Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krzyżacy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Krzyżacy - ebook

Z wiarą na sztandarach i mieczem w ręku – opowieść o budowie potęgi państwa zakonnego i jego upadku.

Jak to możliwe, że garstka rycerzy-zakonników w ciągu kilkudziesięciu lat stworzyła nad Bałtykiem regionalne mocarstwo?

Byli religijnymi fanatykami, czy raczej cynicznie wykorzystywali wiarę jako pretekst do bezwzględnych podbojów?

Na czym polegał ich organizacyjny geniusz i z czego wynikały militarne sukcesy?

I w końcu dlaczego tak świetnie funkcjonująca machina zacięła się i na początku XVI wieku na dobre przestała istnieć?

Sławomir Leśniewski, autor takich historycznych bestsellerów jak Potop, Drapieżny ród Piastów czy Chmielnicki. Burzliwe losy Kozaków, łączy literacki polot z historyczną rzetelnością i ukazuje krzyżaków z wielu perspektyw: od szerokiej panoramy średniowiecznej polityki po zbliżenia na intrygujące detale. Widzimy rycerzy zakonu, kiedy bronią Akki przed mamelukami, krwawo pacyfikują powstania Prusów, walczą pod Płowcami z królem Łokietkiem, przygotowują się do bitwy pod Grunwaldem i toczą boje w morderczej trzynastoletniej wojnie na wyczerpanie z Kazimierzem Jagiellończykiem.

Byli brutalni, zdeterminowani i niezwykle skuteczni. Czy jednak w pełni zasługują na swoją czarną legendę, znaną z powieści Henryka Sienkiewicza i słynnego filmu Aleksandra Forda?

Krzyżacy. Czarno-biała legenda to fascynująca, nierozerwalnie związana z historią Polski opowieść o najpotężniejszym zakonie rycerskim średniowiecza.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07808-2
Rozmiar pliku: 5,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

GRUN­WALD. ZŁA­MA­NY KRĘGO­SŁUP?

„Roz­bie­gli się jak obłąka­ni po do­mach, sa­lach i izbach i wie­le nocy spędzi­li na la­men­tach, smut­kach i skar­gach”.

(Jan Dłu­gosz o re­ak­cji prze­by­wa­jących w Mal­bor­ku bra­ci za­kon­nych na wie­ść o klęsce wojsk krzy­żac­kich pod Grun­wal­dem)

Bitwa pod Grun­wal­dem zaj­mu­je szcze­gól­ne miej­sce w pol­skiej hi­sto­rii. Zo­sta­ła przed­sta­wio­na w set­kach po­pu­lar­nych mo­no­gra­ficz­nych opra­co­wań i w opa­słych dzie­łach po­świ­ęco­nych pol­skiej woj­sko­wo­ści. Data jej sto­cze­nia, jako jed­na z nie­licz­nych, ko­ja­rzy się wi­ęk­szo­ści Po­la­ków. Po­dob­nie jak prze­kaz mó­wi­ący o wiel­kim zwy­ci­ęstwie wojsk kró­la Ja­gie­łły nad ar­mią krzy­żac­ką. Tyle i tyl­ko tyle. Bar­dziej szcze­gó­ło­we in­for­ma­cje i fra­pu­jące oko­licz­no­ści to­wa­rzy­szące jed­nej z naj­wi­ęk­szych ba­ta­lii ko­ńca śre­dnio­wie­cza dla zde­cy­do­wa­nej wi­ęk­szo­ści ro­da­ków, któ­rzy zna­jo­mo­ść hi­sto­rii wy­nie­śli przede wszyst­kim ze szko­ły, po­zo­sta­ją jed­nak w sfe­rze nie­wie­dzy. Dla­te­go w tym roz­dzia­le po­zwo­lę so­bie je­dy­nie na­szki­co­wać prze­bieg star­cia i po­ło­żyć głów­ne ak­cen­ty na mniej zna­ne fak­ty, roz­wie­wa­jąc jed­no­cze­śnie ja­kąś część na­ro­słych wo­kół Grun­wal­du mi­tów. Ze­bra­ło się ich nie­ma­ło, po­dob­nie jak w przy­pad­ku prze­świad­cze­nia o ogrom­nej tech­nicz­nej prze­wa­dze wojsk za­ko­nu nad ar­mią Ja­gie­łły i Wi­tol­da. Ob­raz bi­twy wy­pa­czył w znacz­nym stop­niu Dłu­gosz, któ­ry w wie­lu frag­men­tach swo­jej re­la­cji opie­rał się na Zbi­gnie­wie Ole­śnic­kim, jej uczest­ni­ku i przy­pusz­czal­nym au­to­rze Kro­ni­ki kon­flik­tu Wła­dy­sła­wa kró­la pol­skie­go z Krzy­ża­ka­mi w roku Pa­ńskim 1410, pra­gnącym ukryć wła­sną nie­udol­no­ść i ma­ni­pu­lu­jącym fak­ta­mi.

Wzno­wie­nie woj­ny na­stąpi­ło wie­czo­rem 24 czerw­ca. Tym ra­zem to Po­la­cy i Li­twi­ni za­ata­ko­wa­li pierw­si. Ce­lem ude­rze­nia sta­ło się po­gra­ni­cze ku­jaw­skie i Nowa Mar­chia; Żmu­dzi­ni wy­ko­na­li sa­bo­ta­żo­wy za­gon w kie­run­ku Ra­gne­ty. Z To­ru­nia wi­dać było łuny po­ża­rów pło­nących wsi. Je­dy­nie trzy ty­go­dnie dzie­li­ły za­kon krzy­żac­ki oraz Pol­skę i Li­twę od jed­ne­go z naj­wi­ęk­szych sta­rć w ko­ńców­ce eu­ro­pej­skie­go śre­dnio­wie­cza. Nim jed­nak do nie­go do­szło, prze­ciw­ni­cy zdąży­li po­pe­łnić po kil­ka po­wa­żnych błędów i na­wza­jem się za­sko­czyć.

