- promocja
- W empik go
Księga Azraela - ebook
Księga Azraela - ebook
Tysiąc lat temu Dianna, aby ocalić umierającą siostrę, oddała życie na pustyni Erioa. Wezwała kogokolwiek, kto chciał ją wysłuchać, nie spodziewając się, że odpowie jej potwór dużo gorszy od jakiegokolwiek koszmaru. Teraz dziewczyna robi to, co każe jej Kaden, nawet jeśli oznacza to wyrwanie starożytnego artefaktu z rąk ścigających ją stworzeń.
Król od wieków uważany za nieżyjącego i dawno zapomniany.
W starym świecie znano go jako Samkiela. W nowym nazywają go Liamem. Niezależnie od tego nadal pozostaje on Pogromcą Świata, mitem dla swoich wrogów, obrońcą i królem dla lojalnych mu poddanych. Po Wojnie Bogów ukrył się przed światem. Wyrzekł korony i odpowiedzialności, pozostawiając najbardziej go potrzebujących, by sami radzili sobie z upadkiem ich świata. Teraz atak na jemu najdroższych, sprowadza go z powrotem do wymiaru, którego nie zamierzał nigdy więcej odwiedzać. Odnajduje w nim wrogów. Sądził, że wtrącił ich do więzienia eony temu.
Pradawni wrogowie muszą odstawić na bok różnice i pracować razem w nadziei, że uda im się ocalić zarówno ten świat, jak i wszystkie wymiary pomiędzy.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8362-229-3 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dianna
– Serio? To wy macie być tymi przerażającymi wszystkich wokół pradawnymi wojownikami, a ty się wzdrygasz? Najgorsze jeszcze nawet się nie zaczęło.
Uniosłam pięść raz jeszcze i tym razem trafiłam w jego policzek. Głowa odskoczyła mu na bok, a kości pękły pod siłą mojego ciosu. Kobaltowoniebieska krew rozprysnęła się na drewnianej podłodze gabinetu na piętrze przesadnie wielkiej posiadłości. Związany na środku pokoju celestial potrząsnął głową raz jeszcze, zanim się poprawił i wyprostował. Wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi z bólu brwiami, a jego twarz pokrywała krew.
– Twoje oczy – powiedział rozciętymi, spuchniętymi wargami, po czym przerwał, by splunąć krwią tuż obok moich stóp. – Wiem, czym jesteś. – Walczył zajadle, włosy przywarły mu do głowy od potu i krwi. Ręce miał związane za plecami, a pod rozdartym materiałem niegdyś porządnego garnituru widać było napięte mięśnie. Opadł na krzesło znajdujące się na samym środku dotąd eleganckiego pokoju. – Ale to niemożliwe. Nie możesz istnieć. Ig’Morruthen wyginęli podczas Wojny Bogów.
Nie rozpoczęłam życia jako Ig’Morruthen, ale tym właśnie się stałam i zawsze zdradzały mnie oczy. Kiedy byłam wściekła, głodna czy jakakolwiek inna, płonęły jak dwa rozżarzone węgle – to jedna z wielu rzeczy wskazujących, że nie byłam już śmiertelna.
– Ach tak, Wojna Bogów. – Przechyliłam głowę na bok, przyglądając mu się uważnie. – Jak to szło? Tysiące lat temu wasz świat załamał się, spłonął i spadł do naszego świata, zaburzając życie i technologię. Teraz ty i twój gatunek w zasadzie ustalacie reguły, prawda? Teraz świat wie o bogach i potworach, a wy jesteście wielkimi zbawcami, którzy trzymają tych złych pod kluczem. – Podeszłam bliżej, by złapać tył krzesła, gdy więzień próbował się ode mnie odsunąć. – Masz pojęcie, co wasz upadek zrobił z moim światem? Kiedy wy się odbudowywaliście, plaga przetoczyła się przez mój dom na pustkowiach Eorii. Wiesz, ilu umarło? Obchodzi cię to?
Nie odpowiedział, kiedy odepchnęłam krzesło. Uniosłam dłonie, moje knykcie były mokre od jego krwi.
– Tak myślałam. Cóż, krwawisz na niebiesko, więc jednak nie wszystko jest takie, jak się wydaje.
Przykucnęłam przed nim, kawałki szkła chrzęściły pod moimi podeszwami. Jedyne światło pochodziło z korytarza, sączyło się przez drzwi i oświetlało pobojowisko, jakim stało się to biuro. Kilka kartek wyrwanych z książek i jakieś odłamki zaśmiecały podłogę, razem z połamanym biurkiem, na które go rzuciłam.
Celestial stanowił powód, dla którego tu przybyliśmy i choć było mało prawdopodobne, że artefakt, którego szukał Kaden, znajdował się tutaj, i tak postanowiłam to sprawdzić. Mój związany, pobity celestial nie powiedział nic, gdy patrzył, jak przeszukiwałam ruiny pokoju. Przybrana przez niego stoicka mina była tarczą ukrywającą to, co naprawdę czuł.
Hałas rozszedł się po niższych piętrach, gdy inni mieszkańcy tego miejsca wydali z siebie ostatnie krzyki. Rozbrzmiały wystrzały, a po nich groźny śmiech. W oczach mojego więźnia zapłonęła wściekłość, kiedy podeszłam i położyłam dłonie na jego ramionach. Jednym płynnym ruchem, przerzuciłam przez niego nogę i go dosiadłam.
Odwrócił głowę w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się wyraz czystej odrazy i dezorientacji.
– Zamierzasz mnie zabić?
Pokręciłam szybko głową.
