet tajemny — może alfabet zakonny lub szyfr stosowany przez jezuitów w celu ukrycia dokumentów.

Korytarz skręcał w lewo, prowadząc do piwnicy, której podłoga była w części zalana wodą, prawdopodobnie spływającą z górnej części wzgórza. Każdy krok wymagał ostrożności — mokre kamienie były śliskie, a woda czasem sięgała mu kostek. Latarka oświetlała fragmenty drewna, które kiedyś mogły służyć jako podpora dla ciężkich regałów z księgami. Jan wyobrażał sobie mnichów przenoszących tu manuskrypty i dokumenty, skrzętnie ukrywających je przed światem.

Po chwili natrafił na skrzynię — drewnianą, zardzewiałe okucia wciąż ją spinały. Ostrożnie odchylił pokrywę i natknął się na fragmenty manuskryptu, zrolowane pergaminy i dokumenty zapisane starą, gęstą czcionką. Papier był pożółkły, a tusz wyblakły, lecz litery wciąż były czytelne. Serce Jana zabiło mocniej: to nie były zwykłe zapiski — wyglądały jak kroniki lub pamiętniki, prowadzące do wydarzeń sprzed kilkuset lat.

Sięgnął po fragment pierwszej strony — tusz był miejscami rozmazany, ale nadal wyraźnie widać było daty, imiona i miejsca. To mogła być opowieść o młodym rycerzu, o którym wspominała księga znaleziona przez Jana na targu staroci. Każde słowo, każdy akapit niósł ze sobą tajemnicę, a Jan czuł, że rękopis nie jest przypadkowym dokumentem — krył w sobie sekret, który mógł zmienić sposób postrzegania historii regionu.

Chwilę później natrafił na kolejne znalezisko: kamienną wnękę w murze, w której znajdowały się niewielkie przedmioty — metalowe krzyżyki, resztki medalików, fragmenty szkatułek. Wszystko wskazywało, że ktoś celowo ukrywał te przedmioty, być może dla ochrony ich przed inkwizycją lub rabusiami. Każdy przedmiot wydawał się mieć znaczenie rytualne, a Jan poczuł, że każdy jego ruch jest obserwowany — nie przez oczy ludzkie, lecz przez echo dawnych mieszkańców klasztoru.

Idąc głębiej, natrafił na kolejne schody prowadzące w dół, ku jeszcze ciemniejszej części podziemi. Powietrze stawało się coraz gęstsze, a wilgoć sprawiała, że ściany błyszczały w świetle latarki jak mokre szkło. Każdy krok odbijał się echem w labiryncie tuneli, które zdawały się nie mieć końca. Jan poczuł dreszcz emocji: był na granicy odkrycia czegoś, co od wieków pozostawało ukryte.

W jednej z bocznych nisz zauważył fragment starego, drewnianego kufra. Ostrożnie podniósł wieko i natrafił na rękopis w całości — pergamin zapisany starą łaciną, pieczęcie woskowe z inicjałami, symbole religijne i emblematy jezuitów. To był moment przełomowy: Jan wiedział, że to znalezisko nie jest zwykłym artefaktem — rękopis krył historię, która połączy teraźniejszość z przeszłością, a jego treść może odsłonić wydarzenia, które miały miejsce w czasach wojny husyckiej i kontrreformacji.

Na koniec podrozdziału Jan zatrzymał się w półmroku podziemi, wpatrując w rękopis. Wiedział, że każdy jego ruch, każde przewrócenie strony, będzie krokiem w podróż przez wieki. Atmosfera była gęsta od tajemnicy, a echo podziemi zdawało się szeptać jego imię, zapraszając do odkrycia tego, co od stuleci pozostawało skryte przed światem.

an usiadł na wilgotnym kamieniu w najciemniejszym kącie podziemi, trzymając w rękach pergamin. W jego dłoniach drżał nie tylko ze względu na chłód — to była mieszanina podniecenia i niepokoju. Pierwsze linie tekstu zaprowadziły go wprost do XV wieku, do czasów, gdy ziemie Kłodzka były świadkiem wojen husyckich i nieustannych przepychanek granicznych między Czechami a Polską.

Rękopis opisuje młodego rycerza, którego imię pojawiło się już w legendach okolicznych wiosek — Jan dowiedział się, że jego dzielność była równie sławna, co tajemnicza. Rycerz był nie tylko wojownikiem, ale i człowiekiem o głębokiej wierze, który stał się nieświadomym strażnikiem czegoś niezwykle cennego — relikwii, która mogła zmienić bieg wydarzeń w regionie.

W miarę czytania, Jan zauważył, że rękopis nie jest zwykłą kroniką. Opisy bitew przeplatały się z intymnymi zapisami uczuciowymi rycerza — jego obawami, marzeniami i fascynacją kobietą, która w oczach ówczesnych mieszkańców była uważana za czarownicę. Każde zdanie pulsowało emocjami tamtej epoki, a Jan czuł, że wkracza w świat, w którym granica między wiarą, miłością a magią była niezwykle cienka.

Fragment rękopisu opisujący pierwsze spotkanie rycerza z tajemniczą kobietą szczególnie przykuł jego uwagę. Autorka (albo autor) starannie zanotował każdy szczegół — od drobnych gestów, po wygląd ubrań i zapach kadzidła, które unosiło się w klasztornych komnatach. Jan poczuł, że dokumentacja emocji była równie ważna jak relacja faktów historycznych.

Kolejna strona odsłoniła opis tajemniczej relikwii — krucyfiksu, który według zapisków posiadał niezwykłą moc. Rycerz opisywał, że każdy, kto dotknął relikwii, czuł przypływ energii i siły, ale również ciężar odpowiedzialności. Jan odczuł gęsią skórkę, czytając o tym, jak rycerz skrywał krucyfiks przed wrogami i inkwizycją, wiedząc, że jego ujawnienie mogłoby sprowadzić katastrofę.

Co ciekawe, rękopis zawierał mapy i szkice, które wskazywały miejsca ukrycia dokumentów, skarbów i artefaktów w okolicach Kłodzka. Jan porównał fragment mapy z układem ulic i zauważył, że niektóre znaki odpowiadały dokładnie ruinom klasztoru, w którym się znajdował. Pojawiło się nagle wrażenie, że podziemia klasztoru nie są przypadkowe — każdy zakręt korytarza, każda wnęka może kryć kolejną wskazówkę.

Najbardziej tajemnicze były fragmenty, w których rycerz wspominał o „znaku na dłoni” — symbolu, który miał wskazywać wybranych ludzi, gotowych chronić relikwię. Jan zaczął zastanawiać się, czy niektóre inskrypcje, które wcześniej widział w podziemiach, mogą być tym właśnie symbolem. Czy rękopis był jedynie zapisem historii, czy może prowadził także do ukrytych znaków w terenie?

W miarę jak przewracał kolejne strony, Jan zauważył coś niezwykłego — fragmenty tekstu napisane innym, drobniejszym pismem, wplecione między główną narrację. Wyglądało to jak komentarze lub dopiski kogoś, kto czytał rękopis później, być może świadomie dodając wskazówki lub ostrzeżenia. Były to drobne rysunki krzyży, strzałek i inicjałów, które Jan zaczął skrzętnie kopiować do notatnika.

Jan poczuł nagły przypływ adrenaliny — wiedział, że odkrycie rękopisu nie jest końcem, lecz początkiem. Historia rycerza, tajemnicza kobieta i relikwia zaczynały tworzyć układankę, której brakujące elementy mógł odnaleźć tylko w podziemiach klasztoru i w starych dokumentach miasta. To uczucie mieszanki ekscytacji i strachu sprawiło, że każda kropla wilgoci, każdy szelest w podziemiach stawały się niepokojącym znakiem, że czas przeszły i teraźniejszy właśnie się przenikają.

Po chwili Jan podniósł wzrok od pergaminu i spojrzał w głąb tuneli. W oddali dostrzegł kolejny fragment kamiennego muru, przy którym, jak mniemal, może znajdować się dalsza część rękopisu lub kolejny artefakt. W tym momencie zrozumiał, że nie jest tu sam — jakby echo dawnych mnichów i strażników relikwii obserwowało każdy jego ruch. Tajemnica klasztoru dopiero się zaczynała, a Jan miał poczucie, że za chwilę natrafi na coś, co odmieni jego życie i wprowadzi go głęboko w historię rycerza i jego przeznaczenia.

Jan usiadł przy kamiennej niszy, trzymając rękopis blisko latarki, której światło tańczyło na mokrych ścianach podziemi. W miarę jak zagłębiał się w tekst, coraz wyraźniej wyłaniała się sylwetka młodego rycerza — odważnego i porywczego, ale jednocześnie wrażliwego na piękno świata i tajemnicę ludzkiego losu. Każde zdanie w rękopisie przenosiło Jana w XV wiek, gdy Kłodzko i okolice tętniły życiem, ale jednocześnie kryły w sobie niebezpieczeństwa wojny husyckiej i inkwizycji.

Rycerz, którego imię wielokrotnie pojawiało się w zapiskach, nosił miecz i herb, które wydawały się znajome Janowi z lokalnych kronik i dawnych rycin. Opisywano go jako obrońcę słabych i wędrowców, człowieka, który stawiał honor ponad własne bezpieczeństwo, a jednak serce miał skradzione przez tajemniczą kobietę, uważaną przez wielu za czarownicę. Jej historia była owiana tajemnicą — spotkania z nim odbywały się w ukryciu, w cieniu lasów i klasztornych ogrodów, a każdy jej gest i słowo kryło znaczenie, które rycerz próbował odczytać.

Jan przewracał kolejne strony, gdzie pojawiały się opisane szczegóły: wygląd kobiety, sposób poruszania się, zapach kadzidła unoszący się w jej obecności i błysk w oczach, który zdawał się przewidywać przyszłość. Fascynowało go, że średniowieczne zapiski potrafiły być tak intymne i precyzyjne w opisie emocji — jakby autor znał nie tylko serca bohaterów, ale także czytał je wprost z ich myśli.

Rękopis zawierał także pierwsze fragmenty tajemniczego kodu — symbole, które zdawały się prowadzić Jana do ukrytych miejsc w Kłodzku. Jednym z nich był znak wyryty w murze klasztoru, który wcześniej minął, idąc podziemnym korytarzem. Teraz, z rękopisem w dłoniach, mógł dopasować fragmenty i zrozumieć, że każda wskazówka rycerza była nieprzypadkowa. Ktoś celowo ukrył te znaki, chcąc, by kolejne pokolenia odkryły prawdę.

Opis pierwszego spotkania rycerza z kobietą był pełen napięcia i subtelnej grozy. Spotkali się w noc przesilenia letniego, w ogrodach klasztornych, gdzie kwiaty i zioła roztaczały niezwykły zapach. Jan wyobrażał sobie, jak rycerz skrada się w cieniu murów, jak kobieta czeka na niego przy fontannie, a księżyc oświetlał ich twarze. To spotkanie stało się początkiem opowieści, która miała splatać miłość, wiarę i niebezpieczeństwo.

W rękopisie pojawiały się także wątki polityczne i wojenne — rycerz musiał zmagać się z najazdami husytów, strażnikami miasta i własnymi wątpliwościami co do lojalności panujących. Każda bitwa, każdy manewr strategiczny był opisany z niezwykłą dokładnością, niemal jak instrukcja taktyczna, co sprawiało, że Jan czuł się, jakby obserwował prawdziwe wydarzenia, a nie tylko zapis w pergaminie.

Najbardziej intrygujący był fragment dotyczący relikwii — krucyfiksu, który rycerz chronił za wszelką cenę. Według zapisków, relikwia miała moc nie tylko duchową, ale i fizyczną: wzmacniała odwagę, ale również wymagała ofiary i lojalności. Jan poczuł dreszcz na plecach — rękopis sugerował, że tajemnica krucyfiksu może mieć wpływ na wydarzenia nie tylko w przeszłości, ale także w teraźniejszości.

Jan zauważył, że fragmenty dotyczące kobiety i relikwii są połączone subtelnymi symbolami — znaki wyryte w murach, inicjały w książkach, które rycerz przynosił do klasztoru, a także wskazówki geograficzne w rękopisie. Wszystko to sugerowało, że historia rycerza i kobiety jest ściśle powiązana z miejscem, w którym Jan się znajdował.

Na koniec Jan odłożył rękopis i spojrzał w głąb podziemi. Czuł, że odkrył tylko wierzchołek góry lodowej. Przed nim rozpościerała się podróż przez stulecia, pełna tajemnic, zagadek i znaków prowadzących do miejsca, które może zmienić jego życie i historię Kłodzka. W sercu czuł podekscytowanie — wiedział, że pierwsze tajemnice rycerza dopiero zaczynają odsłaniać swoje oblicze.

Jan trzymał w ręku latarkę, której światło przesuwało się po wilgotnych, kamiennych ścianach podziemi. Cienie tańczyły na nierównym bruku, a echo jego kroków odbijało się w korytarzach, tworząc złudzenie, że ktoś inny idzie obok. Wiedział, że podziemia klasztoru nie są przypadkowe — każdy zakamarek, każda nisza mogła skrywać tajemnicę sprzed setek lat.

Pierwszy symbol, który przykuł jego uwagę, był wyryty w narożniku kamiennej ściany — drobny krzyż w kształcie łacińskiego X, częściowo zamaskowany przez porosty i wilgoć. Jan rozpoznał go z rękopisu. To był znak rycerza, pozostawiony jako wskazówka dla wybranych osób. Każde przybliżenie światła latarki do wyrytej linii wydobywało detale, które wcześniej były niewidoczne.

Idąc dalej, natrafił na kolejne symbole — niewielkie inicjały i strzałki wyryte w kamieniu, prowadzące w kierunku kolejnej komnaty. Jan zaczął łączyć je z fragmentami mapy w rękopisie i odkrył, że układ korytarzy odpowiada ulicom Starego Miasta w Kłodzku. Było jasne, że rycerz pozostawił swoje wskazówki w taki sposób, aby tylko ktoś uważny i cierpliwy mógł je odczytać.

W jednej z nisz znalazł fragment pergaminu zatopiony w ziemi. Był pożółkły, częściowo podarty, ale zawierał rysunek — kobieta stojąca przy fontannie, a nad jej głową znak w kształcie gwiazdy. Jan porównał rysunek z opisem w rękopisie — dokładnie tu, w klasztornych ogrodach, odbyło się pierwsze spotkanie rycerza z tajemniczą kobietą. Symbol gwiazdy mógł wskazywać miejsce ukrycia kolejnej wskazówki lub samej relikwii.

W miarę odkrywania kolejnych znaków Jan zauważył, że niektóre symbole powtarzają się subtelnie — inicjały rycerza, drobne krzyżyki, symbole roślin i zwierząt. Wszystko tworzyło kod, który mógł prowadzić do sekretnej komnaty lub miejsca ukrycia relikwii. Jan skrupulatnie spisywał każdy znak, starając się odtworzyć ich kolejność i znaczenie.

Najciekawszy był fragment ściany, na którym wyryto symbol — połączenie krzyża, miecza i dłoni. Jan skojarzył go z fragmentem rękopisu, który wspominał o „znaku na dłoni” — symbolu mającym wskazywać osoby wybrane do ochrony relikwii. Wiedział, że odkrył pierwszą część większej układanki.

W jednej z bocznych komnat podziemi natrafił na resztki dawnych fresków. Choć większość z nich była zniszczona, Jan dostrzegł postać rycerza i kobietę — ich sylwetki ledwie zarysowane, ale zgodne z opisem w rękopisie. Freski wyglądały na dzieło lokalnego artysty, który mógł być świadkiem wydarzeń lub znać legendę przekazywaną z pokolenia na pokolenie.

Każdy odkryty symbol sprawiał, że Jan czuł, jakby czas i przestrzeń mieszały się wokół niego. Przeszłość była obecna w podziemiach, a każdy znak miał znaczenie nie tylko historyczne, ale także osobiste — prowadził do serca tajemnicy rycerza i kobiety.

Po chwili Jan stanął przed dużym kamiennym portalem, częściowo zasłoniętym przez zawalone cegły. Wyryte na nim symbole — krzyż, gwiazda i inicjały — wyglądały jak zaproszenie do dalszej eksploracji. Wiedział, że za tą przesłoną kryje się kolejny etap podróży: miejsce, w którym przeszłość i teraźniejszość zderzą się w sposób, którego jeszcze nie potrafił przewidzieć.

Jan wziął głęboki oddech i, trzymając mocno latarkę, przygotował się do przestąpienia progu. Każdy jego krok w podziemiach klasztoru był teraz świadomy, pełen szacunku i napięcia. Ukryte symbole dopiero zaczynały opowiadać swoją historię, a tajemnica rycerza i kobiety stawała się coraz bardziej realna.

Jan przesunął latarkę po kamiennym portalu, odsuwając drobne cegły i gruz. Za przesłoną wyłoniło się wąskie przejście, które prowadziło w głąb podziemi. Powietrze było tu jeszcze bardziej wilgotne i ciężkie, a echo jego kroków odbijało się od ścian z niepokojącą precyzją. Każdy krok wprowadzał go w miejsce, gdzie przeszłość zdawała się być namacalna.

Korytarz był niski i wąski — ledwie Jan mógł przejść w pełni wyprostowany. Ściany pokrywały ślady dawnych fresków, prawie całkowicie zniszczone, ale miejscami widoczne były fragmenty postaci, herbów i roślin. Zrozumiał, że artysta próbował utrwalić coś ważnego — być może informacje lub wskazówki dla przyszłych odkrywców.

Na końcu korytarza znajdowały się podwójne drzwi z ciemnego drewna, mocno nadgryzione przez czas. Na ich powierzchni wyryto symbole — połączenie krzyża, miecza i dłoni, które Jan już wcześniej rozpoznał. Były jak klucz do otwarcia sekretnej komnaty, a ich powtarzanie wskazywało, że rycerz i jego towarzysze chcieli mieć pewność, że tylko wybrani dotrą do środka.

Jan przyłożył dłoń do symboli, porównując je z rękopisem. Zauważył, że niektóre rysunki odpowiadają fragmentom tekstu opisującego rytuał ochrony relikwii. Było jasne, że drzwi kryją coś niezwykle cennego — nie tylko historycznie, ale i osobistego dla rycerza i kobiety.

Ostrożnie otworzył drzwi. Skrzypienie zawiasów rozeszło się echem po podziemiach. Wnętrze komnaty było niewielkie, ale zaskakująco dobrze zachowane. Kamienne ściany ozdobiono freskami przedstawiającymi sceny z życia rycerza i kobiety — spotkania w klasztornych ogrodach, walki z husytami i chwile modlitwy. Wszystko było dokładnie takie, jak opisano w rękopisie.

W centralnej części komnaty stał stary, dębowy stół, na którym leżał zwinięty pergamin, a obok niego niewielkie drewniane pudełko. Jan poczuł dreszcz ekscytacji — to mogła być pierwsza fizyczna wskazówka prowadząca do relikwii. Ostrożnie rozwinął pergamin. Był to fragment dziennika rycerza, opisujący jego plany i obawy: „Jeśli kiedykolwiek ktoś odnajdzie te znaki, niech będzie godny prawdy i lojalności wobec tych, którzy odeszli”.

W pudełku znajdowały się niewielkie przedmioty: pierścień z wyrytym herbem, kilka monet oraz klucz — mosiężny, ciężki, z wyraźnym znakiem krzyża. Jan zrozumiał, że wszystko to jest częścią większej układanki. Każdy przedmiot miał znaczenie symboliczne i praktyczne — prowadził do kolejnej wskazówki lub chronił tajemnicę przed niepowołanymi.

Światło latarki odbijało się od ścian i przedmiotów, tworząc grę cieni, które wyglądały jak duchy przeszłości. Jan poczuł obecność rycerza i kobiety — ich historia była tu namacalna, niemal realna. Wiedział, że odkrycie sekretnej komnaty to dopiero początek, że kolejne zagadki czekają na niego głębiej w podziemiach.

Zanim opuścił komnatę, Jan zrobił dokładne notatki, skanował symbole i fotografował freski. Każdy szczegół mógł okazać się kluczowy w dalszej eksploracji. Wiedział, że teraz nie ma odwrotu — tajemnica relikwii i historii rycerza zaczynała realnie wnikać w jego życie, a każde kolejne odkrycie mogło zmienić wszystko, co do tej pory uważał za pewne.

Jan usiadł na kamiennej ławce przy stole w sekretnej komnacie, latarka wciąż w jego ręku. Jej snop światła odbijał się od mosiężnego klucza i pierścienia, tworząc migotliwy wzór cieni na ścianach. W ciszy podziemi każde przesunięcie powietrza, każde skrzypnięcie drewna wydawało się znaczące — jakby same ściany chciały mu coś przekazać.

Pierwsze, co zrobił, to dokładna analiza pergaminu. Rękopis rycerza zawierał nie tylko opisy miejsc i wydarzeń, ale też symbole, które Jan dopiero teraz zaczynał w pełni rozumieć. Krzyż, gwiazda i inicjały rycerza tworzyły mapę — wskazówkę prowadzącą do kolejnej części podziemnej układanki. Każdy symbol miał swoje miejsce i znaczenie.

Jan zauważył, że niektóre symbole odpowiadają fragmentom fresków na ścianach. Strzałki ukryte w ornamentach prowadziły wzrok ku niszom, w których znajdowały się kolejne znaki i małe przedmioty. Zrozumiał, że rycerz planował każdy szczegół — nie tylko zabezpieczyć relikwię, ale też pozostawić świadectwo miłości do kobiety, która była centralną postacią tej historii.

Ostrożnie podniósł pierścień i obejrzał go pod światłem latarki. Na wewnętrznej stronie wyryto inicjały rycerza i datę, która odpowiadała jednemu z najważniejszych wydarzeń w historii Kłodzka. Pierścień był jak klucz do zrozumienia chronologii zdarzeń, wskazując kolejne miejsca, które należało odwiedzić.

Następnie wziął mosiężny klucz. Był ciężki, zimny w dotyku, a jego kształt wydawał się nietypowy — nie pasował do żadnych znanych zamków w klasztorze. Jan przypomniał sobie fragment rękopisu, w którym rycerz wspominał o „drzwiach, które otwierają się tylko przed godnym”. Klucz nie był zwykłym narzędziem — był symbolem i testem jednocześnie.

Jan wziął głęboki oddech i zbliżył latarkę do ściany z freskami. Jego wzrok zatrzymał się na niewielkim znaku ukrytym w roślinie namalowanej na fresku — krzyżyk, który wskazywał kierunek wąskiego korytarza. Czuł, że każdy krok w podziemiach jest jak przesuwanie się po mapie pozostawionej pięćset lat wcześniej.

Podczas analizy symboli dostrzegł też coś niepokojącego — drobne rysy na kamieniu, których nie było w rękopisie. Wyglądały jak późniejsze ślady, być może pozostawione przez innych badaczy lub osoby poszukujące tajemnicy na przestrzeni wieków. Jan poczuł, że nie jest pierwszym, który staje w tym miejscu. To wprowadziło go w stan czujności — każdy kolejny krok musiał być ostrożny, by nie wywołać niepożądanego efektu.

Z każdym kolejnym znakiem Jan czuł, że podziemia stają się żywą kroniką przeszłości. Symboliczne ścieżki, ukryte freski i przedmioty tworzyły logiczny ciąg, który prowadził go coraz głębiej. Było jasne, że rycerz i kobieta chcieli, aby ich historia została odkryta dopiero przez osobę naprawdę uważną i oddaną prawdzie.

Na końcu podrozdziału Jan wstał, patrząc w mrok kolejnego korytarza. Światło latarki wyłowiło subtelne oznaczenia na ścianach — kolejne symbole, które czekały, by je odczytać. Wiedział, że teraz każdy jego ruch decyduje o dalszym odkryciu, a tajemnica rycerza i relikwii staje się coraz bardziej realna.Rozdział 6 — Ucieczka przez granicę

Mrok otulał lasy pogranicza, a chłodne powietrze przeszywało każdy krok Mikołaja i Elżbiety. W oddali majaczyły światła niewielkiej wioski po stronie czeskiej, które wyglądały jak ledwo zauważalne plamki w morzu ciemności. Zza drzew dobiegał szum wiatru, a liście szeleściły pod ich stopami, przypominając odległy szelest historii — walk, pościgów i ukrytych zdrad, które miały miejsce w tym samym miejscu setki lat wcześniej.

Mikołaj ścisnął rękę Elżbiety, a ich oddechy tworzyły mgiełkę pary w zimnym powietrzu. Każdy dźwięk — trzask gałązki, szelest w krzakach — budził strach przed tym, że mogą być śledzeni. Przez chwilę zatrzymali się, wsłuchując w ciszę, która wydawała się ciężka, niemal namacalna. „Musimy trzymać się głównych ścieżek i unikać wiosek — każda ludzka obecność może nas zdradzić” — szepnął Mikołaj.

Droga była wyboista i pełna pułapek — głębokie koleiny po dawnych wozach, resztki kamieni wysuniętych z podłoża, a gdzieniegdzie błotniste kałuże, w których odbijało się bladoniebieskie światło księżyca. W tym oświetleniu cienie drzew wydawały się żywe, jakby same lasy obserwowały ich poczynania. Elżbieta posuwała się ostrożnie, kładąc każdy krok tak, by nie wydawać dźwięku.

W miarę jak zbliżali się do granicy, zmieniał się krajobraz. Zamiast gęstego lasu pojawiały się wzgórza i strumienie, które trzeba było forsować, stąpając po wilgotnych kamieniach. Strumień szumiał cicho, a woda odbijała światło gwiazd, tworząc złudzenie, że ziemia drży pod ich stopami. „Jeszcze kilka godzin — potem będziemy bezpieczni po drugiej stronie” — powiedział Mikołaj, choć sam nie był pewny, czy uda im się uniknąć patrolu.

W pewnym momencie, kiedy wspinali się na wzgórze, dostrzegli sylwetki koni i ludzi patrolujących granicę. Ich serca zamarły, a każdy ruch musiał być perfekcyjnie wyważony. Ukryli się w zagajniku, gdzie krzewy i stare drzewa dawały im osłonę, i wstrzymali oddech. Patrol przeszedł kilka metrów obok, nie zauważając ich obecności, a cienie minęły ich kryjówkę jak duchy.

— To było bliskie…” — wyszeptała Elżbieta, ocierając pot z czoła. Mikołaj skinął głową, czując ciężar odpowiedzialności. Ich ucieczka była nie tylko próbą przetrwania — była koniecznością. Relikwia, którą Mikołaj znalazł w podziemiach, nie mogła wpaść w ręce inkwizytorów ani wrogich wojsk.

Kiedy noc zaczęła ustępować bladym światłem poranka, dotarli do skraju lasu. Przed nimi rozpościerała się dolina, gdzie mgła powoli opadała nad polami. Widok był piękny i przerażający zarazem — wolność była na wyciągnięcie ręki, ale każdy krok w dolinie mógł być zdradą.

Elżbieta oparła się o Mikołaja i spojrzała w stronę wschodzącego słońca. „Kiedyś będziemy mogli wrócić… ale nie teraz. Teraz liczy się tylko ucieczka”. Mikołaj przytaknął i ruszyli ostrożnie w dół wzgórza, w stronę granicy, mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże ich w blasku wschodzącego dnia.

Mgła i cień przysłaniały ich sylwetki, a krok po kroku, z każdym uderzeniem serca, Mikołaj i Elżbieta zbliżali się do wolności, wiedząc, że ich droga jest pełna niebezpieczeństw, a każdy moment może zadecydować o życiu lub śmierci.

Mgła opadała nisko nad doliną, a poranne światło rozpraszało cienie drzew, tworząc dziwne, nierealne kształty. Mikołaj i Elżbieta poruszali się ostrożnie, starając się unikać wszelkich śladów, które mogłyby zdradzić ich obecność. Każdy krok był testem zręczności i cierpliwości — wystarczyło jedno źle postawione stąpnięcie na wilgotnym kamieniu, by echo ich ruchu rozniosło się po okolicy.

Zza wzgórza dobiegł odległy odgłos koni. Serce Mikołaja zabiło mocniej. „Patrol… niech Bóg będzie z nami” — wyszeptał, chwytając dłoń Elżbiety. Uciekali przez pola, których trawa skrywała wilgoć nocy, a każdy krzak i zagłębienie w ziemi stawało się potencjalną przeszkodą.

Nagle Mikołaj zatrzymał się i położył palec na ustach. Z oddali dobiegł szelest — to nie były konie, lecz ludzkie kroki, ciężkie i zdecydowane. Ktoś ich ścigał. Elżbieta spojrzała na niego w panice, ale Mikołaj potrząsnął głową: „Musimy rozdzielić ścieżki. Spotkamy się przy starej kapliczce na wzgórzu, tam jest bezpieczne miejsce”.

Sercem miasta husytów i jego okolic wciąż tliły się opowieści o zdradach i nieprzyjacielskich zasadzkach. Mikołaj i Elżbieta wiedzieli, że każdy krok w dolinie może ich zdradzić — strażnicy graniczni, najemnicy lub lojalni inkwizytorzy czaili się w okolicy. Rozdzielenie było ryzykowne, ale konieczne.

Elżbieta pobiegła w lewo, znikając w gęstwinie krzewów, a Mikołaj skierował się w prawo, przeciskając przez bagno i wilgotne zagłębienia terenu. Jego serce biło tak głośno, że słyszał własny oddech. Każdy krok był wyważony, jakby stąpał po linie nad przepaścią — najmniejszy błąd oznaczałby śmierć lub pojmanie.

W pewnym momencie Mikołaj dostrzegł zwisające z drzew fragmenty płótna — pozostałości dawnych pułapek czy znaków ostrzegawczych. Przeszedł ostrożnie między nimi, unikając kłujących gałęzi. Wilgoć z podmokłego gruntu przenikała jego ubranie, a chłód przenikał do kości.

Zza jednego z wzniesień dobiegło nagłe wołanie. Nie było czasu na wahanie — Mikołaj przyspieszył, skacząc przez strumień, który wcześniej wydawał się spokojny. Woda obmyła mu stopy, lecz adrenalina rozgrzała mięśnie. Każdy oddech był świadectwem życia i strachu zarazem.

Kiedy w końcu dotarł do starej kapliczki na wzgórzu, jego serce nieco się uspokoiło. Kapliczka była opuszczona od lat, porośnięta bluszczem i mchem, jej kamienne mury nosiły ślady upływu czasu. Mikołaj wiedział, że w tym miejscu znajdzie chwilowy spokój, a może i wskazówki dotyczące dalszej drogi.

Elżbieta już tam była, drżąca, ale cała. Spotkanie w tym miejscu było dowodem na to, że mimo niebezpieczeństw i zdrad, ich więź przetrwała próbę nocy. „Nie możemy tu długo zostać. Oni nas szukają” — powiedział Mikołaj, spoglądając na okoliczne wzgórza.

Nad doliną unosiła się mgła, a słońce wschodziło coraz wyżej, odsłaniając szczegóły terenu. Ich ucieczka nie była jeszcze zakończona. Każdy krok, każda decyzja, miała znaczenie. Mikołaj i Elżbieta wiedzieli, że w tej podróży nie chodzi już tylko o życie — chodziło o przetrwanie tajemnicy, którą chronili, o relikwię, o historię, którą mogła zmienić ich świat na zawsze.

Mgła w dolinie stawała się coraz gęstsza, a słońce ledwo przebijało się przez niskie chmury, nadając krajobrazowi surrealistyczny, niemal złowieszczy ton. Mikołaj i Elżbieta, choć chwilowo bezpieczni przy opuszczonej kapliczce, wiedzieli, że nie mogą tu pozostać. Każdy moment spokoju był złudny — wroga obecność wciąż była wyczuwalna w powietrzu.

— Musimy ruszać dalej, w kierunku starych jaskiń przy granicy” — szepnął Mikołaj, oceniając mapę, którą narysował jeszcze w nocy. Jego oczy badały teren, wyłapując każdą nierówność, każdy cień, który mógł ukrywać zagrożenie. Elżbieta skinęła głową, starając się ukryć drżenie dłoni.

Przez kolejne kilometry przemierzali zarośnięte ścieżki, skręcając między drzewami, przeskakując przez błotniste wąwozy i przeciskając się przez gęste krzewy. Każdy szelest liści przyprawiał ich o dreszcz, a echo ich kroków rozchodziło się daleko po dolinie. Mikołaj czuł, że nie mogą pozwolić sobie na chwilę nieuwagi.

W pewnym momencie zauważyli porzucone na ścieżce odzienie. Wyglądało, jakby ktoś spiesząc się, zostawił część bagażu lub ubrania. „Ktoś nas śledził i zostawił ślad” — powiedział Mikołaj, sprawdzając teren wokół. W jego umyśle pojawiła się myśl, że nie wszyscy, którym ufali, mogli być sojusznikami.

Nagle zza gęstwiny dobiegł odgłos łamanego gałęzia. Mikołaj instynktownie złapał Elżbietę i pociągnął w boczną ścieżkę, która prowadziła w kierunku rzeki. Ich serca biły w rytmie strachu i adrenaliny. Każdy krok był ryzykiem — mogli natrafić na patrol lub zdradzonego sprzymierzeńca.

Po kilku minutach dotarli do małego strumienia, który musieli pokonać. Woda była lodowata, a prąd wartki. Mikołaj pomógł Elżbiecie przejść, uważając, by nie zostawić śladów w mule. Każde potknięcie mogło kosztować ich życie. Kiedy wreszcie znaleźli się na drugim brzegu, oboje westchnęli z ulgą, choć wiedzieli, że to tylko chwilowa pauza.

Podczas marszu Mikołaj obserwował okolicę, szukając ukrytych ścieżek, starych kamiennych schodów, które mogły prowadzić do bezpiecznych kryjówek. Jego oczy przyzwyczaiły się już do półmroku, a wyczulenie na dźwięki było niemal nadludzkie. Każdy oddech, każdy szelest wiatru mógł zdradzić ich pozycję.

Zza wzgórza dobiegło szczekanie psa — znak, że patrol wroga był blisko. Mikołaj i Elżbieta ukryli się w gęstych zaroślach, przylegając do ziemi. Czekali w milczeniu, słysząc oddalające się kroki. Ich twarze były mokre od potu, a ręce drżały, ale przetrwali kolejną próbę.

Po chwili kontynuowali marsz, prowadzeni instynktem i mapą. Ich celem były stare jaskinie przy granicy, miejsce znane tylko nielicznym. Mikołaj wiedział, że jeśli uda im się tam dotrzeć, zyskają przewagę nad ścigającymi ich wrogami — czas na odpoczynek i planowanie kolejnych ruchów.

Wieczór zbliżał się powoli, a mgła zaczynała znikać, odsłaniając kontury wzgórz i dolin. Mikołaj spojrzał na Elżbietę i uśmiechnął się lekko, choć wiedział, że niebezpieczeństwo wciąż jest blisko. „Jeszcze chwila, jeszcze kawałek, a znajdziemy schronienie” — wyszeptał. Ich podróż była daleka od zakończenia, a tajemnica, którą chronili, wciąż wymagała odwagi, sprytu i poświęcenia.

Gdy mgła opadła, ukazując wyraźniej kontury doliny, Mikołaj i Elżbieta dostrzegli stare, kamienne schronienie — ruiny dawnego młyna przy granicy, który mógł posłużyć za chwilowy azyl. Budowla była częściowo zawalona, a dach przegniły, ale ściany wciąż stały stabilnie, tworząc namiastkę osłony.

— Tu możemy przeczekać dzień” — powiedział Mikołaj, a w jego głosie pobrzmiewała ulga, choć oczy wciąż badały każdy cień. Wchodząc do środka, oboje ostrożnie przeciskali się przez zawalone belki i gruz. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i wilgoci, a w kątach czaiły się pajęczyny.

Elżbieta uklękła przy starym kamieniu, opierając się plecami o ścianę. Jej oddech był ciężki, a ręce drżały. „Nie mogę uwierzyć, że udało nam się dotrzeć aż tutaj” — wyszeptała, wpatrując się w ciemność wnętrza. Mikołaj podszedł do niej, kładąc rękę na ramieniu. „Jeszcze chwila spokoju. Potem ruszamy dalej” — odpowiedział, choć sam czuł ciężar zmęczenia.

Zza gruzów dobiegł dźwięk — stłumiony, ale wyraźny. Mikołaj odruchowo sięgnął po miecz, choć wiedział, że starcia w tym miejscu będą trudne. W ciemności pojawiła się postać — wysoki, szczupły mężczyzna z twarzą częściowo zasłoniętą kapturem. „Kto tam?” — zapytał Mikołaj, głos pełen ostrożności. Postać uniosła dłonie w geście pokoju.

— Nie szukam walki” — odezwał się mężczyzna, odsłaniając częściowo twarz. „Jestem Tomasz, znam drogę przez lasy przy granicy. Mogę wam pomóc, jeśli mi zaufacie.” Mikołaj spojrzał na Elżbietę. Jej oczy zdradzały niepewność, ale też potrzebę pomocy. Po krótkiej wymianie spojrzeń zdecydowali się zaufać nieznajomemu.

Tomasz wiódł ich wąską ścieżką między kamieniami i drzewami, wciąż ukrytą w cieniu gęstych zarośli. Każdy krok wymagał koncentracji — gałąź złamana pod stopą mogła zdradzić ich obecność wrogom. Mgła powoli opadała, odsłaniając nierówny teren, a w oddali słychać było strumienie i szelest liści niesionych przez wiatr.

Po kilku godzinach marszu dotarli do starej kapliczki, ukrytej w głębi lasu. Kamienna budowla była porośnięta mchem i bluszczem, a drzwi częściowo oderwane od zawiasów. „Tu możemy przeczekać noc” — powiedział Tomasz, wchodząc pierwszy, sprawdzając teren. Mikołaj i Elżbieta zajęli miejsce za nim, w milczeniu obserwując wnętrze.

Wewnątrz panował półmrok. Ogień z dawnej lampy kaplicznej dawno zgasł, pozostawiając tylko resztki popiołu i drobny kurz unoszący się w powietrzu. Mikołaj wyjął mapę i przeanalizował trasę — kolejne przesmyki i jaskinie były wciąż daleko, a noc zbliżała się szybko. Musieli znaleźć bezpieczne miejsce na odpoczynek i planować następny ruch.

Elżbieta usiadła przy starym ołtarzu, badając każdy zakamarek. „Czuję, że ktoś nas obserwuje” — wyszeptała. Jej intuicja była nieomylną wskazówką. Mikołaj skinął głową, unosząc miecz, gotów do obrony. Napięcie było niemal namacalne — każdy dźwięk, każdy cień budził lęk i niepewność.

Noc zapadła całkowicie. W świetle księżyca i gwiazd, sylwetki Mikołaja, Elżbiety i Tomasza stapiały się z cieniami ruin. To była chwila oddechu, ale i czujności — bo granica była blisko, a wrogi patrol mógł pojawić się w każdej chwili. Ich ucieczka trwała nadal, a każda chwila mogła decydować o życiu lub śmierci.

Noc była głęboka, a wiatr przemykał między drzewami, niosąc zapach wilgotnej ziemi i liści. Mikołaj prowadził grupę wzdłuż wąskiej ścieżki wzdłuż granicy, starając się unikać otwartych przestrzeni. Każdy krok wydawał się niepewny — nierówne kamienie i korzenie drzewa tworzyły pułapki, w które łatwo było wpaść.

— Ciszej… każdy dźwięk może nas zdradzić” — szepnął, kładąc palec na ustach Elżbiety. Jej oczy były szeroko otwarte, napięte jak struna. Tomasz szedł przed nimi, wyczulony na każdy szelest w krzakach.

Nagle zza drzew dobiegł cichy trzask — gałąź złamana przez kogoś lub coś. Mikołaj zatrzymał się odruchowo, unosząc miecz, gotów do walki. W ciemności, między drzewami, majaczyły sylwetki — kilku uzbrojonych mężczyzn, ich twarze częściowo ukryte kapturami. „Patrol!” — wyszeptał Tomasz.

Mikołaj od razu rozpoznał zagrożenie. Nie mieli szans w otwartym starciu. „Skręćcie w lewo, między skały!” — rozkazał, wskazując wąską szczelinę skalną, przez którą mogła przejść tylko jedna osoba naraz. Elżbieta przycisnęła się do niego, czując jego ciepło i pewność, które dawały jej odrobinę odwagi.

Pierwszy przeszedł Tomasz, pomagając im przemieszczać się sprawnie przez wąskie przejście. Mikołaj z Elżbietą tuż za nim. Kiedy ostatni zbliżył się do skały, jeden z wrogów zauważył ich ruch i krzyknął. Echo rozległo się w lesie jak huk armaty.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij