Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Księżycowa Pogoń - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
9 maja 2025
4117 pkt
punktów Virtualo

Księżycowa Pogoń - ebook

Finałowy tom trylogii „Post Mortem”!

Gdy upadł Mur, a Val oraz jej przyjaciele uciekli z Cesarstwa, prawdziwa pogoń dopiero się zaczęła. Przed Błogosławioną została najtrudniejsza walka do stoczenia. Musi stanąć twarzą w twarz z własną stwórczynią – Boginią Słońca i Śmierci – i ją pokonać.

Nie da jej rady sama, dlatego musi nawiązać chwiejny sojusz z mężczyzną, którego pragnie zabić. Na mocy wiążącej umowy Val oraz Daero postanawiają wybić ludzkość, by przebudzić Cierpienie zdolne wyrównać ich szanse w starciu z Lumor.

Błogosławiona stara się trzymać zespół z dala od niebezpieczeństw związanych z jej misją, bo zdaje sobie sprawę, że borykają się z własnymi problemami. Zore kończy się czas na znalezienie lekarstwa, Vea coraz częściej traci kontakt z rzeczywistością, a Gax zaognia konflikt między Lumiami i ludźmi, nie dogadując się z Oryxem – bratem Valkyrie i królem Ita.

Myśli Val wybiegają jednak w przód, bo gdy jej zemsta na Bogini Słońca i Śmierci się dokona, a ją i Daero przestanie cokolwiek łączyć, będą mogli ponownie stać się wrogami, gdyż świat może pokłonić się tylko jednemu z nich.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia

Opis pochodzi od Wydawcy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8418-133-1
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

STRESZCZENIEGWIEZDNYCH ŁOWÓW

Po przekroczeniu przez Val Muru okazało się, że jej uznawana za zmarłą matka jest Cesarzową Nikaze. To tam Błogosławiona spędziła pięć lat, które minęły od czasu jej ostatniego starcia z Daero. Obecnie, pozostając na rozkazach matki, wykonuje tajne misje, by utrzymać całkowitą monarchię.

Val planuje zabójstwo Nybrisa, więc dołącza do wojskowej Akademii Kelio w celu utworzenia zespołu składającego się z najsilniejszych czarodziejek – tych urodzonych w różnych żywiołach, by stworzyć tak zwane Gwiezdne Połączenie. Wciąż mając w sercu fragment złamanego artefaktu, nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć, obawiając się spełnienia swojego warunku śmierci.

Szybko jednak się okazuje, że zarówno na uczelni, jak i w całym Nikaze panuje jawny podział społeczeństwa na Szczury, fezro, oraz arystokrację – isere.

Podczas prób i wyzwań w Akademii Val dowiaduje się, że do pokonania Daero potrzebny jest jej Rave – książę jednego z Promieni, którego dwór nie tak dawno zniszczyła, a sam mężczyzna pozostaje wrogo do niej nastawiony ze względu na jej matkę. Przy ich pierwszym spotkaniu nazywa ją Valentine, co oznacza „śmiercionośna”.

Nybris poznaje Zore – czarodziejkę fezro, siostrę bliźniaczkę Ryo, swojej dawnej kapłanki. Błogosławiona przypomina sobie, że niegdyś wyznawczyni Lumor wyjawiła jej, że jej siostra urodzona jest w żywiole wiatru. Dziewczyna ma dziwne plamy na ciele, będące efektem choroby, osłabiającej jej witalność. Do tego Val nawiązuje porozumienie z Gax – byłą księżniczką jednego z Promieni, obecnie pozostającą pośmiewiskiem w kręgach arystokracji, a także z Veą – owianą złą sławą szczurzycą, znaną ze swojego szaleństwa.

Val przy pierwszym łączeniu wybiera na pierwszą Gax, będącą w żywiole wody.

Kadetki muszą także wybrać swoje tak zwane vi, czyli połączenie z elfem. Val dąży, by połączyć się z Rave’em, zawiązując z nim umowę, w ramach której odda mu jego Promień.

Podczas jednej z prób kadetów Iax, syn Dyrektora Kelio, zaatakował Val i skosztował jej krwi bez jej zgody. Spożywanie krwi przez Lumie ma działanie nie tylko lecznicze, wzmacniające, lecz także narkotyzujące. Elf argumentuje swoje działanie chęcią zabicia Rave’a, jego największej konkurencji w Akademii, ponieważ posiada on artefakt pozwalający mu władać cieniami i mrokiem. Val udaje się do Rave’a. Podarowuje mu swoją krew, by wyrównał szanse w starciu z Iaxem, którego ostatecznie pokonuje podczas próby.

Podczas pewnej nocy Gax zostaje porwana. Była księżniczka wydobywa w walce ostrza ze swoich knykci, które przebijają ciało napastniczki, a potem wyznaje, że niegdyś została odurzona i skrzywdzona, przez co jej zaręczyny zostały zerwane, a ona sama wydziedziczona. Od tamtego czasu nosi rękawiczki, by unikać dotyku.

W trzeciej próbie czarodziejki musiały przetrwać godzinę za Bramą – granicą będącą portalem do Mourte – świata demonów. Val zabiera ze sobą sztylet w celu spętania w nim demona i utworzenia artefaktu, który wbije w serce Daero. Udaje jej się to chwilę przed pojawieniem się Nybrisa, lecz artefakt na niego nie zadziałał. Podczas negocjacji mężczyzna wyjmuje jej sztylet z serca, by pokazać, że ma dobre intencje, a jednocześnie oświadcza, że nie miał nic wspólnego ze śmiercią Finna. Dziewczyna nie wierzy w ani jedno jego słowo, ale gdy zostaje odesłana z powrotem do Mourte, postanawia to sprawdzić.

Vea za pomocą swoich zdolności widzenia zmarłych przywołuje przy Val duszę Finna, który potwierdza słowa Nybrisa, twierdząc, że atak nadszedł od strony Muru.

Podczas ostatecznego łączenia Val dobiera Veę i Zore, a te okazują się poszukiwanymi czarodziejkami. Tej drugiej musiała jednak wyznać, kim naprawdę jest, i zawiązać vekon, że wspólnie zniszczą Zakon i odnajdą Ryo (byłą kapłankę Val), by się dowiedzieć, jaka jest odtrutka na dziwną przypadłość czarodziejki.

Parę dni później odbywa się łączenie z elfami, Val dowiaduje się, że z Rave’em łączy ją więź galdrein.

Okazuje się, że przez cały czas Iax miał obsesję na punkcie Val, szpiegując ją, jeszcze zanim dołączyła do Akademii. Wiedział, że jest Nybrisem i ma podwójną tożsamość, podając się za kryminalistkę nocą, by za dnia być córką Cesarzowej. Rave zabija go, zanim zdąży to zrobić Val, i wspólnie dokonują pełnego łączenia dusz, gdy ona wypija krew księcia.

Reszta jej vere wybrała swoich elfów: Zore Eona, Gax Oreia, Vea Turmena i wspólnie, w ósemkę, stworzyli najsilniejsze verevirse w Akademii. W ostatniej próbie zostają wysłani do Mourte. Wyzwaniem jest fakt, że w krainie demonów bożkowie nie istnieją. Podczas starcia z potworem Val zostaje poważnie ranna, a jej rany leczą się na oczach innych, przez co zmuszona jest im wyznać prawdę o swoim Błogosławieństwie.

Pół roku później zespół Val jest najlepszym verevirse w Nikaze, a ona sama czuje, że to moment, by w końcu wyjść za Mur i stoczyć walkę z Daero. Na przeszkodzie stoi jednak Cesarzowa, która jako jedyna ma władzę nad magiczną barierą, oraz Rada Nikaze, która obawia się starcia z ludźmi.

Do tego sama Błogosławiona od jakiegoś czasu nie sypia, z tylko sobie znanych powodów nie chcąc spotkać się z Vesem – dawnym Nybrisem, jej mentorem.

Val zostaje więc Strażniczką ognia, pokonując matkę Jassa, dotąd piastującą to stanowisko. Błogosławionej udało się poruszyć Słońce, ale zapłaciła za to wysoką cenę, zawierając umowę z bożkiem ognia.

Błogosławiona próbuje przekonać Radę, lecz nieskutecznie, bo Dyrektor Blie twierdzi, że wie, jak zyskać przewagę w starciu z ludźmi. Val zabiera więc swój zespół do Kelio, by włamać się i poszukać informacji. Tam czarodziejki odkrywają, że trening prowadzony przez Mistrzów Akademii był fałszywy, a oni specjalnie obniżają standardy. Pod podłogą w gabinecie dyrektora vere odnajdują laboratorium, gdzie dowiadują się, że Dyrektor stara się tchnąć magię w ciała elfów za pomocą esencji demonów.

Błogosławiona odkrywa, że przez cały czas, odkąd stała się Nybrisem, nieświadomie posługiwała się mocą. Jej dotyk wpływał na wolną wolę każdego, z kim miała fizyczny kontakt.

W czasie gdy Val próbuje przekonać Radę Cesarstwa do wyjścia za Mur, Gax zostaje porwana przez zespoły verevirse pod dyktandem Dyrektora Blie. Gdy przyjaciele odbijają przyjaciółkę, Val toczy walkę z pierwszym elfem władającym czarną magią – pierwszym udanym eksperymentem Dyrektora. W czasie misji Orei ginie.

Nybris na podstawie zebranych poszlak odkrywa, że to Cesarzowa stała za zabiciem Finna, a teraz zapragnęła wykonać wyrok na jej przyjaciołach. Do tego kobieta zawarła umowę z Boginią, sprzedając życie córki, by otrzymać Cesarstwo, i tym samym skazała jeszcze niepoczętą Val na śmierć, bo to Lumor kierowała wszystkimi jej droso. Tym samym dziewczyna czuje się oszukana, nie będąc prawowitym Nybrisem, lecz jego kalką. Pod wpływem złości otwiera Bramę i kieruje demonami, które niszczą Centrum, a sama zmierza do matki, by wymierzyć sprawiedliwość i zniszczyć Mur.

Błogosławiona zawiera sojusz z Daero, by wspólnie zabić Lumor. Ogłosiła w Cesarstwie upadek władczyni i oddała Nikaze pod rządy Rave’a, tym samym spełniając swoją obietnicę zwrócenia mu ziem. Ogłasza także wyrok na Blie za eksperymenty i śmierć wielu Lumii podczas jego badań. Swojemu zespołowi każe udać się do Ita, gdzie w pałacu króla Oryxa – jej brata – obiecała mu azyl.

Ona natomiast omawia warunki umowy z Daero – mają wspólnie wybić ludzkość, by przebudzić Cierpienie, zawrzeć z nim układ, aby wspólnie zniszczyć Lumor i znieść swoje warunki śmierci. Gdy żegna się z Rave’em, Daero dostrzega złote bransolety na ich nadgarstkach świadczące o pojednaniu się bratnich dusz. Nie rozumie tego, ponieważ to on pięć lat temu spróbował krwi dziewczyny i jest pewien, że to on jest galdrein Val.

Mimo tego dwójka Nybrisów zamieszkuje w Czarnym Pałacu. Tam Val poznaje Kathleen – wieszczkę, Garcię – generała oraz Mere – arcydemonicę, która próbując się pod nią podszyć, sprowadziła na siebie gniew Daero. Ten odsyła ją więc do Mourte.

SŁOWNICZEK

Z pierwszego tomu:

Lumie – czarodziejki i elfy, dzieci Praboga Słońca

Nybris – Błogosławiony przez Lumor człowiek, który został wskrzeszony i otrzymał nieśmiertelność

vekon – zlecenie dla Nybrisa

droso – cele, które Nybris musi zabić. Osoby, które przyczyniły się do śmierci Nybrisa

ozgos – warunek śmierci; jedyna rzecz, która może zabić Nybrisa

esre – unikatowa umiejętność, którą Nybris musi rozwinąć dla przyszłych Nybrisów

Koło Fortuny – system magii oparty na żywiołach (ziemia, woda, ogień, powietrze) i arkanach (po trzy „dziedziny” z każdego żywiołu)

Zakon Lumor – organizacja powołana przez kapłanki i wojowników nocy, którzy szkolą Nybrisów

Nikaze – Przylądek Nadziei, który stworzyła Lumor dla Lumii

Mur – mur broniący Nikaze, pozwalający przejść tylko tym, którzy mają w sobie kroplę krwi Lumii

Kertuz – rodzaj broni jednoręcznej z zakrzywionymi wycięciami, idealna do walki, ulubiona broń Val

Z drugiego tomu:

Promienie – Królestwa Lumii w Nikaze. Mieszkają tam szlachetne rody Lumii połączone z danym rodem

Brama – przejście do świata demonów, które znajduje się dokładnie po drugiej stronie Muru w Nikaze

Centrum – dzielnica, w której mieszka arystokracja Lumii, niezwiązana z żadnym rodem. Często urzędnicy, bogaci, magnaci itd.

Dzielnica Słońca – w skład wchodzą Promienie oraz Centrum

isere – arystokracja Lumii

fezro – szczury, przestępcy, biedota, półkrwi Lumie mieszkające w Księżycu

Dzielnica Księżyca – dzielnica, w której mieszkają fezro

Akademia Kelio – akademia wojskowa, która szkoli zespoły Lumii

vere – zespół czterech czarodziejek

virse – zespół czterech elfów

verevirse – zespoły elfów i czarodziejek złączone przez proces w Akademii

vi – połączenie między elfem a czarodziejką

Hashiro – długi, prosty miecz

galdrein – bratnia duszaProlog

Opowiem wam o dniu, w którym postanowiłam umrzeć.

Lekka koszula i skórzane spodnie ociekały krwią niewinnych, których Błogosławiona zdziesiątkowała, wpadając w szał i bezwarunkowy trans niesienia śmierci. Mieszkańcy najechanej przez nią wioski niczego się nie spodziewali, ale nawet gdyby otrzymali cały czas świata, i tak nie mieliby jak przeciwstawić się Nybrisowi.

Zabij.

Zabij wszystkich.

Domostwa płonęły, gdy bożek ognia pochłaniał drewniane konstrukcje, a bożek powietrza tylko podsycał ten żar, zrywając dachy.

Dziesięć tysięcy sto śmierci. Ludzi, Lumii.

Brakowało tylko zgonu jednej Bogini, by Val dopełniła listę.

Teraz jednak jej cele nie miały twarzy ani imion, były tylko materią znajdującą się w stanie przed- i pośmiertnym. Spojrzała na ostatni cel.

Wreszcie.

Zamachnęła się kertuzem i wbiła go w ciało uciekającego wieśniaka.

Dziesięć tysięcy sto jeden.

Gdy Val opuściła broń, krzyki ustały, płomienie przygasły, wiatr zelżał, a pomiędzy obalonymi budynkami i nieżywymi ciałami zagościła cisza. To właśnie się działo, gdy Nybris przestawała walczyć: nastawał ogłuszający spokój w kontraście do panującego chwilę wcześniej chaosu.

Z uśmiechem na ustach wbiła wzrok w nieokreślony punkt przed sobą i upadła na kolana, lecz nie ze zmęczenia, a po to, by chwilę potem, oddychając ciężko, paść plecami w posokę i spojrzeć na bezchmurne niebo. Rozkoszowała się ciepłą mazią pod sobą, jej gęstością i zapachem. Dawno nie czuła się tak żywa jak teraz, wśród martwych. Nigdy nie doświadczyła tego w Nikaze, nawet podczas swojego ostatniego spaceru śmierci. Włosy po same końcówki zanurzyły się w świeżo rozlanej krwi, a to sprawiło, że na głowie Val nie został ani jeden biały kosmyk.

Zniknęły pod czerwienią niczym jej sumienie.

Ponieważ z każdą zadaną śmiercią moc Błogosławionej rosła, a to sprawiało, że czerwień coraz mocniej zalewała jej włosy, tak jak kobalt pochłaniał oczy Daero. Ponieważ z każdą śmiercią traciła resztki człowieczeństwa na rzecz mocy, której potrzebowała i pragnęła.

Wiedziała, że gdy wprowadzi swój plan w życie, jej kosmyki staną się bezpowrotnie czerwone. Uśmiechnęła się na tę myśl, bo wiedziała, że z tym kolorem jej do twarzy.

Zazgrzytała zębami i przymknęła powieki, gdy usłyszała kroki drugiego Nybrisa. Powinna stać w gotowości, a nie leżeć bezbronna na ziemi, odsłonięta na każdy jego cios, ale podświadomie wiedziała, że Daero jej nie skrzywdzi. Za dużo od niej zależało, za bardzo jej potrzebował. Przez ostatni tydzień spędzony w jego pałacu unikała go nie jak ognia, bo przecież kochała ten żywioł, ale jak uczuć zaburzających jej osąd.

– Skończyłaś? – zapytał, stanąwszy nad jej głową.

Otworzyła jedno oko, by na niego spojrzeć. Rozglądał się po rozczłonkowanych ciałach.

– Nawet nie włożyłaś zbroi – zauważył, gdy przeniósł na nią wzrok.

Obserwowała mężczyznę uważnie, w oczekiwaniu na jakąś reakcję. Czy też skrzywi się na widok jej całej we krwi bądź na jego wargach pojawi się cień pogardy, lecz niczego takiego nie dostrzegła. Daero ukrywał się za pozbawioną uczuć maską władcy demonów.

– A sądzisz, że była mi potrzebna? – odpyskowała. Wciąż nie ruszyła się z kałuży krwi, napawając się jej zapachem.

– Skoro mówiłaś, że chcesz się przejść, nie sądziłem, że gdy tylko opuścisz mury pałacu, najedziesz i spustoszysz pierwszą lepszą wioskę.

Jego ton także został pozbawiony wyrazu. Nie potrafiła stwierdzić, czy ją za to potępiał, karcił, czy wprost przeciwnie – podziwiał i zachwalał. Czemu więc chciała wiedzieć, jaki miał stosunek do jej występków?

– Zważywszy na nasze uzgodnienia, by wyludnić Świat, i tak by zginęli – zauważyła gorzko. – Po prostu przyśpieszyłam to, co nieuniknione.

Zamrugał i minimalnie uniósł kącik ust, przez co mogła stwierdzić, że chyba jednak podziwiał jej dzieło. Z jakiegoś powodu serce zabiło jej mocniej.

– Musimy zaplanować tę wojnę, Val. Minął tydzień, to chyba dość czasu, by twój zespół choć trochę się pozbierał po rozbiciu połączenia, nie sądzisz? Z pewnością znacznie zmniejszył się wpływ twojego uroku na nich, a jedno spotkanie w celu ustalenia szczegółów inwazji nie zagrozi waszej relacji.

– Zawsze jesteś taki… poważny? – burknęła pod nosem, przewracając oczami, po czym usiadła.

Daero podał jej dłoń odzianą w czarną rękawicę, ale Błogosławiona spojrzała na nią z politowaniem i wstała bez jego pomocy. Był od niej trochę wyższy, przez co patrzył na nią z góry. Ogromnie ją to irytowało. By się go jak najszybciej pozbyć, powiedziała mu to, co oczekiwał usłyszeć.

– W porządku. Spotkajmy się za dwa dni w pałacu Ita, by rozplanować ataki. Muszę coś jeszcze zrobić.

Uniósł brew, ale gdy go wyminęła, ruszył wolnym krokiem, splatając ręce za plecami.

– Zniszczenie kolejnej przydrożnej wioski? – zakpił z niej, szczerze rozbawiony. – Mogę ci obiecać, że mamy całe miasta i królestwa do podbicia. Mógłbym rozkazać w pałacu, by przygotowano ci kąpiel we krwi w porcelanowej wannie, jeśli tego właśnie potrzebujesz.

– To… – rozłożyła ramiona, wskazując zniszczenia wokół – …to zaledwie przystawka przed daniem głównym. – Uśmiechnęła się, dostrzegłszy, że zaintrygowała go tym, co miała do powiedzenia. – Zawarliśmy pakt, że razem zniszczymy Lumor na mój sposób, więc chcę zacząć od miejsca stanowiącego jej definicję. – Obróciła się w stronę Zakonu, jakby dokładnie wiedziała, gdzie się znajduje, mimo że był na drugim końcu kontynentu. – Obiecałam coś Zore, do tego dawno nie widziałam mojej ukochanej Kapłanki Ryo, a wszystkie Lumie wyznające Lumor są przeciwko mnie. Te trzy sprawy sprowadzają się do jednego wniosku.

Nie usłyszała głosu sprzeciwu ze strony Nybrisa.

– Jutro przejdę prowadzącym do Zakonu portalem i dokończę, co obiecałam. Pojutrze oczekuję cię w Złotym Pałacu Ita na naradzie wojennej – dodała już oficjalniej, by nakreślić granicę i zaznaczyć, że chce mieć decydujący głos w planowaniu natarcia.

– W Zakonie znajdują się Lumie, nie ludzie – zauważył delikatnie, gdy zbliżali się do murów Czarnego Pałacu.

– Tym gorzej dla Lumor, uderzy w nią to bezpośrednio, gdy znów straci trochę swojej mocy.

– Okrucieństwo w tych słowach sprawia, że w twoich oczach pojawia się błysk – mruknął pod nosem i się zatrzymał, śledząc wzrokiem pozostawione przez nią czerwone ślady, gdy wyczarowała portal z magii bożka powietrza. Ten mógł zaprowadzić ją w dowolne miejsce, gdzie tylko by sobie zażyczyła.

Prychnęła pod nosem i przyśpieszyła kroku, wciąż czując na sobie spojrzenie Daero.

A wraz ze sobą zmiotę z powierzchni ziemi wszystko, co kochałam i czego nienawidziłam.Rozdział pierwszy

Strażnicy Zakonu Lumor widzieli tylko dwie kobiece sylwetki majaczące na tle ogromnej pustej przestrzeni rozpościerającej się przed wzniesieniem. Na szczycie góry znajdowała się siedziba rodzin pobłogosławionych przez Boginię.

Zore Kesl stoi u boku Nybrisa, domagając się wydania swojej siostry, tak wyszeptał im wiatr posłany przez Val w ich stronę, by zrozumieli, z jakimi żądaniami przybywają kobiety.

Czarodziejka z żalem spojrzała na swój dawny dom, mocno zaciskając dłonie w pięści. Czekała na odpowiedź strażników z Zakonu, choć się domyślała, że żadna nie nadejdzie.

– Zanim zaczniemy, mogę cię o coś zapytać? – zwróciła się do Błogosławionej, nie odrywając wzroku od czubka góry, a gdy towarzyszka nie odpowiedziała, uznała to za potwierdzenie. – Żałujesz? Żałujesz, że powiedziałaś Lumor „tak”, gdy złożyła ci propozycję?

Stało się to zaledwie pięć lat temu, ale Val wydawało się, jakby upłynęły wieki. Wtedy nie wiedziała, że wpadła w sidła intrygi, że jej Błogosławieństwo nie było tym, które Lumor zwykła nadawać, lecz tworem jej zachcianki i zmowy z matką dziewczyny, by uchronić Nikaze przed Daero i ofiarować Cesarstwu nieśmiertelnego wojownika. Ale to nieodpowiedni czas i miejsce, by opowiedzieć o tym Zore.

Val milczała na tyle długo, aż przyjaciółka zaczęła sądzić, że nie doczeka się odpowiedzi, lecz w końcu usłyszała jej chłodny, skalkulowany ton. Błogosławiona przeliczyła w myślach każdą przelaną kroplę krwi, utwierdzając się w przekonaniu, że było warto.

– A czy ty żałujesz, że uciekłaś z Zakonu, mimo że został na ciebie wydany wyrok śmierci?

– To co innego – żachnęła się szybko Zore.

– Nieprawda. Każda z nas kierowała się tą samą wolą, wolą przeżycia, a ta przeobraziła się potem w żądzę zemsty – zaprotestowała Val, a jej spojrzenie nie wydawało się prześmiewcze, mimo to czarodziejka czuła, że dziewczyna nie podziela jej opinii.

– Jestem tu, by się dowiedzieć, czy istnieje lekarstwo – syknęła przez zaciśnięte zęby.

Nybris wesoło prychnęła pod nosem i delikatnie przechyliła głowę, by spojrzeć z uśmiechem na stojącą obok kobietę.

– Ależ nie tak brzmiał nasz vekon. Nie usłyszałam: „Val, znajdź dla mnie lekarstwo”, „Val, wejdź do Zakonu i znajdź odtrutkę” – przekomarzała się szorstko.

Zore spojrzała jej w oczy i przełknęła gulę w gardle.

– Brzmiał, że mam zniszczyć Zakon i odpłacić im się za wszystko. Twoja umowa podyktowana została zgoła innymi, bardziej niecnymi wartościami niż samą chęcią ratunku. Możesz siebie okłamywać, ale mnie nie zdołasz.

Czarodziejka odwróciła od niej wzrok i ponownie spojrzała na szczyt góry. Przypomniał się jej każdy moment, z powodu którego nienawidziła tego miejsca. Tłumienie jej mocy, zmuszanie do usługiwania wszystkim wokół tylko dlatego, że urodziła się młodsza, niegodna zostania kapłanką, trzymanie ją jak niewolnicy i nakazywanie, by czciła boginię, do której nigdy nic nie czuła. Nadali jej imię oznaczające cyfrę jako kolejnej Lumii zmuszonej do służby. Zamknęli ją w czterech ścianach tak jak Val i gdyby nie uciekła, w końcu by tam umarła, a gdy odważyła się zbiec, została ukarana. Może jednak aż tak nie różniła się od Nybrisa?

– Nie żałuję – szepnęła po chwili, unosząc wyżej podbródek.

– Ja też nie – odrzekła cicho. – A wiesz, kto zaraz zacznie? – Kiwnęła w stronę góry. – Ci, którzy postawili nas w tym miejscu.

Nybris zrobiła krok i przekroczyła bezpieczną granicę, dostając się na teren Zakonu. Gdy wykonała ten ruch, nad głowami kobiet zaczęły kłębić się czarne chmury. Czarodziejka wiatru nie widziała przyjaciółki tydzień, ale to wystarczyło, by zauważyć, że w Val zaszła jakaś zmiana. Stała się bardziej nieczuła niż zwykle, wycofana, jakby myślami odpływała gdzieś daleko lub jakby żądza zemsty zasnuła jej umysł niczym mgła. W oczach Błogosławionej nie było życia, a ona sama nawet nie uścisnęła Zore na przywitanie. Może właśnie tak zachowywała się na wolności, gdy nie musiała ukrywać tego, kim była?

– Czy Daero cię skrzywdził? – zapytała czarodziejka, poprawiając ludzką skórzaną zbroję otrzymaną od Oryxa w Ita. – Zachowujesz się inaczej.

Val prychnęła, usłyszawszy jej pytanie.

– Nie masz się czego obawiać, szybciej to ja skrzywdzę jego. – Po chwili jednak dodała już czulej: – Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, wplątując was w to wszystko. Niesamowicie mi was brakuje. Czarny Pałac jest ogromny, a…

– To wróć do Ita – zaproponowała, przerywając Nybrisowi. – Po naradzie zostań tam z nami. Vea i Turmen biegają wokół ogrodów, ćwicząc ludzkimi sztyletami, a Eon studiuje z twoim bratem politykę i geografię królestw leżących po tej stronie Muru. Miałaś rację, że w Akademii powinni nas choć trochę o niej nauczyć.

– A Gax?

Zore wypuściła powietrze z płuc.

– Lepiej jej. Lubi przebywać w pobliżu jeziora i patrzeć na migoczące w nim kryształy.

Val delikatnie się uśmiechnęła.

– Ucieszyłaby się, gdybyś tam z nami zamieszkała.

Błogosławiona naprawdę chciała do nich wrócić, ale im dłużej trzymała zespół z dala od drugiego Nybrisa, tym pozostawał bezpieczniejszy.

– Moja umowa z Daero brzmiała inaczej. On nie chce mnie spuścić z oczu, a ja nie życzę sobie, by znalazł się blisko was. Nie wiem, do czego jest zdolny, już sama wizja narady z wami wszystkimi przy jednym stole… – Nie dokończyła, bo w ziemię tuż obok ich stóp wbiła się biała strzała, wystrzelona w ramach ostrzeżenia. Kobiety zatrzymały się i spoważniały, skupiając się na swoim celu.

– Gdy odchodziłam z Zakonu, wojowników było trzydziestu, kapłanek z dziesięć. Do tego służba… – zaczęła wyliczać, ale Nybris jej przerwała.

– Czy ma to znaczenie, ilu ich jest?

Zore pokręciła głową. Poczuła, że oblewa ją rumieniec zakłopotania, gdy obserwowała, jak Błogosławiona sięga po strzałę i wyrywa ją z ziemi, po czym przygląda się jej z każdej strony.

– Bardziej interesuje mnie, ile schodów prowadzi na tę górę.

– Sporo. Zarówno zejście, jak i wejście na szczyt zajmuje około godziny.

Val chwyciła strzałę w obie dłonie, dokładnie po dwóch końcach brzechwy, i wystawiła wyprostowane ręce przed siebie, celując we wzniesienie. Przymrużyła oko.

– To może sprowadźmy ich do naszego poziomu – zasugerowała, wbijając wzrok w niewidzialną linię łączącą promień strzały i podnóże góry.

Zore nabrała powietrza przez usta, czując wokół siebie moc tętniącą pod stopami i w powietrzu. Moc pęczniejącą w Val i wyswobadzającą się wraz ze złamaniem przez Nybrisa strzały na pół. Siła ta pomknęła z impetem w stronę podnóża góry i sprawiła, że lity kamień popękał. Wgryzła się w jego szczeliny i wykruszyła wzniesienie tak, że jego połowa zapadła się pod ziemię, a druga rozpierzchła wokół centrum, gdzie stała siedziba Zakonu. Ta jednak pozostała całkowicie nienaruszona, by nikomu w środku nic się nie stało. A przynajmniej na razie.

Chmara kurzu i ziemi pomknęła w ich kierunku, ale Zore w porę nakazała wiatrowi zmienić kurs natarcia, więc pył do nich nie dotarł, tylko po chwili opadł i odsłonił Kaplicę Zakonu znajdującą się teraz na ich poziomie. Z wnętrza zaczęli wylewać się wojownicy, ale czarodziejka już z daleka widziała, że większość Lumii biegła w stronę budynku, by skryć się w jego murach.

– Na chwałę Lumor, czy jak to mówiliście – mruknęła Val, dobyła ostrza i ruszyła na gromadę elfów, których twarze wykrzywiały strach i ból.

Czarodziejka rozpoznała paru z nich, więc odwróciła wzrok, by nie stać się świadkiem ich zgonu.

Błogosławiona parła do przodu, wywiązując się z umowy, którą zawarły nie tak dawno temu. Sama władczyni wiatru podążała parę kroków za nią, by wspierać ją swoją nędzną magią. Kierowała powietrzem, by ogień, wezwany wcześniej przez jej towarzyszkę, zajął kolejne części budynku, albo obserwowała otoczenie, by w porę zauważyć potencjalne posiłki wroga nadciągające z bocznych wyjść.

Nie patrzyła na śmierć Wojowników Nocy, ale słyszała ich krzyki. Rozpoznawała dźwięki wydawane przez ostrze przecinające żyły i mięso, odgłos metalu, gdy napotkał na swojej drodze kość, i brzmienie ostatniego przed śmiercią wydechu.

Nie potrzebowała oczu, by widzieć, bo wszystko to zostało zapisane w wietrze, który szeptał jej przebieg bitwy.

Ziemia przed budynkiem szybko nasiąkła krwią, podczas gdy Zore wypatrzyła już zamkniętą bramę do Zakonu.

Gdy Val pozbawiła głowy ostatniego wojownika, niedoszła kapłanka spojrzała jej w oczy i nie odnalazła w nich dawnej przyjaciółki. Oczywiście niejednokrotnie widziała, jak ta zabija, jak torturuje w Nikaze, ale teraz w Błogosławionej szalała furia wykrzywiająca jej usta w sposób przyprawiający czarodziejkę o dreszcz.

Zaiste wypuściła Nybrisa na rzeź.

Błogosławiona otarła twarz, rozmazując na policzkach resztki krwi dawnych znajomych Zore, i ruszyła ku głównej bramie, otaksowując wzrokiem złote zdobienia w czarnym kamieniu. Gdy dotarły do wejścia, za którym znajdowała się kaplica, gdzie zaryglowawszy drzwi, prawdopodobnie skrywali się wszyscy ocalali, nieśmiertelna odwróciła się ku czarodziejce. Zore myślała, że widziała już każdy odcień szarej moralności przyjaciółki, lecz się myliła. Teraz dostrzegała jedynie czerń.

– Otwórz je – zażądała, a rozkaz rozbrzmiał we wnętrzu czarodziejki, mimo że słowa padły z ust Val.

Poczuła, że na policzki wkrada się jej rumieniec, gdy wściekłość zmieszała się ze wstydem.

– Przecież wiesz, że nie potrafię – szepnęła, jakby ktoś miał usłyszeć jej słabość. – Nie jestem na to wystarczająco silna. Po śmierci Oreia trucizna osłabiła moją więź z bożkiem i… – Przerwała, gdy ujrzała wyraz twarzy towarzyszki.

Val przechyliła głowę, otaksowała ją od stóp do głów, zacmokała i rzuciła wyzywająco:

– To wymówki. Poddałaś się.

Zore zacisnęła dłonie w pięści, ale wytrzymała to spojrzenie.

– To nieprawda. Wiesz dobrze, że trucizna mnie osłabiła, nasze verevirse zostało zerwane. Nie jestem w stanie przywołać takiej wichury jak kiedyś, by wyważyć tak wielkie wrota. – Z każdym jej słowem oczy Błogosławionej coraz bardziej się zwężały i oceniały. – Nie mam tyle siły – powtórzyła zgorzkniała.

– To ją w sobie znajdź – zażądała. – Nasz vekon brzmiał: Ja podłożę ogień, a ty go podsycisz. Ryo znajduje się za tymi drzwiami, a wraz z nią odpowiedzi na twoje pytania. A może nawet i lekarstwo. – Wskazała na ciężkie skrzydła, okrążyła Zore i stanęła za jej plecami, lecz jej nie dotknęła, tylko pochyliła się delikatnie, by wyszeptać jej do ucha: – Tego chciałaś, czyż nie? Więc otwórz. Te. Przeklęte. Drzwi.

Wiedziała, że Val nie odpuści jej tego wyzwania. Musiała przynajmniej spróbować, by pokazać, że Nybris się myli, sądząc, że czarodziejka potrafi przywołać taki podmuch, taką moc, by sprostać przeszkodzie. Zamknęła więc oczy i postarała się odnaleźć siłę wypełniającą ją i uzdrawiającą jeszcze kilka tygodni temu. Nic. Wiatr nie okazał się dla niej tak łaskawy, nie mogła go przywołać wolą, a ujrzawszy nędzny wysiłek dziewczyny, Błogosławiona zbliżyła się jeszcze bardziej.

– Zawsze pozostawałaś najbardziej prawa z nas wszystkich, Zore – szeptała do jej ucha stanowczo. – Przez długi czas uważałaś się za lepszą od nas, bo wywodziłaś się z tego pokrytego złotem miejsca, pobłogosławionego przez samą Boginię. Bo zostałaś wychowana w etykiecie, służąc Lumor. Mówiłaś, że uciekłaś i zerwałaś z tym życiem, ale wiesz, co ja widzę?

Dziewczyna napięła każdy mięsień w ciele, czując się jak tarcza, do której przyjaciółka celowała z najgorszej dla niej broni, jaką stanowiła prawda.

– Zakon dalej tobą włada. Gdy mieszkałyśmy w Nikaze, zawsze wstawałaś o wschodzie słońca, odmawiałaś modlitwy, nie do Lumor, ale te wpojone ci przez Zakon.

Zore wciągnęła powietrze nosem, zaskoczona.

– O tak, słyszałam je. Słyszałam wszystko, jak zajmujesz się domem, sprzątając, układając ubrania i przygotowując śniadanie, Eona traktowałaś jak Wojownika Nocy, usługując mu tak, jak Ryo robiła to dla Jassa, a nas, dziewczyny, traktowałaś jak Nybrisów. Zawsze przemawiał przez ciebie rozsądek, czułaś, że musisz stać na straży porządku, trzymając nas w ryzach, obserwowałaś z boku nasze występki, ale nigdy nie brałaś w nich udziału, jedynie potępiałaś je od czasu do czasu. Nigdy nie chciałaś splamić sobie rąk, zawsze znajdowałaś wymówkę, by nie zabijać, by nie torturować, by nie polować. Myślisz, że nie zauważyłam, że Eon zawsze przydzielał cię do misji niewymagających przekroczenia granicy dawno narzuconej przez twój Zakon?

Czarodziejka poczuła, jak łza spływa po jej twarzy. Nie została wywołana bólem, lecz goryczą.

– Oni cię nie zmienili, Zore – szepnęła, by wiatr poniósł jej słowa. – Oni cię stworzyli.

Poczuła, jak podmuch strąca łzę z jej policzka.

– Gax otrzymała swoją zemstę za krzywdy, które ją spotykały. Vea żyje w końcu tak, jak chce, bez oceniania i ze swoimi duchami otrzymanymi od bożka ziemi. A ty? Tak bardzo pragnęłaś się znaleźć właśnie tutaj, z Zakonem na twojej łasce. Zawiązałaś ze mną vekon, wyszłaś za mną za Mur i teraz tu jesteś, by odebrać to, co twoje.

Mimo że Val stała tuż za nią, Zore miała wrażenie, że głos przyjaciółki pochodzi z daleka, jakby wiatr chciał, by każde słowo zaszeleściło jej w głowie, tworząc tajfun myśli.

– Ryo zamierzała odebrać ci wszystko, bo zazdrościła, że odważyłaś się żyć, jak pragniesz, próbowała to samo odebrać mnie. Powstrzymujesz się najbardziej z nas wszystkich, licząc, że nie nadszarpniesz… właściwie czego? Swojej pobłogosławionej przez Zakon duszy? A twoje wymówki, że nie masz tyle siły? Brzmią jak nałożona na siebie kara, jak kolejny zakaz pochodzący z tego miejsca, by nie używać swojej mocy.

Zore oddychała coraz szybciej, nie mogąc powstrzymać drżących warg. W jej umyśle szalała teraz wichura uczuć i słów, których nie potrafiła okiełznać, a Val wciąż mówiła, docierając do wnętrza czarodziejki i wyciągając z niej całą prawdę na powierzchnię.

– Czas siebie zniszczyć, Zore, a następnie wiatrem poskładać w swoją nową wersję, wolną od wpojonych nauk. Czas się uwolnić, tak jak ja to zrobiłam.

Wiatr w jej wnętrzu uderzył w skorupę ciała. Raz. Drugi.

– Jak Gax.

Poczuła, że piasek delikatnie unosi się wokół jej stóp i oplata kostki.

– Jak Vea.

Val stanęła z jej prawej i tak usilnie się w nią wpatrywała, że Zore mocniej zacisnęła powieki, nie chcąc otwierać oczu.

– Lumor i tak ci nie wybaczy, Zakon cię nie przyjmie. Zostałaś sama. Trucizna może i osłabia twój organizm, ale wiatr nie płynie w twoich żyłach, nie zalega w mięśniach – syknęła, gdy burza zaczęła zbierać się nad ich głowami.

Tajfun w głowie czarodziejki musiał natychmiast się uwolnić, bo zniszczyłby ją od środka.

– Wichura tkwi w twoim oddechu, w twoich pieprzonych płucach, wystarczy więc, że zaczniesz ich używać i w końcu pozwolisz sobie krzyknąć.

Więc Zore krzyknęła.

Wyrzuciła z siebie wszystko, co się na nią składało, i wszystko, kim nauczyła się być.

Silny powiew wyrwał się z jej płuc i uderzył z impetem w sam środek drzwi, sprawiając, że rygle złamały się wpół, a wrota stanęły otworem.

Zanim jednak weszły dalej, Val stanęła naprzeciwko, by obserwować, jak czarodziejka dyszy, nabierając powietrza. Brakowało jej tchu i mimo wszystko nie mogła uwierzyć, że faktycznie to zrobiła. Błysk dumy zaświecił w oczach nieśmiertelnej.

– Wybacz, Zore, że zabolało – szepnęła z wyraźną czułością w głosie – ale nadszedł czas, byś zrozumiała, że moc tkwi w tobie, i jest o wiele większa, gdy pobrudzisz sobie dłonie i zerwiesz okowy tego miejsca.

Czarodziejka patrzyła na Nybrisa, decydując się sprostować jedną kwestię ciążącą jej na sercu od dłuższego czasu.

– Myliłam się, gdy ci powiedziałam, że podziwiam cię za brak serca – oznajmiła poważnie. – Wybacz mi. Teraz wiem, że podziwiam cię za to, że wiesz, kiedy je przed innymi schować, by nie mieli świadomości jego istnienia.

Widziała, jak Val przełyka ślinę i delikatnie się uśmiecha. Błogosławiona powędrowała ręką do ramienia przyjaciółki, ale zanim położyła dłoń na jej barku, cofnęła się jak oparzona.

– Później o tym porozmawiamy. Skupmy się na misji.

Gdy Val odwróciła się do niej plecami, schowała serce bardzo głęboko i weszła w przedsionek kaplicy. Od razu powędrowała wzrokiem ku ścianie ze złota, gdzie wyryto imiona.

– Czy to…?

– Imiona wszystkich Nybrisów.

Spis nie został sporządzony w porządku chronologicznym, tylko pozostawał chmarą losowo wyrytych w złocie słów. Znajdowały się ich tu dziesiątki. Val od razu zlokalizowała swoje, już przekreślone, a niedaleko ujrzała imię Daero. Między losowymi personaliami ludzi, o których nigdy nie słyszała, dostrzegła jeszcze jedno jej znane: Ves. Przeszył ją chłód na wspomnienie o dawnym przyjacielu i tajemnicy tak mrocznej, że nie potrafiła nawet o niej myśleć. Przez to wciąż nie zmrużyła oka. Nie czuła się gotowa.

– Zapewne gdy Ryo powiedziała Zakonowi o Daero, skreślili twoje imię, uznając, że nie jesteś Błogosławioną.

Val jednak wpatrywała się w rzeźbione w złocie litery.

Nie pomylili się.

Pozostawała innym tworem Lumor, wykreowanym specjalnie, by dopaść ostatniego Nybrisa. Cofnęła się do początku ściany, a następnie przyłożyła do niej dłoń i idąc ku Zore, muskała delikatnie kruszec koniuszkami palców. Wraz z jej ruchem metal zaczął topnieć, sprawiając, że poprzednie imiona spływały wraz z nim na posadzkę. Oszczędziła jednak miejsca, gdzie znajdowały się personalia Daero i jej, które pod wpływem dotyku stało się na nowo wyraźne.

– Gdy skończymy z Lumor, nie będzie więcej imion do wyrycia – wyjaśniła towarzyszce, ta zatrzymała jednak uwagę na sprawie pozostawienia imienia Nybrisa dla siebie.

Gdy podeszły do kolejnych, tym razem niezaryglowanych drzwi, Val szepnęła:

– Czekają na nas. – Pchnęła metalowe wrota.

Zore tylko przez chwilę nie czuła na sobie palących spojrzeń zebranych kapłanek, a potem wszystko wydarzyło się tak szybko. Jedna z kobiet skoczyła Val do gardła, lecz Nybris chwyciła ją za bark, obróciła gwałtownie i przyłożyła sztylet do szyi. Przycisnęła plecami kapłankę do siebie i wpatrywała się w resztę zgromadzonych w sali. Przeciągnęła ostrzem po skórze i zabiła dziewczynę na oczach jej bliskich, a następnie odrzuciła ciało w bok jak marionetkę. Musiały zrozumieć, że nie było sensu walczyć.

W pomieszczeniu zapadła cisza, a w niemym oczekiwaniu Val czuła tylko smród strachu zalegającego w komnacie.

– Nazywam się Val Tsumashi, ale to powinniście wiedzieć, bo jeszcze jakiś czas temu moje imię widniało na waszej złotej liście. – Nonszalancko zakręciła sztyletem w dłoni.

Zore rozejrzała się po komnacie, wiedząc, że towarzyszka ma wszystko pod kontrolą. Sala okazała się dokładnie taka, jaką zapamiętała. Czarna posadzka kontrastująca z białymi ścianami i kolumnami. Ogromny ołtarz, zwieńczony tronem, a na nim posąg Lumor, misy na ofiary, dzbany z kamieni od możnych wiernych chcących zjednać sobie przychylność Bogini. Dwa długie, marmurowe stoły zajmujące większość pomieszczenia. Wszystko było tu pozłacane tak jak w Nikaze. W głębi natomiast znajdowały się zamknięte drzwi do części sypialnianych.

Odważyła się przenieść wzrok na kapłanki, rozpoznała większość z nich, a gdy spotkała się z niektórymi spojrzeniem, te zmrużyły oczy z nienawiści. Ubrane w białe i żółte szaty stały przy ścianie, wpatrywały się to w nią, to w Val, nie dostrzegając drogi ucieczki. Błogosławiona zrobiła ku nim krok, rozkładając ręce.

– Szukam kapłanki – zakpiła. – Tak się składa, że moja straciła moce, a może raczej odebrałam jej magię, bo postanowiła mnie zdradzić, otruwszy własną siostrę. Ja i Zore chętnie ją odzyskamy, mamy sprawy do wyjaśnienia.

– Zdrajczyni! – syknęła któraś z dziewczyn, ale zanim zdołała ją namierzyć, Val już zareagowała, posyłając w jej kierunku zaklęcie pozbawiające ją głowy.

Kapłanki się rozpierzchły, więc czarodziejka wiatru wypatrywała wśród zakapturzonych postaci włosów siostry. Chciała zobaczyć wyraz jej twarzy. Czy okaże skruchę? Czy przerażenie?

– Ryo! – zawołała Val, jakby bawiły się w chowanego. Czerpała przyjemność z tej zabawy w kotka i myszkę. – Wyjdź do nas, bo zostanę zmuszona ukrócić o głowę każdą kapłankę, za którą się skrywasz.

Dziewczyny od razu się naradziły i wypchnęły przed szereg białowłosą.

Wyglądała źle. Miała na sobie szare łachmany, a nie szaty kapłanki, co stanowiło wyraźny znak, że musiała utracić swój tytuł przez wzgląd na brak mocy. Jej włosy straciły niebieski poblask. Stała się kimś, kim Zore była przez całe życie – nikim więcej niż służącą.

Czarodziejka pozwoliła sobie napawać się widokiem klęczącej ze spuszczoną głową siostry. Pozwoliła sobie czuć gniew, żal i żądzę zemsty, które nią zawładnęły. Wiedząc, że Nybris na nią patrzy, przywołała wiatr, który wtargnął szturmem do komnaty i naparł na krtań Ryo, zmuszając, by uniosła głowę.

– Spójrz na mnie – syknęła Zore, dostrzegłszy, że była kapłanka wciąż miała zamknięte oczy. – Patrz na mnie, bo wytnę ci powieki.

– Zore? – zapytała, wciąż nie dowierzając, bo gdy ostatnio się widziały, ich twarze wciąż zdobiły młodzieńcze rysy, a w białych włosach jej siostry nie było tylu czarnych pasm. – Ty żyjesz? Jak to możliwe?

– Po części dzięki mnie – odezwała się Val. – Po części dzięki jej bożkowi. – Zbliżyła się o krok. – Powiedziałabym, że miło cię widzieć, Ryo, ale skłamałabym.

– Gdzie Jass? – zapytała dawna kapłanka, spoglądając ponad ramieniem Nybrisa na drzwi wejściowe, co rozśmieszyło Błogosławioną.

– Zabiłam go już dawno, za zdradę. Do dziś zadaję sobie pytanie, czemu ciebie oszczędziłam.

– A Daero? Jego też dopadłaś?

– Nie chciał cię jako kapłanki, czyż nie? Mówiłam ci, że popełniasz głupstwo, odrzucając mnie, a chcąc ofiarować się jemu. Ciesz się, że cię nie zabił. – Upokorzenie na twarzy Ryo sprawiło, że odwróciła wzrok, a Zore ponownie się uśmiechnęła, ciesząc się z bólu siostry. – Dziwi mnie jednak, dlaczego wróciłaś tutaj, a nie do ukochanej Sandry.

Coś niemożliwego do opisania przemknęło przez twarz Zore. Ona oczywiście znała tę historię z opowiadań i dopiero teraz zrozumiała, przez co musiała przejść jej siostra. Chciała wolności z ukochaną kobietą, ale została ukarana wieczną pracą w roli służki Zakonu. Ich role się odwróciły, bo teraz to Zore stała u boku Nybrisa, może nie w roli nauczycielki, ale przyjaciółki.

Val podeszła do byłej kapłanki, a ta ośmieliła się podnieść na nią wyzywające spojrzenie. Błogosławiona chwyciła ją za krtań, wbijając paznokcie w skórę, i zapytała:

– W jaki sposób mogę uratować Zore?

Ryo ani przez moment nie szamotała się w uścisku, by po chwili ciszy szepnąć:

– Nie możesz.

Serce Zore przestało na chwilę bić.

– Mówi prawdę? – zapytała, chcąc się upewnić, bo zdawała sobie sprawę, że Val potrafi wyczuć kłamstwo.

Ta jednak przechyliła głowę, wbijając wzrok w oczy wzgardzonej kapłanki, by znaleźć w nich odpowiedzi. Po chwili zacisnęła usta.

– Mówi prawdę – przyznała, a oczy Zore zasnuła mgła. – Ale to nic nie znaczy. Może nie mieć świadomości, że istnieje lekarstwo, i dlatego myśli, że mówi prawdę. Odtrutka może istnieć, musimy ją tylko odkryć, wystarczy, że się dowiemy, co składało się na truciznę.

I przez tę ciemną mglistą chmarę złych myśli przebił się promyk nadziei.

– Lub była kapłanka tak zgrabnie używa słów, by za wszelką cenę uniknąć odpowiedzi. – Val zmrużyła oczy, doszukując się prawdy.

Pozostałe Lumie wpatrywały się w tę scenę, prawdopodobnie nie wiedząc, jakiego czynu dopuściła się Ryo. Zore jednak odnosiła wrażenie, że mało je to obchodziło, zważywszy na fakt, że teraz jej siostra pozostawała tu zwykłą służką.

– Zabierzemy ją do Ita. Powie o truciźnie wszystko, co wie, a nasi dworscy uzdrowiciele zaczną działać – zapowiedziała Nybris.

– Nigdzie z wami nie pójdę! – Dziewczyna wyszarpnęła się jej z uścisku. – Nic wam nie powiem. Siostry? – zwróciła się ku kapłankom, lecz te od razu uciekły od niej wzrokiem. – Po prostu wyrwij z mojej głowy te informacje i mnie zabij! – Odwróciła się z nienawiścią w oczach w stronę Val. – I tak wiem, że to zrobisz.

Ale ku jej zdziwieniu to nie Błogosławiona przemówiła do niej z groźbą w głosie, lecz jej własna siostra.

– W końcu wiesz, jak to jest być mną – szepnęła Zore. – Odrzucenie przez Zakon i sprowadzenie do rangi niewolnicy z pewnością stało się uwłaczające, ale to nie z tego powodu chowam urazę. – Podeszła do byłej kapłanki wolnym krokiem, a powietrze w komnacie stężało od szalejącej w czarodziejce energii.

Val przystanęła, zauroczona pewnością w jej głosie.

– Chcę, byś wiedziała, jak to jest żyć z myślą o nadchodzącej śmierci. Jak to jest funkcjonować w niepewności, czy nie umrę w danej minucie na ulicy, w trakcie pocałunku ukochanego albo podczas śniadania. Lub gdy zasnę, to czy otworzę jeszcze oczy. – Spojrzała na przyjaciółkę, by sprawdzić, czy nie posunęła się za daleko, ale delikatny ruch w kąciku ust Błogosławionej wyrażał więcej niż tysiąc słów. – Ona mogłaby wydrzeć z twojego umysłu każdą myśl, a następnie cię zabić, ale to zdecydowanie zbyt łaskawa kara. Chcę, byś tkwiła w miejscu, gdzie nie dociera światło, byś nie wiedziała, czy jeszcze żyjesz, bądź jeszcze nie oszalałaś. Chcę, byś do końca swojego życia, przez każdą minutę zastanawiała się, czy dziś jest dzień, w którym pozwolę ci umrzeć.

Twarz Ryo wykrzywił grymas pogardy, ale zanim zdążyła otworzyć usta, Val wpłynęła na jej wolę.

– Nic nie powiesz, dopóki nie wrócimy do Ita. Ruszajmy – rozkazała, wskazując na drzwi.

Była kapłanka podążyła ku wyjściu z wyraźną niechęcią wymalowaną na twarzy, ale nie mogła ani się oprzeć zaklęciu, ani słownie sprzeciwić. Reszta Lumii odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy Zore i Ryo przeszły już przez wrota, zmierzając ku zachodzącemu Słońcu.

Val stanęła jednak w progu i obejrzała się na kobiety.

– Odkryłam sekret Lumor – oznajmiła triumfalnie. – Im mniej Lumii na Świecie, tym moc Bogini bardziej słabnie. Znam wasze przysięgi i zdaję sobie sprawę, że nie odbierzecie sobie życia, bo to niezgodne z jej wolą, nie zrobiłybyście tego swojej pani, nie osłabiłybyście jej.

Niektóre kapłanki przełknęły ślinę, gdy Val wyciągnęła zza pasa prosty sztylet i rzuciła go niewzruszenie na posadzkę przed nimi. Wzdrygnęły się, gdy metal uderzył w marmur.

– Nie wiem, na ile czasu wystarczy wam zapasów, ale wiem, że gdy przejdę przez te drzwi, nie zdołacie ich już otworzyć. Głód to potężny przeciwnik, życzę wam, by trwał krócej niż wasze modlitwy.

Po tych słowach zatrzasnęła stalowe wrota, po czym zapieczętowała je na zawsze złotem spływającym z listy poprzednich Nybrisów. Pozostawiła krwawy odcisk dłoni obok imion swojego i mężczyzny, którego nie chciała zabić.

Lecz z którym chciała zabijać.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij