Księżna mimo woli - ebook
Księżna mimo woli - ebook
Lucinda pochodzi z szanowanej i zamożnej rodziny. Nudzi ją powtarzalność i przewidywalność jej życia. Z entuzjazmem przyjmuje propozycję przyjaciółki, aby w tajemnicy udać się do Alderworth, gdzie jak głosi fama, odbywają się niezbyt przyzwoite przyjęcia. Liczy na dreszczyk emocji, tymczasem wywołuje skandal. Zostaje zmuszona do małżeństwa, a jej małżonek, rozpustny książę Alderworth, dostaje pieniądze, aby zniknąć zaraz po ceremonii.
Po trzech latach unikania wielkomiejskiego towarzystwa Lucinda powraca wreszcie na salony. Na jednym z balów niespodziewanie jednak pojawia się książę małżonek i składa rodzinie Lucindy propozycję nie do odrzucenia…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1611-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Anglia, 1831 rok_
Lady Lucinda Wellingham nie wątpiła, że bracia nigdy jej tego nie wybaczą. Prawdę mówiąc, nie bez powodu, gdyż ze wszystkich niedorzecznych pomysłów, jakie kiedykolwiek przyszły jej do głowy, ten okazał się zdecydowanie najgłupszy. Będzie doszczętnie skompromitowana, i to wyłącznie z własnej winy.
– Daj całusa – wyszeptał Richard Allenby, trzeci hrabia Halsey, przypierając ją do ściany w korytarzu i zionąc alkoholem.
Gdy przesunął dłonie w stronę jej piersi, Lucinda ubrana w wydekoltowaną zwiewną sukienkę, na którą namówiła ją Posy Tompkins, bez trudu odgadła, co chodzi mu po głowie. Richard Allenby wydawał się jej całkiem atrakcyjny, gdy spotykała go na balach londyńskiej śmietanki. Natomiast tutaj, podczas wiejskiego przyjęcia w Bedfordshire, był po prostu odrażający. Odepchnęła go i wyprostowała się, konstatując z zadowoleniem, że góruje nad nim o dobrych parę centymetrów.
– Chyba źle mnie pan zrozumiał – nie dokończyła, bo poczuła na wargach jego usta.
Szybko odwróciła głowę i z obrzydzeniem wytarła się – ten nachalny człowiek ślinił się i sapał.
– Gości pani na najbardziej gorszącym przyjęciu w tym sezonie, a mój pokój jest tylko o krok stąd – powiedział Halsey, zaciskając palce wokół ramienia Lucindy.
Przywołał dwóch równie pijanych kompanów, którzy pożerali ją wzrokiem, podobnie jak on. Popełniłam poważny błąd, pomyślała spanikowana Lucinda. Powinnam była uciec wcześniej, kiedy jeszcze istniała na to szansa. Wyglądało na to, że w tej jaskini rozpusty można było spodziewać się wszystkiego, zaś moralność właściciela tego domostwa pozostawiała bardzo dużo do życzenia. Przerażona, zaparła się łokciem o ścianę i gdy Halsey rozluźnił uścisk, wyszarpnęła rękę i rzuciła się pędem przed siebie.
Przed nią ciągnął się wąski i kręty korytarz, przy którym znajdowało się blisko dwadzieścioro drzwi prowadzących do pokoi. Biegnąc co sił w nogach, Lucinda dostrzegła na końcu korytarza podwójne drzwi. Przekonana, że po pokonaniu tylu zakrętów ścigający nie byli w stanie zobaczyć, za którymi zniknęła, nacisnęła misternie rzeźbioną klamkę i wślizgnęła się do środka pomieszczenia. Wewnątrz panował półmrok; tylko jedna świeczka paliła się w lichtarzu ustawionym na stoliku przy łóżku, w którym siedział mężczyzna, czytając książkę.
Na widok niespodziewanego gościa uniósł głowę i Lucinda zauważyła, że nosił okulary w grubych oprawkach. Przytknęła wymownie palec do ust, po czym odwróciła się do drzwi. Z korytarza dobiegły głosy jej zdezorientowanych i mocno poirytowanych prześladowców. Nie odważą się chyba zaglądać do wszystkich pokoi? – zastanawiała się z niepokojem. Po kilku dobrych minutach głosy przycichły i po chwili umilkły. Najwyraźniej mężczyźni podjęli poszukiwania, nie chcąc stracić możliwości rozrywki. Lucinda odetchnęła z ulgą.
– Czy teraz mogę coś powiedzieć? – rozległ się głęboki męski głos.
– Myślę, że tak, byle cicho – odparła, rozglądając się niepewnie wokoło.
W odpowiedzi usłyszała soczyste przekleństwo i zamarła z otwartymi ustami. Spod odrzuconych na bok prześcieradeł wyłonił się zupełnie nagi mężczyzna. Mimo oszołomienia rozpoznała w nim gospodarza: Taylena Ellesmere’a, szóstego księcia Alderworth, cieszącego się złą sławą arystokratę, noszącego nie bez przyczyny przydomek Rozpustny Książę. Nie krępując się własną nagością, podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Lucindę ogarnął lęk, jednak nie była w stanie ruszyć się z miejsca ani głośno zaprotestować.
Miał ciemne włosy do ramion, przepastne zielone oczy i regularne rysy twarzy. Świadoma jego nagości, nie odważyła się przesunąć wzroku poniżej jego szyi, mimo że zapragnęła tego całym swoim jestestwem. Uśmiechnął się domyślnie, wyraźnie sugerując, że czyta w jej myślach. Wokół jego oczu ukazały się drobne zmarszczki.
– Lady Lucinda Wellingham? – zapytał.
Skinęła głową, bezskutecznie próbując wydać z siebie głos. Co dalej? Wiedziała, że znalazła się w jaskini lwa.
– Czy pani bracia wiedzą, że pani tu jest?
Bliska histerii, pokręciła przecząco głową. Tego dnia od rana wszystko układało się nie po jej myśli. Czując, że zaczyna jej brakować tchu, spróbowała nieznacznie rozluźnić sznurówki gorsetu. Tym samym zniknął sztucznie wykreowany głęboki rowek między piersiami, tak pożądany wśród pań z towarzystwa, a jej biust odzyskał naturalny kształt.
– Wybór mojego pokoju na kryjówkę chyba nie był najmądrzejszym posunięciem – odezwał się, spoglądając znacząco na podwójne łoże.
Lucinda puściła mimo uszu tę uwagę.
– Richard Allenby, hrabia Halsey, oraz jego kompani, nie pozostawili mi zbyt wielkiego wyboru. Szukałam bezpiecznego schronienia.
Słysząc to, książę wybuchnął głośnym śmiechem.
– Mocny trunek rozluźnia dławiące więzy społecznych nacisków. Dobre maniery i dziewicza przyzwoitość to coś, czego większość mężczyzn nie jest w stanie wytrzymać dłużej niż przez kilka tygodni, a tutaj mogą sobie upuścić trochę pary z gwizdka, jeśli wolno mi tak powiedzieć.
– Kosztem kobiet, które mówią „nie”?
– Większość obecnych tu dam wręcz ich zachęca, w tym również strojem – odparł książę, obrzucając wzrokiem głęboki dekolt szkarłatnej sukni Lucindy, po czym spojrzał jej w oczy. – Jeżeli Halsey rzeczywiście panią obraził, to postąpił tak w przekonaniu, że przebywa tu pani z własnej woli i jest do dyspozycji. To nie Londyn, gdzie obowiązują ściśle określone zasady. Tu, w Alderworth, można sobie pozwolić na swobodę i spełnienie zachcianek – zakończył wyzywającym tonem książę.
W jego oczach Lucinda nie dostrzegła nawet cienia skruchy. Pomyślała, że gdyby przyszłoby jej opisać rysy księcia, powiedziałaby, że na jego twarzy maluje się wykalkulowana ospałość. Przypominał jaszczurkę, igrającą z muchą pozbawioną skrzydełek. Sięgnęła do klamki i w tym momencie przekonała się, że klucz został wyjęty z zamka. Najwyraźniej Alderworth miał zwinne palce, bo nawet nie zauważyła, kiedy to zrobił.
– Skoro w pańskiej siedzibie wolno robić, co się komu podoba, to proszę otworzyć mi drzwi, bo chcę opuścić ten pokój.
Nie odpowiedział, tylko nachylił się nad stosem ubrań rzuconych niedbale na krzesło i wyjął zegarek kieszonkowy.
– Goście jeszcze nie są pijani w sztok, a przez to nieszkodliwi. Jednocześnie jest za późno, by spodziewać się po nich zachowania bez zarzutu. W tej sytuacji poruszanie się po domu może się okazać dla pani bardziej niebezpieczne niż przebywanie ze mną w tym pokoju.
– Miałabym tu zostać? – spytała Lucinda, zadając sobie w duchu pytanie, czy dobrze odgadła, o co mu chodzi.
– Jest tu przecież dosyć miejsca – odparł z błyskiem w oku książę.
– Zna mnie pan od zaledwie dwóch minut, z których połowa upłynęła w milczeniu – zauważyła.
– Dzięki temu mogłem lepiej przyjrzeć się pani rozlicznym wdziękom – odrzekł Ellesmere, obrzucając Lucindę zmysłowym spojrzeniem.
– Książę przypomina mi wilka z opowieści braci Grimm, chociaż wątpię, by jakakolwiek postać z bajki zdradzała takie zamiłowanie do nagości jak pan.
Cofnęła się i z ulgą stwierdziła, że po jej słowach Alderworth narzucił na siebie długą białą koszulę, z szerokimi, marszczonymi rękawami. Podobny strój mógłby nosić pirat albo rozbójnik, uznała.
– Czy tak jest lepiej, milady? – Gdy skinęła głową, uśmiechnął się i wyjął z kredensu dwa kieliszki. – Może dobre wino sprawi, że poczuje się pani swobodnie?
– Z pewnością nie. – Głos jej zabrzmiał ostro nawet dla niej samej. – Spojrzała na książkę, odłożoną na łóżko. – _Il Principe_ Nicola Machiavellego to zaskakująca lektura jak na kogoś, kto za nic ma dobre imię przodków.
– Pani zdaniem, nikczemnicy powinni być analfabetami?
Ich rozmowa była tak kuriozalna, że Lucinda mimowolnie się roześmiała.
– No cóż, tacy ludzie na ogół nie kładą się do łóżka o dziesiątej, w samych tylko okularach, żeby poczytać książkę z dziedziny filozofii politycznej, i to jeszcze po włosku.
– Może mi pani wierzyć, degeneracja ma w sobie pewien uciążliwy rys. Z wiekiem czekanie na coraz bardziej wyrafinowane akty rozpusty staje się dosyć męczące.
– Ile ma pan lat, książę?
– Dwadzieścia pięć, i to już od jakiegoś czasu.
A zatem jest zaledwie o rok ode mnie starszy, pomyślała Lucinda. Jako mężczyznę, dotyczyły go podwójne standardy zachowania, stosowane wobec jego płci. Jednak i tak nie byłyby w stanie usprawiedliwić licznych, szokujących nieprawości, których się dopuścił.
– Czy matka nie nauczyła pana podstaw miłości bliźniego, książę?
– Ależ tak, jak najbardziej. Miała jednego męża i sześciu kochanków, z czym się nie kryła. Byłem jedynakiem, i to bardzo pojętnym.
Lucinda wielokrotnie słyszała ponurą historię rodu Ellesmere’ów, nigdy jednak z punktu widzenia pozbawionego złudzeń syna. Patricia Ellesmere umarła z dala od swoich bliskich. Niektórzy utrzymywali, że przyczynił się do tego zawód miłosny, ale było to raczej mało wiarygodne, zważywszy na jej licznych kochanków.
– A co stało się z pańskim ojcem? – Wiedziała, że nie powinna pytać, ciekawość wzięła jednak górę.
– Zrobił to, co powinien był uczynić każdy szanujący się książę po odkryciu, że żona sześciokrotnie przyprawiła mu rogi.
– Odebrał sobie życie?
– Nie – odparł ze śmiechem Alderworth. – Przeputał całą fortunę, po czym się rozpił. Rodzice zmarli w towarzystwie nowych partnerów na przeciwległych krańcach kraju, w dodatku w odstępie dnia. Przyczyną zgonu ojca była marskość wątroby, a matki – samobójczy strzał w głowę. Przynajmniej nie trzeba było wydawać zbyt dużo na pogrzeb. Dwa w jednym zdecydowanie zmniejsza koszty. Miałem wtedy jedenaście lat.
Co za zdumiewająca szczerość! – pomyślała Lucinda. Dotąd nikt takich rzeczy jej nie mówił, tymczasem książę tak po prostu i zwyczajnie wyjawił jej tragiczne rodzinne tajemnice. Własne problemy zbladły wobec ogromu jego krzywd i mogła tylko dziękować opatrzności za swoją kochającą się rodzinę, w której zawsze znajdowała wsparcie.
– Miał pan innych krewnych, którzy się panem zaopiekowali?
– Wzięła mnie do siebie Mary Shields, moja babka.
– Lady Shields?! – Lucinda nie zdołała ukryć zdumienia. Kto w towarzystwie nie słyszał o jej upodobaniu do plotek i skąpstwa? Nie żyła od trzech lat, ale Lucinda wciąż pamiętała jej świdrujące czarne oczy i zjadliwe uwagi. Kobiecie tego pokroju powierzono osierocone dziecko?
– Sądząc po pani minie, musiała ją pani znać, prawda? – Alderworth opróżnił pełny kieliszek, który trzymał w dłoni, i ponownie go napełnił.
Lucinda zauważyła, że na palcach lewej ręki nosił dosyć krzykliwe pierścionki oraz obrączkę z wygrawerowanym monogramem. Niestety, nie była w stanie odczytać liter. Niewątpliwie chodziło o kobietę. Książę, jak utrzymywano w gronie socjety, miał liczne kochanki – młode i nieco starsze, szczupłe i pulchne, mężatki, wdowy i panny. Niejedna dama skrycie hołubiła nadzieję, że to właśnie jej uda się korzystnie odmienić księcia, jednak Lucinda wątpiła, by mając dwadzieścia pięć lat, był gotów podjąć trud porzucenia dotychczasowego stylu życia i poddać się woli kogokolwiek. Była przekonana, że mrzonki to domena naiwnych panienek. Ona jako najmłodsza siostra trzech niesfornych, dominujących braci uważała się za uodpornioną na sztuczki płci przeciwnej i nie miała złudzeń co do mężczyzn oraz ich natury.
Przedłużające się milczenie nie wydawało się Lucindzie ani trochę krępujące. Natomiast zaskoczyła ją myśl, że w zasadzie nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby książę zabiegał o jej przychylność, jednak nie czynił jej żadnych awansów. W tym momencie zza drzwi dobiegły śmiechy kobiet, które mieszały się z głosami pijanych mężczyzn. Najwyraźniej towarzystwo przemieszczało się korytarzem. Nagle ktoś zadął w myśliwski róg tak głośno, że Lucinda aż podskoczyła.
– Udana noc, sądząc po odgłosach. Myśliwi i zwierzyna w pogoni za rozkoszą – zauważył Alderworth i dodał: – Wkrótce zapadnie potępieńcza cisza.
– Moim zdaniem, pan się ze mną droczy – odparła Lucinda. – Nie sądzę, aby książę mógł być choć w połowie tak zły jak panująca o nim opinia.
– Grubo się pani myli – odrzekł ze zmienioną twarzą. Jej wyraz sprawił, że wyglądał starzej. – Jestem właśnie taki, jakim mnie przedstawiają w towarzystwie, a nawet gorszy. Mógłbym posiąść panią, a pani błagałaby mnie, abym nie przestawał robić z panią tych upojnych rzeczy, na jakie mam w tej chwili ochotę.
Lucinda musiała w duchu przyznać, że w tych przechwałkach kryło się sporo prawdy. Uświadomiła sobie, że reaguje na obecność Alderwortha bardziej niż jakiegokolwiek innego mężczyzny. Zaskoczona i zarazem przestraszona tym odkryciem, odwróciła się do okna i udała, że spogląda na rozległy ogród, oświetlony pochodniami rozmieszczonymi wzdłuż ścieżek. W pobliskich zaroślach dostrzegła kochanków splecionych w uścisku; ich ciała wydawały się blade w świetle płomieni. Zauważyła też inne pary, które nie kryły miłosnego zapału. Brak powściągliwości wstrząsnął Lucindą do głębi.
– Jeżeli mnie pan tknie, to moi bracia pana zabiją – zagroziła stanowczym tonem, lecz nie udało jej się ukryć strachu.
Książę roześmiał się.
– Mogliby próbować, jak sądzę, ale – nie dokończył.
Nagle znikła jego wcześniejsza ospałość. Lucinda miała teraz przed sobą wyniosłego i świadomego swojej władzy arystokratę, a zarazem mężczyznę, który wbrew własnemu statusowi egzystował w rynsztoku londyńskich elit. Te sprzeczności w nim wprawiały ją w zmieszanie, a błyskawiczne zmiany wytrącały z równowagi.
– Przyjechałam tu z lady Posy Tompkins, która mnie zapewniała, że spędzimy miło czas w porządnym towarzystwie. Okazuje się, że najwyraźniej mamy różne wyobrażenia na temat przyzwoitości. Powinnam była wypytać ją bardziej dokładnie, zanim się zgodziłam, ale nalegała i zachęcała, twierdząc, że będzie świetna zabawa, a poza tym miała nam towarzyszyć jej matka chrzestna…
– Czy zawsze pani tak dużo mówi? – Książę przerwał Lucindzie, kładąc jej palec na ustach.
Drgnęła, zaskoczona tym niespodziewanym gestem i odparła dopiero po chwili, gdy odjął palec.
– Nie, tylko wtedy, gdy się denerwuję, a obecnie jestem wręcz roztrzęsiona. Dlatego wolałabym, aby książę zechciał wypuścić mnie z pokoju. Wówczas poszukałabym… -urwała, bo w tym momencie poczuła na wargach usta Alderwortha.
Zachęcające muśnięcia wkrótce ustąpiły miejsca śmielszym pieszczotom i książę pogłębił pocałunek. Lucinda zatraciła się w emocjach, które ją ogarnęły, i zapomniała o otaczającej ją rzeczywistości.