- promocja
- W empik go
Księga żywych sekretów - ebook
Księga żywych sekretów - ebook
Osobliwy i fascynujący świat mroku w nowej powieści bestsellerowej autorki NYT!
Powieść, w której największe marzenie każdego czytelnika, czyli przeniesienie się do świata ulubionej książki – urzeczywistnia się. Jednak to, co miało być niesamowitą przygodą dwóch bohaterek, wkrótce się zmienia w przerażający, złowrogi koszmar.
Adelle i Connie od zawsze łączyło zamiłowanie do gotyckiej powieści pod tytułem Moira. Kiedy tajemniczy nieznajomy kusi je możliwością wejścia do uniwersum księgi, co prawda nie bardzo w to wierzą… ale niespodziewanie odnajdują się w świecie powieści, pośród realnych postaci, którymi od lat się fascynowały.
Tyle że tam wszystko przedstawia się zupełnie inaczej: hucznym balom i ckliwym romansom towarzyszy niewypowiedziana groza. Dziewczyny uświadamiają sobie, że coś niezmiernie mrocznego czai się za ich wyprawą do świata fikcji. Aby wydostać się z tego koszmaru i ocalić życie, będą musiały napisać swoją historię na nowo.
Autorka po mistrzowsku tworzy powieściowy świat, szczególną zaletą książki są przekonujące postacie bohaterek, których nie sposób nie polubić. Dramatyczne wydarzenia ubarwia subtelny wątek romansowy. Entuzjaści Hazel Wood, Inkheart oraz innych „książek w książce” będą zachwyceni.
School Library Journal
Znakomicie napisana i rozkosznie dziwaczna książka, napisana z wyobraźnią i wciągająca.
Kirkus Reviews
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-098-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Moira nie wierzyła w przeznaczenie, a jednak przeznaczenie odnalazło ją w parku; stało pod bezlistnym drzewem, wpatrywało się w niezamalowane płótno rozstawione na sztalugach. Było najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziała: smukły, wysoki mężczyzna, z bujną czupryną hebanowych włosów, o palcach malarza._
_Przeznaczenie doprowadziło do ich spotkania._
_Jakie to romantyczne – pomyślała. I jakże tragiczne. Jak to możliwe, żeby ktoś tak piękny był sam?_
_– Kim jest ten chłopak? – spytała, nie zwracając się do nikogo. Nikt z jej towarzyszy jej nie słuchał. Moira nie przestawała jednak zadawać sobie tego pytania, we własnych myślach. Kim on jest? Kim on jest? Musiała go mieć._
_Obok niej, na kocu piknikowym siedział narzeczony, Kincaid Vaughn, pogrążony po uszy w lekturze jakiejś książki. Zawsze miał czas na książki i na naukę, no i na eksperymenty. Dla niej nigdy. Moira przyglądała się malującemu chłopakowi i rozważała, jak by to było trzymać go za rękę i całować się z nim. W jej sercu dojrzały dwie prawdy: że nigdy nie wyjdzie za tego, za którego miała wyjść, oraz że zrobi absolutnie wszystko, by mieć tego przystojnego malarza z parku._
_Później Moira wysłała swoją pokojówkę, Gretę, by dyskretnie go zaczepiła; dziewczyna wróciła z imieniem oraz upominkiem, bo chłopak także zauważył Moirę. Wręczył Grecie chusteczkę, aby zaniosła ją tej pięknej dziewczynie o płomiennie rudych włosach i zielonych oczach: bawełniany kwadrat ze smugą czarnej farby._
_– On jest Francuzem – oznajmiła Greta. – Mówi z takim dziwnym akcentem._
_Séverin Sylvain – powtórzyła bezgłośnie w swoim sercu Moira. – Pewnego dnia będzie mój. Oddałabym wszystko, żeby z nim być: majątek, rodzinę, swój oddech._
_Moira Byrne nie wierzyła w przeznaczenie, wierzyła jednak w prawdziwą miłość i porozumienie dusz. Dusz związanych ze sobą nie tylko węzłem małżeńskim, lecz nieodwołalnie splecionych, zszytych na zawsze nićmi Losu. Gdyby je rozedrzeć, poleje się krew. Miłość bowiem to cierpienie, temu zaprzeczyć się nie da – a jej serce boleśnie rwało się, by zdobyć, czego pragnęło, i nic nie mogło jej przed tym powstrzymać._
_– Moira_, rozdział 2.
Owinięta oranżowym tiulem Connie stała pod domem chłopaka, z którym była umówiona. Stojąca obok Adelle, jej najlepsza przyjaciółka, wydała właśnie z siebie ciche „iiiiiii!”, najwyraźniej nie mogąc powstrzymać ekscytacji. W puchatym neonowym wdzianku Connie czuła się jak zachód słońca na obcej planecie. Jakby sama była z obcej planety. Odetchnęła głęboko i uniosła dłoń, żeby zastukać do drzwi Julia.
Sadie Hawkins. To ona go zaprosiła.
– Nie mogę tego zrobić, Delly – westchnęła. Zabrzmiało to, jakby ktoś spuszczał powietrze z materaca.
Adelle wstrzymała oddech, podeszła bliżej. Cała aż lśniła w blasku szklanych lampionów wiszących przy drzwiach frontowych domu Julia. Wypożyczyła ze składu teatralnego wiktoriańską suknię balową. Soczysta, aksamitna zieleń z czarnymi koronkami i prawdziwym gorsetem, dobrana tak, by pasowała do stylu jej ulubionej bohaterki literackiej.
_Wyglądam jak ona? Wyglądam jak Moira?_
Adelle, która była mocno piegowatą blondynką, nie przypominała za bardzo szkarłatnowłosej, porcelanowej w swej doskonałości Moiry, ale taka była uszczęśliwiona w tej przebieralni, tak promieniała, że Connie nie pozostawało nic innego, jak tylko potwierdzić, że przyjaciółka wygląda dokładnie jak Moira. A co sprawiało radość Adelle, sprawiło też radość Connie. Radość się jednak ulotniła, gdy Adelle uświadomiła jej, że na imprezę trzeba przyjść z chłopakiem i zasugerowała, że Julio zawsze gapił się na Connie podczas lekcji. Zresztą nawet ortodoksyjnie katoliccy rodzice Connie lubili Julia – a to było naprawdę coś.
– Ale co się nagle stało? – spytała Adelle, chwyciła Connie za nadgarstek i odciągnęła ją od drzwi Julia. – Przecież to normalne, że się denerwujesz. Faceci to koszmar.
– Nie o to chodzi – mruknęła Connie.
Ściślej mówiąc, chodziło o to i nie chodziło. Nie bała się Julia, po prostu nie miała ochoty iść z nim na imprezę. Zmierzyć się z nim na boisku piłkarskim, sam na sam przy piłce? Spoko. Tańczyć wolne kawałki w sali gimnastycznej w błyskach strobów i blasku tanich fioletowych lampionów? Nie, dzięki. Gdy leżąc nocą w łóżku, przypatrywała się przyklejonym do sufitu plakatom Megan Rapinoe, Layshii Clarendon, Sereny oraz Abby Wambach, rozmyślała, czy zdobędzie się na odwagę, żeby zaprosić na imprezę Sadie Hawkins tę Gigi ze sklepu z komiksami na Commonwealth. Gigi była o rok starsza i chodziła do prywatnej szkoły, ale może by się zgodziła.
Może, gdyby tylko Connie ją o to spytała.
– Chodźmy w jakieś inne miejsce, co? – zaproponowała Connie, odwracając się plecami do drzwi Julia. Ojczym Adelle, Greg, podrzucił je w to miejsce, zakładając, że na imprezę, do szkoły zawiozą je rodzice Julia je. Obie dziewczyny skończyły szesnaście lat we wrześniu, ale żadna nawet nie kiwnęła palcem, żeby postarać się o prawo jazdy. Od letnich kursów dla kierowców wolały przejażdżki rowerowe. „Typowe zodiakalne panny” – komentowała to z upodobaniem Adelle.
– Niby dokąd? – spytała Adelle. Jej dolna warga drżała, Connie zrobiło się przykro.
– Nie wiem, wszystko jedno. Może do Burger Buddies na pigmaliona czy nawet do Emporium. Ja po prostu… No, chyba nie mogę tego zrobić.
Adelle się ostatecznie nie rozpłakała, to jednak nie stępiło ostrza przeszywającego serce Connie. Na twarzy Adelle malowało się wielkie rozczarowanie. Już od tygodni rozprawiała o tej imprezie, wybierała sukienkę, zastanawiała się, jak spleść włosy, no i opowiadała o tym, że z kimś się umówiła, ale nie chciała powiedzieć z kim. To się miało okazać dopiero tej nocy.
– N-no, tak – odezwała się Adelle. Skraj jej długiej zielonej sukni wlókł się po chodniku, zgarniając liście. – Mogłam się domyślić, że tak będzie. Stawiałam dzisiaj tarota i od razu wyskoczyła piątka kielichów. Wyobrażasz sobie?
Connie skinęła głową, tak jakby wiedziała, co oznacza piątka kielichów. Od jakiegoś czasu jej przyjaciółka nurzała się po uszy w ezoteryce i naukach tajemnych. Nie była w stanie podjąć najprostszej decyzji bez zaglądania w tablice astrologiczne albo bez rozłożenia kart którejś z coraz liczniejszych w jej kolekcji talii tarota.
– Delly? Przepraszam.
– Nie, nic nie szkodzi. Skoro nie masz ochoty…
Connie poprawiła plecak na ramieniu. W środku miała swoje normalne, wygodne ciuchy. Zdała sobie sprawę, że zdradzały ją od samego początku – że w gruncie rzeczy ani przez chwilę nie miała zamiaru pójść z Juliem na imprezę, chociaż Adelle wciąż paplała o czekającym je romantycznym wieczorze prosto z bajki. Wspaniałego balu…! Connie wiedziała, że tego właśnie pragnęła Adelle: chciała odtworzyć cudowny wieczór taneczny z ich ulubionej książki. Z _Moiry_. Wszystko obracało się wokół _Moiry_, chyba że schodziło na astrologię, tarota, czarnoksięstwo, wampiry, wilkołaki lub kosmitów. Wyobraźnia Adelle była tak wielka, jak jej serce – to właśnie serce, które Connie dopiero co boleśnie zraniła.
– Przepraszam – powtórzyła. Zeszły z podjazdu, skręciły w stronę domu Adelle. Nie było daleko, w tę stronę też spokojnie mogły przyjść na piechotę, ale Greg uparł się, żeby je podwieźć. Stwierdził, że tak wypada. Connie uważała, że dobrze to o nim świadczyło, bo rozumiał, jak ten wieczór jest ważny dla Adelle. Jednak czegokolwiek by nie zrobił, nie mógł liczyć nawet na cień przychylności ze strony pasierbicy. Byli jak woda i ogień.
Connie dostrzegła, że tiul na brzegu spódnicy Adelle zaczyna się strzępić.
– To znaczy, wiesz, zaraz potem wyszła trójka mieczy, więc właściwie powinnam od razu wiedzieć, że z imprezy nic nie wyjdzie, ale ciekawa jestem… No, co właściwie sprawiło, że zmieniłaś zdanie? – spytała Adelle, gdy szły ramię w ramię w blasku ulicznych latarni. Pomarańczowe i żółte liście z okolicznych drzew sypały się na ulicę, a wiejący w twarz wiatr wzbijał je z powrotem w powietrze.
_Bo wolę dziewczyny_ – miała ochotę odpowiedzieć Connie.
– Jakoś nie trawię tego Julia – powiedziała na głos.
Milczały przez chwilę. Connie wyciągnęła z plecaka telefon i wysłała Juliowi wiadomość z przeprosinami. Potem westchnęła. Oczywiście, w poniedziałek już cała szkoła będzie o tym wiedzieć – on opowie swoim kumplom, tamci rozpowiedzą to na treningu bejsbola, a potem dziewczyny zawodników będą ją obgadywać. W sumie tak naprawdę nic nowego, nawet laski z drużyny Connie już ją namierzyły. Zwłaszcza Caroline i Tonya. Obie od dawna dumnie obnosiły się ze swoją orientacją i obie były przekonane, że Connie jest z tej samej co one bajki.
– No weź, powiedz – odezwała się do niej kiedyś Caroline w szatni, przewróciła oczami i ściągnęła bluzę. – Jesteś pewna, że nie jesteś homo?
Connie zbyła ją wtedy byle czym, ale to nic nie dało. Chciała jednak dojść do tej konkluzji samodzielnie, we własnym sercu – nie chciała robić coming outu tylko dlatego, że wyglądała tak a nie inaczej albo w jakiś określony sposób się ubierała. _Nikt_ – powiedziała sobie wtedy i powtórzyła teraz – _nikt nie może mnie zmusić, żebym cokolwiek zrobiła wbrew sobie_. W sercu znała prawdę, nie wiedziała tylko, czy jest już gotowa, by wypowiedzieć ją na głos. To, że obie z Adelle były trochę, hm, dziwne, dodatkowo utrudniało sprawę. Po szkole bardziej interesowały się grą w Dungeons & Dragons i premierami książek o północy, niż chodzeniem na imprezy i obściskiwaniem się z chłopakami po kątach.
No to teraz Caroline i Tonya będą miały używanie.
– Hej! – Adelle trąciła ją w ramię. – Wiem, co zrobimy.
Connie spojrzała na przyjaciółkę i ku swojemu zdumieniu zobaczyła uśmiech na jej twarzy.
– No?
– Chodźmy po rowery. Pojedziemy do Emporium. Zresztą zobacz!
Adelle wyciągnęła telefon z torebeczki wiszącej na lewym nadgarstku. Otworzyła pocztę i pokazała Connie wiadomość wysłaną przez Witch’s Eye Emporium, ich ulubiony sklep z osobliwościami. Connie przyszło do głowy, że to trochę dziwne, że mejl był adresowany personalnie do Adelle i wysłany tylko do niej.
– Dałaś Stravenowi swój adres mejlowy? – spytała.
– No pewnie, przecież obie zapisałyśmy się na newsletter.
– Niby tak, ale ja tego nie dostałam – zauważyła Connie. Przeszedł ją dreszcz. Jej matka mówiła: kiedy przechodzi cię dreszcz, to ktoś chodzi po twoim grobie.
– Pewnie awaria serwera czy coś – odpowiedziała Adelle, której najwyraźniej zupełnie nie przeszkadzało, że tylko ona dostała tę wiadomość.
Connie jednak zmarszczyła brwi.
– Chodzisz tam sama?
– W sensie częściej niż dotąd?
– Yhm.
Adelle nagle odwróciła wzrok.
– Jasne. Kiedy tylko mam wolną chwilę. Facet uczy mnie zaawansowanych technik tarota i dostałam od niego książkę _What the Fuck Is Tarot?_ Mówię ci, Greg mało nie wylazł ze skóry. On naprawdę uważa, że powinnam się zajmować sudoku, a poza tym dwadzieścia cztery godziny na dobę zakuwać do egzaminów.
Przysunęła telefon do twarzy Connie.
TYLKO 13 LISTOPADA – HERBATKA PO GODZINACH Z OKAZJI PEŁNI KSIĘŻYCA
– Kiedy wpadłam w tym tygodniu, panu Stravenowi usta się nie zamykały – opowiadała dalej Adelle. – Wciąż perorował o tej pełni. I mówił, że powinnaś częściej do niego zaglądać.
_No dzięki_ – pomyślała Connie. Wystarczająco dużo czasu zajmowały jej treningi i siłownia, do tego dochodziły różne zajęcia fakultatywne. Ale może Adelle potrzebowała więcej zajęć? Może cały ten tarot i historia ze Stravenem to jakieś wołanie o pomoc? Może należało wcześniej zwrócić uwagę na to, że przyjaciółka się zmienia. Z drugiej strony, były przecież w Emporium około miliona razy, nie popadajmy w paranoję. Znów się wzdrygnęła. No tak, ktoś ewidentnie chodzi po moim grobie. Ulicą śmignął minivan, dobiegał z niego łomot hip-hopu, a sześcioro ściśniętych w środku nastolatków rechotało histerycznie, najwyraźniej wszyscy wybierali się na imprezę.
Adelle przechyliła głowę, pukiel włosów opadł na jej gładki policzek.
– Był zawiedziony, kiedy mu powiedziałam, że nie dotrzemy dzisiaj na tę herbatkę.
– Dobra, czemu nie. – Connie zmusiła się do uśmiechu. Skoro Adelle tak szybko doszła do siebie, należało się postarać, żeby jeszcze bardziej poprawić jej humor. A zresztą Connie wolała, żeby Adelle nie szła do sklepu sama. Jakoś nie mogła odgonić od siebie myśli, że jest coś podejrzanego w mejlu wysłanym bezpośrednio do jej przyjaciółki. Facet zawsze był wobec nich w porządku, ale Connie od dzieciństwa wpajano, żeby nie ufać obcym, i nauka nie poszła w las. – Skoro już i tak jesteśmy wystrojone, możemy się tam pokazać.
– Nie ma mowy, nie pojadę w tych ciuchach na rowerze – zaprotestowała Adelle, unosząc spódnicę. – Zresztą Greg by mnie zabił. Wypożyczenie tego stroju kosztowało majątek.
Greg pochłonięty był oglądaniem powtórki _Everwood_, siedział w swoim ulubionym fotelu za regałem z książkami, na lewo od hallu. Jednak kiedy dziewczyny wbiegały już po schodach na piętro, gdzie mieścił się pokój Adelle, telewizor nagle umilkł, a fotel skrzypnął. Adelle znieruchomiała.
– Cholera – szepnęła.
– Dziewczyny? – zawołał Greg, stanąwszy u stóp schodów. Był bardzo wysoki i zupełnie nijaki, idealnie pasował do swojego zapinanego na guziki swetra. Adelle często mówiła o ojczymie, że jest „bohaterem niezależnym” jak w RPG. Nie była w stanie pojąć, co jej matka, światowej sławy doula umierania, widziała w takim przeciętniaku. – Myślałem, że idziecie na tańce. Zapomniałyście czegoś?
– Słucham…? – Adelle potrzebowała chwili, żeby wymyślić odpowiednie kłamstwo. – Jasne. Zapomniałam wziąć swój egzemplarz _Moiry_.
Greg prychnął pogardliwie i pokręcił głową.
– Mogłabyś czytać na przykład _Rebekę_ albo _Emmę_, albo, czy ja wiem, na litość boską, _Buszującego w zbożu_. Jakieś prawdziwe książki. Prawdziwą literaturę. Po co robicie sobie wodę z mózgu takim chłamem?
– To nie żaden chłam! – odparowała Adelle. Jej blade policzki zaróżowiły się natychmiast. – Dlaczego musisz od razu wszystko… osądzać? Mama mówi, że osądzanie to projekcja nieprzepracowanej traumy, pamiętasz?
Westchnął ciężko, poprawił okulary i wrócił na fotel.
– Czy mam was znowu podrzucić?
– Nie! – odkrzyknęła Adelle, wchodząc dalej po schodach. – Zapomnij, że w ogóle tu byłyśmy. – Kiedy dotarły na piętro i szły już do jej pokoju, mruknęła: – Boże, czy on musi być taki beznadziejny?
Pokój Adelle odzwierciedlał świat jej wyobraźni. Ścianę naprzeciwko wejścia pokrywały sznury kolorowych światełek, w oknie wisiały zasłony w krwistym, ciemnopurpurowym kolorze. Na ścianach czerwoną i czarną farbą wymalowane były alchemiczne symbole, stół z komputerem stał przy łóżku z baldachimem, częściowo przysłoniętym szkarłatną moskitierą. Pokoje dziewczyn różniły się tak bardzo, jak tylko to było możliwe – mroczny, zakręcony romantyzm w wydaniu Adelle i pokój Connie, w którym wisiały proporczyki i plakaty, szaliki klubowe, a oprócz tego pasy obciążeniowe i sportowe trofea.
Między słupkami łoża Adelle wisiał lśniący czarny transparent, który głosił:
ZACHORUJ TROCHĘ NA GŁOWĘ,
KOLORY ZOBACZYSZ NOWE.
Connie wiedziała, że to niezbyt ładnie z jej strony, ale pomyślała sobie, że Adelle to jedyna osoba na świecie – oprócz obsady i ekipy filmowej – którą rozczarował fakt, że _La La Land_ nie dostał w tym roku Oscara. Adelle zaczęła ściągać swoją zieloną suknię balową szybkimi, nerwowymi ruchami, co nie uszło uwagi Connie, która tymczasem przebierała się w swój dres. Znowu zrobiło jej się przykro. Zerknęła na napis nad łóżkiem.
– Hej. Wiem, że cię dzisiaj zawiodłam.
– Nic się nie stało, naprawdę wszystko jest OK.
– Nie, wiem, że nic nie jest OK – odpowiedziała Connie. Siadła na łóżku, tymczasem Adelle przebierała się w czarne buty do kostek i zwiewną czarną sukienkę. Ten zestaw przyjaciółki Connie nazywała gotyckim uniformem w wersji lajt. – Wiem, że bardzo ci zależało na tej imprezie. Dałam ciała. Chodzi o to… Nie, nie potrafię tego wytłumaczyć.
_Przynajmniej na razie._
– Dobra. Jedźmy w takim razie do Emporium – odpowiedziała poważnym tonem Adelle. Istotnie zgarnęła ich mocno wyeksploatowany egzemplarz _Moiry_ i wsadziła go do koronkowego miniplecaczka. – W ten sposób mi to wynagrodzisz. Pan Straven twierdzi, że ta pełnia jest wyjątkowa, że może nawet spróbować jakichś zaklęć.
Connie otwarła szerzej oczy. Znów przeszedł ją ten ostrzegawczy dreszcz.
– Zaklęć?
– Owszem. – Adelle opadła ciężko na łóżko, obok przyjaciółki, książka wylądowała na kołdrze między nimi. Connie położyła dłoń na okładce i poczuła ten sam dziwny dreszcz, który pojawiał się zawsze, gdy dotykała ulubionej powieści. Connie nie była w niej tak zakochana jak Adelle, ale prawdopodobnie nikt na całym świecie nie uwielbiał _Moiry_ tak jak jej przyjaci_ółka,_ nawet sama autorka. – Wiesz… kiedy jeszcze nie wiedziałam, że nie pójdziemy na imprezę, to i tak chciałam cię namówić, żebyśmy potem wpadły do Emporium.
– Poważnie?
– Owszem. Bo widzisz… – Adelle zwilżyła wargi, wyraźnie podenerwowana. Jej oczy o różnych kolorach, błękitnym i zielonym, skierowały wzrok na książkę i spoczywającą na niej dłoń Connie. – On naprawdę chciał, żebyśmy przyszły. Jest takie zaklęcie… wiesz, prawdziwe zaklęcie, które chce na nas wypróbować. Wiem, że to dziwnie brzmi, i właściwie sama nie wiem, czy w to wierzę, ale fajnie by było, co nie? Jeżeli istnieje coś takiego jak magia, to nikt nie pasuje do niej bardziej niż pan Straven. Wiele mnie nauczył, więc myślę, że może on rzeczywiście… No nie wiem. Może ma jakiś magiczny dar…
Obie lubiły Emporium właśnie dlatego, że było to najdziwaczniejsze i poniekąd najstraszniejsze – więc i najfajniejsze – miejsce w Bostonie. Tyle że ta „straszność” zawsze wydawała się bezpieczna, taka udawana. Connie pamiętała, jak dwa lata wcześniej pojechały z mamą Adelle na Halloween do Salem. Wtedy po raz pierwszy uwierzyła, że istnieją duchy i demony oraz inne rzeczy, których po prostu nie da się tak zwyczajnie wyjaśnić. Wierzyła w naukę, ale po Salem uwierzyła też w… coś innego. Po prostu coś innego, nienazwanego i nieokreślonego, ale całkiem rzeczywistego, co kryło się nie tyle gdzieś w zakamarkach jej umysłu, co głęboko w trzewiach. Adelle, rzecz jasna, była zachwycona. To znaczy, dopóki nie zajrzały do jakiegoś niepozornego sklepiku ze świecami, którego właścicielka tylko raz spojrzała na Adelle, zobaczyła jej oczy w różnych kolorach i zaproponowała, że za darmo powróży im z ręki.
Connie została potraktowana dość zdawkowo. Kobieta w grubych okularach, z fryzurą utrzymywaną przy pomocy znacznej ilości lakieru do włosów, po prostu przesunęła kilka razy palcami po jej dłoni pokrytej odciskami od hantli. Za to Adelle… Kobieta przyglądała się jej dłoni długo i w maksymalnym skupieniu, jakby to była jakaś niezwykle cenna relikwia.
– Ta linia niknie w mroku. – Kobieta niemal zawodziła, wyraźnie drżąc. – Ty… To ty nikniesz w mroku, dziewczyno.
Matka Adelle, która na co dzień miała do czynienia ze śmiercią, gdy to usłyszała, uznała, że to zwyczajny blef.
– Słoneczko, w taki czy inny sposób, wszystkich ostatecznie czeka mrok. Czy to w trumnie, czy to w piachu, czy gdy obrócimy się w popiół – powiedziała.
Ale Adelle nie mogła przestać myśleć o słowach tamtej kobiety. Przez resztę wycieczki prawie się nie odzywała, obgryzała paznokcie i podczas całej drogi do Bostonu patrzyła przez okno samochodu nieobecnym wzrokiem.
– Ale co to ma być za zaklęcie? – spytała w końcu Connie. Miała wrażenie, jakby książka pod jej dłonią lekko zadrżała.
Adelle odwróciła się, odczekała, aż spotkają się ich spojrzenia, i uśmiechnęła się szeroko, ale jakoś dziwnie.
– On jest przekonany, że mógłby nas posłać do świata książki. Do _Moiry_. Wybrałabyś się tam, gdyby to było możliwe? Wybrałybyśmy się tam razem?2
Adelle przełknęła ostry cierń rozczarowania, że nie idą na imprezę Sadie Hawkins, jak planowały. Dobre i to, że przyjaciółka zgodziła się, na pójście do Emporium. Teraz pozostało tylko namówić Connie na poddanie się zaklęciu, ale Adelle wiedziała, że to nie będzie jakoś bardzo trudne. Connie często dawała się przekonać do różnych dziwacznych pomysłów Adelle, jak na przykład wtedy, kiedy nocą wystawiły wodę na światło księżyca w pełni, a następnego ranka ją wypiły, razem z pływającymi w niej martwymi owadami i jakimiś paprochami. Albo wtedy, kiedy Adelle namówiła przyjaciółkę na wagary i poszły razem do astrologa, który sporządził dla nich karty urodzeniowe. Albo zeszłego lata, kiedy Adelle stwierdziła, że potrafi rozmawiać z kotem swojej matki, więc przez całe popołudnie miauczała do nieszczęsnego stworzenia, a Connie nagrywała wszystko na telefon. Na szczęście ten film został już dawno skasowany.
Tak, Connie zawsze brała czynny udział w zwariowanych przedsięwzięciach Adelle, a więc teraz też powinna z łatwością dać się nakłonić do udziału w zaklęciu. Zwłaszcza po tym, jak obróciła w niwecz marzenia Adelle związane z imprezą. To rozczarowanie wciąż jeszcze trochę ją dławiło w gardle, ale nie miało sensu dłużej tego rozpamiętywać.
Adelle miała wewnętrze przekonanie, że pan Straven potrafi władać magią. A jeśli tak, z całą pewnością szybko zapomni o balu na cześć Sadie Hawkins!
Pierwszy przystanek: Burger Buddies i dwa pigmaliony, czyli cheeseburgery wielkości głowy niemowlęcia, ze wszystkimi dodatkami oraz ogromną górą frytek. No i wielki fuck dla ojczyma Adelle, za którego sprawą ich rodzina przeszła na weganizm. Pewnie następnego dnia rano Adelle będzie po tym rzygać, ale rozkosz nieposłuszeństwa była tego warta. Drobnego nieposłuszeństwa. W końcu nie paliły papierosów ani nie piły, bo dwa lata wcześniej obiecały sobie, że razem pójdą do Yale, a Connie, żeby się tam dostać musiała być w świetnej kondycji. Dzięki dobrym wynikom w sporcie miała większe szanse. Adelle zaś, jako typ mola książkowego, musiała się skoncentrować się na nauce.
– Wielkie marzenia wymagają wielkich poświęceń – powtarzała Connie, kiedy słyszały o jakiejś fantastycznej imprezie. Często nie były na taką imprezę zaproszone, ale obie z Adelle udawały, że nie idą na nią, bo są na to zbyt rozsądne.
Pochłonęły burgery o wiele za szybko, a na koniec dobiły się koktajlami mlecznymi.
Później znów wskoczyły na rowery, przejechały przez Arlington, minęły po drodze Ether Monument (nie omieszkawszy klepnąć postumentu na szczęście), a potem skierowały się na południe, w stronę stawu i łabędzich łodzi. Udały się do sekretnego miejsca, gdzie znajdowała się skała, z której można było w spokoju i ciszy podziwiać widoki.
Tam od niepamiętnych czasów prowadziły swoje najzawziętsze dyskusje: która z sióstr March jest najlepsza? Wiadomo, że Jo, co do tego się zgodziły, chociaż Adelle w cichości ducha nad tym ubolewała, bo wydawało jej się, że ona sama bardziej jest podobna do Amy. Tam sporządzały rankingi ulubionych bohaterek literackich (Laia, Elizabeth Bennet, Elisa, Katniss, Sierra Santiago, Jane Eyre, no i oczywiście Moira) oraz książek. W jednym z takich rankingów Connie ośmieliła się przedłożyć _Jane Eyre_ nad „ich” książkę, czyli _Moirę_, ale szybko się z tego wycofała, bo Adelle się nadąsała i oświadczyła, że to haniebna zdrada. Poza nimi jednak nikt się jakoś szczególnie nie zachwycał _Moirą_. Nikt nigdy tej książki nie przerobił na wysokobudżetową superprodukcję, żadna platforma streamingowa nie zrobiła z niej serialu w stylu _Bridgertonów_ (na co ta historia, zdaniem Adelle i Connie, ewidentnie zasługiwała).
Nie, _Moira_ w odbiorze ogółu pozostawała na literackim pustkowiu razem z milionami innych książek, które czekało zapomnienie.
Dlatego tak ważna była ich misja. Nie zapomną o _Moirze_ ani o jej autorce, Robin Amery. W sieci nie było o niej prawie nic, żadnych fanpage’ów czy profili w mediach społecznościowych, ani jednego wywiadu. Pomimo usilnych poszukiwań wszystko, co miały na temat Robin, to zwięzła biografia na tylnej stronie okładki powieści oraz czarno-białe zdjęcie białej kobiety o krótkich siwych włosach, uśmiechającej się nieznacznie do kogoś poza obrębem kadru.
_Wielbicielka romansu, Robin Amery, to autorka_ Moiry _oraz nagrodzonego zbioru opowiadań_ Przygoda Moberly_. Robin przyszła na świat w Paryżu, obecnie wraz ze swoim kotem Fentzem mieszka w Bostonie, w stanie Massachusetts._
Pomimo intensywnych internetowych i bibliotecznych poszukiwań nie udało się natrafić na egzemplarz _Przygody Moberly_ ani namierzyć nagrody, jaką książka miałaby zdobyć. Od czasu do czasu Connie prosiła swoją mamę, która pracowała w lokalnej sieciowej księgarni, żeby spróbowała zorganizować spotkanie z Robin Amery. Rosie próbowała, ale nikt w jej księgarni nie miał pojęcia, jak się z pisarką skontaktować. W wydawnictwie White-Jones też niewiele im się udało wskórać. Nakład _Moiry_ był już dawno wyczerpany, autorka od wielu lat nie opublikowała niczego nowego. Nikt z obecnie zatrudnionych w White-Jones nie miał z nią osobiście do czynienia.
Istniało więc poważne niebezpieczeństwo, że Robin razem ze swoją książką przepadnie w mroku dziejów. Należało za wszelką cenę temu zapobiec. Connie i Adelle zostały więc założycielkami i kapłankami dwuosobowego zgromadzenia wyznawczyń Moiry, będącego jednocześnie najmniejszym stowarzyszeniem literackim na ziemi.
Skała nad jeziorem była też miejscem, w którym przyjaciółki obnażały przed sobą swoje dusze.
Już kilka weekendów wcześniej Connie wyznała, że wcale jej nie zależy na imprezie Sadie Hawkins. Właściwie ani trochę. We wszystkich sukienkach, które przymierzała, czuła się niczym Aaron Rodgers owinięty pięcioma metrami tiulu. Kiedy była małą dziewczynką, mówiono jej, że jest śliczna i urocza, ale kiedy podrosła, komplementy się skończyły, a ona wciąż rosła i rosła. Potem w jej życiu pojawił się sport i koktajle proteinowe, po których rozrosła się w ramionach, a jej twarz zrobiła się dziwnie kanciasta. Ciocie i wujkowie mówili o niej „zdrowa” oraz „silna”. Silna – tak, ale czy ładna? Nie. Ciekawe, czy nie mogłaby być jednocześnie i ładna, i silna. Zawsze ją to zastanawiało, dlaczego dla tak wielu ludzi są to wykluczające się rzeczy. Gdy przeglądała się w lustrze, szukając stroju na bal, głosy wujów i ciotek grzmiały w jej głowie niczym megafon. Adelle przysięgała na wszystkich swoich zmarłych przodków, że Connie jest piękna, jednak ten jeden głos nie był w stanie zagłuszyć pozostałych.
Adelle też miała coś do wyznania: podczas jednego z meczów piłki nożnej, w których uczestniczyła Connie, zaczęła rozmowę z chłopakiem, który przypominał jej męskiego bohatera _Moiry_, Séverina Sylvaina – chłopak miał jasną skórę, czarne kręcone włosy, szare, bystre oczy, smukłą sylwetkę. Powiedział, że podobają mu się jej dziwne oczy, na co Adelle zaczerwieniła się i wyjaśniła, że to _heterochromia iridis_, on zaś skinął głową, jakby wiedział, co to znaczy. Miał na imię Brady czy Grady, nie dosłyszała, bo na trybunie panował straszny hałas. Potem całowali się za budką z napojami, ale kiedy próbował wsadzić jej rękę pod bluzkę, Adelle uciekła. Séverin czegoś takiego by nie zrobił. Potem przez jakiś czas miała sobie za złe, że w ogóle z nim poszła.
Skała była miejscem uświęconym. Zawsze przejeżdżając niedaleko, kierowały się w jej stronę, by sprawdzić, czy ktoś jej nie sprofanował, czy nie siedzą tam jacyś niepowołani ludzie, palący papierosy i gapiący się na staw w świetle księżyca. Tym razem nikogo nie było, więc objedzone hamburgerami i opite koktajlami mlecznymi, trochę nieprzytomne od nadmiaru cukru dziewczyny posiedziały chwilę w milczeniu na swojej skale, pod drzewem i pojechały dalej w stronę Emporium. Adelle co jakiś czas zerkała na przyjaciółkę. Connie sprawiała wrażenie spokojnej, nawet zadowolonej. Pewnie nie wierzyła, że zaklęcie pana Stravena zadziała. Ona sama zaś czuła mrowienie w dłoniach i była pewna, że się uda.
– A powiedz, z kim się umówiłaś na imprezę? – spytała Connie, gdy pedałowały zawzięcie przez park.
Adelle nie odpowiedziała, próbowała wysforować się przed Connie, ale ta jej na to nie pozwoliła, również przyspieszając. Z nich dwóch była o wiele lepszą cyklistką.
– E, nie, to głupie.
– Przestań, Delly. Powiedz.
– Nie, to naprawdę głupie. Pomyślisz, że zwariowałam.
– Ale ja już od dawna wiem, że zwariowałaś – rzuciła Connie.
– Bardzo śmieszne.
Connie odpuściła, bo właśnie wyjechały z parku. Teraz musiały skręcić w lewo, następnie kluczyły między turystami i mijały powozy konne oraz autokary z wycieczkami zwiedzającymi Boston by night, żeby w końcu dotrzeć do właściwej uliczki. Nie mogły rozmawiać, bo po drodze wszystko zagłuszał głos przewodnika; słyszały go jeszcze długo po tym, jak wjechały w boczną aleję. Kiedy dojechały do sklepu, odstawiły rowery tam, gdzie zawsze – przypięły je do pokrytego pajęczynami stojaka tuż przy ceglanych schodach prowadzących do podwójnych przeszklonych drzwi.
– No więc? – podjęła Connie, w ogóle nie zmachana po tym, jak wbiegły po schodkach. – Kto to miał być?
Adelle schowała się za plecy przyjaciółki, w blasku zielonych lamp gazowych przed sklepem otworzyła plecak Connie i wyciągnęła z niego _Moirę_ – w oczekiwaniu na mającą się zdarzyć magię.
– Séverin – powiedziała półgłosem. – Ten z książki.
Connie parsknęła.
– To znaczy taki zmyślony przyjaciel?
– Mówiłam ci, że to głupie.
Twarz Adelle płonęła ze wstydu, gdy wchodziły do sklepu. Trochę spodziewała się, że zastanie tam mnóstwo ludzi ubranych podobnie jak ona, na czarno i w koronki, tymczasem na wielkie wydarzenie z okazji pełni księżyca nie przyszedł po prostu nikt. Dziwne. Przynajmniej nie musiały długo czekać, żeby móc porozmawiać z panem Stravenem. _Dobre i to_ – pomyślała.
Emporium było puste, jeśli nie liczyć dziewczyn, pana Stravena i pewnego faceta w czerni noszącego filcową fedorę, który spędzał każdy dzień w oknie sklepu z osobliwościami, popijając jedną kawę za drugą. Nie wolno było tu ani jeść, ani pić, lecz najwidoczniej dla tego mężczyzny czyniono wyjątek.
Adelle poprowadziła swoją przyjaciółkę do kontuaru przez labirynt stołów, szafek i przeszklonych witryn. Nad kasą górował wielki stojący zegar z rzeźbioną drewnianą sową. Chodził, chociaż miał ułamane wahadło. W sklepie pachniało kadzidłem o zapachu lawendy, rozmarynu i agaru. U stóp starego zegara stało sześć szklanych słoi, a w każdym z nich uwięziono spreparowaną mysz, znieruchomiałą w innej pozie i prezentującą inną profesję. Connie uważała, że to obrzydliwe, ale Adelle je uwielbiała. Podobnie jak fascynowała ją kolekcja wypchanych zwierząt należąca do jej matki. Sklepowe eksponaty przedstawiały: mysiego uczonego w białym fartuchu, pielęgniarkę z czepkiem wielkości paznokcia na głowie, profesora w połatanej, wyświechtanej marynarce, drwala z brodą i mysiego kowboja z rewolwerami gotowymi do strzału.
Szósta myszka przypominała czarownicę: ubrana była w powiewną czarną suknię, w prawej łapce trzymała zaś różdżkę wykonaną z zapałki. Adelle przyglądała jej się przez chwilę, podczas gdy Connie oparła się nonszalancko o kontuar ze szklaną witryną.
Stojący za nim pan Straven potarł zapałkę o draskę, po czym przytknął płomień do knota woskowej świecy nadzianej na staroświecki lichtarz. Właściciel sklepu był kościstym starcem o bladej cerze, z krzaczastą brodą godną świętego Mikołaja. Miał śnieżnobiałe włosy, ospowate policzki oraz małe, niezwykle czarne oczy. Zawsze nosił znoszoną czarną marynarkę i workowate spodnie. Strój uzupełniał czarny kapelusz, podobny do tego, który miał na sobie mężczyzna przy oknie, który wisiał w tej chwili na kołku opodal wypchanych myszy.
– Adelle! – wychrypiał z błyskiem w oczach. Rzucił pobieżne spojrzenie Connie, potem spojrzał na świecę, którą postawił między nimi na ladzie. Świeca była czarna jak heban, w kształcie jakby ośmiornicy o splątanych mackach; z macki wyciągniętej najbardziej do góry sterczał knot. – I…
– Constance – przypomniała mu Connie. – Czyli Connie. Nie pamięta pan? Byłam tu z milion razy.
– Oczywiście, oczywiście! – zaśmiał się, klepiąc się dłonią w głowę. – Kiepska pamięć do imion.
Pan Straven był nieprawdopodobnie roztargniony i czasami zwracał się do Adelle imieniem Ammie czy Cammie. Pewnie tak nazywała się jego córka albo żona. Mówił niewyraźnie, powoli. Do tego jego jedno oko chyba nigdy nie było w stanie spoglądać dokładnie tam, gdzie drugie. Nie wiedząc, jak się zachować, Connie zerknęła na zegar nad jego głową.
– Trochę wcześnie, prawda? Wydawało mi się, że masz dzisiaj wielki bal, a nie jesteś wystrojona jak na tańce. – Puścił oko do Adelle, która nerwowo się zaśmiała.
– Postanowiłyśmy nie iść, więc od razu przyszłyśmy tutaj – wyjaśniła. – Miałyśmy… No, w zasadzie…
– To ja zmieniłam zdanie – wtrąciła stanowczym tonem Connie. – A Delly mówiła, że urządza pan jakąś imprezę z okazji pełni. Czy będzie ktoś oprócz nas?
Westchnął przeraźliwie ciężko, o mało nie zgasił świecy. Mężczyzna przy oknie siorbnął głośno z kubka, ostentacyjnie wyglądając na zewnątrz, jakby usilnie starał się dać do zrozumienia, że to wszystko nie jego sprawa i że nic nie słyszy.
– Ostatnio mało kto tutaj przychodzi. Wy, dziewczęta, jesteście moimi najlepszymi klientkami. Wypada więc, żebyście pierwsze zakosztowały prawdziwej zabawy. – Pan Straven poruszył brwiami i dał nura pod kontuar, po czym wydobył stamtąd tacę, na której leżały kamień, świeca, kilka pręcików kadzidła oraz płytki talerz z kamionki wypełniony wodą.
– Prawdziwej zabawy… – powtórzyła Connie, mrużąc powieki. – Chodzi panu o tak zwane zaklęcia?
Gdy mężczyzna zaniósł się śmiechem, płomyk świecy rozszalał się na dobre. Środek płomienia był zielonkawy. Wpatrując się w ogień, poczuła chłód, który zdawał się przenikać do szpiku kości.
– Nie bądź taka sceptyczna, młoda damo… Czy taka zarozumiała... – W jego czarnych oczach lśniło… coś. Adelle chciałaby nazwać to rozbawieniem, ale wyglądało to raczej na złośliwość. – Czy też taka niepewna. Pomyślałem sobie, że zechcecie wziąć udział w moim małym eksperymencie. Przecież Adelle już cię do tej zabawy zgłosiła.
– Naprawdę? – Connie kopnęła Adelle w kostkę, tak żeby pan Straven tego nie widział.
– Wydawało mi się, że to może być zabawne. – Adelle zacisnęła usta, było jej głupio. Sądziła, że Connie nie będzie miała nic przeciwko temu.
W końcu nie raz już próbowały podobnych rzeczy. Podczas swoich ostatnich urodzin Adelle stwierdziła, że ma zdolności telekinetyczne, i próbowała poruszyć stos papierów siłą umysłu. Kiedy indziej, gdy nocowała u Connie, jej przyjaciółka usiłowała przywołać ulubioną kapelę, również za pomocą potęgi myśli. Do dzisiaj się z tego śmiały, choć tak naprawdę od tego czasu minęły wieki. Connie miała wtedy dziesięć lat i wszystko wydawało się możliwe. Chociaż całkiem niedawno, którejś soboty, znów próbowała – tym razem chciała zmaterializować bilety na koncert BTS-ów (to miał być taki prezent urodzinowy dla Adelle).
Rzecz jasna, to wszystko się nie udało. Magia nigdy się nie udaje.
Dopóki się nie uda.
– Daj spokój, Connie – odezwała się Adelle, słysząc coś w rodzaju skomlenia we własnym głosie. Wyciągnęła dłoń, uścisnęła lekko prawą pięść Connie. – Skoro nie możemy bawić się w śmierdzącej potem sali gimnastycznej na pierwszej imprezie w tym roku, możemy spróbować zrobić coś ciekawszego. Możemy przenieść się w czasie. Możemy przywołać drzemiącą w nas magię. Możemy urządzić własną imprezę… To znaczy nie imprezę, tylko bal. Bal z prawdziwymi sukniami, eleganckimi kawalerami, a wszystko w migocącym świetle latarni!
Adelle przygryzła wargę, czując, że trochę przesadziła. Ujrzała jednak delikatny uśmiech na twarzy Connie i pomyślała, że sukces negocjacyjny jest już w zasięgu ręki.
Zniżyła głos i odezwała się konspiracyjnym szeptem:
– Pamiętasz, co wywróżyła mi tamta kobieta w Salem?
Connie pobladła, ale skinęła głową.
– Powiedziała, że jedna z linii na mojej dłoni znika w mroku. I że ja też zniknę. Może to właśnie miała na myśli: że wybierzemy się w miejsce, którego nawet ona nie jest w stanie dostrzec.
Connie wciąż robiła wrażenie wystraszonej. Adelle spróbowała więc innej taktyki.
– Nie chciałabyś poznać Séverina? I Moiry? Nie chciałabyś wyrwać się na kilka chwil z tego głupiego, nudnego świata? To będzie jak sen. Prawda, panie Straven?
Mężczyzna kiwał głową przy każdym jej słowie, jakby to miało zachęcić Connie, by dała za wygraną i zgodziła się na to szaleństwo. Adelle sama nie do końca wierzyła w to, co wygadywała, ale na pewno bardzo chciała w to wierzyć. W każdym razie pragnęła czegoś więcej niż zakuwania do egzaminów, niekończących się powtórek _Everwood_ oraz mdłego wegańskiego żarcia, które smakowało jak piasek. I nie chciała żadnego Grady’ego czy Brady’ego, chciała Séverina. Po prostu… chciała. Aż do bólu.
– Connie? – odezwała się półgłosem.
– No… Mam jutro trening na strzelnicy – mruknęła przyjaciółka.
– Proszę.
Connie wydęła policzki.
– Rany, chyba jesteśmy już na to za dorosłe. Dobra, niech ci będzie. Co mamy zrobić?
Pan Straven rozłożył ręce, wskazał przedmioty zgromadzone na tacy.
– Czy macie egzemplarz książki, którą wam sprzedałem?
– Tak, oto on. – Adelle położyła tomik obok tacy; jej głos był zduszony, jakby nie mogła złapać tchu.
– Doskonale. Rozłożymy teraz te przedmioty wokół książki, według kierunków świata. Znajdźcie fragment powieści, w którym chciałybyście się znaleźć, trzeba trzymać nad nim rękę, a potem powtarzać za mną słowa zaklęcia.
Connie uniosła brwi.
– To takie proste?
– Nie ma w tym nic prostego, kochana. – Pan Straven wpatrywał się w nią z dziwną intensywnością. Adelle nie przypadło to do gustu. – To zaklęcie szlifowano i doskonalono setki lat. Może i tysiące. To wynik destylacji niezliczonych godzin dociekań, poświęceń i badań. Można je wypowiadać tylko podczas pełni księżyca, przy czym Merkury musi być w retrogradacji. Jednocześnie Mars, Jowisz, Saturn, Merkury i Wenus muszą być widoczne na nocnym niebie.
– No i tak po prostu nam pan je zdradzi? – parsknęła Connie. – Nie wierzę w to.
– Nie musisz w nic wierzyć. Wystarczy, że będziesz powtarzać za mną i sama się przekonasz.
Adelle znowu przebiegł ten dziwny, zimny dreszcz. Cofnęła się od lady, przemknęło jej przez myśl, że być może to wszystko wcale nie jest dobrym pomysłem.
Od zawsze była spragniona magii i niesamowitości, ale w tej chwili czuła, że dzieje się coś złego…
_Znikniesz w mroku…_
Tyle że teraz to Connie już nie zamierzała zrezygnować. Dał o sobie znać jej sportowy duch – przecież nie cofnie się przed wyzwaniem. Pochyliła się nad przedmiotami układanymi przez pana Stravena, który tymczasem zapalił drugą świecę.
– A jak to zadziała? – Zerknęła na Adelle. – Wiem, że nie, ale powiedzmy, że się uda. Co mam zrobić, żeby zdążyć wrócić na jutrzejszy trening?
– Łatwizna – burknął pan Straven. – Znowu trzeba ułożyć przedmioty wokół książki, tylko ma być otwarta na ostatniej stronie, a potem powtórzyć zaklęcie. To sprawi, że wrócicie do swojego świata.
– A jeśli zapomnimy zaklęcia? – spytała cichutko Adelle, z trudem wydobywając z siebie głos.
Teraz na nią skierowało się zimne, czarnookie spojrzenie pana Stravena.
– Zaufaj mi, tego nigdy nie zapomnisz.3
– Ja tam nie muszę się zastanawiać, który rozdział wybrać – powiedziała Adelle, wyciągnęła dłoń w stronę swojej ulubionej lektury. W żołądku czuła pustkę. To nerwy, tak sobie mówiła, nie żadne tam przeczucie. Otworzyła książkę mniej więcej w połowie, z czułością dotknęła papieru. W tym rozdziale, gdy już pojawiła się miłość, lecz wciąż jeszcze nie została wyznana, Moira i jej ubogi ukochany artysta spotykają się w parku, tam gdzie pierwszy raz go widziała, a potem ślubują sobie, że pokażą się razem. Miała mu wysłać w tajemnicy wiadomość, potem przemycić go do swojego domu na uroczyste wieczorne przyjęcie organizowane przez jej majętną rodzinę. Tej nocy mieli oznajmić swoją miłość całemu światu. To miał być wielki bal, który Adelle chciała na małą skalę odtworzyć podczas imprezy Sadie Hawkins: Connie miała wystąpić z Juliem, a ona ze swoim wyimaginowanym Séverinem. Co prawda czasami, kiedy go sobie wyobrażała, kiedy śniła na jawie podczas lekcji, zdawał się jej tak samo realny jak stół, o który opierała łokcie. – Tutaj – szepnęła.
– Który fragment wybrałaś? – spytała Connie, wyciągając szyję, ale dłoń Adelle zasłaniała tekst.
– Sama musisz zobaczyć. – Adelle zamknęła oczy. Tak jak wizja Séverina w jej umyśle, pojawił się tam ów czarowny wieczór taneczny z książki: dom, orkiestra smyczkowa i kieliszki pełne szampana zdawały się być w zasięgu ręki i dotyku.
_A może naprawdę są_ – pomyślała. – _Może to wszystko jest prawdziwe_.
Zawsze była marzycielką. Taką z głową w chmurach. Jej matka, kobieta chronicznie rzeczowa i pragmatyczna, zawsze twardo stąpająca po ziemi, nie miała pojęcia, jakim cudem Adelle stała się właśnie taka – bardziej zakochana w światach wyczytanych niż w świecie rzeczywistym.
– Jesteś pewna? – spytała Connie, spoglądając na dłoń przyjaciółki.
Adelle nerwowo założyła włosy za ucho, teraz Connie mogła już przeczytać: „Jestem zmęczoną, zagonioną istotą; niedoskonałym ciałem, któremu odmówiono tego jednego balsamu, który mógł mnie scalić i w całości utrzymać – miłości. Daj mi miłość, a choć teraz jestem może ćmą, która spłonęła, nowe skrzydła mi wyrosną i pofrunę”.
– Przecież to tylko zabawa – odpowiedziała Adelle i uśmiechnęła się do przyjaciółki. Jednak w jej ziejącym pustką żołądku trzepotały się niezliczone, mocno zdenerwowane motyle.
Pan Straven odwrócił się w stronę wypchanych myszek oraz kapelusza na kołku i za pomocą ściemniacza przygasił światło w sklepie. Facet przy oknie sączył swoją setną kawę.
– Czy… czy pan już kiedyś to robił? – spytała Adelle drżącym głosem, dłonie zaczęły jej się pocić, aż papier przywarł do skóry.
– Raz – brzmiała odpowiedź.
– I co, udało się? – spytała Connie.
Pan Straven zmrużył powieki.
– W pewnym sensie. – Nim dziewczyna zdążyła dopytać, o co chodzi, podjął: – A teraz zamknij oczy, Adelle, i powtarzaj za mną:
Świat rozdwojony, splątany, skurczony. Rozdarł zasłony, stary narodzony.
Uniosła powiekę, żeby się przekonać, czy skończył. Skinął głową. Gdy tylko wypowiedziała drżącym głosem pierwsze słowa, poczuła, że pustka w jej wnętrzu pogłębia się, a przenikliwy chłód zaciska się na niej niczym lodowa pięść.
Zamknęła oczy. Ciekawe, czy wraz z przypływem magii poczuje ciepło.
– Świat rozdwojony, splątany, skurczony. Rozdarł zasłony, stary narodzony.
Adelle usłyszała stłumiony krzyk Connie. Poczuła zapach dymu, jakby ze świeżo zgaszonych świec. Potem usłyszała głos dobywający się z książki, przechodzący przez jej dłoń i wnikający nie w uszy, lecz w serce. Trudno było powiedzieć, czy męski, czy kobiecy; pochodził z odstępów między słowami, które tworzyły jej myśli. Spłynął na nią jak coś, co znała od zawsze, ale jeszcze nigdy tego nie doświadczyła, niczym skryty w cieniu, stojący gdzieś na uboczu nieznajomy, którego obecność się czuje, lecz się jej nie rozumie.
Wydawało się, że to, co słyszała, nie przynależało do żadnego znanego języka, w pewnym momencie chaotyczne dźwięki zaczęły się jednak układać w pewien sens. Z początku brzmiały tak, jakby ktoś kaszlał, dławił się, jakby desperacko usiłował coś z siebie wydusić. Po chwili Adelle zaczęła rozróżniać słowa, aż w pewnej chwili zabrzmiały jasno niczym dzwon nad trumną.
_Tak, urodził się. Tak, odnajdziesz. Przybywaj. Zbliż się. Znajdź._
Adelle otworzyła oczy; poczuła, że coś ją pcha w przód, w coś nienazwanego. W próżnię. Łzę. Miejsce pomiędzy miejscami.
Chwyciła się za brzuch i wrzasnęła.