- W empik go
Ksawery - ebook
Ksawery - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 147 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co większa, rozum ten był całkiem innego gatunku. Może gorszego, może lepszego, trudno to powiedzieć, to pewna, że nie miał z niego wielkiej pomocy ni pociechy w życiu.
Umiał na przykład czytać, i to nie tylko na elementarzu, ale także na ewangeliczce i żywotach świętych, rozumiał pisane, ministranturę z końca w koniec znał tak, że choć o północku, choć z zamkniętymi oczami wiedział, gdzie stoi amen, a gdzie co innego; pieśni wszystkie od roratowych aż do wielkanocnych z pamięci potrafił, a jak się do kropidła, przyłożył, to taki miał sztrych, jak by się na organistę rodził.
Ale nie umiał ani orać, ani siać, ani kosić, ani grabić; nie umiał nawet w garść plunąć i wideł się albo łopaty jąć, a gdyby mu tak do młocki z cepem stanąć przyszło może by i tego nie wiedział, co dzierżak a co bijak. Szczególniej też nie miał żadnej składności do koni a kiedy raz Żydowi szkapę zaprzągł, to chłopaki na ziemię od śmiechu się pokładły, bo się dziesięć raz naszelników chwytał, nim je przypiął, a chomąto jak siodło osadził. Wszelako nie każda robota obcą mu była.
Drew nałupać, kartofli naskrobać, pierze drzeć, prząść na kółku albo i na wrzecionie umiał tak, jak mało która baba potrafi, a kiedy ze skopkiem pod krową siadł, to tak mu to składnie szło, że nawet dworskie dójki w kąt mogły iść przed nim.
Wszystkiego tego wyuczył się w ciągu trzydziestu paru lat żywota swego, przez który to czas, od kiedy się na nogi podniósł, proboszczowi dobytek pasał; najpierw gęsi – jeszcze za życia księdza kanonika Rzepki, świeć Panie jego duszy, który go sierotą przygarnął – potem świnie, potem krowy, potem wszystko razem już za "jegomości". Nieraz on co prawda prosił, żeby go jegomość do innej roboty dał, ale choć odmowy nie doznał, zawsze się to przecież odkładało aż do czasu, kiedy do lat dojdzie. Miarkował ci o.n, że lata już ma i dawno, ale papieru na to nie było. Siaki taki miał metrykę, jedni z matki, inni i obojga rodziców, a on nic.
Jegomość mówił, że w księgach nic o nim nie stoi, bo się w Krakowie rodził. Po co on się w
Krakowie rodził, nigdy jakoś tego pomiarkować nie mógł. Wszyscy inni rodzili się w Poddębicach, to w Dąbiu, to w Spendoszynie, to w Krepie, to w Niewieszu, a on, patrzajcież moi ludzie, nigdzie, tylko w Krakowie! Jak stanął nieraz na polu, to i godzinę stał i w głowę się drapał, i medytował, i nic wymedytować nie mógł. Żniwo szło za żniwem, kopanie za kopaniem, ci, co z nim ra'zem gęsi pasali, pożenili się, mieli dzieci, gospodarstwa, jeden się już nawet wyrostka dochował, a on lat jak nie miał, tak nie miał.
Latem nosił Ksawery płócienny chałat, który dawniej jegomości w drogach od kurzu sługiwał, tudzież płócienne szarawary, wysoko pozawijane ponad kostkami nóg bosych, odrapanych i czarnych jak ta święta ziemia. Nosił także i koszulę, ale że jedną tylko miał i sam ją sobie po rowach przepierać musiał, rzadko więc była chędoga.