Ksiądz Amorth walczy dalej - ebook
Ksiądz Amorth walczy dalej - ebook
Biografia egzorcysty Watykanu
BOJOWNIK W ARMII BOGA
Cały czas potrzeba wojowników Boga, gotowych do walki.
Ludzi odważnych i wytrwałych, gdy walka trwa i będzie trwać, dopóki na ziemi pozostanie choćby jeden człowiek.
Domenico Agasso
Kim był ks. Gabriele Amorth – człowiek o tysiącu twarzy, egzorcysta, który uwolnił z diabelskich sideł kilkadziesiąt tysięcy ludzi? Jak wyglądało jego życie przed rozpoczęciem posługi egzorcysty? Jaką rolę w jego kapłaństwie odegrały objawienia w Medjugorje? I jak na jego życie oraz posługę wpłynęły faszyzm i druga wojna światowa?
Odpowiedzi na wszystkie te pytania szuka włoski dziennikarz Domenico Agasso, który w swojej książce odsłania kulisy życia najsłynniejszego egzorcysty naszych czasów. Ksiądz Amorth był duchowym synem o. Pio i uczniem o. Candida Amantiniego. Przez trzydzieści lat pełnił służbę oficjalnego egzorcysty Watykanu. Założył Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów – które do dzisiaj działa na całym świecie – i był jego przewodniczącym. Postać ks. Amortha, nawet po śmierci, szokuje i wzbudza zainteresowanie. Podczas prac nad książką Domenico Agasso korzystał z dokumentów, pamiętników i świadectw osób, które znały egzorcystę. Zachęca w niej do zagłębienia się w historię człowieka, który odegrał znaczącą rolę w historii Włoch i współczesnego Kościoła – Bożego bojownika, łamiącego wszelkie stereotypy.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67530-14-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
IMIĘ ZŁA
„Wypędzajcie złe duchy” – nawołuje uczniów Jezus w Ewangelii (Mt 10, 8)¹. On sam przez czterdzieści dni stawia czoła demonowi na pustyni. Opiera mu się. Walczy. Zwycięża. Nawet głód nie jest w stanie Go złamać. Szatan, niestrudzony, ponownie Go kusi: „Powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem” (Mt 4, 3). Jakież to byłoby zwycięstwo – nad samym Bogiem, wcielonym w Synu. Jezus jednak nie ulega pokusom kusiciela.
Fakt, że szatan nie odniósł zwycięstwa nad Jezusem na pustyni, nie oznacza, że się poddał. Przez wieki ponawia swoje próby. Kusi każdego człowieka na ziemi. Istnieje. Jego zadaniem, „misją”, jest odciągnięcie jak największej liczby dusz od Boga. Oderwanie stworzeń od ich Stworzyciela.
Ilu ludzi wierzy obecnie w istnienie, działanie, zwycięstwa demona? To jego największy sukces: przekonanie wszystkich, że nie istnieje, że znikł na zawsze. Dzięki temu może działać bez przeszkód i atakować bezbronnych ludzi. Bezbronnych, ponieważ niewierzących w niego: przed czym mieliby się bronić, skoro wierzą, że zły duch nie istnieje?
Kusiciel zdołał przekonać wszystkich – albo prawie wszystkich – o swoim nieistnieniu. Stał się niewidoczny, ukrył się, zaprzeczył swemu istnieniu, aby celniej uderzyć, zdobyć nowe terytoria, poszerzać swoje panowanie. Zdołał przekonać masy, że nie jest niczym więcej, jak postacią z bajki, mającą być jedynie postrachem dzieci, jak zły wilk czy Baba Jaga.
Co gorsza, sam Kościół wydaje się nie pamiętać o istnieniu diabła. Opierał mu się przez wieki, a teraz, w chaotycznych współczesnych czasach, poddał się. Jakby zapomniał, że Ewangelia nieprzerwanie nas przestrzega, nawołuje i powtarza, iż serce każdego człowieka – nawet Piotra i Judasza, dwóch spośród dwunastu uczniów najbliższych Jezusowi – może zostać zdobyte przez pana zła, opanowane przez niego, z tragicznymi skutkami dla jednostki i dla całej ludzkości. Nie wystarczy już Ewangelia. Nie wystarczą święci, papieże, biskupi i księża, którzy przez dwa tysiące lat przystępowali do walki przeciwko złemu duchowi.
Usunęliśmy demona z naszych myśli, podobnie jak grzech czy śmierć. Całą tę rzeczywistość mało przyjemną, anachroniczną, niemodną, rodem ze średniowiecza. Współczesny człowiek nie ma czasu na te przestarzałe głupstwa. Codzienność stawia przed nami inne wyzwania – bardziej ekscytujące i emocjonujące.
W powszechnej świadomości przemianie uległa sama idea dobra i zła. Co jest złe, a co dobre? Kto to może stwierdzić… Wszystko jest relatywne. Każdy ma prawo skonstruować dobro czy zło na własną miarę; a nawet jeśli to szkodzi innym – co z tego? Przecież każdy jest wolny, nieprawdaż? Może robić ze swoim życiem na tej ziemi, co chce, czyż nie? I w ten sposób ludzkość stacza się w stronę ponurego i przerażającego przeznaczenia. Już to widzieliśmy, już to przeżyliśmy: homo homini lupus – człowiek człowiekowi wilkiem.
A przecież wystarczy się rozejrzeć: czyż to nie dzieło demona, że połowa świata jest ogarnięta wojną, że pośród nas żyją więźniowie, uchodźcy, ludzie głodni i spragnieni, prześladowani i torturowani, że mamy do czynienia z nieopisaną przemocą względem dzieci i osób starszych? Czyż to nie dzieło demona, że zabija się dzieci w matczynym łonie i pozbawionych nadziei chorych? Że nienawiść dzieli rodziny, że rasizm zatruwa dusze, że ideologie nawołują do uzbrojenia jednostek i narodów?
Swąd szatana przedostał się do wnętrza Kościoła, powiedział Paweł VI w latach siedemdziesiątych XX wieku. Ten sam swąd wydaje się przenikać cały świat, zatruwa sumienia, wstrząsa umysłami, niszczy ludzkie relacje. Dobro opiera się, oczywiście, nieustannie się opiera. Często wygrywa, odpierając potężne ataki zła, które przybierają najróżniejsze formy. Co znajduje się u źródeł tego zła? Działanie demona, teraz i zawsze. Udawanie, że on nie istnieje, nie ocali nas przed jego despotycznym, natarczywym i perswazyjnym działaniem. Jeśli jednak potraktujemy Ewangelię poważnie i uwierzymy, że Jezus Chrystus umarł, zstąpił do piekieł i zmartwychwstał, wtedy uświadomimy sobie, że zło ma imię i twarz – jest to imię i twarz demona. To nieprzyjemna obecność, oczywiście, lecz prawdziwa i konkretna, towarzysząca nam przez całe wieki.
Na szczęście są w Kościele ludzie gotowi spojrzeć szatanowi w oczy, stawić mu czoła, walczyć z nim, by go pokonać. Są to egzorcyści. Księża, którzy świadomie i skrupulatnie przygotowują się do mrożącej krew w żyłach misji. Sprzeciwić się władcy tego świata, przepędzać go, co nakazuje Ewangelia i czego wymaga Jezus. Często nieznani lub mało znani, niekiedy nierozumiani bądź wyśmiewani, egzorcyści stanowią potężną armię przeciwko szerzeniu się złego ducha w walce o serca, o zwycięstwo dobra nad złem.
W książce tej opowiadam o ludzkiej i duchowej przygodzie najsłynniejszego egzorcysty, ks. Gabriele Amortha, który przez trzydzieści długich lat pełnił tę istotną funkcję z całkowitym oddaniem, dopóki pozwalały mu na to siły. Nie tylko podjął walkę przeciwko demonowi, lecz także uczył innych, jak do niej przystępować, mówił o niej i pisał, angażując w nią wielu ludzi. Poświęcił życie, aby przekonać chrześcijan – także księży, a nawet biskupów – o istnieniu i wszechobecności demona. Wskazywał na współczesne przejawy zła we wszystkich jego formach, często atrakcyjnych i fascynujących.
Wspierany przez trzech ostatnich papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI oraz Franciszka, wystąpił w dobrych zawodach, bieg ukończył i wiary ustrzegł (por. 2 Tm 4, 7). Nieustępliwy wróg władcy tego świata bronił sprawy Jezusa i Jego Kościoła – jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego, choć również niedoskonałego i grzesznego. Jeśli inni walczą dziś na tym niedostępnym froncie, z pewnością jest to jego wielka i historyczna zasługa. Ksiądz Amorth przywrócił widoczność i godność starodawnej praktyce egzorcyzmu, pokazując jego wagę i pociągając do walki innych młodych księży, uwrażliwiając biskupów, stojąc u boku wiernych i przestrzegając wszystkich przed pokusą usuwania demona z naszych myśli i pozwalania mu na najbardziej spektakularne zwycięstwo – przekonania, że diabeł nie istnieje, osłabienia czujności, oddalenia od Boga i od Kościoła, od wiary, nadziei i miłości.II
DWOJE ŚWIĘTYCH RODZICÓW
Kiedy Gabriele Amorth urodził się w Modenie 1 maja 1925 roku, we Włoszech od prawie trzech lat panował faszyzm. Benito Mussolini, pochodzący z socjalistycznej Forlì w regionie Emilia-Romania, 28 października 1922 roku bez rozlewu krwi przejął władzę. W czasie słynnego marszu na Rzym, który bynajmniej nie był pochodem triumfalnym, zdołał przekonać króla Wiktora Emanuela III, rząd Luigiego Facty z Piemontu, parlament oraz naród o nieuchronności przemian. Pierwsze lata po wojnie naznaczone były we Włoszech protestami, walkami i aktami przemocy między socjalistami i Czarnymi Koszulami. W kraju potrzebny był porządek. Krwawy przywódca z Emilii-Romanii jawił się jako mąż opatrznościowy ojczyzny. Wszyscy byli gotowi ukorzyć się przed nim i oddać pod jego rozkazy. Był to historyczny błąd o niewyobrażalnych konsekwencjach, co świat odkrył później za cenę łez, krwi i zniszczenia. Jednakże wówczas, w 1925 roku, faszyści zdobyli pełnię władzy. Faszyzm szybko przeobraził się w dyktaturę, kładąc kres państwu konstytucyjnemu, liberalnemu i parlamentarnemu. Wydarzyło się to 3 stycznia podczas dramatycznej przemowy Mussoliniego w parlamencie. Partie i związki zawodowe praktycznie zniesiono, na prasę nałożono cenzurę, a szef rządu stał się w praktyce władcą kraju, za przyzwoleniem bezsilnego – i po części odpowiedzialnego za tę sytuację – króla Włoch, którego winą było lekkomyślne powierzenie Mussoliniemu losów ojczyzny.
W pochodzącej z Modeny rodzinie ks. Amortha nie było miejsca na faszystowskie idee. Ojciec Gabriele, Mario, adwokat, w 1919 roku był jednym z założycieli Partii Ludowej ks. Luigiego Sturza; podzielał idee Apelu do wolnych i silnych będącego manifestem partyjnym oraz nawoływał katolików do zaangażowania się w politykę po długim okresie oderwania od niej jako konsekwencji zdobycia Rzymu w 1870 roku i zakończenia doczesnej władzy papieży. Na stolicy apostolskiej zasiadał wówczas kard. Achille Ratti z Lombardii, były biskup Mediolanu i dobry alpinista, który jako papież przyjął imię Pius XI. Czasy się zmieniły, istnienie zjednoczonych Włoch stało się przyjętym i akceptowanym faktem historycznym. W latach 1915–1918 toczyła się pierwsza wojna światowa² (choć nikt wówczas nie przypuszczał, że była pierwszą). Sprzeciwiali się jej i modlili się o oddalenie jej widma dwaj papieże: Pius X, który dostrzegał znaki przepowiadające przyszłą wojnę, oraz Benedykt XV, który określał ją ostro jako „bezużyteczną rzeź”. Tragiczne i pełne przemocy lata powojenne skłoniły skłoniły Luigiego Sturza, sycylijskiego księdza z Caltagirone, by zmobilizować katolików do aktywnej działalności politycznej. Chciał on zapobiec sytuacji, w której kraj popadłby w wir niekończących się walk pomiędzy nową klasą robotniczą a wcześniejszymi i ówczesnymi „panami”.
Zamiary partii ludowej ks. Sturza legły w gruzach, wraz z innymi partiami została ona zmieciona siłą faszyzmu. Ludowcy jednak nie zniknęli i adwokat Mario Amorth stał się jednym z nich. On również był synem adwokata. Urodził się w 1884 roku; poślubił o dwa lata młodszą od siebie Albertinę Tosi, kobietę bardzo aktywną w swojej parafii, która urodziła mu pięciu synów: Leopolda – przyszłego adwokata, podobnie jak ojciec i dziadek, Giovanniego – lekarza, Luigiego – nauczyciela, Giorgia – sędziego, oraz Gabriele, który przyszedł na świat właśnie w tym przełomowym roku 1925.
Ksiądz Gabriele tak opowiadał o sobie: „Urodziłem się 1 maja 1925 roku w Modenie, w bardzo religijnej rodzinie. Moi rodzice byli parą świętych małżonków. Wszyscy moi czterej bracia (było nas razem pięciu chłopców) byli wspaniałymi ludźmi, byliśmy bardzo zżyci”.
Niewiele wiadomo o dzieciństwie i dorastaniu Gabriele, jedynie to, że bardzo wcześnie zaczął myśleć o zostaniu księdzem. Być może skłoniła go do tego wiara, którą oddychał w domu na co dzień, fakt uczęszczania do parafii wraz z mamą, świętość rodziców i dobroć braci. Kto wie. Faktem jest, że – jak opowiadał – „chodził do szkół o profilu humanistycznym i już w wieku około trzynastu lat zaczął myśleć o przyszłości, o kapłaństwie, o życiu zakonnym”.
Urywek z dzieciństwa opowiedział Paolo Rodariemu w książce Ostatni egzorcysta:
Jako dziecko chodziłem na mszę z mamą i tatą w Modenie, mieście, w którym się urodziłem. Często zasypiałem na ziemi, pod ławką, u stóp rodziców. Kiedy spałem i byłem cicho, nie biegałem tam i z powrotem po nawach kościoła, moja mama dawała mi jakąś nagrodę, zwykle cukierka. Jeśli natomiast wierciłem się i hałasowałem, nie było żadnej nagrody. Dla mnie dobro i zło to były właśnie takie rzeczy. To były moje kaprysy i uśmiechy mamy. Psoty i pieszczoty taty. Płacze i pociechy³.
Zwyczajne dziecko, żywiołowe i beztroskie; żadnych tajemniczych oznak co do jego przyszłości.
Wyraźniejszą percepcję zła miałem wówczas, gdy po raz pierwszy się spowiadałem. Wtedy zrozumiałem, że zło jest czymś poważnym, po wyrządzeniu zła trzeba się poprawić. Nauczono mnie spowiadać się co tydzień⁴.
Dodaje:
Zawsze byłem przyzwyczajony do posłuszeństwa. Myśl o wyborze kapłaństwa pojawiła się w mojej głowie, kiedy miałem dwanaście lat. Był rok 1937. Przystałem na nią, okazując posłuszeństwo Bożemu wezwaniu. Nigdy nie pociągały mnie inne drogi, choć zawsze łączyły mnie bardzo serdeczne więzi z dziewczętami. Czułem się jednak przeznaczony do kapłaństwa. Zdarzało mi się w niektórych podkochiwać, ale nic z tego nie wyszło. Okazało się to jednak dobre, ponieważ między małżeństwem a kapłaństwem dokonałem prawdziwego, a nie tylko teoretycznego wyboru⁵.
Było to bez wątpienia wczesne powołanie: Gabriele chciał zostać księdzem. Czego innego zresztą można było oczekiwać od chłopca, który aktywnie angażował się w parafialną Akcję Katolicką i w działalność Stowarzyszenia św. Wincentego, który pilnie uczęszczał na katechezę, za co zdobył w nagrodę wycieczkę do Rzymu w 1936 roku. Został nawet diecezjalnym prezesem dzieci Akcji Katolickiej, a następnie przewodniczącym i zastępcą delegata kandydatów. Słowem, od wczesnych lat jawił się jako lider.
Był dobrym uczniem liceum humanistycznego Muratori w Modenie, które ukończył w 1943 roku. Uprawiał szermierkę i kolarstwo. Wykazywał się dyscypliną, niespotykanym zaangażowaniem i powagą, a także wyjątkowo dojrzałą jak na jego wiek duchowością.
Tymczasem przygoda Włoch z faszyzmem i Benitem Mussolinim potoczyła się w najgorszy możliwy sposób. Duce sprzymierzył się z Hitlerem i wciągnął kraj w wojnę, do której Włochy przystąpiły 10 czerwca 1940 roku, gdy Gabriele Amorth miał zaledwie piętnaście lat. Nowa rzeczywistość, jeszcze bardziej przerażająca od poprzedniej, ciągnęła się przez pięć strasznych lat: od 1940 do 1945 roku, siejąc we Włoszech śmierć, żałobę, głód i rozpacz. Druga wojna światowa dramatycznie wpłynęła na ludzkie życie, plany, miasta i rodziny, marzenia i nadzieje. Zmiotła miliony ludzi w nakręcającej się spirali nieludzkiej przemocy, której kulminacją był Holokaust – zagłada milionów Żydów w nazistowskich obozach, ludobójstwo, jakiego świat wcześniej nie widział i jakiego nie mógłby sobie nawet wyobrazić. Piekło na ziemi, diabelskie doświadczenie zgotowane w sposób zorganizowany ludziom przez innych ludzi, w otchłani okrucieństwa i poniżenia, bezprecedensowe w historii ludzkości.
W świecie ogarniętym płomieniami młody Gabriele Amorth kontynuował swoją naukę, lecz nie porzucił planów życia zakonnego. Latem 1942 roku, w samym środku wojny, przed rozpoczęciem ostatniej klasy liceum, udał się nawet wraz ze swoim proboszczem do Rzymu, aby zapoznać się z regułą zakonu pasjonistów („Podobali mi się pasjoniści” – tłumaczył później). Od jakiegoś czasu nosił się z zamiarem wstąpienia do zgromadzenia zakonnego, lecz nie miał żadnych preferencji, gdyż ani jednego nie znał bezpośrednio: „Czułem, że miałem skłonność do życia wspólnotowego, do życia w jakimś zakonie” – opowiadał Rodariemu.
Ta podróż odmieniła jego życie. To wtedy miało miejsce pierwsze decydujące spotkanie. Zdarzyło się tak, że pasjoniści nie mogli przyjąć na nocleg ani Gabriele, ani jego proboszcza. Poradzili im jednak zapukać do drzwi innego zgromadzenia – paulistów ks. Alberionego. Ponieważ u nich również nie było miejsca, pozwolono im przenocować w infirmerii. To tam Gabriele Amorth poznał ks. Jakuba Alberionego, piemonckiego księdza o drobnej posturze, który założył Towarzystwo Świętego Pawła, powierzając mu zadanie głoszenia Ewangelii przy pomocy współczesnych środków masowego przekazu. Spotkanie to zadecydowało o przyszłości młodego kandydata do kapłaństwa.
Gabriele wyznał ks. Alberionemu swoje pragnienie zostania księdzem.
W wieku siedemnastu lat, w drugiej klasie liceum, poznałem ks. Jakuba Alberionego, założyciela Rodziny Świętego Pawła, który ostatecznie mnie przekonał. Zapytałem go: „Ale tak w ogóle, to czego chce ode mnie Pan?”. Chciałem, aby to Bóg mi powiedział, co mam robić, tymczasem dzięki ks. Alberionemu zrozumiałem, iż to ja mam zdecydować. A jednak Bóg zainterweniował i pewnego dnia ks. Alberione powiedział mi: „Jutro rano odprawię za ciebie mszę”. Po mszy oznajmił: „Masz wstąpić do Świętego Pawła!”. „Dobrze” – odpowiedziałem. Ponieważ byłem dopiero w drugiej klasie, zaproponowałem: „Skończę trzecią liceum i potem wstąpię”⁶.
Tak ks. Amorth opowiadał Elisabetcie Fezzi o spotkaniu z apostołem dobrej prasy.
Dalsze szczegóły o ks. Alberionem dodał w książce Saveria Gaety⁷:
Usłyszałem wtedy o nim po raz pierwszy. To, co o nim mówiono, dawało mi pewność, że mam przed sobą Bożego człowieka. Z ufnością, że pomoże mi rozwiązać mój problem, poprosiłem go, żeby się za mnie pomodlił i zapytał Pana, co powinienem zrobić. Ograniczył się do obietnicy, że następnego ranka odprawi za mnie Mszę Świętą. Uczestniczyłem w niej, aby mu do niej służyć (o wpół do piątej rano!), gdyż sądziłem, że widząc mnie obecnego na niej, będzie o mnie pamiętał. Po mszy podszedłem do niego, aby porozmawiać, lecz on ograniczył się do jednego zdania. Powiedział: „Wstąp do Świętego Pawła”. Byłem usatysfakcjonowany tą odpowiedzią i przyjąłem ją jako pochodzącą od Pana.
Kilka miesięcy później, w 1943 roku, zdarzyło się, że ks. Alberione był przejazdem w Modenie i zatrzymał się u proboszcza parafii San Pietro. Gabriele wiedział o projekcie założyciela paulistów: zbudowania w Rzymie wielkiego sanktuarium poświęconego Matce Bożej w akcie dziękczynienia za Jej modlitwę wstawienniczą o ocalenie od ognia wojny członków jego zgromadzenia, którzy byli rozsiani po całym świecie. Ksiądz Amorth tak opowiadał o tym wydarzeniu:
W mojej rodzinie było nas pięciu braci, wszyscy byliśmy w wieku poborowym. Poprosiłem Pierwszego Mistrza, aby rozciągnął to ślubowanie również na moją rodzinę, a on się zgodził, zapewniając o tym również moją matkę, która nic nie wiedziała na temat moich planów na przyszłość. Każdy z nas miał swoje przygody, ale wyszliśmy z wojny cali i zdrowi. Moja matka aż do śmierci powtarzała, że ocaleliśmy dzięki temu wstawiennictwu i zawsze posyłała ofiary dziękczynne do sanktuarium Królowej Apostołów (wybudowanym przy via Alessandro Severo w Rzymie jako wypełnienie tego ślubowania).
Wydarzenie to zdeterminowało wybór drogi zakonnej Gabriele Amortha:
Wiedziałem, że ks. Alberione złożył ślub, w którym poświęcił swoich duchowych synów Królowej Apostołów, aby Matka Boża strzegła ich wszystkich. Ja zrobiłem tak samo. Poprosiłem ks. Alberionego, aby poświęcił mnie i wszystkich moich bliskich Królowej Apostołów. Wojna wybuchła; wojna się skończyła. A ja, jak wszyscy moi bracia, nie poniosłem żadnej szkody. Żadna kula nawet mnie nie musnęła. Także moi bracia, choć musieli stawić czoła strasznym niebezpieczeństwom, wyszli bez szwanku. Znaczyło to dla mnie bardzo wiele. Jeszcze na krótko przed tym, jak zostałem kapłanem, w moim umyśle wciąż roiło się od wątpliwości związanych nie tyle z samymi święceniami, ile raczej z tym, gdzie Bóg chce, abym był księdzem. Myślałem: „Czy naprawdę dobrze robię, wstępując do paulistów? Czy rzeczywiście tam Bóg mnie chce? A może chce mnie gdzie indziej?”.
Odpędziłem od siebie te wątpliwości w samym dniu święceń. Moja mama przywitała się z ks. Alberionem i powiedziała mu: „To dzięki temu, że ksiądz poświęcił ich Matce Bożej, mój Gabriele i jego bracia ocaleli”.
Popłakałem się z radości. Moja mama tym prostym stwierdzeniem ugruntowała mnie w przekonaniu, że Matka Boża strzegła mnie dzięki poświęceniu ks. Alberionego i że chce mnie właśnie wśród paulistów. Maryja ocaliła mnie przed śmiercią w czasie wojny, abym został księdzem, i to wśród paulistów⁸.
Bliska relacja z Matką Bożą była jednym z trwałych elementów w życiu ks. Gabriele Amortha. Jego dawne osobiste zawierzenie Mamie Jezusa towarzyszyło mu przez całe życie. Zastanawiał się nawet: „Dlaczego dzisiejsze matki nie zawierzają swoich dzieci Matce Bożej? Wystarczy tak niewiele: prosta modlitwa odmówiona przez księdza w tej intencji. Wszystkie dzieci powinny być zawierzone Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. Mogłyby dzięki temu liczyć na wyjątkową ochronę”. Gest ten oznacza bowiem „wzniesienie wokół osoby niewidzialnej, lecz niepokonanej tarczy ochronnej”.III
PARTYZANT „ALBERTO”
Nad krajem ciążyło widmo wojny i rzeczywiście wybuchła ona również we Włoszech, w miastach i miasteczkach, pomiędzy Włochami, Niemcami, aliantami – wszyscy przeciwko wszystkim. Wielka Rada Faszystowska 25 lipca 1943 roku pozbawiła władzy Mussoliniego, który doprowadził kraj na krawędź żałosnej porażki. Król kazał go zaaresztować, Niemcy jednak go uwolnili. Mussolini schronił się na północy kraju i tam założył Włoską Republikę Socjalną, tak zwaną Republikę Salò, od nazwy lombardzkiego miasteczka nad jeziorem Garda, w którym schronił się on sam, jak i jego ostatni najwierniejsi hierarchowie. Wzywał młodych do walki, lecz oni woleli się ukrywać bądź uciekać w góry. Po 8 września, wraz z podpisaniem przez Włochy aktu kapitulacji i złożeniem broni aliantom, którzy wylądowali już na południu, a także niepewnością wojska i ucieczką króla z Rzymu do Brindisi, zrodził się ruch oporu. Młodzi zostawali partyzantami, organizowali się, by walczyć z Niemcami i faszystami oraz współdziałać na rzecz uwolnienia Włoch przez aliantów.
Gabriele Amorth opowiadał:
Później była wojna. Nie chciałem w takim okresie opuszczać moich braci i mojej rodziny, więc powiedziałem: „Najpierw zapiszę się na uniwersytet”. „Dobrze” – zgodził się ks. Alberione. Zapisałem się więc na prawo, wziąłem udział w wojnie, zdobyłem nawet medal za zasługi w walce partyzanckiej w górach i na nizinach modeńskich. Później wstąpiłem do Demokracji Chrześcijańskiej, gdyż zbliżał się czas ustanowienia konstytucji i wszyscy byliśmy zgodni, twierdząc: „Teraz trzeba się zaangażować na rzecz konstytucji, później każdy będzie robił, co będzie chciał”.
Znów odłożył w czasie wstąpienie do paulistów. Najpierw pragnął dać swój wkład jako chrześcijanin w uwolnienie i odrodzenie ojczyzny. Stało się tak 25 kwietnia 1945 roku, kiedy to we Włoszech zakończyła się druga wojna światowa, wraz z zabiciem Mussoliniego przez partyzantów oraz powołaniem pierwszych rządów, które były kierowane przez partie przewodzące ruchowi oporu.
Gabriele Amorth udzielił im bezwarunkowego poparcia. Giuseppe Dossetti – wówczas pracownik uniwersytecki, uczestnik walk partyzanckich w Emilii-Romanii, przyszły członek Zgromadzenia Konstytucyjnego, jeden z założycieli Chrześcijańskiej Demokracji De Gasperiego, której był wicesekretarzem, kandydat na burmistrza Bolonii (pokonany przez komunistę Dozzę), ksiądz i zakonnik, uczestnik soboru watykańskiego II, współpracownik arcybiskupa Bolonii, kard. Lercara, oraz założyciel zgromadzenia zakonnego – tak opowiadał: „Zaczęliśmy się spotykać w domu Padovaniego, z o. Giaconem, który był moim nauczycielem religii i gwarantem niejako ortodoksyjności idei, oraz z Vannim Rovighim, Lazzatim, Fanfanim i Amorthem”. Była wiosna 1943 roku, przed 25 lipca i 8 września, a młodzi katolicy już spotykali się potajemnie, żeby planować przyszłość, odmienną od ponurej teraźniejszości. Należał do nich Gabriele, który miał wtedy zaledwie osiemnaście lat i chciał zostać księdzem. Giuseppe Lazzati został deputowanym, dziennikarzem (kierował dziennikiem katolickim „L’Italia” na prośbę kard. Giovanniego Battisti Montiniego, arcybiskupa Mediolanu i przyszłego papieża Pawła VI), wykładowcą i rektorem Uniwersytetu Katolickiego. Rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny (już został ogłoszony Czcigodnym Sługą Bożym). Amintore Fanfani wybrał karierę polityka: został parlamentarzystą i senatorem, ministrem i sekretarzem Chrześcijańskiej Demokracji, a także premierem Włoch i przewodniczącym senatu.
Z okresu działalności Gabriele Amortha w ruchu oporu niewiele wydarzeń jest do opowiedzenia: wiadomo tylko, że wybrał pseudonim „Alberto” i walczył w katolickim oddziale partyzanckim zwanym „Brigata Italia”, dowodzonym przez Ermanna Gorrieriego, pseudonim „Claudio”. To kolejna znacząca postać włoskiego katolicyzmu: urodził się w 1920 roku w Sassuolo, należał do pomysłodawców Republiki Partyzanckiej Montefiorino, w górach między Modeną a Reggio Emilią, był jednym z założycieli katolickiego związku zawodowego CISL, parlamentarzystą Chrześcijańskiej Demokracji, ministrem, a w końcu, wraz z Pierrem Carnitim – współzałożycielem Społecznych Chrześcijan (1993–1998), czyli tych, którzy po rozwiązaniu Chrześcijańskiej Demokracji nie wstąpili do nowej Partii Ludowej Mina Martinazzolego, lecz dołączyli do Demokratów Lewicy, czyli byłej Partii Komunistycznej.
Wiosną 1943 roku Gorrieri organizował tajne wykłady w parafii San Pietro; razem z Dossettim zastanawiali się nad przyszłością Włoch, nad nadziejami i oczekiwaniami grupy młodych, wspaniałomyślnych i odważnych katolików, prawdopodobnie nieświadomych czekających na nich jeszcze niebezpieczeństw i cierpień. Jednak pragnienie ujrzenia kraju wolnego od faszyzmu i nazistowskich okupantów było tak wielkie, że pozwalało pokonać, a przynajmniej ignorować lęk. Wkład katolików w działalność ruchu oporu wymaga dogłębnych badań. W latach powojennych przez długi czas przeważało przekonanie, że walka partyzancka była prowadzona wyłącznie przez oddziały lewicowe, zwłaszcza komunistyczne. Jest to wizja niepełna i wypaczona przez stronniczą publicystykę i historyków. Dziś można wreszcie spojrzeć na fakty o tamtych dramatycznych i bolesnych latach z większym obiektywizmem i pełniejszymi danymi.
W książce Saveria Gaety ks. Amorth opowiada:
W Modenie odbyło się pierwsze spotkanie, zorganizowane przez Ermanna, lecz kierowane przez Gianfranca Ferrariego, które miało miejsce w siedzibie Akcji Katolickiej (obok więzienia). Podczas tego spotkania omawiano przede wszystkim kolportowanie ulotek i zachęcano młodzież, aby nie wstępowała do „republikanów” (faszystów, zwolenników Republiki Salò), lecz żeby szła raczej walczyć w góry. Od tamtej pory nić porozumienia, która łączyła mnie z Ermannem, stała się jeszcze silniejsza. Spotykałem go, kiedy schodził z gór. Ja pracowałem na nizinie, aby tworzyć grupy partyzanckie oraz dostarczać pożywienie i ubrania tym, którzy byli w górach. Pewnego wieczora Ermanno i ja zostaliśmy aresztowani przez dwóch faszystowskich żołnierzy, przed cmentarzem Formigine. Dobrze wiedzieliśmy, że jeśli nas zabiorą, zostaniemy rozstrzelani. Udało nam się uciec, przez pola pokryte śniegiem, pod ostrzałem tych dwóch republikanów, i mogliśmy kontynuować naszą walkę.
Od września 1943 do kwietnia 1945 roku Włochy były jednym wielkim polem bitwy: partyzanci i alianci z jednej strony, faszyści z Salò i naziści z drugiej. Popłynęło dużo krwi: ginęli żołnierze, co jest nieuniknione w tak krwawej wojnie, ale umierali także (zbyt licznie) niewinni, ofiary nazistowsko-faszystowskich prześladowań, alianckich bombardowań, partyzanckiej nadgorliwości. Nie będzie potem łatwo odbudować kraj, pod ciężarem nienawiści, urazy, pragnienia zemsty, przemocy, który opanowała zbyt wielu, oraz materialnych i duchowych zgliszczy, które pokryły całe Włochy.
To właśnie katolicy przyjęli na siebie dzieło odbudowy. W pierwszym rzędzie stanęła Chrześcijańska Demokracja Alcide De Gasperiego, „córka” Partii Ludowej ks. Sturza, do której przystąpiła młodzież walcząca w ruchu oporu: Dossetti, Gorrieri, Fanfani, Moro, La Pira, Mattei, Marcora, Taviani i wielu innych. Młodzież katolicka stała się bohaterem nadzwyczajnego okresu odrodzenia i odnowy Włoch, oczywiście razem ze wszystkimi pozostałymi uczestnikami walki o wyzwolenie: komunistami, socjalistami, liberałami, członkami Partii Czynu i monarchistami, a także żołnierzami, księżmi, mężczyznami i kobietami, którzy wnieśli znaczny wkład podczas okrutnych dni wojny i okresu powojennego.
Gabriele Amorth otrzymał oficjalne uznanie za udział w walce partyzanckiej, o czym wspomniał Saverio Gaeta:
10 sierpnia 1948 roku regionalna komisja Emilii-Romanii przyznała mu kolejne stopnie w hierarchii partyzanckiej: stopień dowódcy oddziału odpowiedzialnego za czterdziestu ludzi, odpowiadający stopniowi podporucznika (5 listopada 1943 – 10 marca 1944), dowódcy oddziału odpowiedzialnego za stu pięciu ludzi, odpowiadający stopniowi porucznika (11 marca 1944 – 20 listopada 1944), komisarza oddziału odpowiedzialnego za dwustu dwudziestu pięciu ludzi, odpowiadający stopniowi kapitana (21 listopada 1944 – 31 grudnia 1944), a w końcu komisarza oddziału odpowiedzialnego za pięciuset sześćdziesięciu ludzi, odpowiadający stopniowi kapitana (1 stycznia 1945 – 30 maja 1945). Za swoją działalność został 31 grudnia 1954 roku odznaczony przez VI Okręg Wojskowy w Bolonii krzyżem zasługi za akcje partyzanckie i automatycznie wpisany do Istituto del Nastro Azzuro, zrzeszającego odznaczonych za zasługi wojskowe.
Działalność ks. Amortha w ruchu oporu nie była więc czysto symboliczna, jak można by się spodziewać po chłopcu mającym osiemnaście czy dwadzieścia lat, który pragnął zostać księdzem. Gabriele Amorth mógł podążyć wówczas innymi drogami: na przykład zaangażować się w politykę, jak wielu z jego towarzyszy broni. Rzeczywiście, opowiadał, że „w wieku dwudziestu jeden lat, w 1946 roku, został mianowany wicedelegatem krajowym ówczesnego przewodniczącego młodzieżówek Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej, Giulia Andreottiego”⁹.------------------------------------------------------------------------
¹ Wszystkie cytaty z Biblii podano za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 5, Poznań 2006 .
² Wojna w Europie wybuchła 28 lipca 1914 roku. Włochy, początkowo neutralne, przystąpiły do wojny 23 maja 1915 roku .
³ G. Amorth, P. Rodari, Ostatni egzorcysta. Moja walka z szatanem, tłum. K. Stopa, Kraków 2017, s. 17–18.
⁴ Tamże, s. 18.
⁵ Tamże, s. 13.
⁶ G. Amorth, Tajemnice egzorcysty. Rozmawia Elisabetta Fezzi, tłum. K. Stopa, Częstochowa 2018, s. 16.
⁷ S. Gaeta, L’eredità segreta di don Amorth. Così la Madonna ha salvato l’Italia, Cinisello Balsamo 2019.
⁸ G. Amorth, P. Rodari, Ostatni egzorcysta, dz. cyt., s. 28–29.
⁹ G. Amorth, P. Rodari, Ostatni egzorcysta, dz. cyt., s. 18.