– Nie, jeszcze nie. – Próbował się cofnąć, ale złapałam go za brodę i zmusiłam, żeby odwrócił się do mnie. – Nie martw się. Nie będzie bolało. Po prostu muszę się upewnić, że jesteś tym, którego szukamy. Cierpliwości. Muszę się skoncentrować, żeby to zadziałało.
Krew popłynęła z jednego z rozcięć na jego twarzy, brudząc skórę. Chwyciłam go mocniej za podbródek, przechyliłam mu głowę i pochyliłam się, by przejechać językiem po ranie. W jednej chwili zostałam wyrwana z tego pokoju i wrzucona w jego wspomnienia.
Niebieskie światło rozbłysło w mojej podświadomości, gdy pokój, w którym nigdy nie byłam, pojawił się i zniknął. Śmiech kobiety sporo starszej od niego rozbrzmiał w moich uszach, kiedy nieznajoma wniosła tacę z jedzeniem do małego salonu. To jego matka. Obraz się zmienił i zobaczyłam dwóch mężczyzn w zatłoczonym barze krzyczących i rozprawiających o sporcie. Szkło stukało, a ludzie się śmiali, próbując przekrzyczeć kilka ogromnych, płaskich telewizorów wiszących na ścianach. Głowa zaczęła mi pulsować, gdy zagłębiłam się bardziej. Sceneria znów się zmieniła i nagle stałam w ciemnym pokoju. Fale złotobrązowych włosów tańczyły wokół maleńkiej sylwetki kobiety. Jej jęki stały się głośniejsze, a plecy wygięły się w łuk nad łóżkiem, kiedy ścisnęła piersi.
Na pewno ci dobrze, ale ja nie tego potrzebuję. Zacisnęłam mocniej powieki, starając się skupić. Potrzebowałam czegoś więcej.
Jechałam brukowaną ulicą Arariel w ogromnym pojeździe z przyciemnionymi szybami. Światło słoneczne wyzierało zza budynków, a błyszczące żółte i złote promienie podkreślały piękno scenerii. Ludzie śpieszyli ulicami, rowery lawirowały pomiędzy innymi pojazdami. Okulary słoneczne przesunęły się na moim nosie, kiedy odwróciłam głowę, by popatrzeć na swoich towarzyszy. Trzej mężczyźni siedzieli ze mną z tyłu, wnętrze ciężarówki okazało się większe, niż się spodziewałam. Dwaj pozostali byli z przodu, jeden prowadził, a drugi – ten siedzący na miejscu pasażera – rozmawiał przez telefon. Byli młodzi, gładko ogoleni i mieli na sobie takie same dopasowane czarne ubrania jak celestial, w którego umyśle właśnie tkwiłam.
– Słyszeli coś innego? – zapytałam, mój głos nie był już kobiecy, należał do niego.
– Nie – powiedział mężczyzna naprzeciwko mnie.
Jego włosy zostały zaczesane na bok i przytrzymywane taką ilością żelu, że czułam go nawet w krwawym śnie. Był smuklejszy w porównaniu z facetem obok, ale widziałam, że mimo to był równie potężny.
– Vincent trzyma gębę na kłódkę. Chyba wiedzą, że ataki nie są takie częste. Mają cel. Po prostu nie wiemy jaki.
– Straciliśmy wielu celestiali, zbyt wielu w krótkim czasie. To dzieje się ponownie, prawda? To, o czym nas uczyli – drążył mężczyzna obok mnie.
Jego głos był cichy, ale słyszałam w nim obawę. Był ogromnym mężczyzną, ale sposób, w jaki drgnął, kiedy zadał pytanie, pokazał mi, że bał się pod tymi wszystkimi mięśniami. Splótł i rozplótł palce kilka razy, zanim odwrócił się do mnie.
– Jeśli tak… jeśli to się dzieje… on wróci.
Zanim zdołałam odpowiedzieć, krótki śmiech wziął mnie z zaskoczenia. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na mężczyznę przede mną. Miał ręce ciasno założone na piersi i wyglądał przez okno.
– Myślę, że jego powrót przeraża mnie bardziej niż konieczność stanięcia z nim twarzą w twarz – odezwał się kolejny facet. Też wydawał się młody.
Bogowie, ilu celestiali wyglądało jak chłopcy z college’u? Z tym mieliśmy się mierzyć?
– Dlaczego? – zapytałam. – On jest legendą, w najlepszym razie mitem. Mamy tutaj już trzy z Rąk Rashearima. Wszystko, co mogło ich zabić, albo zginęło w wojnie, albo zostało ukryte na wieki. To po prostu kolejny przeciętny potwór, który uważa, że ma moc. – Przerwałam i popatrzyłam każdemu z nich w oczy. – Nic nam nie będzie.
Mężczyzna przede mną otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamknął je, gdy samochód zatrzymał się gwałtownie. Słońce świeciło na nas, kiedy wysiedliśmy, zamykając za sobą drzwi. Pojazdy wypełniały już zakrzywiony podjazd, a nadjeżdżały kolejne. Celestiale tłoczyli się przy wejściu. Niektórzy zebrali się w małe grupy, inni biegali z miejsca na miejsce.
Poprawiłam kurtkę i wygładziłam brzegi raz, potem drugi, nerwowość wsączała się w moje wnętrze, kiedy postawiłam pierwsze kroki w stronę wejścia. Powitał mnie ogromny budynek z marmuru i wapnia, złoto, biel i krem wydawały się prawie krzykliwe. Kilka ogromnych, zwieńczonych kopułami skrzydeł posiadłości ciągnęło się z obu stron, a na każdym piętrze widoczne były rzędy zakończonych łukiem okien. Widziałam ludzi przechodzących po kamiennych mostach, łączących różne budynki. Wszyscy mieli na sobie podobne biznesowe stroje, a w rękach teczki i aktówki. Kilka osób wyszło z budynku, rozmawiając i się śmiejąc. Ruszyli dalej ulicą, jakby ta forteca wcale nie stała w samym centrum miasta.
Miasto Arariel.
Wizja się rozmyła, kiedy wyswobodziłam się ze wspomnienia. Piękne ulice Arariel zbladły, a ja wróciłam do zniszczonego, słabo oświetlonego biura. Miałam teraz wszystko, czego potrzebowałam. Niewielki uśmiech wykrzywił moje usta, gdy odwróciłam jego twarz do siebie.
– Widzisz, mówiłam, że nie będzie bolało… ale następna część już owszem.
Jego krtań podskoczyła raz, kiedy przełknął, a zapach strachu wypełnił pomieszczenie.
– Co zobaczyłaś? – Głos, gruby i ciężki, rozległ się na mną.
Coś plasnęło, jakby upuszczono ciało na podłogę. Mężczyzna wszedł do pokoju, a jego obecność była prawie tak obezwładniająca jak moja.
– Wszystko, czego potrzebujemy – wymamrotałam, podnosząc się z krzesła. Odwróciłam je jednym płynnym ruchem tak, żeby Peter mógł zobaczyć Alistaira.
– Jest celestialem? Widzieliśmy ich wielu, Dianno – zauważył mój towarzysz, przecierając twarz dłonią.
Krew poznaczyła jego skórę i ubrania – to efekt zniszczenia, którego dokonał na dole. Kilka pasm jego zwykle idealnie zaczesanych włosów znajdowało się nie na swoim miejscu i zostało poplamione szkarłatem.
– Widziałam Arariel. Był tam. Rozmawiali o Vincencie, co oznacza, że on – potrząsnęłam lekko krzesłem z naszym skrępowanym przyjacielem – pracuje z Ręką.
Uśmiech, ostry i śmiercionośny, zawitał na twarzy Alistaira.
– Kłamiesz?
– Nie – odparłam, kręcąc głową, i pchnęłam krzesło w jego stronę. – Posmakowałam. To jest Peter McBridge, dwadzieścia siedem lat, celestial drugiego rzędu. Jego rodzice przeszli na emeryturę, a on nie ma innych powiązań ze światem śmiertelników. Forteca znajduje się w Arariel. Jego koledzy rozmawiali o nas i o tym, co dotąd zrobiliśmy. Mówili o Ręce Rashearima, a nawet wspomnieli Vincenta.
Facet na krześle się szarpnął, wykrzywiając głowę, by móc przeskakiwać wzrokiem pomiędzy mną a Alistairem.
– Jak to „widziałaś”? Skąd możesz to wiedzieć?
Przerwaliśmy i spojrzeliśmy na Petera, którego wzrok kierował się to na jedno, to na drugie z nas. Przykucnęłam i nachyliłam się nad nim.
– Cóż, widzisz, Peter, każdy Ig’Morruthen ma swoje małe dziwactwo. To było po prostu jedno z moich.
Poklepałam więźnia po twarzy, a on dalej patrzył na nas z przerażeniem, zanim ponownie spojrzałam w oczy Alistaira. Posłał mi powolny, szelmowski uśmiech, a zaraz potem powiedział:
– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, Kaden będzie bardzo, bardzo zadowolony.
Przytaknęłam raz jeszcze.
– Znalazłam drogę wejścia. Reszta należy do ciebie.
Odsunęłam się od krzesła, gdy Alistair podszedł bliżej.
– A teraz, Peter, chciałbyś zobaczyć, co potrafi Alistair?
Celestial walczył, starając się zerwać więzy, ale okazał się za słaby, zbyt pobity, żeby znaleźć w sobie siłę. Prychnęłam. Też mi wojownicy! Przejęcie tego świata dla Kadena byłoby bułką z masłem.
– Co zamierzacie ze mną zrobić?
Alistair wystąpił do przodu, stając przed Peterem. Uniósł ręce, a jego dłonie zawisły w odległości kilku cali po obu stronach głowy ofiary.
– Rozluźnij się. Im bardziej walczysz, tym bardziej boli – wymamrotał Alistair.
Oczy mężczyzny rozbłysły taką samą krwistą czerwienią jak moje, a czarna mgła uformowała się pomiędzy jego dłońmi, łącząc je. Falowała i tańczyła między jego palcami, przechodząc przez głowę celestiala. Wrzaski były najmniej lubianą przeze mnie częścią, zawsze rozbrzmiewały tak głośno. Ale pewnie można było się tego spodziewać, kiedy komuś rozrywano mózg i składano go z powrotem. Po prawdzie Alistair miał już kilku celestiali pod kontrolą, ale nikogo tak wysokiej rangi i nikogo, kto znalazł się tak blisko tego przeklętego miasta. Kaden chociaż raz będzie zadowolony.
Krzyki nagle ustały, na co uniosłam głowę.
– Zawsze odwracasz wzrok – zauważył mój towarzysz, a uśmieszek zagrał na jego ustach.
– Nie lubię tego.
Nie chciałam, żeby to mi się wymsknęło. Kaden nie akceptował słabości, ale byłam śmiertelna, zanim porzuciłam swoje życie. Byłam śmiertelna, miałam śmiertelne uczucia, poglądy i życie. Niezależnie, jak daleko dotarłam i co zrobiłam, moja śmiertelność czasami dawała o sobie znać. Wielu powiedziałoby, że to wada mojego śmiertelnego serca. To kolejny powód, dla którego musiałam stać się silniejsza, szybsza, okrutniejsza. Istnieje granica, którą przekracza się dla przeżycia – ta, którą przekroczyłam wieki temu.
