Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Książka, którą powinni przeczytać wszyscy, których kochasz - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
9 kwietnia 2025
39,99
3999 pkt
punktów Virtualo

Książka, którą powinni przeczytać wszyscy, których kochasz - ebook

Zadbaj o relacje, a życie stanie się łatwiejsze.

Całe nasze życie kręci się wokół relacji: rodzinnych, romantycznych, partnerskich, przyjacielskich, ze współpracownikami i najważniejsze – z samym sobą. Jeśli uda nam się sprawić (a jest to możliwe!), że te relacje będą dobre, funkcjonalne i wspierające, wówczas trudne sprawy, którymi zaskakuje nas życie, staną się o wiele łatwiejsze do ogarnięcia.

Ta praktyczna i pełna humoru książka Philippy Perry to przewodnik po lepszym życiu.

  • Jak nawiązać dobry i autentyczny kontakt ze sobą
  • Jak znaleźć i utrzymać miłość?
  • Co zrobić, aby lepiej radzić sobie z konfliktami i gniewem?
  • Jak się uwolnić od złych schematów i poradzić sobie ze zmianami, stratą czy żałobą?
  • Jak zaakceptować to, że się zmieniamy – dojrzewamy, starzejemy?
  • Co oznacza bycie zadowolonym z życia?
  • Jak szukać sensu i spełnienia?
Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-838-0272-5
Rozmiar pliku: 723 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Książkę tę dedykuję wszystkim dzielnym osobom, które pisały do mnie na adres redakcji „Observera”

Wstęp

Jako psychoterapeutka z wieloletnim doświadczeniem zawsze żałowałam, że przedstawiciele naszego zawodu o teoriach rozmawiają najczęściej tylko między sobą, za zamkniętymi drzwiami. Z entuzjazmem myślę o tym, jaką pomocą dla ludzi mogą być różne koncepcje psychoterapeutyczne. Na podstawie rozmaitych pytań i rozterek, o których piszą do mnie czytelnicy, buduję sobie obraz tego, co chcą i powinni wiedzieć o różnych sposobach na życie, i próbuję podsunąć jakieś odpowiedzi. Szerzenie tej wiedzy stało się moją misją, a w publikacjach staram się podawać ją w strawnych porcjach, w nadziei, że dzięki temu skorzysta z niej więcej osób.

Niniejsza książka jest owocem licznych odpowiedzi na pytania, które zadawano mi jako psychoterapeutce i autorce rubryki porad, a także podczas wykładów, spotkań i codziennych rozmów. Uwielbiam te pytania, bo dzięki nim dowiaduję się, w jakich obszarach wiedzy ludzie mają luki. Chociaż każda osoba jest inna, a stawiane mi pytania zwykle dotyczą konkretnych problemów, dostrzegam w tych lukach pewne wzorce i zbieżności, mogę więc zastosować uogólnione wnioski i techniki. Każde pytanie czegoś mnie nauczyło, a ja mam nadzieję, że też wiele razy pomogłam wam coś nowego zrozumieć.

W dzieciństwie u wszystkich kształtują się systemy przekonań i mechanizmy adaptacyjne, dzięki którym radzimy sobie w najbliższym środowisku. Często wcale nie zdajemy sobie sprawy z tego, że kierują one naszym postępowaniem, że nasze decyzje i sposób, w jaki traktujemy innych, wyrastają z naszego wczesnego obrazu świata. W miarę jak dorastamy, poznajemy nowe osoby i zbieramy coraz więcej doświadczeń; nabyte w dzieciństwie systemy przekonań i wzorce reakcji nie zawsze służą nam tak dobrze jak na początku życia, bo zatrzymują nas w starych schematach myślenia i zachowania. Mam ogromną nadzieję, że niniejsza książka pomoże wam lepiej zrozumieć własne wczesne schematy adaptacyjne i własny system przekonań oraz pozwoli się zorientować, w jakich sytuacjach nadal wam one sprzyjają, a w jakich wymagają uaktualnienia. Porównajmy samoświadomość do orientacji w położeniu na mapie: nie znając punktu wyjścia, nie będziesz w stanie zaplanować drogi do miejsca, w którym chcesz się znaleźć. Musimy zatem się dowiedzieć, jak reagujemy na otaczający nas świat, jak wpadamy w złość, jak tworzymy założenia na temat innych i jak mówimy do siebie – bo dopóki nie zrozumiemy dokładnie, co robimy i jak to robimy, dopóty nie dowiemy się, co powinniśmy zmienić.

Osoby, które po raz pierwszy zgłaszają się na terapię, bardzo często chcą rozmawiać o innych. Mówię im wtedy, że na postępowanie innych ludzi nie mamy praktycznie wpływu, panujemy natomiast nad tym, co sami robimy. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że mamy taką moc: możemy zmieniać swój sposób reagowania i zachowania. Możemy modyfikować swoje priorytety, system przekonań i nawykowe reakcje. Każda zmiana wymaga czasu, a wyrobienie nowych nawyków – dłuższej praktyki. Możemy jednak eksperymentować ze zmianami, o ile zrozumiemy, że mamy nad własnym życiem znacznie większą władzę, niż nam się zdaje. W szczególności potrafimy zapanować nad swoim umysłem i możemy go kierować tam, gdzie chcemy. Nawet w chwilach największej bezsilności wciąż potrafimy decydować o swoim sposobie myślenia, organizacji ciała i nawiązywaniu relacji z innymi. Mówiąc o organizacji ciała, mam na myśli świadomość tego, gdzie umiejscawiają się napięcia i słabe punkty. Na przykład kierując uwagę na szczęki, zauważysz, czy ich mięśnie są rozluźnione, czy napięte. Kierując uwagę na oddech, uświadomisz sobie, jak oddychasz – głęboko czy płytko.

Czasami zadajemy sobie niewłaściwe pytania. Nieustannie pytamy „dlaczego?”, ponieważ jesteśmy istotami poszukującymi sensu i bardzo chcemy spójnej narracji. „Dlaczego on ze mną zerwał?”, „Dlaczego moje dziecko tak broi?”, „Dlaczego czuję się taka nieszczęśliwa?”. Ładunek emocjonalny obrasta w różne „dlaczego”, ponieważ kochamy opowieści i uwielbiamy wyjaśnienia. Ale pytanie „dlaczego?” rzadko przynosi pożytek, a rozwiązania na ogół tkwią w pytaniu „jak?”. Ja wolę wiedzieć, jak to się dzieje, że czujecie się tak, a nie inaczej: jak kochacie, jak się kłócicie, jak się zmieniacie i jak znajdujecie satysfakcję. Dlatego podzieliłam książkę na cztery części, każda pod hasłem „jak”. Dotyczą one różnych spraw i możemy je rozpatrywać oddzielnie, w rzeczywistości jednak łączą się ze sobą.

Praca psychoterapeutki nauczyła mnie, że ludzie rozwijają się na swój sposób i we własnym tempie, najlepiej w środowisku, które pozwala im być sobą i eksperymentować z możliwymi wersjami siebie – w odróżnieniu od sytuacji, w której ktoś (lub oni sami) nakazuje im, jacy powinni być. Właśnie takie podejście przyjmuję w pracy. Moja definicja „dobrej porady” polega na skłanianiu ludzi do ubierania w słowa tego, co niby od zawsze wiedzieli, choć nigdy nie potrafili wyrazić. Nikt nie jest nieomylny. Ja też nie zawsze mam rację. Jeśli spotkacie kogoś, kto wierzy w swoją nieomylność, natychmiast powinien się wam włączyć dzwonek alarmowy, bo tak się składa, że osoby przekonane o własnej słuszności lubią podkreślać, jak bardzo mylą się inni, a nie jest to przyjemna sytuacja.

Gdybym miała wam udzielić jakiejś rady na początek, przytoczyłabym słowa nestorki samopomocy dr Susan Jeffers: „Każdy jest wystarczająco dobry właśnie taki, jaki jest; jesteś przede wszystkim silną, zdolną do miłości ludzką istotą, która na każdym kroku uczy się i rozwija”. Innymi słowy, zasługujemy na akceptację tacy, jacy jesteśmy tu i teraz. Kiedy wszystko dobrze się układa, możemy nie wiedzieć, jak to się właściwie dzieje, a warto byłoby się dowiedzieć. Bywamy bardzo surowi wobec samych siebie i jest to dość typowe zjawisko. Tydzień w tydzień słyszę: „Nie sprawdzam się w związkach”, „Jestem beznadziejnym przyjacielem”, „Jestem za mało inteligentny”, „Jestem zbyt nieśmiała”. Nie musimy się tak ostro osądzać. Owszem, wszyscy popełniamy błędy, ale nie jesteśmy swoimi błędami. Na błędach się uczymy, żeby móc popełniać nowe. Mamy wyobrażenia o tym, czego chcemy i czego potrzebujemy, a kiedy spełniamy te marzenia, rzeczywistość często pokazuje, że jednak poszliśmy złą drogą. Naprawiamy więc swój błąd, wyciągamy wnioski i podejmujemy kolejną decyzję – przez jakiś czas to się sprawdza, ale niebawem znów trzeba będzie coś zmienić lub poprawić. Wszystko się może zdarzyć, więc ciągle mamy nadzieję, próbujemy od nowa, eksperymentujemy. Nie wyświadczamy żadnej przysługi ani sobie, ani innym, kiedy zakładamy symboliczną sędziowską togę i postukując młotkiem, wydajemy niepodważalne wyroki na swój temat. Z ostatecznym potępieniem zawsze warto poczekać. Wszyscy mamy ze sobą wiele wspólnego. Jesteśmy słabymi, wrażliwymi istotami ludzkimi, które muszą się nauczyć, że w przyznaniu się do słabości jest więcej siły niż w zakładaniu maski twardziela.

Mam też nadzieję, że lektura tej książki sprawi wam radość. Może to zabrzmi trywialnie, ale radość życia powinna być naszym priorytetem. A jeśli poza przyjemnością książka ta poruszy w was jakieś struny i nagle wszystko poukłada się w całość, to świetnie! Taki właśnie efekt chciałabym osiągnąć. Sami stwierdzicie, czy mi się udało, czy nie.1. Jak kochamy

Budowanie silnych i znaczących więzi z innymi i ze sobą

W zachodnich społeczeństwach powszechnie żywimy przekonanie, że najważniejsza jest niezależność. Powtarzamy opowieści o przedsiębiorcach, którzy do wszystkiego doszli własną pracą, lansujemy stereotyp „współczesnej niezależnej kobiety”. Jednak w moim przekonaniu nigdy nie jesteśmy w pełni niezależni, bo w każdej sferze życia polegamy na innych – ktoś zbiera dla nas żywność z pól, ktoś dostarcza ją do sklepów, ktoś zapewnia nam bieżącą wodę w kranie, ktoś buduje domy, w których mieszkamy. Wiara w absolutną niezależność zasadza się na fałszu. A tak samo jak potrzebujemy innych ludzi, by zapewniali nam wodę do picia, potrzebujemy po prostu ich towarzystwa, nawet jeśli niektórzy odżegnują się od tej potrzeby.

Człowiek, w odróżnieniu od wielu innych zwierząt, w chwili narodzin nie jest w pełni rozwinięty. Rozwijamy się w relacjach z naszymi pierwszymi opiekunami – nasze poczucie siebie, tożsamość, potrzeby i cechy osobowości kształtują się w oparciu o to, jak się nami opiekowano. Psychoanalityk i pediatra Donald Winnicott powiedział: „Nie ma czegoś takiego jak dziecko, jest tylko dziecko i matka”. To czyni z nas istoty, które – żeby czuć się częścią szerszego świata – przez całe życie potrzebują więzi. Zazwyczaj są to więzi z ludźmi, ale przywiązujemy się też do idei, miejsc czy przedmiotów.

Wracając myślą do moich dawnych klientów w psychoterapii, stwierdzam, że niezależnie od tego, z jakim problemem do mnie przyszli, niemal zawsze jego podłożem były relacje: to, jak pierwsze więzi wpłynęły na ich system przekonań, na relację ze sobą lub na blokady w relacjach z innymi. Postanowiłam rozpocząć tę książkę od tematu nawiązywania więzi, ponieważ jest to najważniejsza sfera naszego życia. Osoby w podeszłym wieku mogą wam powiedzieć, że więzi są najbardziej znaczącą rzeczą, która im pozostaje, a są to zwykle więzi z innymi ludźmi.

Ponieważ jesteśmy skomplikowani, a przy tym wywodzimy się z nieco odmiennych kultur – mam tu na myśli ogólne tradycje, dynamikę rodziny, język, sposoby robienia różnych rzeczy – relacje z ludźmi nie zawsze są łatwe. Mamy różne systemy przekonań i różne sposoby współpracy ze sobą. Znalezienie właściwej drogi, żeby nasze relacje sprzyjały i nam, i ludziom wokół, jest czymś niezwykle istotnym, ale wcale nie prostym. Mam nadzieję, że ten rozdział wam w tym pomoże.

Dlaczego pragniemy więzi

Poczucie więzi z innymi jest czymś bardzo ludzkim. Potrzebujemy więzi nie tylko z innymi osobami, ale również z ideami, przedmiotami i najbliższym środowiskiem. Chcemy być częścią jakiejś całości – nieważne, czy wynika to z głębokich rozmów, przypadkowych pogawędek na przystanku, przeczytania książki czy obejrzenia programu w telewizji. To do pewnego stopnia wyjaśnia, dlaczego uzależniamy się od telefonów: dają nam poczucie łączności ze światem, dzięki któremu uwalniają się pewne ilości dopaminy (tzw. hormonu szczęścia).

Jeśli jednak łączymy się ze światem tylko za pośrednictwem ekranów, narażamy się na przygnębienie, bo najbardziej potrzebujemy aktywnej formy kontaktu, wzajemnego międzyludzkiego oddziaływania. Jeżeli nam tego brakuje, nasze zdrowie psychiczne cierpi. Potrzebujemy żywej obecności ludzi, przy których czujemy się dobrze, potrzebujemy też ludzi, którzy wspierają nasz aktualny obraz siebie, żeby potwierdzić swoją tożsamość. Więzi mają znaczenie, bo ludzie w naszym życiu są jak lustra, w których się przeglądamy. Obserwowanie, jak inni na nas reagują, pozwala nam zachować równowagę i zdrowie psychiczne.

Z drugiej strony, nawiązując zbyt liczne kontakty, narażamy się na pewne ryzyko. Na przykład wyobraźmy sobie ludzkie ciało pokryte wysuwanymi haczykami. Jeżeli schowamy haczyki, to nie możemy się połączyć z nikim ani nikt z nami, co skończy się kompletną izolacją i samotnością. Ale jeżeli wystawimy wszystkie haczyki naraz, to ciągle będziemy połączeni ze wszystkim i wszystkimi, a poszczególne więzi zgubią się w natłoku i stracą na znaczeniu. Kiedy przeskakujemy od osoby do osoby czy od idei do idei, trudno stworzyć głębszą, istotniejszą więź z którąś z nich. Próbując łączyć się ze wszystkim i wszystkimi, tak naprawdę nie połączysz się z nikim i niczym. Każdy z nas zna jakąś osobę, której uwaga jest rozproszona i która chce obdzielić nią wszystko wokół. Za kimś takim trudno nadążyć i nawiązać z nim głębszy kontakt, bo zawsze czujemy, że nie poświęca nam całej uwagi. Fachowo nazywamy to stanem manii. Mania czasami może się przydać – dla wielu osób jest to droga do kreatywności – ale na dłuższą metę nie da się tego wytrzymać.

Podobnie jak w wielu innych sprawach trzeba tu znaleźć równowagę. Jeśli wysuniemy kilka haczyków – nie wszystkie – możemy się zaczepić o osoby, na których nam zależy, i o rzeczy, które nas interesują – wtedy będzie to miało głębszy sens. W wolnym czasie możemy robić coś, co przynosi nam satysfakcję, otworzyć się na nowe znajomości z ludźmi, bez pośpiechu ocenić, czy ich wartości nam odpowiadają. Dobrze mieć wokół siebie osoby, dzięki którym dobrze o sobie myślimy. Osoby, które trzymają naszą stronę i jeśli już nas krytykują, to nie po to, by nas pognębić, ale żeby nam coś uświadomić.

MĄDROŚĆ CODZIENNA

Każdy potrzebuje poczucia przynależności – do rodziny, do jakiegoś przedsięwzięcia, do wspólnoty lub do innej osoby. Jesteśmy istotami stworzonymi do więzi, a zaprzeczanie temu może się źle skończyć.

W każdym zbiorowisku ludzkim – w szkołach, miejscach pracy, grupach towarzyskich czy dużych rodzinach – w sposób naturalny tworzą się podgrupy. Nie jest to zjawisko ani dobre, ani złe, po prostu normalne ludzkie zachowanie. Bliższa znajomość z jedną czy kilkoma osobami to już zaczątek podgrupy. Znalezienie własnego miejsca w grupie kształtuje w nas poczucie tożsamości i przynależności, a dynamika grupy polega na tym, że nie tylko naśladujemy najbliższe osoby, żeby zbudować poczucie tego, kim jesteśmy, ale też na tym, że odróżniamy się od osób spoza grupy, żeby podkreślić, kim nie jesteśmy.

To wyjaśnia, dlaczego przynależność do grupy jest tak ważna i dlaczego nas boli, kiedy stwierdzamy, że jesteśmy wykluczeni. Napisała do mnie kobieta, która nie potrafiła odnaleźć równowagi w relacjach z ludźmi i zauważyła, że poza kręgiem złożonym z męża, dziecka i przyjaciół męża nie jest w stanie zainicjować przyjaźni.

Jestem trzydziestodwuletnią mamą wesołego kilkumiesięcznego malucha. Uwielbiam synka i bardzo się cieszę z urlopu macierzyńskiego. Mój mąż jest świetnym facetem i dobrze się odnajduje w roli ojca.

Mamy bardzo miłych przyjaciół, ale wszyscy oni to znajomi męża. Ja chodzę na spotkania grup matek małych dzieci i rozmawiam z nimi, ale nie wiem, jak właściwie mam się z kimś bliżej zaprzyjaźnić. Liczyłam na to, że znajdę nowe przyjaciółki w szkole rodzenia, ale tam porobiły się kliki – miałam wrażenie, jakbym znowu była w podstawówce. Odczuwało się rywalizację, a mojej rodziny nie stać na drogie rzeczy dla dziecka, dodatkowe zajęcia, lekcje itp. Poszliśmy na grilla do jednej ze znajomych mam i okazało się, że mieszka w okazałej rezydencji, a mnie zrobiło się wstyd za nasz mały, wynajęty domek.

W przeszłości ludzie często mi mówili, że mało mnie znają i że to szkoda, że nie mieli okazji poznać mnie bliżej. Podczas studiów skupiałam się na nauce, a nie na życiu towarzyskim. Martwię się, że jeśli nie wkręcę się jakoś do grupy matek, to się odbije niekorzystnie na moim synku, bo nie pozna innych małych dzieci i nikt go nie będzie zapraszał do domu, żeby się pobawić. A ja chcę mu zapewnić wszelkie szanse na szczęśliwe życie.

Przede wszystkim podkreślę, że ta kobieta potrafi nawiązywać więzi, bo najwyraźniej ma już co najmniej dwie dobre – z dzieckiem i mężem. Robi coś, czym wszyscy od czasu do czasu grzeszymy: szuka wymówek, bo nawiązanie relacji przychodzi jej z trudnością. Znajome zapraszają ją do siebie, ale ona uznaje naturalnie tworzące się grupy i podgrupy za „kliki” i z góry zakłada, że rządzi w nich rywalizacja. Woli roztrząsać zachowania innych, a nie własne, i w tym znajduje pretekst, by nic nie zrobić dla poprawy swoich więzi. Skoro jednak nie możemy kontrolować zachowania innych, a panujemy nad swoim, według mnie najlepszym punktem wyjścia jest przemyśleć własną rolę w problemie. W jaki sposób sami przyczyniamy się do tego, że nie czujemy się częścią grupy? Co wywołuje w nas poczucie wyższości lub niższości, które nie pozwala nam się przyłączyć?

Szczerze mówiąc, odnoszę wrażenie, że autorka listu wcale nie chciała zawrzeć nowych przyjaźni. Satysfakcjonowały ją więzi, które już miała, a jej problem polegał raczej na tym, że tych przyjaźni nie pragnęła dla siebie, ale dla dobra swojego syna. Nie wszyscy potrzebujemy takiej samej liczby bliskich osób – niektórym wystarcza tylko kilka, a ta kobieta jest tego doskonałym przykładem. Nie jestem pewna, czy można stworzyć autentyczną więź i bliskość, jeśli nie robi się tego dla własnej radości i poczucia wspólnoty.

Żeby się zbliżyć do kogoś, musimy się zdobyć na odwagę, otworzyć się przed nim i odsłonić swoje czułe miejsca, a gdy ten ktoś robi to samo, okazywać empatię. Nie musimy być identyczni, żeby dobrze się nawzajem rozumieć. Nie musimy przeżywać jednakowych emocji (lub ich braku), pochodzić z tych samych środowisk ani nawet mieć podobnych poglądów. Musimy natomiast być gotowi na okazanie wrażliwości, na dzielenie się tym, jak doświadczamy siebie i świata, na szczere wyrażanie swoich reakcji, uczuć i myśli; musimy też otworzyć się na to, że druga osoba odciśnie na nas jakieś piętno. Rzecz w tym, by jak najlepiej zrozumieć, co ona odczuwa, współodczuwać z nią i pozwolić, by ona z nami współodczuwała.

Nie nawiążemy autentycznej więzi, jeżeli będziemy udawać takich, jakimi we własnym mniemaniu powinniśmy być, lub takich, jakimi ludzie chcieliby nas widzieć. Musimy być po prostu sobą. Bez ryzyka, że kogoś do siebie zniechęcimy, nie pozwolimy się poznać. Żeby dać się poznać, musimy być widzialni, a nigdy nie będziemy widzialni, jeśli będziemy się chować. Lęk przed tym, jak wypadniemy w czyichś oczach, często przeszkadza w nawiązaniu kontaktu. Uczucie to można obejść, zastępując je zainteresowaniem osobą, którą chcemy poznać. Przesuniemy wtedy uwagę z własnego zakłopotania na zaciekawienie drugim człowiekiem. Kiedy nam się to uda, kontakt sprawi nam radość, zamiast nas osłabić.

Przy nawiązywaniu kontaktu mądrym podejściem jest mówienie spontaniczne i badanie sytuacji w trakcie rozmowy. Wcale nie musisz układać wszystkiego w głowie, zanim się odezwiesz. Nie przepuszczaj swoich myśli przez filtr, powiedz po prostu: „Chcę cię lepiej poznać”, lub spróbuj wyjawić skryte, zatrważające myśli, kiedy nie masz pewności, jak zostaną przyjęte. Możesz na gorąco sprawdzać, jak się czujesz w relacji z drugim człowiekiem, zamiast się nad tym zastanawiać. Mów prosto z serca, bez namysłu. Ćwicz bycie sobą i niepewność co do tego, jak cię odbierają. Dziel się sobą. Oczywiście nie jest to niezawodna metoda. To ryzyko. Ale takie ryzyko warto podejmować. Jeśli relacja z drugą osobą odbywa się tylko w naszej głowie, jeśli z góry zakładamy, że wiemy, jak nas odbiera, to tak naprawdę nie nawiązujemy żadnej relacji. Kiedy autorka powyższego listu twierdziła, że jej znajome tworzą kliki i rywalizują ze sobą, nie odnosiła się do nich, ale do swoich wyobrażeń o nich. Nie jest to droga do stworzenia prawdziwej więzi.

Jeżeli potrafisz się zdobyć na autentyczność i nadal masz trudności ze znalezieniem swojego plemienia, prawdopodobnie trzeba poszukać gdzie indziej. Myślę o tym, jak dobrze i wygodnie żyje mi się w Londynie, gdzie należę do wielu grup – formalnych, jak chór, w którym śpiewam, i nieformalnych, jak paczki przyjaciół. Pamiętam, że zanim się tu przeniosłam, czułam się z lekka oszołomiona, jakby poza nawiasem. Myślę, że to dlatego, że wtedy jeszcze nie znalazłam swoich ludzi. Stereotyp przeprowadzki z małego miasteczka do wielkiego miasta i znalezienie tam towarzystwa ma sens, bo mając więcej ludzi do wyboru, mamy też większe szanse, że trafimy na pokrewne dusze, z którymi można wejść w bliższe więzi. Być może dawniej nie znajdowałam pokrewnych dusz dlatego, że sama jeszcze nie wiedziałam, kim w zasadzie jestem. Nie można być naprawdę sobą, jeśli się nie wie, kim się jest. A najlepiej to sprawdzić w spontanicznych rozmowach z innymi.

Czasami relacje są trudne

Od lat ludzie piszą do mnie o partnerach, którzy uważają się za nieomylnych, o przyjaciołach, którzy zawodzą, o rodzicach, którzy sterują ich życiem, mimo że dawno dorośli, o szefach, którzy nie słuchają, co się do nich mówi, i o subtelnych przemocowcach, którzy niszczą ich pewność siebie niezliczonymi aktami mikroagresji tak, że zupełnie tracą grunt pod nogami. Czasami wycofujemy się z relacji, bo stają się one nie do zniesienia.

Pamiętam kobietę, która napisała do mnie po zakończeniu lockdownu, ponieważ przeżywała trudności z powrotem między ludzi po długim okresie izolacji.

Po dwudziestu miesiącach przymusowego odosobnienia teraz mogę wrócić do społeczeństwa. Z powodu komplikacji zdrowotnych dopiero niedawno mogłam się zaszczepić, a przedtem ze strachu przed covidem żyłam w całkowitym osamotnieniu. W czasie lockdownu złapałam zagrażającą życiu infekcję i na szczęście jakoś ją przetrwałam, ale przekonałam się wtedy, jak bardzo jestem samotna i bezradna.

Do tego zwolniono mnie z pracy. Wysyłam podania, chodzę na rozmowy. Prawie zawsze moja kandydatura jest odrzucana, a nawet jeśli nie, to podważa się i obniża moją wartość.

Bardzo się zawiodłam na przyjaźniach, które uważałam za trwałe. Koledzy i przyjaciele zapomnieli o mnie, kiedy z powodu utraty pracy nie mogłam im wiele zaoferować. Człowiek jest w życiu totalnie samotny, a wszystkie relacje są puste i bez sensu.

W wieku trzydziestu dziewięciu lat porzuciłam myśl o miłości i założeniu rodziny. Mężczyźni już na pierwszej randce chcą wiedzieć, czy czujesz do nich pociąg – a ja potrzebuję na to więcej czasu. Nikt już nie przywiązuje wagi do pielęgnowania relacji. Nie oczekuję niczego wielkiego, po prostu zwykłej odpowiedzi na zaproszenie na spacer, wspólnego śmiechu i pogawędek, pójścia na randkę bez oczekiwań.

Może i drzwi do świata są już nareszcie otwarte, ale ja jakoś nie mogę przez nie przejść.

Izolacja i samotność sprawiają, że zaczynamy obawiać się ludzi, robimy się nieufni. Jeśli raz czy dwa spotka nas zawód, uznajemy to za stały wzorzec i zamykamy się w sobie, żeby uniknąć bolesnej powtórki. Boimy się odsłonić przed innymi, żeby już nikt nas więcej nie zranił. Ludzie to zwierzęta stadne, a kiedy zwierzę stadne zostaje zabrane z grupy i wraca do niej po dłuższej izolacji, nie rzuca się od razu w sam środek. Trzyma się z boku, nie podejmuje ryzyka i nadal jest w dużej mierze odizolowane. Takie eksperymenty przeprowadzono na szczurach i muszkach owocówkach. Nie sądzę, żeby ludzie tak bardzo się od nich różnili, jeśli chodzi o podstawowe instynkty.

To naturalne, że złe doświadczenia na randkach lub z ludźmi, których uważaliśmy za przyjaciół, sprawiają, że uznajemy je w końcu za stały wzorzec i nabieramy przekonania, że wszystkie kolejne doświadczenia będą podobne. Widzimy w tym dowód, że ludzie są źli, a związki z nimi płytkie i bez znaczenia. Znajdujemy logicznie brzmiące argumenty, tak jak cytowana wyżej czytelniczka. Logiczne rozumowanie może jednak obrócić się przeciwko nam, jeżeli podpieramy nim odruch ucieczki od nowych ludzi po okresie izolacji.

Z uczuciem strachu i nieufności możemy zrobić dwie rzeczy – albo się poddać i zostać w ukryciu, albo mimo strachu włączyć się do gry. Ukrywając się, nadal karmimy swoje lęki, ale jeśli odważymy się je odczuwać i mimo to działać, w miarę wychodzenia do ludzi i nawiązywania więzi obawy będą się stopniowo zmniejszać, nawet jeśli na początku zupełnie w to nie wierzymy.

Czasami o relacjach myślimy zbyt bezkompromisowo. Powtarzamy sobie: „Na tym świecie nikt się o nikogo nie troszczy”, „Każdy myśli tylko o sobie”, „Przyjaźnie nie mają sensu”. Co łączy te zdania? Nie zostawiają miejsca na wyjątki. Pokazują życie w czarno-białych barwach i nie pozwalają na doświadczanie wszystkich odcieni pomiędzy, z którymi najczęściej mamy do czynienia. Łatwo rozpoznać takie uogólnienia po zwrotach: „wszyscy”, „każdy”, „sto procent”, „nikt”, „nigdy”. Zazwyczaj jednak są tylko fantazją, teorią, powszechnym przekonaniem i należałoby je podważyć lub zmienić. Podkreślę raz jeszcze: nie mylcie powszechnych przekonań z prawdą.

