- W empik go
Książka z obrazkami bez obrazków - ebook
Ebook
4,99 zł
Audiobook
21,25 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Książka z obrazkami bez obrazków - ebook
"Książka z obrazkami bez obrazków" to wybitne dzieło wyobraźni Hansa Christiana Andersena.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65810-49-6 |
Rozmiar pliku: | 166 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp.
To rzeczywiście dziwne! Wtedy, gdy czuję najgoręcej i najgłębiej, mam wrażenie, że ręce i język są jakby spętane i ani nie mogę barwą oddać, ani wypowiedzieć tego, co we mnie żyje. A przecież jestem malarzem, tak mówi moje oko i takie jest ogólne zdanie tych, którzy moje szkice i obrazy widzieli.
Jestem zresztą biednym drapichrustem, mieszkam w jednej z najciaśniejszych uliczek, ale światła mam w bród, bo mieszkam podniebnie z widokiem na wszystkie dachy. W pierwszych dniach, gdym przybył do miasta, uczułem się nad wyraz skrępowanym i osamotnionym; zamiast lasów i zielonych pagórków, za cały widnokrąg miałem jedynie szare kominy. Nie miałem przytem żadnego przyjaciela, nie witała mnie żadna znajoma twarz.
Jednego dnia stałem bardzo przygnębiony przy oknie, otworzyłem je i wychyliłem się z niego. Nie umiem powiedzieć, jaka radość mnie nagle ogarnęła! Ujrzałem znaną mi twarz, okrągłą, serdeczną twarz mego najlepszego przyjaciela z odległych, rodzinnych stron: był to księżyc, stary, kochany księżyc, niezmiennie ten sam, takisamiuteniek, jak ten który poprzez gałęzie wierzb nad moczarami do mnie zaglądał. Posłałem mu rękoma całusy, właśnie świecił całą pełnią do mego poddasza i przyrzekł mi co wieczór, gdy wyjdzie na przechadzkę, do mnie na chwilę zaglądnąć. Tego swego przyrzeczenia dotychczas sumiennie dotrzymywał, szkoda jeno, że może tylko przez tak krótki czas u mnie pozostawać. A ile razy mnie odwiedza, opowiada mi to i owo, co widział przeszłej nocy, albo i tego samego wieczoru. „Namaluj teraz to, co ci opowiadam, mówił mi, gdy mnie pierwszy raz odwiedził. Z pewnością będzie z tego wcale piękna książka z obrazkami.“ Według tej rady postępowałem przez dużo wieczorów i mógłbym dać na swój sposób nową rzecz z tysiąca i jednej nocy w obrazach, ale byłoby tego za wiele; te które daję nie są wyborem, postępują po sobie, tak jak je słyszałem. Jakiś wielki, genialny malarz, poeta albo muzyk mógłby z tego więcej zrobić, gdyby chciał; to co ja daję, są to tylko lekko narzucone kontury a w międzyaktach moje własne myśli, bo nie każdego wieczoru odwiedzał mnie księżyc, przeciwnie niejednokrotnie zasłaniał go jeden obłok a czasami i dwa.Pierwszy wieczór.
„Ubiegłej nocy“, to są własne słowa księżyca, „szybowałem poprzez czyste powietrze Indyi; przeglądałem się w Gangesie, promienie moje próbowały się przedrzeć poprzez gęste sploty starych platanów, które tworzą sklepienia w kształt żółwich pancerzy. Nagle wyszło z gęstwiny dziewczę hinduskie, lekkie, jak gazela, piękne, jak Ewa; było w niej coś powiewnego a przecież równocześnie gibkiego i silnego cór Hindostanu! Mogłem widzieć jej myśli poprzez delikatną skórę; cierniste ljany rozdzierały jej sandały, ale szybko kroczyła naprzód. Drapieżny zwierz, co wracał od rzeki, gdzie ugasił swe pragnienie, odskoczył z lękiem, bo dziewczę trzymało w ręku palący się kaganek; widziałem młodą krew, przeświecającą poprzez delikatne palce, którymi osłaniała płomień. Zbliżyła się do rzeki, opuściła kaganek na powierzchnię strumienia i popłynął z prądem. Płomień migotał i słaniał się, jakby miał lada chwila zgasnąć, ale przecież się palił, a czarne, błyszczące oczy dziewczęcia śledziły go poprzez długie, jedwabiste rzęsy z głęboką miłością. Wiedziała przecież: że jeżeli płomień tak długo palić się będzie, jak długo go swym wzrokiem dosięgnie, ukochany jej żyje jeszcze, jeżeli zaś prędzej zgaśnie, umarł. I kaganek płonął i drżał i jej serce płonęło i drżało. Padła na kolana i poczęła się modlić, a obok w trawie leżał oślizły wąż, ale ona myślała tylko o Bramie i o swym ukochanym. „Żyje!“ krzyknęła radośnie, a szczyty gór odpowiedziały jej echem: „żyje!“Drugi wieczór.
Wczoraj opowiadał mi księżyc: „Spojrzałem w dół, w małe podwórko otoczone domostwem, i ujrzałem kwokę z jedenaściorgiem piskląt. Ładne, małe dziewczątko w podskokach biegało naokoło nich; kwoka gdakała i rozpościerała wystraszone skrzydła nad swemi małemi kurczętami. Na to wyszedł ojciec dziewczynki i gniewał się, a ja popłynąłem dalej i nie myślałem już o tem więcej, ale dziś wieczorem, właśnie upłynęło kilka minut, spojrzałem znowu w to samo podwórko. Było zupełnie cicho, ale wkrótce wyszło małe dziewczę, zakradło się cichaczem do kurnika, schwyciło za klamkę i wsunęło się po cichu do kwoki i do piskląt. Te podniosły krzyk i rozbiegły się na wszystkie strony, dziewczę je goniło, widziałem to dokładnie, bom patrzył poprzez szczelinę w murze. Rozgniewałem się na dobre na niegrzeczne dziecko i ucieszyłem się, gdy ojciec nadszedł i więcej się jeszcze rozsrożył aniżeli wczoraj i chwycił je za ramię. Podrzuciło głowę, dwie łzy stały w jej niebieskich oczach. „Co ty tu robisz?“, zapytał. „Chciałam wejść“, mówiła płacząc, „pocałować kwokę i prosić ją o przebaczenie za to, com wczoraj zrobiła; alem tego tobie powiedzieć nie mogła.“ Ojciec pocałował słodką, niewinną dziewczynkę w czoło, a ja także całowałem jej oczy i usta.“Trzeci wieczór.
„W ciasnej uliczce, w pobliżu tego miejsca, gdzie jest tak wązką, że zaledwie minutę mogę promieniem swym ściany domów musnąć — ale ta jedna minuta wystarcza mi, by poznać świat, który tam żyje — ujrzałem kobietę. Szesnaście lat upłynęło, jak była dzieckiem i bawiła się na wsi w starym ogrodzie probostwa. Krzaki róż stare i przekwitłe zarastały ogrodowe ścieżki i długimi dzikimi pędami czepiały się jabłoni. Tylko tu i owdzie wykwitało kwiecie róż; nie była wprawdzie tak piękną, jak na królowę kwiatów przystało, miała i ona jednak barwę i woń. Córka proboszcza wydawała mi się kwieciem o wiele piękniejszem; siedziała na stołeczku pod dziko rozrosłym żywopłotem i całowała swą lalkę w popękane tekturowe policzki. Dziesięć lat później zobaczyłem ją znowu, zobaczyłem ją w balowej sali, była wtedy najbogatszego kupca strojną narzeczoną. Cieszyłem się jej szczęściem, szukałem jej w ciche wieczory. Ach, ale nikt nie myśli o mych przejrzystych oczach, o moim szczerem spojrzeniu! Moja róża wypuściła też dzikie pędy, jak róże w ogrodzie probostwa. Szare, codzienne życie ma też swoją tragedyę, dzisiaj widziałem ostatni jej akt. W ciasnej uliczce leżała śmiertelnie chora na łóżku, a niegodziwy gospodarz, jej pan jedyny, brutalnie i zimno zerwał z niej kołdrę. „Wstawaj, zawołał, twoje wybladłe policzki wystraszają gości, uróżuj się i przystrój i postaraj się o pieniądze, albo wyrzucę cię na ulicę!“ — „W moich piersiach śmierć gości, szepnęła, ach, pozwól mi spocząć!“ Lecz on szarpnął ją i podniósł, wymalował jej policzki, włożył róże w jej włosy, posadził ją w oknie, postawił światło obok niej i wyszedł. Patrzyłem bezustannie na nią, siedziała bez ruchu, ręce opadły jej na kolana. Wiatr zatrzasnął okno, tak że rozbita szyba z brzękiem wyleciała, ale ona siedziała cicho; firanki powiewały w okół niej, jak płomienie, nie żyła. W otwartem oknie prawiła kazanie umarła moralność, moja róża z ogrodu probostwa!“
To rzeczywiście dziwne! Wtedy, gdy czuję najgoręcej i najgłębiej, mam wrażenie, że ręce i język są jakby spętane i ani nie mogę barwą oddać, ani wypowiedzieć tego, co we mnie żyje. A przecież jestem malarzem, tak mówi moje oko i takie jest ogólne zdanie tych, którzy moje szkice i obrazy widzieli.
Jestem zresztą biednym drapichrustem, mieszkam w jednej z najciaśniejszych uliczek, ale światła mam w bród, bo mieszkam podniebnie z widokiem na wszystkie dachy. W pierwszych dniach, gdym przybył do miasta, uczułem się nad wyraz skrępowanym i osamotnionym; zamiast lasów i zielonych pagórków, za cały widnokrąg miałem jedynie szare kominy. Nie miałem przytem żadnego przyjaciela, nie witała mnie żadna znajoma twarz.
Jednego dnia stałem bardzo przygnębiony przy oknie, otworzyłem je i wychyliłem się z niego. Nie umiem powiedzieć, jaka radość mnie nagle ogarnęła! Ujrzałem znaną mi twarz, okrągłą, serdeczną twarz mego najlepszego przyjaciela z odległych, rodzinnych stron: był to księżyc, stary, kochany księżyc, niezmiennie ten sam, takisamiuteniek, jak ten który poprzez gałęzie wierzb nad moczarami do mnie zaglądał. Posłałem mu rękoma całusy, właśnie świecił całą pełnią do mego poddasza i przyrzekł mi co wieczór, gdy wyjdzie na przechadzkę, do mnie na chwilę zaglądnąć. Tego swego przyrzeczenia dotychczas sumiennie dotrzymywał, szkoda jeno, że może tylko przez tak krótki czas u mnie pozostawać. A ile razy mnie odwiedza, opowiada mi to i owo, co widział przeszłej nocy, albo i tego samego wieczoru. „Namaluj teraz to, co ci opowiadam, mówił mi, gdy mnie pierwszy raz odwiedził. Z pewnością będzie z tego wcale piękna książka z obrazkami.“ Według tej rady postępowałem przez dużo wieczorów i mógłbym dać na swój sposób nową rzecz z tysiąca i jednej nocy w obrazach, ale byłoby tego za wiele; te które daję nie są wyborem, postępują po sobie, tak jak je słyszałem. Jakiś wielki, genialny malarz, poeta albo muzyk mógłby z tego więcej zrobić, gdyby chciał; to co ja daję, są to tylko lekko narzucone kontury a w międzyaktach moje własne myśli, bo nie każdego wieczoru odwiedzał mnie księżyc, przeciwnie niejednokrotnie zasłaniał go jeden obłok a czasami i dwa.Pierwszy wieczór.
„Ubiegłej nocy“, to są własne słowa księżyca, „szybowałem poprzez czyste powietrze Indyi; przeglądałem się w Gangesie, promienie moje próbowały się przedrzeć poprzez gęste sploty starych platanów, które tworzą sklepienia w kształt żółwich pancerzy. Nagle wyszło z gęstwiny dziewczę hinduskie, lekkie, jak gazela, piękne, jak Ewa; było w niej coś powiewnego a przecież równocześnie gibkiego i silnego cór Hindostanu! Mogłem widzieć jej myśli poprzez delikatną skórę; cierniste ljany rozdzierały jej sandały, ale szybko kroczyła naprzód. Drapieżny zwierz, co wracał od rzeki, gdzie ugasił swe pragnienie, odskoczył z lękiem, bo dziewczę trzymało w ręku palący się kaganek; widziałem młodą krew, przeświecającą poprzez delikatne palce, którymi osłaniała płomień. Zbliżyła się do rzeki, opuściła kaganek na powierzchnię strumienia i popłynął z prądem. Płomień migotał i słaniał się, jakby miał lada chwila zgasnąć, ale przecież się palił, a czarne, błyszczące oczy dziewczęcia śledziły go poprzez długie, jedwabiste rzęsy z głęboką miłością. Wiedziała przecież: że jeżeli płomień tak długo palić się będzie, jak długo go swym wzrokiem dosięgnie, ukochany jej żyje jeszcze, jeżeli zaś prędzej zgaśnie, umarł. I kaganek płonął i drżał i jej serce płonęło i drżało. Padła na kolana i poczęła się modlić, a obok w trawie leżał oślizły wąż, ale ona myślała tylko o Bramie i o swym ukochanym. „Żyje!“ krzyknęła radośnie, a szczyty gór odpowiedziały jej echem: „żyje!“Drugi wieczór.
Wczoraj opowiadał mi księżyc: „Spojrzałem w dół, w małe podwórko otoczone domostwem, i ujrzałem kwokę z jedenaściorgiem piskląt. Ładne, małe dziewczątko w podskokach biegało naokoło nich; kwoka gdakała i rozpościerała wystraszone skrzydła nad swemi małemi kurczętami. Na to wyszedł ojciec dziewczynki i gniewał się, a ja popłynąłem dalej i nie myślałem już o tem więcej, ale dziś wieczorem, właśnie upłynęło kilka minut, spojrzałem znowu w to samo podwórko. Było zupełnie cicho, ale wkrótce wyszło małe dziewczę, zakradło się cichaczem do kurnika, schwyciło za klamkę i wsunęło się po cichu do kwoki i do piskląt. Te podniosły krzyk i rozbiegły się na wszystkie strony, dziewczę je goniło, widziałem to dokładnie, bom patrzył poprzez szczelinę w murze. Rozgniewałem się na dobre na niegrzeczne dziecko i ucieszyłem się, gdy ojciec nadszedł i więcej się jeszcze rozsrożył aniżeli wczoraj i chwycił je za ramię. Podrzuciło głowę, dwie łzy stały w jej niebieskich oczach. „Co ty tu robisz?“, zapytał. „Chciałam wejść“, mówiła płacząc, „pocałować kwokę i prosić ją o przebaczenie za to, com wczoraj zrobiła; alem tego tobie powiedzieć nie mogła.“ Ojciec pocałował słodką, niewinną dziewczynkę w czoło, a ja także całowałem jej oczy i usta.“Trzeci wieczór.
„W ciasnej uliczce, w pobliżu tego miejsca, gdzie jest tak wązką, że zaledwie minutę mogę promieniem swym ściany domów musnąć — ale ta jedna minuta wystarcza mi, by poznać świat, który tam żyje — ujrzałem kobietę. Szesnaście lat upłynęło, jak była dzieckiem i bawiła się na wsi w starym ogrodzie probostwa. Krzaki róż stare i przekwitłe zarastały ogrodowe ścieżki i długimi dzikimi pędami czepiały się jabłoni. Tylko tu i owdzie wykwitało kwiecie róż; nie była wprawdzie tak piękną, jak na królowę kwiatów przystało, miała i ona jednak barwę i woń. Córka proboszcza wydawała mi się kwieciem o wiele piękniejszem; siedziała na stołeczku pod dziko rozrosłym żywopłotem i całowała swą lalkę w popękane tekturowe policzki. Dziesięć lat później zobaczyłem ją znowu, zobaczyłem ją w balowej sali, była wtedy najbogatszego kupca strojną narzeczoną. Cieszyłem się jej szczęściem, szukałem jej w ciche wieczory. Ach, ale nikt nie myśli o mych przejrzystych oczach, o moim szczerem spojrzeniu! Moja róża wypuściła też dzikie pędy, jak róże w ogrodzie probostwa. Szare, codzienne życie ma też swoją tragedyę, dzisiaj widziałem ostatni jej akt. W ciasnej uliczce leżała śmiertelnie chora na łóżku, a niegodziwy gospodarz, jej pan jedyny, brutalnie i zimno zerwał z niej kołdrę. „Wstawaj, zawołał, twoje wybladłe policzki wystraszają gości, uróżuj się i przystrój i postaraj się o pieniądze, albo wyrzucę cię na ulicę!“ — „W moich piersiach śmierć gości, szepnęła, ach, pozwól mi spocząć!“ Lecz on szarpnął ją i podniósł, wymalował jej policzki, włożył róże w jej włosy, posadził ją w oknie, postawił światło obok niej i wyszedł. Patrzyłem bezustannie na nią, siedziała bez ruchu, ręce opadły jej na kolana. Wiatr zatrzasnął okno, tak że rozbita szyba z brzękiem wyleciała, ale ona siedziała cicho; firanki powiewały w okół niej, jak płomienie, nie żyła. W otwartem oknie prawiła kazanie umarła moralność, moja róża z ogrodu probostwa!“
więcej..