Księżyc coraz bliższy - ebook
Księżyc coraz bliższy - ebook
Początek XX wieku. Ayabell Nathanian, rezygnując z kariery finansisty, trafia do stoczni swego ojca, by jako robotnik przyczynić się do wzniesienia największego w dziejach liniowca, w którym widzi symbol ogólnego postępu ludzkości. Parowiec przyciąga również niedbającą o narzucane konwenanse społeczne Joycy Stirling. Wyemancypowana dziewczyna pragnie podjąć pracę w samym sercu domeny mężczyzn i wiele jest skłonna w tej intencji uczynić. Ostatecznie brak przyzwolenia żyjącego segregacją świata w połączeniu z trudną sytuacją gospodarczą odsuwa oboje młodych idealistów od statku, inicjując nowy, wyrażający się przeniesieniem do wielkiego miasta, rozdział ich życia. W Poytenons Joycy zmaga się z niezależnie od siebie przydanym jej nimbem bohaterki skrajnego ruchu feministycznego, podczas gdy Ayabell stara się ukoić frustrację żywioną przez pewnego zdolnego naukowca w związku z bezwzględnym zanegowaniem przez środowisko akademickie jego przełomowej teorii kosmologicznej.Tym samym odsłania się scena fizycznej i świadomościowej podróży nietypowego duetu, który poszukując nowych dróg dla świata, będzie również odnajdywał sam siebie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-943142-9-3 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Ukrył Pan Siebie, Niechajże Ukryje Pan I Mnie!"
- To ci dopiero heca! - zawołał Stanley Stirling, wstrząśnięty którąś z wyszperanych w porannej gazecie nowin, a uczciwie nadmienić należy, iż nieczęsto podobnym ulegał poruszeniom.
- Co też tam wyczytałeś kuzynie, hm?
- Słuchaj tylko Marcusie, stary Nathanian wyzionął ducha!
- Co też ty powiesz... Nasz własny magnat, duma całego kraju, Frederick Nathanian?
- Ten sam! Padł na serce... Pewnie interesy podupadały i w końcu zamartwił się był na śmierć wprost...
- Coś podobnego, kto by pomyślał... Ale może być to
i prawdą, z tym zamartwieniem się... Słyszałem tu i ówdzie pośród towarzystwa, że nie za dobrze mu z całą tą stocznią szło... Nie wiem ile w tym akuratności, bo bezpośrednio się do żadnych trudności nie przyznawał, ale wygląda sensownie... Od początku podejrzewałem osobiście, iż porwał się na projekt zbyt wielki. Nazbyt lekkomyślnie wyprzedał majątku część większą, licząc na niebotyczne zyski, których miałby mu przysporzyć transoceaniczny przewóz pasażerów... Widocznie koszty budowy liniowca największego, rachunkami wygórowanymi przesadnie, faktycznie przyozdobiły się jednak...
- Widziałeś go?
- Nathanian'a? Nie, nigdy osobiście, ale...
- Nie, człowiek jak człowiek, pytam o tę łajbę jego...
- Ach... Owszem, raz. Jest naprawdę imponująca, czy też właściwie dopiero będzie, jak - i o ile - ukończą ją w istocie. Wybierz się i zobacz sam, powiadam ci, że warto. To wprawdzie raczej daleko, ale przecież masz tam siostrę, mógłbyś ją przy okazji odwiedzić.
- E, co tam będę oglądał - obruszył się pan Stirling składając gazetę w pół - Statek jak statek, tylko większy troszkę.
- No, spore jest owo "troszkę" kuzynie... Obawiam się, iż nie zdajesz sobie...
- Jeżeli doprowadzą sprawę do końca, może i zobaczę. Inaczej szkoda fatygi. Za długa podróż, a ja przecież nie narzekam tu na bezczynność.
- Moim zdaniem mimo wszystko warto byłoby pojechać, ale jak uważasz - skwitował Marcus, podnosząc się z fotela. Podszedł do okna i jednym palcem delikatnie uchyliwszy zasłonę, wyjrzał na zewnątrz.
- O, twoja córa jest w drewutni...
- Słucham?! - zawołał Stanley, zrywając się na równe nogi. Jednym susem dopadł okna, ażeby zaraz - naocznie - przekonać się o prawdziwości słów krewniaka swojego - Istotnie! Niepoprawna! Lada chwila spodziewamy się gości, a ona paraduje w tych tam... Robotniczych szmatach!
- Trudno chodzić po drewno w wytwornej sukni, przyznasz chyba...
- Może i tak, ale ona w ogóle nie ma czynić tegoż! Nie od tego jest, nie jej przynależna to rola!
- Dajże już spokój, nic się przecież nie stało...
- Jeszcze jej bronisz?! Gdy my byliśmy młodzi, podobne zachowanie było nie do przyjęcia! Córka gospodarza o mojej pozycji społecznej - tragarzem! Będą o mnie gadać, że oszczędzam na zatrudnieniu, własne dziecko niczym pociągowego konia zaprzęgając!
- Dobrze już dobrze, zdążyła wejść do domu, nikt nie zobaczy niczego...
- Joycy! Joycy! Chodź no tu proszę! Musimy porozmawiać!
- Zaraz tatku, tylko to zaniosę... - sapnął w odpowiedzi miły, dziewczęcy głosik.
Stirling senior parsknął tylko, nie sprzeciwiając się jednak. Skoro już przyniosła, to niechaj i poukłada przykładnie - ostatecznie dla honoru domu bez wątpienia z korzyścią było, by wkraczający do salonu goście nie potykali się o walające się bezwiednie, kominkowi przyrzeczone szczapy.
W kilka chwil później w drzwiach stanęła winowajczyni. W męskim roboczym ubraniu, umorusana na twarzy i z zadrapaniami na przedramionach z powodzeniem uchodzić mogła za profesjonalnego parobka. Na całe szczęście pamiętała choć by buty zrzucić, co z pewnością zbawiało wykwintny dywan rodowy.
- Jakże ty wyglądasz, mój Boże! - głębokim ubolewaniem przywitaj ją ojciec.
- Cześć tato, dzień dobry drogi Marcusie... W czymże dopomóc mogę?
- W tymże otóż, ma miła - łamał ręce rodzic nieszczęsny - Żebyś przestała pomagać, przynajmniej w sposób takowy oto!
- Czyli w jaki właściwie?
- W taki, który mówi, że z córki rodzonej uczyniłem pracownicę, w dodatku fizyczną mocno!
- Lubię takie roboty, mówiłam ci nieraz, toteż...
- Przepraszam, iż wpadam w słowo - wtrącił się wciąż trwający na swym stanowisku obserwacyjnym Marcus, gładząc się po pedantycznie przyciętej siwej bródce - Ale goście przybyli niniejszym...
- Zmykaj stąd Joycy, nie mogą cię, mej jedynaczki,
w stanie tymże zobaczyć! Prędko! I zabierz papierowy bałagan tenże!
Szybko wetknął zaskoczonej dziewczynie pod pachę niechlujnie zawalającą stolik do herbaty gazetę, i nie myśląc wiele, delikatnym acz stanowczym gestem, zasadniczy ambarasu całokształt, z przestronnego salonu, wprost w objęcia, śmiało w górę się pnących, schodów stromych był wypchnął. Gdy w moment później niebezpieczeństwo w całej swej krasie zniknęło już gdzieś na piętrze, kilkoma zgrabnymi ruchami poprawił na sobie elegancki swój uniform służbowy, po czym ruszył do drzwi kierować pod adresem przybyłych wszelkie konwenansem przewidziane powitalne serdeczności należne.
Joycy rada wielce była, że dzięki swej małej wyprawie po opał uniknąć może nużąco statycznego przesiadywania
z nieznośnie przesiąkniętymi perfekcyjnie wzniosłymi manierami gośćmi. Nie był to z jej strony żaden akt zamierzony, ot po prostu jedna okoliczność zgrabnie obrodziła szansą uniknięcia innej. Gdy weszła do pokoju, rzuciła gazetę na łóżko i już miała zabrać się za doprowadzanie swej aparycji do stanu znacznie bardziej niż ten obecny kojarzonego z wytwornymi damami, gdy niedbały rzut okna na stronicę tytułową, która akurat zamrugała zachęcająco z czerwonego tła narzuty, odmienił kardynalnie zapatrywania co do najbliższych minut meritum.
- Och, to ten słynny okręt... - szepnęła w zachwycie, porywając w dłoń magazyn. Chciała lepiej przyjrzeć się osadzonemu w zatrzaskach olbrzymich rusztowań Hiron'owi. Naturalnie nazwy "Hiron" znać jeszcze nie mogła, nie była wszak ów niewiedza żadnym istotnym znaczeniem obciążona. Liczyło się tylko to, że za nic mającymi wszelkiej maści percepcyjne ograniczenia oczami wyobraźni, już teraz oglądała kłęby węglowego dymu, unoszące się z iluzorycznych jeszcze kominów mocarnego liniowca. Słyszała o nim, ale jakoś nigdy dotąd nie widziała, nawet jako schematu, czy też na fotografii. Teraz zaś, gdy już ujrzała, natychmiast osadziła w jego kontekście również i siebie. Nie ucieleśniała bynajmniej w wizji tejże bogatej panienki o powleczonych białymi rękawiczkami, dzierżących ozdobną parasolkę dłoniach, dzień za dniem trwoniącej na podejmowaniu decyzji odnośnie do wystroju luksusowej kabiny którejś, o nie! Widziała siebie z młotem w rękach, nity wbijającą popisowo.
Jako, że obraz jej samej biorącej czynny udział w historycznej budowie nie odstępował Joycy od owego wieczoru ani na krok, bardzo się ucieszyła gdy w jakiś tydzień później, niepewny córy reakcji ojciec, tonem jedynie silącym się na stanowczość, w istocie jednak mocno od niej odległym oświadczył, że postanowił posłać ją na jakiś czas do swej siostry Hildy. Zamiarował tym sposobem wtłoczyć w świadomość potomkini nieco rozeznania w przedmiocie własnej jej płci i licującego z nią katalogu zachowań stosownych, pośród których
z pewnością brakło miejsca dla noszenia drewna i innych podobnie wypranych z żeńskiego różu niedorzeczności. Motywy realne zmyślnie zachował wszakże dla siebie, trwożąc się silnie, iż z natury swawolna transparentność umniejszyłaby tylko szanse urzeczywistnienia. Jeśli wszak chodzi o finalną reakcję dziewczyny, to wbrew obawom bojaźliwego wstępnego, przystała ona na plan jego z entuzjazmem wręcz nadzwyczajnym, oto bowiem wyjazd, do którego od momentu ujrzenia zdjęcia "Hiron'a" i tak z własnej woli doprowadzić pragnęła, jak najśliczniej napraszał się sam.
- Dawno poczciwiny nie widziałaś, ucieszy się... Wiesz, jest taka samotna... Pogadacie sobie od serca...
- Dobrze tato, z chęcią odwiedzę Hildę! Masz rację, to karygodne iście, ażeby rodzina w separacji pozostawała przez czas podobnie długi bardzo!
- Cieszę się, iż tak właśnie uważasz, dziecko me drogie...
Joycy naprawdę rada była z perspektywy ponownego ujrzenia ciotki, a że widziała siebie w dużo bogatszym kontekście, niźli jedynie pielęgnującej rodzinne więzi bratanicy, to już diametralnie inna rzecz i na razie nie trzeba było o niej wspominać. Doskonale zdawała sobie sprawę z kombinacji rodzica, toteż nie mogła wyznać przed nim, że oto zamierza podjąć próbę uczynienia dokładnie tego wszystkiego, dla czego wybicia jej z głowy była w świat - podług intencji wiadomej - delegowana.
Na przestrzeni następnych dni pan Stirling dwoił się
i troił, by żaden z aspektów przygotowań do wyjazdu nie umknął jego uwadze. W szczególności interesował się garderobą swej następczyni, nawet za cenę pewnego zażenowania starając się pilnować, by przypadkiem któraś z jej eleganckich sukienek nie utraciła miejsca w bagażu na rzecz stroju właściwego, dajmy na to, pracownikowi huty. Napocił się uczciwie, toteż gdy w końcu nadszedł dzień wyjazdu, był święcie przekonany, że zamysł jego działa bez zarzutu, i że dołożył wszelkich starań, ażeby to, co uważał za porcelanę na dobre nią pozostało, zamiast próbować rzeźbić swe kształty kilofem w kopalnianej ścianie. W takim też optymistycznym przeświadczeniu machał swej małej Joycy na pożegnanie, uśmiechając się przy tym szeroko na myśl o rychłym umieszczeniu córki w samym łonie klasycznie żeńskiej części społeczeństwa.
Naturalnie nie zapobiegł przemyceniu roboczych spodni i butów, ale skoro o nich nie wiedział, mógł cieszyć się choć ułudą sprawowania nad wszystkim skutecznej pieczy patriarchalnej.
O ile podróż pociągiem przebiegła bardzo sprawnie, droga ze stacji kolejowej do domu ciotki Hildy naznaczona już była znacznymi opóźnieniami, których przyczyna tkwiła jedynie i niepodzielnie w trwającej w tutejszej stoczni, na nowo właśnie nabrzmiałej rozmachem, budowie największego w dotychczasowej historii, ruchomego obiektu pochodzenia antropogenicznego. Niewielkie miasto stanowiło obecnie inżynieryjną stolicę świata i - jako takie - cieszyło się atencją tak obfitą, że nawet po wypchaniu nią najmroczniejszej z najbardziej nieprzystępnych studzienek kanalizacyjnych, wciąż pozostawał znaczny nadmiar, z którym doprawdy nie wiadomo było co począć.
- Mój Boże, tyle hałasu o statek! - Hilda Stirling nie była raczej zapamiętałą entuzjastką wielkoskalowych wizjonerskich przedsięwzięć, szczególnie wtedy gdy rozgrywały one swe przełomowe losy na jej podwórku, skutecznie tym samym utrudniając choćby najzwyklejszą wyprawę po nowy kapelusz. Całymi dniami przez tak dotąd spokojne ulice ciągnęły teraz zastępy wózków, wozów, wagonów i w ogóle wszystkiego co tylko mogło być spożytkowane jako środek towarowej lokomocji. By nie wdawać się w zbędne szczegóły, dość zaznaczyć, iż zasadniczo cokolwiek by to nie było, aż uginało się pod ciężarem wszelkiej maści, przeważnie stalowych elementów konstrukcyjnych.
- Jakby kopalnię żelaza nam tu otworzyli naraz!
- Ciociu to niezwykłe! Masz wielkie szczęście, że tu mieszkasz! - zawołała uradowana Joycy, do granic możliwości wychylając się przez okno bardziej stojącego niźli jadącego powozu.
- Do tej pory tak sądziłam, teraz zaś nie wiem czy nie zrobić użytku z walizek. Życie stało się doprawdy nieznośne przez wszystkie te blokujące drogi stalowe potwory.
- Potwory? To fragmenty okrętu!
- Dla mnie tam potwory - upierała się matrona - Uważaj, bo wypadniesz!
- Ciociu spójrz! Zobacz tylko!
- Co znowu moje dziecko?
- Musisz ujrzeć to koniecznie!
Hilda westchnęła tylko w akcie rezygnacji i posłusznie przysunęła się bliżej okna. Ich powóz właśnie mijała wielka ciągnięta przez oddział koni platforma, na której spoczywała iście kuriozalnych rozmiarów kotwica, obstawiona dokoła człowieczymi figurkami. Wyglądało to trochę tak, jakby armia krasnoludków wiozła olbrzymowi podkowę dla jednego z jego koni, bardzo, swoją drogą, rozlicznych zapewne.
- Wielkie nieba, to ci dopiero monstrum! Co też oni wyczyniają...
- Coś pięknego!
- Nie wiem moja droga, gdzie ty tu znajdujesz miejsce na estetykę - rzekła pani Stirling, wracając na swe bezpiecznie od okna oddalone miejsce - Widocznie mój brat miał rację, pisząc o twych nietypowych zapatrywaniach.
- Dla tego statku tutaj jestem!
- Słucham...?
- To znaczy... Dla cioci ma się rozumieć także, tak dawno się nie widziałyśmy, a jeszcze dawniej nie było mnie tutaj, ale ja bardzo chciałabym zbliżyć się do stoczni...
- Zbliżyć się do stoczni? Czy możesz wyrażać się jaśniej kochanie?
Joycy aż zacisnęła drżące z ekscytacji dłonie w pięści
i złączyła je na wysokości nosa, zakrywając szelmowski uśmieszek, który samozwańczo wymalował jej się na twarzy. Przesłonięcie ów niewiele wszak zmieniło, oczy bowiem wyrażały wszystko absolutnie, a i nie mniej dobitnie wcale. W końcu wypaliła odważnie:
- Mam zamiar tam pracować!
Przez chwilę Hilda milczała. Nie bardzo wiedziała co miałaby odpowiedzieć. Czyżby jej bratanica istotnie nie miała w sobie krzty kobiecego zamiłowania do rzeczy miękkich oraz ciepłych, kolorowych tudzież, przedkładając nad nie olbrzymi kawał zimnej blachy ciemnej?
- Jak to rozumieć? Czyżbyś zamiarowała podawać pracującym przy okręcie mężczyznom zupę? - zapytała z nadzieją w głosie, w pełni wszak świadoma tejże nadziei płonności.
- Nie, pracować muszę, budować!
- Pięknie, cudnie! Mój braciszek śle mi tutaj ciebie, bym wypełniła misję wyeksponowania, atrybutami płci naszej tkanej, żywota strony tejże, ty zaś, od samego już początku, masz zamiar - jasny wybitnie - przede mną uciekać efektywnie, i to celem nitów wbijania! A potem może jeszcze za kolegami do baru pognasz, co? Pooglądać roznegliżowane tancerki, haha!
- Och, ciociu!
Krewna niespełnionej robotnicy stoczniowej nie mogła powstrzymać się od wybuchu śmiechu na myśl o tej małej, która, z trzydniowym zarostem na twarzy, uśmiechając się przy tym zalotnie wielce, w barze obskurnym jakowymś, po pracy tuż ledwie, obcej dziewczynie jakiejś, banknocik za podwiązkę wpycha.
- Dobrze, już dziecko, w porządku... Przepraszam... Ale wiesz chyba, że twój plan nie rokuje optymistycznie przesadnie? I tak nikt cię tam nie przyjmie, dziewczyno!
- Ależ dlaczegóż nie?! - oburzyła się Joycy, choć naturalnie odpowiedź znała świetnie pierwszorzędnie.
- Czyż nie słyszałaś? Przecież powiedziałam: "nikt cię tam nie przyjmie, d z i e w c z y n o"...
- Wiem, wiem... Ale spróbuję mimo wszystko...
- Strata czasu. Zresztą mają przecież robotników... Ten nowy właściciel ma im czym płacić, w przeciwieństwie do poprzedniego, który umarł wraz ze swym biznesem...
- Czytałam, że ta nowa kompania, do której należy teraz projekt, aż zza oceanu pochodzi...
- Tak, i żeby dostać tę swoją wyrośniętą zabawkę, muszą ją tu najpierw w całość poskładać, a w umowie ponoć zapewniono solennie, że dokonają tego rękami tutejszymi... Zresztą nadal mamy przecież dwadzieścia procent udziałów...
- Nie wszystko sprzedali?
- Księgowy Nathanian'ów kilka dni temu zwołał konferencję prasową, na której uroczyście objaśnił był społeczeństwu, iż piąta część cyrku pozostała w rękach spadkobiercy prezesa dotychczasowego, imć Ayabell'a niejakiego, który nie był wszakże łaskaw zaprezentować oblicza swego opinii publicznej, rzekomo w obronie anonimowości występując. Tak naprawdę, twarz zapewne chroni na wypadek klapy kolejnej...
- To pewnie ten Ayabell jest mniej więcej w moim wieku...?
- Tak, kilka lat starszy o ile się nie mylę... Ma zdaje się pod trzydziestkę.
- Hmmm...
- A co moja droga? Liczysz, że jak jesteście z pokolenia tożsamego, to cię na fali faktu tegoż zatrudni od razu?
- Może...
- Urocza jesteś, wiesz o tym? Nierozsądna oraz z realiami nielicująca zupełnie, lecz zarazem urocza wysoce...
- Właśnie tacy, w rzędzie najpierwszym, okrętów sięgają i innych wynalazków cudownych!
- Niewykluczone. Ale nie bardzo wierzę, że młody Nathanian pozwoli ci rękawy zakasać i za młot schwycić...
- Jeśli nie cioteczko miła, to spędzimy sobie miłe tygodnie przy herbacie, w ogrodzie, w sukniach... Jak damy.
- O, to już szybciej moja droga, prędzej bezwzględnie...
Ciotka Hilda nabrała widać nieco spokoju w obliczu objawionego przez córkę brata zwątpienia, świadomość Joycy jednakże póki co jak najdalsza była od koronkowych obrusików i owiniętych wokół ozdobnego czajniczka towarzyskich nowin, z którymi nazbyt jednoznacznie kojarzyła domenę niewiast. Pod naporem uderzeń jęczące, gargantuicznego kadłuba płyty mocarne, dźwięczały, w uchu zadanym, śpiewniej nieporównanie jakoś...
Przebycie szlaku dzielącego miejsce jej zamieszkania od terenu wznoszącej Hiron'a stoczni w gruncie rzeczy nie nastręczało trudności - wystarczyło jedynie wsiąść do pociągu
i poczekać, aż stosowna ilość kilometrów przefrunie pod jego podwoziem w kierunku przeciwnym do tego, w którym się zmierzało, następnie zaś przemieścić się w odpowiedni rejon miasta. Jak na ironię, prawdziwe problemy zaczęły się wtedy, gdy w sensie fizycznym od celu dzielił ją dosłownie krok mały. Jak też go uczynić, gdy podwoje zza których dobiegała industrialna muzyka stały zamknięte nieczule, lekceważeniem kąsając marzenia tej oto, która co dzień, dwukrotnie przynajmniej, przed wrotami rzeczonymi wystawała z nadzieją nielichą?
Próbowała zasięgnąć języka, dowiedzieć się czegoś
o Ayabell'u, nieodmiennie słyszała jednak tylko tyle, iż to strefa budowlana nie zaś biurowa, i że owszem, realizuje się tu rozmaite przemysłowe koncepcje, lecz nie jest to adres ich twórców. Nikt też nie wskazał jej żadnego gabinetu czy gmachu,
w którym mogłaby odnaleźć mniejszościowego udziałowca przedsięwzięcia. Stoczniowców, całkiem zasadnie zresztą, absorbowała robota wartka, nie zaś osoba efemeryczna tutejszego pracodawcy doraźnego, zwłaszcza iż ten zapewniał chleb
w piątym już tylko ułamku. Mogła właściwie dowiedzieć się, gdzie położona jest posiadłość Nathanian'a, obawiała się wszak, że wszystko co tam zastanie to kolejna brama, której
w żaden jawny sposób przekroczyć w stanie nie będzie. Rozpaczliwie potrzebowała pretekstu, który pozwoliłby minąć próg gabinetu młodego spadkobiercy podupadłej fortuny,
i ostatecznie rzeczywiście plan obiecujący znalazła. Nieustępliwe zwiady wydały w końcu owoc, zaobserwowała bowiem, że od pewnego dnia począwszy, codziennie przed zakład zajeżdżał duży, czarny pojazd. Był to jeden z tych wciąż dość rzadkich, obywających się bez koni wehikułów, co sugerowało kogoś ważnego nad nim władztwo. Swoją drogą, miała okazję przyjrzeć się przyszłości z bliska, bo też liczbowa ograniczoność pozostałych konnym powozom dni nadchodzących, nie ulegała przecież wątpliwości żadnej, choć na razie, samobieżna maszyna takowa, dostępna była raczej dla tych bardziej w dobra doczesne zasobnych warstw społeczeństwa ludzkiego. Jej ojciec z powodzeniem mógłby stać się podobnego egzemplarza właścicielem dumnym, póki co nie przejawiał jeszcze jednakowoż, w odniesieniu do materii tejże, poważnej atencji większej, jakoś się do rozbiórki swych stajni nie paląc specjalnie. Tak czy inaczej, krążąc uparcie po najbliższej okolicy, pilnie wypatrując, a jeszcze uważniej nastawiając uszu ustaliła, iż tak jak sądziła, przykuwający uwagę pojazd nie należał do Ayabell'a, o którym wprawdzie wiadomym jej było, że z pewnością całą, osobiście żadnego z dwójki tychże z każdym dzionkiem powracających tu starszych dżentelmenów nie stanowił, ale nie mogła przecież wykluczyć pełnienia przez nich roli jego wysłanników. Jak się okazało, tak żywo zaaferowana konstrukcją dwuosobowa delegacja nie reprezentowała nikogo innego, jak tylko samego głównego udziałowca, ową zaoceaniczną korporację, która aktem wykupienia większości udziałów uszczelniła tonący interes i kontrolowała teraz dalsze jego losy za uczynnym pośrednictwem zaufanych swych heroldów. Każdego popołudnia zjawiali się oni w tożsamej porze i co dzień mniej więcej w jednakiej godzinie kończąc odwiedziny, oddalali się swym automobilem zawsze w tym samym kierunku - ku rozciągającym się w oddali, niemieszczącym się już w granicach miasta wzgórzom, pośród których majaczyła jakaś jawiąca się z tej odległości jako ozdobna miniaturka posiadłość. Podejrzewała, że jeżdżą do swego tutejszego - i ją żywo zajmującego - biznesowego powiernika, dziwna jednak wydała jej się tak duża częstotliwość tychże ewentualnych wizyt odbywania. Bez względu na wątpliwości, postanowiła wszakże spróbować wykorzystać sytuację. Pewnego poranka, gdy jak zwykle od półtora tygodnia wędrowała ku zakładowi, zrobiła przystanek w małej cukierni, z której po paru chwilach wyłoniła się, niosąc w objęciach spore kartonowe pudło. Obrazu jej wyższym dobrem usprawiedliwionej nieszczerości dopełniała przydająca nimbu naiwnej niewinności, bladoróżowa sukienka. Wszystko przebiegło tak dokładnie, jak odbyć się miało - emisariusze przybyli, rozpoczęli swą wizytację, a gdy już wetknęli nosy w każdą szparę, dokładnie sprawdzając czy aby od czasu kontroli z dnia poprzedniego nie zmieniła się ona w sposób patologiczny, na powrót wyszli przed główną bramę, zamiarując wsiąść do swego modernistycznego powozu. Na ten właśnie moment czekała - nie wiedziała czy dobrze kombinuje, ale uważając że ma po swojej stronie życzliwie zorientowane prawdopodobieństwo, zdobyła się na podjęcie ryzyka.
- Przepraszam panowie - rzekła głosem zbolałym, łapiąc inspektorów z dłońmi na klamkach - Czy jedziecie może do posiadłości pana Ayabell'a Nathanian'a?
Wypadła bardzo przekonywająco, zwłaszcza że dla osiągnięcia jak najbardziej realistycznego efektu nie omieszkała intencjonalnie wywołać u siebie faktycznego zmęczenia, umyślnie w tym celu fundując sobie żwawy marsz po okolicy, dzięki czemu na twarz wystąpiły, letnią aurą podgrzane, rumieńce autentyczne i takież też kropelki drobne potu. Zmęczenie na zamówienie, perfekcyjne, bo też nieudawane, choć
z premedytacją w celach mistyfikacyjnych do istnienia powołane. Prawdziwe wyczerpanie było wprawdzie nieco mniejsze niż sugerowała to swą uteatralnioną aparycją, ale odrobina zmyślnego aktorstwa skutecznie dopełniła zaplanowanej całości, fikcyjnie uzupełniając niedobór sfatygowania. Biednemu, zmęczonemu pracą i upałem dziewczęciu zawsze przecież trudniej odmówić, zwłaszcza jeśli jest się reprezentantem umownie rycerskiej płci męskiej.
- W rzeczy samej... - odparł jeden z kontrolerów, z niejakim niepokojem rejestrując rzekomy spadek sił witalnych pytającej.
- Och, bądźcie proszę tak dobrzy, weźcie mnie ze sobą... Gospodyni pana Nathanian'a złożyła w naszej cukierni zamówienie na tort i muszę go jakoś dostarczyć, bo akurat pechowo się złożyło, że nasz kurier jest niedysponowany... A zarabiać trzeba... Muszę się tam jakoś dostać, czy mogą mi panowie mili dopomóc? Bardzo proszę!
Popatrzyli na siebie bez słowa. Mężczyźnie prawdopodobnie odmówiliby, nie byli jednak pewni jak się zachować wobec kobiety.
- Zasadniczo panienko nie mamy uprawnień, ażeby kogokolwiek do pana Nathanian'a wozić...
- Tak, ja świetnie rozumiem, ale przecież to ciasto jeno... Nie jestem łowczynią kontraktów, kontrolerką podatków czy też złodziejką zwłaszcza, lecz jedynie - niespodzianie wyręczającą dostawcę - sprzedawczynią skromną...
Żal płynął z jej ust niczym lipcowy żar z niebios, z sekundy na sekundę erodując biurokratyczne serca międzynarodowego kalibru szpiegów.
- Wyglądają panowie na ludzi wysoce kulturalnych...
Ostatnie trzy słowa zbiła w jedno niezbyt wyraźne jęknięcie, wykrzywiając oblicze w mimicznym geście rozpaczliwie odsłaniającej dziąsła bezradności. Dla podkreślenia swych bezpiecznie przyziemnych intencji otworzyła wieko giętkiego pojemnika, ukazując światu ów nieszczęsny wypiek, a właściwie - jak miała nadzieję - uformowaną na jego podobieństwo przepustkę na audiencję u Ayabell'a.
- Dobrze, myślę że pan Nathanian nie będzie miał nic przeciwko...
Drugi nieco niezręcznie skinął w cichej aprobacie.
- Och dziękuję jak najserdeczniej! - uradowała się - Skórę mi ratujecie! I, w dodatku, pojechać mogła będę, tymże niezwykłym pojazdem bezkonnym...
- Doprawdy panowie, nie ma powodu byście codziennie musieli konsultować ze mną każdą swą wizytę w stoczni...
- Wolimy ażeby wszystko przeprowadzone zostało porządnie, to znaczy przy zachowaniu pełnej staranności najwyższej - orzekł w odpowiedzi jeden z pełnomocników większościowego udziałowca, jego służbowy sobowtór natomiast tylko przytaknął z miną przywodzącą na myśl kamienne oblicze uwieczniające akurat jakiś wyjątkowo mało zabawny moment w życiu modela. Generalnie biorąc, Ayabell po prostu nie mógł zażegnać wrażenia, że oto ma do czynienia z przybyłymi
z przyszłości, ściśle na określone zadanie zaprogramowanymi maszynami człekokształtnymi, wyłącznie dla niepoznaki obleczonymi imitacją powłoki ludzkiej, o których to podmiotach futurystycznych zdarzało się czasem czytywać w różnych snujących nadzwyczajne rozważania artykułach. Swoją drogą, najwidoczniej projektanci tego konkretnego duetu nie rozważyli należycie ewentualności uzbrojenia choćby tylko co drugiej
z objawianych twarzy w większą ilość mimicznych wariantów, nie wiedzieć czemu zadowalając się tym pojedynczym. Nie było nawet sensu większego uczyć się imion ichniejszych,
o ile w ogóle jakieś, fabrycznymi oznakowaniami niebędące miana, posiadali byli w istocie.
- Dobrze, skoro panowie przy tym obstają... Cieszę się, że wszystko jest jak należy, nie powiem żebym się tego nie spodziewał, ale uporczywego potwierdzania dobrych nowin nigdy za wiele...
- Żegnamy więc, za pozwoleniem przyjedziemy jutro.
- Naturalnie, choć i tak z góry wiadomą jest mi treść
i kolejnego meldunku panów...
- Mimo to...
- Oczywiście.
- Acha, zapomnielibyśmy - przebudził się na odchodnym drugi, dotąd niemy, skrupulat - Pozwoliliśmy sobie podwieźć tutaj tę dziewczynę z tortem.
- Dziewczynę z tortem?
- Tak, wedle słów panny tejże, gospodyni pana zamówiła była wypiek w cukierni... Ich kurier zaniemógł, a ponieważ akurat nas spotkała i o pomoc poprosiła, nie śmieliśmy damie odmówić... Mam nadzieję, że nie ma pan nam tego za złe.
- Ależ skąd! - zapewnił z radosną werwą, gdy zaś nadmiernie drobiazgowi sprawozdawcy wyszli, w konsternacji dodał cicho do siebie:
- Podobnież nie mam wszakże również i gospodyni żadnej...
Nie zdążył jednak głębiej zastanowić się nad tym, czy aby może w natłoku zajęć niepostrzeżenie nie zatrudnił z rozmachu zarządczyni jakiejś, ta bowiem z kolei, w imieniu własnym bądź jego, potencjalnie mogłaby za ciastem zatęsknić, niemal bowiem natychmiast po wyjściu biurokratycznych bliźniąt, tajemnica we własnej osobie zjawiła się w gabinecie, i to zarówno w gastronomicznym tymże, jako i ludzkim aspekcie.
- Przepraszam, przyniosłam tort... - wyjaśniła nieśmiało fałszywa pracownica prawdziwej cukierni, rzucając pierwsze spojrzenie na Nathanian'a, który - jak nietrudno się było domyślić - wciąż kontemplował zdziwienia uczucie.
- Uczciwie biorąc... - zaczął lecz nie skończył, wszak miła dostawczyni usłużnie wybawiła go od mającego się właśnie z jego strony rozwinąć aktu zarzekania się, że nic o żadnych łakociach nie wie, wtrącając szybko:
- Ten sam, którego pan nie zamawiał.
- Acha... - uśmiechnął się Ayabell, i dla choć częściowego rozładowania krępującego napięcia podrapawszy się długopisem w głowę, rzekł lekko, wręcz z humorem:
- Istotnie, nie przypominam sobie bym reflektował na jakieś słodkości... Wie pani, o ile ktoś nie robi mi niespodzianki, zazwyczaj nie otrzymuję tego, na co zamówienia nie składałem...
Joycy nagle zdała sobie sprawę, iż dla niewiadomej jakiejś przyczyny zagubiła gdzieś cały swój impet i idące z nim w parze przekonanie, które pozwoliły jej dostać się aż tutaj.
W jednym momencie opamiętała się i uznała, że skoro i tak nadszedł moment prawdy, zupełnie nie ma sensu kulić się
w sobie lub włazić pod stół by tylko nie zostać zauważoną, zwłaszcza jeśli cała ta intryga lukrowana - z definicji samej - w ów zauważania aktu służbie działać miała. Najwyżej odejdzie z zasadniczym „niczym” przysłowiowym, niemniej jednak, mimo wszystko, w towarzystwie satysfakcji, że oto nie cofnęła się przed podjęciem realnej próby zrealizowania wytyczonego sobie celu. Pokrzepiwszy się tą myślą, odsunęła na bok obawy, odważnie podeszła do skołowanego fabrykanta-neofity i otwarcie przyznała:
- Z cukiernią wspólnego nic nie mam, pretekstu jeno szukałam, ażeby się z nimi do pana zabrać. Nie znamy się, nie wiem jaki pan jest, ale biorąc pod uwagę nietypowość sprawy mojej oraz wszechobecne rządy stereotypów, obawiałam się, że nie dam rady nawet się z panem zobaczyć, nie mówiąc już
o niczym ponadto. Jestem zainteresowana liniowcem.
- Chce pani zainwestować...? - zapytał niepewnie, postępując kolejny krok w tył, w reakcji na jej następny w przód. Była bardzo blisko, pudło wypełniło już bez mała całą szerokość dzielącej ich przestrzeni.
- Otóż i owszem, dokładnie...
- Lecz... Ale w takim razie, skoro tak, w jakimże celu udaje pani dostawcę? Nie prościej byłoby... Mój księgowy mógłby... Uchylimy okno? Ach, jest przecież uchylone... Otworzymy na oścież może...?
- Pragnę zainwestować bezpośrednie siły swe własne.
- Jak dosłowne zaangażowanie konkretne przewiduje pani? - pytał dalej, prawie na podobieństwo tapety rozciągnięty już na ścianie. Nawiasem mówiąc, wydało mu się naraz, że coś nazbyt szybko do niej dotarli.
- Zamiaruję wbijać nity. Z całą dosłownością stalowego huku...
Patrzyła na niego bez jednego mrugnięcia, a czyniła to
z zawziętością tak dosadną, że biedny chłopak, którego zwichrowaną wyobraźnię sytuacyjną jęły nagle nawiedzać wizje, potencjalnie zagrażającego wysoce, szaleństwa domniemanego dziewczyny tejże, powoli zaczynał przekraczać granicę separującą zdrową fascynację od stresogennego strachu. Czuł też, że jeżeli nic się nie zmieni, za moment sam stanie się elementem składowym biura własnego sekcji tylnej, do której przylgnąć bardziej jeszcze, nie szło już po prostu. Zebrał więc dzielnie wszystek sił pozostałych przy nim do tej pory, delikatnie schwycił karton zgniatany powoli, wyjął go z wpiętych weń pewnie damskich dłoni, z uznaniem przy tym odnotowując moc znaczącą zacisku ichniejszego, i z wysiłkiem zdobywszy się na nieco odważniejszy ton, zakomenderował:
- Dobrze, pozwoli pani, że odstąpimy od tej niewygodnej pozy, proszę usiąść...
- Ach, tak... Przepraszam - rzekła zdjęta nagłym przypływem łagodności pasjonatka, zmieniając się tak diametralnie, jakby ktoś w jednej chwili zdjął z niej zły czar - Bardzo się emocjonuję jak mi na czymś zależy wielce...
Pozostawiwszy deser w rękach niezamawiającego go beneficjenta cofnęła się, bez słowa spokojnie minęła ogromne biurko, przystąpiła do krzesła po drugiej jego stronie i przysiadłszy na samej tegoż użytkowego mebla krawędzi, nabrała głośno powietrza, by bez dalszej zwłoki powtórzyć raźno:
- Zamiaruję wbijać nity.
Tymże razem zabrzmiały słowa te znacznie mniej groźnie, choć poziom determinacji wcale nie opadł, przechodząc tylko w inny, bardziej koncyliacyjny i dopuszczający wypowiedź drugiej strony ton.
- Proszę mi wybaczyć zdumienie, ale nie spodziewałbym się nigdy... Wie pani sama... - nieco już rozluźniony Ayabell ulokował się wygodnie na biurku, ignorując tym samym wielki fotel z kilometrowej wysokości oparciem. Zapewne czułby się w nim zwyczajnie nieswojo, skoro tak naprawdę
w żadnym razie nie był człowiekiem interesów i nawet nie próbował się za takowego mieć.
- Wiem, zabawy nie dla kobiet skrojonej imać się nie omieszkuję. Ale ja uwielbiam aktywność fizyczną, i to taką nie w formie obszywania sukien falbanami uzewnętrznianą, jeśli pan rozumie... Ojcu memu bardzo nie podobają się uczciwe ciągoty moje, nie mogłam nawet siekiery dotknąć aby narąbać drew kominkowi przeznaczonych, żeby - natychmiast - wyrzutów twardych nie czynił mi tatko miły... Ale ja sporo umiem, naprawdę! Nawet jeśli brzmi to idiotycznie, chcę machnąć tym młotem, a potem jeszcze raz i znowuż... Poradzę sobie... Kiedy usłyszałam o śmierci starszego pana Nathanian'a i o kłopotach finansowych stoczni, pomyślałam sobie, iż może nadarza mi się okazja... Gdyby pozbawieni pensji pracownicy odchodzili, firma byłaby w desperacji... A ja pracowałabym za półdarmo! Albo i nawet zupełnie za nic! Dzięki temu może by się udało, mimo płci mojej...
- Piękne zaangażowanie... Wyznać muszę, iż choć trochę rozumiem panią!
- Naprawdę?! - na sposobności firmamencie zabłysła oto nadziei gwiazda, o tymże bez słów prawiąca, że być może, w końcu, spotyka Joycy wariata pokroju własnego, który może uczynić dla niej coś w normalnych warunkach niemożliwego. Czyż bowiem argumentacja jejże, igraszką śmieszną nie była, w najlepszym zaś razie marą głupiutką dziecinnie? Dla niej wprawdzie nie, ale tu o innych, tychże decydować władnych, chodziło przecież.
- Pracowałem przy tym liniowcu... Tam, w stoczni bezpośrednio.
- Pan?! Syn właściciela?
- Ojciec mój siarczyście przeciwny był temuż, toteż zatrudniłem się bez wiedzy jego; prowadzący rekrutację nie znali mnie absolutnie, stąd też nie połapali się wcale. Sądziłem, iż jestem należycie zakamuflowany, ale nasz księgowy, Johansen, namierzył mnie natychmiast. Nie wiedziałem o tym, rodzic postanowił pozwolić mi popracować, w nadziei, że sam się zrażę i - odnowiony na rozumie - wrócę do biura, ażeby, pod patronatem stosownym, przyuczać się do dyrygentury imperialistycznej... Tego dla mnie chciał. Teraz, po jego transformacji,
z mocy prawa muszę tym bałaganem zarządzać, chcę tego czy też nie... Jest mi o tyle łatwiej, iż po wykupieniu większości udziałów przez inną stocznię, mam na głowie tylko dwadzieścia procent przybytku owego... I tak zajmuje się tym głównie Johansen. Ja nie mam do tego wiedzy, zresztą w dalszym ciągu pracuję przy budowie. Teraz popołudniami, ażeby się węszyciele nie zorientowali. Niby nie ciąży na mnie żaden formalny zakaz, ale któż też wie jaki to paragraf i na co, ta administratorów para wysupłać potrafi... Spodziewam się, że gdyby było im to do czegoś przydatne, potrafiliby wydać szympansowi
w dżungli skuteczny prawnie zakaz siedzenia na drzewie, toteż nie chcąc ryzykować, udzielam się przy okręcie w największym przed nimi sekrecie... Trochę to męczące, takie ukrywanie się po kątach... Ale nie zrezygnowałem!
- Cudownie! - zapłonęła w reakcji na te wyznania -
A więc może mnie pan zrozumieć! Tylko ktoś taki jest dla mnie szansą! Każdy pokazałby mi drzwi, wyrzucił przez okno wprost na zimny bruk! Ale pan sam jest szalony, w wyrażenia tegoż znaczeniu pozytywnym! Podobnież zwariowana jestem
i ja, a splątanie pańskie bilet uosabia do spełnienia i mego!
- Ale prawda jest też i taka, że to poty spijająca profesja...
- Potrafię dużo więcej niż może się wydawać, znacznie więcej mogę też wytrzymać! Motywacja cuda czyni, a mnie obfitego nadmiaru jejże nie brakuje bynajmniej! I nie pieniądze ją konstytuują, lecz do działania zapał, co rokuje tym lepiej tylko!
- A ci dwaj? Wolę nie wiedzieć cóż orzekliby gdyby... - niby opierał się jeszcze, ale i tak doskonale już przecież pomny był zgody swojej.
- Przecież sam pan powiedział, że się pan w stoczni własnej przed nimi ukrywa...
- Tak, owszem, ale nie myśli pani chyba...
- Ukrył pan siebie, niechajże ukryje pan i mnie!
- A jednak. Myśli pani o tym.
Wypowiedziawszy ostatnie słowa wstał i dziarskim krokiem wyszedł z biura, pozostawiając ją samą. Naturalnie nie była pewna cóż za idea kryje się za tym nietypowym zachowaniem, całkiem logicznie jednak kombinowała, że gdyby nawet nagle, po tak obiecującej i szczerej wymianie zdań zmienił odnośnie do jej osoby front, najpewniej by ją wyprosił, miast wybywać samemu. Musiało to więc być coś innego. I było. Po kilku sekundach, Nathanian wetknął głowę do gabinetu i z szelmowskim uśmieszkiem, zapytał z pretensją dramatyzującą niby:
- Idzie pani wobec tego, czy też jednak nie? Popołudniowa zmiana zaraz się zaczyna!
- Ach, bezzwłocznie biegnę natychmiastowo!
- Nigdy bym się nie spodziewał, iż kobieta tak bardzo może pragnąć fachu podobnego! - wyznał z nieukrywanymi już podziwem i radością, gdy żwawym krokiem schodzili ku parterowi.
- Ja zaś chyba bym nie pomyślała, że profesji wiadomej zażywa sam właściciel dwudziestu procent udziałów!
Takoż i oto, wraz ze zmianą tą popołudniową, zmieniło się coś więcej jeszcze.