– Po wszystkim, co zrobiłaś, to – wskazał na milczącego teraz celestiala – ci przeszkadza?
– Jest irytujące. – Podparłam się pod boki i westchnęłam teatralnie. – Skończyliśmy?
Wzruszył ramionami.
– To zależy. Widziałaś może coś odnośnie do księgi?
Ach tak, księga. Powód, dla którego biegaliśmy wkoło, przeszukując Onunę.
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– Nie, ale jeśli on może wystarczająco zbliżyć się do Ręki, to już coś. Jakiś początek.
– To nie wystarczy. – Zacisnął zęby i pokręcił głową.
– Wiem. – Uniosłam dłoń, przerywając ciąg jego myśli, nie chciałam, by z jego ust wyszło to, co jak podejrzewałam, zamierzał powiedzieć. – Po prostu skończ z tym.
Uśmiech, zimny i obiecujący śmierć, rozświetlił jego twarz. Alistair przypominał mi lód, od twardo wyciosanych kości policzkowych, po lodowate spojrzenie. Nigdy nie był śmiertelny, a służenie Kadenowi to wszystko, co znał. Uniósł dłoń w milczącym rozkazie, a celestial wstał. Nie potrzebował słów, by wypełnić polecenie. Alistair posiadł jego ciało i umysł.
– Nie będziesz pamiętał niczego, co się tutaj dzisiaj wydarzyło. Teraz należysz do mnie. Będziesz moimi oczami i uszami. To, co widzisz ty, widzę ja. To, co słyszysz ty, słyszę ja. To, co mówisz ty, mówię ja.
Peter powtórzył słowa wypowiedziane przez Alistaira co do głoski. Jedyną różnicą był ton głosu.
– A teraz posprzątaj ten bałagan, zanim będziesz miał towarzystwo.
Peter nie powiedział nic, tylko ominął swojego nowego pana i zaczął porządkować biuro. Alistair stanął u mojego boku, by obserwować go razem ze mną. Dla celestiala nawet nas tu nie było, stał się tylko bezrozumną kukłą kontrolowaną przez tkwiącego obok mnie mężczyznę.
Zwalczyłam potrzebę wywołaną dyskomfortem, by zacząć się wiercić. Wiedziałam, że byłam tym samym dla Kadena. Jedyna różnica polegała na tym, że miałam tego świadomość. Peter już przepadł, skoro Alistair kontrolował jego umysł, i żadna siła na Onunie nie mogła tego złamać. Kiedy przestanie być użyteczny, Alistair go zostawi, zupełnie jak innych przed nim. Pomogłam, tak jak robiłam przez wieki. Część mnie cierpiała, kiedy patrzyłam, jak wykonywał zadanie, którego nie mógł porzucić.
Przeklęte śmiertelne serce.
Alistair odwrócił się w moją stronę i klasnął, czym wyrwał mnie z zamyślenia.
– Teraz pomóż mi posprzątać ciała na dole. – Przeszedł obok mnie, zmierzając w stronę drzwi i krzyknął przez ramię: – Peter, powiedz mi, gdzie trzymasz te mocne worki na śmieci.
– Kuchnia. W trzeciej szafce na dolnej półce.
Odwróciłam się na pięcie, podążając za Alistairem schodami w dół.
– Co z nimi zrobimy?
Uśmiech, który rzucił mi przez ramię, wyrażał czystą podłość.
– W domu jest mnóstwo Ig’Morruthen, którzy na pewno umierają z głodu.3
Dianna
Leciałam w chłodnym, nocnym powietrzu, wysoko nad chmurami, nad cywilizacją, nad całym tym światem. Eleganckie, czarne skrzydła biły, popychając mnie wbrew prądowi do przodu. Jednym z moich ulubionych aspektów bycia Ig’Morruthen była możliwość zmieniania formy w cokolwiek i kogokolwiek chciałam. Kaden powiedział mi, że ta umiejętność pochodziła od pradawnych, którzy potrafili zmuszać swoje ciała do przybrania każdej pożądanej przez siebie formy. Niektórzy umieli przemieniać się w przerażające, wspaniałe stworzenia tak ogromne, że zasłaniały słońce. W ich żyłach nie płynęła ta prestiżowa królewska krew, ale w pewnym sensie byli bogami. Bano się ich i szanowano. Cóż, przynajmniej dopóki nie unicestwiono ich w Wojnie Bogów.
Gwiazdy tańczyły nade mną i wokół mnie, gdziekolwiek bym nie spojrzała. Uderzyłam skrzydłami mocniej, wznosząc się w ich stronę. Otoczona takim pięknem, zastanowiłam się, co by się stało, gdybym po prostu leciała tak dalej. W tej chwili czułam prawdziwą wolność i napawałam się nią, nie chcąc, by kiedykolwiek się skończyła.
Kształt, który przybrałam, był jednym z tych, które Kaden pokazał mi wieki temu i stał się jednym z moich ulubionych. Śmiertelnicy rozpoznaliby w tym potworze wywernę. Były podobne do mitycznych smoków, ale w tej formie posiadałam dwie nogi i nie przypominałam tych czworonożnych, ziejących ogniem bestii. Dłonie i ramiona miałam rozciągnięte, by utworzyły ogromne skrzydła. Rogi i łuski formowały się na czubku mojej głowy w ostro zakończoną koronę. Moja skóra była grubsza, pokryta zbroją łusek. Długi, szpiczasty ogon falował za mną, gdy nurkowałam i tańczyłam pomiędzy chmurami.
Gwiazdy były moim jedynym towarzystwem, rozkoszowałam się samotnością. Zamknęłam oczy i rozciągnęłam skrzydła tak daleko, jak to możliwe, płynąc na podmuchach wiatru. Pozytywnym aspektem powiązań Kadena ze śmiertelnikami był fakt, że nie zestrzelą latającej, ziejącej ogniem bestii. Więc na tę chwilę miałam spokój. Nie byłam Dianną, dzierżącą ogień królową śmierci, ani Dianną, kochającą, troskliwą siostrą. Po prostu byłam.
„Przynieś mi głowę brata”.
Rzeczywistość wtrąciła się, gdy głos Kadena rozbrzmiał w mojej podświadomości, a wspomnienie poprzedniej nocy odtwarzało się jak film pod opuszczonymi powiekami.
Kaden wstał z łóżka, zabrał swoje ubrania i włożył je szybko na siebie. Nigdy nie zostawał, nie przytulał mnie – ani razu.
Zatrzymał się przy drzwiach z ręką na klamce i odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć.
– I, Dianno, niech będzie paskudnie. Chcę przekazać wiadomość.
– Jak sobie życzysz – odpowiedziałam, siadając, po czym podciągnęłam kołdrę pod brodę.
Kaden nie odezwał się więcej, tylko wyszedł z pokoju. Trzaśnięcie drzwiami poniosło się echem przez wulkaniczny dom. Ukryłam twarz w dłoniach i siedziałam tak jeszcze kilka minut.
Nie kazał mi tylko przynieść głowy księcia. Nie, kazał mi zabić przyjaciela. Drake był jedną z bardzo niewielu istot, którym całkowicie ufałam. I wiedziałam bez wątpienia, że nie miałam wyboru.
Otworzyłam gwałtownie oczy i skupiłam się na przemieszczaniu mojego smukłego ciała szybciej przez nocne niebo. Z każdym potężnym uderzeniem skrzydeł odpychałam od siebie uczucia, odcinając się od nich kolejny raz.
Wyczułam posmak słonej wody z morza Naimer, zanim je zobaczyłam. Muzyka i odgłosy pełnego energii miasta wypełniły moje uszy, wskazując, że znajdowałam się blisko. Tirin było pięknym miastem w samym sercu Zarall, obecnie pozostającym w posiadaniu króla wampirów. W zasadzie, cały kontynent Zarall należał do Ethana Vanderkaia, króla wampirów i szóstego syna królewskiego rodu. Każdy wampir przebywający pomiędzy wschodnią a zachodnią półkulą był jego podwładnym, ale nie jego dzisiaj szukałam. Nie, przybyłam po jego brata, księcia nocy, Drake’a Vanderkaia.
Kaden przedstawił mi wiele istot w ciągu wieków i bardzo nieliczne z nich mogłam nazwać przyjaciółmi, ale Drake się wyróżniał. Naprawdę uważałam nas za przyjaciół. Jego rodzina ściśle współpracowała z Kadenem od lat. Trzymali w garści praktycznie wszystko, więc często wiedzieli, jak zdobyć artefakty i przedmioty poszukiwane przez Kadena. To właśnie był główny powód gniewu Kadena. Chciał tej księgi i wiedział, że stanowiliby znaczną pomoc w jej odnalezieniu, ale wtedy przestali pojawiać się na spotkaniach.
Na początku Ethan wysyłał Drake’a, aby ten go zastępował. Nie miałam nic przeciwko temu. Miło było mieć kogoś, z kim można porozmawiać, pośmiać się i nie musieć cały pieprzony czas uważać na każde wypowiadane słowo. Ale potem Drake przestał przyjeżdżać, a ten ostatni raz dla Kadena to okazało się za wiele. Chciał krwi – a ja zapewniałam mu to, czego chciał.
Wiedziałam, że to kolejny test mojej determinacji. Kiedy zawahałam się w obecności swojego szefa, jego paranoiczny umysł uznał, że mu się wymykałam. Musiałam mu pokazać, że tak nie było, niezależnie od mojej przyjaźni z Drakiem. Nie mogłam ryzykować własnej reputacji i pozycji. Jeśli którakolwiek z nich zostanie zakwestionowana, ryzykowałam utratę jej. To niedopuszczalne, więc zamierzałam dowieść swojej lojalności, zaczynając od Drake’a.
Zanurkowałam pomiędzy chmurami, skupiając się na dolinie poniżej. Wielokolorowe światła rozbłyskiwały na ziemi, jakby chciały stać się odbiciem gwiazd powyżej. Ludzie wyszli na ulicę, ciesząc się nocą, a dźwięk głosów, trąbienie samochodów i muzyka popłynęły do mnie przez kojące powietrze. Białe promienie światła prowadziły i zwoływały wszystkich chętnych do wnętrza miasta. Tej nocy odbywało się przyjęcie, jak w każdą noc, a ja zmierzałam w samo jego serce.
Ocean majaczył po mojej lewej, delikatne fale uderzały o brzeg, gdy przelatywałam nad górami. Otoczyłam pobliski klif i powoli cofnęłam skrzydła, uderzając nimi, by spowolnić opadanie. Muzyka zagłuszyła wszelkie dźwięki, jakie towarzyszyły mojemu lądowaniu, a śmiertelnicy byli zbyt pijani i zajęci, żeby mnie zauważyć.
Czarny dym kłębił się wokół mnie, gdy zmieniłam kształt w powietrzu, aż opadłam na ulicę. Wylądowałam w kucki, a kilka osób odskoczyło z drogi. Rozlali drinki i krzyknęli na mnie, żebym uważała, gdzie chodzę. Zignorowałam ich i poprawiłam grube warkocze, żeby zwisały mi z ramion.
Światła zmieniały się na srebrne, czerwone i złote, gdy zmierzałam do śródmieścia Tirin, znanego jako Logoes. To popularna okolica, znana z pięknych i historycznych zabytków, ale najbardziej z powodu nocnego życia. Wszystko, czego można chcieć i potrzebować, było dostępne w Logoes, w niezliczonych barach, pubach i salonach dla elit. Turyści i mieszkańcy zbierali się w nich, szukając rozrywki, nieświadomi tego, co się budziło, kiedy księżyc pojawiał się na niebie.
Łatwo przebrnęłam przez tłum, w czarnym topie, skórzanych spodniach i szpilkach wyglądałam jak kolejna śmiertelniczka, która wyszła się zabawić. Dotarcie do celu zajęło mi tylko kilka minut. Klub znajdował się w samym sercu Logoes i ludzie w długiej kolejce czekali, żeby przejść ogromnym wejściem. Czerwony neon nad drzwiami rzucał na wszystko szkarłatną poświatę. To jedno z ulubionych miejsce Drake’a – coś, co posiadał, a co nie należało do jego brata.
Śmiertelnicy przeklinali i krzyczeli, kiedy przepchnęłam się między nimi, żeby dostać się do wejścia. Dwaj bramkarze założyli ręce na piersi i przesunęli się, żeby stworzyć przede mną mur. Byli z tych przesadnie umięśnionych typów, mających onieśmielać ludzi, zwykle pijanych i głupich, powstrzymując ich przed próbami dostania się do środka. Jeden miał ogoloną głowę, a tatuaże zdobiły jego kark, drugi natomiast dredy spięte w długi kucyk. Ich oczy błysnęły złotem, kiedy mnie rozpoznali, ale nie dałam im szansy, by choćby drgnęli.
– Wybaczcie, ale naprawdę powinien był się pojawić.
Uderzyłam dłońmi w ich piersi, zmuszając, by się cofnęli. Ogień wybuchł w miejscu, gdzie dotknęłam, a ich ciała zmieniły się w popiół jeszcze zanim upadli.
Drzwi wybuchły, rozpadając się na tysiące maleńkich kawałków, a ja weszłam do środka. Ludzie stojący za mną w kolejce zaczęli krzyczeć i uciekać. Tłum wewnątrz niczego nie zauważył, dalej tańczyli i ocierali się o siebie.
Wnętrze lokalu okazało się większe, niż wydawało się z zewnątrz. Żółte, niebieskie, różowe i czerwone światła tańczyły na ścianach. Parkiet oddzielał konsolę DJ-a od ogromnego, okrągłego baru zajmującego centralną część pomieszczenia. Ludzie wołali do barmanów, próbując przekrzyczeć muzykę.
Zrobiłam krok w stronę delikatnej, czerwonej poświaty na tyłach klubu, kiedy twardy przedmiot uderzył w tył mojej głowy. Skrzywiłam się, ale nie poruszyłam. Kolejną korzyścią z bycia Ig’Morruthen był fakt, że nasze kości miały dużo większą grubość, co oznaczało, że trudniej nas znokautować. Odwróciłam się, by zobaczyć kolejnego wampira trzymającego broń; jego spojrzenie wyrażało kompletny szok. Błyskawicznie wyciągnęłam rękę, pozostawiając dziurę w jego ciele, i spaliłam szczątki.
To przyciągnęło uwagę wszystkich. Kobieta stojąca niedaleko mnie krzyknęła, a oczy wampirów w tłumie zabłyszczały na żółto, gdy drapieżniki obnażyły kły i zwróciły się w moją stronę.
To będzie długa noc.
***
Moje przesiąknięte krwią buty piszczały, kiedy wchodziłam po stopniach. Byłam pokryta popiołem, krwią i organami wewnętrznymi prawdopodobnie więcej niż jednej istoty. Zatrzymałam się na szczycie schodów, rozglądając się po ogromnym salonie. Pod czarnymi ścianami stało wiele czarnych kanap, z pasującymi krzesłami i małymi stolikami pośrodku. Pokój był przyciemniony, w rogach rozbłyskiwały czerwone światła. Tutaj też znajdował się bar, tyle że mniejszy, i serwował drinki przeznaczone tylko dla stworzeń Innego Świata. Było pusto, poza tą jedną osobą, której szukałam.
Wampirza rodzina królewska zawsze wywoływała ciarki na mojej skórze. Ich moc była tak pradawna, że moje zmysły szalały, przez co nie byłam pewna, co o tym sądzić. Tylko cztery wampirze rodziny miały dość mocy, żeby odziedziczyć tron, a jedna została obrócona w pył jeszcze przed moją przemianą. Pozostałe trzy nienawidziły się i walczyły zajadle o szansę na rządzenie. Vanderkai wygrali i pozostawali u władzy już jakiś czas. Ich zwycięstwo w dużej mierze zależało od Kadena, ale to nie oznaczało, że mu służyli. Im byli starsi, tym mieli większą moc i to właśnie ją czułam z tylnej części salonu.
Ruszyłam w stronę źródła, ale zatrzymałam się i oparłam o rzeźbiony bar, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Wwiercał się we mnie złotymi oczami, ale żadne z nas się nie odezwało. Przetarłam ramieniem czoło, ale przez to rozsmarowałam tylko krew po twarzy. Zaciągnął się głęboko cygarem, którego czubek rozbłysnął na czerwono. Siedział na jednej z największych kanap, z jednym ramieniem zarzuconym na oparcie. Wyglądał, jakby nie dręczyły go żadne zmartwienia ani nie obchodziła go urządzona przeze mnie na dole rzeź.
Zaciągnął się kolejny raz cygarem, a czerwień rozświetliła bok jego twarzy, poświata podkreśliła ciemne włosy przycięte blisko skóry. Drake był cudownym drapieżnikiem, a jego ciemnobrązowa skóra lśniła, kusząc, żeby go dotknąć. To kolejny aspekt wampiryzmu. Wszystko w nich natura zaprojektowała tak, żeby skusić ofiarę.
– Wyglądasz dziko. – Zaciągnął się cygarem jeszcze raz i założył nogę na nogę.
Zacisnęłam pięści.
– Dlaczego się nie pojawiłeś? I nie wciskaj mi jakichś gównianych wymówek o problemach i wrogach, którymi musisz się zająć.
Drake nic nie powiedział, co tylko bardziej mnie rozsierdziło. Zrobiłam krok do przodu, potem kolejny. Stuknął cygarem o srebrną popielniczkę stojącą na stole obok niego.
– Kaden próbuje otworzyć wymiary, Drake. To oznacza wolność dla nas, dla naszego rodzaju. Koniec z martwieniem się celestialami i Ręką. Dlaczego ty i Ethan nagle staliście się temu przeciwni?
Przyglądał mi się przez chwilę, szukając jakiegoś znaku, że mogłam żartować, ale niczego nie znalazł. W moim głosie przebrzmiewał tylko ból.
– Ma swoje racje. Nie chciałbym, żeby wciąż polowano na mnie ani na moją rodzinę, ale jego przekonania są skrzywione. – Wstał, rozpiął marynarkę i zdjął ją powoli. – Ethan za nim nie pójdzie, ja też nie. Jest tyranem, Dianno. Niezależnie, jak piękny obraz maluje.
Zacisnęłam powieki, starając się powstrzymać łzy.
– Wiesz, że nie możesz tak mówić. Wiesz, co to oznacza.
– Wiem. – Jego głos stał się ledwie słyszalny.
Nagle znalazł się bliżej mnie.
Otworzyłam oczy i bez zaskoczenia zobaczyłam go zaledwie cale od siebie. Uniósł dłoń, by odsunąć luźne pasmo, które uciekło z mojego warkocza.
– A ty, jego piękna broń, będziesz tą, która wykona egzekucję na mnie? Moim bracie? Naszej rodzinie?
Część mnie, ta wciąż dobra część, krzyczała, kiedy złapałam go za gardło, ale nie miałam wyboru. Nie walczył, kiedy podniosłam go i przebiłam nim tylną ścianę. Kable zaiskrzyły w ogromnej dziurze zrobionej jego ciałem, a kilka obrazów spadło na podłogę, kiedy budynek zadrżał od siły uderzenia. Kurz i gruz wypełniły powietrze, gdy mur się rozpadł.
– Wiesz, co się teraz stanie. Kiedy kolejny raz wysyłałeś innych na spotkanie, wiedziałeś, co Kaden zrobi i jak zareaguje. Nigdy nie zaakceptowałby twojego nieposłuszeństwa, Drake! – wrzasnęłam.
Bliźniacze ostrza wyleciały z dziury prosto w moją stronę. Odtrąciłam jedno, a drugie przeleciało obok mojej głowy. Ale one nie miały zabić, tylko odwrócić uwagę. Powietrze uleciało mi z płuc, kiedy Drake powalił mnie na podłogę. Wpadliśmy na bar, a ten rozpadł się na drzazgi i odłamki szkła.
– Kiedy on wróci, musisz być pewna, że znajdziesz się po właściwej stronie. Myślisz, że księga, której pragnie Kaden, nie rozpocznie kolejnej potężnej wojny? – warknął, przyciskając mnie do podłogi. Przytrzymywał moje ręce skrzyżowane na piersi, a jedno kolano przyciskał mi do brzucha.
– Och, nie możesz mówić poważnie! Ty też? On jest jedynie legendą, a jednak przez niego skazałeś całą rodzinę na zagładę! To tylko opowieści, Drake… żeby utrzymać nas w szeregu. Wszyscy zginęli. Starzy bogowie nie żyją. Wojna Bogów, pamiętasz? Pozostali tylko celestiale i Ręka, to wszystko.
– Bogowie, ależ on namieszał ci w głowie! – Uderzył mnie pięścią w twarz, aż głowa odskoczyła mi na bok.
Udałam, że straciłam przytomność, a kiedy poczułam, że rozluźnił chwyt, wbiłam kolano w jego krocze. Poleciał do przodu, a ja uwolniłam ręce i zrzuciłam go z siebie. Podniosłam się na nogi, ale on zdążył się już otrząsnąć, zanim stanęłam prosto. Stał z uniesionymi pięściami i zadowolonym z siebie uśmieszkiem na twarzy.
Ścisnęło mnie w piersi. Drake był tym, który rozśmieszał mnie po przemianie i kiedy usiłowałam poradzić sobie z faktem, że nie miałam już ani wolności, ani śmiertelności. Był przyjacielem nie tylko moim, ale również Gabby. Zawsze tkwił przy mnie, kiedy go potrzebowałam, a teraz musiałam go zabić, bo on i Ethan postanowili zmienić front. Nie miałam wyboru i to doprowadzało mnie tylko do większego szału. Uniosłam ręce, podobnie jak on, zacisnęłam dłonie w pięści, a potem je opuściłam.
– Nie chcę tego robić. – Mój głos się załamał, ale nie obchodziło mnie to. Nie dbałam, czy widział we mnie oznaki słabości.
Opuścił ręce, a jego twarz złagodniała.
– Więc nie rób. Jesteś jedną z moich najlepszych przyjaciółek, Dianno. Nie chcę z tobą walczyć. Jesteś równie silna, jak on, jeśli nie silniejsza. Zostań ze mną, z nami. Możemy sobie pomagać i chronić się nawzajem.
Uśmiechnęłam się łagodnie, wiedząc, że wierzył w każde swoje słowo. A potem znalazłam się tuż przed nim. Otworzył szeroko oczy i usta raz, potem drugi. Spojrzał w dół na moje pięści wbite w jego pierś. Zacisnęłam dłoń na jego sercu i poczułam jego puls. Jego życie zależało ode mnie.
– Powiedziałam, że nie chcę. A nie, że tego nie zrobię.
Uśmiechnął się do mnie i dotknął moich nadgarstków.
– Lepiej umrzeć z powodu tego, co uważasz za słuszne, niż żyć w kłamstwie.
Patrzyłam mu w oczy, przywołałam płomienie i posłałam je do dłoni. Jego ciało rozbłysło od środka, ale uśmiech nie zniknął. To ten sam uśmiech, który pocieszał mnie, kiedy koszmary stały się zbyt uciążliwe. Ten sam, który wyginał jego usta, gdy opowiadał dowcipy, rozśmieszając mnie, nawet wtedy gdy czułam, że umierałam. Patrzyłam z przerażeniem, jak ten sam uśmiech, który potrafił rozświetlić pomieszczenie, znikał na zawsze.
Stałam tam, nie wiem, jak długo, nadal z wyciągniętą ręką, pełną tego, co pozostało z serca mojego przyjaciela. Głośne, krzepiące dzwonienie wypełniło pokój i pomyślałam, że dziwnym było puszczanie muzyki, kiedy klub został zniszczony. Wtedy poczułam wibrację na biodrze i otrząsnęłam się z oszołomienia. Wytarłam dłonie w spodnie i wyjęłam telefon z kieszeni.
– Teraz możesz zobaczyć się z siostrą.
Rozejrzałam się po ruinach pomieszczenia, zauważając kamerę zamontowaną wysoko na ścianie. Kaden widział wszystko. Skinęłam w jej stronę raz, rozłączyłam się i zniknęłam, opuszczając gruzy.5
Dianna
Minęły dwa tygodnie, odkąd ostatni raz miałam kontakt z Kadenem czy pozostałymi. Dwa tygodnie, które spędziłam z siostrą. Byłam zachwycona, ale ten nękający niepokój ciągle kazał mi sprawdzać telefon. Nie potrafiłam określić przyczyny, ale wiedziałam, że coś było nie tak.
Gabby i ja właśnie skończyłyśmy oglądać film w lokalnym kinie i ogrzewane promieniami słońca szłyśmy deptakiem w stronę restauracji. Ptaki śpiewały, siedząc na drzewach wzdłuż naszej ścieżki, a ludzie, których mijałyśmy, byli radośni i roześmiani. Wszyscy wyszli cieszyć się popołudniowym słońcem.
Gabby założyła wielki, brązowy kapelusz i największe okulary przeciwsłoneczne, jakie kiedykolwiek widziałam. Naśmiewałam się z niej przez cały dzień. Jej brązowa skóra lśniła na tle białej bluzeczki i podartych, niebieskich szortów, a prosta, powściągliwa uroda przyciągnęła kilka spojrzeń i komplementów od mijających nas przechodniów.
Ja zdecydowałam się na czarny top na cienkich ramiączkach. Brzeg bluzki nachodził na białą, skórzaną spódniczkę. Byłam jej przeciwieństwem w każdym aspekcie, chociaż obie miałyśmy takie same białe sandałki. Podobały jej się, bo odsłaniały pedicure, który zrobiła sobie dziś rano.
– To jedno z moich ulubionych miejsc – powiedziała Gabby, łapiąc za kapelusz, kiedy wzmógł się wiatr. Ruszyła w stronę wejścia, mijając znak głoszący „NOWOCZESNY GRILL”. Stoliki i krzesła otaczały bar, a z sufitu zwisały telewizory. Miejsce było przepełnione, a hałas uderzył w nas, kiedy się zbliżyłyśmy.
– Wygląda na spory tłok. Może trzeba było zrobić rezerwację.
Machnęła ręką.
– Nie przejmuj się, znam właściciela.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Ile razy tu byłaś?
Rozciągnęła usta w uśmiechu, po czym oznajmiła łagodnym tonem:
– Nie tak wiele, ale jego żona wymagała operacji serca miesiąc temu, a ja byłam jej pielęgniarką. Są przeuroczy, a on powiedział, że zawsze mam tu stolik, niezależnie od wszystkiego.
– Ach, moja siostra słodka opiekunka – podsumowałam z uśmiechem, podążając za nią w głąb knajpy.
Gabby klepnęła mnie żartobliwie, po czym odwróciła się i pomachała do starszego mężczyzny. Właściciel ucieszył się na jej widok, a Gabby przedstawiła nas sobie. Myślałam, że zjemy w środku, ale kelnerka zaprowadziła nas na taras z tyłu. Stoliki rozstawiono tu dalej od siebie, a widok na ocean zapierał dech w piersi.