Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księżniczka na zawsze - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,99

Księżniczka na zawsze - ebook

Ellie to zbuntowana księżniczka, która nie ukrywa już swojej prawdziwej tożsamości.

Lottie jest jej portmanką, pragnącą ochronić Ellie przed zakusami Lewiatana.

Jamie jest partyzanem Ellie, jej ochroniarzem na całe życie, który zaprzysiągł strzec księżniczki za wszelką cenę – zniknął jednak w tajemniczych okolicznościach.

Ellie, Lottie, Jamie… Tym razem nie wszystkim z tej trójki było dane powrócić do Rosewood Hall. Czy będą jeszcze razem? Jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić?

 

Teraz, kiedy królestwu Maradawii zagraża niebezpieczeństwo, gra toczy się o najwyższą stawkę.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67323-59-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

W tym świecie istnieją magiczne miejsca, gdzie łatwo się zgubić; Jamie wiedział o tym lepiej od innych.

Część z nich chętnie cię wita, niczym marzenie o niebieskich migdałach w deszczowy dzień albo urocza piosenka, która przypomina ci o domu, inne potrafią być wręcz przerażające, jak gęsta mgła, która zaskakuje cię w nieznanym lesie i okazuje się tak niezgłębiona, że boisz się, czy kiedykolwiek zdołasz znaleźć drogę powrotną. To taki rodzaj zatracenia się, zarezerwowany dla nieba, przestrzeni, bezkresu gwiazd odbijających się w nocnym jeziorze − dokładnie w takim samym, na jakie Jamie Volk patrzył teraz, gdy zegar gdzieś w oddali wybijał północ, rozbrzmiewając echem wśród szczytów gór i obwieszczając nadejście jego urodzin.

Jamie dorastał bez rodziców, nie wiedział, kim tak naprawdę jest, więc nie odczuwał też specjalnej potrzeby obchodzenia kolejnych rocznic. Jednak to się zmieniło, odkąd odnalazł ojca. Wiele znaczył dla niego fakt, że miał wreszcie z kim świętować.

Nagle poczuł na ramieniu dotyk dłoni, delikatny niczym letni deszcz, który natychmiast przywołał go do rzeczywistości. Odwrócił lekko głowę i popatrzył w uśmiechniętą twarz swojego najwierniejszego przyjaciela i strażnika.

– Może wejdziesz do środka? – zaproponował Haru.

Jamie zwrócił wzrok na bezkres nocnego nieba.

– Daj mi jeszcze kilka minut.

– Zaczekam, aż będziesz gotowy.

Oczywiście, że tak właśnie Haru zrobi. Zaczeka tyle, ile trzeba.

Odbicia ich sylwetek zadrżały wśród zatopionych w jeziorze gwiazd. A Jamie doszedł do wniosku, że to i tak lepiej, niż zostać samemu.

– Pozwolisz mi to powiedzieć? – odezwał się Haru szeptem delikatnym niczym jedwabista pajęcza nić.

Zaskoczony Jamie lekko się zawahał.

– Zazwyczaj nie obchodzę tego dnia.

Partyzan uśmiechnął się, oczy błysnęły mu szelmowsko.

– Tylko nie mów Ingrid – rzucił. – Upiekła dla ciebie tort.

Jamie popatrzył na niego z niedowierzaniem, absurdalność takiej sytuacji niemal przywołała na jego wargi uśmiech.

Ciemne chmury przemknęły po niebie, ale Haru nadal ani drgnął. Czekał, tak jak obiecał.

– Wiesz co, możesz powiedzieć to głośno – odezwał się w końcu Jamie i niemal wyczuł, jak jego towarzysz się rozpromienia.

Haru uśmiechnął się szeroko do człowieka, którego był gotów chronić za wszelką cenę.

– Wszystkiego najlepszego z okazji dziewiętnastych urodzin, Jamie.

Istnieją na tym świecie magiczne miejsca, w których człowiek czuje się samotny. Czasami pełno w nich ludzi i niekończącego się gwaru, a czasem jesteś zupełnie sam, niczym maleńka łódka na bezkresnym oceanie. I bywa też tak, że możesz tego doświadczyć we własnym domu. W domu wciąż jeszcze nieuprzątniętym po zabawie albo w jadalni, gdzie księżniczka zdmuchuje samotnie świeczki na urodzinowym torcie. Dokładnie tak było w przypadku następczyni tronu Maradawii.

Wszędzie leżały jeszcze strzępy ozdobnego papieru, w który owinięto kosztowne podarunki, każdy z nich bardzo okazały, zupełnie bezosobowy i oznaczony nazwiskiem jakiegoś nieznanego księżniczce zagranicznego polityka lub też członka jednego z królewskich rodów. Niepożądana korzyść ujawnienia, że ma się królewską krew, po całych latach ukrywania tego faktu.

Zawsze ją zdumiewało, że nawet kiedy obsypywano ją największymi luksusami tego świata, bez kogoś, z kim mogłaby dzielić radość, wszystko wydawało się jej zupełnie bezwartościowe. Niemal równie bezwartościowo czuła się ona sama.

Z westchnieniem uniosła srebrną łyżkę i aż jęknęła na widok swojego zniekształconego odbicia.

Nic nie było w stanie bardziej sprawić, by poczuła się samotna, niż naznaczone samotnością myśli, które właśnie teraz tłukły się w jej głowie. Że zasłużyła na tę samotność, bo jest nikim więcej, jak tylko potworem sprowadzającym kłopoty na bliskich, zwłaszcza tych, których kochała.

– Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, Ellie – mruknęła do swojego odbicia z szyderczym uśmiechem. – Tym razem naprawdę narozrabiałaś.

Istnieją też jednak magiczne miejsca na świecie, w których człowiek czuje się jak w domu. Gdzie spędza świąteczne poranki, kiedy szelest papieru z rozpakowywanych prezentów współgra idealnie z trzaskiem ognia w kominku, albo wieczory, gdy można wślizgnąć się wreszcie pod kołdrę po wyjątkowo długim dniu czy wtulić się w ramiona ukochanej osoby. Czasami dom oznacza po prostu jakiś dźwięk, jak choćby wspólny radosny śmiech z najlepszym przyjacielem, który szczerzy się równie szeroko jak ty, albo aromat, jak ten ciasta świeżo upieczonego przez kochających rodziców.

Lottie Pumpkin dobrze znała towarzyszące temu uczucie i wiedziała też, jak to jest to wszystko stracić. Cierpienie wciąż nie ustępowało. Ellie i Jamie zabrali ze sobą po kawałku jej serca, pozostawiając jedynie tępy, ćmiący ból.

Nie zdawała sobie jednak sprawy, kiedy siadała z bliskimi Binah Fae do posiłku przygotowanego dla niej specjalnie z okazji urodzin, że zdarza się, choć bardzo rzadko, że magia żyje również w człowieku. A tymczasem to właśnie ona, Lottie Pumpkin, była jedną z osób, które nigdy owej magii nie utraciły.

– Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, Lottie. – Binah uśmiechnęła się do niej szeroko z drugiego krańca stołu, a Lottie mimo bólu palącego jej serce zdołała odwzajemnić uśmiech.

Wciąż jeszcze była nadzieja, a dopóki ta nie umarła, dopóty będzie też istniał dom, do którego można wrócić.

Była niepowstrzymana.1

W ciągu ostatnich trzech lat Lottie Pumpkin zdołała pokonać świetnie wyszkolonego zabójcę, uniknąć porwania i pozwoliła złamać sobie serce. Całkiem nieźle. A jednak żaden z tych elementów – ani nieustępliwy morderca, ani potworny sekret rodziny królewskiej – nie był w stanie się równać ze zdenerwowaniem, które odczuwała, siedząc w dusznym biurze pana Andersona.

Sam pan Anderson był zresztą najbardziej przeciętnym człowiekiem, jakiego Lottie w życiu widziała. Właściwie to tak przeciętnym, że trudno go było zauważyć, nawet samego w pokoju.

W odróżnieniu od niego jego gabinet miał swój charakterystyczny rytm, wyznaczany przez tykanie starego zegara z kukułką na ścianie i stukot srebrnych kul kołyski Newtona. Wszystko tutaj zdawało się zestrojone ze stalówką wiecznego pióra, którym pan Anderson podpisywał poważnie wyglądające dokumenty i zapisywał rzędy cyfr. Lottie nie miała wątpliwości, że jeśli wkrótce nie zrobi czegoś, by rozładować napięcie, całe pomieszczenie wręcz eksploduje.

– Przepraszam…

– Chwileczkę – przerwał jej pan Anderson, unosząc palec.

Lottie aż ugryzła się w język, żeby nie skomentować tego przejawu braku dobrego wychowania, czekała jednak cierpliwie, dopóki mężczyzna nie podniósł wzroku znad zapisków i nie zsunął okularów do czytania na czubek nosa.

– A więc, panna… Pumpkin?

– Zgadza się.

Pan Anderson jeszcze raz sprawdził jej nazwisko.

– Muszę powiedzieć, że od dawna pracuję jako księgowy, ale jeszcze nigdy nie zetknąłem się z równie nietypowym przypadkiem. – Mężczyzna zatarł z zadowoleniem dłonie, zupełnie jakby szykował się, by wbić zęby w wyjątkowo apetyczny kawałek mięsa. – Nie chodzi wyłącznie o skomplikowane procedury prawne dotyczące zagranicznego konta, ale również o niezwykle wyśrubowane środki bezpieczeństwa.

Gdyby Lottie była nieco bardziej naiwna, powiedziałaby, że pan Anderson wygląda na wręcz podekscytowanego.

– Ktokolwiek założył dla pani to konto, z całą pewnością wiedział, co robi. Nie da się ot tak ustalić właściciela ani prześledzić, skąd wpływają fundusze.

Siedząca po przeciwnej stronie biurka Lottie zamrugała nerwowo.

– A to dobrze czy źle?

Pan Anderson zignorował jej pytanie i kontynuował:

– Kiedy jednak udało mi się już potwierdzić pani tożsamość dzięki informacjom zawartym w piśmie o zwolnieniu pani z pełnienia obowiązków portmanki, które otrzymała pani w zeszłym miesiącu od Sądu Najwyższego Maradawii, sprawa była już prosta.

– A więc?

– A więc – pan Anderson przesunął jeden z dokumentów po blacie biurka w jej stronę – jeśli pani to podpisze, uzyska pani pełen dostęp do wspomnianego konta i będzie mogła pani wydać zdeponowaną tam sumę wedle własnego uznania. Bez żadnych ograniczeń.

– Och!

W normalnej sytuacji byłaby to doskonała wiadomość, a jednak teraz Lottie czuła wyłącznie strach. Nie przyszła tutaj z powodu pieniędzy. Tak naprawdę miała nadzieję, że zdoła skontaktować się z Wolfsonami, by ich przestrzec. Claude Wolfson, okryty niesławą niedoszły król Maradawii, wciąż planował zemścić się na bliskich, którzy pozbawili go korony. Lottie nie miała co prawda pojęcia, jaką formę przybierze jego odwet, wiedziała jednak, kiedy do niego dojdzie: podczas Złotego Festiwalu Kwiatów. Jeszcze nie tak dawno ona również otrzymałaby zaproszenie na ten bal, teraz jednak mogła jedynie warować pod drzwiami niczym porzucony pies i wciąż żywić żałosną nadzieję, że może ktoś wpuści ją do środka.

Musiała jednak ostrzec Ellie i jej najbliższych koniecznie przed festiwalem, co nie nastręczałoby zresztą najmniejszego problemu, gdyby nie odcięto jej od wszelkich form kontaktu. Listy wracały nieotwarte, a maile widniały jako niedostarczone, telefonów od niej też nikt nie odbierał. Zerwano z nią więzy całkowicie i nieodwracalnie.

Niepokój musiał chyba odbić się na jej twarzy, bo pan Anderson aż zmrużył oczy.

– Czy coś się stało, panno Pumpkin?

Lottie zawahała się, mnąc nerwowo w palcach materiał sukienki.

– Czy to… to naprawdę wszystko? – Głos na moment uwiązł jej w gardle. – Nie powinnam wcześniej z kimś porozmawiać? Porozumieć się jeszcze?

– Ależ skąd, proszę się już niczym nie przejmować – odparł mężczyzna z uśmiechem. – Według maradawskiego prawa osiągnęła pani pełnoletniość, a wszystkie procedury zostały właśnie zakończone, może więc pani swobodnie dysponować pieniędzmi.

Dłoń Lottie mimowolnie powędrowała w stronę wisiorka z wizerunkiem wilka, ostatniego ogniwa łączącego ją jeszcze z Ellie i Jamiem.

– Rozumiem. Po prostu wydawało mi się, że będę musiała jeszcze z kimś w tej sprawie porozmawiać.

Kule kołyski Newtona zatrzymały się, a pan Anderson zmarszczył brwi.

– Chyba pani nie rozumie, panno Pumpkin – powiedział. – Taka suma całkowicie odmieni pani życie.

Lottie nie była w stanie mu wyjaśnić, dlaczego tak bardzo pragnie skontaktować się z Wolfsonami; wciąż wierciła się nerwowo na krześle.

– Proszę posłuchać – pan Anderson podjął jeszcze jedną próbę – wyjaśnię to pani najprościej, jak to tylko możliwe. Odliczając moje honorarium oraz wymagane przez prawo podatki, wraz z pensją, jaką otrzymywała pani jako portmanka księżniczki Eleanor Wolfson, oraz dodatkami zagwarantowanymi pani zgodnie z klauzulą o narażeniu życia, jak również okrągłą sumką ustaloną podczas negocjacji na temat zakończenia przez panią służby na rzecz maradawskiej rodziny królewskiej, otrzymała pani właśnie kwotę sześciuset dziewięćdziesięciu siedmiu tysięcy siedmiuset dziewięćdziesięciu maradawskich alexisów, co stanowi równowartość siedmiuset jedenastu tysięcy czterystu pięćdziesięciu dwóch funtów brytyjskich.

– Rozumiem, po prostu… – Lottie nagle urwała. – Zaraz, co takiego?

Pan Anderson uśmiechnął się szeroko.

– Ujmując tę kwestię prosto i dosadnie: panno Pumpkin, właśnie stała się pani bardzo bogata.

Lottie otworzyła szeroko usta.

– Widzę, że wreszcie to do pani dotarło. – Pan Anderson wyciągnął w jej stronę oznaczone inicjałami pióro. – Zechce pani podpisać?

Wciąż wybałuszając na niego oczy, Lottie sięgnęła po pióro, po czym z lekkim skrzypieniem stalówki złożyła podpis pod dokumentami stanowiącymi początek jej nowego życia, choć wiedziała, że oddałaby fortunę bez wahania, gdyby tylko ktoś zaoferował jej możliwość porozmawiania po raz ostatni z Ellie i Jamiem.

– Proszę wydać te pieniądze rozsądnie, panno Pumpkin – dodał pan Anderson.

– Proszę się o to nie martwić – odparła Lottie. – I tak żadna kwota na świecie nie jest mi w stanie zapewnić tego, na czym mi teraz najbardziej zależy.

Pod drzwiami gabinetu na obitej czarną skórą kanapie na Lottie czekała Binah, pogryzając rodzynki w czekoladzie. Na widok przygnębionej miny przyjaciółki westchnęła tylko:

– Ojej.

Lottie natychmiast pokręciła głową.

– Nie, tak naprawdę usłyszałam dobre wiadomości. W pewnym sensie… Hm, to znaczy: wygląda na to, że właśnie stałam się właścicielką całkiem sporej sumy pieniędzy.

– Nic dziwnego, skoro przez ostatnie trzy lata narażałaś życie jako portmanka Ellie – orzekła Binah bez ogródek i wrzuciła kolejną rodzynkę do ust. – Ale nie udało ci się porozmawiać z nikim powiązanym w jakikolwiek sposób z maradawską rodziną królewską.

To nie było nawet pytanie, lecz mina Lottie wystarczyła jej za całą odpowiedź.

Kiedy wyszły wreszcie na jedną z eleganckich ulic Knightsbridge, Binah powachlowała się dłonią, by nieco złagodzić uderzenie skwarnego powietrza.

– Nadal mamy prawie cały rok, by ich ostrzec – zauważyła z westchnieniem. – Chociaż byłoby znacznie łatwiej, gdybyśmy wiedziały, co dokładnie planuje Claude.

Odkąd na początku wakacji Lottie zamieszkała z Binah w jej rodzinnym domu w Londynie, nabrała trochę ciała, a to za sprawą nieograniczonego dostępu do przepysznej domowej kuchni oraz wręcz idyllicznej trasy do joggingu, prowadzącej alejkami St James’s Park. Lottie wykorzystywała tę wyjątkową okazję, by codziennie rano przewietrzyć głowę, a przy okazji w ramach podziękowania rodzicom przyjaciółki kupić kawę i jakieś pyszności w pobliskiej cukierni. Naprawdę nie chciała nikomu sprawiać kłopotu. Ale chociaż dobrze się czuła w tym nowym domu, to nie była w stanie uciec przed ciągle niedającą jej spokoju sprawą w postaci niejakiego Jamiego Volka. I wciąż wracały do niej słowa z listu, napisanego przez partyzana przed odejściem i dołączeniem do ojca, który stoi na czele Lewiatana, przestępczej organizacji chcącej położyć kres rządom Wolfsonów w Maradawii. Jamie obiecywał w tym liście, że wróci po Lottie, a on nigdy nie rzucał słów na wiatr.

Kiedy Claude ujawnił, że jest ojcem Jamiego, odebrał Lottie przyjaciela. A ona od tamtej pory wciąż obawiała się, że mężczyzna uczyni z partyzana kogoś, kogo nie będzie już potrafiła rozpoznać. Któregoś dnia Jamie po nią wróci, a ona nie będzie miała pojęcia, jak się zachować. Ani stwierdzić, kogo przed sobą ma. A jeśli Claude zdoła zrobić z niego potwora?

– O czym myślisz? – zapytała Binah, zerkając na Lottie z zaciekawieniem zza szkieł okularów.

– Szczerze? – Lottie westchnęła, po czym dodała lekko drżącym głosem: – O formule Hameln.

Binah zacisnęła wargi w zamyśleniu.

– Nie sądzę, żeby Claude użył jej na własnym synu – orzekła w końcu. – Nie wygląda na to, żeby podawał ją komukolwiek z członków Lewiatana.

Lottie miała nadzieję, że przyjaciółka się nie myli.

Claude dysponował wieloma atutami, a najgorszym z nich była właśnie formuła Hameln, substancja umożliwiająca kontrolę nad ludzkimi umysłami. Lottie miała okazję na własne oczy zobaczyć jej działanie na przykładzie ich przyjaciela Percy’ego. Człowiek tracił pod wpływem tego narkotyku wszystkie indywidualne cechy i zamieniał się w bezmyślne zombie.

– Musimy jednak pamiętać, że Claude jest naprawdę bezwzględny – przypomniała, usiłując odpędzić przerażające obrazy. – Chciał zamordować Hiranę, która urodziła mu syna, tylko dlatego, że obawiał się, by dziecko z nieprawego łoża nie stanęło mu na drodze do tronu.

– A na dodatek kłamie – przyznała Binah. – Na pewno wmówi Jamiemu, że to rodzice Ellie są odpowiedzialni za śmierć jego matki.

Lottie z trudem przełknęła gulę, która nagle stanęła jej w gardle. Teraz już rozumiała, czemu Claude nie używa formuły Hameln wobec swoich podwładnych.

– Komu potrzebna jest formuła, skoro podobne kłamstwa wystarczą, by zrobić komuś pranie mózgu…

Jeśli Claude zdoła przeprowadzić swój plan, bez problemu owinie sobie potem wszystkich wokół palca wyłącznie dzięki takim gierkom.

– Chodźmy na kawę – zaproponowała delikatnie Binah, starając się oderwać Lottie od tych ponurych rozmyślań.

Weszły do najbliższej kawiarni i zajęły miejsca przy stoliku pod oknem tuż obok stojaka na czasopisma, po czym Lottie wyjaśniła przyjaciółce kwestię pieniędzy.

– No więc sama widzisz, że to znacznie większa suma, niż się spodziewałam – dodała na zakończenie, mieszając swoją mrożoną mokkę z białą czekoladą.

– Aleee… – Binah specjalnie przeciągała głoski – czujesz się winna, mimo że powinnaś cieszyć się z takiej fortuny. Tymczasem ty jesteś zwyczajnie przygnębiona, bo znów nie udało ci się porozmawiać z nikim z Wolfsonów i przestrzec ich, że okrutny stryj Ellie, Claude, zamierza ich dopaść.

– Jak ty to robisz? – Lottie aż otworzyła usta ze zdumienia.

Binah roześmiała się i upiła łyk herbaty.

– Tak już po prostu mam. Świetnie mi wychodzi tłumaczenie rzeczy, których inni nie dostrzegają. Chociaż w tym przypadku to przecież jasne.

Oczywiście Binah się nie myliła. Koniec końców to dwoje członków Lewiatana zdradziło Lottie informacje, których szukała. Ingrid, ciągle paplająca bez sensu o Alexisie, pierwszym z Wolfsonów na tronie Maradawii. Oraz Haru, którego pamiętnik skrywał daty odpowiadające wszystkim Złotym Festiwalom Kwiatów. Wystarczyło trochę poszukać, by ustalić, że impreza ta odbywała się cyklicznie co dziesięć lat dla uczczenia dojścia Alexisa do władzy. Wszystko nagle zaczęło do siebie pasować. Claude miał upodobanie do teatralnych efektów, nic więc dziwnego, że najprawdopodobniej wybrał tę właśnie ważną rocznicę jako termin wcielenia planu Lewiatana w życie.

– Kto by pomyślał, że najtrudniejsze okaże się nawiązanie z nimi kontaktu – jęknęła Lottie, odchylając się na oparcie krzesełka.

– Powinnyśmy wznieść toast – orzekła nieoczekiwanie Binah, unosząc parujący kubek. – Za twoją świeżo zdobytą fortunę i nasz ostatni rok w Rosewood… Nawet jeśli nie będzie wyglądał tak, jak to sobie wyobrażałyśmy.

Lottie także uniosła kubek.

– Oraz za to – dodała – by kolejny plan, jaki ułożymy, wreszcie się powiódł.

Stuknęły się kubkami z wymuszonym optymizmem, a potem obie upiły po porządnym łyku swoich napojów, zupełnie jakby odpowiedź na wszystkie ich problemy w jakiś cudowny sposób mogła się pojawić na dnie.

Potem zadumana Lottie znów odchyliła się na oparcie swojego krzesła. Sześć miesięcy. Od sześciu miesięcy brakowało w jej życiu Ellie i Jamiego.

Mimo wszystko wciąż nosiła na szyi wisiorek z wizerunkiem wilka i nadal miała obciągnięte aksamitem puzderko, w którym trzymała należącą do jej rodziny tiarę, a na palcu przeznaczoną dla Jamiego obrączkę w gwiazdy. Tyle pamiątek, tyle wspomnień. Wciąż jednak towarzyszył jej ból złamanego serca i strach, że Lewiatan ją dopadnie albo że zrobi to Jamie, a ona już nigdy nie zdoła do niego dotrzeć, że…

Ta gorączkowa gonitwa myśli urwała się, kiedy Lottie przypadkiem zahaczyła wzrokiem o okładkę jednego z magazynów na stojaku tuż obok stolika.

– O mój Boże!

Z okładki magazynu „Toffee” patrzyła na nią twarz Ellie. Czy może raczej dziewczyny podobnej do jej dawnej przyjaciółki, plastikowa wersja księżniczki, jak z obrazka. Ellie miała teraz włosy przycięte w sięgającego brody gładkiego boba i wyglądała niemal uroczo – czego wcześniej nie dałoby się powiedzieć o Eleanor Wolfson.

Styliści zrobili z Ellie prawdziwą księżniczkę w eleganckiej aksamitnej sukni, z mnóstwem iście królewskich dodatków. W miejscu jaskrawych kolorów i zuchwałego uśmieszku pojawił się łagodny, delikatny makijaż w odcieniach dobranych najwyraźniej tak, by pasowały do jej świeżo ufarbowanych na blond włosów.

Lottie chwyciła czasopismo ze stojaka.

Binah poprawiła okulary, by lepiej się przyjrzeć.

– O rany!

Pierwszy ekskluzywny wywiad
z tajemniczą księżniczką Maradawii

Binah pospiesznie przebiegła wzrokiem tekst.

– A to dopiero – mruknęła, po czym podniosła rozbawione spojrzenie na Lottie. – Przerobili ją tak, że wygląda teraz zupełnie jak ty!

– Dawaj. – Lottie chwyciła gazetę i pogrążyła się w lekturze, a Binah chichotała, upijając z filiżanki kolejny łyk herbaty.

I znowu Binah miała rację. Nie było sensu zaprzeczać: Ellie w tej wersji wyglądała jak wyjęta prosto z jakiegoś _Zakręconego piątku_. Prawdziwie cudowna przemiana, chociaż Lottie zastanawiała się, która nierozważna wróżka chrzestna za tym stała.

– Pytanie tylko – dodała Binah – czyja właściwie to bajka?

Lottie przygarbiła się lekko. Znów ogarnęło ją to samo rozgoryczenie, które towarzyszyło jej nieustannie, odkąd odeszła Ellie.

– Bajki to nie rzeczywistość.

Te słowa niemal paliły ją w gardle, a jednak nie była w stanie ich cofnąć. Wszystkie te wyssane z palca fantazje… sprowadziły na nich jedynie kłopoty. Nie mogła już dłużej pozwolić sobie na podobną naiwność.

Binah zmrużyła lekko oczy, więc Lottie przywołała z powrotem na usta uśmiech, żeby nie martwić przyjaciółki.

– Chodzi o to – podjęła czym prędzej – że Ellie stara się, jak może. Pewnie usiłuje w ten pokręcony sposób przekazać Jamiemu, że postanowiła wziąć na siebie odpowiedzialność za krzywdy wyrządzone przez jej rodzinę. Ale przeczuwam, że to również wiadomość dla mnie, że nic jej nie jest, więc mam się o nią nie martwić.

Binah uniosła brwi.

– Ale czy jej wierzymy?

Lottie dopiła paroma łykami resztę kawy, a potem wcisnęła czasopismo z tym wymyślonym wizerunkiem Ellie na nieco już wymiętej okładce z powrotem między pozostałe gazety na stojaku.

– Nie.2

Kiedy trzy lata wcześniej Ellie rozpoczęła naukę w Rosewood, pierwszą rzeczą, na jaką zwróciła uwagę, były setki kwiatów, dzięki którym na terenie szkoły zawsze unosił się intensywny, słodki zapach róż i lawendy. A drugą − dziewczyna o zaróżowionych policzkach, równie urocza jak te kwiaty, dziewczyna, którą Ellie niemal zniszczyła.

– Tak właśnie należy postąpić – przekonywała samą siebie.

Za wyrządzone przez jej rodzinę krzywdy, za to, co spotkało Lottie i Jamiego, powinna wreszcie zrobić coś, by wszystko naprawić, a jeśli oznaczało to wejście prosto w paszczę lwa, niech i tak będzie.

Szkoła St Agnus, jej nowe, znacznie mniej ukwiecone miejsce nauki, nie była urocza, a już z całą pewnością nie spokojna. Ellie określiłaby ją raczej jako chłodną i dosyć industrialną; na jej terenie nie była w stanie wyrosnąć praktycznie żadna roślinność, zupełnie jak w przypadku większości obszarów Maradawii.

– Mam wejść z tobą do środka? – zapytał Ellie jej ochroniarz Samuel, przytrzymując przed nią drzwiczki auta.

Ellie przez chwilę nerwowo poprawiała rękawy bluzki, usiłując sobie przypomnieć, co doradca jej ojca, Simien, mówił na temat tego, jak należy odpowiednio wysiadać z auta, kiedy ma się na sobie spódnicę.

– Dziękuję, nie trzeba. Po prostu… daj mi chwileczkę.

Popatrzyła na górującą nad nią potężną sylwetkę szkolnego budynku. Zwieńczona spiczastym dachem czarna wieża zegarowa rzucała na otoczenie głęboki cień. Nie było już odwrotu.

„Jamie zdołał przetrwać gorsze rzeczy”, przemknęło jej przez głowę.

W gruncie rzeczy jej rodzina uczyniła z niego więźnia, trzymała go niczym w klatce przez całe jego życie, a wszystko z powodu tego, kim był jego ojciec. Pobyt w tej szkole to błahostka w porównaniu z tym, co przeszedł jej partyzan.

Zbliżał się ważny moment, chwila, w której prawdziwa księżniczka Maradawii spotka nowych kolegów szkolnych, a teraz wystarczy nie zbłaźnić się kompletnie przy wysiadaniu z auta.

Odetchnęła głęboko, a potem przymknęła oczy i szepnęła do siebie:

– Co zrobiłaby teraz Lottie?

Te słowa zadziałały niczym zaklęcie, cały świat jakby się rozpłynął.

Samo wspomnienie przyjaciółki sprawiało Ellie ból, przeszywający jej ciało od serca aż po wnętrzności. Poczucie winy i strach zawirowały w niej niczym płatki na wietrze. Przed oczami znów miała obraz Lottie takiej, jaką ją ujrzała po raz pierwszy w Rosewood: pełnej gracji, zarumienionej, uśmiechniętej. Zawsze uśmiechniętej.

Ellie brakowało tego uśmiechu. Życzliwość stanowiła drugą naturę Lottie, którą dzieliła się z resztą świata, tak jak róża obdarza wszystkich pięknem i zapachem swoich kwiatów. Zachowywała się jak prawdziwa księżniczka i taka właśnie powinna stać się teraz Ellie.

– Postępujesz słusznie – upewniła jeszcze szeptem samą siebie.

Przesunęła się po siedzeniu i wysiadła z samochodu, dyskretnie wysunąwszy najpierw na zewnątrz nogi, a potem odwróciła się ze spuszczonymi skromnie oczami, tak jak to widziała u wielu ślicznych dziewcząt miliony razy wcześniej.

– Dziękuję, Samuelu, to wszystko.

Ochroniarz skinął głową, po czym wśliznął się z powrotem za kierownicę i zanim zdążyła się z nim pożegnać, odjechał. To właśnie była jedna z korzyści uczęszczania do szkoły w stolicy Maradawii, St Krystinie: nierzucająca się w oczy ochrona. Cały szwadron królewskiej gwardii mógł strzec szkoły, a jednocześnie także ją, Ellie, mieć na oku, jakby była dzieckiem. Czy ostatnio właśnie nim się stała?

W przeciwieństwie do zeszłego roku w Rosewood tutaj rodzinne problemy Ellie nie wywołają żadnych nieprzyjemnych reperkusji dla pozostałych uczniów. Straciła przyjaciół z Rosewood dlatego, że pochodziła z królewskiego rodu kłamców i oszustów. Jamie zniknął, a Lottie sama odepchnęła, by nie narażać jej więcej na niebezpieczeństwo. Tutaj tylko ona, Ellie, będzie pod stałą obserwacją.

Wielkie żelazne wrota u szczytu schodów zamknęły się za nią z głośnym skrzypieniem. Ledwie znalazła się wewnątrz, już zrozumiała, pod jak ścisłą obserwacją się znajdzie – tyle że tym razem wcale nie chodziło o ochronę. Chyba wszyscy uczęszczający do St Agnus uczniowie – całe morze granatowych i szarych mundurków, czapek z pomponami i szalików – właśnie teraz wlepiali w nią oczy, wyciągając szyje, by lepiej się jej przyjrzeć.

Po sali rozchodziły się stłumione szepty, zdarzyło się też sporo wycelowanych w nią palców, kiedy powoli ruszyła przed siebie.

– To na pewno ona.

– To urocze, że tak się postarała i ubrała odpowiednio do swojej pozycji.

– Założę się, że tak naprawdę rozpuszczona z niej pannica.

– Pewnie dlatego musieli ją tutaj zamknąć.

Potworne uczucie być tak wystawionym na ludzkie spojrzenia. Ellie mimowolnie zacisnęła dłonie, paznokcie ze świeżym manikiurem wbijały się w ich wnętrze, zostawiając półkoliste ślady na skórze.

Dopiero kiedy szykowała się, by odwrócić się do tych wszystkich ludzi, uświadomiła to sobie z całą mocą. A więc z czymś takim musiała się mierzyć Lottie, kiedy po raz pierwszy zjawiła się w Rosewood − z tymi wszystkimi szeptami i plotkami będącymi poza jej kontrolą. Naraziła jedyną dziewczynę, którą zdołała pokochać, na tyle problemów, kiedy zmusiła ją do przyjęcia roli jej portmanki. A podczas gdy Lottie odgrywała księżniczkę Maradawii, ona, Ellie, mogła robić, co jej się żywnie podobało, bez żadnych ograniczeń. Cała odpowiedzialność spoczywała na barkach jej najlepszej przyjaciółki. Lottie była najwspanialszym, co ją w życiu spotkało, ale ona sama stała się dla przyjaciółki najgorszym, co mogło na nią spaść, tego była już pewna. Jak mogła być równie samolubna?

Powoli rozprostowała palce i jeszcze raz zaczerpnęła powietrza głęboko do płuc, z głową wciąż dumnie uniesioną. Nie mogła zawieść. Nie w takim momencie.

„Tylko popatrz, Lottie”, pomyślała. „Widzisz? Stanę się idealną księżniczką, żebyś już nigdy nie musiała się o mnie martwić”.

Bezwiednie poprawiła jeszcze raz bluzkę, zupełnie jakby to była jej zbroja, a potem ruszyła korytarzem, który oświetlało sztuczne światło, w głąb tego przypominającego grobowiec budynku, by odszukać swoją klasę.

W Rosewood wszystkie budynki, wszystkie sale miały wyjątkową atmosferę, złożony charakter zbudowany dzięki całym dekadom starań i pasji. W St Agnus było zupełnie inaczej. Ellie szybko zorientowała się, że wszystkie klasy były tutaj jak spod jednej sztancy, betonowe klatki z trzema oknami dokładnie na wprost drzwi, przy czym okna sal po jednej stronie budynku wychodziły na kamienne schody, a te po drugiej − na boisko pokryte sztuczną trawą. Najgorsze były jednak archaiczne tablice z kredą i gąbką do ścierania, które sprawiały, że powietrze w klasach wydawało się duszne, wręcz stęchłe.

Ledwie Ellie zdołała odnaleźć właściwą klasę – pomieszczenia różniły się właściwie jedynie wyraźnymi czarnymi cyframi, oznaczającymi każde drzwi – a już rozległ się ostry dźwięk szkolnego dzwonka.

Identyczne krzesełka przy identycznych ławkach szybko zajmowali kolejni uczniowie, podczas gdy Ellie przyglądała się temu wszystkiemu z boku i czekała, aż ktoś powie jej, gdzie jest jej miejsce.

To będą któregoś dnia jej poddani, jednak rzucane jej teraz spod zmrużonych powiek spojrzenia były równie chłodne jak tutejsza pogoda.

Większość mieszkańców Maradawii miała gęste ciemne włosy, wydatne kości policzkowe i bujne brwi. Ellie rozglądała się po klasie i już rozumiała, dlaczego tyle modelek pochodziło właśnie z jej ojczyzny. Sama czuła się boleśnie świadoma własnych niedostatków, ale naprawdę nie była w stanie przestać porównywać się z najbardziej pewnymi siebie dziewczynami w klasie. Obnosiły się ze swoją kobiecością z dużą swobodą, włosy miały lśniące i gładkie, usta wydatne, plecy wyprostowane, nogi założone jedna na drugą.

Ellie taka nie była. Najswobodniej czuła się ukryta za zbroją czarnych włosów i luźnych ciuchów. Ale to nie miało już znaczenia. Teraz musiała się nauczyć, jak być idealną księżniczką. Dla Lottie i dla Jamiego – na pewno jej się uda.

Dziewczyna o kasztanowych włosach nachyliła się w stronę koleżanki, która siedziała przed nią, i szepnęła na tyle głośno, żeby Ellie na pewno ją usłyszała:

– Czemu ona tak się na nas gapi?

Obie zachichotały, a Ellie obróciła się gwałtownie na pięcie.

Na czubku języka czuła posmak truskawkowego błyszczyka do ust, którym musiała się umalować, a jego zapach był równie ohydny jak kolor: różowawy.

Uznawszy to za jeden z obowiązków królewskiego doradcy, Simien starał się ją ubrać jak najładniej, co nie było łatwym zadaniem, gdyż materiał wyjściowy stanowił pensjonarski szary mundurek i modelka o zbyt długich nogach i tułowiu. Nic dziwnego, że pozostali uczniowie się z niej nabijali.

Na dodatek dziewczyna o kasztanowych włosach miała rację – Ellie rzeczywiście się na nich wszystkich gapiła. A przecież księżniczki tego nie robią, to inni patrzą na nie.

Ubrana w sztywny mundurek, z delikatnym makijażem i włosami przytrzymanymi schludnie przez opaskę Ellie czuła się tak, jakby odgrywała jedną z tych dziewczyn, w których zwykle się durzyła. Nie umknęła jej ironia tej sytuacji, bo po tylu latach prób wyzwolenia się z roli księżniczki zrozumiała wreszcie, że to właśnie „księżniczki” są w jej typie. Dokładnie takie jak Lottie.

– Wyglądasz na zagubioną…

Ellie podskoczyła, jakby ktoś przyłapał ją na robieniu czegoś zakazanego, a konkretnie na fantazjowaniu o Lottie, podczas gdy obiecała sobie, że zostawi przyjaciółkę w spokoju. Kiedy Ellie się odwróciła, stanęła twarzą w twarz z wysokim, barczystym chłopakiem o starannie ułożonych włosach i ujmującym uśmiechu, od którego dziewczynom miękną kolana. Był przystojny, miał typowe dla mieszkańców Maradawii krzaczaste brwi i rzęsy tak długie, że wyglądały zupełnie jak umalowane. Nagle uświadomiła sobie, że w swoim nowym wcieleniu uroczej księżniczki dokładnie takich rozpieszczonych chłoptasiów może teraz przyciągać.

Nie zamierzała się tym jednak przejmować.

– Czyżby?

Chłopak zachichotał, a ona uwierzyła, że naprawdę chciał po prostu pomóc.

– Jestem Leo. Leo Gusev Junior.

– Jak ci Gusevowie od Złotej Gęsi?

– W rzeczy samej.

Simien przygotował Ellie zawczasu, że w St Agnus będzie się uczyła razem z dzieciakami z wielu wpływowych maradawskich rodzin, dzięki czemu nie przeżyła aż tak wielkiego szoku, kiedy zorientowała się, iż pierwszą osobą, z którą zamieniła tu kilka słów, jest spadkobierca największej na świecie firmy drobiarskiej. Na dodatek znanej z tego, że nie przejmują się tam specjalnie dobrostanem zwierząt.

Pierwszą myślą Ellie było to, jak bardzo nieszczęśliwa byłaby z tego powodu Lottie, zaprzysięgła wegetarianka ze słabością do uroczych, bezbronnych zwierzątek.

– Mogę ci coś zasugerować? – rzucił chłopak, a zanim Ellie zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, dodał: – Jeśli chcesz zrobić dobre pierwsze wrażenie, posłuchaj. Panna Belsky zwykle prosi kogoś o wytrzepanie gąbek do tablicy przed lekcją. Na pewno zaskarbiłabyś sobie jej sympatię, gdybyś to zrobiła.

Ellie rozważyła w duchu plusy i minusy takiego rozwiązania. Zwykle była raczej nieufna, więc kusiło ją, żeby zignorować tę radę, ale znów pomyślała o przyjaciółce i o tym, jak ta by postąpiła, a potem doszła do wniosku, że powinna mieć więcej zaufania do ludzi, z którymi będzie się przecież odtąd uczyć.

– Jasne. I dziękuję – odparła z wymuszonym uśmiechem, podczas gdy Leo zajął miejsce w ławce. Teraz pozostało już tylko jedno wolne miejsce, właśnie przed nim.

Ellie tymczasem wciągnęła powietrze głęboko do płuc, a potem ruszyła w stronę tablicy, starając się nie zwracać uwagi na szepty i chichoty, które wybuchły z nową siłą. Gąbki były większe, niż się spodziewała, ale uderzyła nimi o siebie odrobinę za mocno, bo natychmiast buchnęła jej prosto w twarz ogromna biała chmura kredy, co wywołało wybuch śmiechu całej klasy.

– Panno Wolfson – usłyszała za plecami ostry głos, więc odwróciła się gwałtownie na pięcie akurat w porę, by zobaczyć, jak jej nowa nauczycielka z zaszokowaną miną wypuszcza jakieś papiery z rąk. – Czy to ma być jakiś żart? Próba zaimponowania nowym kolegom?

– J-ja po p-prostu… – wydukała Ellie, bo przecież właśnie powiedziano jej, że tak należy zrobić. – Sądziłam, że…

– Sądziła pani, że nie zostanie pani przyłapana na robieniu bałaganu w mojej klasie?

Ellie tymczasem wreszcie uświadomiła sobie, co się stało. Okazała się strasznie naiwna, że zaufała komukolwiek w tej szkole.

– Nie mam pojęcia, jakie dziecinne żarty uchodziły pani płazem, kiedy tamta nieszczęsna dziewczyna pełniła pani obowiązki, ale trafiła pani do naszej szkoły, byśmy ukształtowali pani charakter. Dlatego nie będziemy tutaj tolerować podobnych zachowań.

Z każdym kolejnym zdaniem głos panny Belsky stawał się coraz bardziej piskliwy, jej siwe cienkie brwi zaczęły przypominać Ellie buchającą z czajnika parę, a słowa zdawały się parzyć niczym wrzątek.

Opinia publiczna nie była zadowolona, kiedy na jaw wyszła tajemnica o pełnieniu przez Lottie funkcji portmanki. Co i rusz pojawiały się kolejne artykuły, w których określano tę instytucję w najróżniejszy sposób, od zwykłej nieodpowiedzialności po archaiczny przeżytek. Choć Lottie wszyscy wręcz pokochali, to księżniczka Ellie w niczym jej przecież nie przypominała.

– A teraz proszę otworzyć okno i zająć wreszcie miejsce w ławce przed panem Gusevem. – Ellie aż się wzdrygnęła, dobrze wiedziała, do czego to wszystko zmierza. – Miejmy nadzieję, że zacznie pani brać przykład z tego dobrze wychowanego młodego człowieka.

Upokorzona Ellie poczuła, jak skóra wręcz pali ją z wściekłości. Została wystrychnięta na dudka, a poza tym chłopak, który tak paskudnie ją wrobił, uśmiechał się do niej z bardzo zadowoloną miną. No i teraz jeszcze będzie musiała siedzieć tuż przed nim.

Ellie aż zacisnęła zęby.

– Proszę o wybaczenie. Przysięgam, że następnym razem nie popełnię już takiego błędu.

Zgodnie z poleceniem nauczycielki zajęła ławkę przed Leo, a potem znów pomyślała o Lottie i Jamiem. Musi pamiętać, dlaczego to wszystko znosi, bo jeśli teraz straci panowanie nad sobą, jej wysiłki pójdą na marne.

Jednak kiedy tylko panna Belsky odwróciła się do klasy plecami, ławka za Ellie zaskrzypiała, a ona sama poczuła na karku oddech Leo, który najwyraźniej postanowił dolać oliwy do ognia.

– Nie myśl, że nie wiem, co knujesz – rzucił zjadliwym szeptem. – To ja jestem prawdziwym księciem tej szkoły i nie pozwolę, żeby ktoś pozbawił mnie tej pozycji. – W tym momencie kopnął w jej krzesło, żeby upewnić się, że Ellie go słucha, a potem dodał jeszcze słowa, które okazały się znacznie bardziej bolesne niż jakikolwiek fizyczny cios: – Zwłaszcza taka fałszywa i żałosna księżniczka jak ty.

Pierwszy dzień w szkole, a Ellie już czuła w kościach, że jest najgorszą księżniczką na świecie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: