Księżniczka dusz - ebook
Księżniczka dusz - ebook
Przeklęta wiedźma. Zuchwały żołnierz. Nieśmiertelny król.
Czy uda się im uciec przed przeznaczeniem i ocalić duszę?
Selestra Somniatis jest szesnastoletnią wiedźmą. Uwięziona w zamku dziewczyna przygotowuje się do przejęcia funkcji swojej matki – ma się stać prawą ręką króla Serytha. Związana krwią, by kraść dusze dla nieśmiertelnego władcy, Wiedźma z Somniatis przepowiada śmierć uczestników Festiwalu Przepowiedni. Ucieczka przed przeznaczeniem to szansa na ocalenie duszy i kradzież nieśmiertelności Króla. Ale jeśli umrzesz, twoja dusza przepadnie. I chociaż tysiące próbowały, nikt nigdy nie pokonał śmierci.
Nox Laedric to najlepszy żołnierz w Ostatniej Armii. Wierzy, że ma szansę przetrwać Festiwal i pokonać króla. Kiedy jednak Seryth nakazuje Selestrze przewidzieć jego śmierć, losy dwójki zostają splecione na zawsze. Żadne z nich nie jest bezpieczne.
Muszą połączyć siły i zawrzeć sojusz, aby pokonać króla, uwolnić Sześć Wysp i… przeżyć.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-380-4 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIEŚŃ SYRENY
Alexandry Christo
Świetnie skonstruowane sceny walki i żywe opisy wciągają czytelników do wykreowanego przez Christo, fascynującego świata piękna i potworności.
– Publishers Weekly
• • •
Opisany z fantazją i rozmachem świat oraz nieprzerwanie wartka akcja sprawią, że czytelnicy pokochają tę zakręconą dekonstrukcję baśni o Małej Syrence w książce _Pieśń Syreny_.
– Booklist Online
• • •
Fanom fantasy spodoba się koncepcja syren i książąt o pirackim zacięciu jako brawurowych i bystrych bohaterów.
– School Library Journal
• • •
Czytelnicy lubiący mroczne wersje baśni z ochotą zagłębią się w krwawą i realistyczną opowieść o Małej Syrence.
– RT Book Reviews
• • •
Ciekawie i sprawnie skonstruowany świat oraz szczęśliwe zakończenie zachwycą czytelników i pozostawią ich z niedosytem w oczekiwaniu na dalszy ciąg.
– The Bulletin of the Center for Children BooksSELESTRA
Potrafię stwierdzić, kiedy ktoś umrze. Potrzebuję tylko kosmyka włosów tej osoby oraz jej duszy.
Na wszelki wypadek.
Takie jest zadanie wiedźmy z rodu Somniatis, związanej z królem magią przesiąkniętą śmiercią. Tylko do tego mnie wychowano – do służenia królowi i korzystania z dziedzicznej, rodzinnej mocy.
Wiedźma, uwiązana do Sześciu Wysp.
Dlatego nigdy nie widziałam świata poza Pływającą Górą, na której stoi ten zamek.
Choć nie można mnie nazwać więźniem.
Jestem strażniczką króla Serytha i pewnego dnia zostanę jego najbardziej zaufaną doradczynią. Prawą ręką władcy mogącą robić, co zechce, i iść, dokąd będzie miała ochotę, nie pytając o pozwolenie. Gdy tylko umrze moja matka.
Kroczę przez kamienne hole. Rękawiczki koloru kości słoniowej wpełzają na moje przedramiona i suknia na ich wysokości zaczyna błyszczeć. Mają strzec moich wizji, ale czasami działają jak smycz, która nie pozwala mi się rozszaleć.
Trzymają moją magię w ryzach, dopóki nie nadejdzie pora.
Ale nie jestem więźniem, powtarzam siebie.
Po prostu nie powinnam nikogo dotykać.
Przed Wielką Salą ciągnie się kolejka ludzi, którzy wkrótce mają się stać trupami. Większość jest w łachmanach, zarośnięta brudem, który okrywa ich niczym druga skóra, ale paru nosi klejnoty. Mieszanka biednych, bogatych i tych pomiędzy.
A wszyscy desperacko chcą oszukać śmierć.
Festiwal Przepowiedni odbywa się raz w roku, w miesiącu Czerwonego Księżyca, i w tym czasie każdy mieszkaniec Sześciu Wysp ma prawo do przepowiedni królewskiej wiedźmy.
Kolejka zakręca za róg przede mną, więc nie widzę, jak daleko się ciągnie, ale wiem, ilu ludzi przybyło. Ta liczba nie zmienia się od lat: dwieście dusz gotowych na układ.
Próbuję jak najszybciej ich minąć i niczym cień przesuwam się na peryferiach ich pola widzenia, ale oni zawsze mnie dostrzegają. I za każdym razem na mój widok odwracają wzrok.
Nie mogą znieść widoku moich zielonych włosów i wężowych oczu. Wszystkiego, co mnie od nich odróżnia. Wbijają spojrzenia w podłogę, jakby nagle zafascynowały ich kamienne płyty.
Jakbym była tylko przerażającą wiedźmą, nikim więcej.
Właściwie nie wiem dlaczego, bo przecież nie osiągnęłam jeszcze pełnej magicznej mocy. W wieku szesnastu lat jestem tylko przyszłą dziedziczką i czekam na dzień, w którym przejmę magię mojego rodu.
– Możesz na chwilę? – pyta Irenya.
Krawiecka praktykantka – i jedyna moja przyjaciółka w tym zamku – goniła za mną zdyszana, żeby mnie złapać przed wejściem do Wielkiej Sali.
Poprawia i wygładza moją suknię, aby nie było żadnych zagnieceń. Irenya jest perfekcjonistką, jeśli chodzi o dzieła jej igły.
– Nie wierć się, Selestro – burczy.
– Ja się nie wiercę, tylko oddycham.
Pokazuję jej język i przenoszę uwagę na rękawiczki. Pociągam je za czubki palców, a potem nasuwam głębiej na ręce, aż przylegają ciasno i czuję dotyk materiału na skórze.
Ta czynność mnie uspokaja. Pomaga mi nie myśleć za wiele o tym, co się zaraz będzie działo.
W sumie powinnam się już przyzwyczaić. I być wdzięczna, że pozwolono mi od dwóch lat stać u boku króla Serytha, zbierać włosy i patrzeć, jak ludzie z wysp powoli przechodzą, aby przypieczętować swój los.
Powinnam się ekscytować festiwalem i duszami, które zyskamy. I obserwować, jak moja matka powierza sekrety śmierci, jakby były dobrymi przyjaciółkami.
Nie powinnam myśleć o ludziach, którzy umrą.
– Nie chcemy, żeby coś obluzowało w czasie pierwszej przepowiedni – wyjaśnia Irenya. Ciaśniej ściąga sznurówki gorsetu i wiem, że się uśmiecha. – Wyobraź sobie, że schylasz się po kosmyk włosów i pierś ci wyskakuje.
– Uwierz mi – odpowiadam nerwowo. – W tym nie będę się schylać.
Irenya przewraca oczami.
– Och, uspokój się. Wyglądasz jak księżniczka.
Śmiać mi się chce.
Kiedy byłam młoda, moja matka – zanim jeszcze stała się obca – czytała mi bajki o księżniczkach. Opowieści o nieszczęśliwych dziewczynach, bezsilnych, zamkniętych w wieżach i czekających na pięknego księcia, który uwolniłby je, oferując im miłość i przygodę.
– Nie jestem księżniczką – mówię do Irenyi.
Jestem dużo bardziej zabójcza niż one. I nikt nie uwolni mnie z wieży.
Otwieram ciężkie żelazne drzwi Wielkiej Sali. Oczyszczono ją ze wszystkiego.
Znikły drewniane stoły ustawione pośrodku, zwykle pełne wina i okrutnego śmiechu. Odprawiono zespół i zredukowano salę do pustej groty.
Ktoś niewtajemniczony nawet by się nie domyślił, że zaledwie parę godzin temu najbogatsi ludzie królestwa świętowali rozpoczęcie festiwalu. Z mojej wieży mogłam słyszeć dźwięki muzyki oraz chłonąć napływający przez okno zapach koniakowych ciast i miodu.
Ciągle jeszcze da się wyczuć połączone wonie wypieków, płonących świec, zwęglonych knotów i słodkiego, zadymionego powietrza.
Dostrzegam króla w odległym końcu sali. Siedzi na wielkim czarnym tronie wyrzeźbionym z kości. To podarunek od mojej praprababki.
Nasze spojrzenia szybko się spotykają, jakby mnie wyczuł. Przyzywa mnie ruchem palca.
Biorę głęboki oddech i idę ku niemu.
Suknia faluje z każdym moim krokiem.
Ta obrzydliwie błyszcząca rzecz skrzy się w świetle świec niczym rzeka gwiazd wyrwanych z nieba. Jest ciemnoniebieska, niemal czarna, przypomina wody Bezkresnego Morza. Owija moją szyję i spływa niczym woda po bladej skórze. Tył, zasznurowany ozdobnymi wstążkami, zakrywa peleryna sięgająca do podłogi.
Może to i kreacja Irenyi, ale ma królewski kolor.
Kiedy ją noszę, jestem jego trofeum.
– Mój królu – mówię, stając przed nim.
– Selestro. – Jego głos wibruje pomrukiem. – Dobrze, że w końcu do nas dołączyłaś.
Odchyla się na oparcie tronu.
Król Seryth jest władcą i wojownikiem. Ma długie czarne włosy i nosi kolczyki z zębów jadowych węży. Wytatuowane herbowe węże syczą mu na twarzy, a okrywające go zwierzęce futra odsłaniają rzeźbione mięśnie piersi.
Wszystko po to, aby wyglądał przerażająco, ale ja zawsze uważałam, że jego wiecznie młoda twarz jest bardziej piękna niż budząca grozę.
Prawdziwa groźba czai się w oczach władcy, czarniejszych od nocy. W nich kryje się tylko śmierć.
– Wyglądasz olśniewająco – mówi.
– Dziękuję.
Zakładam pasmo ciemnozielonych włosów za ucho.
Nigdy nie pozwolono mi ich obciąć i tak jak u matki sięgają mi poniżej pasa. Z tym, że w przeciwieństwie do niej moje włosy podwijają się na końcach, a jej są proste jak urwisko.
W ogóle wszystko w mojej matce ma ostre krawędzie i szpice, których zadaniem jest ranić.
– Dobry wieczór, Matko. – Odwracam się ku niej i składam ukłon.
Theola Somniatis, niezmiennie piękna, siedzi u boku króla na drugim tronie, lśniącym blaskiem malowanych monet chrim. Koronkowa czarna suknia opina jej ciało, tworząc zawiły wzór na skórze.
Ta kobieta sprawia wrażenie surowej i złowieszczej.
Jest jak sztylet w ręku króla.
I w przeciwieństwie do mnie nie potrzebuje rękawiczek, aby ją dyscyplinowały.
Wydyma usta.
– Omal się nie spóźniłaś.
Marszczę czoło.
– Szłam najszybciej jak mogłam w tych butach – odpowiadam i unoszę rąbek sukni, aby pokazać ukryte pod nią niebezpiecznie wysokie obcasy.
Już obtarły mi stopy.
Król uśmiecha się na ten widok.
– Skoro już jesteś, możemy zaczynać – oznajmia.
Unosi rękę, dając sygnał wartownikom przy drzwiach.
– Niech wejdzie pierwszy.
Nerwowo biorę oddech.
I tak się zaczyna.
Zastanawiam się, jakie losy pokaże nam dzisiaj śmierć.SELESTRA
Wartownicy otwierają drzwi Wielkiej Sali i jako pierwsza wchodzi kobieta.
Z wahaniem zbliża się do tronu; dwóch strażników eskortuje ją, kiedy szurając nogami, idzie ku nam. Dół jej ciemnoczerwonej spódnicy jest zabłocony.
Z każdym jej krokiem skóra na karku kłuje mnie coraz bardziej.
Śmierć wisi w powietrzu. Niemal odczuwam jej smak.
Czuję śmierć w kościach tej kobiety.
Im bliżej podchodzi w tej spódnicy koloru zaschniętej krwi i zwiędłych płatków róż, tym bardziej jestem pewna, że nie dożyje końca tygodnia.
Czuję to.
Zaraz moja matka wyszarpie z niej duszę i król Seryth ją pożre – tak jak to czyni od ponad wieku, żywiąc swoją nieśmiertelność.
– Wasza wysokość – mówi kobieta, zatrzymując się przed tronowym podwyższeniem.
Kłania się tak nisko, że kolanami dotyka podłogi i kostki jej nóg drżą pod ciężarem ciała.
Zerka na moją matkę i nim pokornie schyli głowę, widzę błysk paniki w jej oczach.
Boją się nas. Nienawidzą nas. I mają rację.
Hardo unoszę podbródek, przekonując siebie, że powinnam się cieszyć.
To jest ta jedna chwila w roku, kiedy otacza mnie magia. Czuję jej wibrację przenikającą zamek, gdy moc moich przodkiń nasyca powietrze jak słodkie wino.
Gdy nie muszę być zamknięta w wieży.
Chwytam nożyczki ze stołu i schodzę z podestu.
– Tymi oto nożyczkami obetnę pukiel twoich włosów, aby przypieczętować twój udział w Festiwalu Przepowiedni – zwracam się do kobiety. – Śmierć zaznaczy cię na swojej liście w miesiącu Czerwonego Księżyca. Przyjdzie do ciebie raz w pierwszym tygodniu, a potem dwukrotnie w drugim. Przepowiednia, którą ci dziś ujawnimy, będzie twoją jedyną pomocą w przetrwaniu.
Recytuję te słowa gładko, bo wygłaszam je od czternastego roku życia.
– Jeśli umrzesz, twoja dusza przepadnie na rzecz króla. Ale jeżeli uda ci się przeżyć pierwszą połowę miesiąca, zostaniesz nagrodzona życzeniem i będziesz zwolniona z umowy.
Kobieta skwapliwie kiwa głową.
Właśnie obietnica życzenia sprawia, że Festiwal Przepowiedni jest takim świętem w królestwie. Słyszałam, że mieszkańcy miast robią nawet zakłady – płacą chrimami i obstawiają, komu się uda, a potem się bawią, tańcząc i pijąc do rana.
Bo ludzie podejmują tę grę ze śmiercią wyłącznie z powodu życzenia.
Dla ubogich i zdesperowanych jest ono szansą poproszenia o złote chrimy czy uzdrawiające eliksiry, dla bogatych i pewnych siebie – pozbycia się wrogów i powiększenia majątku.
I wszyscy myślą, że ich dusze są warte ryzyka.
„To tylko trzy śmierci – myślą zapewne. – Jakoś to przeżyję”. I faktycznie, niektórzy przeżywają. Każdego roku garstka szczęściarzy dostaje szansę wznowienia życia dzięki życzeniu, co inspiruje innych, aby spróbowali za rok.
Ale co roku przynajmniej setce ludzi się to nie udaje.
Zabawne, że o tych ostatnich szybko się zapomina.
– Jeśli uda ci się osiągnąć półmetek, możesz kontynuować, lecz muszę cię ostrzec – ciągnę dramatycznym tonem. – Podobnie jak śmierć, król zyska prawo do polowania na ciebie aż do końca miesiąca. Jeśli bowiem przeżyjesz cały Czerwony Księżyc, jego nieśmiertelność przejdzie na ciebie.
Na karku czuję uśmiech Serytha.
Nie boi się tego.
Nie martwi się, że mógłby stracić tron na rzecz jednego z tych ludzi.
– Ten układ może cię zabić albo zapewnić ci wielką chwałę.
Pierwsza opcja. Zawsze tak jest.
Śmierć ma zabawny zwyczaj załatwiania spraw po swojej myśli. Podobnie jak król. Wiele razy byłam tego świadkiem.
Zresztą nikt z tych, którzy osiągnęli półmetek, nie próbował tego ciągnąć. Być ściganym przez śmierć to jedno, ale przez króla? Władca, zanim jeszcze zgromadził swoją przerażającą armię, był najgroźniejszym wojownikiem Sześciu Wysp. I przetrwał wieki wspomagany przez swoją przeklętą magię.
Próba zabicia go byłaby szaleństwem.
Lepiej już było wyrazić zgodę na życzenie i wiać do domu.
– Czy zgadzasz się na ten układ?
Kobieta przełyka z wysiłkiem.
– Tak – odpowiada drżącym głosem. – Proszę, bierz je.
Rękami trzęsącymi się jak jej głos pokazuje na swoje włosy.
Odcinam kosmyk. Kobieta gwałtownie wciąga oddech i jej spojrzenie robi się czujne.
Zastanawiam się, czy coś czuje. Ten fragment jej osoby zostanie zachowany, aby po śmierci dusza pozostała na tym świecie. Kobieta jest gotowa na rytuał mojej matki.
Gotowa, aby ją poświęcić królowi.
– Gotowe – mówię.
Odwracam się i wkładam włosy do jednego z dwustu szklanych słojów ustawionych przy tronowym podeście.
– Zbliż się o krok – nakazuje Theola. – I wyciągnij rękę.
Słyszę, jak oddech kobiety się rwie, kiedy pokonuje dwa stopnie. Klęka na jedno kolano.
Theola delikatnie klepie ją po dłoni.
Przymyka oczy z leniwym, nieprzyjemnym uśmiechem.
Wiedźmy z rodu Somniatis są jak pompy. Zasysamy energię i przepuszczamy ją przez siebie. Energię taką jak śmierć, którą zapraszamy do naszych żył i pozwalamy jej zwilżyć nasze usta. Dzięki temu zyskujemy wizje oraz możliwość przejmowania dusz skazanych na zagładę i przekazywania ich królowi.
Ta magia jest przeklęta, ale nie ma innej na Sześciu Wyspach.
Mój ród tego dopilnował.
Theola przygryza usta i zagląda w przyszłość kobiety.
Jakaś część mnie desperacko też pragnie to zobaczyć. Chcę czuć moc płynącą z wiedzy o przyszłości, z wyjawiania tajemnic losu. Pragnę uwolnić z więzów moją własną magię.
I dotknąć kogoś, po raz pierwszy od lat.
Ale zaraz sobie przypominam Asdena, mojego dawnego mentora. Pamiętam, co się działo, kiedy ostatnim razem kogoś dotknęłam. Pamiętam jego straszny krzyk.
Sama myśl o tym uderza mnie jak pięść. Szybko się opanowuję i udaje mi się zdusić wspomnienie, zanim król zaważy drgnienie mojego uśmiechu.
Matka cofa rękę i spogląda na klęczącą kobietę, której dłoń jest teraz naznaczona herbem króla Serytha – czarnym wężem zjadającym własny ogon.
To piętno pojawia się na dłoni wszystkich szukających śmierci – naznacza ich i przypieczętowuje układ, który zawarli.
– W przyszłym tygodniu twoja najmłodsza córka zachoruje – mówi Theola.
Jej głos jest jak lód, zimny i gładki, jakby mówiła o pogodzie, a nie o śmierci.
Nie zawsze tak było.
Kiedyś ten głos był ciepły.
– Ona umrze – ciągnie Theola. – Po paru dniach, kiedy pójdziesz narwać jej ulubionych kwiatów, zaatakuje cię leśna bestia. Zostaniesz wśród drzew i tam zgnijesz.
Kobieta gwałtownie wciąga powietrze i jej ręce przestają drżeć, jakby zmroził ją strach.
– Nie, moja córka nie może umrzeć. – Kręci głową, nie myśląc o własnym życiu i śmierci, którą jej wywróżyła Theola. – Musi być jakiś sposób. Jeśli dożyję półmetka, będę mogła sobie zażyczyć uzdrawiającego eliksiru i…
– Ona nie dożyje tego momentu.
Moja matka z kamienną twarzą zaciska dłoń w pięść, po czym ją rozprostowuje. Na jej dłoni leży złoty chrim, którego jeszcze przed chwilą tam nie było.
Moneta upada na dłoń szlochającej kobiety.
– To za fatygę – mówi matka. – Bądź jak najwięcej ze swoim dzieckiem. Jeśli przeżyjesz, spotkamy się znów w sprawie życzenia. Jeżeli umrzesz, pamiętaj, co nam jesteś winna.
Kobieta mruga i otwiera usta, jakby sama nie wiedziała, czy ma krzyczeć, płakać, czy walczyć o przyszłość. W końcu tylko jęczy i przenosi wzrok na mnie.
W jej oczach widzę oskarżenie, kiedy strażnicy podrywają ją z podłogi i wyprowadzają z sali. Bezgłośny przekaz, że powinnam się wstydzić za moją potworną rodzinę i zło, którym zatruwamy świat.
Ale ona nie wie.
Nie rozumie, co to znaczy być somniatyjską wiedźmą związaną z królem starożytną przysięgą krwi. Wątpię, czy ta kobieta, mając wybór pomiędzy życiem w zamknięciu a tronem królowej magii, na moim miejscu wybrałaby inaczej. Nie rozumie, co by było, gdybym spróbowała się zbuntować.
Kiedy znika za drzwiami, zwracam się do swojej matki:
– Myślisz, że będzie unikała lasu i nie nazbiera kwiatów dla córki?
Zadając pytanie, orientuję się, że jest głupie, ale już go nie cofnę.
– A czy to ważne? – W głosie Theoli brzmi nagana. – Nieistotne, które dusze zgromadzimy; liczy się, ile ich będzie.
Wiem, że ma rację.
Faktycznie, ważne jest, że pod koniec miesiąca nazbiera się co najmniej sto dusz. Wystarczy, aby król mógł utrzymać swoją nieśmiertelność i rządzić wiecznie.
– Zgadzasz się ze mną, Selestro? – pyta matka. Ostrzega mnie wzrokiem, każąc szybko przytaknąć.
– Oczywiście – potwierdzam.
Wyćwiczone kłamstwo.
– Moje wiedźmy nie zawracają sobie głowy takimi kwestiami.
Król wbija we mnie spojrzenie.
Oczy ma czarne, czarne, czarne.
– Zapamiętaj to, Selestro, jeśli wolisz zostać wiedźmą, a nie zwykłą dziedziczką – radzi.
Chylę głowę, skrycie zgrzytając zębami.
Nazwanie mnie dziedziczką brzmi jak obelga, bo tylko tym będę dla niego i dla wszystkich, dopóki nie stanę się somniatyjską wiedźmą.
Te, które dziedziczą magię, nic nie znaczą aż do swoich osiemnastych urodzin, kiedy to wiążą się z królem przysięgą krwi i szkolą się, aby przejąć schedę po śmierci starej wiedźmy. Do tego czasu się nie liczą.
Czasami czuję się jak chwast wyrastający z korzeni starego ogrodu, niezdolny stopić się z nim.
Reszta wieczoru upływa mi podobnie.
Straże przyprowadzają i wyprowadzają ludzi, którzy klękają, aby Theola znudzonym głosem ujawniła ich nowe losy. Zdrady zaufanych przyjaciół, utonięcie w miejscowej rzece albo cios sztyletem w ciemnej uliczce za tawerną, do której ciągną co wieczór.
W każdym spojrzeniu pojawia się przerażenie, kiedy dowiadują się, jak mają zginąć. Zachowują się tak, jakby rzucono na nich klątwę, a przecież sami tego chcieli.
Odzywam się tylko po to, aby wyrecytować regulamin festiwalu. Dziesiątki razy schodzę po stopniach, zbieram włosy i patrzę, jak król łakomie spogląda na każdą osobę, która przystała na jego układ.
Na każdą potencjalną nową duszę do pożarcia dzięki magii mojego rodu.
Tylko nieliczni dotrwają do półmetka i spełnią swoje życzenie.
I żaden nie przetrwa dłużej, nawet jeśli okaże się na tyle lekkomyślny, by spróbować.NOX
Jestem dobry w wielu dziedzinach, ale moją specjalnością stała się sztuka przetrwania. Mam do tego smykałkę i ta umiejętność przychodzi mi zbyt łatwo. Choć wiele razy byłem bliski śmierci, mogę się pochwalić tylko jedną blizną. Jasne, umiem walczyć, ale tu chodzi o coś jeszcze.
Najważniejsza rzecz, której nauczył mnie ojciec, to umiejętność dotarcia do ludzi.
Uczył mnie, jak wejść w czyjś umysł i przekonać kogoś, że jestem coś wart.
Że mam w sobie coś wyjątkowego.
Wiele rzeczy ma swoje ograniczenia, ale urok rzadko do nich należy. A ten będzie mi teraz potrzebny bardziej niż kiedykolwiek.
Zbliżamy się do Pływającej Góry, gotowi do przebycia drogi na szczyt.
– Na liście twoich głupich pomysłów ten jest na pierwszym miejscu – sarka Micah.
Z uśmiechem spoglądam na mojego najlepszego przyjaciela i towarzysza z Ostatniej Armii.
Micah poprawia miecz na plecach, czujnie zerkając na tłum za nami.
Zawsze jest podejrzliwy wobec wszystkiego i wszystkich, którzy nie są mną.
– Robisz listę moich złych pomysłów? – pytam.
Wchodzimy na czarodziejską platformę – cienki płat misternie zdobionego złota umocowany przy drzewie tak wysokim, że zdaje się sięgać gwiazd.
To najszybsza droga na szczyt, gdzie znajduje się królewski zamek.
Micah kiwa głową.
– To cholernie długa lista.
Wzruszam ramionami. Ma rację.
– Ten pomysł nie nadaje się na pierwsze miejsce – stwierdzam. – Natomiast numer w czasie inicjacji, kiedy postanowiliśmy się zakraść na posterunek sierżanta i ukraść jego…
– Dobra, dobra – przerywa mi szybko, nie chcąc, żebym opowiadał tę historię przy ludziach. – To jest drugi twój najgłupszy pomysł w życiu.
Jestem skłonny przyznać mu rację. Ale nawet jeśli coś bywa niebezpieczne, nie znaczy, że nie jest warte ryzyka. Czasami trzeba zaryzykować, aby odnieść sukces.
– Wiesz, że możesz jeszcze zmienić zdanie? – mówi Micah.
Zaczarowana platforma zaczyna się wznosić i suniemy w niebo. Patrzę na świat w dole; na ludzi, którzy wydają się tacy mali i nieważni.
Wokół wyspy Vasiliádes król zbudował swoje imperium.
Z góry wyspa wygląda spokojnie i prawie pięknie – tak że może konkurować z południową wyspą Polemistés.
Ale to złudzenie.
Wciąż słyszę fale Bezkresnego Morza rozbijające się o burty statków i skrawki lądu niczym najeźdźcy próbujący wtargnąć do środka. Czarne, kipiące wody nie chcą zamarzać nawet w środku zimy, gdy śnieg pokrywa drogi. Wypijają lód, zmieniając go na powrót w wodę. Z kolei w letnie dni, takie jak dziś, kiedy słońce leje się z nieba, wody nadal falują i wzdymają się dzięki całej tej przeklętej magii, którą król je nasycił.
– Jeśli się boisz, nie musisz tam iść – mówię do Micaha.
Platforma dokuje i schodzę z niej szybko, mijając strażników.
Teren zamku jest piękny, otoczony morzem zieleni i żywopłotami obsypanymi najsłodszymi owocami. Nawet skały błyszczą jak srebro i ludzie powiadają, że są wyrzeźbione ze spadających gwiazd.
Piękno, w którym kryją się potwory.
Micah podbiega, aby dotrzymać mi kroku.
– Ja się nie boję – protestuje. – Nie zostawię cię na pastwę wilków.
Przewracam oczami.
– Seryth nie jest wilkiem. To tylko człowiek.
– A co z wiedźmami? – pyta Micah ściszonym głosem. – One nie są ludźmi i nie można ich zabić tak jak ciebie czy mnie. Magia je chroni, nawet przed śmiercią. Są tak samo wieczne jak król.
– Wiedźma, a nie wiedźmy – poprawiam go, także zniżając głos, bo idziemy drogą, której pilnują strażnicy.
Całe to miejsce to jedna wielka forteca.
Aż dziw, że nieśmiertelny król tak się obawia wrogów.
– W rzeczywistości jest tylko jedna wiedźma – przypominam Micahowi. – Ale minie jeszcze parę lat, zanim córka Theoli uzyska swoją prawdziwą moc. Do tego czasu nie trzeba się jej obawiać.
Micah czujnie zerka na strażników, upewnia się, że nie słyszeli moich słów.
– Musisz jeszcze bardziej ściszać głos, gdy mówisz o zdradzie – ostrzega. – Ostrożnie, Nox. Ostrożnie.
Potrząsam głową i zatrzymuję się.
– Naprawdę nie powinieneś iść dalej – oświadczam.
Micah, kiedy się martwi, jest tylko obciążeniem, a to ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba.
Prostuje się i ręka sama mu pełznie do miecza.
– Powiedziałem, że nie pójdziesz tam sam – odpowiada uparcie.
Świetnie, że się o mnie troszczy, ale niepotrzebnie.
Chwytam jego rękę i odciągam ją od broni.
– Spokojnie, żołnierzu. – Staram się przybrać lekki ton, aby mu pokazać, że nie jestem spięty. – Pogrzej się na słoneczku, zagadaj jakąś ładną strażniczkę i spokojnie zaczekaj, aż wrócę.
Mrużąc oczy, rozważa, czy ma mnie posłuchać, czy nie.
– Jeśli nie wrócisz w ciągu dziesięciu minut, idę po ciebie – oznajmia wreszcie.
Uśmiecham się.
– Jeśli nie wrócę za dziesięć minut, to już nie będzie po kogo przychodzić.
Wejście do królewskiego zamku przywodzi na myśl bramę więzienia. Ściany są wysokie, czarne niczym oczy króla i wyniosłe jak chmury. Zawiłe złote nici wiją się i falują w nich, jakby poruszane podmuchami wiatru.
Marmurowe podłogi przypominają Bezkresne Morze do tego stopnia, że odruchowo spodziewam się zamoczyć w nich stopy. Ale kiedy po nich chodzę, moje kroki brzmią jak tykanie zegara.
Czy raczej kieszonkowego zegarka mojego ojca, tak samo głośnego.
Tik-tak.
„No, dalej, Nox! Przyspiesz!”
Tik-tak.
„Dobrze! Będziesz najlepszy w inicjacji w swojej klasie, synu!”
Od lat nie używam tego zegarka. Leży w szufladzie, zbierając kurz i pajęczyny, ukryty pod starymi papierami obok mojego ulubionego noża.
Choć moje kroki brzmią jego tykaniem, nie słyszę już wesołego głosu ojca. Słyszę głos króla.
Tik-tak.
„Gotowi na śmierć, prawda, Nox?”
Podchodzę do grupy strażników strzegących wejścia do Wielkiej Sali, gotowych wpuścić ostatniego poszukiwacza.
Każdego roku tylko dwieście osób może wejść w ten układ, ryzykując swoje dusze. Nie wiem, dlaczego akurat tyle. Może Seryth i jego wiedźmę nudzi zbyt wielki tłum?
– Muszę porozmawiać z królem – mówię do strażnika stojącego najbliżej drzwi.
Nosi mundur w kolorze tego samego burzowego błękitu, co mój. Zwisa z niego luźno, przez co wydaje się młody, jakby dopiero musiał dorosnąć do swojego uniformu.
– Nazwisko? – pyta.
– Oficer Nox Laederic. Pułk Thánatos – odpowiadam.
Kiedy dociera do niego sens moich słów, szczęka mu opada.
Musimy mieć niezłą reputację, choć to niezupełnie moja zasługa.
– Ty… ty…?
– Wiem, lepiej wyglądam na żywo. Mogę wejść?
– Czy król się ciebie spodziewa? – pyta strażnik i w jego głosie pojawiają się nerwowe tony.
– Naturalnie, wpisałem mu termin do notesu i oznaczyłem serduszkiem – zapewniam gorliwie.
Strażnik nie odwzajemnia mojego uśmiechu, szarpie za kołnierzyk, jakby go dusił.
– Nie powinienem… – Nie kończy. – Został nam jeszcze jeden poszukiwacz przepowiedni. Czy mógłbyś przyjść później?
Nie mogę się powstrzymać od śmiechu.
Lata przygotowań i cały dzień przekonywania siebie, że teraz albo nigdy, tylko po to, żeby odpaść przy wejściu?
Gdyby Micah to usłyszał, byłby zachwycony. Pewnie uznałby, że dostałem znak, ostrzeżenie, żebym zawrócił i zapomniał o sprawie. Ale dla mnie to żadna opcja.
– Sądzę, że chodzi o mnie – sugeruję. Wymijam strażnika, kładę dłoń na drzwiach i naciskam. Otwierają się ze zgrzytem.
Nikt nie będzie próbował powstrzymać żołnierza Ostatniej Armii.
Zwłaszcza zbrojnego w miecz.
– Życz mi szczęścia – mówię.
Strażnik mruga osłupiały, a ja wkraczam do Wielkiej Sali.
Nie zawracam sobie głowy szacowaniem, ile tam jest obstawy. Uczono mnie oceniać takie rzeczy jednym rzutem oka, aby wiedzieć i być gotowym na wszystko, ale dzisiaj muszę się skupić wyłącznie na jednej sprawie.
A raczej na trzech.
Pierwsza to Seryth, król Sześciu Wysp, któremu mój ojciec służył przez lata. Któremu cała moja rodzina służyła od pokoleń. Usta mu się wykrzywiają w uśmiechu, kiedy patrzy na mnie z wysokości swojego skradzionego tronu.
Druga sprawa to jego wiedźma z wężowymi oczami i paznokciami wystarczająco długimi, aby upuścić krew.
I trzecia – dziedziczka.
Selestra Somniatis.
Nie mogę oderwać od niej oczu.
Skórę ma tak bladą, że niemal przezroczystą, a jej włosy koloru koniczyny spływają poniżej pasa, odbijając światła jak rzeka. Wydają się wystarczająco długie, aby wspinać się po nich na wieżę.
Jej oczy, duże i żółte, obserwują mnie z zaintrygowaniem. Półuśmiech wykwita na krwistych ustach.
Jest naprawdę piękna.
Szkoda, że musi umrzeć.SELESTRA
Kiedy ostatni poszukiwacz przepowiedni wchodzi do Wielkiej Sali, od razu rzuca mi się w oczy, że nie ma eskorty.
Sam idzie w naszym kierunku. Nie wbija wzroku w podłogę i nie zaciska nerwowo palców, szykując się do przehandlowania swojej duszy za magię lub chwałę.
Serce mi wali w piersi, gdy zbliża się z kamienną twarzą.
Nie jest jednym z tych desperatów ani lekkomyślnych ryzykantów. Wiem to.
To żołnierz. Wojownik w armii króla Serytha.
On nie idzie. On dumnie kroczy.
Ten chłopak o wyrazistej urodzie ma lekko oliwkową skórę i włosy czarne jak północ, wijące się przy uszach. Oczy są koloru zimowych liści. Na moment przechwytuje moje spojrzenie i przenika mnie wzrokiem na wylot. Theola i król z uśmiechem patrzą, jak nadchodzi, nagle czujni i zaciekawieni.
Ma na sobie mundur wojownika Ostatniej Armii, okryty długą czarną peleryną przetykaną niebieską nicią. Miecz sterczy spod kaptura, połyskując w świetle księżyca. Sposób, w jaki się porusza – szybko i płynnie – oraz brak odruchu lęku, kiedy zobaczył moje oczy, bardzo mi kogoś przypominają. Ostatnią osobę, której dotknęłam. Asdena i jego smutne, smutne oczy.
Modlę się, aby los tego chłopaka nie był tak tragiczny.
– Mój królu i panie – mówi żołnierz, stając u podnóża tronowego podestu.
Składa ukłon i zwraca się do Theoli:
– Moja pani. To przyjemność jak zawsze.
Jego uśmiech wygląda na prawie szczery, gdy podchodzi, aby ująć jej dłoń i ucałować ją poniżej pierścienia.
Prawie.
Mam wprawę w doskonaleniu uśmiechów i potrafię rozpoznać fałsz z odległości mili. Tymczasem Theola i król zdają się niczego nie zauważać. Albo nie zwracają na to uwagi. Oboje są zauroczeni młodym wojownikiem i wpatrują się w niego, jakby był objawieniem.
Matka od dawna nie patrzyła na mnie w ten sposób. Na mnie, przyszłą dziedziczkę całej magii świata. Żołnierz ma więcej szczęścia.
– Nox. – Głos Theoli jest jedwabisty, gdy bierze go w objęcia. – Na dusze, co ty tu robisz?
– Czy masz wieści z Południowej Wyspy? – pyta król, prostując się na tronie. – Czy rebelianci wykazują oznaki poddania się?
Chłopak – Nox – kręci głową.
– Polemistés nie upadła, mój panie – mówi. – Determinacja ludzi rośnie tak samo jak ich liczba.
– Co za głupcy. – Król cedzi słowa, ale jego głos huczy w pustej sali. – Czyż nie wiedzą, że powinni zaakceptować mnie jako przywódcę? Sześć Wysp stanowi moją własność.
W jego słowach jest trucizna. Z wolna zaciska dłoń na czaszce wieńczącej poręcz czarnego tronu, która pęka pod jego naciskiem.
Odkąd pamiętam, król Seryth próbował podbić Południową Wyspę. I jeszcze wcześniej. Robi to od czasu Prawdziwej Wojny, kiedy obalił królową wiedźmę Thavmy. Polemistés jako jedyna wyspa nie ugięła się przed nim, choć zabił ich króla.
Wiem, że pragnie tego zwycięstwa bardziej niż innych.
Polemistés to ziemia, którą kiedyś nazywał domem, ale pojawili się buntownicy i musiał ją opuścić. To było jego największą zmorą. Pragnienie pokonania ich narastało w nim przez lata, coraz silniejsze i bardziej okrutne.
– Jakie więc wieści mi przynosi mój dziedziczny sługa? – Król patrzy na Noksa, czekając na odpowiedź.
– Żadnych. – Nox obojętnie wzrusza ramionami. – Przyszedłem tylko po przepowiednię.
Robię wielkie oczy. Nie potrafię ukryć zaskoczenia.
Festiwal jest dla cywilów. Dla zdesperowanych lub znudzonych, ale rzadko kiedy trafiają tam żołnierze Ostatniej Armii, którzy są zbyt zajęci wymachiwaniem mieczami.
A jednak król nie wygląda na rozgniewanego.
Ma swoich faworytów i wyraźnie widać, że Nox jest na ich czele. Teraz, gdy o tym myślę, jego imię brzmi jak dzwoneczek. Z pamięci napływa ułamek rozmowy podsłuchanej na dworze wiele miesięcy wcześniej. „To u nich dziedziczne. Jego ojciec służył przed nim. Cała rodzina służyła. A Nox jest jednym z najlepszych i najzdolniejszych, słowo daję. Najmłodszy żołnierz w historii, który otrzymał własny pułk!”
Mam ochotę wznieść oczy do sufitu. Założę się, że Nox słyszał w życiu więcej pochwał niż większość starych żołnierskich wyjadaczy.
Co za karierowicz.
– Jesteś pewien, Nox? – pyta król. Jego niski głos przecina salę, kiedy zaintrygowany wychyla się do przodu. – Nie ma odwrotu od tej umowy. Nie powinieneś zapominać, jak bardzo jesteś dla mnie cenny.
Nox się uśmiecha, a ja na moment się odprężam.
– Wiem jak bardzo – odpowiada, klękając. – I jestem gotów.
– Dobrze. – Król oblizuje wargi. – W takim razie zaczynajmy.
Kiwa na mnie, nakazując gestem, abym ucięła pukiel włosów Noksa i przypieczętowała jego los.
Chwytam nożyczki.
Dawno nie byłam tak blisko chłopaka w moim wieku – a właściwie nikogo w moim wieku, nie licząc Irenyi.
Kiedy dorastałam, dzieci miały zakaz wstępu do zamku, ponieważ nie można ufać ludziom i król się martwił, że wykorzystają moją sytuację. Wolał, abym dorastała obok niego i mojej matki. Zamknięta w wieży, gdzie łatwo mnie było chronić. Tłumaczył, że dziedziczki somniatyjskiej magii trzeba strzec jak oka w głowie. Za wszelką cenę. Teraz też nie wolno mi rozmawiać z ludźmi z dworu. Nawet kiedy – bardzo rzadko – uczestniczę w uroczystościach, muszę się trzymać na osobności. Stoję przy tronach otoczona kordonem straży.
Nietykalna. Jak cenne trofeum.
Także dziś, kiedy ceremonia się zakończy, znów zostanę zamknięta w swojej twierdzy. Mogę na nich patrzyć, słuchać ich historii, ale nigdy nie będę do nich należeć.
Podchodzę do Noksa.
– Masz szczęście – mówi, kiedy staję przy nim. – Wiele dziewczyn marzy, aby nosić pukiel moich włosów w medalionie blisko serca.
Unoszę brwi.
– Szkoda, że tak młodo straciły rozum.
Kąciki ust chłopaka unoszą się w uśmiechu.
– Słynę z tego, że doprowadzam kobiety do szaleństwa.
Przewracam oczami.
Tylko żołnierz Ostatniej Armii może sobie pozwolić na taką swobodę, sprzedając swoją duszę.
Układ z przepowiednią wydaje się grą, zabawą, kiedy miastowi rzucają pomysł w tawernie, w jasnym świetle pochodni, ale gdy się wchodzi do tej sali i trzeba oddać kosmyk włosów – kawałek swojej duszy – sprawa wygląda zupełnie inaczej.
Wtedy uchodzi z nich powietrze i dławi ich strach.
Ale nie tego wojownika. Nox wcale nie wygląda na przerażonego. Bardziej na rozbawionego.
– Tymi oto nożyczkami obetnę pukiel twoich włosów i przypieczętuję twój udział w Festiwalu Przepowiedni – recytuję wyuczoną formułkę. Jej słowa przychodzą mi teraz tak łatwo, że wypowiadam je, nie myśląc. Są tak znajome jak moje własne imię.
– Czy zgadzasz się na ten układ? – pytam.
– Zgadzam się – odpowiada Nox.
Idiota, myślę.
Jest na tyle blisko, że nie muszę się ruszyć, aby mu obciąć kosmyk włosów. Po prostu przykucam, aż moja suknia spływa po stopniach jak woda, i palcami oddzielam pukiel.
Kiedy go odcinam, czuję wstrząs w całym ciele.
Odrzuca mnie do tyłu i potykam się, o mało nie tracąc równowagi.
Na początku to tylko maleńkie igiełki, które wędrują po moich ramionach i karku, po czym wbijają się gwałtownie w serce.
Zaciskam ścięte włosy w garści.
Nigdy nie czułam czegoś takiego w czasie obcinania włosów. Jakby część duszy Noksa, którą odcięłam, przeszła przeze mnie jako pierwsza.
Czy on też to poczuł?
– Chyba naprawdę potrafię ściąć kobietę z nóg. – Nox się śmieje.
Wpatruję się w niego, ale nawet jeśli przeżył ten sam szok, nie daje nic po sobie poznać.
Tłumię dziwne uczucie, które przenika mi pierś, i wkładam włosy do ostatniego pustego słoika stojącego u moich stóp.
– Proszę dalej – nakazuje król, kiedy zakręciłam wieczko.
– Zebrałam włosy. – Jestem zdezorientowana.
Król się śmieje i choć to piękny dźwięk, wiem, że sygnalizuje coś strasznego, co zaraz nastąpi.
– Tak, Selestro – mówi miękko. – A teraz daj żołnierzowi jego przepowiednię.
Ogarnia mnie panika.
– Ja? – upewniam się. – Dlaczego?
– Potraktuj to jako mój prezent dla ciebie.
Wiem, że każdy podarunek od króla jest przeniknięty trucizną.
– Tylko jedna mała przepowiednia – obiecuje. – Twoja magia powinna sobie z nią poradzić, a przy okazji będziesz mogła ją wypróbować.
Nerwowo wygładzam rękawiczki.
Już sama myśl o zdjęciu ich przy kimś po raz pierwszy od lat sprawia, że cierpnie mi skóra. I przypomina o krzykach Asdena.
Zerkam na matkę.
– Śmiało – zachęca mnie. – Zrób, jak król każe, Selestro.
Serce mi wali.
Oblizuję wargi.
Zawsze się obawiałam tego momentu i zarazem go pragnęłam.
Mam szansę, aby w końcu uwolnić drzemiącą we mnie magię, której nie pozwalano mi poznać. Szansę, by dotknąć kogoś i poczuć skórę na skórze po raz pierwszy od ponad dwóch lat. Aby pokazać matce, że jestem godna mocy naszych przodkiń.
Zsuwam z dłoni rękawiczkę. Upada mi u stóp.
Przykucam i moja suknia znów spływa po marmurze, gdy sięgam do policzka Noksa.
Wzdryga się, kiedy go dotykam. Przypuszczam, że mój dotyk jest dość zimny. Każda cząstka mnie jest zimna.
Magia to ogień, a ja nigdy nie pozwoliłam, żeby mój się rozpalił.
Gdy nawiązujemy kontakt, serce wściekle miota mi się w piersi niczym bestia w klatce. Od lat nikogo nie dotykałam.
To jest jak nagłe stłumienie głodu, który zawsze ignorowałam.
Zmagam się z odczuciem drugiego człowieka, żywego, którego dotykam, który jest blisko i który odczuwa mnie tak samo jak ja jego.
Nox jest ciepły i ma skórę bardziej miękką, niż myślałam. Na jego twarzy widzę bliznę ciągnącą się gładką różową linią od brwi do podbródka. Kiedy moja dłoń jej dotyka, w jego oczach pojawia się błysk.
Zazwyczaj ludzie się wzdrygają na widok moich wężowych oczu – wszystkie kobiety z rodu Somniatis mają takie same.
Nox stara się nie mrugać.
Ja też.
Nie chcę zrobić niczego, co mogłoby zaburzyć tę chwilę.
Wiem, że nieprędko dostanę drugą taką szansę, może nawet po latach, więc chcę się nią nasycić, póki mogę. Tyle że nie ma na to czasu.
Śmierć przychodzi szybko.
Oddech więźnie mi w piersi, ciśnie mnie, dusi.
Nagle głowa odskakuje mi do tyłu i wiem, że moja magia nie jest gotowa.
Czuję się, jakby ktoś walił mnie po głowie, w kółko i bez wytchnienia.
Próbuję się odsunąć, oderwać od Noksa, ale moje kości są sztywne, a dłoń pozostaje przyklejona do jego policzka, podczas gdy obrazy wypalają drogę do mojego mózgu.
Przebłyski ciemnoczerwonej podłogi i na wpół pomalowanych ścian.
Nie widzę w tym sensu i z każdą nową wizją czuję, jakby mi pękała głowa.
_Tłum otacza Noksa w blasku księżyca. Wokół niego lampiony syczą jak orby, rosnąc i jaśniejąc, aż nagle świat staje w płomieniach._
_Podłoga płonie, a ściany skwierczą, wypełniając wszystko dymem._
_Czuję powietrze gęste od potu i soli. Widzę rozrastającą się dziurę w suficie, który się rozpada._
_Nox wykrwawia się na podłodze._
_Wiatr zawodzi żałobnie i w moim umyśle pojawia się nowy obraz, tak bolesny, że aż krzyczę. Uchwyt w podłodze pośród rozbitych butelek._
_„Tędy”, szepcze głos._
_Dłoń sięga po zakrwawionego Noksa, a ja głośno wciągam powietrze, widząc bransoletę na jego nadgarstku. Mała złota błyskotka z pojedynczym klejnotem. Jak czujne oko._
_Znam tę bransoletkę._
_Nosiłam ją całe lata._
_Dławię się własnym oddechem i nagle czuję ogień na własnej skórze. Liże mi ramiona i chwyta końce włosów. Topi bransoletkę i wżera się dalej, do kości._
Z najwyższym wysiłkiem odrywam się od Noksa oraz od własnej wizji i wracam do teraźniejszości.
Wszystko dzieje się tak nagle, że tracę równowagę i upadam na ziemię, przewracając rząd słoików, które rozbijają się na schodach.
Odłamki szkła i włosy zasypują podłogę.
– Co to ma być? – pyta Theola, patrząc na to pobojowisko wielkimi żółtymi oczami. – Co się stało?
Nie, to niemożliwe.
Drżę i chwytam się za nadgarstek, a wspomnienie płomieni ciągle pali mi skórę.
Spalanie i zwęglanie.
To nie może być prawda.
– Selestro. – Głos matki przebija się do mojej świadomości.
Król unosi rękę, aby ją uciszyć, i sala milknie. Strażnicy przy drzwiach wstrzymują oddech na jego rozkaz.
Władca powoli schodzi z piedestału i kieruje się w moją stronę.
Jego twarz przybiera wyraz niszczyciela światów.
– Mów – rozkazuje.
Odwracam się do Noksa, a głęboki brąz jego oczu przeszywa mnie na wskroś.
Wężowe piętno pojawiło się na jego dłoni, a kiedy opuszczam swoją, widzę, że też je mam.
Zaciskam pięść i błyskawicznym ruchem, aby nikt nie zauważył, sięgam po rękawiczkę leżącą na ziemi.
– I co? – dopytuje się Nox.
Szczęka mu pulsuje w oczekiwaniu na moją wizję.
Przełykam z wysiłkiem. Odwracam wzrok. Nie mogę mu powiedzieć. Nigdy mu tego nie powiem.
Zobaczyłam bowiem nie tylko śmierć Noksa, ale też moją.NOX
Wiedźma jest przerażona, co nie wróży nic dobrego.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że umrę? – pytam.
Nadal kuli się na podłodze. Daleko jej do śmiechu.
Potrząsa głową; szok i niedowierzanie zniekształcają jej łagodne rysy. Można by pomyśleć, że to jej pierwsza przepowiednia w życiu.
Mam nadzieję, że cokolwiek zobaczyła w mojej przyszłości, nie jest tak straszne jak jej mina.
Gotów jestem przysiąc, że chce płakać albo krzyczeć, lecz to niemożliwe, bo jest somniatyjską wiedźmą, a one się rodzą bez serca. Puste w środku.
– Czy nie powinnaś mi powiedzieć, jaka przyszłość mnie czeka? – pytam. – Oddałem duszę w zamian za przepowiednię, więc chyba nie żądam zbyt wiele?
– Ja… nie… – Selestra milknie. Jej wzrok skupia się na mojej dłoni.
Patrzę, jak herb Serytha wije się po mojej skórze, oznaczając mnie jako poszukiwacza przepowiedni. I kogoś, kto obecnie jest własnością króla.
Zaciskam pięść tak mocno, że trzeszczą kości.
– Powiedz mu.
Ten zimny głos wprawia ją w drżenie. Selestra patrzy na władcę. Ich spojrzenia się spotykają. Zaciska usta i przez chwilę mam wrażenie, że zaraz się rozpłacze – ale ona tylko zmiata niepewność ze swojej twarzy.
Znika drżenie i wiedźma zadziera podbródek tak wysoko, że widzę, jak przełyka gulę, która dławiła ją przed chwilą.
Selestra wstaje.
Niepewna, ale mimo wszystko zdecydowana.
– Śmierć po raz pierwszy przyjdzie do ciebie za trzy dni – mówi wreszcie. Głos z trudem wydobywa się z jej gardła. – Chodzi o jakąś bójkę. Był wściekły tłum i wybuchł pożar. Nie poznałam budynku, ale miał czerwone podłogi. To mogły być żołnierskie kwatery w koszarach Ostatniej Armii.
Czekam, a kiedy milczy, marszczę czoło.
– To wszystko? – upewniam się. – Tylko jakaś bójka?
Takie proste, takie łatwe?
Jest dla mnie jasne, że musi być coś więcej.
Widzę, że Selestra zaciska zęby i rozważa dalszą odpowiedź – niczym żołnierz, który stara się opracować strategię walki.
– Tak, wszystko – potwierdza w końcu.
– Dlaczego nie powiedziałaś tego od razu?
– Potrzebowałam czasu, że uporządkować sobie wizję – tłumaczy się. – Nie mam wprawy w przepowiedniach.
Muszę przyznać, że nieźle kłamie. Niemal mnie przekonuje, kiedy łagodzi głos i nieobecnym gestem gładzi swoje włosy w kolorze lasu.
Obraz niewinności i zagubienia.
Ale nie ma takiego doświadczenia w sztuce udawania jak ja.
Warunkiem przetrwania w Ostatniej Armii jest umiejętność rozpoznawania kłamstw i rozszyfrowywania zeznań jeńców. Ta wiedza może uratować życie.
Selestra Somniatis nie jest tak przebiegła, za jaką się uważa.
Ale tego rodzaju zarzuty wobec dziedziczki somniatyjskiej magii mogą być uznane za zdradę stanu i coś takiego nie uszłoby mi na sucho.
– Plamisz podłogę krwią, Selestro.
Theola powoli wstaje z tronu.
Selestra patrzy w dół na swój rozcięty w czasie upadku łokieć, jakby nie zdawała sobie sprawy, że jest ranna.
Ja też nie. Teraz, gdy widzę krew zmieszaną z kosmykami włosów ze stłuczonych słoików, ręka mi drga u boku.
Nachodzi mnie niedorzeczna chęć zajęcia się jej raną.
Tłumię ją.
Selestra nie jest bezradną dziewczynką, którą trzeba ratować.
To wiedźma.
Odwracam się od niej i poprawiam miecz na plecach.
Miecz mojego ojca.
– Może pozwolimy jej się wykrwawić? – zastanawia się król. – Powinno się wyciągnąć konsekwencje za tak nieudolną wizję.
Theola patrzy na krwawiącą rękę córki.
– Szkoda podłogi – stwierdza bez ogródek. – Zaraz to naprawię.
Zamyka oczy i bierze głęboki oddech.
Czuję zmianę w powietrzu; zimno wpełza mi do kości, gdy jej magia przemyka po schodach i kamiennych płytach podłogi.
Rana Selestry znika. Potłuczone słoiki nadal zalegają na podłodze, ale nie kapie już na nie krew dziedziczki.
Somniatyjskie wiedźmy są jak węże.
Zrzucają skórę i odradzają się.
– Więc naprawdę to tylko koszarowa rozróba? – pytam.
Król Seryth zdaje się rozważać tę kwestię, sadowiąc się z powrotem na tronie.
– Jeśli tak, nie powinna być dla ciebie problemem, Nox. – Kąciki jego ust unoszą się powoli i z rozmysłem. – W końcu jesteś synem swojego ojca. Prawdziwe dziedzictwo w mojej armii.
Obserwuje mnie uważnie. Czeka na moją reakcję. Chce zobaczyć, jak się wzdrygam na wzmiankę o ojcu. Testuje mnie, jak to robił wiele razy.
Seryth zawsze czegoś ode mnie chce i zawsze chodzi o coś, czego nie mam ochoty mu dać.
– Nie martw się, panie – mówię. – Sprawię, że mój ojciec będzie dumny.
Król przechyla głowę.
– Oby.
– Dziękuję za przepowiednię – dodaję.
Theola zaciska pięść, a kiedy rozwiera dłoń, leży na niej złota moneta chrim. Przez chwilę pozwala jej błyszczeć, po czym wsuwa ją do kieszeni na piersi mojego munduru.
Poklepuje miejsce nad sercem.
– Dopóki znów się nie spotkamy, Noksie Laedericu.
Składam szybki ukłon, tłumiąc chęć wbicia miecza w pierś króla. Wybrałem opcję dobrego wychowania, bo szkoda ciosu na nieśmiertelnego.
Odwracam się, ale zanim ruszam do wyjścia, napotykam spojrzenie Selestry.
Jest krótkie i ulotne – wykradziony moment, kiedy patrzymy sobie w oczy i coś, jakiś wyraz, którego nie potrafię rozszyfrować, pojawia się w ich głębi.
Ignoruję to.
Nie muszę rozumieć wiedźmy. Teraz najważniejsze jest przetrwanie tego miesiąca i wszystkiego, czym mi zagrozi śmierć, abym mógł dopiąć swego.
Zabrać królowi nieśmiertelność i rzucić ten ród na kolana.
Poczynając od dziedziczki.