Ja­giel­le i Wi­tol­do­wi uda­ło się zmy­lić krzy­żac­kich szpie­gów i utwier­dzić wro­ga w prze­ko­na­niu, że ich ar­mie po­łączą się w War­sza­wie, cze­mu nie mógł prze­szko­dzić. W rze­czy­wi­sto­ści sta­ło się to już na pra­wym brze­gu Wi­sły, w od­le­gło­ści tyl­ko tro­chę wi­ęk­szej od za­kon­nych gra­nic niż sto ki­lo­me­trów. Po­la­cy sfor­so­wa­li rze­kę po przy­go­to­wa­nej za­wcza­su w naj­głęb­szej ta­jem­ni­cy prze­pra­wie. Jej twór­ca, nie­ja­ki mistrz Ja­ro­sław, roz­po­czął bu­do­wę mo­stu na ło­dziach już w zi­mie, za­raz po na­ra­dzie w Brze­ściu, a jego pra­cę w Ko­zie­ni­cach nad­zo­ro­wał sta­ro­sta ra­dom­ski Do­bro­gost Czar­ny z Od­rzy­wo­łu her­bu Na­łęcz. Po­szcze­gól­ne części prze­pra­wy spła­wio­no w dół rze­ki, zmon­to­wa­no je w ca­ło­ść pod Czer­wi­ńskiem i Po­la­cy prze­szli na dru­gi brzeg Wi­sły, sze­ro­kiej w tym miej­scu na oko­ło pi­ęćset me­trów, w ci­ągu trzech dni! Mi­strza Ja­ro­sła­wa przed­sta­wia się jako ge­nial­ne­go twór­cę, a jego dzie­ło uzna­je za szczyt ów­cze­snych osi­ągni­ęć tech­nicz­nych. Do­brze jed­nak wie­dzieć, że za­le­d­wie kil­ka lat wcze­śniej w dzie­le Bel­li­for­tis jego au­tor, Kon­rad Ky­eser, zwi­ąza­ny z dwo­rem Luk­sem­bur­gów, przed­sta­wił opis i do­kład­ny szkic po­dob­ne­go mo­stu i przy­pusz­czal­nie pod­su­nął Po­la­kom po­my­sł zbu­do­wa­nia wzo­ro­wa­nej na nim prze­pra­wy. Ulrich von Jun­gin­gen za­pew­ne nie tra­cił cza­su na lek­tu­ry tego ro­dza­ju re­wo­lu­cyj­nych opra­co­wań i wie­ści o mo­ście mi­strza Ja­ro­sła­wa zbył lek­ce­wa­żącym ko­men­ta­rzem.

Trzy dni po sfor­so­wa­niu Wi­sły do obo­zu Ja­gie­łły pod wsią Je­żów przy­by­li po­sło­wie Zyg­mun­ta Luk­sem­bur­skie­go, a wraz z nimi Krzysz­tof Gers­dorf, przed któ­rym król nie ukry­wał po­tęgi wła­snych wojsk. Za­rów­no on, jak i po­sło­wie węgier­scy krążący w na­stęp­nych dniach po­mi­ędzy pol­sko-li­tew­skim obo­zem a Krzy­ża­ka­mi mie­li im przez cały czas do­star­czać ak­tu­al­nych wia­do­mo­ści na te­mat wojsk pol­skie­go kró­la. To było dziw­ne za­cho­wa­nie. Mi­ko­łaj­czak po­sta­wił tezę, że wład­ca „samą de­mon­stra­cją siły chciał wy­mu­sić przy­jęcie ko­rzyst­nych wa­run­ków po­ko­ju”. Nie­wy­klu­czo­ne zresz­tą, że miał na to na­dzie­ję do sa­me­go ko­ńca, jesz­cze w dniu bi­twy, zwle­ka­jąc do ostat­niej chwi­li z da­niem sy­gna­łu do wal­ki. Prze­sądzi­ło o nim do­pie­ro ka­te­go­rycz­ne we­zwa­nie do boju wy­sła­ne przez wiel­kie­go mi­strza, a słyn­ne dwa na­gie mie­cze wręczo­ne Ja­giel­le przez pysz­nych Krzy­ża­ków – rze­ko­mo jako wy­raz lek­ce­wa­że­nia i po­gar­dy dla prze­ciw­ni­ka – sta­no­wi­ły w rze­czy­wi­sto­ści sym­bo­licz­ne rzu­ce­nie ręka­wi­cy, co było wpi­sa­ne w ry­cer­ski etos. W tra­dy­cji krzy­żac­kiej, wprost prze­ciw­nie niż w pol­skiej hi­sto­rio­gra­fii, za­cho­wa­nie wiel­kie­go mi­strza, któ­ry zre­zy­gno­wał z za­sko­cze­nia i wy­zwał wro­ga na bój, było oce­nia­ne jako wiel­ce ho­no­ro­we.

Po­la­cy i Li­twi­ni prze­kro­czy­li za­kon­ną gra­ni­cę 9 lip­ca. Za­raz po tym do­szło do po­wa­żne­go in­cy­den­tu, któ­ry zresz­tą był pó­źniej wy­ko­rzy­sty­wa­ny pro­pa­gan­do­wo przez Krzy­ża­ków. Gru­pa li­tew­skich wo­jów ogra­bi­ła ko­ściół i do­pu­ści­ła się pro­fa­na­cji Najświ­ęt­sze­go Sa­kra­men­tu. Dwaj z nich zo­sta­li ska­za­ni na śmie­rć, a karę po­wie­sze­nia na oczach woj­ska mu­sie­li wy­ko­nać na so­bie wła­sno­ręcz­nie. Ale żądzy ra­bun­ku i mor­du w ar­mii, w ten po­ka­zo­wy i ja­kże bru­tal­ny spo­sób, nie uda­ło się uga­sić. Czte­ry dni pó­źniej, po kil­ku­go­dzin­nych wal­kach, żo­łnier­ska tłusz­cza wda­rła się w mury Dąbrow­na, mor­du­jąc i gra­bi­ąc wszel­ki do­by­tek. Miesz­ka­ńcy i za­ło­ga zo­sta­li bez­li­to­śnie wy­rżni­ęci lub po­szli do nie­wo­li, mia­stecz­ko pusz­czo­no z dy­mem, a nie­licz­ni zbie­go­wie roz­nie­śli wie­ści o bar­ba­rzy­ńskim za­cho­wa­niu ar­mii Ja­gie­łły i Wi­tol­da.

Wiel­ki mistrz, któ­re­go naj­wi­ęk­szym stra­te­gicz­nym błędem było do­pusz­cze­nie do po­łącze­nia wojsk pol­sko-li­tew­skich, zdo­łał częścio­wo go na­pra­wić, za­bez­pie­cza­jąc prze­pra­wę na Drwęcy pod Ku­rzęt­ni­kiem i tam za­mie­rza­jąc sto­czyć bi­twę obron­no-za­czep­ną, ale po ode­jściu wro­ga z oko­lic so­lid­nie umoc­nio­ne­go bro­du pod­jął de­cy­zję o jej wy­da­niu w in­nym miej­scu. To zaś, jak po­ka­zał prze­bieg wy­da­rzeń, oka­za­ło się fa­tal­nym wy­bo­rem. Ulrich von Jun­gin­gen le­piej jed­nak ma­new­ro­wał swo­imi od­dzia­ła­mi i 14 lip­ca po­ja­wi­ła się przed nim szan­sa na pe­łne za­sko­cze­nie prze­ciw­ni­ka mi­ędzy Fry­gno­wem i Grun­wal­dem. Nie wy­ko­rzy­stał jej wo­bec zmęcze­nia wła­snych wojsk i zmia­ny kie­run­ku mar­szu przez ar­mię pol­sko-li­tew­ską. Uda­ło mu się na­to­miast do­brze wy­ko­rzy­stać wa­run­ki te­re­no­we i ukryć przed nie­przy­ja­cie­lem swój od­wód w ob­szer­nej do­li­nie. Do kon­fron­ta­cji do­szło na­za­jutrz w re­jo­nie Stębar­ku i Grun­wal­du.

So­jusz­ni­cze woj­ska zaj­mo­wa­ły front sze­ro­ko­ści oko­ło trzech ki­lo­me­trów, ma­jąc w pierw­szym rzu­cie po­nad trzy­dzie­ści cho­rągwi i resz­tę wojsk uszy­ko­wa­nych w głąb ugru­po­wa­nia. Pra­we skrzy­dło two­rzy­ły od­dzia­ły Wi­tol­da, z Li­twi­na­mi w cen­trum, cho­rągwia­mi smo­le­ński­mi po ich pra­wej stro­nie i Ta­ta­ra­mi po le­wej, na­to­miast na dru­giej, le­wej flan­ce usta­wi­ły się pol­skie jed­nost­ki z cho­rągwia­mi ma­ło­pol­ski­mi, go­ńczą i św. Je­rze­go w cen­trum szy­ku, oraz Wiel­ko­po­la­na­mi usy­tu­owa­ny­mi na ze­wnątrz.

Krzy­ża­cy sta­nęli w trzech rzu­tach skła­da­jących się od­po­wied­nio z dwu­dzie­stu pi­ęciu, oko­ło dzie­si­ęciu i szes­na­stu cho­rągwi; te ostat­nie, ukry­te do­brze przed nie­przy­ja­cie­lem i mo­gące li­czyć oko­ło trzech i pół ty­si­ąca lu­dzi, sta­no­wi­ły od­wód. Na cze­le za­jęła po­zy­cje ar­ty­le­ria i – praw­do­po­dob­nie – od­dzia­ły pie­sze.

Obie ar­mie dłu­go tkwi­ły na­prze­ciw sie­bie, co w pa­nu­jącym upa­le nie mo­gło być ni­czym przy­jem­nym, szcze­gól­nie dla ci­ężko­zbroj­nej krzy­żac­kiej jaz­dy. Ja­gie­łło żar­li­wie się mo­dlił, przy­jął ko­mu­nię, ale też zdążył pa­so­wać na ry­ce­rzy kil­ku­set gierm­ków, co zwy­kle czy­nio­no już po bi­twie. Po­wsta­je py­ta­nie, czy po­stępu­jąc w ten spo­sób, chciał osła­bić siły fi­zycz­ne Krzy­ża­ków, po­dob­nie jak miał to zro­bić w ko­ńcu XVII wie­ku Jan So­bie­ski z Tur­ka­mi pod Cho­ci­miem, z roz­my­słem apli­ku­jąc im ca­ło­noc­ne czu­wa­nie w stru­gach mar­z­nące­go desz­czu. A może ra­czej, co już sy­gna­li­zo­wa­no, jesz­cze w ostat­niej chwi­li li­czył na ro­zejm?

Wła­dy­sław Ja­gie­łło i Wi­told mo­dlący się przed bi­twą pod Grun­wal­dem, Jan Ma­tej­ko, 1855 rok.

Wła­ści­wa bi­twa, po­prze­dzo­na roz­po­znaw­czym ude­rze­niem lek­kiej jaz­dy Wi­tol­da na po­zy­cje krzy­żac­kiej ar­ty­le­rii, roz­po­częła się w po­łud­nie. Sta­ło się to krót­ko po epi­zo­dzie z na­gi­mi mie­cza­mi i cof­ni­ęciu się przez krzy­żac­kie woj­ska, któ­re w ten spo­sób dały wi­ęcej wol­ne­go pola do roz­wi­ni­ęcia szy­ków przez wro­ga. Jak na­pi­sał bi­skup Ole­śnic­ki w Kro­ni­ce kon­flik­tu: „Trwa­ła za­się bi­twa przez sze­ść go­dzin i wów­czas do­pie­ro Krzy­ża­cy zwró­ci­li się do od­wro­tu. Tym ra­zem uszli aż do swo­ich obo­zów”.

Woj­ska Ja­gie­łły i Wi­tol­da za­ata­ko­wa­ły jed­no­cze­śnie na ca­łym fron­cie. Pierw­sza faza star­cia przy­nio­sła wi­ęk­sze po­wo­dze­nie Krzy­ża­kom. Po­la­kom uda­ło się ze­pchnąć wro­ga o sto kil­ka­dzie­si­ąt me­trów, ale Krzy­ża­cy to samo uczy­ni­li z Li­twi­na­mi, co spo­wo­do­wa­ło nie­bez­piecz­ne roz­lu­źnie­nie szy­ku na sty­ku ar­mii pol­sko-li­tew­skiej. Do­sko­na­le wy­ko­rzy­stał ten mo­ment Ulrich von Jun­gin­gen, kie­ru­jąc do­dat­ko­we siły w po­wsta­łą lukę. Naj­pierw rzu­ci­li się do uciecz­ki Ta­ta­rzy, po­ci­ąga­jąc za sobą nie tyl­ko jaz­dę li­tew­ską i Ru­si­nów, ale też wie­lu pol­skich ry­ce­rzy i cze­sko-mo­raw­skich na­jem­ni­ków spod cho­rągwi św. Je­rze­go. Na pla­cu, wśród resz­tek swo­ich wojsk, po­zo­stał Wi­told, któ­ry, jak na­pi­sał Dłu­gosz, „bi­czem i po­tężnym krzy­kiem” usi­ło­wał bez­sku­tecz­nie po­wstrzy­mać pa­ni­kę, a ta­kże trzy trwa­jące nie­ustępli­wie na pier­wot­nych po­zy­cjach cho­rągwie smo­le­ńskie do­wo­dzo­ne przez ro­dzo­ne­go bra­ta wiel­kie­go ksi­ęcia, knia­zia Se­me­na-Lin­gwe­na Ol­gier­do­wi­cza. Dziel­ni Smo­le­ńsz­cza­nie po­nie­śli ogrom­ne stra­ty, a jed­na z cho­rągwi zo­sta­ła wy­bi­ta nie­mal do nogi.

Hi­sto­ry­cy do dzi­siaj spie­ra­ją się, czy uciecz­ka części ar­mii wiel­kie­go ksi­ęcia była tak­tycz­nym po­su­ni­ęciem ob­li­czo­nym na spro­wo­ko­wa­nie Krzy­ża­ków do zła­ma­nia wła­snych szy­ków i męczącej po­go­ni, zresz­tą często sto­so­wa­nym przez Ta­ta­rów. Wy­da­je się, że sta­no­wi­ła ra­czej spon­ta­nicz­ny, wy­mu­szo­ny sy­tu­acją od­ruch. W prze­ciw­nym ra­zie ucie­ka­jące od­dzia­ły z pew­no­ścią wci­ągnęły­by prze­ciw­ni­ka w przy­go­to­wa­ną wcze­śniej za­sadz­kę. Tak się jed­nak nie sta­ło i po pew­nym cza­sie za­rów­no po­wra­ca­jący na pole bi­twy Krzy­ża­cy, jak i wo­jow­ni­cy Wi­tol­da – jed­ni i dru­dzy prze­trze­bie­ni li­czeb­nie, ale pe­łni bo­jo­we­go ani­mu­szu – znów przy­stąpi­li do wal­ki.

Losy ba­ta­lii wa­ży­ły się do wcze­sne­go wie­czo­ra. Wal­ce to­wa­rzy­szy­ły dra­ma­tycz­ne mo­men­ty, cho­ćby utra­ta cho­rągwi przez pol­skie­go cho­rąże­go, co na krót­ką chwi­lę, do cza­su jej od­zy­ska­nia, spo­wo­do­wa­ło wy­buch ra­do­ści po stro­nie wro­ga. Zu­pe­łnie nie­spo­dzie­wa­nie za­gro­żo­ne zo­sta­ło ży­cie Ja­gie­łły, za­ata­ko­wa­ne­go przez po­je­dyn­cze­go je­źdźca, „go­ścia” za­ko­nu Dy­pol­da von Köc­krit­za, któ­ry ode­rwał się od for­ma­cji i z na­sta­wio­ną ko­pią sza­rżo­wał na kró­la. Wład­ca nie unik­nął star­cia i ra­nił na­past­ni­ka, do­bił go zaś Ole­śnic­ki. Jed­nak de­cy­du­jącym mo­men­tem bi­twy oka­za­ła się ka­pi­tu­la­cja wal­czącej po stro­nie za­ko­nu cho­rągwi św. Je­rze­go. Jej śmier­tel­nie wy­czer­pa­ni ry­ce­rze nie byli w sta­nie kon­ty­nu­ować wal­ki i naj­wi­ęk­sza krzy­żac­ka jed­nost­ka po­szła w pęta, co fa­tal­nie od­bi­ło się na mo­ra­le resz­ty wal­czących wojsk. Po la­tach bur­gundz­ki szlach­cic En­gu­er­rand de Mon­stre­let za­no­to­wał w swo­jej kro­ni­ce – o czym wspo­mi­na Wi­told Mi­ko­łaj­czak – że do­wód­ca cho­rągwi do­pu­ścił się zdra­dy: „I, jak nio­sła po­wszech­na wie­ść, bi­twa zo­sta­ła prze­gra­na wsku­tek zdra­dy wiel­kie­go ko­ne­ta­bla z Węgier, któ­ry znaj­do­wał się w dru­gim huf­cu chrze­ści­jan i bez wal­ki usze­dł ze swo­imi Węgra­mi”. Za­rzut zdra­dy i uciecz­ki to oszczer­stwo wy­ni­ka­jące z nie­zna­jo­mo­ści fak­tów, ale wska­za­nie, że to ry­ce­rze spod zna­ku św. Je­rze­go przy­czy­ni­li się do klęski, jest zgod­ne z praw­dą. W dal­szej części bi­twy pod­dać się mia­ła rów­nież cho­rągiew zie­mi che­łmi­ńskiej, ale to na­stąpi­ło już po roz­bi­ciu głów­nych sił krzy­żac­kich i nie mia­ło wpły­wu na osta­tecz­ny wy­nik; do­star­czy­ło jed­nak za­ko­no­wi asump­tu do tego, aby obar­czyć jej do­wód­cę i do­wo­dzo­nych przez nie­go ry­ce­rzy od­po­wie­dzial­no­ścią za prze­gra­ną.

Po go­dzi­nie pi­ęt­na­stej, kie­dy sza­la już wy­ra­źnie prze­chy­li­ła się na stro­nę pol­sko-li­tew­ską, Ulrich von Jun­gin­gen pod­jął roz­pacz­li­wą pró­bę od­wró­ce­nia lo­sów bi­twy. Oso­bi­ście po­pro­wa­dził do boju od­wód zło­żo­ny z kil­ku­na­stu cho­rągwi ci­ężko­zbroj­nej jaz­dy. Uszy­ko­wa­ne w po­tężny klin sta­no­wi­ły pan­cer­ną pi­ęść, któ­rej ude­rze­nie mia­ło roz­strzy­gnąć o krzy­żac­kiej wy­gra­nej. Siły te szyb­ko jed­nak zo­sta­ły osa­dzo­ne przez prze­wa­ża­jące li­czeb­nie i roz­grza­ne bo­jem pol­skie ry­cer­stwo. Szcze­gól­nie wy­ka­za­ła się cho­rągiew kra­kow­ska i Ma­ło­po­la­nie. Jak mo­żna wy­czy­tać w Kro­ni­ce kon­flik­tu: „już w pierw­szym zde­rze­niu pa­dli mistrz, mar­sza­łek i kom­tu­rzy ca­łe­go Za­ko­nu Krzy­żac­kie­go”. Wraz z ich śmier­cią w Krzy­ża­kach zga­sł duch wal­ki. Od­wód zo­stał oto­czo­ny i wy­bi­ty lub po­sze­dł w nie­wo­lę. Część wro­gich od­dzia­łów szu­ka­ła schro­nie­nia w ta­bo­rze, ale nie dał on im wy­star­cza­jące­go opar­cia. Dość szyb­ko zo­stał zdo­by­ty, a zwy­ci­ęz­cy zna­le­źli na wo­zach sto­sy po­wro­zów, ma­jących po­słu­żyć pęta­niu pol­skich i li­tew­skich je­ńców. Ale nie tyl­ko to. Były tam rów­nież wiel­kie za­pa­sy wina, któ­rym Krzy­ża­cy za­mie­rza­li uczcić spo­dzie­wa­ny triumf. Tę zdo­bycz Ja­gie­łło po­trak­to­wał w spo­sób wy­sta­wia­jący mu świet­ne świa­dec­two jako wo­dzo­wi. Na­ka­zał roz­bi­cie be­czek, a stru­mie­nie czer­wo­ne­go wina dały pó­źniej asumpt do ob­ra­zo­wych twier­dzeń o po­bo­jo­wi­sku ocie­ka­jącym krwią.

Bi­twa do­ga­sa­ła w za­pa­da­jących ciem­no­ściach. Po­la­cy i Li­twi­ni trium­fo­wa­li. Ostat­nim moc­nym akor­dem krwa­wej ba­ta­lii był po­ścig za ucho­dzący­mi we wszyst­kich kie­run­kach reszt­ka­mi wojsk krzy­żac­kich. Lek­kie cho­rągwie pro­wa­dzi­ły go na prze­strze­ni po­nad trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów. W po­go­ni za pierz­cha­jącym wro­giem wzi­ął udział sam mo­nar­cha i tyl­ko dzi­ęki nie­mu część ucie­ki­nie­rów zo­sta­ła oszczędzo­na. Jak za­no­to­wał Dłu­gosz: „dro­ga na prze­strze­ni kil­ku mil była usła­na tru­pa­mi, zie­mia na­si­ąk­ni­ęta krwią po­le­głych, a po­wie­trze pe­łne gło­sów jęczących i ko­na­jących”.

Bi­twa do­ko­na­ła strasz­li­we­go upu­stu krwi po stro­nie krzy­żac­kiej. Po­bo­jo­wi­sko za­le­gły sto­sy nie­przy­ja­ciel­skich tru­pów. Ty­si­ące po­szły w pęta. Pa­dli pra­wie wszy­scy naj­wi­ęk­si do­stoj­ni­cy i oko­ło dwu­stu bra­ci-ry­ce­rzy. Po­la­cy i Li­twi­ni po­nie­śli zde­cy­do­wa­nie mniej­sze stra­ty. Zgi­nęło je­dy­nie kil­ku­na­stu li­czących się ry­ce­rzy, ale ża­den z wy­bit­nych i po­wszech­nie zna­nych. Je­śli na­wet nie wie­rzyć w tym względzie re­la­cji Dłu­go­sza, to z pew­no­ścią istot­ny do­wód sta­no­wi pó­źniej­sza ko­re­spon­den­cja, w któ­rej brak in­for­ma­cji o prze­ciw­nej tre­ści.

Na­za­jutrz u stóp Ja­gie­łły wy­ro­sła ster­ta zdo­by­tych na wro­gu cho­rągwi. Na­le­ża­ły do Krzy­ża­ków i ich go­ści, mi­ędzy in­ny­mi ry­ce­rzy ze Szwaj­ca­rii i Świ­ęte­go Ce­sar­stwa Rzym­skie­go. Wśród nich wy­ró­żniał się bo­gac­twem szcze­gó­łów i pi­ęk­nem wy­ko­na­nia gon­fa­non (gon­fa­lon; wy­wo­dząca się z cza­sów rzym­skich pro­sto­kąt­na cho­rągiew mo­co­wa­na krót­szym bo­kiem do drzew­ca i po prze­ciw­le­głej stro­nie za­ko­ńczo­na tzw. ogo­na­mi lub pło­mie­nia­mi) bi­sku­pa Po­me­za­nii ze zło­tym orłem na czer­wo­nym tle, któ­ry wład­ca wy­słał w pre­zen­cie kró­lo­wej An­nie. Po­zo­sta­łe zło­żo­no w ka­pli­cy po­lo­wej, pó­źniej zaś krzy­żac­kie zna­ki – łącz­nie trzy­dzie­ści dzie­wi­ęć ba­ne­rów i gon­fa­no­nów mia­ło tra­fić do ka­te­dry kra­kow­skiej. Ten aku­rat bi­tew­ny łup nie po­sia­dał cha­rak­te­ru ma­te­rial­ne­go, ale uzna­wa­no go za nie­zmier­nie cen­ny. Jesz­cze po upły­wie ko­lej­nych pi­ęciu­set lat sztan­dar miał za­cho­wać swój nad­zwy­czaj­ny cha­rak­ter. W śre­dnio­wie­czu za zwy­ci­ęz­cę w bi­twie uzna­wa­no tego, kto opa­no­wał pole wal­ki i zmu­sił wro­ga do od­wro­tu, a ska­la trium­fu li­czo­na była licz­bą zdo­by­tych na nim cho­rągwi.

Po­wszech­ne jest ufor­mo­wa­ne przez licz­ne opra­co­wa­nia hi­sto­rycz­ne, w tym może w naj­wi­ęk­szym stop­niu przez dzie­ło Ste­fa­na Ma­rii Ku­czy­ńskie­go, prze­ko­na­nie o za­po­ży­cze­niu przez Ja­gie­łłę tak­ty­ki i stra­te­gii od Mon­go­łów (Ta­ta­rów). I za­ra­zem o wiel­kiej mądro­ści pol­skie­go kró­la, bi­jące­go pod tym względem na gło­wę wiel­kie­go mi­strza. Świad­czyć o tym mia­ła ja­ko­by oko­licz­no­ść, iż Ja­gie­łło nie wda­wał się oso­bi­ście w wal­kę, sto­jąc z or­sza­kiem i za­bez­pie­cza­jącą go cho­rągwią na wzgó­rzu, skąd miał do­brą pa­no­ra­mę bi­twy i mo­żno­ść szyb­kie­go re­ago­wa­nia na zmie­nia­jącą się sy­tu­ację. To jed­nak je­den z wie­lu mi­tów. Już kil­ka­na­ście lat przed Grun­wal­dem we fran­cu­skim trak­ta­cie mi­li­tar­nym mo­żna było prze­czy­tać zda­nie, cy­to­wa­ne przez Na­dol­skie­go, że wład­ca pod­czas ba­ta­lii po­wi­nien: „przy­glądać się, jak jego lu­dzie wal­czą, a je­śli zaj­dzie po­trze­ba, zbli­żać się do jed­ne­go lub dru­gie­go, aby ich za­chęcić i do­dać im od­wa­gi, a gdy­by wszyst­ko mia­ło być stra­co­ne, po­wi­nien móc się ra­to­wać, bo le­piej prze­grać bi­twę niż stra­cić kró­la, bo utra­ta kró­la może rów­nać się utra­cie kró­le­stwa”. Jak pa­mi­ęta­my, do tej mądrej prze­stro­gi za­sto­so­wał się pod Płow­ca­mi Ło­kie­tek, cho­ciaż uczy­nił to bez wspie­ra­nia się wy­wo­da­mi ja­kie­go­kol­wiek uczo­ne­go sta­ty­sty.

Wy­da­je się, że Ja­gie­łło był nie tyl­ko no­mi­nal­nym wo­dzem jako mo­nar­cha, ale rze­czy­wi­ście do­wo­dził w bi­twie. Tu i ów­dzie po­da­je się w wąt­pli­wo­ść tę oko­licz­no­ść, wska­zu­jąc Wi­tol­da, cza­sa­mi zaś Zyn­dra­ma z Masz­ko­wic, mar­sza­łka Zbi­gnie­wa z Brze­zia lub któ­re­goś z cze­skich ry­ce­rzy.

Pod­czas sa­mej bi­twy i pó­źniej­sze­go po­ści­gu ar­mia krzy­żac­ka zo­sta­ła roz­bi­ta, ale nie ca­łkiem uni­ce­stwio­na. Nie­któ­rzy z roz­bit­ków zdo­ła­li w ci­ągu doby prze­być po­nad sto ki­lo­me­trów i już na­za­jutrz zna­le­źć się w Mal­bor­ku. Ale wie­lu ni­g­dy tam nie do­ta­rło. Ry­ce­rzy z krzy­ża­mi na płasz­czach tępio­no z naj­wi­ęk­szą za­ja­dło­ścią. W jed­nej z krzy­żac­kich kro­nik, tzw. Kon­ty­nu­acji Po­ssil­ge­go, mo­żna prze­czy­tać wie­le mó­wi­ące zda­nie na te­mat za­cho­wa­nia Po­la­ków i ich sprzy­mie­rze­ńców pod­czas bi­twy: „nie go­dzi­li w ni­ko­go in­ne­go tyl­ko w bra­ci i w ko­nie”. Ci, któ­rzy nie zgi­nęli w bi­twie lub nie uto­pi­li się w oko­licz­nych ba­gnach, byli tro­pie­ni i za­bi­ja­ni w trak­cie uciecz­ki. Jak ob­ra­zo­wo na­pi­sał Pa­weł Pi­zu­ński: zwy­ci­ęz­cy „za­bi­ja­li wszyst­kich, któ­rzy cho­ćby tyl­ko wi­zu­al­nie przy­po­mi­na­li Krzy­ża­ka. Cza­sa­mi wy­star­czy­ło, że ucie­ki­nier miał bro­dę. Kom­tu­ra Tu­cho­li Schwel­bor­na ry­ce­rze pol­scy do­pa­dli pod El­gno­wem i ści­ęli «w god­ny po­ża­ło­wa­nia spo­sób»”. Ró­żne tre­ści mogą się ukry­wać pod tym stwier­dze­niem, ale chy­ba nie to, że kom­tur że­gnał się z ży­ciem po ry­cer­sku.

Bi­twa pod Grun­wal­dem w Spie­zer Ber­ner Chro­nik Die­bol­da Schil­lin­ga; lata 80. XV wie­ku.

Je­ńców po­trak­to­wa­no w ró­żny spo­sób. Noc spędzi­li w wi­ęk­szo­ści pod go­łym nie­bem, wa­żniej­szym do­stoj­ni­kom za­pew­nio­no noc­leg pod na­mio­ta­mi. Wi­ęk­szo­ść schwy­ta­nych do nie­wo­li ry­ce­rzy i pro­stych żo­łnie­rzy wkrót­ce zwol­nio­no w za­mian za przy­si­ęgę, że w ci­ągu dwóch i pół mie­si­ąca sta­wią się w Kra­ko­wie i za­pła­cą okup. Tak po­trak­to­wa­no za­gra­nicz­nych go­ści za­ko­nu, jego pod­da­nych wal­czących w bi­twie i za­ci­ężni­ków. Na­wet w epo­ce, kie­dy ho­nor wy­no­szo­no na pie­de­stał i często­kroć lu­dzie po­słu­gu­jący się mie­czem nic wa­żniej­sze­go od nie­go nie po­sia­da­li, ocze­ki­wa­nie spe­łnie­nia po­wy­ższe­go zo­bo­wi­ąza­nia sta­no­wi­ło nie­ma­łą na­iw­no­ść. Nie po­pe­łnio­no jej wo­bec krzy­żac­kich bra­ci ry­ce­rzy, ksi­ążąt krwi i do­wód­ców wojsk za­ci­ężnych, cho­ciaż, być może, to wła­śnie od nich na­le­ża­ło­by w naj­wi­ęk­szym stop­niu ocze­ki­wać do­trzy­ma­nia sło­wa. Jed­nych uwol­nio­no, inni tra­fi­li do nie­dłu­giej w wie­lu przy­pad­kach nie­wo­li, ale kil­ku, do­kład­nie trzech, cze­kał zu­pe­łnie inny los.

Jed­nym z nich był wspo­mnia­ny już wcze­śniej kom­tur Po­kar­mi­na, Mar­kward von Sal­zbach, poj­ma­ny przez ojca Jana Dłu­go­sza, Jana Wie­nia­wę Dłu­go­sza z Nie­dziel­ska. Wraz z dwo­ma in­ny­mi Krzy­ża­ka­mi, wój­tem Żmu­dzi Schen­bur­giem i Jur­giem Mar­szal­kiem, zo­stał prze­ka­za­ny na ży­cze­nie kró­la w ręce Wi­tol­da i już nie wy­sze­dł z nich żywy. Praw­do­po­dob­nie 20 lip­ca zo­stał na roz­kaz ksi­ęcia uśmier­co­ny i sta­ło się to w zgo­dzie z od­wiecz­nym sche­ma­tem; lu­dzi, któ­rzy za wie­le wie­dzą, a jesz­cze wi­ęcej mogą po­wie­dzieć, wiel­cy tego świa­ta wolą się po­zbyć. Szyb­ko i bez ce­re­gie­li. A Mar­kward von Sal­zbach wie­dzą kom­pro­mi­tu­jącą Wi­tol­da z całą pew­no­ścią dys­po­no­wał. Ale nie tyl­ko. Po­dob­no rów­nież przy ja­kie­jś oka­zji ci­ężko ob­ra­ził ksi­ęcia, za­rzu­ca­jąc mu wia­ro­łom­stwo, co aku­rat było zgod­ne z praw­dą i za­pew­ne wy­wo­ła­ło tym wi­ęk­szą wście­kło­ść Li­twi­na, ale rów­nież po­su­nął się do na­ru­sze­nia czci jego mat­ki, na­zy­wa­jąc ją „la­dacz­ni­cą i nie­czy­stą ma­tro­ną”. Być może jed­nak wa­żniej­sze było jesz­cze coś in­ne­go. Oto Mar­kward von Sal­zbach i dwaj po­zo­sta­li nie­szczęśni­cy za­le­d­wie kil­ka­na­ście mie­si­ęcy wcze­śniej uczest­ni­czy­li w de­le­ga­cji, któ­rą w Kow­nie przyj­mo­wał wiel­ki ksi­ążę. Za­pi­sków z prze­bie­gu roz­mów nikt nie czy­nił, ale mo­gły tam zo­stać przed­sta­wio­ne ró­żne pro­po­zy­cje. Zna­jąc cha­rak­ter Wi­tol­da, jego mało chlub­ne czy­ny i po­li­tycz­ne wol­ty, nie­wy­klu­czo­ne, że pa­dła nie tyl­ko ofer­ta ko­lej­nej zmia­ny po­li­tycz­ne­go fron­tu, ale może i ja­kieś kom­pro­mi­tu­jące za­pew­nie­nie o ewen­tu­al­nym jej przy­jęciu przy spe­łnie­niu okre­ślo­nych wa­run­ków.

Po­wo­dów, dla któ­rych kom­tur Po­kar­mi­na nie miał pra­wa prze­żyć, na­zbie­ra­ło się – jak wi­dać – kil­ka. Ksi­ążę sko­rzy­stał z nada­rza­jącej się oka­zji i bez skru­pu­łów po­zbył się Krzy­ża­ka, a wraz z nim dwóch jego kom­pa­nów, któ­rzy żad­nej ob­ra­zy się nie do­pu­ści­li, ale mo­gli być po­wier­ni­ka­mi kom­tu­ra i znać mało bu­du­jącą prze­szło­ść ksi­ęcia. Było po­tem tro­chę krzy­ku i za­rzu­tów kie­ro­wa­nych pod ad­re­sem Wi­tol­da – jak­kol­wiek by było, chrze­ści­ja­ni­na, a za­cho­wu­jące­go się ni­czym dzi­ki po­ga­nin – ale cel uświ­ęcił środ­ki. Mar­twi Krzy­ża­cy już nie mo­gli mu w ni­czym za­szko­dzić. Być może zresz­tą nie tyl­ko jemu. Nie­wy­klu­czo­ne, że trzej za­kon­ni ry­ce­rze zo­sta­li zgła­dze­ni za przy­zwo­le­niem sa­me­go Ja­gie­łły, któ­ry też mógł się oba­wiać ujaw­nie­nia przez nich po­sia­da­nej i kom­pro­mi­tu­jącej wie­dzy o fak­tach, któ­re po­win­ny po­zo­stać w głębo­kim ukry­ciu. Może o tym świad­czyć mo­nar­szy roz­kaz wy­da­nia krzy­żac­kich do­stoj­ni­ków w ręce wiel­kie­go ksi­ęcia.

W ca­łej swo­jej hi­sto­rii za­kon nie po­nió­sł rów­nie wiel­kiej klęski jak pod Grun­wal­dem. Sta­no­wi­ła cios, z któ­re­go nie spo­sób było się do ko­ńca pod­nie­ść. Lu­dwig von Bacz­ko, ży­jący na prze­ło­mie XVIII i XIX wie­ku kro­ni­karz dzie­jów Prus, cy­to­wa­ny przez An­dre­asa Kos­ser­ta w ksi­ążce Pru­sy Wschod­nie. Hi­sto­ria i mit, użył barw­ne­go po­rów­na­nia, oce­nia­jąc to, co się wy­da­rzy­ło w po­ło­wie lip­ca 1410 roku: „Od cza­su owej nie­szczęsnej prze­gra­nej bi­twy pod Tan­nen­ber­giem (Grun­wal­dem) dzie­je nie­miec­kie­go za­ko­nu przy­po­mi­na­ją hi­sto­rię cho­ro­by su­chot­ni­ka, któ­re­go mimo nie­zli­czo­nych do­le­gli­wo­ści, od­czu­wa­nych co dzień, wci­ąż jesz­cze trzy­ma przy ży­ciu na­dzie­ja na ozdro­wie­nie, aż w ko­ńcu nie­ocze­ki­wa­nie krwo­tok na­gle po­ło­ży mu kres”. Już ni­g­dy do ko­ńca swo­je­go ist­nie­nia za­kon nie zdo­łał od­bu­do­wać za­so­bów ludz­kich. Po­nad ćwie­rć wie­ku po Grun­wal­dzie, w roku 1437, licz­ba bra­ci-ry­ce­rzy w Pru­sach si­ęga­ła czte­ry­stu, a po upły­wie ko­lej­nych kil­ku­na­stu lat, w przeded­niu woj­ny trzy­na­sto­let­niej, mia­ła się ob­ni­żyć do trzy­stu. Mia­ło to zwi­ązek ze spad­kiem licz­by człon­ków w kon­wen­tach na te­re­nie Rze­szy, ale ta­kże z kry­zy­sem go­spo­dar­czym i spad­kiem do­cho­dów za­ko­nu. Mni­si w bia­łych płasz­czach, sprze­nie­wie­rza­jąc się za­kon­nym re­gu­łom, za­wzi­ęcie strze­gli swo­je­go sta­nu po­sia­da­nia i z roz­my­słem re­gu­lo­wa­li licz­bę ewen­tu­al­nych ry­wa­li – be­ne­fi­cjen­tów pru­skich bo­gactw. Taki stan rze­czy Hart­mut Bo­ock­mann okre­ślił „pro­ble­mem mo­ral­nym” sta­no­wi­ącym jed­ną z głów­nych przy­czyn upad­ku za­ko­nu.

Wra­ca­jąc do głów­ne­go nur­tu roz­wa­żań, wy­pa­da stwier­dzić, że klęska pod Grun­wal­dem mia­ła z pew­no­ścią wy­miar mi­li­tar­nej ka­ta­stro­fy. Lecz nie tyl­ko stra­ty ludz­kie, a na pew­no nie przede wszyst­kim one, wy­zna­cza­ły jej pu­łap. Wol­no po­sta­wić tezę, że jesz­cze gor­szy był wstrząs wy­ni­ka­jący z na­głej utra­ty prze­ko­na­nia o wła­snej nie­zwy­ci­ężo­no­ści i pro­pa­gan­do­wy ba­gaż wi­ążących się z tym skut­ków.

Często w hi­sto­rycz­nych opra­co­wa­niach dla opi­sa­nia tego, co się przy­da­rzy­ło za­ko­no­wi krzy­żac­kie­mu pod Grun­wal­dem, są nie­mal jed­nym tchem uży­wa­ne okre­śle­nia w ro­dza­ju „śmier­tel­ny cios” i „zła­ma­ny kręgo­słup”. Obu nie mo­żna od­mó­wić barw­no­ści, ale ze względu na często­ść uży­wa­nia przy ró­żnych oka­zjach okre­śle­nia te za­mie­nia­ją się w ba­nał. Na do­da­tek, w przy­pad­ku pierw­sze­go z nich, ja­kże od­le­gły od praw­dy. Nie mo­żna mó­wić o „śmier­ci” za­ko­nu, gdyż nie tyl­ko prze­trwał on Grun­wald, ale jesz­cze kil­ka­krot­nie prze­ży­wał swo­je wiel­kie dni i po licz­nych prze­obra­że­niach ist­nie­je do dzi­siaj. Cios, jaki otrzy­mał, był, ow­szem, obez­wład­nia­jący, ale ani śmier­tel­ny, ani na­wet ła­mi­ący kręgo­słup. Za­kon nie stał się by­naj­mniej bez­rad­nym in­wa­li­dą zda­nym na ła­skę zwy­ci­ęz­cy i bar­dzo szyb­ko po­ka­zał, że jest w sta­nie otrząsnąć się po dru­zgo­cącej klęsce mi­li­tar­nej. Jej wy­miar mo­żna po­rów­nać je­dy­nie z trzy­na­sto­wiecz­ną po­ra­żką ka­wa­le­rów mie­czo­wych w bi­twie pod Szaw­la­mi, po któ­rej zde­cy­do­wa­li się po­łączyć z Krzy­ża­ka­mi. Te­raz ci dru­dzy zna­le­źli się w po­dob­nej sy­tu­acji; wie­lu szep­ta­ło o ko­niecz­no­ści szu­ka­nia oca­le­nia w fu­zji z jo­an­ni­ta­mi, ale osta­tecz­nie kon­cep­cja ta nie zna­la­zła dość zwo­len­ni­ków. Być może naj­le­piej od­da­je po­grun­waldz­ką rze­czy­wi­sto­ść stwier­dze­nie uży­te przez Wil­lia­ma Urba­na o uzna­niu bi­twy „za nie­ule­czal­ną ranę, któ­ra do­pro­wa­dzi­ła do wy­krwa­wie­nia się za­ko­nu na śmie­rć”. Ale pro­ces ten siłą rze­czy mu­siał trwać jesz­cze przez ja­kiś czas.

Wy­da­je się, że Krzy­ża­ków przed zu­pe­łnym upad­kiem, poza za­cho­wa­niem Wła­dy­sła­wa Ja­gie­łły, o czym będzie mowa, i splo­tem in­nych sprzy­ja­jących im oko­licz­no­ści, w naj­wi­ęk­szej mie­rze oca­li­ła wy­trwa­ło­ść i że­la­zna kon­se­kwen­cja, a ta­kże struk­tu­ra ich pa­ństwa, któ­re­go pod­sta­wy or­ga­ni­za­cyj­ne, siła po­li­tycz­na i fi­nan­so­wa oka­za­ły się na tyle moc­ne, aby mo­gło ono prze­trwać naj­wi­ęk­szy kry­zys w swo­ich dzie­jach.

Był on nie­zmier­nie kosz­tow­ny i spo­wo­do­wał prze­łom w sto­sun­kach z pa­ństwem pol­sko-li­tew­skim, roz­po­czy­na­jąc okres jego mi­li­tar­nej i woj­sko­wej do­mi­na­cji nad Krzy­ża­ka­mi, jed­nak już kil­ka mie­si­ęcy po Grun­wal­dzie sta­ło się ja­sne, iż na mo­ment de­cy­du­jących roz­strzy­gni­ęć przyj­dzie jesz­cze dłu­go po­cze­kać.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: