Księżniczka incognito - ebook
Księżniczka incognito - ebook
Od zawsze marzyłam tylko o jednym: żeby NIE BYĆ księżniczką…
A teraz wylądowałam w pokoju z dziewczyną ogarniętą obsesją, żeby ZOSTAĆ jedną z nich.
Lottie Pumpkin to zwyczajna dziewczyna, która marzy o tym, żeby być księżniczką. Dostaje się do prestiżowej szkoły Rosewood Hall w ramach programu stypendialnego.
Ellie Wolf to księżniczka, która marzy o zwyczajności i wybiera Rosewood Hall, żeby uniknąć pełnienia swoich obowiązków w królestwie Maradawii.
Kiedy los rzuca obie czternastolatki do tego samego akademika, zamiana tożsamości wydaje się najlepszym rozwiązaniem: w końcu wszyscy przez pomyłkę i tak biorą Lottie za księżniczkę.
Ale ktoś poznał ich sekret, a w Rosewood nic nigdy nie jest takie, jakie się wydaje…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66360-94-5 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Są na świecie miejsca, w których to, co niezwykłe i zagadkowe, zdarza się częściej niż gdziekolwiek indziej. Łatwo te miejsca rozpoznać, bo panuje w nich wyjątkowa atmosfera, pozornie nieprzystająca do otaczającej rzeczywistości. Czasem są dziełem natury – jak ukryty wodospad lub tajemnicza łąka, pełna kwitnących dzikich roślin. Czasem pozostają dziełem człowieka – jak puste place zabaw o zmierzchu lub zakurzone sklepy z antykami, w których historia wręcz unosi się w powietrzu. A niekiedy, choć bardzo rzadko, taka przestrzeń otwiera się w ludziach. Może sam natknąłeś się na kogoś takiego. Na pierwszy rzut oka nie wydają się szczególnie charyzmatyczni czy wyjątkowo inteligentni, ale gdy spędzisz z nimi więcej czasu, zaczynasz czuć, że potrafią wszystko zmienić i osiągnąć, co tylko chcą…
Księżniczka Eleanor Prudence Wolfson, jedyna spadkobierczyni króla Alexandra Wolfsona, która w przyszłości miała zasiąść na tronie Maradawii, nie mieszkała w takim miejscu i nie należała do takich osób, ale w tym momencie oddałaby wszystko, żeby było inaczej.
– Pójdę do tej szkoły! – Eleanor cisnęła broszurę na stół z głośnym plaśnięciem, a filiżanki z herbatą zachybotały na spodkach.
Alexander Wolfson nawet nie oderwał wzroku od gazety.
– Nie – rzucił kategorycznie.
– Jestem pierwsza w kolejce do maradawskiego tronu. Chyba poradzę sobie z decyzją w tak drobnej sprawie jak wybór szkoły średniej.
Alexander zerknął na swoją żonę, królową Matilde, która siedziała przy drugim końcu stołu.
Królowa wzruszyła ramionami.
– Ona ma rację, Alex – stwierdziła pojednawczo.
Ostrożnie wrzuciła kostkę cukru do filiżanki i powoli zamieszała herbatę, tłumiąc uśmiech.
Nie był to pokaz rodzicielskiej solidarności, na który liczył król Alexander.
– Widzisz?! – zawołała Eleanor. – Nawet mama się ze mną zgadza!
Alexander znów skupił się na swojej gazecie, udając, że nad sobą panuje. Upił łyk herbaty.
– Edwino! – Skinął na służącą. – Czy mogłabyś odnieść naczynia do kuchni?
– Oczywiście, Wasza Wysokość. – Edwina z wprawą ustawiła pokryte okruchami talerze jeden na drugim i wyszła z jadalni, poruszając się tak zwinnie i płynnie, że jej kroki były niemal niesłyszalne na dębowej podłodze.
Ogromne podwójne drzwi zamknęły się za nią z cichym skrzypnięciem.
Alexander odczekał chwilę, upewniając się, że służąca odeszła wystarczająco daleko, żeby nie usłyszeć rodzinnej kłótni, a potem ponownie przeniósł wzrok na gazetę i oświadczył:
– Moja odpowiedź brzmi: nie.
Eleanor jęknęła z irytacją i tupnęła nogą.
– Mógłbyś chociaż spojrzeć na tę broszurę – burknęła, wyrywając ojcu gazetę.
Alexander był zmuszony popatrzeć na córkę.
Eleanor już od dzieciństwa sprawiała problemy. Stanowiła przeciwieństwo typowej księżniczki; wolała wdawać się w płomienne dyskusje polityczne i wymykać się na głośne, zatłoczone koncerty, niż prowadzić uprzejme pogawędki, a niczego bardziej nie znosiła od eleganckich, oficjalnych uroczystości – tak jej się przynajmniej wydawało, bo nigdy nie zgodziła się w żadnej uczestniczyć. Była jednak mądra, pewna siebie i pełna pasji – a Alexander cenił te cechy dużo bardziej niż wszelkie tradycyjne wartości, jakich wyznawania od niej oczekiwano. Czasem żałował tylko, że córka nie uważa bardziej na słowa przy swoich dziadkach. Chciał, żeby Eleanor była szczęśliwa i wolna od zobowiązań, jakie wynikają z bycia członkiem rodziny królewskiej, ale nie dało się uciec od faktu, że pewnego dnia zostanie królową i będzie musiała przyjąć na siebie odpowiedzialność, jaka się z tym wiąże. Postanowił zrobić wszystko, by uświadomić córce, że pełnienie obowiązków może sprawiać przyjemność. W młodości też musiał się tego nauczyć.
– Pójdziesz do Aston Court jak wszyscy władcy Maradawii przez ostatnich sto lat i będziesz z tego zadowolona. Czy ci się to podoba, czy nie.
Matilde zachichotała cicho po drugiej stronie stołu, sącząc herbatę.
– Nie. – Eleanor przyjęła równie surowy ton jak jej ojciec. – Pójdę do Rosewood Hall w Anglii.
Głos nawet jej nie zadrżał. Była zdeterminowana. Nie przestąpi dobrowolnie bram Aston Court, a jeśli ją tam zawloką, będzie się wyrywać i wydzierać na całe gardło.
Alexander westchnął głęboko.
Dla Eleanor nauka w Aston Court nie byłaby tylko przegraną kłótnią z rodzicami jak dla większości nastolatków. Pójście tam oznaczałoby koniec jej wolności i anonimowości. Zostałaby oficjalnie przedstawiona światu jako następczyni maradawskiego tronu. Nie mogłaby już farbować włosów, wykradać się z domu i odmawiać udziału w królewskich uroczystościach. Musiałaby ubierać się bardziej stosownie do swojej pozycji i wypełniać przeróżne obowiązki. Jej życie straciłoby wszelkie pozory normalności.
Alexander podniósł gazetę i starannie ją złożył. Był przygotowany na nieuchronną zaciekłą awanturę – odkąd Eleanor była nastolatką, zdarzały im się one regularnie.
– Proszę cię, tato.
Te słowa zupełnie zbiły Alexandra z tropu. Eleanor rzadko o cokolwiek prosiła – była na to zbyt uparta. Zerknął na córkę, spodziewając się nadąsanej miny, którą tak dobrze znał, ale z twarzy dziewczynki biła prawdziwa rozpacz. Król zaczął się gorączkowo zastanawiać, dlaczego tak stanowczo przeciwstawił się jej propozycji. Szybko jednak przypomniał sobie, że Aston Court to jedyna szkoła, która może zagwarantować bezpieczeństwo Eleanor, kiedy zostanie oficjalnie przedstawiona jako maradawska księżniczka. Tam pod stałym nadzorem przygotowywałaby się na to, co czeka ją w przyszłości. Musiała iść do Aston Court. Był o tym przekonany. Mimo to ostrożnie wyciągnął rękę i przyjął od niej broszurę o Rosewood.
Zamknęła jego dłonie w swoich i lekko je ścisnęła.
– Po prostu ją przeczytaj. O nic więcej nie proszę.
Siedząca naprzeciwko niego królowa Matilde upiła kolejny łyk herbaty, a potem cicho odstawiła filiżankę na spodek.
– Wiesz, może to herbata uderzyła mi do głowy, jednak zawsze bardzo lubiłam Anglię. Ty również, prawda Alexandrze? – Popatrzyła na męża, a gdy ich spojrzenia się spotkały, z jej twarzy na moment zniknął wyraz beztroski.
Król Maradawii wytrzymał wzrok żony przez kilka sekund, które wydawały mu się wiecznością. Taki efekt wywierała na nim Matilde.
Westchnął przeciągle, a potem wreszcie ustąpił.
– Dobrze, przeczytam tę broszurę, ale na tym koniec.
Eleanor wydała z siebie pisk ulgi i zachwytu.
– Super! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Obiecuję, że spodoba ci się ta szkoła, tato. – Po tych słowach wpakowała sobie do ust croissanta i wybiegła z jadalni, zanim do jej ojca w pełni dotarło, co się właśnie wydarzyło.
Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem, którego echo poniosło się po pokoju. Kiedy ucichło, Alexander popatrzył na żonę, która posłała mu w odpowiedzi uroczy uśmiech.
– Nie może tam pójść – stwierdził. – To zbyt niebezpieczne, żeby jedyna następczyni maradawskiego tronu włóczyła się po jakiejś brytyjskiej szkole z internatem. Powinna w tym czasie uczyć się wszystkiego, co niezbędne, by w przyszłości rządzić krajem.
Matilde znów spoważniała. Subtelnym ruchem poprawiła sztućce na stole, żeby wszystkie widelce, noże i łyżki leżały w równym rzędzie.
Alexander poczuł na sobie jej roziskrzony wzrok.
– Wiesz równie dobrze jak ja, że Rosewood nie jest zwyczajną szkołą, a poza tym… – urwała na moment, zmuszając męża, żeby spojrzał jej prosto w oczy – …jak sam przyznałeś, nie została jeszcze oficjalnie ogłoszona następczynią tronu. Nikt nie wie, że jest księżniczką. To może być najlepszy sposób, by przeżyła jeszcze kilka lat jako beztroska nastolatka, zanim zacznie pełnić królewskie obowiązki. A dobrze wiem, jak żałujesz, że sam nie dostałeś takiej szansy.
Alexander na chwilę zaniemówił z wrażenia. Czyżby jego żona naprawdę proponowała to, co mu się wydawało?
– Chcesz, żeby chodziła do tej szkoły incognito? – zapytał.
Matilde od razu uśmiechnęła się do niego, otrząsając się z wcześniejszego wzburzenia z taką łatwością, jakby zdejmowała niepotrzebny kapelusz.
– Na razie wystarczy, że przeczytasz broszurę. – Podniosła filiżankę do ust, ale zatrzymała dłoń w powietrzu, żeby dodać: – Poza tym, jeśli coś pójdzie nie tak, zawsze możemy wysłać do niej Jamiego.
Alexander wpatrywał się w żonę z bezgranicznym zdumieniem i podziwem. Zachichotał pod nosem. Coś mu mówiło, że na czytaniu broszury o Rosewood się nie skończy.1
W St Ives stoi niewielka niebieska cukiernia o ścianach gęsto porośniętych pnączami wisterii. Przez frontowe okna widać zarzucone na meble płachty materiału, pokryte grubą warstwą kurzu, którego drobinki unoszą się i w słoneczne dni migoczą w powietrzu. Spłowiała markiza w biało-czerwone pasy osłania drzwi opatrzone szyldem CIASTA PANI PUMPKIN, chociaż od wielu lat nic już się tam nie piecze. Nad cukiernią znajduje się mieszkanie, dawniej urządzone skromnie, teraz zagracone tandetnymi bibelotami i kiczowatymi dekoracjami, którymi nowa właścicielka usiłuje – bez powodzenia – nadać wnętrzu bardziej przytulną atmosferę. Ale jeden pokój pozostaje niezmieniony niczym oaza spokoju wypełniona szczęśliwymi wspomnieniami poprzednich domowników.
Lottie Pumpkin mieszka na poddaszu budynku przy ulicy Bethesda Hill 12 w St Ives ze swoją macochą Beady. W niewielkiej sypialni z widokiem na morze urządziła sobie bezpieczną przystań. Pokój ma skrzypiącą podłogę, ściany obwieszone zdjęciami z jej dzieciństwa, a półki zapełnione zbiorami bajek i baśni. Dziś Lottie opuści jednak swoją sypialnię, swój dom i całą Kornwalię. Dziś przenosi się do Rosewood Hall.
*
– Lottie! – Gdy w uszach dziewczynki zadźwięczał przeszywający głos Beady, natychmiast zamarła nad walizką, ściskając w dłoni ostatnią złożoną bluzkę.
– Tak?! – odkrzyknęła, mimowolnie zaciskając powieki.
Usłyszała ruch za drzwiami, a po chwili w progu sypialni pojawiła się macocha. Na twarzy miała zieloną maseczkę, ciasny turban z ręcznika skrywał jej rude włosy. Beady była niezwykle piękną kobietą, która bardzo poważnie podchodziła do pielęgnacji urody. Czuła się zdecydowanie za młoda na to, żeby dźwigać ciężar odpowiedzialności za opiekę nad Lottie, i uważała, że okazuje ogromną szlachetność, poświęcając własne życie dla pasierbicy, o czym regularnie jej przypominała.
– Zupełnie zapomniałam, że dziś wyjeżdżasz! – zawołała, jakby to było coś bardzo zabawnego.
Lottie uśmiechnęła się do niej uprzejmie tak jak milion razy wcześniej.
– Nic nie szkodzi, już…
Zanim zdołała dokończyć zdanie, Beady parsknęła głośnym rechotem.
– Daj spokój, jak niby miałabym o tym zapomnieć? Stale nawijasz o tym miejscu, chociaż… – znów się zaśmiała – …chociaż skoro przyjęli ciebie, to nie może być aż tak prestiżowe. – Lottie skrzywiła się lekko, a Beady przestała chichotać. – Tylko żartowałam, Lottie. Nie możesz brać wszystkiego do siebie.
Lottie z trudem utrzymała uśmiech na twarzy i spróbowała się roześmiać, ale wzrok Beady przesunął się już na dwie różowe walizki na podłodze.
– Jakie duże. Chyba nie sądzisz, że cię odwiozę? Nie możesz tego ode mnie wymagać. – Beady rzuciła Lottie urażone spojrzenie, jakby dziewczynka nadużywała jej cierpliwości.
– Nie, poradzę sobie – odpowiedziała Lottie najgrzeczniej, jak potrafiła. Za nic w świecie nie chciała zdenerwować macochy: wiedziała, jak trudno było Beady opiekować się nią po śmierci mamy. Chciała jak najbardziej ułatwić jej życie. – Przyjedzie po mnie Ollie ze swoją mamą.
Brwi Beady poszybowały w górę w wyrazie dezaprobaty.
– To bardzo miłe z ich strony. Mam nadzieję, że pokażesz jego mamie, jaka jesteś wdzięczna za pomoc.
– Oczywiście. – Lottie skinęła głową, co najwyraźniej zadowoliło Beady.
– No dobrze… – Macocha umilkła, rozglądając się po sypialni tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. Przygryzła wargę, obrzucając Lottie szybkim spojrzeniem, a potem nabrała do płuc dużo powietrza, jakby przygotowywała się na to, co zaraz powie. – Ciężko na to pracowałaś… Mam nadzieję, że nie będziesz rozczarowana.
Lottie przełknęła ślinę. Wiedziała, że Beady się cieszy z jej wyjazdu, bo w końcu będzie miała cały dom dla siebie. Dostając się do Rosewood, Lottie nie tylko dotrzymała obietnicy złożonej mamie, lecz także spełniła marzenie macochy.
– Dziękuję – powiedziała.
Beady machnęła ręką, jakby rozmawiały o czymś nieistotnym.
– No cóż, muszę zmyć maseczkę. Szerokiej drogi.
Jak tylko wyszła, Lottie wróciła do pakowania, ale już po chwili znów ktoś jej przeszkodził.
– No nie, coś ty na siebie włożyła? – W sypialni Lottie rozległ się pełen sarkazmu głos Olliego.
Stał z założonymi rękami oparty o framugę, obserwując, jak Lottie chowa do walizki ostatnie drobiazgi.
– Ollie! – Jej najlepszy przyjaciel zjawił się tak nagle, że z zaskoczenia przycisnęła dłoń do piersi. – Jak się tu dostałeś? I ile razy mam ci powtarzać, żebyś pukał?! – zawołała lekko zdyszana, usiłując domknąć bagaż.
Czternastoletni Ollie był jej rówieśnikiem, ale chociaż już ją przerósł, wciąż miał dziecinną buzię, na której widok wracała myślami do szczęśliwych wspomnień takich jak wspólne jedzenie lodów na plaży.
– Musiałem przemknąć niezauważony obok złej wiedźmy. W końcu zzieleniała jej skóra, widziałaś? – zapytał Ollie z szatańskim uśmieszkiem.
Lottie zachichotała, ale nie mogła pominąć milczeniem jego pierwszego pytania. Zmierzyła się krytycznym spojrzeniem, z zakłopotaniem wygładzając sukienkę.
– A co ci się nie podoba w moim stroju? – rzuciła oburzonym tonem.
Ollie zaśmiał się, a potem wyszczerzył zęby w typowym dla siebie przekornym uśmiechu. Dżinsy jak zwykle miał upstrzone kępkami psiej sierści, czym nigdy się nie przejmował.
– Nie odstawiłaś się za bardzo jak na pierwszy dzień szkoły?
– Myślisz, że za bardzo się odstawiłam? – Lottie nie mogła uwierzyć, że z jego ust mogło paść coś tak absurdalnego. – Nie da się „za bardzo odstawić” do Rosewood Hall. Muszę pasować do otoczenia. Nie chcę od pierwszej chwili zostać wyrzutkiem przez to, jak wyglądam. – Zaczęła pocierać nieistniejącą plamkę na kołnierzyku sukienki. – Większość uczniów pewnie ma ubrania szyte na miarę ze złotych nici czy coś w tym stylu.
Ollie wmaszerował do pokoju beztroskim krokiem i usiadł na łóżku przyjaciółki. Zacisnął wargi, rozglądając się po sypialni. Zwykle pękała w szwach od ręcznie robionych drobiazgów; teraz była zupełnie ogołocona, bo cały dobytek Lottie tkwił upchnięty w dwóch różowych walizkach.
– Słuchaj – zaczął Ollie, sięgając do kieszeni. – Spróbuj na chwilę przestać się zamartwiać tym, co pomyślą o tobie inni – poradził, wyciągając pogniecioną kopertę i mocno już sfatygowane zdjęcie z polaroida, które znała ze ściany jego sypialni. – To dla ciebie.
Lottie sięgnęła po prezenty, ale Ollie cofnął rękę.
– List możesz otworzyć dopiero w pociągu.
Skinęła głową z lekką irytacją, a przyjaciel powoli złożył podarunki na jej otwartej dłoni. Widziała tę fotografię tysiące razy: byli na niej na plaży, nosy mieli umazane lodami, a ich twarze rozjaśniały szerokie uśmiechy. Chociaż kolory zaczęły już blednąć, nadal można było dostrzec diadem na głowie Lottie i rogi u Olliego. W dzieciństwie upierali się, żeby nosić je zawsze i wszędzie. Odkąd zobaczyli sztukę Szekspira Sen nocy letniej, wystawioną na plaży pod gołym niebem, Ollie twierdził, że jest Pukiem. Zachwyciło go, ile psikusów uchodziło na sucho tej postaci, i uznał, że dopóki ma na głowie swoje rogi, też może być niegrzeczny bez żadnych konsekwencji. Za to z diademem Lottie wiązała się mniej wesoła historia. Kciuk dziewczyny zatrzymał się nad tą ozdobą na zdjęciu, a jej serce przeszył ból, gdy przypomniała sobie dzień, w którym dostała diadem.
– Dam ci chwilę na pożegnanie – rzucił Ollie, a potem bez najmniejszego wysiłku podniósł obie jej walizki i zniósł je po schodach do samochodu.
Kiedy wyszedł, zamyślona Lottie ułożyła prezenty od niego na pozbawionym pościeli łóżku obok swoich najcenniejszych skarbów, przygotowanych tam, żeby o nich nie zapomniała. Wsunęła wszystkie po kolei do torebki: podniszczone zdjęcie i list od Olliego; ulubiony szkicownik; najbardziej lojalnego towarzysza – Pana Truflę; ramkę z fotografią jej mamy Marguerite w todze na uroczystości rozdania dyplomów; i na koniec – kompletnie niepasujący do pozostałych rzeczy – diadem, który znaczył dla niej najwięcej. Lottie wystarczyła zaledwie godzina, żeby spakować całe swoje życie do dwóch różowych walizek, dżinsowego plecaka i małej torebki z solidnym białym paskiem. Rozejrzała się po pustym pokoju.
„Udało mi się, mamo” – pomyślała. „Dostałam się do Rosewood, tak jak ci obiecałam”.2
Do Lottie (Honorowej Księżniczki St Ives)
Przez ostatni rok tyle się uczyłaś, że prawie cię nie widywałem, a teraz jeszcze przenosisz się na drugi koniec kraju. Bez ciebie nic nie będzie już takie samo, ale na pewno czeka cię tyle przygód, że wystarczy dla nas obojga.
Chciałem dać ci w prezencie pożegnalnym książkę z bajkami, bo wiem, jak je uwielbiasz, ale obawiam się, że wszystkie już masz. W zamian dostajesz więc to zdjęcie, żebyś codziennie przypominała sobie o moim istnieniu.
Nie mogę się doczekać, aż opowiesz mi o swoich zwariowanych przeżyciach w Rosewood. Jestem taki dumny, że się tam dostałaś, ale będę za tobą strasznie tęsknił .
ALE JAK ŚMIESZ ZOSTAWIAĆ MNIE SAMEGO W TEJ TURYSTYCZNEJ DZIURZE!? ZDRAJCZYNI!!!
(Widzisz, jak zamieniam trudne emocje w gniew w ramach mechanizmu obronnego?)
Twój przyjaciel Ollie
PS Przywieź mi na pamiątkę złotą koronę czy coś w tym rodzaju – zakładam, że wręczają je tam każdemu, kto przestąpi próg szkoły ;)
Lottie z uśmiechem ponownie przeczytała list od najlepszego przyjaciela, pozwalając sobie na chwilę rozrzewnienia. Zostawiała swoje skromne życie w Kornwalii. Wyjrzała przez okno na wiejski krajobraz porośnięty bujną roślinnością, który w zawrotnym tempie przemykał za szybą, i przypomniała sobie, jak przed rokiem składała podanie o przyjęcie do Rosewood Hall.
Pięć lat wcześniej obiecała mamie, że znajdzie sposób, żeby się tam dostać.
Noc przed złożeniem obietnicy rozpętała się burza, więc na dworze było błoto i mnóstwo kałuż. Mama leżała opatulona czterema kocami. Ciało miała wychudzone i słabe od trawiącej je choroby, ale jej wzrok wciąż bił niezmąconą siłą. Spojrzała na Lottie i jak zwykle uśmiechnęła się ciepło.
„Możesz osiągnąć wszystko, co sobie postanowisz, moja mała księżniczko”.
Proces rekrutacji był żmudny i przytłaczający. Rosewood rzadko przyznawało kandydatom pełne stypendium. Wyjątek stanowili uczniowie wykazujący wyjątkowy potencjał, bo szkoła chlubiła się wysokim poziomem. Nie dało się tak po prostu przejrzeć broszury informacyjnej, stwierdzić, że Rosewood wygląda fajnie, i je wybrać. Lottie, która mieszkała sama z macochą w cukierni swojej zmarłej matki, nie miała też szans zebrać funduszy na opłacenie czesnego. Nie dała jednak za wygraną. Pracowała niestrudzenie, rezygnując ze spotkań z przyjaciółmi i zainteresowań. Budziła się wcześnie, żeby wypełnić obowiązki domowe, a potem zamykała się w pokoju i zabierała się za naukę. Przez cały ten czas marzyła o dniu, kiedy przekroczy bramy Rosewood Hall i dołączy do nastolatków z wyższych sfer, gotowa zmieniać świat na lepsze.
„Zbliżamy się do stacji Rosewood. Podróżnych wysiadających prosimy o zabranie bagażu i rzeczy osobistych”.
Lottie sięgnęła po walizki, zastanawiając się, czy jako jedyna przyjedzie do Rosewood Hall transportem publicznym. Podejrzewała, że większość uczniów ma szoferów i limuzyny, chociaż na mapie szkoły, którą godzinami studiowali z Olliem, zauważyła coś, co wyglądało na lądowisko – czyżby jej przyszli koledzy latali helikopterami? Może sama też powinna się była postarać o helikopter? Wiedziała, że to niemądra myśl, ale kolejny raz uświadomiła sobie, jak bardzo różni się od pozostałych uczniów.
Nagle ogarnął ją niepokój, więc wsunęła dłoń do torebki i poszukała palcami diademu z półksiężycem.
Jej mama co wieczór czytała córce przed snem. Umiała wspaniale interpretować bajki. Ulubioną historią Lottie był Kopciuszek – chciała poznać każdą z licznych wersji tej baśni i fascynowało ją, jak bardzo się od siebie różnią. Mama wytłumaczyła jej, że – jak większość rzeczy na świecie – bajki rozwijały się stopniowo i zmieniały z czasem. Lottie najbardziej podobała się ogólna idea niesienia dobra światu. W każdej wersji baśni księżniczka była życzliwa dla innych i właśnie w tym chciała ją przede wszystkim naśladować Lottie. Dlatego na siódme urodziny mama podarowała jej pamiątkę rodzinną: srebrny diadem zwieńczony półksiężycem. Był w rodzinie Pumpkinów od dawna, przekazywany z pokolenia na pokolenie, w ramach dziedzictwa Rosewood Hall.
Lottie dalej wyglądała przez okno, ale pejzaż rozmył jej się przed oczami, bo zastąpiły go obrazy z przyjęcia z okazji jej siódmych urodzin.
„Diadem otrzymał jeden z naszych przodków, który miał zaszczyt uczęszczać do Rosewood setki lat temu. Ozdoba przechodziła z Pumpkina na Pumpkina, aż w końcu to ja dostałam ją od twojego dziadka. Kiedyś, jeśli będziesz miała dzieci, przekażesz diadem w ich ręce”.
Wtedy słowa matki niemal nie docierały do Lottie. Nie mogła oderwać wzroku od przedmiotu w pudełku. Delikatnie wsunęła sobie diadem na skronie. Niestety jej dziecięca główka okazała się na niego po prostu… za mała! Ozdoba zsunęła się, lądując na twardej drewnianej podłodze w salonie, gdzie wyglądała zupełnie nie na miejscu wśród morza dzieci objedzonych tortem urodzinowym. Wrażliwa Lottie natychmiast się rozpłakała, ale nie przygnębiło jej wcale to, że diadem na nią nie pasuje. Po prostu przy diademie – nieskazitelnym, idealnym przedmiocie, tak zaskakującym w jej skromnym domu – wszystko wokół stawało się boleśnie zwyczajne. Ozdoba wydawała się skrzyć migotliwym blaskiem, ale to lśnienie podkreślało jedynie banalność świata.
„Lottie znów ryczy” – jęknęła jedna z zaproszonych dziewczynek.
„Zamknij się, Kate” – warknął Ollie. „Nie musisz być złośliwa tylko dlatego, że nie wygrałaś w Podaj paczkę”.
„TAMTA PIOSENKA SKOŃCZYŁA SIĘ NA MNIE!”
Ta krótka wymiana zdań jeszcze bardziej zdenerwowała Lottie – przez nią jej goście też mieli zepsuty humor. Już miała ryknąć takim płaczem, jakby świat się kończył, gdy nagle mama stanęła obok niej i uratowała sytuację.
„No dobrze, uspokójcie się wszyscy. Kate, jeśli dasz Thomasowi zatrzymać nagrodę z Podaj paczkę, dostaniesz coś pysznego, a ty, Lottie, możesz przypiąć sobie diadem spinkami”. – Marguerite sięgnęła do kieszeni fartuszka i podała córce dwie klamerki do włosów. – „On jest naprawdę wyjątkowy, wiecie?” – ciągnęła. Podniosła ozdobę z ziemi, a Lottie zauważyła, jak naturalnie wygląda w jej dłoni. „Ma magiczną moc”.
Wszystkie dzieci od razu ucichły, czekając z zaciekawieniem na kolejną porywającą opowieść Marguerite.
„Każdy, kto nosi ten diadem, może osiągnąć wszystko, co sobie postanowi, a wystarczy go dotknąć, żeby mieć wszystkie zalety księżniczki”.
Nie przerywając opowieści, Marguerite Pumpkin delikatnie przypięła diadem do włosów Lottie, a potem zaczesała je w tył, żeby zasłonić spinki.
„Umiecie wymienić trzy zalety księżniczek?” – Spojrzała na dzieci, które się zawstydziły: jak zwykle, gdy dorosły wywoływał je do odpowiedzi. „Może odwaga? Myślicie, że księżniczki są odważne?” – Pokiwały głowami. „I jakie jeszcze?”
„Ja wiem, ja wiem: ładne!” – wyrwał się Ollie.
Jego naiwna szczerość sprawiła, że Marguerite zachichotała pod nosem.
„No tak, często są ładne, ale ta uroda płynie z ich wnętrza, bo są…” – wyciągnęła dłoń, zapraszając dzieci do dokończenia zdania.
„Są życzliwe!” – dopowiedziała Kate, uśmiechając się do Lottie.
„Racja, Kate, i jakie jeszcze?”
Lottie, ośmielona uśmiechem Kate, postanowiła podzielić się swoim pomysłem.
„Nigdy nie rezygnują ze swoich marzeń”.
„Świetnie, Lottie. Czyli jakie są te księżniczki?”
„STUKNIĘTE!” – krzyknął Ollie.
Wszyscy parsknęli śmiechem oprócz Lottie, która przewróciła oczami.
„Yy… uczynne?” – zgadywał Charlie.
Dzieci milczały, usiłując wymyślić właściwą odpowiedź, dopóki ta nie spadła na Lottie jak grom z jasnego nieba. W jednej chwili wszystko stało się zupełnie jasne; nagle to słowo wydało jej się najpotężniejsze i najważniejsze na świecie. Odmieniło ją na zawsze.
„Niepowstrzymane”.
Gdy wypowiedziała to na głos, zrozumiała, że właśnie tę cechę chciała w sobie odnaleźć dzięki diademowi – wytrwałość, żeby nigdy, przenigdy się nie poddawać i być niezwyciężoną siłą dobra w świecie, czy mu się to podoba, czy nie.
Teraz, w pociągu, dziwnie się poczuła ze świadomością, że odkąd go dostała, minęło już siedem lat. Dziś jej życie wyglądało zupełnie inaczej niż wtedy. Mama zmarła zaledwie dwa lata po tamtych urodzinach, a Lottie czasem wciąż nie mogła uwierzyć, że ta śmierć nie jest tylko koszmarem. Potrząsnęła głową, żeby uwolnić się od przygnębiających myśli, i znów odnalazła palcami znajomy kształt diademu w torebce. Ściskała go przez chwilę, lekko głaszcząc zdobiące przód klejnociki. Wolałaby założyć diadem, ale nie była sama, więc musiał jej wystarczyć ten dotyk.
Później powtórzyła w myślach swoją prywatną mantrę: „Będę życzliwa, będę odważna, będę niepowstrzymana”.
Poradzi sobie. Odnajdzie się w tej szkole. Odniesie sukces w Rosewood, tak jak obiecała mamie.
„Stacja: Rosewood”.
Lottie dźwignęła walizki z nagłym przypływem determinacji. Była gotowa rozpocząć następny magiczny rozdział swojego życia i udowodnić, że należy do tego świata.