Księżycowa kołysanka - ebook
Księżycowa kołysanka - ebook
Lato zapowiadało się sielankowo, ale los chciał inaczej. Jedna noc, jeden błąd i już nic nie będzie takie jak kiedyś…
Urokliwy dom nad jeziorem miał się stać oazą spokoju dla dwóch zaprzyjaźnionych małżeństw, które wspólnymi siłami przywróciły starej willi dawną świetność. Ale wakacje pod jednym dachem to nie tylko beztroskie chwile. Przez lata pomiędzy przyjaciółmi narastają urazy, pojawiają się niedomówienia… Aż pewnej sierpniowej nocy nad wodą dochodzi do tragedii. Czy można było jej zapobiec? Kto odpowiada za to, co się stało?
Księżycowa kołysanka to przejmująca, pełna emocji opowieść o przyjaźni, która bywa trudna, i o tragicznych konsekwencjach codziennych wyborów.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-245-8403-1 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KIEDYŚ
Po gwałtownej wieczornej nawałnicy nie było prądu. Płomień ustawionej na komodzie świecy migotał, tworząc podłużne cienie na ścianach niewielkiego pokoiku na poddaszu. Zerknęłam w stronę dziecięcego łóżeczka. Jasiek spał, oddychając spokojnie, miarowo, i ten jego spokój udzielił się również mnie. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, jakbym chciała wyryć w pamięci rysy jego twarzy. W końcu zgasiłam świecę i zdusiłam palcami tlący się knot. Kiedy szłam przez pogrążony w ciemnościach pokój, wypaczona drewniana podłoga przeciągle zaskrzypiała pod moimi bosymi stopami i w starym domu nad jeziorem zapadła cisza.
– Śpisz? – szepnęłam, kładąc się obok męża.
– Nie. – Adam odwrócił się twarzą do mnie i wsunął palce w moje splątane, kręcone włosy, których ujarzmianie niemal co rano doprowadzało mnie do szału.
– Lubię to łóżko. Jest tak wąskie, że nie masz wyjścia. Musisz się do mnie przytulać – powiedziałam, trącając czubkiem nosa mężowskie ramię.
– Zawsze się do ciebie przytulam.
– Nie kłam. W domu śpisz po swojej stronie, jak najdalej ode mnie.
– Bo ściągasz ze mnie kołdrę – zarzucił mi Adam.
– I kto to mówi? – Roześmiałam się cicho.
– Śpijmy już. Jestem wykończony i bolą mnie plecy. Zrywanie tej przeklętej boazerii nieźle dało mi popalić.
– Ale przynajmniej będziemy mieć piękną, jasną kuchnię. Obrzydliwe były te deski... Myślę czasem o niej, wiesz? O starej Wiktorii. Dożyła pod tym dachem prawie setki, wyobrażasz sobie? Wiesz, ile musiała tutaj przeżyć?
– Sto lat? – rzucił Adam, wyraźnie nie będąc w nastroju do rozmowy.
– Znowu komar. – Skrzywiłam się, chociaż w ciemności dusznej, sierpniowej nocy mąż nie mógł dostrzec wyrazu mojej twarzy.
– Napij się wina i śpij. Późno już.
– Nie mogę spać. Tu jest jak w piekarniku – syknęłam.
– Jesteś na mnie wściekła, prawda? O to, że nie zdążyłem z remontem parteru, chociaż tego lata mieliśmy już spać na dole? – Adam uniósł się na łokciu i odgarnął mi włosy z czoła. – Wiesz, że chciałem, ale...
– Adam, nie jestem wściekła. Może odrobinę rozczarowana – przyznałam. – Jasiek skończył cztery lata i wciąż jeszcze może się tu z nami kisić, ale za rok...
– Za rok parter będzie gotowy – wszedł mi w słowo mąż. – Śpij już – dodał, jakby wierzył, że po prostu zamknę oczy i zasnę.
Wtuliłam policzek w poduszkę, kiedy za ścianą zaskrzypiały sprężyny starego łóżka z metalowym zagłówkiem, a po chwili rozległo się charakterystyczne, przeciągłe rzężenie Bartka, które brzmiało tak, jakby nasz przyjaciel się dusił. Później jeszcze seria znacznie łagodniejszych jęków, ostatnie skrzypnięcie łóżka i znowu błoga cisza.
– Ile tym razem? Minuta osiem? – szepnął mi do ucha mąż.
Wybuchnęłam śmiechem i nie mogłam przestać.
– Ciiicho, usłyszą cię. – Adam zakrył mi dłonią usta, a ja nadal rżałam w jakimś napadzie idiotycznej wesołości. – Agata, ucisz się! – Mąż spróbował jeszcze raz, ale nie pomogło.
Śmiałam się tak, że dostałam czkawki i w końcu obudziłam Jaśka.
– Mamusiu? – Rozespany dziecięcy głosik sprawił, że wreszcie się uspokoiłam.
– Leż, ja wstanę. – Adam wygramolił się z łóżka i wziął syna na ręce. – Śpij, jest nocka – powiedział tym swoim cudownie aksamitnym tonem, którym zwracał się tylko i wyłącznie do niego.
Przyglądałam się zarysowi ich sylwetek; przez niewielkie okno wpadała księżycowa poświata, zalewając ich srebrnym światłem. Ojciec i syn – pomyślałam i zalała mnie fala czułości. Moi dwaj mężczyźni. Tylko moi. Jasiek usnął kilka minut później w ramionach Adama i mąż ułożył go w łóżeczku.
– Dobranoc – szepnęłam.
Chwilę później udało mi się w końcu zasnąć.
Rano, samotnie siedząc na obrośniętej bluszczem werandzie, piłam drugą już kawę, kiedy we frontowych drzwiach domu pojawiła się Baśka. W narzuconym na nocną koszulę swetrze Bartka, bosa i wyraźnie niewyspana, szeroko ziewnęła, zanim zdała sobie sprawę, że siedzę na jednym z krzeseł w kącie werandy.
– Cześć! – Posłałam jej szeroki uśmiech.
– Hej – burknęła i dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że przyjaciółka się na mnie boczy.
– Bacha, no sorry. Dostałam jakiegoś ataku głupawki. Może dlatego, że...
– Była druga nad ranem, myśleliśmy, że już śpicie! – powiedziała z wyrzutem w głosie.
– Nie spaliśmy. To chyba przez to piekielne gorąco, ja...
– My też czasem was słyszymy i jakoś nikt nie umiera ze śmiechu! – wycedziła Barbara i nie czekając na moją odpowiedź, zeszła do ogrodu.
Dogoniłam ją w sadzie, pomiędzy rosnącymi w równych rzędach owocowymi drzewami, objęłam przyjaciółkę w talii i położyłam głowę na jej ramieniu.
– Basiula, przepraszam, poniosło mnie. Bartek znowu zacząć tak dziwnie rzęzić i nie mogłam przestać... – Urwałam, zdając sobie sprawę, że jeśli teraz wybuchnę śmiechem, Baśka wkurzy się już na poważnie.
Ale ona nagle wyluzowała, jakby cała złość z niej wyparowała.
– Zawsze tak rzęzi – przyznała, zerkając na mnie z rozbawieniem. – Jakby go zarzynano. W tamtą noc, kiedy mnie rozdziewiczył, byłam pewna, że coś mu się stało – szepnęła i nagle obie zarechotałyśmy.
– Przepraszam. Nie powinnam się śmiać, ale...
– Nie przejmuj się. Zresztą twój Adam wydaje nie mniej zabawne dźwięki. To jego „o taaak, kotku, taaak” rodem z marnego pornosa i jeszcze te posapywania, jakby z dwudziestokilowym plecakiem właził na Kasprowy.
– „O taaak, kotku” rzeczywiście należy do jego stałego repertuaru – przyznałam, starając się przybrać poważną minę.
– Właśnie zdałam sobie sprawę, że wiemy o sobie wszystko – stwierdziła Barbara, przysiadając na drewnianej ławce pod jednym z wiśniowych drzew. – To miłe, takie siostrzane, chociaż i nieco przerażające...
– Też czasem mam takie wrażenie. Ale są i dni, kiedy wydaje mi się, że nie znam ani ciebie, ani twojego Bartka, ani mojego Adama... Bo czy można tak naprawdę poznać drugiego człowieka? Wiem, że panicznie boisz się os, nie pijesz kawy, miałaś w dzieciństwie wypadek samochodowy, lubisz landrynki i kryminały, marzysz o podróży do Kanady i zawsze jesteś na diecie, ale czy wszystkie te drobiazgi składają się na prawdziwy obraz twojej osoby, czy może...
– Cholera, słyszysz? Kinga płacze. – Przyjaciółka weszła mi w słowo, zerwała się z ławki i ruszyła w stronę domu.
– Baśka! – krzyknęłam za nią.
Odwróciła się i osłoniła oczy od słońca.
– Kocham cię, wariatko!
Uśmiechnęła się i przesłała mi w powietrzu całusa. Chwilę później zniknęła za rogiem starego, na wpół zrujnowanego domu, który jakiś czas temu wspólnie kupiliśmy, wydając wszystkie nasze oszczędności. Dziś nasza letnio-weekendowa „rezydencja” prezentowała się niemal tak samo żałośnie, jak w dniu jej zakupu, ale przynajmniej uporaliśmy się z remontem dachu i mogliśmy bez obawy przyjeżdżać tutaj z małymi dziećmi.2
TERAZ
Za oknem powoli zachodziło letnie słońce, kiedy Ignacy zaczął się zbierać.
– Zostań jeszcze... – zaczęłam. – Najlepiej do rana. Zjemy w końcu wspólne śniadanie, usiądziemy na balkonie.
– Nie naciskaj, prosiłem cię już! – W jego ciemnych oczach błysnął gniew, ale nie zamierzałam łatwo ustąpić.
Nie tym razem.
– To już pięć miesięcy, prawie pół roku. Jasiek cię polubi, jestem tego pewna...
– Nie wątpię – rzucił przez zęby, a jednak chwilę później sięgnął po kluczyki. – Pójdę już, zanim tu na siebie wpadniemy i zrobi się niezręcznie.
– Kiedyś będziecie się musieli poznać. To mój syn, a ty...
– Agatko, nie naciskaj – powtórzył.
– Nie wiem, jak mam sobie tłumaczyć twoje zachowanie. Boisz się reakcji osiemnastolatka? To mądry chłopak, zrozumie. Jestem siedem lat po rozwodzie, mam prawo ułożyć sobie życie!
– Nie o to chodzi. – Ignacy przeczesał palcami gęste, ciemne włosy, poprawił kołnierzyk ciemnobłękitnej koszuli i puścił do mnie oczko. – Po prostu uważam, że jest za wcześnie.
Zrobiło mi się przykro. Nie pierwszy raz, a jednak...
– Widzimy się w sobotę. – Ignacy przyciągnął mnie do siebie i pocałował w usta. – Nie dąsaj się, Pączusiu. Kiedyś w końcu wypiję z twoim synem kilka browarów – dodał.
W jego tonie była irytująca lekkość, jakby nie zdawał sobie sprawy, ile dla mnie znaczy ich pierwsze spotkanie.
– Zadzwonię! – obiecał jeszcze, zanim zniknął za drzwiami.
Zamknęłam za nim i samotnie wyszłam na balkon. Na trzepaku przed blokiem siedziały dwie nastoletnie dziewczyny, popalając wspólnego papierosa. Opalone nogi, krótkie, falbaniaste spódniczki, rozjaśnione letnim słońcem włosy. Nagle boleśnie zatęskniłam za młodością, ale szybko przegnałam ponure myśli. Stara w końcu nie jestem – powiedziałam sobie. W tej samej chwili z naszej klatki wyszedł Ignacy. Szerokie ramiona w błękitnej koszuli, sprane dżinsy, wąski tyłek. Zmierzyłam go wzrokiem, pożarłam spojrzeniem. Nie zerknął w górę, chociaż przecież zawsze machałam mu z balkonu. Patrzył w stronę trzepaka; lolitki palaczki też już go zwęszyły.
– No cześć – rzuciła ta z jaśniejszymi włosami i obie smarkule zachichotały.
Pomachał im, ale się nie odezwał. Wyjął tylko ze schowka kask, wsiadł na motocykl i po chwili ciszę rozdarł ryk motoru.
Pięć miesięcy – pomyślałam. Spotykamy się od wczesnej wiosny, a on nadal unika kontaktu z moim Jaśkiem. Nie mogłam tego zrozumieć, nie potrafiłam. Czemu aż tak się migał od tego spotkania? – zastanawiałam się, krążąc po mieszkaniu.
Odkurzałam, kiedy odezwał się telefon. Mało kto dzwonił już do mnie na stacjonarny i przez chwilę miałam ochotę nie odbierać. Sięgnęłam jednak po słuchawkę, w końcu i tak byłam w przedpokoju. Dzwonił Adam. I chociaż od czasu naszego rozwodu widywaliśmy się raczej sporadycznie, od razu wyczułam, że coś się stało.
– Moja mama zmarła – oznajmił cicho.
Usiadłam na stojącym w korytarzu fotelu i zacisnęłam palce na plastikowej obudowie słuchawki.
– Przykro mi. Wiem, jak ją kochałeś – szepnęłam.
Przez dłuższą chwilę milczał, jakby zbierał myśli, w końcu zapytał, czy może do mnie wpaść.
– Chciałbym cię zobaczyć, potrzebuję tego.
– Teraz? – zdziwiłam się.
– Za jakieś pół godziny.
– Adam, nie wiem, czy to jest dobry pomysł... – zaczęłam, ale nie dał mi skończyć.
– Chcę tylko pogadać, przeprosić cię za nasze ostatnie spotkanie – naciskał.
– Nie masz za co przepraszać. To ja nie powinnam była przekraczać granicy.
– Będę za pół godziny – powtórzył.
Nie miałam jakiejś szczególnej ochoty na to spotkanie, ale współczułam byłemu mężowi; wiedziałam, że musi z kimś porozmawiać, zwierzyć się. Wielu rzeczy nie potrafiłam mu wybaczyć, ale w chwili takiej jak ta chciałam być dla niego wsparciem, chociażby ze względu na te wszystkie lata, które razem przeżyliśmy. Nawet jeśli nie zostaliśmy po rozwodzie przyjaciółmi, to jedno byłam mu winna.
– Okej, przyjedź – zgodziłam się.
– Dzięki – rzucił w słuchawkę, zanim się rozłączył.
Spojrzałam w lustro i przygładziłam włosy. Niedawno obcięłam je do ramion, dzięki czemu były znacznie łatwiejsze do układania; ciemne kędziory nadal jednak nie dawały się zbyt łatwo ujarzmiać grzebieniowi. Chowając do szafy zapomnianą przez Ignacego bluzę, spojrzałam w stronę łóżka, na którym jeszcze przed godziną się kochaliśmy. Pościel była zmięta, przesycona zapachem naszych ciał. Zdarłam ją i w pośpiechu wrzuciłam do kosza na brudną bieliznę. Chwilę później wzięłam szybki prysznic i włożyłam starą kwiecistą sukienkę, którą kiedyś lubiłam nosić w domku nad jeziorem. Ale ta sukienka już do mnie nie pasowała i po chwili wahania wybrałam po prostu dżinsy i rozciągnięty biały podkoszulek.
Adam przyjechał nieco później, niż zapowiedział, i wyglądał naprawdę marnie.
– Dla ciebie – wręczył mi bukiet kolorowych róż i pocałował w policzek.
Przytuliłam go i pogłaskałam po plecach.
– Gdybyś potrzebował pomocy przy pogrzebie, mogłabym...
– Dzięki, poradzę sobie. – Były mąż wszedł za mną do kuchni i przysiadł na jednym z krzeseł. – Słyszałem, że kogoś masz?
– A nawet jeśli? – Momentalnie się najeżyłam.
– Tylko pytam. – Lekko wzruszył ramionami.
– Posiwiałeś na skroniach – zauważyłam.
– Dawno się nie widzieliśmy.
– Twój syn też dawno cię nie widział – wypomniałam mu. – Swoją drogą, Jasiek powinien dotrzeć za jakiś kwadrans, przed chwilą wysłał mi SMS-a.
– Dzwonię do niego, rozmawiamy. Wiesz przecież, że będąc w Norwegii...
– Nieważne, przepraszam. Nie chciałam na ciebie naskakiwać w takim momencie. Napijesz się czegoś?
– Kawy, jeśli to nie problem.
Wyjęłam z kredensu kruche filiżanki z jasnobłękitnej porcelany, w tym samym momencie zdając sobie sprawę, że dostałam je od byłej teściowej.
– Wiesz już, co się stało? – zapytałam. – Czemu tak nagle? Przecież twoja mama nigdy poważniej nie chorowała...
– Zator. – Adam sięgnął po cukierniczkę i zaczął w niej grzebać, przesypując cukier małą srebrną łyżeczką.
– Naprawdę mi przykro. Nawet jeśli nigdy nie byłyśmy ze sobą jakoś szczególnie blisko, to i tak...
– Wiem, dziękuję. – Były mąż uśmiechnął się lekko i oboje zamilkliśmy.
Pół godziny później Jaśka nadal nie było, a Adamowi nagle zaczęło się spieszyć.
– Ucałuj go ode mnie i powiedz mu, co się stało. Albo nie, sam do niego zadzwonię – zdecydował.
– Ucałuję go, skoro nie możesz poczekać – zapewniłam.
W tym samym momencie usłyszeliśmy zgrzyt przekręcanego w zamku klucza i w kuchni zjawił się nasz syn.
– Hejka, ludzie – rzucił, nawet słowem nie komentując obecności ojca, który przecież już jakiś czas temu na dobre zniknął z naszego życia.
– Usiądź, tato chce ci coś powiedzieć – poprosiłam.
– Co jest? – Nasz jedynak klapnął na krzesło, sprawdzając jednocześnie komórkę.
– Jasiek, odłóż telefon. – Wyjęłam mu go z ręki i chyba dopiero teraz zrozumiał, że coś się stało.
– Tato, co jest?
– Twoja babcia nie żyje – oznajmił mój były.
– Jak to nie żyje? – Jasiek przez chwilę wyglądał jak przerażony pięciolatek, który nie zdaje sobie sprawy z wszechobecności śmierci.
– Przykro mi, syneczku. – Wyciągnęłam do niego rękę, ale młody już tulił się do ojca, zaskakująco wylewny po kilku miesiącach ich rozłąki.
Przygryzłam wargi, zdając sobie sprawę, że jestem bliska płaczu. Moi dwaj mężczyźni... Stali na środku kuchni, obejmując się. Ojciec i syn, nadal sobie bliscy, chociaż przecież nasza rodzina oficjalnie już nie istniała. Może Baśka miała rację? Może nasz rozwód był błędem? – przeszło mi przez myśl i potrząsnęłam głową, jakbym chciała te słowa odegnać. Nie, do cholery! Nie mogę tak myśleć! Nasze małżeństwo lata temu bezpowrotnie się rozpadło, koniec i kropka. Zresztą nie było sensu ciągnąć tej naszej szarpaniny nawet dla dobra młodego.
– Dzięki, synu! – Adam w końcu odsunął naszego jedynaka i poklepał go po plecach. – Gdybyś chciał pogadać, dzwoń.
– Nie dasz rady być na pogrzebie – powiedziałam cicho, a Jasiek wyraźnie się zmieszał.
– No tak, ale nie przełożę przecież wylotu, bo...
– Nikt tego od ciebie nie oczekuje – wszedł mu w słowo Adam.
– Może mógłbyś spróbować... – zaczęłam, ale mój były od razu mnie uciszył.
– Niech leci, długo zbierał na te wakacje.
– Jasiek? – Zerknęłam na syna.
– Wolałbym lecieć – przyznał. – Ale jeśli tato chce, to...
– Więc ustalone. Babcia wie, że ją kochałeś. Twoja nieobecność na jej pogrzebie tego nie zmieni – rzucił Adam.
– Jesteś pewny? – zapytałam cicho. – Może jednak powinien iść?
– Tak, jestem pewny – stwierdził Adam.
Chwilę później jeszcze raz przytulił syna, w przelocie pożegnał się ze mną i wyszedł na klatkę.
– Dziwnie było zobaczyć tutaj tatę – odezwał się Jasiek, kiedy zostaliśmy sami. – Po tych wszystkich latach naszych spotkań w kinie, w McDonaldzie albo w mieszkaniu babci nagle jakoś tutaj nie pasuje... Jakby ta kuchnia się zmniejszyła. Jakby całe mieszkanie było już tylko nasze – dodał mój syn, wyjmując z lodówki jajka.
Nagle pomyślałam o Ignacym. Co, jeśli on ma rację? Jeśli faktycznie jest za wcześnie, żeby ich sobie przedstawiać?
– Mamo? Pytałem, czy zjesz omleta. – Głos Jaśka wyrwał mnie z zamyślenia.
– Nie, nie jestem głodna.
– Nie widziałem jej prawie półtora roku. Babci – sprecyzował, kiedy posłałam mu pytające spojrzenie.
– Nie widziałeś babci od półtora roku? Myślałam, że czasem chodzicie razem do kina – zdziwiłam się.
– Kiedy to było...
– Ja też dawno u niej nie byłam – przyznałam.
– Nie lubiła cię.
– Tak, ale...
– Wiesz, życie jest za krótkie, żeby tracić czas na wyrzuty – rzucił Jasiek filozoficznym tonem. – Dziś tu jesteśmy, jutro nas nie ma. Nie lubiłyście się, po co miałaś się zmuszać?
– Ciebie kochała – podkreśliłam.
– Ja też ją kochałem. Chyba. Tylko że ostatnio nie bardzo mieliśmy o czym gadać – przyznał szczerze. – Wiesz, była trochę z innej bajki.
– Domyślam się. – Wróciłam wspomnieniem do błyszczących mebli, wypolerowanych srebrnych sztućców, wypastowanego parkietu i zaciśniętych ust matki Adama.
Nigdy nie czułam się dobrze w jej otoczeniu, a ona nigdy, nawet raz nie postarała się, żeby to się zmieniło. Teraz odeszła, a ja czuję tylko współczucie dla Adama, nic więcej.
– W sumie też nie jestem głodny. – Syn włożył opakowanie jajek z powrotem do lodówki i usiadł obok mnie. – Mamo, kim jest ten facet? – zapytał.
Jaki facet? – miałam na końcu języka, czułam jednak, że w tej sytuacji młody lepiej zniesie prawdę niż kłamstwo.
– Spotykam się z kimś od jakiegoś czasu – przyznałam więc, a Jasiek nieco złośliwie się uśmiechnął.
– Tak właśnie myślałem. Zdradziła was klozetowa deska. – Mrugnął do mnie.
– Co nas zdradziło?!
– Deska od kibla. Parę razy wróciłem i była podniesiona. Tylko faceci podnoszą. Poza tym w mieszkaniu ciągle zajeżdżało obcą wodą kolońską, a przez uchylone drzwi twojej sypialni widziałem kilka razy rozbebeszone łóżko. A przecież ty zawsze je ścielisz jeszcze przed poranną kawą.
– Mój ty detektywie. – Roześmiałam się.
– No co? Zmysł powonienia pracuje, ślepy też nie jestem. – Jasiek wyszczerzył zęby i popatrzył wyczekująco. – Więc? Co to za koleś?
– Ma na imię Ignacy, poznaliśmy się kilka miesięcy temu – powiedziałam.
– I?
– I czasem tutaj wpada, ale...
– Dobra, nie drążę tematu, bo widzę, że już jesteś purpurowa – zarechotał mój syn. – Przekaż mu jedynie, żeby opuszczał deskę. Mnie się przez lata za to dostawało.
– Przekażę. – Uśmiechnęłam się do syna. – Powinieneś przyciąć włosy przed wylotem. Na południu Europy będą pewnie upały.
– Ogolę się na łyso i po sprawie.
– Nawet nie żartuj. Lubię te twoje kędziory. – Pogłaskałam go po głowie, muskając jedwabiście miękkie, ciemne loki. – Jedno, co na tym świecie jest pewne, to to, że włosy masz po mnie.
– Jasiek Kędzior, wielkie dzięki. Do dziś pamiętam wszystkie te debilne przezwiska z podstawówki. – Skrzywił się, chociaż oczy mu się śmiały.
– Mnie w szkole nazywali Agatą Kołtuniastą.
– Nie mogę jakoś w to uwierzyć – dodał po chwili Jasiek wyraźnie poważniejszym tonem. – No wiesz, że babcia nie żyje. Byłem chyba kiepskim wnukiem, co? Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio kupiłem jej kwiaty. A lubiła te wiechcie tak samo jak ty.
– Nie byłeś złym wnukiem, Jasiek. My po prostu...
– Co?
– Nie jesteśmy zbyt rodzinni. – Wzruszyłam ramionami. – Nawet będąc żoną Adama, rzadko odwiedzałam jego matkę, a później... Ale może ja też byłam złą synową? – Nagle dopadły mnie wyrzuty i oboje zamilkliśmy.
– Tato nieciekawie wygląda, zauważyłaś? – odezwał się w końcu Jasiek. – Jakoś tak... Sam nie wiem... Jakby nie chciało mu się już żyć.
– Dajże spokój, bez przesady.
– Takie mam wrażenie. Myślę, że jest samotny i może powinniśmy...
– Sam dokonał pewnych wyborów, Jasiek. On, nie my. A to, że nie wyszło mu z tamtą kobietą, to też nie nasza wina! – rzuciłam ostrym tonem i syn lekko się skrzywił.
– Jasne – rzucił, wstając, a mnie nagle przypomniał się tamten zimny kwietniowy wieczór, niespodziewana wizyta Adama i to, jak wyrzuciłam go na zadymkę.
Ale tamtego dnia były mąż poprosił mnie o coś, czego na pewno nie mogłabym dla niego zrobić. Nie po tych wszystkich latach naszej małżeńskiej szarpaniny – pomyślałam.
Jasiek sięgnął do kredensu i wyjął z niego latarkę.
– Myślisz, że się przyda? – zapytał, przyglądając się jej, jakby pierwszy raz ją widział.
– Synku, uważaj na siebie na tych wakacjach, okej? – poprosiłam. – Wiem, że już to wałkowaliśmy, ale...
– Mamo, błagam, nie zaczynaj! – Jasiek wywrócił oczyma i nie dodając nic więcej, zostawił mnie samą w kuchni.3
KIEDYŚ
– Dzięki. – Barbara wierzchem dłoni odgarnęła z czoła włosy, zeszła z niewysokiej drabinki, na której stała, i wzięła ode mnie kubek ze świeżo zaparzoną herbatą.
– Przejaśniło się, zupełnie inaczej tu wygląda – stwierdziłam, z uznaniem przyglądając się pomalowanej przez nią na biało kuchennej ścianie.
– Tam, pomiędzy płytą a szafkami, można by położyć tapetę w niebiesko-białą kratkę, a resztę ścian zostawić białych – wymyśliła Baśka.
– Tapetę? Nie wiem, czy to będzie dobrze wyglądać. – Zmarszczyłam nos.
– No tak, tobie rzadko się podoba coś, co ja proponuję. – Barbara lekko wzruszyła ramionami, odstawiła kubek z niedopitą herbatą i z powrotem weszła na drabinkę.
– Nie przesadzaj. Mówię tylko, że jakoś nie widzę tu tapety. Zobaczę, co z dzieciakami – powiedziałam.
– I zrób mi później jakąś kanapkę! – poprosiła Baśka.
– Jasne.
Przed domem, w spranym podkoszulku i krótkich spodenkach, mój mąż grał w piłkę z Jaśkiem. Roczna Kinga siedziała w wózku, obok niej na rozłożonym pod jedną z wierzb kocu umościł się Bartek z książką w ręku.
– Co czytasz? – zapytałam.
– Krajewskiego – rzucił, nie odrywając wzroku od lektury.
– Pomógłbyś Baśce. Samotnie maluje kuchnię.
– Pilnuję dziecka.
– Chyba dziecko pilnuje ciebie – zauważyłam kąśliwym tonem, ale Bartek nawet nie udawał, że mnie słucha.
Przewrócił kartkę, upił łyk wina ze stojącej w trawie szklanki i wrócił do lektury.
– Goool, tato, goool! – wrzasnął nasz Jasiek i wyrzucił w górę ręce, obiegając ojca dookoła.
– Adam, pomóż Baśce – poprosiłam, ale mąż tylko wzruszył ramionami.
– Doszły mnie słuchy, że sama się rwała do tego malowania – stwierdził.
– A proponowałem wzięcie ekipy – wtrącił Bartek.
– Dupki z was – rzuciłam pod nosem i wróciłam do domu.
– Mielonka czy pasztet? – zapytałam, kiedy weszłam do kuchni i przejrzałam poukładane w jednej z szafek konserwy.
– Chleb z czarnymi oliwkami i wino – zdecydowała Barbara.
– Masz farbę na policzku – zauważyłam.
Wzruszyła ramionami i zanurzyła wałek w farbie.
– Pokłóciliście się dziś z Bartkiem? – zapytałam, otwierając masywny, drewniany kredens, który przez długie lata należał do starej Wiktorii.
– Można tak rzec. – Baśka przesunęła wałkiem po ścianie i lekko się odchyliła, podziwiając efekty własnej pracy.
– A o co poszło? – zainteresowałam się.
– O drugie dziecko.
– Nie macie drugiego dziecka.
– No i właśnie o to poszło. Za kilka miesięcy chciałabym zajść w drugą ciążę, ale on nie chce nawet o tym słyszeć. Podobno ma dość wstawania w środku nocy i przewijania małej, chociaż idę o zakład, że przez ostatni rok zmienił może z dziesięć pieluch, no, góra dwadzieścia.
– Klasyka. Kiedy Jasiek był maleńki, Adam migał się od wszystkiego. Nie kąpał go, nie przewijał, nie karmił, ale za to jak narzekał... Ciągle niewyspany, ciągle poirytowany...
– A ty byś nie chciała? – Baśka zeskoczyła z drabiny, wierzchem dłoni potarła czubek nosa i kichnęła. – Strasznie śmierdzi i chyba mam na ten smród alergię. Aż mi się nagle rzygać zachciało – poskarżyła się.
– To wyjdźmy stąd, przewietrzmy się.
– Czekaj, głodna jestem. – Barbara sięgnęła po leżący na drewnianej desce okrągły wiejski chleb, ukroiła olbrzymią pajdę i odkręciła słoik z oliwkami. – Nie odpowiedziałaś – rzuciła z pełnymi ustami i nalała sobie wina.
– Czy chcę mieć drugie dziecko? Nie, chyba nie. Pamiętasz przecież, jak nie znosiłam być w ciąży.
– Wyjdźmy stąd. – Moja przyjaciółka sięgnęła po talerz z naprędce przygotowaną przekąską i po chwili obie usiadłyśmy na werandzie.
– Daj mu trochę porządzić. – Zerknęłam na siedzącego w trawie Bartka, który wciąż z książką w ręku udawał, że nas nie widzi. – Chciał wziąć ekipę do malowania, trzeba się było zgodzić. Teraz tyrasz sama, a pan hrabia wielce obrażony.
– To tylko kuchnia. Przelecieć ściany białą farbą jeszcze potrafię. Lata temu w każde wakacje wspólnie malowaliśmy sklep taty i nie było problemu. Ale wiem, do czego zmierzasz. Nie pozwalam mężowi poczuć się macho. – Baśka lekko się skrzywiła i włożyła do ust ostatnią czarną oliwkę. – Chcę tego dziecka, wiesz? Naprawdę, bardzo, ze wszystkich sił. A on tak kategorycznie odmówił... Żebyś widziała, jak się zapienił, kiedy w ogóle o tym wspomniałam. Myślałam, że się ucieszy. Przed ślubem mówił, że chciałby mieć dwójkę, a teraz...
– Baśka, daj mu trochę czasu. Kinga ma dopiero roczek, a wy...
– Roczek i cztery miesiące! – weszła mi w słowo przyjaciółka. – A mnie naprawdę cholernie się nie chce wracać do szkoły...
– Żartujesz? Przecież zawsze uwielbiałaś uczyć – zdziwiłam się.
– Uczyć dalej lubię, ale atmosfery w pokoju nauczycielskim i ciągłych pretensji rodziców mam powyżej uszu. Starsze nauczycielki na okrągło czepiają się młodszych, dyrektorka wiecznie wynajduje jakieś udziwnienia, oszaleć można! Jest początek sierpnia i jeszcze kilka tygodni lata przed nami, a ja myślę tylko o pierwszej radzie pedagogicznej i wszystkich tych szaroburych żakietach, które będę nosić przez kolejne miesiące – wyżaliła mi się Baśka.
Chciałam coś powiedzieć, kiedy kątem oka zauważyłam, że Jasiek upada na trawę.
– Chryste, znowu będzie cały w strupach – zaczęłam się martwić, tymczasem syn usiadł i złapał się za kolano.
– Nic się nie stało! – krzyknął Adam, a Bartek na moment odłożył książkę, spojrzał na zaskakująco spokojną córkę, która nadal siedziała w wózku, i dopił wino.
– Czasem im zazdroszczę tego spokoju – odezwała się cicho Baśka. – Ojcom w kontaktach z dziećmi. Ja zazwyczaj reaguję znacznie bardziej emocjonalnie.
– Adam też potrafi przesadnie zareagować, wierz mi.
– Tak, ale...
– Powiedz tacie, że nie chcę spirytusu! – Jasiek zjawił się przy nas, bezpardonowo wchodząc mi w słowo.
– Jakiego spirytusu? – zdziwiłam się, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że synkowi musi chodzić o dezynfekcję krwawiącego kolana. – Boli? – zapytałam, odgarniając mu z czoła włosy, które znowu urosły zbyt szybko.
Skinął głową na „tak” i przytulił się do mnie, ciasno oplatając mnie ramionami.
– Mażesz się? Baba jesteś czy jak? – rzucił Adam, który w tym momencie wszedł na werandę.
Zgromiłam męża wzrokiem i pogłaskałam syna po głowie.
– Chodź, przemyjemy kolano, a później zjemy coś dobrego – zaproponowałam.
– Nie chcę – zaprotestował Jasiek, dał się jednak zaprowadzić do niewielkiej, czekającej na remont łazienki. – Ałaaa! – wrzasnął, kiedy przemyłam mu zdarte do krwi kolano nasączonym spirytusem wacikiem.
Szybko jednak zapomniał o bólu.
– Mamo, a czy wujek Bartek umrze? – zapytał po chwili.
Oniemiałam kompletnie zaskoczona.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Bo w nocy wujka chyba coś bolało – wyjaśnił mi mój czterolatek i dopiero wtedy do mnie dotarło, że nie tylko do naszych uszu docierają nocne „koncerty” Baśki i Bartka.
– Synku, wujek nie umrze. Ma tylko problem z oskrzelami i czasem ciężko mu się oddycha – rzuciłam, starając się panować nad rozbawieniem.
– I z zatokami – dodała Barbara, która nagle wyrosła za naszymi plecami.
– Okej. – Jasiek chyba „łyknął” nasze wyjaśnienia, bo dał sobie zalepić kolano i pognał z powrotem przed dom.
Dopiero wtedy wybuchnęłyśmy z Baśką śmiechem i śmiałyśmy się tak, że obie się popłakałyśmy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------