- promocja
Księżna Diana - ebook
Księżna Diana - ebook
Kiedy oświadczał się jej brytyjski następca tronu, zrobił to w ogrodzie swojej wieloletniej kochanki. Czuję się jak owca prowadzona na rzeź i wiem, że nic nie mogę zrobić. To wesele to najgorszy dzień w moim życiu. Gdybym to ja mogła decydować – chciałabym, żeby zabrał swoją kobietę i zniknął z mojego życia – zwierzała się jeszcze przed ślubem, na który czekał cały świat.
Stała się prawdziwą inspiracją i natchnieniem dla setek milionów ludzi, ale w życiu prywatnym przez kolejnych piętnaście lat żyła w cieniu innej kobiety, którą w poczuciu rozpaczliwej bezradności nazwała rottweilerem. Jej tragiczna, tajemnicza śmierć, kiedy w końcu odnalazła miłość u boku innego mężczyzny, do dziś budzi olbrzymie kontrowersje.
Zazdroszcząc Dianie przepychu królewskiego dworu, warto pamiętać jak bardzo trudno o szczęście w blasku fleszy. Ta pasjonująca biografia, pierwsza pisana z polskiej perspektywy, to swoisty hołd złożony tej wspaniałej kobiecie. Pozostanie w sercach i naszej pamięci na zawsze.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15275-5 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nieszczęśliwe dzieciństwo, kłopoty z samooceną i bulimia – tak wyglądały wczesne lata życia Diany Spencer. Jednak potem los obdarzył ją życiem jak z bajki: książę, następca tronu z rodu Windsorów, wybiera Dianę na żonę, mają wspaniały ślub, z karocą i bajeczną białą suknią, uroczystości odbywają się w najważniejszej świątyni Londynu – Westminster Abbey – zainteresowanie prasy jest nieprawdopodobne. Diana zostaje prawdziwą księżniczką i, zakochana w księciu, rodzi mu dwóch synów. Bajka powinna zakończyć się słowami: „I żyli długo i szczęśliwie…”.
Jednak prawda jest zupełnie inna. Książę nie pokochał swojej pięknej i życzliwej żony. Następca tronu zainteresowany był wyłącznie Camillą Shand, najstarszą córką majora Bruce’a Shanda i Rosalind Cubitt, z którą łączyły go młodzieńcza miłość i wspólne zainteresowania, a Diana, wbrew swej woli, musiała dzielić się mężem. Młoda żona była niedoświadczoną dziewicą, bez skłonności do flirtowania z mężczyznami, chciała wieść spokojne życie z mężem i synami, ale nie było jej to dane. Jej mąż, książę Karol, nie miał z nią wspólnych tematów i nie dbał o dobre relacje ze swoją żoną. W efekcie choroba Diany, bulimia, nasiliła się jeszcze bardziej, a nieszczęśliwa księżna objadała się nocami. Gdy pokazywała się wśród poddanych, w eleganckich sukniach i ze smutnym uśmiechem na twarzy, zarówno dziennikarze, jak i poddani zwracali uwagę głównie na nią, a nie na jej męża – następcę tronu. Była zaangażowana w działalność charytatywną, odwiedzała chorych i cierpiących, także umierających na AIDS, którym jako jedna z nielicznych możnych tego świata nie bała się podać ręki, dbała o cierpiące dzieci w szpitalach i przytułkach, z niekłamaną odwagą walczyła o zakaz stosowania min przeciwpiechotnych, pośrednio przyczyniając się do ratyfikowania przez Wielką Brytanię konwencji ottawskiej, dotyczącej zakazu stosowania min tego rodzaju. Zyskała tytuł: „Królowa ludzkich serc”.
Jej powszechnej sympatii i poparcia nie popsuł ani rozwód z księciem Karolem, ani to, że naraziła się całej królewskiej rodzinie Windsorów, zdradzając prasie sekrety małżeńskiego pożycia i wywołując tym skandal, który zatrząsł fundamentami brytyjskiej monarchii. Wówczas wzrosła popularność porzuconej, zdaniem wielu, księżniczki o gołębim sercu, pełnej współczucia dla innych, zwłaszcza cierpiących. Diana Spencer mimo woli stała się pierwszą w historii celebrytką z wyższych sfer oraz ikoną mody. Księżna Walii była także dla wielu ucieleśnieniem ideału współczesnej kobiety: niezależnej, wolnej, potrafiącej wzbudzić zainteresowanie i uznanie swoją wewnętrzną siłą i niekłamaną charyzmą, niezaniedbującej przy tym swoich rodzicielskich obowiązków. Po latach okazało się, że to właśnie ona korzystnie wpłynęła na postrzeganie rodziny królewskiej i monarchii przez obywateli brytyjskich i cały świat. Paradoksalnie to właśnie Diana, jako jedyna członkini klanu Windsorów, rozumiała, co znaczy być księżną u schyłku XX stulecia, i to właśnie ona sprawiła, że anachroniczna instytucja, jaką niewątpliwie jest monarchia, nabrała nowego blasku. „Królowa ludzkich serc” jest dla wielu przede wszystkim symbolem współczesnej Wielkiej Brytanii – państwa wielonarodowego, wielokulturowego, ale tolerancyjnego i wolnego od rasizmu oraz wszelkich uprzedzeń.
Kiedy świat dowiedział się o tragicznej śmierci księżnej Walii, zarówno pod pałacem Buckingham, jak i Kensington, gdzie zamieszkała po separacji z następcą tronu, pojawiły się tłumy, a londyńskie chodniki pokryły się kwiatami. Telewizje z całego świata pokazywały rozpaczających ludzi, którzy opłakiwali tę niezwykłą kobietę, choć wielu nawet nie miało okazji spotkać ją osobiście. Jej pogrzeb transmitowały niemal wszystkie stacje telewizyjne na świecie, obejrzało go około dwóch i pół miliarda ludzi, podczas gdy Matce Teresie z Kalkuty, która zmarła w tym samym tygodniu co księżna, poświęcono znacznie mniej czasu antenowego…
Ale jaka naprawdę była Diana Spencer? Czytając wspomnienia o księżnej spisane przez tych, którzy znali ją osobiście, można odnieść wrażenie, że księżnej daleko było do jej medialnego wizerunku, który zresztą sama starannie wykreowała. Jej podwładni z jednej strony utyskiwali często na jej zmienne nastroje, kiedy w mgnieniu oka przechodziła ze stanu euforii do stanu czarnej rozpaczy, humory i niesprawiedliwe traktowanie oraz wyniosłość, ale z drugiej podkreślali, że kiedy tylko chciała, potrafiła być wyjątkowo wyrozumiała i bezpośrednia. Jej zaangażowanie we wszelkiego rodzaju akcje charytatywne było przez niektórych odbierane jako gra, chęć zwrócenia na siebie uwagi mediów oraz element budowania swego image’u. Przy tej okazji należałoby zweryfikować tezę o jej „niewybitnej inteligencji”, gdyż osoba niezbyt lotna nie potrafiłaby przecież tak skutecznie manipulować mediami, jak czyniła to Diana. Księżna Walii umiejętnie też walczyła o pozyskanie sympatii opinii publicznej, co bardzo negatywnie odbiło się na wizerunku jej małżonka, ponoć znacznie inteligentniejszego i z pewnością lepiej wykształconego. Należy też się zastanowić, czy rzeczywiście to wyłącznie Karol jest winny rozpadu małżeństwa, i obalić mit „niegodziwej Camilli”, „rottweilera” (jak określała ją księżna Diana) czyhającego na męża niewinnej kobiety. I wreszcie trzeba ustalić, ile prawdy jest w pogłoskach o zamachu, którego księżna padła ofiarą.
Niniejsza publikacja stanowi próbę przedstawienia prawdziwego wizerunku Lady Di, zarówno z jej wadami, od których nie była wolna, jak i pięknymi cechami charakteru, z których słynęła. Poznajmy więc „Królową ludzkich serc”, kobietę, która jeszcze za życia stała się legendą.Dziewczynka, która powinna być chłopcem
Kiedy późnym popołudniem 1 lipca 1961 roku w Park House w Sandringham na świat przyszła trzecia córka wicehrabiego Althorp, jej ojciec, Edward John Spencer, zwany w rodzinie Johnnym, umiejętnie ukrywając rozczarowanie, iż jego nowo narodzone dziecko nie jest chłopcem, głośno wyraził zadowolenie ze świetnej kondycji noworodka – dziewczynka była zdrowa, śliczna, ważyła trzy i pół kilo. Jednak, zdaniem wicehrabiego, jego trzecie dziecko miało jedną poważną „wadę” – nie było chłopcem, który, zgodnie z prawem, mógłby odziedziczyć tytuł i majątek Spencerów. Młodsza o dwanaście lat od trzydziestosiedmioletniego wicehrabiego małżonka, Frances, córka barona Fermoya, rodziła tylko dziewczynki: w marcu 1955 roku – Elizabeth Sarah Lavinię, a w lutym następnego roku – Cynthię Jane. W domu wobec obydwu starszych sióstr używano ich drugich imion, w przypadku pierwszej – Sarah, a w przypadku drugiej – Jane, i tak zostało do dzisiaj. W styczniu 1959 roku, a więc jedenaście miesięcy przed narodzinami Diany, lady Frances powiła oczekiwanego przez jej męża syna, jednak duży, bo czterokilogramowy chłopiec urodził się z tak poważną wadą rozwojową płuc, że zmarł zaledwie dziesięć godzin po przyjściu na świat. Jego zrozpaczonej matce nie dane było go nawet zobaczyć, nie trzymała go w ramionach, ale narodziny Johna, jak nazwali go rodzice, obudziły w Spencerach nadzieję, że jednak w końcu doczekają się dziedzica. Kiedy więc żona wicehrabiego po raz czwarty była w ciąży, spodziewano się, że wreszcie obdarzy małżonka zdrowym potomkiem płci męskiej. Cała rodzina wierzyła w to tak bardzo, że wybrano imiona wyłącznie dla chłopca, a tymczasem na świat przyszła trzecia dziewczynka.
Rozczarowani rodzice wybrali dla niej imiona dopiero tydzień później, decydując się nazwać noworodka Diana Frances. Drugie imię dziewczynka odziedziczyła po matce, natomiast pierwsze – po przodkach z rodziny Spencerów. Małą Dianę ochrzczono 30 sierpnia 1961 roku w kościele św. Marii Magdaleny w Sandringham. Jej chrzestni, choć bogaci, nie mogli poszczycić się arystokratycznym rodowodem, natomiast w przypadku chłopca, którym niestety nie była, ceremonia chrztu miała odbywać się w Opactwie Westminsterskim, a na chrzestnych przewidziano członków najznamienitszych angielskich rodów, w tym królową Elżbietę II. Panna Spencer miała aż dwóch ojców chrzestnych i trzy matki chrzestne: przyjaciela ojca i prezesa słynnego domu aukcyjnego „Christie’s” Johna Floyda, kuzyna wicehrabiego – Alexandra Gilmoura, oraz dwie sąsiadki i przyjaciółki rodziny – Sarah Pratt i Carol Fox. Najważniejsza w tym gronie była niewątpliwie trzecia matka chrzestna małej Diany – lady Mary Colman, siostrzenica królowej matki. Ciekawe, czy zawiedziony ojciec uwierzyłby, że to właśnie ta niechciana córka, która ku rozpaczy wicehrabiego nie była upragnionym synem, rozsławi jego nazwisko na cały świat?
W swojej ojczyźnie Spencerowie byli bardzo dobrze znani i nie potrzebowali żadnego rozgłosu. W przeciwieństwie do dynastii Windsorów od wieków byli związani z Anglią. Jak głosiła rodzinna tradycja, ich przodek miał dopłynąć w 1066 roku do Anglii z Wilhelmem Zdobywcą, a ich rodzina była blisko związana z panującymi władcami. W XV wieku zdobyli fortunę, handlując owcami. Król Karol I nadał rodzinie tytuł hrabiowski, rodowy herb oraz motto „Boże, broń racji”. Spencerowie byli dumni z tego, że w ich żyłach płynie krew Stuartów, bo wśród nich znajdowały się nieślubne dzieci królów z tej dynastii: potomkowie Karola II i Jakuba II, co z dumą przypomnieli przy okazji ślubu Diany z księciem Karolem. Spencerowie czuli się w królewskich rezydencjach niemal jak we własnym domu, gdyż, oczywiście od czasów, gdy zostali hrabiami, sprawowali różne, mniej lub bardziej zaszczytne, dworskie urzędy. Wśród przodków księżnej Diany nie brakowało paziów, rycerzy Orderu Podwiązki ani honorowych doradców monarchów. Jeden z jej znamienitych antenatów, 2. hrabia Spencer John Singleton Copley, był pierwszym lordem admiralicji (dowódcą marynarki wojennej) w rządzie Williama Pitta Młodszego, natomiast 3. hrabia Spencer John Charles Spencer – poważnym kandydatem na premiera, jednak sprawował „tylko” funkcję ministra. Kobiety z tej rodziny bywały damami dworu królowych, często też piastowały prestiżową funkcję Lady of the Bedchamber, nadzorując sypialnie królowej lub małżonki władcy. Oprócz pokrewieństwa ze Stuartami Spencerów łączyły także więzy krwi zarówno z książętami Marlborough, Devonshire i Abercorn, jak i z siedmioma prezydentami USA, w tym z Franklinem Delano Rooseveltem. Złośliwi twierdzili także, iż ich dalekim krewnym był sławny amerykański gangster Al Capone, ale do tego pokrewieństwa, ze zrozumiałych względów, rodzina Diany (przynajmniej oficjalnie) się nie przyznawała.
Jack Spencer, ojciec Johna i dziadek przyszłej księżnej Walii, dzierżył tytuł 7. hrabiego Spencer, mieszkając w rodowej rezydencji Spencerów w Althorp, posiadłości o powierzchni trzynastu tysięcy akrów, której sercem był wspaniały dwór jakobiński, będącej w posiadaniu rodziny od XVI wieku. Hrabia dbał o rezydencję z wyjątkową troską. Niektórzy uważali nawet, że z przesadną, nadając gderliwemu hrabiemu przydomek „hrabia kustosz”, bo arystokrata rzeczywiście zachowywał się, jak na muzealnego kustosza przystało, z lubością oprowadzając gości po wszystkich zakamarkach swego domostwa i opowiadając im ze szczegółami historię każdego obrazu i niemal każdego przedmiotu znajdującego się w jego posiadaniu. Przy tym nie zwracał uwagi, czy oprowadzani w ogóle są tym zainteresowani. Ponoć osobiście odkurzał co cenniejsze okazy ze swojej kolekcji, a kiedy goszczący w jego rezydencji Winston Churchill nieopatrznie zapalił cygaro w pałacowej bibliotece, hrabia bezceremonialnie wyrwał mu je z ust i zgasił w popielniczce, oznajmiając zdumionemu politykowi, że dym szkodzi zgromadzonym tam cennym manuskryptom. Gwałtowny charakter hrabiego nie sprzyjał jego kontaktom z synem, z którym był wiecznie skłócony, podobnie jak z większością krewnych. Jedyną osobą radzącą sobie z jego wybuchowym temperamentem była jego małżonka, Cynthia Elinor Beatrix, córka 3. księcia Abercorn, Jamesa Hamiltona, ukochana babcia księżnej Diany. Hrabina słynęła z wyjątkowo łagodnego charakteru i anielskiej dobroci, włączała się w działalność charytatywną, odwiedzając chorych i ubogich w domach opieki i przytułkach. To właśnie po niej, zdaniem większości biografów, przyszła księżna Walii odziedziczyła empatię i współczucie dla chorych i poszkodowanych przez los.
Althorp, rodowa rezydencja Spencerów
Wywodzący się z Irlandii Fermoyowie, a więc dalecy przodkowie Diany Spencer, też mieli powody do dumy: król Jerzy V (dziadek Elżbiety II) przyznał Maurice’owi Roche, przyjacielowi swego syna, księcia Yorku, późniejszego króla Jerzego VI, tytuł 4. barona Fermoy oraz Park House w dzierżawę. Była to rozległa posiadłość wybudowana dla gości odwiedzających pobliską rezydencję monarszą w Sandringham House, gdzie po dziś dzień Windsorowie spędzają święta Bożego Narodzenia. Babka księżnej Walii ze strony matki, Ruth Sylvia Gill, wywodząca się ze Szkocji, w młodości była utalentowaną pianistką, która porzuciła karierę dla małżeństwa, ale nie zrezygnowała ze swojej pasji, wręcz przeciwnie: w 1951 roku stworzyła, odbywający się do dziś, Festiwal Sztuki i Muzyki w King’s Lynn. A ponieważ cieszyła się przyjaźnią królowej matki, była jej damą dworu, a później – damą dworu jej córki, z łatwością udało jej się namówić żonę Jerzego VI do objęcia patronatem tej imprezy, co podniosło prestiż wydarzenia. W efekcie do King’s Lynn przyjeżdżali muzycy z całego świata, włącznie z Yehudi Menuhinem. Jej mąż, członek Partii Konserwatywnej, zajmował się polityką, a w 1931 roku został wybrany na burmistrza King’s Lynn.
Maurice i Ruth doczekali się trójki dzieci, jednego syna i dwóch córek, z których młodsza – Frances Ruth – w 1954 roku wyszła za mąż za wicehrabiego Edwarda Johna Spencera. Niestety Frances nie była szczęśliwa w związku z arystokratą, bo zamiast obdarzyć go synem, rodziła córki. A ponieważ dawniej nie wiedziano jeszcze, że o płci dziecka decydują chromosomy otrzymane od ojca, winą za brak syna obarczano kobiety. Tak było również w przypadku małżeństwa Spencerów. Nieszczęsna Frances nie tylko musiała wysłuchiwać zarzutów i narzekań swego męża, który sfrustrowany brakiem męskiego dziedzica coraz częściej sięgał po alkohol, lecz także zmuszona została do przejścia wielu upokarzających badań w prestiżowych i ekskluzywnych klinikach ginekologicznych. Jej małżonek koniecznie chciał wiedzieć, na czym polega jej „ułomność”. Dlatego, aby odkryć przyczynę problemów, nie tylko jeździł z nią do placówek i gabinetów lekarskich, lecz także w stanie upojenia alkoholowego stosował wobec niej przemoc fizyczną. Oczywiście Frances była niewinna, dowiodła tego, rodząc zdrowego chłopca. Upragniony dziedzic, Charles Edward Maurice Spencer, przyszedł na świat 20 maja 1964 roku, co jego matce dało poczucie spełnionego obowiązku. John był szczęśliwy, a dziedzica nazwiska ochrzczono zgodnie z planem w Opactwie Westminsterskim. Zgodnie z wcześniejszymi planami jego matką chrzestną została królowa.
Jednak narodziny Charlesa nie poprawiły stosunków między jego rodzicami. Frances miała dosyć życia w związku, w którym traktowano ją nie jak partnerkę, a kobietę mającą wyłącznie rodzić dzieci, wcześniej obarczając ją winą za brak męskiego potomka. Osamotniona i niekochana postanowiła poszukać szczęścia i miłości poza małżeństwem. Frances zakochała się w mężczyźnie jakże odmiennym od jej męża, wywodzącym się spoza jej sfery i niemającym nic wspólnego z arystokracją i śmietanką towarzyską, w której kręgach dotąd obracała się jej rodzina. Tym mężczyzną był czterdziestodwuletni Peter Shand-Kydd, zapalony żeglarz i zamożny biznesmen, spadkobierca dobrze działającego przedsiębiorstwa produkującego tapety, właściciel dużego majątku, w skład którego wchodziły posiadłości w Anglii, Szkocji i Australii. A co ważniejsze – człowiek obdarzony niezwykłym urokiem osobistym i błyskotliwym poczuciem humoru. Być może Frances zafascynowało w nim również to, że Peter lekceważył wszelkie arystokratyczne tytuły i związane z tym zaszczyty. Bywał w pałacu Buckingham, raz nawet otrzymał zaproszenie na obiad z królową Elżbietą II, ale nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Monarchinię uznał za nudziarę, a pałac nazwał „straszną ruderą”.
Rozczarowana małżeństwem i wiecznie niezadowolonym, brutalnym mężem, Frances zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia i postanowiła zrobić wszystko, by go zdobyć. Był jednak jeden problem: pan Shand-Kydd był szczęśliwym małżonkiem malarki Janet Munro Kerr i ojcem trojga małych dzieci. Jednak hrabina wcale się tym nie przejęła. „Ona jest ostra, jest drapieżnikiem – stwierdził po wielu latach jeden z synów Petera. – Kiedy upatrzyła sobie mojego ojca, moja matka nie miała najmniejszych szans”. „Drapieżna” hrabina zaczęła romansować z Peterem, postanawiając rozstać się z mężem, i w 1967 roku przeniosła się do wynajętego mieszkanka w londyńskiej dzielnicy Chelsea, gdzie mogła spotykać się z kochankiem. Zdumionemu małżonkowi oświadczyła, że chce rozwodu, żądając jednocześnie opieki nad dziećmi.
Wówczas hrabia Spencer ku własnemu przerażeniu przekonał się, że Frances, która tak długo nie mogła mu dać dziedzica, jest miłością jego życia, i postanowił ją odzyskać. Kajał się, przepraszając za wcześniejsze postępowanie, i błagał, by do niego wróciła. W końcu kobieta mu uległa i próbowała odbudować relacje z hrabią. Nie było to łatwe, bo Johnny nie mógł znieść tego, że jego ukochana ośmieliła się znaleźć szczęście w ramionach innego mężczyzny, i znowu zaczął zaglądać do kieliszka, a pijany bił niewierną małżonkę. Frances nie chciała tego tolerować i odeszła od męża. Diana miała wtedy sześć lat, a jej najmłodszy brat zaledwie trzy. Po latach odejście matki uznała za największą tragedię swojego dzieciństwa, wspominając, że kiedy matka spakowała walizki do bagażnika samochodu, ona siedziała samotnie na schodkach prowadzących do domu i wiedziała, że matka ją porzuca. Jej starsze siostry lepiej rozumiały relacje między rodzicami, choć także boleśnie przeżyły rozstanie rodziców. Jednak żadnej z nich nie było dane być świadkiem tej sceny, jaką ze schodków domu widziała mała Diana, gdyż obie przebywały wówczas w szkole z internatem. Trzyletni Charles nic nie pamiętał z tych wydarzeń, choć po latach w rozmowie z księżną przyznał, iż długo nie zdawał sobie sprawy z tego, jak rozstanie rodziców wpłynęło na jego życie. Zrozumiał to dopiero wtedy, gdy sam założył rodzinę. Diana czuła się winna rozpadowi związku rodziców, niejednokrotnie obwiniając się, że gdyby, tak jak chciał ojciec, była chłopcem, a nie dziewczynką, wszystko inaczej by się skończyło. Niejednokrotnie, schowana za drzwiami, była świadkiem gwałtownych kłótni rodziców, kiedy zarówno ojciec, jak i matka używali wielu niepotrzebnych słów. Zapewne wówczas usłyszała o „winie” Frances ciągle rodzącej dziewczynki…
Początkowo dzieci znalazły się pod opieką matki. Ponieważ Jane i Sarah przebywały w szkole z internatem, do jej londyńskiego mieszkania początkowo przenieśli się jedynie Diana i jej młodszy brat oraz opiekujące się rodzeństwem nianie, a ojciec odwiedzał dzieci w weekendy. Ale wkrótce miało się to zmienić…
Frances była pewna, że sąd przyzna jej opiekę nad dziećmi i miała na to spore szanse, gdyby nie żona Petera Shanda-Kydda. Kobieta wystąpiła o rozwód, oskarżając Frances o współudział w rozpadzie małżeństwa, co uczyniło z żony hrabiego cudzołożnicę zaniedbującą rodzinę i osłabiło jej szanse na przyznanie opieki nad dziećmi. Najważniejsze okazały się jednak zeznania jej matki, Ruth, która niespodziewanie stanęła po stronie Johnny’ego, zaprzeczając twierdzeniom córki, jakoby była ofiarą przemocy domowej. Zeznając, że nigdy nie widziała, jak zięć podnosi rękę na Frances, lady Fermoy mówiła prawdę: hrabia nigdy nie odważył się bić żony w obecności krewnych. Robił to w zaciszu domowym i w stanie zamroczenia alkoholowego. Frances wolała zatrzymać te informacje dla siebie i wstydziła się przyznać, jak jest traktowana przez arystokratycznego małżonka. Ruth stanęła po stronie Johnny’ego, kierując się troską o dobro swoich wnuków, i to nie dlatego że uważała córkę za złą matkę. Ta zaprzysięgła rojalistka nie mogła pojąć, jak można porzucić arystokratę, przyszłego hrabiego i spadkobiercę Althorp dla „handlarza tapet”, jak pogardliwie nazywała Kydda. Postanowiła za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by jej wnuki, w których żyłach płynęła przecież krew Stuartów, wychowywały się w domu takiego „prostaka”, zamiast w rodowej rezydencji Spencerów, nawet jeżeli oznaczałoby to wystąpienie przeciwko córce. Głównie przez zeznania Ruth Frances nie uzyskała prawa do opieki nad dziećmi, które miały pozostać przy ojcu, a matkę widywać jedynie od czasu do czasu. Frances nigdy nie wybaczyła tego Ruth, z którą zerwała wszelkie kontakty. Przez kolejne dziewięć lat nie odezwała się do niej ani słowem, a potem rozmawiała z matką jedynie sporadycznie.
Istnieją też pogłoski, że nieszczęsna hrabina także wcześniej rekompensowała sobie mężowską obojętność i przemoc domową w ramionach innych mężczyzn. Owocem takiego romansu miała być właśnie Diana, a jej ojcem – James Goldsmith, żydowski bankier, przyjaciel rodziny. Zwolennicy tej (nieprawdziwej moim zdaniem) teorii jako dowód wskazują na, ich zdaniem, duże podobieństwo między księżną Walii a synem Goldsmitha, Zackiem, zwracając jednocześnie uwagę na to, iż Diana jako jedyna z czwórki rudowłosego rodzeństwa była blondynką. Tymczasem wystarczy popatrzeć na zdjęcia młodej babki księżnej ze strony ojca, Ruth, by dostrzec, że Diana była podobna właśnie do niej. Tak więc pogłoski o rzekomym żydowskim pochodzeniu księżnej i sugestie, jakoby na tronie w przyszłości miałby zasiadać Żyd (książę William), można uznać za bezpodstawne.
W 1969 roku Frances poślubiła mężczyznę swego życia, Petera Shanda-Kydda, ale naprawdę mało brakowało, by się jej to nie powiodło. Peter miał wyrzuty sumienia, że porzucił oddaną żonę i trójkę małych dzieci. Dręczyło go to tak bardzo, że omal nie zrezygnował ze ślubu, ale ambitna kobieta, której się oświadczył, nie zamierzała do tego dopuścić, i w końcu osiągnęła zamierzony cel. Para kupiła dom na wybrzeżu w hrabstwie West Sussex, gdzie Peter mógł swobodnie poświęcić się swojemu hobby – żeglarstwu. Nowy mąż Frances zaakceptował jej dzieci, traktując je, zwłaszcza najmłodszą Dianę i jej brata, jak własne i doskonale się z nimi dogadywał. Bywało, że był dla nich lepszym ojcem niż Spencer. Zresztą zarówno Charles, jak i jego siostra czuli się w domu matki, gdzie spędzali połowę letnich wakacji, wyjątkowo dobrze. Peter zabierał oboje na wycieczki jachtem, pozwalając Charlesowi zakładać swoją marynarską czapkę i nazywając go „admirałem”, natomiast Dianę (jak się okazało, proroczo) tytułował „księżniczką”. Po latach najmłodsi Spencerowie zgodnie twierdzili, że to właśnie w domu matki i Petera mieli jedyną okazję poznać prawdziwe życie rodzinne, jakie wiedli zwyczajni ludzie, niezwiązani z ich sferą.
Składający się z dziesięciu sypialni dom w Park House, wraz ze znajdującymi się w jego otoczeniu domkami dla służby, garażami, basenem, kortem tenisowym oraz polem do gry w krykieta, dla Diany i jej rodzeństwa (zwłaszcza dla młodszego brata, z którym przyszła księżna była szczególnie związana w dzieciństwie) był ukochanym domem rodzinnym. Perspektywa przeprowadzki do Althorp, z którą cała rodzina musiała się liczyć w przypadku śmierci dziadka, Jacka Spencera, 7. hrabiego Spencer, napawała rodzeństwo strachem. Pełne złowrogiej atmosfery, tajemnicze, ciemne i wielkie wnętrza tamtejszego dworu przyprawiały Charlesa i Dianę o dreszcz grozy i właściwie tylko obecność babki przyciągała ich do tego nieprzyjaznego domostwa, w którym z powodów rodzinnych musieli bywać. W Park House czuli się bezpiecznie. Doskonale znali wszystkie zakamarki domu, począwszy od przestronnej kuchni przez pralnię, której ściany wyłożone były ciemnozielonymi kaflami i którą upodobał sobie ukochany kot Diany, Marmalade; pokój lekcyjny, gdzie guwernantka, panna Gertruda Allen, uczyła córki hrabiego pisania, czytania oraz podstaw arytmetyki. Najdziwniejszy ze wszystkich był „The Beatle Room” – to pomieszczenie zupełnie nie pasowało do wytwornej rezydencji: jego ściany zdobiły psychodeliczne plakaty, fotografie oraz przeróżne pamiątki po gwiazdach muzyki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Diana ze swojej sypialni, mieszczącej się na pierwszym piętrze, widziała okoliczne pola i pastwiska, z pasącymi się tam krowami, oraz park okalający rezydencję, który stał się obiektem jej dziecięcych podróży, na które wyprawiała się razem z młodszym bratem. Razem z ukochanym pieskiem springer spanielem całe godziny spędzali też w ogrodzie, bawiąc się w domku na drzewie, a latem kąpiąc się w basenie z podgrzewaną wodą.
Ta dwójka rozrabiaków lubiła też chodzić na pobliski cmentarz w Sandringham, gdzie w porośniętym mchem grobowcu spoczywał ich starszy brat John, który zmarł, zanim przyszli na świat. Oboje godzinami dyskutowali, czy gdyby John przeżył, dane by im było się urodzić. Po latach Diana, udzielając wywiadu jako księżna Walii, stwierdziła, iż grób jej braciszka stanowił stałe przypomnienie, że była dziewczynką, a powinna być chłopcem. Jest to o tyle dziwne, że jej ojciec nigdy jej o tym nie mówił ani nie faworyzował jej brata. Wręcz przeciwnie, wszyscy znający rodzinę Spencerów zgodnie twierdzili, że to właśnie najmłodsza córka była oczkiem w głowie hrabiego, ale Johnny nie umiał okazywać miłości w inny sposób, jak zasypując swoją ulubienicę prezentami. A Dianie potrzebna była zwyczajna czułość, a nie kolejne zabawki, choć każda przytulanka czy nowa lalka były przez nią przyjmowane z nieukrywaną radością. Już jako dziecko przyszła księżna Walii dała się poznać jako osoba o wielkim instynkcie macierzyńskim, mająca wręcz nieprzebrane pokłady czułości. Godzinami bawiła się w mamę, wożąc w wózku ukochane laleczki, w pokoju spała otoczona gromadą starannie poukładanych pluszowych zwierzaków i z chęcią zajmowała się młodszym braciszkiem.
Choć dwójka rodzeństwa czuła się bardzo dobrze w Park House, noce spędzane w rodzinnym domu były dla nich wręcz koszmarne. Ulokowano ich z dala od siebie, w oddzielnych sypialniach, nie zważając na to, że dwójka najmłodszych potomków hrabiego panicznie boi się ciemności. Diana próbowała walczyć ze strachem, otaczając się pluszakami. „Zdarzało się, że miałam w łóżku dwadzieścia wypchanych zwierzątek zabawek i dla mnie samej niewiele już zostawało w łóżku miejsca, każdej nocy musiały być ze mną – zwierzała się po latach jednemu z dziennikarzy. – To była moja rodzina. Nienawidziłam ciemności, miałam obsesję na jej punkcie, i do momentu, kiedy skończyłam dziesięć lat, zawsze musiałam mieć zapalone światło pozostawione na korytarzu”. Jednemu z tych zwierzątek, ukochanemu hipopotamowi, namalowała nawet fluorescencyjną farbą specjalne okulary, by móc widzieć w nocy jego oczy, ale jej brat nie był aż tak pomysłowy. Kiedy leżał w ciemności, ze strachem wsłuchując się w rozmaite tajemnicze dźwięki, tak charakterystyczne dla starych domów, czy też odgłosy zza okna, umierał z przerażenia. Diana potem wspominała, że niemal co noc słyszała Charlesa wzywającego na pomoc matkę, której oczywiście nie było już w Park House. Zarówno hrabia Spencer, jak i pracujący dla niego ludzie nie chcieli ulec prośbom dzieci, by na noc zostawiać włączone światło w ich pokojach; co najwyżej mogło być zapalone w korytarzu. Diana, słysząc płacz braciszka, chciała wstać z łóżka i iść do jego pokoju, ale paraliżował ją strach przed ciemnością. Zasłaniała więc uszy poduszką i płakała z bezsilności.
Pustkę po matce mogłyby zapewnić dzieciom troskliwe nianie, ale zarówno Charles, jak i Diana nie tolerowali obecności obcych kobiet w Park House, obawiając się, że któraś z nich wkradnie się w łaski ojca i go im odbierze. W efekcie kobiety zatrudniane do opieki nad dziećmi nie pracowały tam długo, rodzeństwo opracowało skuteczny system, skłaniający je do rezygnacji z pracy, polegający na podkładaniu na krzesłach pinesek czy wyrzucaniu bielizny przez okno. Trzeba jednak przyznać, że wśród niewinnych pracownic zdarzały się też prawdziwe dręczycielki. Jedna z niań miała zwyczaj bicia dzieci drewnianą łyżką po głowie, inna za karę podawała im… środek na przeczyszczenie. W tym przypadku skuteczna okazała się interwencja Frances, zaniepokojonej bólami brzucha i biegunkami Diany i Charlesa. Te doświadczenia sprawiły, że Charles, kiedy już dorósł i założył własną rodzinę, nigdy nie zatrudnił opiekunek do swoich dzieci.
W końcu jednak w Park House zjawiła się kobieta, która potrafiła zaprzyjaźnić się z tą niesforną dwójką. Była nią Sally Percival, mężatka, co zapewne skutecznie uśpiło czujność jej podopiecznych w kwestii ewentualnego związku z ich ojcem. To właśnie jej dane było na dłużej zamieszkać w Park House i zajmować się rodzeństwem. Była to jedyna spośród wielu zatrudnianych tam opiekunek, której, już dorośli Charles i Diana, wysyłali kartki świąteczne.
Edward John Spencer, pomimo że kochał swoje dzieci, był wielkim nieobecnym w ich życiu. Przynajmniej tak zapamiętał to Charles, który po latach tak wspominał ojca: „Był naprawdę biedny po rozwodzie, zupełnie jak kontuzjowany. Siedział bez przerwy w swoim gabinecie. Pamiętam, że czasem, bardzo rzadko, grywał ze mną w krykieta. Sprawiał mi tym ogromną radość”. Hrabia Spencer cały czas pracował na rzecz hrabstwa Northampton i National Association of Boys’ Clubs (organizacji dobroczynnej zajmującej się wychowaniem chłopców pochodzących z niższych klas, starającej się wpajać im cnoty obywatelskie w podobny sposób, jak czyni to ruch skautowski) oraz prowadził farmę zwierząt hodowlanych. W końcu ukochana niania namówiła go, by jadał z dziećmi kolacje, które wcześniej spożywał samotnie. Wspólne posiłki znacznie poprawiły wzajemne relacje hrabiego z Dianą i Charlesem.
„Wielkimi nieobecnymi” w życiu najmłodszych Spencerów były też dwie najstarsze siostry, Jane i Sarah, które przebywały w szkole z internatem, przyjeżdżając do domu na święta i wakacje. Diana była spragniona ich obecności tak bardzo, że kiedy podrosła na tyle, by móc wykonywać wszelkiego rodzaju czynności domowe, jak robienie porządków w szafach czy prasowanie, właśnie w taki sposób okazywała siostrzane uczucia, zwłaszcza w stosunku do Sarah. „Pakowałam jej walizki, przygotowywałam jej kąpiel, słałam łóżko – właściwie robiłam za nią wszystko” – wspominała po latach.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Przypisy
1 Za: Kelley K., Dynastia Windsorów, Kraków 1998, s. 244.
2 Za: Morton A., Diana moja historia, Warszawa 2013, s. 24.
3 Za: ibidem, s. 82.
4 Za: ibidem, s. 23.