- promocja
Księgarnia w Paryżu - ebook
Księgarnia w Paryżu - ebook
Paryż, rok 1919 – miasto miłości i literatury
Amerykanka Sylvia Beach przy jednej z cichych uliczek Paryża otwiera anglojęzyczną księgarnię Shakespeare and Company. Wkrótce atmosfera tego miejsca przyciąga emigracyjną bohemę. To tutaj Ernest Hemingway leczy kaca i wykłóca się z F. Scottem Fitzgeraldem, a Ezra Pound rozpuszcza plotki ze świata wydawniczego. Tylko Gertrude Stein odmawia wizyt w księgarni, ponieważ nie pała zbytnią sympatią do jej najważniejszego bywalca – Jamesa Joyce’a.
Geniusz tego humorzastego Irlandczyka oczarowuje Sylvię do tego stopnia, że dla wydania jego zakazanej powieści ryzykuje wszystko – księgarnię, pieniądze i reputację. To dzięki niej świat może przeczytać Ulissesa – obsceniczne arcydzieło XX wieku. Nawet jeżeli ceną ukazania się powieści jest utrata przyjaźni z Joyce’em.
Kerri Maher napisała powieść dla wszystkich, którzy kochają zapach książek i nie mogą się powstrzymać od spędzania długich godzin w otoczeniu wypełnionych nimi regałów. Idealnie uchwyciła klimat najpopularniejszej księgarni świata i oddała hołd kobiecie, która poświęciła swoje życie literaturze.
Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-124-6 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie sposób było nie poczuć, że Paryż jest właśnie _tym_ miejscem.
Sylvia próbowała tutaj wrócić przez piętnaście lat. W czasach, gdy jej rodzina mieszkała w Paryżu, jej ojciec Sylvester był tu pastorem w kościele amerykańskim w Dzielnicy Łacińskiej, a ona była rozmarzoną nastolatką, wiecznie głodną dzieł Balzaca i cassoulet1. Tym, co zapamiętała najlepiej z tamtych czasów i co nosiła w sercu, gdy wraz z rodziną wróciła do Stanów, było poczucie, że stolica Francji to najbardziej świetliste z miast, w których kiedykolwiek była lub mogłaby się znaleźć. I wcale nie chodziło o migocące lampy gazowe oświetlające po zmroku ulice miasta lub wszechobecny błyszczący wapień lutecki, z którego wzniesiono większość paryskich budynków, lecz o porywające oznaki życia w tryskającej wodzie fontann, w każdym spotkaniu studentów czy w każdym przedstawieniu marionetek w Ogrodzie Luksemburskim i w operze w Théâtre de l’Odéon. Chodziło o to, jak jej matka rozkwitała, czytając książki, podejmując profesorów, polityków i aktorów, częstując ich wykwintnymi potrawami w blasku świec i rozmawiając z ożywieniem o książkach i międzynarodowych wydarzeniach. Eleanor Beach powtarzała swoim trzem córkom – Cyprian, Sylvii i Holly, że mieszkają w najbardziej wyjątkowym i najcudowniejszym miejscu na świecie, które na zawsze zmieni ich życie.
Nic nie mogło się z tym równać: ani przygotowywanie plakatów, odbieranie telefonów i pukanie do drzwi w towarzystwie Cyprian, Holly i matki w imieniu Narodowej Partii Kobiet w Nowym Jorku, ani samotne, pełne przygód podróże po Europie i pochłanianie widoków strzelistych iglic i brukowanych ulic w wielu miastach, ani jej pierwszy, wyśniony pocałunek z Gemmą Bradford, ani w końcu zdobycie uznania ulubionych nauczycieli.
I oto była tutaj, _mieszkała_ w mieście, które zawładnęło jej duszą.
Wyszedłszy z apartamentu dzielonego z Cyprian w nieziemsko pięknym, choć popadającym w ruinę Palais Royale, Sylvia skierowała się w stronę mostu Pont Neuf, by przejść na drugą stronę Sekwany. Wdychała powietrze znad rzeki niesione przez wiatr, który zsuwał jej krótkie loki na twarz i groził zgaszeniem papierosa. Zatrzymała się w połowie mostu, by podziwiać katedrę Notre Dame z dwiema symetrycznymi gotyckimi wieżami po obu stronach rozety i o ryzykownie delikatnych przyporach, których wytrzymałość nadal wprawiała ją w zdumienie, gdyż od wieków podtrzymywały kolosalne ściany katedry.
Wkrótce znalazła się w Dzielnicy Łacińskiej, w plątaninie wąskich uliczek, którymi wędrowała, będąc jeszcze nastolatką. Choć chwilowo straciła orientację, miało to swoją dobrą stronę, gdyż mogła podziwiać opactwo Saint-Germain-des-Prés i spytać o drogę przystojnego francuskiego studenta siedzącego przy stoliku przed kawiarnią Les Deux Magots i delektującego się _café crème_. W końcu trafiła pod numer 7 przy rue de l’Odéon, gdzie znajdowała się księgarnia A. Monnier.
Fasada niewielkiej księgarni Madame – _ou_, _peut_-_être_, _Mademoiselle_?2 – Monnier była pomalowana na przyjemny odcień szarości, a nad dużym oknem wystawowym znajdował się wyblakły szyld z nazwiskiem właścicielki. Gdy Sylvia pchnęła drzwi wejściowe, wesoło zadźwięczał dzwonek. W środku, pomiędzy sięgającymi od podłogi do sufitu półkami z ciasno upchanymi książkami, stało w oddaleniu od siebie kilka osób. Bez słowa studiowały grzbiety tomów, więc w księgarni panowała cisza jak w pustym kościele. Sylvia poczuła się onieśmielona perspektywą zadania pytania, z którym przyszła, więc rozejrzała się wokół i odłożyła temat na później.
Uznała, że dobrze zrobiła, bo natknęła się na piękne wydania swoich ulubionych francuskich powieści i zdążyła przeczytać prawie całe opowiadanie opublikowane w ostatnim numerze pisma „Vers et Prose”, zanim księgarnia obudziła się do życia. Dźwięk kasy fiskalnej anonsował serię zakupów dokonywanych przez obecnych na miejscu klientów, a do środka weszło bardziej rozmowne towarzystwo, napełniając księgarnię gwarem.
Sylvia zdjęła z półki książkę, po którą przyszła, i wraz z egzemplarzem pisma, którego treść tak przykuła jej uwagę, podeszła do kontuaru. Za mosiężną kasą fiskalną pokaźnych rozmiarów stała uśmiechnięta piękna kobieta, mniej więcej w wieku Sylvii, o wąskich wargach i błękitnych oczach kontrastujących z alabastrową skórą i kruczoczarnymi włosami – trudno było oderwać od niej spojrzenie. Sylvii wydawało się, że słyszy w głowie krytyczne uwagi Cyprian o staroświeckim ubiorze – kobieta miała na sobie długą do ziemi sukienkę i bluzkę zapiętą pod szyję, co stanowiło przesadną osłonę ukrywających się pod nimi ponętnych kształtów, ale Sylvii akurat podobało się wszystko w jej aparycji i ubiorze. Wydawało się, że to osoba, z którą można porozmawiać. Ale było też coś więcej – Sylvia czuła silne pragnienie dotknięcia gładkich policzków ekspedientki.
– Czy odkryła pani… pragnienie swojego serca? – spytała kobieta po angielsku z silnym francuskim akcentem.
_Pragnienie mojego serca_? Sylvia uśmiechnęła się, gdy usłyszała te pełne francuskiej egzaltacji słowa, i odpowiedziała po francusku:
– Tak, odkryłam, lecz czuję się zawiedziona, że nie wzięła mnie pani za Francuzkę.
Sylvia miała prawdziwy talent do języków – mówiła biegle w trzech. Poczuła się szczęśliwa, gdy na twarzy kobiety odmalowało się uznanie dla jej wymowy.
– Skąd pani pochodzi? – spytała kobieta po francusku.
– Ze Stanów Zjednoczonych. A dokładniej: z Princeton w stanie New Jersey, blisko Nowego Jorku. A tak przy okazji, jestem Sylvia, Sylvia Beach.
Kobieta klasnęła w dłonie i wykrzyknęła:
– _Les États_-_Unis_!3 Ojczyzna Benjamina Franklina! Mojego ulubieńca! A ja nazywam się Adrienne Monnier.
Sylvia się zaśmiała, bo spodobało jej się, że ta piękna dziewczyna w staromodnej sukience uwielbia jej ulubionego ojca założyciela. No i na pewno powinna się do niej zwracać per Mademoiselle, a nie Madame.
– Miło mi, Mademoiselle Monnier. To miejsce jest wyjątkowe. A ja też uwielbiam Bena Franklina – dodała. – A czytała pani coś Hawthorne’a? Thoreau? Może _Moby Dicka_? To jedna z moich ulubionych powieści.
No i tak się zaczęło. Sylvia dowiedziała się, którzy pisarze amerykańscy zostali albo jeszcze nie zostali przetłumaczeni na francuski i jak trudno było znaleźć anglojęzyczne książki nawet w tak kosmopolitycznym mieście jak Paryż.
– A poza tym – powiedziała Adrienne, skromnie spuszczając wzrok ku podłodze – nie znam angielskiego na tyle, by czytać wybitne dzieła literackie w oryginale.
– To się może zmienić – zapewniła ją Sylvia, czując, jak oblewa ją fala gorąca, a serce zaczyna mocniej bić. Narodziła się między nimi jakaś nić porozumienia i Sylvia była pewna, że nie chodzi tylko o książki. Miała spocone dłonie.
– A, tutaj jesteś, Adrienne – rozległ się za plecami Sylvii melodyjny, przyjemny głos.
Sylvia odwróciła się i zobaczyła bardzo szczupłą kobietę o gęstych, rudych, kręconych włosach piętrzących się na głowie, ubraną podobnie jak Adrienne, choć na jej wychudzonym ciele bluzka i sukienka układały się zupełnie inaczej. Miała długie, wąskie palce poruszające się nonszalancko, tak jakby żyły swoim życiem. Ale gdy wreszcie spoczęły na ręce Adrienne, krótszej i grubszej niż ręka ich właścicielki, Sylvia zdała sobie sprawę z tego, co wyrażały, i natychmiast zrozumiała, że kobiety były kochankami.
A jej się wydawało, że flirtuje z Adrienne. W rozmowie przeszły już na „ty”.
Gdy Sylvia zobaczyła, jak ciepłym i pełnym podziwu uśmiechem Adrienne obdarzyła przybyłą, która teraz stała tak blisko niej, w jej sercu pojawiła się bolesna zadra. Te kobiety łączyła wyczuwalna więź. Więź, której Sylvia poszukiwała od dawna, choć nie wiedziała, że jej pragnie, wręcz potrzebuje, dopóki jej teraz nie ujrzała. Czy sama mogłaby jej doświadczyć? I czym ona była tak naprawdę? Nagle Sylvia poczuła się zdezorientowana – wytrąciły ją z równowagi księgarnia, kobiety, książki i gwar niskich głosów obecnych wokół klientów.
– Suzanne – odezwała się Adrienne. – Poznaj naszą nową przyjaciółkę ze Stanów Zjednoczonych, Sylvię Beach. Sylvio, przedstawiam ci Suzanne Bonnierre, moją partnerkę w interesach.
Sylvia nazbyt entuzjastycznie wyciągnęła rękę na powitanie, a Suzanne potrzasnęła nią z pewnym rozbawieniem.
– Miło poznać, Mademoiselle Beach.
– Mam na imię Sylvia – odpowiedziała. – Macie naprawdę cudowną księgarnię. Jest tu bardzo miło i przyjaźnie, no i sprzedajecie świetną literaturę.
Zastanawiała się jednak, dlaczego imię i nazwisko Suzanne nie figurowało na szyldzie księgarni. Doszła do wniosku, że choć nazwiska Monnier i Bonnierre wyglądały i brzmiały razem naprawdę czarująco, to nawet w liberalnym Paryżu mogły wywoływać zbyt jednoznaczne skojarzenia. Poprzedniego wieczoru Cyprian kazała Sylvii włożyć spodnie i marynarkę, sama ubrała się w sukienkę z cekinami, a potem obie otuliły się w długie peleryny i wsiadły do metra, które zawiozło je do nowego baru przy rue Edgar-Quinet, gdzie spotykały się tylko kobiety, a połowa z nich nosiła getry zakładane na buty i monokle. Z zewnątrz bar wyglądał jak każdy inny lokal tego typu. Nad wejściem znajdowała się mała markiza z napisem BAR, ale w środku, w otwartej, pełnej zgiełku przestrzeni, Sylvia poczuła się niekomfortowo. Powtarzała sobie, że powinna się zrelaksować i cieszyć tym, że mieszka w mieście, w którym funkcjonowały takie lokale, w którym mogła otwarcie przyznawać się do swoich fascynacji i gdzie kobieta nosząca tweedową marynarkę i czapkę z daszkiem mogła śpiewać piosenki Billy’ego Murraya4. Miejsce to cieszyło się też ochroną prawną, gdyż w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej nastąpiła depenalizacja związków między przedstawicielami tej samej płci. Sylvia jednak nie czuła się komfortowo w roli jednego z wielu owoców na straganie. Jej czytelnicza dusza zdecydowanie wolała zaciszne i wysublimowane wnętrze księgarni A. Monnier.
– No cóż, bardzo dziękujemy – odpowiedziała Suzanne. – Nigdy nie byłam w kraju Mademoiselle, ale słyszałam o nim wiele wspaniałych rzeczy. No i dla Francji zawsze był inspiracją.
– Tak, o mojej ojczyźnie można powiedzieć wiele dobrych rzeczy, ale teraz się cieszę, że jestem tutaj, a nie tam – odpowiedziała Sylvia, a w jej głowie natychmiast pojawiły się myśli o coraz dotkliwszej cenzurze słowa drukowanego, wprowadzonej w wyniku ustawy Comstocka5 i ustawy o szpiegostwie z 1917 roku6, o długiej i wyboistej drodze ustanawiania prawa kobiet do głosowania i o skandalicznym wprost pomyśle wprowadzenia prohibicji alkoholowej, który zaczynał zyskiwać coraz większe poparcie. Wydawało się, że marginalne kiedyś pomysły, zbyt dziwne, by mogły być traktowane poważnie, zyskały w Ameryce podatny grunt, a te sensowne i przemyślane, które mogłyby pomóc krajowi wejść w nowy wiek, latami odkładano na później.
– My też się cieszymy, że przyjechałaś do Paryża – powiedziała z szerokim uśmiechem Adrienne.
– Musisz przyjść dzisiaj na wieczór autorski! Będą nasi bliscy przyjaciele, Valery Larbaud7 i Léon-Paul Fargue8. I Jules Romains9. Słyszałaś o tych pisarzach?
– Oczywiście! Byłabym zaszczycona, gdybym mogła ich poznać.
Na samą myśl o spotkaniu poczuła motyle w brzuchu. _Jules Romains_? _Vraiment_10? Co w ogóle mogłaby mu powiedzieć?
– Wróć tu, proszę, o ósmej. Już nie zwracamy uwagi na alarmy przeciwlotnicze.
No cóż. Nie było mowy o tym, aby dzisiaj udało jej się skupić na hiszpańskim eseju, który miała napisać. Siedząc przy swoim małym biurku w Palais, Sylvia wyczuwała zapach kurzu i lawendy, które przypominały jej o A. Monnier, księgarni i kobiecie, obu kobietach tak naprawdę, i ilekroć wąchała rękaw swojej bluzki, by odkryć źródło tej woni, okazywało się nieuchwytne.
Trudno jej było nie przyznać w głębi duszy, że takie jak to rozproszenia dyskwalifikowały ją jako pisarkę, chociaż wszyscy wokół niej, poczynając od jej rodziców i sióstr, a na jej najstarszej przyjaciółce Charlotcie Welles kończąc, uważali, że będzie pisarką, sądząc po liczbie książek, które zdążyła w życiu przeczytać.
– Masz w sobie coś z Walta Whitmana – mawiał jej ojciec za każdym razem, gdy jej szkolne wypracowanie było wysoko ocenione. – Jestem o tym przekonany.
Eseje nie były jednak wierszami czy powieściami. Gdy Sylvia próbowała swoich sił w poezji lub beletrystyce, wszystko szło nie tak. Uwielbiała Whitmana. Być choć trochę jak on lub jak Kate Chopin albo chociaż jak któraś z sióstr Brontë, wydawało się świętokradztwem. Nie pomogło nawet to, że gdy dorastała, zaczęła bardziej cenić tych, którym udało się kontynuować dziedzictwo Whitmana. Tak przejmująco wyśpiewywali siebie i świat, że czasami, gdy kończyła czytać któryś z ich utworów, przez pół nocy nie mogła zasnąć, tylko zadawała sobie pytania: _Jak oni to robią_? _Jak udaje im się wniknąć do klatki mojej duszy_, _objąć ją dłońmi i_ _nią potrząsnąć_? Tak było szczególnie w wypadku powieści Kate Chopin _Przebudzenie_ czy _Portretu artysty w wieku młodzieńczym_ Jamesa Joyce’a. Mój Boże, na myśl o tych dwóch powieściach czuła w sobie kłębiące się pożądanie, podziw i zazdrość. Pociła się w nocy na myśl o wyjątkowej szczerości, z jaką Chopin i Joyce pisali o swoich ciałach i pragnieniach, o poczuciu winy i konsekwencjach spełnienia tych pragnień, nanizując słowa na nici niepokojących zdań, idealnie oddających esencję żywych emocji bohaterów.
Czy Sylvia kiedykolwiek zdobędzie się na tak odważne obrazy i język, skoro wie, że przeczyta je jej ojciec pastor, którego tak bardzo kocha? Spokojna akceptacja jej staropanieństwa, a nawet jej utajnionych lesbijskich skłonności – ojciec nigdy nie zachęcał jej do małżeństwa i nigdy nie kwestionował jej przyjaźni z innymi kobietami, mającej najczęściej postać całkowicie platoniczną, rzadziej intymną, emocjonalnie bolesną – była jedną sprawą, ale zupełnie inną byłoby pisanie o swoim pożądaniu z taką szczerością, jaką podziwiała w najnowszej literaturze publikowanej w co bardziej postępowych czasopismach.
Czy mogłaby się zatracić w pisaniu o swoich najgłębszych pragnieniach, nie zatracając siebie? Czy potrafiłaby zapełnić strony swojego ulubionego magazynu „The Little Review”, który w 1916 roku jego redaktorka naczelna Margaret Anderson odważnie wydała, publikując jedynie dwadzieścia kilka białych kartek poprzedzonych wstępem? Informowała w nim, że nie zamierza już dłużej publikować _niezłej literatury_, ale wszystko, co jeszcze kiedykolwiek ukaże się pod jej patronatem, musi być literaturą prawdziwą. Taką, która zmienia świat. A Sylvia całym sercem wierzyła, że _taki_ właśnie był cel sztuki – miała być nowatorska, przynosić zmiany i odmieniać umysły.
Przypomniała sobie, co powiedziała jej matka, gdy ojciec zasugerował, że Sylvia może zostać kimś podobnym do Whitmana. „A może pójdzie w ślady Elizabeth Cady Stanton11?” Dlaczego jej rodzice stawiali jej poprzeczkę tak wysoko? Czy to z ich winy czuła się potajemnie zazdrosna o aktorskie sukcesy Cyprian?
W pewnej mierze to właśnie Cyprian była przyczyną, dla której znalazły się w Paryżu, więc powinna odczuwać wdzięczność. Jej siostra grała postać pojawiającą się w odcinkach filmu pod tytułem _Judex_, pokazywanych co sobotę. Film był tak popularny, że często zatrzymywano je na ulicy i proszono Cyprian o autograf, a czasami proszono o to samo także Sylvię, uznając ją za wschodzącą gwiazdeczkę u boku wspaniałej jaśniejącej gwiazdy, którą była Cyprian. Sylvia wzdychała i po raz kolejny uświadamiała sobie, że zawsze miały z Cyprian taką relację. Nawet w wieku trzydziestu lat Sylvia wciąż była poirytowana, że Cyprian mogła polegać na swojej wyjątkowej urodzie, by zwrócić na siebie uwagę, a ona mozoliła się w bibliotekach i za biurkiem, mając nadzieję, że pewnego dnia jej słowa i myśli zostaną zauważone.
– To zawsze są nastolatki – narzekała Cyprian, gdy podpisywała jeszcze jedną serwetkę czy tekturową podstawkę pod szklankę. – Gdzie się podziali książęta i zamożni wielbiciele?
– Siostrzyczko kochana, przecież wiesz, że tacy też istnieją. To oni wysyłają ci szampany Veuve czy likiery Pernod w restauracji hotelu Ritz.
_Ciebie zresztą męska uwaga obchodzi tylko dla prestiżu_. Cyprian była bardziej skłonna związać się z jakimś mężczyzną niż Sylvia, która całkowicie wyrzekła się małżeństwa, nawet takiego _pro forma_, które byłoby dla niej przykrywką. Po prostu nie przemawiało do niej wchodzenie w relację z mężczyzną, nawet takim, który wolałby dzielić łóżko z innym mężczyzną. Bo takie relacje, jak sobie powtarzała, zawsze oznaczały poddanie się. I choć Sylvia była jedną z nielicznych osób na świecie, które zdawały sobie sprawę z tego, że jej siostra wolała związki damsko-damskie, Cyprian lubiła odgrywać rolę, która jej pochlebiała i dzięki której stać ją było na zakup sukienek Chanel i włoskich butów. Upodobanie do luksusowych rzeczy odziedziczyła po ich matce.
– Gdybym tylko mogła zagrać na scenie, wielbiciele wysyłaliby mi prezenty do garderoby – narzekała już tradycyjnie.
Gdy zbliżał się czas wieczornego spotkania w księgarni przy rue de l’Odéon, Sylvia wsiadła do metra, a potem zaczęła się przechadzać tam i z powrotem po wybrukowanym placu przed Théâtre Odéon, paląc papierosa za papierosem i przepowiadając sobie w głowie możliwe tematy do rozmowy ze _znanymi pisarzami_. W końcu uznała, że to idiotyczne, i pomaszerowała do księgarni Adrienne.
W zapadającym letnim mroku lampy rzucały przyćmione światło, a rozmowy niosły intelektualne przesłanie. Adrienne i Suzanne krążyły po sali, nalewając drinki, dotykając pleców gości i wywołując śmiech. Szczególnie brylowała Adrienne – goście prześcigali się w próbach zagarnięcia jej dla siebie. Była prawdziwą szafarką książek, a teraz zaangażowała się w głęboką i poważną rozmowę z kilkoma osobami, podczas gdy Suzanne przedstawiła Sylvię Valery’emu Larbaudowi i Jules’owi Romains. Jeden i drugi pocałowali Sylvię w oba policzki, zupełnie jakby znali ją od lat.
– Monnier wspominała nam o pani – zakomunikował Romains. – Mówiła, że dużo pani czyta i że szczególnie lubi amerykańskich transcendentalistów. Ciekaw jestem, czy podoba się pani Baudelaire. Z tego samego okresu, ale tutaj, we Francji.
– Oczywiście. _Kwiaty zła_ cieszyły się sławą po obu stronach Atlantyku – odpowiedziała, zadowolona z uznania w oczach Jules’a Romains.
Rozmawiali jeszcze chwilę o dziewiętnastowiecznej literaturze, a potem naturalnie przeszli do omawiania bardziej współczesnych powieści i wierszy, dyskutowali też o końcu wojny i perspektywach literatury francuskiej.
_No cóż_. _Może w_ _końcu opłaciło się tyle czytać_.
Gdy poczuła, że ktoś delikatnie chwyta ją za łokieć, Sylvia wzdrygnęła się i wylała trochę wina z trzymanego przez siebie kieliszka. _Adrienne_. Przeniosła uwagę z Larbauda i Romains na gospodynię spotkania, która uśmiechnęła się i pocałowała ją w oba policzki. Sylvia odwzajemniła pocałunek, choć mocno zacisnęła wargi.
– Dobrze się bawisz, kochana? – Nie czekając na odpowiedź Sylvii, utkwiła spojrzenie w obu pisarzach i powiedziała: – Mam nadzieję, że jesteście mili dla naszej amerykańskiej przyjaciółki.
– Bardzo mili – zapewniła szybko Sylvia.
– A ty, Monnier, jak zwykle dodałaś nowy diament do swojej kolekcji – odezwał się Larbaud.
Niemożliwe, że to o niej mówili. Niemożliwe, że jeszcze przed godziną była tak zdenerwowana. Sylvia czuła się tutaj prawie jak w domu, wydawało się jej, że zagląda do księgarni od niepamiętnych czasów. Jednocześnie była to podniecająca przygoda, skok w nieznane.
– Nie musisz się rumienić, Sylvio! – Adrienne się zaśmiała. – Przecież wiedziałaś, że traktuję cię jak diament, gdy tylko cię zobaczyłam.
– Moja siostra jest aktorką, więc przyzwyczaiłam się, że to w niej inni widzą ten diament.
– Aktorką? – Romains z zaciekawieniem uniósł brew. – Grała gdzieś, gdzie mogliśmy ją widzieć?
– W _Judex_. Film w odcinkach.
Obaj pisarze wybuchnęli głośnym śmiechem, a policzki mieli już zaczerwienione od wina, które popijali.
– Nie zwracaj na nich uwagi – poradziła jej Adrienne, kokieteryjnie poklepując Jules’a Romains po ramieniu, gdy ten dochodził do siebie. – To okropne snoby. A ja kocham kino, także te najzwyklejsze melodramaty. Nie widziałam _Judex_, więc mogłybyśmy się wybrać.
I znowu to samo. Ten dreszczyk, _frisson_. Dlaczego to właśnie Francuzi mają najlepsze określenia na przyjemności?
– Chętnie, Cyprian będzie zachwycona.
– Suzanne też.
_Suzanne_. _Jak mogłam zapomnieć_!
A wtedy, jakby podsłuchiwała ich rozmowę, pojawiła się Suzanne i obdarzywaszy Adrienne niespiesznym, czułym pocałunkiem, serdecznie przywitała się z obydwoma pisarzami. Sylvii przypomniało to, że była w ich świecie outsiderką, że bez względu na to, jak ciepło ją witali, ten świat nie był _jej_ światem.
1 Cassoulet (fr.) – francuska odmiana caserrole, __ duszonej potrawki .
2 _Ou_, _peut_-_être_, _Mademoiselle_? (fr.) – a może panny?
3 _Les États_-_Unis_ (fr.) – Stany Zjednoczone.
4 William Thomas Murray (1877–1954), jeden z najpopularniejszych amerykańskich piosenkarzy z początku XX wieku.
5 Anthony Comstock (1844–1915), urzędnik pocztowy, założyciel Nowojorskiego Stowarzyszenia na rzecz Zakazu Rozpowszechniania Niemoralnych Czynów, w dużej mierze odpowiedzialny za wprowadzenie w życie przez amerykański Kongres ustawy zakazującej m.in. rozpowszechniania literatury „obscenicznej”.
6 Ustawa o szpiegostwie z roku 1917 – ustawa uchwalona wkrótce po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej; wprowadzała zakaz ujawniania informacji, które mogłyby zaszkodzić Stanom Zjednoczonym, a w latach 1918–1921, na mocy poprawek, zabraniała jakiegokolwiek „nielojalnego, bluźnierczego, obelżywego lub obraźliwego języka” przeciwko krajowi.
7 Valery Larbaud (1881–1957), francuski pisarz i tłumacz.
8 Léon-Paul Fargue (1876–1947), francuski poeta i eseista.
9 Jules Romains (1885-1972), francuski pisarz, dramaturg, nowelista; szesnastokrotnie nominowany do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.
10 _Vraiment_? (fr.) – Naprawdę?
11 Elizabeth Cady Stanton (1815–1902), jedna z pierwszych amerykańskich działaczek na rzecz praw kobiet.Rozdział 2
Księgarnia A. Monnier przyciągała Sylvię codziennie, zupełnie jakby była zahipnotyzowana śpiewem mitycznych syren.
Francuscy pisarze byli ciekawi tego, jakich amerykańskich i angielskich autorów znała, więc zaczęła im pożyczać swoje egzemplarze Wordswortha i Whitmana, a także starsze numery takich magazynów, jak „The Dial”, „The Egoist” czy „The Little Review”, które przywiozła z Londynu i Nowego Jorku. Napisała do matki z prośbą o przesłanie innych numerów, które miała w swojej biblioteczce w domu w Princeton, gdzie mieszkała jako dziecko.
Czasami Cyprian towarzyszyła jej w wypadach do księgarni – paliły wtedy razem i plotkowały szeptem, co trochę zwiększało pewność siebie Sylvii w obecności Suzanne. Cyprian ściszała głos i tylko w obecności Sylvii nazywała Suzanne _la crapaudette_, co oznaczało pewną odmianę ropuchy, choć tak naprawdę chciała powiedzieć, że Suzanne była pochlebczynią12.
– Nie masz racji – protestowała Sylvia, mimo że zazdrość kazała jej się cieszyć nieżyczliwą krytyką w ustach siostry. – Księgarnię wymyśliła i ona, i Adrienne.
– W takim razie dlaczego jej imię i nazwisko nie widnieją na szyldzie nad wejściem, co?
– Pewnie dlatego, że to rodzice Adrienne przekazali pieniądze na otwarcie księgarni.
Cyprian potrząsnęła głową.
– Mówię ci, kryje się za tym coś więcej.
Nawet jeśli tak było, nie mówiło się o tym. Oficjalna wersja była taka, że dziewczyny zaprzyjaźniły się ze sobą, gdy chodziły do tej samej szkoły w Paryżu, potem pojechały razem do Londynu i tam w ich głowach narodził się pomysł założenia księgarni, którą otworzyły w 1915 roku. Sylvia nie wiedziała, czego zazdrościła im bardziej: naturalności i łatwości we wspólnym prowadzeniu interesów, niemal siostrzanej więzi scementowanej miłością do książek czy też aż nadto oczywistej bliskości fizycznej. Już nawet nie pamiętała, kiedy po raz ostatni się całowała. I choć miała jeden lub dwa krótkie romanse, nie mogła powiedzieć, aby kiedykolwiek była naprawdę zakochana. Na pewno nigdy nie była z nikim tak blisko jak Adrienne z Suzanne – one praktycznie tworzyły związek małżeński. W każdym razie na tyle, na ile mogły go tworzyć kobiety. Nie całowały się w księgarni, ale gdy jedną z nich gdzieś zapraszano, było jasne, że pojawi się też ta druga.
Sylvia nienawidziła się z powodu swojej zazdrości, szczególnie że Suzanne była dla niej bardzo miła. I to właśnie ona w pewne niedzielne popołudnie zebrała Sylvię, Adrienne i Cyprian i oznajmiła:
– Pokazują dzisiaj poprzednie odcinki _Judex_. Chodźmy obejrzeć.
Z kieszeniami wypchanymi brandy i laskami lukrecji Sylvia, Adrienne, Suzanne i Cyprian znalazły się w ciemnym kinie. Racząc się alkoholem, w zachwycie przeżywały losy bohaterów melodramatu. W przerwie Suzanne i Cyprian wyszły do toalety, a Adrienne nachyliła się do Sylvii i powiedziała:
– Twoja siostra jest prawie tak błyskotliwa jak ty.
Boże, jaki płomień wznieciły te słowa w sercu Sylvii.
– To miło, że tak uważasz, ale nie masz racji.
– Nie każda gwiazda jest Gwiazdą Polarną, _chérie_. Niektóre są mniej oczywiste, bardziej subtelne. Co nie znaczy, że są mniej ważne czy mniej jasne.
– Dziękuję. – Chciała powiedzieć znacznie więcej, na przykład to, że sama Adrienne była jak Słońce, najjaśniejsza gwiazda na firmamencie, dzieląca się swoim ciepłem ze wszystkimi. Ale nie mogła tego zrobić, bo pamiętała, że Suzanne w każdej chwili mogła wrócić z toalety. Wydawało jej się, że okropnie się zarumieniła, więc gdy ujrzała wracającą Cyprian, powiedziała Adrienne, że teraz jej kolej na toaletę.
Gdy po czterech godzinach cała czwórka wyszła z kina, na zewnątrz było już ciemno, a Cyprian stwierdziła:
– To było upokarzające doświadczenie, ale dziękuję, że zechciałyście kupić bilety i dołożyć się do mojego wynagrodzenia.
– Przecież byłaś cudowna! – wykrzyknęły w tym samym momencie Adrienne i Suzanne i zaczęły po kolei wymieniać ulubione sceny z siostrą Sylvii.
– To naprawdę miło, że tak sądzicie, ale teraz chciałabym się napić. Może pójdziemy do tej knajpki przy rue Edgar-Quinet?
Sylvia wstrzymała oddech, bo w jednym momencie poczuła tyle różnych rzeczy. Choć zakładała, że Adrienne i Suzanne wiedziały, że jest lesbijką, nigdy tego nie potwierdziła. Najwyraźniej jednak jej siostra uważała, że należy to ogłosić. Żadna z nich nie była w tym momencie odpowiednio ubrana, bo w lokalu, o którym mówiła Cyprian, kobiety nosiły kostiumy lub sukienki z cekinami. Jasne więc było to, po co Cyprian w ogóle o to zapytała.
Suzanne i Adrienne nawet nie mrugnęły. Teatralnie ziewając, Suzanne rzekła:
– Bardzo bym chciała wypić aperitif u Lulu w Le Monocle, ale to prawie jak występ. Wcale nie chce mi się przebierać, a wam?
– Mnie też nie – zgodziła się pospiesznie Sylvia. – Jestem zbyt zmęczona.
Ryzykowny krok Cyprian się zatem opłacił i jeśli któraś z nich miała wcześniej jakiekolwiek wątpliwości co do preferencji seksualnych pozostałych, to właśnie zostały one rozwiane.
Kontynuując filmową konwencję, Cyprian wysunęła dolną wargę i powiedziała:
– Jesteście takie nudne.
– Innym razem, _chérie_ – odezwała się Adrienne. – Znam pewne miejsce w pobliżu, gdzie podają cudowną solę duszoną w maśle.
– Trzymam cię za słowo – odparła Cyprian.
Ruszyły w kierunku bistro. Cyprian i Suzanne prowadziły, Adrienne wzięła Sylvię pod ramię, a ta oparła się o nią trochę bardziej, niż było to konieczne, wyczuwając jej pełne i miękkie kształty.
*
Gdy rozległ się alarm przeciwlotniczy, właśnie skończyły sprzątać puste butelki i ustawiać poprzesuwane krzesła po spotkaniu z André Spire’em13, które odbyło się wczesną jesienią. Zgodnie z tradycją towarzyszącą alarmom Suzanne podniosła butelkę z niewielką ilością bordeaux na dnie, stuknęła o butelkę stojącą obok i jednym radosnym haustem wypiła resztkę trunku.
Zakaszlała. Kaszel męczył ją bardziej, gdy dni stawały się coraz krótsze, a w powietrzu unosiła się wilgoć.
Sylvia wstydziła się swojej reakcji na duszności Suzanne. Na jej duszności i ciemnofioletowe worki pod oczami. Nie mówiło się o tym, ale Sylvia podejrzewała, że Suzanne ma gruźlicę. Galopujące suchoty. W pewnym sensie choroba ta doskonale pasowała do tej dickensowskiej piękności i jej równie pięknej wiktoriańskiej towarzyszki.
Choć niechętnie przyznawała się do tego nawet przed sobą, Sylvia zaczęła przychodzić do księgarni, kiedy wiedziała, że Suzanne tam nie będzie, ponieważ kaszel kazał jej każdego popołudnia oddawać się _grand_ „_petit somme_”14.
– Częściej przebywam wśród książek niż wśród ludzi – stwierdziła Adrienne pewnego leniwego popołudnia, gdy razem z Sylvią ustawiały na półkach najnowsze egzemplarze powieści.
– To tak jak ja!
Kobiety uśmiechnęły się do siebie ze zrozumieniem. Cudownie było usłyszeć, że ta bogini Odéonu, której towarzystwa poszukiwały wielkie umysły, także lepiej czuła się pośród książek niż pośród ludzi.
Adrienne zerknęła na pustą teraz księgarnię, a potem utkwiła spojrzenie swoich niebieskawozielonych oczu w Sylvii i powiedziała:
– Ale nawet ja od czasu do czasu muszę odpocząć od książek. Zaraz zamykamy. Czy miałabyś ochotę obejrzeć impresjonistów w d’Orsay? Zbyt długo już nie widziałam _Olimpii_.
I tak oto po godzinie stały przed wspaniałym obrazem Maneta przedstawiającym nagą prostytutkę, która wyzywająco spoglądała z płótna na Sylvię i Adrienne.
– Od niej wszystko się zaczęło – powiedziała Adrienne. – Wszystkie te obrazy, te Morisoty, Monety, Renoiry, Bonnardy i Cézanne’y, zawdzięczają jej tak dużo.
Sylvia zmrużyła oczy, przyglądając się alabastrowej skórze kobiety uchwyconej subtelnymi pociągnięciami pędzla, jej afrykańskiej służącej delikatnie zaznaczonej na drugim, ciemnym planie oraz układowi kwiatów w bukiecie, który pochyla ona w stronę swojej pani, namalowanymi tymi samymi, paradoksalnie czystymi kolorami. Sylvia sądziła, że obraz powinien ją podniecić, tak jak prawie sześćdziesiąt lat wcześniej po raz pierwszy podniecał gorszącą się publiczność, lecz tego dnia patrzyła na płótno raczej oczami koneserki, którą była Adrienne. Dostrzegła w nim narodziny nowoczesnej sztuki, postęp stopniowo ujawniający się w pracach Picassa, Matisse’a i Mana Raya, a także ludzi pióra, którzy śladem malarzy eksperymentowali z techniką, skupiając się na właściwościach języka, podobnie jak malarze skupiali się na właściwościach farby. Były to ich wspólne próby uchwycenia „współczesnego życia”, jak to ujął Baudelaire, z jego splendorem i groteskowością. Bo współczesne życie rzeczywiście było domeną bogów, co tak bezpośrednio wskazał Manet w tytule obrazu przedstawiającego modelkę pozującą jako prostytutka.
– To, że dorastałaś tu z tymi obrazami, musiało być niezwykłe – przyznała Sylvia. – Że to w _twoim_ kraju ukształtował się jeden z najważniejszych nurtów sztuki w historii.
Adrienne wysunęła dolną wargę, nadal przyglądając się _Olimpii_.
– Nie bardziej niezwykłe niż to, że rewolucja w twoim kraju stała się inspiracją dla innych.
Sylvia zaśmiała się z tego porównania.
– To już odległa przeszłość – stwierdziła. – A to – pokazała dłonią na _Olimpię_ – dzieje się nadal.
– Starożytny Rzym to odległa przeszłość – odparła Adrienne. – A rewolucje w Ameryce i we Francji zdarzyły się wczoraj. Przynajmniej tak to widzą Francuzi. Ten obraz ujrzał światło dzienne w 1863 roku, czyli po mniej niż stu latach od czasu powstania Deklaracji Niepodległości. No i coś tej deklaracji zawdzięcza. Głęboko wierzę, że wszystkie te dzieła sztuki mogły powstać dzięki niepodległości.
Sylvia wzięła głęboki wdech. Kiedy ostatni raz prowadziła taką rozmowę? I to z piękną kobietą, której skórę, oczy i umysł tak bardzo podziwiała? W mieście, które uwielbiała? Uczucia, które właśnie się w niej rodziły, przerastały ją. I choć towarzyszyło im wewnętrzne napięcie, pragnęła, aby trwały.
Niestety w tym samym momencie podszedł do nich strażnik i powiedział, że za dziesięć minut zamykają muzeum.
– _Adieu_, _Olimpia_ – rzuciła Adrienne. Z trudem oderwała wzrok od obrazu, popatrzyła na Sylvię i oznajmiła: – A teraz najwyższy czas, byś spróbowała najlepszej gorącej czekolady w Paryżu.
_Cudownie_! Sylvia też nie chciała, aby ten dzień się skończył.
– Prowadź! – zwróciła się do towarzyszki.
*
– Masz poważne kłopoty, moja droga – powiedziała Cyprian, gdy tydzień później wracały z zakupów do domu.
– To znaczy?
– Nie udawaj, to nie w twoim stylu. Mówię o Adrienne. Nie sądzę, aby _ménage à trois_ był tym, co najbardziej cię interesuje, siostrzyczko. Suzanne chyba też nie. Ale Adrienne może. Wydaje się taka… pomysłowa. A jej siostra Rinette najwyraźniej sypia i z Fargue’em, i ze swoim mężem.
Sylvia westchnęła. Nie było sensu zaprzeczać.
– Wiem, wiem. Ja… – _Zakochałam się w_ _Adrienne_. _Ale zaraz_… – Naprawdę myślisz, że Adrienne jest zainteresowana trójkątami?
Sylvia nawet nie chciała sobie wyobrażać takich pogmatwanych relacji. Słyszała wprawdzie opowieści o tym, co się działo w mieszkaniach paryskiej bohemy, ale na razie ani nie była tego świadkiem, ani tego nie doświadczyła. Zdecydowanie zresztą nie chciała myśleć w ten sposób o Adrienne. Wolała uważać ją za wierną Suzanne, choć sama nie była z tym szczęśliwa.
– Adrienne wydaje mi się kobietą otwartą na nowe doznania, taką, która szybko się nudzi.
– Cyprian, to, że ulega pokusie łakomstwa, nie oznacza od razu, że jest rozpustna. Zaczynasz myśleć jak Madame Bovary, co jest niebezpieczne.
Miała nadzieję, że wspomnienie najmniej przez nie lubianej powieści Flauberta – w której tytułowa Madame Bovary, tylko dlatego że jest kobietą, nie zna umiaru właściwie w niczym, poczynając od wydatków, a kończąc na upodobaniach seksualnych – pomoże Cyprian zrozumieć, jak błędne jest jej myślenie o Adrienne.
Ale jej siostra jedynie wzruszyła ramionami.
– Może nie jest.
Czasami Cyprian była bardzo irytująca.
Ale, ale. Sylvia cieszyła się z towarzystwa siostry, w czasie gdy starała się wymyślić, co ma dalej robić w życiu. Jej esej o Hiszpanii zmierzał donikąd, a ona sama miała już trzydzieści lat. Potrzebowała w życiu _celu_. Nie mogła przecież w nieskończoność za darmo pomagać Adrienne w księgarni, szczególnie biorąc pod uwagę charakter rodzącego się w niej uczucia.
*
Właśnie gdy zaczęła rozpaczać nad tym, że nie umie znaleźć swojej życiowej drogi, wpadła na pewien pomysł.
Własna księgarnia.
Miejsce, które przyciągałoby takich samych ludzi, jakich wabiła księgarnia Adrienne. Ale gdzieś w dużym oddaleniu od tej księgarni, którą Sylvia tak polubiła, i od jej właścicielki, którą zaczynała lubić za bardzo. Nowy Jork był wystarczająco daleko, by nie wystawiać jej serca na próbę.
Tak, księgarnia! Jej własna. Pomysł rósł w niej i dojrzewał, aż w końcu nie mogła się powstrzymać i podzieliła się nim z Adrienne i Suzanne, gdy przygotowywały lokal na wieczór czytelniczy, ustawiając krzesła i butelki wina. Chciała powiedzieć o tym samej Adrienne, ale Suzanne nie opuszczała ich ani na chwilę.
– Myślałam o otworzeniu francuskojęzycznej księgarni w Ameryce – powiedziała w zamyśleniu Sylvia, starając się nie zdradzać zbyt wiele entuzjazmu.
– Cudowny pomysł! – wykrzyknęła Suzanne, co natychmiast zmusiło ją, by zgiąć się wpół w napadzie kaszlu.
Adrienne podbiegła do Suzanne, objęła ją jedną ręką, a drugą położyła jej na plecach i zaczęła ją masować między łopatkami, wykonując koliste, uspokajające ruchy dłonią.
_Co to za uczucie_?
– Tak, to świetny pomysł – zgodziła się Adrienne, patrząc na prostującą się Suzanne.
– Ale co my zrobimy bez ciebie tutaj, w Paryżu?
Sylvia poczuła, jak jej serce podskakuje z radości, że ktoś w ogóle może za nią tęsknić.
– Mnie też będzie was brakowało.
– Ameryka to twój dom – kontynuowała Adrienne z żalem (żalem? naprawdę?) w głosie.
– Wcale nie jestem już tego taka pewna. Przez ostatnich kilka miesięcy lepiej się czułam tutaj.
– I my też, odkąd cię poznałyśmy.
Suzanne znowu zakaszlała, a Adrienne znowu zaczęła ją masować po plecach.
Sylvia poczuła ukłucie w sercu. _Nowy Jork_. Może jednak za blisko?
*
Rozumiała, że musi wyjechać z Paryża ze względu na swoje uczucia, ale nie była gotowa, by całkowicie porzucić Europę i zająć się księgarnią w Nowym Jorku. Kiedy więc zobaczyła ogłoszenie Czerwonego Krzyża w sprawie naboru wolontariuszy do Serbii, poczuła ekscytację. Nigdy nie była w Belgradzie i chciała wspomóc walczących. „Powołanie do służby jest równie szlachetne jak powołanie Boże”, mawiał zawsze jej ojciec, a Sylvia już wcześniej, w 1916 roku, zgłosiła się jako wolontariuszka, by pracować na roli, w ten sposób wspierając francuskich rolników. Nie było to wprawdzie opatrywanie ran ani prowadzenie ambulansu, ale sama praca, choć ciężka, dawała jej satysfakcję, a ona tęskniła za właśnie takim sensem w swoim życiu i za oczyszczającym wysiłkiem fizycznym.
Dlatego też pod koniec 1918 roku znalazła się prawie dwa tysiące kilometrów od Paryża, w spodniach khaki i z plecakiem wyładowanym metalowymi kubkami i kilkoma cennymi woluminami. Wśród nich był _Portret artysty w wieku młodzieńczym_ Joyce’a, do którego ostatnio ponownie zatęskniła. Główny bohater, który szukał w życiu czegoś znaczącego, był dla niej dużą pociechą. Identyfikowała się z intelektualnym dążeniem Stephena Dedalusa do odnalezienia sensu, a opisy pożądania, które chwilami w zbawienny sposób tłumiły jego nadmierny intelektualizm, pośrednio przynosiły jej ulgę. _Jak by to było_, _gdyby pochłaniała mnie pasja pozwalająca zapomnieć o_ _innych kłopotach_?
Skupiała się na potrzebach mieszkańców podbelgradzkich wiosek i zmuszała ciało do ciężkiej i wyczerpującej pracy, w ten sposób próbując nie myśleć o swoich pragnieniach. Choć pokój został podpisany wkrótce po jej przyjeździe, miny przeciwpiechotne wciąż stanowiły zagrożenie, a brak zaufania po obu walczących stronach nie zniknął. Dlatego od czasu do czasu zdarzała się wymiana ognia, zranieni odłamkami wymagali opieki, a wszyscy, młodzi i starzy, potrzebowali koców, ubrań, butów, mydła i jedzenia. Sylvia pełniła funkcję pielęgniarki, sanitariuszki i dobrej cioci, pisała listy, czytała opowiadania, cerowała skarpetki, trzymała za rękę i robiła wszystko, czego ludzie potrzebowali. Zauważyła, że za każdym razem, gdy rozlegał się głośny dźwięk, nawet tak oczywisty, przynajmniej dla niej, jak trzaśnięcie drzwiami czy nierówny stukot silnika, młodzi mężczyźni, których spotykała na szpitalnych oddziałach, w barach czy na placach, kurczyli się w sobie, wzdrygali, a nawet kucali i chowali w wywróconych do góry nogami pojemnikach na śmieci. Zadziwiające, że ci biedni, żyjący w strachu chłopcy w ogóle się w nich mieścili.
Sylvia starała się nie zwracać uwagi na popękaną i krwawiącą od pracy na mrozie skórę dłoni, dopóki pewna życzliwa dziewczyna z Węgier nie dała jej maści, która śmierdziała owczym moczem, ale zabezpieczyła jej ręce podczas najmroźniejszych miesięcy. Szybko przekonała się, że jej praca stała się fizyczną mordęgą, ale nie wzbudzało to w niej niechęci. Wieczorem, gdy kończyła obowiązki, kładła się na twardej pryczy, zapalała świeczkę i w jej blasku czytała. Tak, czytała oczywiście _Portret_, ale to poezja Whitmana często kołysała ją do snu. _Źdźbła trawy_, tomik wierszy w miękkiej oprawie, który tak uwielbiała, był jak książeczka do nabożeństwa przynosząca ukojenie i poczucie obecności kogoś bliskiego. Słowa poety czasami budziły pragnienia i tęsknoty, rodzące się, gdy zatrzymywała wzrok na linijce z wiersza _From Pent_-_Up Aching Rivers_: „Ach, ucieknijmy ty i ja od całej reszty i pójdźmy gdzie oczy poniosą, wolni, sami dla siebie prawem, / Dwa jastrzębie w przestworzach, dwie ryby w odmętach, nie bardziej same dla siebie prawem niż my”15. Tęskniła za taką właśnie, niepodległą wobec prawa towarzyszką życia, choć wiedziała, że sam Whitman miał wielu towarzyszy. Nigdy się nie ożenił i nigdy z nikim nie zbudował partnerskiej relacji, takiej jak relacja Adrienne i Suzanne. Na pewno wiedział, co to bliskość, i czuł potrzebę tworzenia związku. Ale to jego poezja, jego _praca_, stała się jego dzieckiem.
Sylvią zawładnęła myśl, że praca może dawać w życiu największe spełnienie. Zastanawiała się nad tym, gdy przyszywała guziki i jeździła ciężarówką po zakurzonych drogach, rozwożąc konserwy i w ten sposób odsuwając od siebie obrazy romantycznych uniesień związanych z Adrienne. Choć bardzo ceniła to, co robiła w Serbii, nie było to jej wymarzone zajęcie na całe życie. Była zbyt podobna do swojej matki, za bardzo lubiła paryskie życie, błyskotliwe rozmowy i wykwintne potrawy. Gdyby kiedykolwiek otwarcie się do tego przyznała, Cyprian by triumfowała. Na myśl o tym Sylvia nie mogła powstrzymać uśmiechu.
_Francuska księgarnia w_ _Nowym Jorku_ – _tak_, _to było to_. Adrienne Monnier pokazała jej, że życie wśród książek jest nie tylko możliwe, ale i _wartościowe_. W chwilach oddechu lub podczas wykonywania nieabsorbujących umysłu zajęć Sylvia porządkowała książki na półkach i przestawiała meble w wyobrażonej przestrzeni. Księgarnię wypełniałoby ciepłe światło, a w czasie długich zimowych dni Sylvia serwowałaby herbatę. Urządzałaby kolacje, na które zapraszałaby wykładowców literatury francuskiej z uniwersytetów Columbia czy Princeton, a także lokalnych autorów zaznajomionych z twórczością Flauberta i Prousta. Jedliby solę duszoną w maśle oraz wołowinę po burgundzku, delektując się winami z Burgundii i Bordeaux, i dyskutowaliby o najnowszej literaturze i sytuacji na świecie po wielkiej wojnie. W księgarni bywałyby ważne postacie z literackiego świata – może sama Margaret Anderson z pisma „The Little Review” zostałaby stałą bywalczynią. Może Sylvia spotkałaby w Nowym Jorku swoją własną Suzanne, bo w okolicach Washington Square kobiety mogły spokojnie mieszkać razem, nieniepokojone przez sąsiadów. Może nie musiałaby wtedy beznadziejnie tęsknić za kruczoczarną dziewczyną z Dzielnicy Łacińskiej.
Niestety, jej matka, która zapaliła się do pomysłu córki i z dużym entuzjazmem poszukiwała odpowiedniego lokalu na Manhattanie, w jednym z listów określiła swoje wysiłki jako szukanie wiatru w polu. Napisała:
_Prawie wszyscy trochę żałują zawieszenia broni_, _bo dzięki wojnie ceny wynajmu utrzymywały się na niskim poziomie_. _Teraz jednak panuje powszechny optymizm i_ _pieniądze płyną szerokim strumieniem przez miasto_, _zupełnie jakby ludzie chcieli zdążyć przed prohibicją_. _To z_ _kolei zawyża wszystkie ceny_.
Pesymizm matki kazał Sylvii przemyśleć plany na przyszłość, ale wcale jej nie zniechęcił. Chciała otworzyć księgarnię – jeśli nie w Nowym Jorku, to może w Bostonie. Albo w Waszyngtonie. W każdym razie nie miała zamiaru się poddawać.
Jej siostra Holly przysłała jej list, w którym dzieliła się świetnymi wiadomościami i przypominała, jak ważna jest wytrwałość:
_Powszechne prawo wyborcze w_ _końcu stało się faktem_! _O_ _to walczyłyśmy_! _Nie mogę się doczekać chwili_, _kiedy zagłosuję po raz pierwszy_, _i_ _nie obchodzi mnie_, _co mówią inni_ – _nie szkodzi_, _że ceną prawa kobiet do głosowania była w_ _tym kraju prohibicja_, _na którą_, _jak wiesz_, _czekało tyle naszych sióstr sufrażystek_. _Czasami miałam wrażenie_, _szczególnie pod koniec_, _że więcej kobiet chciało powstrzymać swoich mężczyzn od picia, niż zmienić kraj_, _głosując_. _Praca w_ _kuchni chyba jednak nadal nadaje sens życiu naszej płci_.
Tylko jeden list zaniepokoił Sylvię – list od Adrienne.
_Suzanne wyszła za mąż za syna przyjaciela jej ojca_, _który kochał się w_ _niej od lat_. _No cóż_, _któż się w_ _niej nie kochał_? _Są zadowoleni razem_, _ale brakowało mi jej_, _gdy pojechali w_ _podróż poślubną_. _Na szczęście gdy zjawili się w_ _Paryżu_, _Suzanne wróciła do księgarni_, _więc wszystko jest po staremu_.
Sylvia czytała ten fragment tyle razy, że słowa zaczęły jej się rozmywać przed oczami. To małżeństwo było chyba małżeństwem z rozsądku, bo – jak sądziła Sylvia – Suzanne w przeciwieństwie do Cyprian pozostawała obojętna na przyjemności zapewniane przez mężczyzn. Sylvia nigdy nie widziała jej w towarzystwie żadnego amanta. Nie rozumiała, kto właściwie czerpał z tego korzyść. Co zyskiwał pan młody, co panna młoda, a co kochanka panny młodej? Czy było to jakoś związane ze stanem zdrowia Suzanne? Adrienne o tym nie napisała, a Sylvia nie zadawała pytań.
Gdy skończył się kontrakt Sylvii z Czerwonym Krzyżem, wiedziała, że nadszedł czas, by rozpocząć nowy rozdział życia. Miała też jednak świadomość, że najpierw musi raz jeszcze pojechać do Paryża. Był on dla niej jak śpiew syreny, opóźniający jej następny krok.
Tak, to była syrena.
Dlaczego w takim razie brzmiała bardziej jak stęskniony głos Penelopy, żony Odyseusza, wzywający go do powrotu do domu z bezkresnej przestrzeni, która ich rozdzielała?
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
12 W języku angielskim pochlebca to _toady_ – słowo to pochodzi od rzeczownika _toad_, czyli ropucha.
13 André Spire (1868–1966), francuski pisarz i poeta.
14 _Grand_ „_petit somme_” (fr.) – przedłużająca się drzemka.
15 Tłum. P. Pieńkowski.