Księga Szeptów. Część 1 - ebook
Czy można ufać komuś, kto przez wieki żył w mroku?
Kornelia ma dwadzieścia jeden lat, studiuje na krakowskiej Akademii Muzycznej, gra na wiolonczeli i… stara się nie przejmować bólem oraz koszmarami, które od zawsze budzą ją w środku nocy.
Nie wie, że to nie objawy choroby – tylko ostrzeżenie.
Gdy na jej drodze pojawia się Gabriel, nowy student z wymiany, wszystko zaczyna się zmieniać. Chłopak interesuje się nią bardziej, niż to konieczne, a ona w końcu ulega jego urokowi – mimo że rozsądek (i przyjaciele) podpowiadają, by trzymała się od niego z daleka.
Wkrótce Kornelia odkryje, że świat, który znała, jest tylko cieniem tego, co kryje się za zasłoną codzienności.
Anioły stąpają po ziemi. Światłość i Ciemność ścierają się ze sobą. A o losie Kornelii zadecyduje przepowiednia spisana na kartach Księgi Szeptów…
Kornelia ma dwadzieścia jeden lat, studiuje na krakowskiej Akademii Muzycznej, gra na wiolonczeli i… stara się nie przejmować bólem oraz koszmarami, które od zawsze budzą ją w środku nocy.
Nie wie, że to nie objawy choroby – tylko ostrzeżenie.
Gdy na jej drodze pojawia się Gabriel, nowy student z wymiany, wszystko zaczyna się zmieniać. Chłopak interesuje się nią bardziej, niż to konieczne, a ona w końcu ulega jego urokowi – mimo że rozsądek (i przyjaciele) podpowiadają, by trzymała się od niego z daleka.
Wkrótce Kornelia odkryje, że świat, który znała, jest tylko cieniem tego, co kryje się za zasłoną codzienności.
Anioły stąpają po ziemi. Światłość i Ciemność ścierają się ze sobą. A o losie Kornelii zadecyduje przepowiednia spisana na kartach Księgi Szeptów…
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8373-921-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Równowaga. Słowo klucz.
Słowo, którego nikt nie znał, nie pojmował i nie rozumiał. Światłość była niepodzielna, pełna, dokonana. Ale jak wiemy – nic nie trwa wiecznie. Nadszedł czas wielkiego podziału: oceanów, ziemi, poglądów politycznych czy religijnych. Podział dotknął również Światłość.
Pod spokojną jak tafla jeziora powierzchnią wszystko wrzało. Światłość dała swoim dzieciom wolną wolę, wolną rękę, wolny wybór. Początkowo wydawało się, że wszystko zakończy się niewielką różnicą zdań. A potem tafla pękła. A to, co pojawiło się na jej powierzchni, zwane było odtąd Ciemnością.
Dzieci Światłości się podzieliły. Szala zaczęła przechylać się na drugą stronę. Ale właśnie wtedy pojawiła się Równowaga – wypracowana mozolnie przez obie strony.
Dzieci Ciemności nauczyły się koegzystować z Dziećmi Światłości. Ich pole walki przeniosło się na ziemię, miejsce, gdzie każdego dnia zarówno Ciemność, jak i Światłość odnosiły zwycięstwo.
Wszyscy bali się jednak jednego: momentu, kiedy Równowaga zniknie. Momentu, o którym mówiła Księga Szeptów.
***
Zegarek na stoliku nocnym wskazywał czwartą czterdzieści dwie. Dziewczyna westchnęła. Gdy przekręciła się na bok, sprężyny materaca jęknęły. Za oknem było jeszcze ciemno, a ona czuła się rozbudzona. Te sny zawsze wytrącały ją z równowagi. Właściwie powinna do nich przywyknąć. Ile to już trwało? Piętnaście? Prawie osiemnaście lat? Towarzyszyły jej niemal od zawsze, śniła ciągle o tym samym. Sny bez kompletnego ładu i składu. Gdy była mała, opowiadała o nich rodzicom, ale nie lubiła tego, jak na nią wtedy patrzyli – z niepokojem, zmieszaniem i bezradnością. Później przestała opowiadać. Starała się o nich nie pamiętać. A teraz? Po prostu je ignorowała. Jak wszystkie inne.
– Kornelia! – usłyszała głos mamy dobiegający z dołu. – Kora! Spóźnisz się na zajęcia!
Dziewczyna otworzyła oczy i zobaczyła, że zegarek wskazuje już siódmą trzydzieści. Zaczynała zajęcia za godzinę.
– Cholera – warknęła i wyskoczyła z łóżka.
Przebiegła przez pokój, potykając się o rozrzucone książki, i z impetem otworzyła drzwi. Minęła drzwi do pokoju Matyldy, młodszej siostry, i zniknęła w łazience.
Zmrużyła oczy, kiedy mocne światło rozświetliło pomieszczenie. Odkręciła kurek z wodą i ziewnęła rozdzierająco.
– Koooraa! Szybciej – jęknęła pod drzwiami Matylda.
– Odczep się – rzuciła przez drzwi. – Byłam pierwsza! Daj mi pięć minut.
Zaczęła szczotkować zęby, równocześnie przyglądając się z uwagą twarzy. Jęknęła cicho na widok stanu swojej fryzury. Przeczesała palcami burzę ciemnobrązowych włosów, próbując zaprowadzić na głowie względny ład. Wypluła pastę do umywalki i przemyła twarz zimną wodą. Ignorując wołanie Matyldy, włożyła jeansy i nałożyła tusz na rzęsy.
– Lepiej nie będzie – westchnęła i wypadła z łazienki, o mało co nie przewracając stojącej za drzwiami siostry. – Sorry, spieszę się – powiedziała i pobiegła do pokoju po torbę.
Pozbierała porozrzucane po podłodze nuty. Domknęła pokrowiec i uniosła w górę swoją wielką miłość – wiolonczelę.
– Jestem gotowa, mamo! – krzyknęła i zbiegła do kuchni.
Przywitał ją ciepły uśmiech i spojrzenie brązowych oczu znad okularów.
– Masz kanapki, śniadania i tak już nie zdążysz zjeść – powiedziała mama i postawiła przed nią jedzenie.
– Dzięki, mamuś. – Kornelia się uśmiechnęła i cmoknęła ją w policzek. – Mmm, ładnie pachniesz!
– Dzisiaj mamy serię spotkań, od rektora począwszy. – Westchnęła. – Dobrze, jedziemy!
Wzięła leżącą na stole torebkę i kluczyki do samochodu. W korytarzu stanęła przy schodach i zawołała:
– Matylda! Wychodzimy! Tata cię odwiezie do szkoły!
– Okej! – krzyknęła z łazienki.
Kora wyszła przed dom i z radością wciągnęła w płuca zapach jesieni. Intensywny, mokry, świeży. Mama wyjechała samochodem z garażu. Wsiadając do auta, Kornelia syknęła z bólu.
– Co jest? – Mama popatrzyła na nią z niepokojem.
– Nic, nic, tylko plecy mnie trochę bolą, wiesz… dużo ćwiczyłam wczoraj wieczorem… No, jedźmy już, bo się obie spóźnimy.
Magda popatrzyła przeciągle na córkę, westchnęła i powoli ruszyła w dół ulicy Widokowej. Kornelia przymknęła oczy.
„Dramat – pomyślała. – Nie dość, że głupie sny, to jeszcze te cholerne plecy…”.
Plecy bolały ją zawsze w jeden określony sposób. Tępy ból koncentrował się symetrycznie w dwóch miejscach, mniej więcej na wysokości łopatek. Czasami miała wrażenie, że widzi tam dwie wąskie, długie na kilka centymetrów blizny, ale ponieważ nikt nigdy nie zauważył tego samego, doszła do wniosku, że to po prostu jej wyobraźnia.
– No to miłego dnia – powiedziała mama.
Kornelia powoli uniosła powieki i zobaczyła, że stoją w korku dokładnie na wysokości budynku Akademii Muzycznej.
– Dzięki – mruknęła i wyskoczyła z samochodu.
Szybkim krokiem podeszła do potężnego gmachu i pchnęła drzwi. Jej uszy jak zwykle wypełniły ulubione dźwięki: ciepłe brzmienie wiolonczeli, perliste dźwięki fletu, pobrzękiwanie fortepianu i oczywiście, mimo wczesnej pory, głosy wokalistów.
Kora zeszła schodami do sali 7a, w której zwykle czekało na nią dwoje przyjaciół. Uśmiechnęła się na ich widok. Adam jak zwykle siedział przy fortepianie i coś skrupulatnie notował na pięciolinii. Alicja leżała na jednej z ławek, burza rudych, kręconych włosów rozsypała się wokół jej twarzy, którą zasłaniała książką do historii muzyki.
– Heeej – sapnęła Kornelia i delikatnie oparła wiolonczelę o ścianę. Skrzywiła się z bólu i zaczęła powoli rozcierać plecy.
– Co ci? – zapytała Alicja, marszcząc brwi.
– Plecy mnie koszmarnie bolą – jęknęła Kora. – Nie wiem, chyba muszę iść do lekarza…
Alicja i Adam wymienili szybkie, zaniepokojone spojrzenia.
– Słyszałaś już? – Ala zmrużyła oczy.
– O czym? – zapytała Kora, siadając na stojącym obok krześle. Adam przewrócił oczami za plecami Ali i zaczął z dezaprobatą kręcić głową.
– Przyjeżdżają studenci ze Stanów na wymianę – szepnęła Ala, puszczając oko.
– Nooo i… – Kora wzruszyła ramionami.
– Nooooo. – Ala podniosła się z ławki i lekko zeskoczyła na podłogę. – Liczę, że pojawią się jacyś śliczni chłopcy ze wschodniego wybrzeża. – Westchnęła rozmarzona.
– Niewiarygodne, jesteś beznadziejna. – Roześmiał się Adam, nie odrywając oczu od nut.
– Pfff, skąd wiesz? Może jednak – odpowiedziała Ala ze śmiechem.
– Ej, spóźnimy się! – rzucił, patrząc na zegarek. – A wiecie, że pani Maniewska nie lubi spóźnień.
– Nienawidzę historii muzyki – skwitowała Ala i powlokła się za przyjaciółmi.
***
Była dokładnie czwarta czterdzieści dwie, kiedy Gabe otworzył w ciemności oczy. Po raz kolejny o niej śnił. Widział jej piękne oczy… Ten sen od jakiegoś czasu nie dawał mu spokoju.
Westchnął i objął ciało leżącej obok niego dziewczyny, zamknął powieki i znów pojawił się obraz brązowych, kobiecych oczu wpatrzonych w niego z ufnością i spokojem.
„Nikt tak na mnie nie patrzy” – pomyślał i ponownie usiadł na łóżku.
Poirytowany syknął, kiedy dziewczyna chciała go mocniej przytulić.
– Dość – warknął.
Stanął bosymi stopami na chłodnej, drewnianej podłodze. Przetarł oczy, by pozbyć się widoku tych drugich. Od lat szukał odpowiedzi na pytanie, gdzie jest ta, która nie pozwala mu spokojnie spać. Szukał jej. Czy chciał, czy nie, musiał ją odnaleźć. Takie miał polecenie. Kraj za krajem, miasto za miastem. Parę razy wydawało mu się, że ją spotkał, że ją widział…
– Gabe, musimy wstawać – mruknęła dziewczyna.
– Wiem, pamiętam – odpowiedział i popatrzył na bilety lotnicze leżące na stoliku.
Destination: Cracow, Poland.
Po dwunastu godzinach spędzonych w samolocie, na lotnisku i w drodze, Gabe miał dość. Był zmęczony, głodny i zły. Niekoniecznie w tej kolejności. Wszystko go drażniło. Ludzie, samolot, jedzenie, nawet Sara. Wiedział, że chce dobrze, że chce skierować jego myśli na inne tory, ale to niewiele dawało. Nie mógł myśleć o niczym innym. Zastanawiał się, co się stanie, jeżeli w tym nieznanym mieście znów jej nie będzie. Wiedział, że kończy się czas…
– Jesteśmy na miejscu – usłyszał cichy szept Sary i poczuł jej dotyk na swojej dłoni.
Otworzył oczy, uśmiechnął się do taksówkarza, zapłacił i wyciągnął ich bagaże z samochodu. Sara stała i wpatrywała się w piękny apartamentowiec z widokiem na Wawel i Wisłę.
– No, no – szepnęła. – Ładne nam miejsce wybrałeś – powiedziała z uśmiechem.
Gabe rzucił okiem na krajobraz i wzruszył ramionami.
– Wyglądało nieźle i było wystarczająco luksusowe. – Pociągnął za sobą dwie wielkie walizki. – Weź swoje rzeczy i chodź. Chcę się położyć – rzucił i zniknął w drzwiach apartamentowca.
Sara stała jeszcze chwilę i wpatrywała się w światła Wawelu. Miała już serdecznie dość tych poszukiwań, ciągłych przeprowadzek, ciągłego pakowania walizek.
Zero efektów.
Była już zmęczona szukaniem dziewczyny, która tak mocno zakłócała spokój Gabe’a. W dodatku poszukiwania odsuwały od niej Gabriela. Nie traktował jej tak, jak kiedyś…
Westchnęła, przerzuciła sobie przez ramię torbę, drugą ręką podniosła futerał z wiolonczelą i ruszyła za Gabe’em.
***
Kornelia pozwoliła ostatniemu dźwiękowi Suity nr 1 na wiolonczelę Jana Sebastiana Bacha wybrzmieć w ciszy sali. Otworzyła oczy i napotkała uważny wzrok pani profesor.
– Nie powinnam się czepiać, bo było bardzo dobrze – zaczęła nauczycielka. – Mało w tym jednak emocji. Grasz świetnie i właściwie interpretujesz, ale… – zawiesiła głos – brakuje mi tu uczucia…
Kora kiwnęła głową.
– Wiem, pani profesor. Zawsze myślę, że daję z siebie tyle emocji, a okazuje się, że na zewnątrz nie udaje mi się pokazać zbyt wiele.
– Nie przejmuj się, popracujemy nad tym, mamy czas. – Uśmiechnęła się wykładowczyni. – I… Kora? Moja dobra rada. Zakochaj się!
Parsknęła śmiechem.
– Chyba nie wychodzi mi to najlepiej, a ostatnio wręcz obiecałam sobie, że nigdy więcej.
Nauczycielka podniosła na nią wzrok.
– A czy ja mówię, że masz się zakochać szczęśliwie? Nieszczęśliwa miłość też uwalnia emocje. I to jakie! – Roześmiała się. – Dobrze, to był oczywiście żart. Ale polecam. I wiem, co mówię!
Kora spakowała wiolonczelę, nuty i wyszła z sali. Akademia tętniła życiem, rozbrzmiewała polifonią dźwięków i głosów. Studenci jak zwykle spóźnieni biegli na zajęcia albo czekali na swoich wykładowców pod salami. Zerknęła na zegarek: osiemnasta.
„Najwyższy czas zbierać się do domu” – przeszło jej przez myśl.
Wyszła z budynku i otoczył ją zapadający zmierzch. Odetchnęła z ulgą. Szybkim marszem ruszyła w kierunku przystanku tramwajowego. Złapała pięćdziesiątkę i po kilku minutach wysiadła przy pętli autobusowej. Z ulgą stwierdziła, że jej autobus stoi na przystanku. Wygodnie rozsiadła się na jednym z tylnych siedzeń i włożyła do uszu słuchawki. Bardzo szybko otuliły ją dźwięki muzyki z filmu _Interstellar_, ostatnio nie słuchała niczego innego.
Kora przymknęła oczy. Nie mogła uwolnić się od tego, co usłyszała od nauczycielki.
„Zakochać się. Bardzo śmieszne” – pomyślała.
Miała dwadzieścia jeden lat i najbardziej żenujący dorobek życia uczuciowego, jaki mogła sobie wymyślić. Zakochiwała się, i to nieraz. Najpierw były to niewinne, platoniczne miłostki, później poważniejsze zauroczenia. Tylko jakoś… zawsze kończyło się to beznadziejnie.
Kiedy w liceum poznała Łukasza, zakochała się na zabój. Byli na kilku randkach, wyjechali razem na sylwestra w góry. A później… on wrócił z wymiany studenckiej z dziewczyną. W średniej szkole muzycznej był Maciek. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w szybie.
Jej Maciuś – słodki, przystojny i kochany jak nikt inny. Byli razem trzy lata, kochali się, uwielbiała seks z nim. A później ona dostała się na Akademię Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, a on otrzymał stypendium w Szwecji. Chciał, żeby z nim poleciała, ale nie była gotowa, aby opuścić dom. Rozstali się. To było prawie rok temu. Od tego czasu była sama.
Z rozmyślań wyrwał ją wibrujący telefon. Na wyświetlaczu zobaczyła napis „Adaś”.
– No co tam?
– Widzimy się jutro rano na próbie? – usłyszała ciepły głos przyjaciela.
– No jasne! Tylko weź przypomnij Alicji, bo znając ją, to na bank się spóźni.
– Wiem, wiem! Już do niej dzwoniłem. Mam ją rano obudzić. – Westchnął.
– To do jutra – odpowiedziała i się rozłączyła.
Kochany Adaś. Prawie rok trwało, zanim przekonała swoich rodziców i wszystkich naokoło, że to nie jest jej facet. Kochała go, to jasne, ale jak brata. I wiedziała, że on czuje do niej dokładnie to samo. Nigdy na ten temat nie rozmawiali, to było po prostu oczywiste.
Kora nacisnęła przycisk „STOP” i wyskoczyła na chodnik. Poczuła podmuch chłodnego wiatru na policzkach, mocniej naciągnęła czapkę na głowę i ruszyła w kierunku domu.
Jej myśli wciąż krążyły wokół wywołanego przez nauczycielkę tematu. Chciała się zakochać. To jasne. Przygryzła wargę, kiedy telefon znów zawibrował, i zobaczyła kolejną wiadomość od Piotrka, studenta czwartego roku – wokalisty, tenora. Kornelia spędzała z nim sporo czasu na próbach zespołu, w którym grała i w którym śpiewał Piotrek. Kilka razy byli na kawie, nic zobowiązującego. Ale ciągnęło ich do siebie, chociaż żadne nie miało na tyle odwagi, żeby zdecydować się na coś więcej.
Dziewczyna podeszła pod dom, nacisnęła klamkę i lekko pchnęła drzwi wejściowe. Otulił ją zapach przygotowywanej kolacji. Z kuchni dobiegł głos mamy:
– Kora? To ty?
– Tak, mamo, zaraz przyjdę! – zawołała i poszła rozpakować się do pokoju.
***
Gabe wszedł do budynku Akademii Muzycznej i rozejrzał się uważnie. Tylu młodych ludzi, tylu nieświadomych, młodych ludzi…
– Gabriel? – usłyszał za swoimi plecami.
Odwrócił się i obdarzył stojącą naprzeciwko kobietę swoim najbardziej czarującym uśmiechem.
– Tak, dzień dobry.
– Nazywam się Katarzyna Jankowska. Zajmuję się wymianami międzynarodowymi. Przyznam, że jestem zaskoczona, tak płynnie mówisz po polsku! – Uśmiechnęła się i podała Gabe’owi rękę.
– Moja mama jest Polką i zawsze rozmawiała ze mną po polsku. Dlatego postanowiłem odwiedzić magiczny Kraków, no i oczywiście chciałem uczyć się na najlepszej Akademii Muzycznej w Polsce – wyjaśnił. Widział, jak z każdym kolejnym komplementem pani Jankowska promienieje z dumy.
– Bardzo się cieszymy, że będziemy mogli gościć tak zdolnego saksofonistę jak ty! – rozćwierkała się. – Chodź, oprowadzę cię po akademii i przedstawię twojej grupie.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Słowo, którego nikt nie znał, nie pojmował i nie rozumiał. Światłość była niepodzielna, pełna, dokonana. Ale jak wiemy – nic nie trwa wiecznie. Nadszedł czas wielkiego podziału: oceanów, ziemi, poglądów politycznych czy religijnych. Podział dotknął również Światłość.
Pod spokojną jak tafla jeziora powierzchnią wszystko wrzało. Światłość dała swoim dzieciom wolną wolę, wolną rękę, wolny wybór. Początkowo wydawało się, że wszystko zakończy się niewielką różnicą zdań. A potem tafla pękła. A to, co pojawiło się na jej powierzchni, zwane było odtąd Ciemnością.
Dzieci Światłości się podzieliły. Szala zaczęła przechylać się na drugą stronę. Ale właśnie wtedy pojawiła się Równowaga – wypracowana mozolnie przez obie strony.
Dzieci Ciemności nauczyły się koegzystować z Dziećmi Światłości. Ich pole walki przeniosło się na ziemię, miejsce, gdzie każdego dnia zarówno Ciemność, jak i Światłość odnosiły zwycięstwo.
Wszyscy bali się jednak jednego: momentu, kiedy Równowaga zniknie. Momentu, o którym mówiła Księga Szeptów.
***
Zegarek na stoliku nocnym wskazywał czwartą czterdzieści dwie. Dziewczyna westchnęła. Gdy przekręciła się na bok, sprężyny materaca jęknęły. Za oknem było jeszcze ciemno, a ona czuła się rozbudzona. Te sny zawsze wytrącały ją z równowagi. Właściwie powinna do nich przywyknąć. Ile to już trwało? Piętnaście? Prawie osiemnaście lat? Towarzyszyły jej niemal od zawsze, śniła ciągle o tym samym. Sny bez kompletnego ładu i składu. Gdy była mała, opowiadała o nich rodzicom, ale nie lubiła tego, jak na nią wtedy patrzyli – z niepokojem, zmieszaniem i bezradnością. Później przestała opowiadać. Starała się o nich nie pamiętać. A teraz? Po prostu je ignorowała. Jak wszystkie inne.
– Kornelia! – usłyszała głos mamy dobiegający z dołu. – Kora! Spóźnisz się na zajęcia!
Dziewczyna otworzyła oczy i zobaczyła, że zegarek wskazuje już siódmą trzydzieści. Zaczynała zajęcia za godzinę.
– Cholera – warknęła i wyskoczyła z łóżka.
Przebiegła przez pokój, potykając się o rozrzucone książki, i z impetem otworzyła drzwi. Minęła drzwi do pokoju Matyldy, młodszej siostry, i zniknęła w łazience.
Zmrużyła oczy, kiedy mocne światło rozświetliło pomieszczenie. Odkręciła kurek z wodą i ziewnęła rozdzierająco.
– Koooraa! Szybciej – jęknęła pod drzwiami Matylda.
– Odczep się – rzuciła przez drzwi. – Byłam pierwsza! Daj mi pięć minut.
Zaczęła szczotkować zęby, równocześnie przyglądając się z uwagą twarzy. Jęknęła cicho na widok stanu swojej fryzury. Przeczesała palcami burzę ciemnobrązowych włosów, próbując zaprowadzić na głowie względny ład. Wypluła pastę do umywalki i przemyła twarz zimną wodą. Ignorując wołanie Matyldy, włożyła jeansy i nałożyła tusz na rzęsy.
– Lepiej nie będzie – westchnęła i wypadła z łazienki, o mało co nie przewracając stojącej za drzwiami siostry. – Sorry, spieszę się – powiedziała i pobiegła do pokoju po torbę.
Pozbierała porozrzucane po podłodze nuty. Domknęła pokrowiec i uniosła w górę swoją wielką miłość – wiolonczelę.
– Jestem gotowa, mamo! – krzyknęła i zbiegła do kuchni.
Przywitał ją ciepły uśmiech i spojrzenie brązowych oczu znad okularów.
– Masz kanapki, śniadania i tak już nie zdążysz zjeść – powiedziała mama i postawiła przed nią jedzenie.
– Dzięki, mamuś. – Kornelia się uśmiechnęła i cmoknęła ją w policzek. – Mmm, ładnie pachniesz!
– Dzisiaj mamy serię spotkań, od rektora począwszy. – Westchnęła. – Dobrze, jedziemy!
Wzięła leżącą na stole torebkę i kluczyki do samochodu. W korytarzu stanęła przy schodach i zawołała:
– Matylda! Wychodzimy! Tata cię odwiezie do szkoły!
– Okej! – krzyknęła z łazienki.
Kora wyszła przed dom i z radością wciągnęła w płuca zapach jesieni. Intensywny, mokry, świeży. Mama wyjechała samochodem z garażu. Wsiadając do auta, Kornelia syknęła z bólu.
– Co jest? – Mama popatrzyła na nią z niepokojem.
– Nic, nic, tylko plecy mnie trochę bolą, wiesz… dużo ćwiczyłam wczoraj wieczorem… No, jedźmy już, bo się obie spóźnimy.
Magda popatrzyła przeciągle na córkę, westchnęła i powoli ruszyła w dół ulicy Widokowej. Kornelia przymknęła oczy.
„Dramat – pomyślała. – Nie dość, że głupie sny, to jeszcze te cholerne plecy…”.
Plecy bolały ją zawsze w jeden określony sposób. Tępy ból koncentrował się symetrycznie w dwóch miejscach, mniej więcej na wysokości łopatek. Czasami miała wrażenie, że widzi tam dwie wąskie, długie na kilka centymetrów blizny, ale ponieważ nikt nigdy nie zauważył tego samego, doszła do wniosku, że to po prostu jej wyobraźnia.
– No to miłego dnia – powiedziała mama.
Kornelia powoli uniosła powieki i zobaczyła, że stoją w korku dokładnie na wysokości budynku Akademii Muzycznej.
– Dzięki – mruknęła i wyskoczyła z samochodu.
Szybkim krokiem podeszła do potężnego gmachu i pchnęła drzwi. Jej uszy jak zwykle wypełniły ulubione dźwięki: ciepłe brzmienie wiolonczeli, perliste dźwięki fletu, pobrzękiwanie fortepianu i oczywiście, mimo wczesnej pory, głosy wokalistów.
Kora zeszła schodami do sali 7a, w której zwykle czekało na nią dwoje przyjaciół. Uśmiechnęła się na ich widok. Adam jak zwykle siedział przy fortepianie i coś skrupulatnie notował na pięciolinii. Alicja leżała na jednej z ławek, burza rudych, kręconych włosów rozsypała się wokół jej twarzy, którą zasłaniała książką do historii muzyki.
– Heeej – sapnęła Kornelia i delikatnie oparła wiolonczelę o ścianę. Skrzywiła się z bólu i zaczęła powoli rozcierać plecy.
– Co ci? – zapytała Alicja, marszcząc brwi.
– Plecy mnie koszmarnie bolą – jęknęła Kora. – Nie wiem, chyba muszę iść do lekarza…
Alicja i Adam wymienili szybkie, zaniepokojone spojrzenia.
– Słyszałaś już? – Ala zmrużyła oczy.
– O czym? – zapytała Kora, siadając na stojącym obok krześle. Adam przewrócił oczami za plecami Ali i zaczął z dezaprobatą kręcić głową.
– Przyjeżdżają studenci ze Stanów na wymianę – szepnęła Ala, puszczając oko.
– Nooo i… – Kora wzruszyła ramionami.
– Nooooo. – Ala podniosła się z ławki i lekko zeskoczyła na podłogę. – Liczę, że pojawią się jacyś śliczni chłopcy ze wschodniego wybrzeża. – Westchnęła rozmarzona.
– Niewiarygodne, jesteś beznadziejna. – Roześmiał się Adam, nie odrywając oczu od nut.
– Pfff, skąd wiesz? Może jednak – odpowiedziała Ala ze śmiechem.
– Ej, spóźnimy się! – rzucił, patrząc na zegarek. – A wiecie, że pani Maniewska nie lubi spóźnień.
– Nienawidzę historii muzyki – skwitowała Ala i powlokła się za przyjaciółmi.
***
Była dokładnie czwarta czterdzieści dwie, kiedy Gabe otworzył w ciemności oczy. Po raz kolejny o niej śnił. Widział jej piękne oczy… Ten sen od jakiegoś czasu nie dawał mu spokoju.
Westchnął i objął ciało leżącej obok niego dziewczyny, zamknął powieki i znów pojawił się obraz brązowych, kobiecych oczu wpatrzonych w niego z ufnością i spokojem.
„Nikt tak na mnie nie patrzy” – pomyślał i ponownie usiadł na łóżku.
Poirytowany syknął, kiedy dziewczyna chciała go mocniej przytulić.
– Dość – warknął.
Stanął bosymi stopami na chłodnej, drewnianej podłodze. Przetarł oczy, by pozbyć się widoku tych drugich. Od lat szukał odpowiedzi na pytanie, gdzie jest ta, która nie pozwala mu spokojnie spać. Szukał jej. Czy chciał, czy nie, musiał ją odnaleźć. Takie miał polecenie. Kraj za krajem, miasto za miastem. Parę razy wydawało mu się, że ją spotkał, że ją widział…
– Gabe, musimy wstawać – mruknęła dziewczyna.
– Wiem, pamiętam – odpowiedział i popatrzył na bilety lotnicze leżące na stoliku.
Destination: Cracow, Poland.
Po dwunastu godzinach spędzonych w samolocie, na lotnisku i w drodze, Gabe miał dość. Był zmęczony, głodny i zły. Niekoniecznie w tej kolejności. Wszystko go drażniło. Ludzie, samolot, jedzenie, nawet Sara. Wiedział, że chce dobrze, że chce skierować jego myśli na inne tory, ale to niewiele dawało. Nie mógł myśleć o niczym innym. Zastanawiał się, co się stanie, jeżeli w tym nieznanym mieście znów jej nie będzie. Wiedział, że kończy się czas…
– Jesteśmy na miejscu – usłyszał cichy szept Sary i poczuł jej dotyk na swojej dłoni.
Otworzył oczy, uśmiechnął się do taksówkarza, zapłacił i wyciągnął ich bagaże z samochodu. Sara stała i wpatrywała się w piękny apartamentowiec z widokiem na Wawel i Wisłę.
– No, no – szepnęła. – Ładne nam miejsce wybrałeś – powiedziała z uśmiechem.
Gabe rzucił okiem na krajobraz i wzruszył ramionami.
– Wyglądało nieźle i było wystarczająco luksusowe. – Pociągnął za sobą dwie wielkie walizki. – Weź swoje rzeczy i chodź. Chcę się położyć – rzucił i zniknął w drzwiach apartamentowca.
Sara stała jeszcze chwilę i wpatrywała się w światła Wawelu. Miała już serdecznie dość tych poszukiwań, ciągłych przeprowadzek, ciągłego pakowania walizek.
Zero efektów.
Była już zmęczona szukaniem dziewczyny, która tak mocno zakłócała spokój Gabe’a. W dodatku poszukiwania odsuwały od niej Gabriela. Nie traktował jej tak, jak kiedyś…
Westchnęła, przerzuciła sobie przez ramię torbę, drugą ręką podniosła futerał z wiolonczelą i ruszyła za Gabe’em.
***
Kornelia pozwoliła ostatniemu dźwiękowi Suity nr 1 na wiolonczelę Jana Sebastiana Bacha wybrzmieć w ciszy sali. Otworzyła oczy i napotkała uważny wzrok pani profesor.
– Nie powinnam się czepiać, bo było bardzo dobrze – zaczęła nauczycielka. – Mało w tym jednak emocji. Grasz świetnie i właściwie interpretujesz, ale… – zawiesiła głos – brakuje mi tu uczucia…
Kora kiwnęła głową.
– Wiem, pani profesor. Zawsze myślę, że daję z siebie tyle emocji, a okazuje się, że na zewnątrz nie udaje mi się pokazać zbyt wiele.
– Nie przejmuj się, popracujemy nad tym, mamy czas. – Uśmiechnęła się wykładowczyni. – I… Kora? Moja dobra rada. Zakochaj się!
Parsknęła śmiechem.
– Chyba nie wychodzi mi to najlepiej, a ostatnio wręcz obiecałam sobie, że nigdy więcej.
Nauczycielka podniosła na nią wzrok.
– A czy ja mówię, że masz się zakochać szczęśliwie? Nieszczęśliwa miłość też uwalnia emocje. I to jakie! – Roześmiała się. – Dobrze, to był oczywiście żart. Ale polecam. I wiem, co mówię!
Kora spakowała wiolonczelę, nuty i wyszła z sali. Akademia tętniła życiem, rozbrzmiewała polifonią dźwięków i głosów. Studenci jak zwykle spóźnieni biegli na zajęcia albo czekali na swoich wykładowców pod salami. Zerknęła na zegarek: osiemnasta.
„Najwyższy czas zbierać się do domu” – przeszło jej przez myśl.
Wyszła z budynku i otoczył ją zapadający zmierzch. Odetchnęła z ulgą. Szybkim marszem ruszyła w kierunku przystanku tramwajowego. Złapała pięćdziesiątkę i po kilku minutach wysiadła przy pętli autobusowej. Z ulgą stwierdziła, że jej autobus stoi na przystanku. Wygodnie rozsiadła się na jednym z tylnych siedzeń i włożyła do uszu słuchawki. Bardzo szybko otuliły ją dźwięki muzyki z filmu _Interstellar_, ostatnio nie słuchała niczego innego.
Kora przymknęła oczy. Nie mogła uwolnić się od tego, co usłyszała od nauczycielki.
„Zakochać się. Bardzo śmieszne” – pomyślała.
Miała dwadzieścia jeden lat i najbardziej żenujący dorobek życia uczuciowego, jaki mogła sobie wymyślić. Zakochiwała się, i to nieraz. Najpierw były to niewinne, platoniczne miłostki, później poważniejsze zauroczenia. Tylko jakoś… zawsze kończyło się to beznadziejnie.
Kiedy w liceum poznała Łukasza, zakochała się na zabój. Byli na kilku randkach, wyjechali razem na sylwestra w góry. A później… on wrócił z wymiany studenckiej z dziewczyną. W średniej szkole muzycznej był Maciek. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w szybie.
Jej Maciuś – słodki, przystojny i kochany jak nikt inny. Byli razem trzy lata, kochali się, uwielbiała seks z nim. A później ona dostała się na Akademię Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, a on otrzymał stypendium w Szwecji. Chciał, żeby z nim poleciała, ale nie była gotowa, aby opuścić dom. Rozstali się. To było prawie rok temu. Od tego czasu była sama.
Z rozmyślań wyrwał ją wibrujący telefon. Na wyświetlaczu zobaczyła napis „Adaś”.
– No co tam?
– Widzimy się jutro rano na próbie? – usłyszała ciepły głos przyjaciela.
– No jasne! Tylko weź przypomnij Alicji, bo znając ją, to na bank się spóźni.
– Wiem, wiem! Już do niej dzwoniłem. Mam ją rano obudzić. – Westchnął.
– To do jutra – odpowiedziała i się rozłączyła.
Kochany Adaś. Prawie rok trwało, zanim przekonała swoich rodziców i wszystkich naokoło, że to nie jest jej facet. Kochała go, to jasne, ale jak brata. I wiedziała, że on czuje do niej dokładnie to samo. Nigdy na ten temat nie rozmawiali, to było po prostu oczywiste.
Kora nacisnęła przycisk „STOP” i wyskoczyła na chodnik. Poczuła podmuch chłodnego wiatru na policzkach, mocniej naciągnęła czapkę na głowę i ruszyła w kierunku domu.
Jej myśli wciąż krążyły wokół wywołanego przez nauczycielkę tematu. Chciała się zakochać. To jasne. Przygryzła wargę, kiedy telefon znów zawibrował, i zobaczyła kolejną wiadomość od Piotrka, studenta czwartego roku – wokalisty, tenora. Kornelia spędzała z nim sporo czasu na próbach zespołu, w którym grała i w którym śpiewał Piotrek. Kilka razy byli na kawie, nic zobowiązującego. Ale ciągnęło ich do siebie, chociaż żadne nie miało na tyle odwagi, żeby zdecydować się na coś więcej.
Dziewczyna podeszła pod dom, nacisnęła klamkę i lekko pchnęła drzwi wejściowe. Otulił ją zapach przygotowywanej kolacji. Z kuchni dobiegł głos mamy:
– Kora? To ty?
– Tak, mamo, zaraz przyjdę! – zawołała i poszła rozpakować się do pokoju.
***
Gabe wszedł do budynku Akademii Muzycznej i rozejrzał się uważnie. Tylu młodych ludzi, tylu nieświadomych, młodych ludzi…
– Gabriel? – usłyszał za swoimi plecami.
Odwrócił się i obdarzył stojącą naprzeciwko kobietę swoim najbardziej czarującym uśmiechem.
– Tak, dzień dobry.
– Nazywam się Katarzyna Jankowska. Zajmuję się wymianami międzynarodowymi. Przyznam, że jestem zaskoczona, tak płynnie mówisz po polsku! – Uśmiechnęła się i podała Gabe’owi rękę.
– Moja mama jest Polką i zawsze rozmawiała ze mną po polsku. Dlatego postanowiłem odwiedzić magiczny Kraków, no i oczywiście chciałem uczyć się na najlepszej Akademii Muzycznej w Polsce – wyjaśnił. Widział, jak z każdym kolejnym komplementem pani Jankowska promienieje z dumy.
– Bardzo się cieszymy, że będziemy mogli gościć tak zdolnego saksofonistę jak ty! – rozćwierkała się. – Chodź, oprowadzę cię po akademii i przedstawię twojej grupie.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
więcej..