Spróbujmy roztoczyć inną wizję: „Wszyscy są atrakcyjni, inteligentni i troszczą się o mnie”. To oczywiście też nie jest prawda, ale zawsze powtarzam, że jeśli już mamy snuć fantazje, to niech będą optymistyczne. To, w jaką bajkę uwierzysz, wpłynie na twoją energię w kontaktach z innymi i na to, w jakim świetle cię zobaczą.

MĄDROŚĆ CODZIENNA

Odruchowo wciąż wyobrażamy sobie, jaki stosunek mają do nas inni. Zawsze powtarzam, że jeśli już mamy snuć fantazje o tym, co ludzie o nas myślą, niech to będzie coś pozytywnego. Może to nic nie zmieni, ale na pewno będziemy spokojniejsi.

Wszystkie założenia, jakie robimy na temat innych, mogą się stać samospełniającą przepowiednią. Jeśli wchodząc na spotkanie towarzyskie, powtarzasz sobie: „Nikt mnie nie lubi, nikt nie chce ze mną rozmawiać, relacje z ludźmi nie mają znaczenia”, pomyśl, jak to się przejawi poprzez twoją mowę ciała. Jaką energią emanujesz? Prawdopodobnie będziesz się trzymać na uboczu, unikać kontaktu wzrokowego i uważać na każde słowo podczas rozmowy. A teraz przypuśćmy, że zamiast tego myślisz: „Wszyscy są tacy ciekawi, fascynujący i cieszą się na mój widok, a ja jestem interesującą, wartościową i atrakcyjną osobą. Chcę z nimi rozmawiać o tym, co myślę, i chcę się dowiedzieć, o czym myślą oni”. Jak to się odzwierciedli na twojej twarzy, w mowie ciała, kontakcie wzrokowym i energii, jaką emanujesz? Pokażesz się jako osoba przystępna, przyjazna i kontaktowa.

Postawmy sobie wyzwanie – nie tracić wiary w to, że większość ludzi jest w gruncie rzeczy dobra. Nie wszyscy mają złe intencje, a niektóre osoby są wręcz fantastyczne, ciekawe i miłe w kontakcie. Kiedy nawiązujemy relacje z ludźmi tylko w swojej głowie, często przypisujemy im jak najgorsze motywy, myśli i uczucia. Ponieważ w prawdziwym życiu nigdy tego nie sprawdzamy, sami sobie szkodzimy, choć wolimy o to obwiniać innych. Wszyscy to czasem robimy, ale możemy to zmienić. Podchodzić do ludzi optymistycznie, delikatnie poszerzać strefę komfortu, żeby dać sobie więcej przestrzeni i mniej się bać. Mamy przewagę nad muszką owocówką – możemy uznać swoje instynkty, zrozumieć je, a potem przezwyciężyć. Możemy się kierować rozumem zamiast instynktami.

Zmiana systemu przekonań to dla mnie fascynujący temat. Sztuka polega na rozpoznaniu, kiedy ulegamy fantazjom o jakiejś osobie czy ludziach. Dzieje się tak, gdy wybiórczo szukamy dowodów na poparcie z góry założonej tezy, zamiast przyjrzeć się wszystkim danym, a także wtedy, gdy używamy języka uogólnień. Jeżeli zmienisz negatywne wyobrażenia o innych na pozytywne, będzie to widać na twojej twarzy, a życie odmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Robiłam to ja, robili to moi klienci i klientki i pewnie stąd ten mój entuzjazm. Przeprogramowanie swojej postawy z „ludzie są okropni” na „ludzie są cudowni” może naprawdę wszystko zmienić. Taka metamorfoza może się okazać bardzo łatwa, ale może też wymagać wyzwolenia dużej odwagi. W tym celu trzeba swoją uwagę skierować ku nadziei i dowodom na to, że niektóre ziarna kiełkują (o ile zostaną zasiane).

Proszę powtórzyć za mną: „Wszyscy ludzie są ciekawi i atrakcyjni, włącznie z tobą i ze mną, i wszyscy bardzo się cieszymy, że możemy się spotkać”. Potrzebny będzie dłuższy trening, jeżeli dotąd przyzwyczailiście się myśleć: „Wszyscy są beznadziejni i niewarci mojego wysiłku”. Czas zmienić treść samospełniającej przepowiedni. O ile wiadomo, mamy tylko jedno życie, więc nie bądźmy jak muszki owocówki.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij