Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Księżycowe Miasto. Dom Nieba i Oddechu. Tom 2. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księżycowe Miasto. Dom Nieba i Oddechu. Tom 2. Część 2 - ebook

Bryce Quinlan i Hunt Athalar próbują wrócić do normalności. Bohaterowie, którzy uratowali Księżycowe Miasto, są zmęczeni. Po dramatycznych wydarzeniach marzą o normalnym życiu. Pragną zwolnić tempo. Pomyśleć o sobie. O przyszłości.

Asteri do tej pory dotrzymywali słowa, zostawiając tych dwoje w spokoju. Jednakże w miarę narastania buntu przeciwko Asteri władcy nasilają represje. Kiedy Bryce, Hunt i ich przyjaciele zostają wciągnięci w plany rebeliantów, stają przed wyborem: milczeć, gdy inni są uciskani, albo walczyć o to, co słuszne. Pokorne milczenie nigdy nie było ich specjalnością…

W krwistej, zmysłowej i pełnej akcji kontynuacji bestsellerowego Domu Ziemi i Krwi Sarah J. Maas snuje porywającą opowieść o świecie bliskim eksplozji oraz o jego mieszkańcach, którzy zrobią wszystko, aby go ocalić.

 

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-9988-3
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

Cztery domy Midgardu

Zgodnie z uchwałą Senatu Imperialnego w Wiecznym Mieście w 33 e.W.

Dom ziemi i krwi

Zmiennokształtni, ludzie, wiedźmy, zwykłe zwierzęta, wielu tych, na których oddziałuje Cthona, oraz niektórzy wybrani przez Lunę

Dom nieba i oddechu

Malakim (anioły), Fae, żywiołaki, zjawy¹, wszyscy pobłogosławieni przez Solasa oraz niektórzy w łasce Luny

Dom wielu wód

Rzeczne duchy, istoty wodne, syreny, nimfy, kelpie, nøkki i inni, nad którymi pieczę sprawuje Ogenas

Dom płomienia i cienia

Demoniaki, Kosiarze, upiory, wampiry, draki, smoki, nekromanci oraz wiele innych złych, nienazwanych istot, których nawet sama Urd nie może dostrzec36

Most był cudownie spokojny w porównaniu z szaleństwem tego dnia.

Ruhn zaprowadził Holstroma do siebie. W domu Flynn i Declan we dwóch kończyli piątą pizzę. Dec uniósł brwi, kiedy Ruhn oznajmił, że czwarta sypialnia – totalny syf, zbiorowisko różnych gratów, chowanych tam od lat przed imprezami – będzie odtąd pokojem Ithana. Dziś przekima na kanapie, a jutro się uprzątnie ten bajzel. Dec nic nie powiedział, tylko wzruszył ramionami, rzucił Ithanowi piwo, po czym przysunął sobie laptopa zapewne, aby dalej przeglądać nagrania z galerii.

Flynn obrzucił wilka spojrzeniem i także skwitował sytuację wzruszeniem ramion. Przekaz był jasny: dobra, Holstrom jest wilkiem, ale tak długo, jak nie będzie pyszczył na temat Fae, może sobie zostać. Poza tym wilk zawsze lepszy od anioła.

Chłopaki nie lubiły niepotrzebnych komplikacji. Spoko.

W przeciwieństwie do płomienistej kobiety czekającej na niego na moście.

„Cześć, Day”. – Marzył, żeby usiąść choć na chwilę, ale, kurwa, nie było na czym. Przypuszczał, że pewnie teraz śpi w swoim łóżku, tym niemniej…

Ożeż! Głęboki, miękki fotel zmaterializował się tuż przy nim. Ruhn zapadł w niego z westchnieniem. Idealnie.

Usłyszał jej prychnięcie i pojawił się drugi mebel – szezlong obity czerwonym aksamitem.

„Elegancko” – powiedział, kiedy Day ułożyła się wygodnie. Tak przypominała Lehabah, że bolało go serce.

„Zdaje się, że oglądanie mnie w tej pozycji cię stresuje”.

„Nie” – zaprzeczył, zdziwiony, że potrafiła odczytać jego emocje pod zasłoną z nocy i gwiazd. „Nie, tylko… parę miesięcy temu straciłem przyjaciółkę. Uwielbiała polegiwać na takim mebelku. Była ognistą zjawą, więc ten twój ognisty kamuflaż… po prostu mi się kojarzy”.

Przekrzywiła głowę, pociągając za sobą płomienie.

„Jak umarła?”

Musiał być czujny, żeby za wiele nie zdradzić.

„To długa historia. W każdym razie zginęła, ratując moją… kogoś, kogo kocham”.

„Szlachetna śmierć”.

„Powinienem tam być”. – Ruhn odchylił głowę na oparcie i wpatrzył się w nieskończoną czerń nad nimi. „Nie musiała się poświęcać”.

„Oddałbyś swoje życie za życie ognistej zjawy?” – Nie było w tym pytaniu zdziwienia, tylko czysta ciekawość.

„Tak”. – Znów na nią patrzył. „A wracając do naszych spraw, dostarczyliśmy info naszemu kontaktowi. Omal nie wpadliśmy, ale się udało”.

Wyprostowała się nieznacznie.

„Kto?”

„Mordoc. Łania. Harpia”.

Day znieruchomiała. Jej ogień stał się fioletowo-niebieski.

„Oni są śmiertelnie niebezpieczni. Gdybyście wpadli, mielibyście szczęście, jeśliby tylko was zabili”.

Ruhn założył nogę na nogę.

„Wierz mi, wiem o tym”.

„Mordoc to potwór”.

„Tak jak Łania. I Harpia”.

„Wszyscy oni… A gdzie teraz jesteś?”

Zawahał się, ale odpowiedział:

„W Lunathionie. W sumie to żadna tajemnica, wystarczy, że włączysz wiadomości, i sama się domyślisz”.

Pokręciła głową, aż zafalowały płomienie.

„Za dużo mówisz”.

„A ty za mało. Jeszcze jakieś info na temat transportu na Trakcie?”

„Nie. Myślałam, że mnie wezwałeś, aby coś przekazać”.

„Nie. Myślę, że… mój umysł szukał twojego”.

Przyglądała mu się. I choć nie widział jej twarzy, a ona jego, nigdy nie czuł się tak obnażony.

„Coś cię gryzie” – powiedziała cicho.

Skąd ona wie?

„Miałem… trudny dzień”.

Westchnęła. Macki ognia zafalowały wokół niej.

„Ja też”.

„Taa?”

„Taa”.

Przedrzeźniała go, nawiązując do wcześniejszej rozmowy. Czyli ma poczucie humoru.

„Pracuję z ludźmi, którzy…” – zaczęła Day. „Krótko mówiąc, Mordoc robi przy nich wrażenie jednej z tych waszych słodkich wyderek. Są dni, kiedy przygniata mnie to bardziej niż kiedykolwiek. Dzisiaj właśnie jest taki dzień”.

„Masz chociaż przyjaciół, żeby cię pocieszyli?” – zapytał.

„Nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół”.

Ruhn pokręcił głową.

„To… bardzo smutne”.

Wzruszyła ramionami.

„Tak, i co z tego?”

„Ja bym sobie nie poradził bez przyjaciół. A zwłaszcza bez siostry”.

„Ktoś, kto nie ma ani rodziny, ani przyjaciół, musi sobie radzić w inny sposób”.

„Nie masz rodziny? Prawdziwa samotna wilczyca. Mój ojciec to kawał gówna. Wiele razy myślałem, że wolałbym być taki jak ty”.

„Mam rodzinę. Bardzo wpływową”. – Oparła brodę na ognistej pięści. „Oni też są gównem”.

„Serio? Ojciec cię przypalał, gdy się odzywałaś niepytana?”

„Nie, ale mnie chłostał za kichanie w czasie modlitw”.

Czyli nie jest Asteri. Asteri nie mają rodzin. Ani dzieci. Ani rodziców. Oni po prostu są.

Ruhn zamrugał.

„Dobra. Czyli remis”.

Zaśmiała się cicho. Niski, łagodny dźwięk przebiegł po jego skórze niczym delikatne palce.

„Szkoda, że łączą nas takie dramaty”.

„To prawda” – uśmiechnął się, choć nie mogła tego widzieć.

„Masz mocną pozycję, więc zakładam, że twój ojciec musi być poważną figurą”.

„Uważasz, że nie potrafiłem dojść do wszystkiego sam?”

„Powiedzmy, że tak mi podpowiada intuicja”.

Wzruszył ramionami.

„Jasne. I co jeszcze?”

„Czy ojciec wie, że sprzyjasz rebeliantom?”

„Powiedziałbym, że na tym etapie to już więcej niż sprzyjanie, ale… nie. Zabiłby mnie, gdyby wiedział”.

„Czyli ryzykujesz życiem”.

„O co ci chodzi, Day?”

Uśmiechnęła się kącikiem ust albo tak mu się tylko zdawało.

„Mógłbyś używać swojej władzy i pozycji, by osłabić ojca i osoby mu podobne. I w tym sensie być agentem rebelii, a nie tak jak teraz, kiedy tylko przekazujesz informacje”.

Czy Day na pewno nie wie, kim on jest? Ruhn poprawił się w fotelu.

„Szczerze mówiąc, jestem kiepski w takich tajnych grach. Za to mój stary jest w tym mistrzem. Nie moja liga”.

„I dzięki temu utrzymuje się przy władzy?”

„Tak. Jak wielu innych dupków na tronach. Kto im zabroni?”

„My i nam podobni. Nadejdzie taki dzień”.

Ruhn prychnął.

„Teraz poleciałaś idealistycznym kitem. Przecież wiesz, że gdyby rebelia wygrała, z pewnością zaczęłaby się walka o wpływy pomiędzy Domami?”.

„Nie, jeśli dobrze to rozegramy”. – Jej ton był absolutnie poważny.

„Dlaczego mi o tym wszystkim mówisz? Sądziłem, że… nie ma tu miejsca na nic osobistego”.

„Zwalmy winę na ciężki dzień, dobrze?”

„Dobrze”. – Ponownie opadł na oparcie i na moment zamilkł, żeby się wyciszyć. Ku jego zaskoczeniu Day zrobiła to samo. Długą chwilę trwali w ciszy, aż powiedziała:

„Jesteś pierwszą osobą, z którą rozmawiam normalnie… od bardzo długiego czasu”.

„Jak długiego?”

„Tak, że już zdążyłam zapomnieć, jak to jest być sobą. Myślę, że całkowicie zatraciłam swoje ja. Niszcząc potwory, sami stajemy się potworami. Tak się mówi, prawda?”.

„Następnym razem przytacham ze sobą astralne piwo i telewizor. Trzeba ci przywrócić normalność”.

Roześmiała się czystym dźwiękiem dzwoneczków. Coś męskiego i pierwotnego obudziło się w nim.

„Zawsze piłam tylko wino”.

„Niemożliwe”.

„Kobiecie o mojej pozycji nie wypada pić tak plebejskiego trunku. Raz, kiedy byłam już na tyle duża, aby… nie posłuchać rodziny, pociągnęłam łyk piwa i bardzo mi nie smakowało”.

Ruhn pokręcił głową z udawaną zgrozą.

„Odwiedź mnie kiedyś w Lunathionie, Day. Pokażę ci, jak się zabawić”.

„Raczej nie skorzystam z zaproszenia, jeśli wiem, kto gości w twoim mieście”.

Zmarszczył czoło. Racja.

Ona też musiała wrócić do rzeczywistości. Do powodów, dla których tu byli.

„Czy już wiadomo, gdzie buntownicy zaatakują transport na Trakcie?” – zapytała.

„Jeszcze nie. Jestem tylko pośrednikiem, nie pamiętasz?”

„Przekazałeś im, co mówiłam o prototypach nowych mechów Asteri?”

„Taa”.

„Nie zapomnij, że to najcenniejsza rzecz w tym transporcie. Reszta może przepaść”.

„Dlaczego nie wysadzić całego Traktu i nie odciąć ich od wszystkich dostaw?”

Jej ogień zaskwierczał.

„Wiele razy próbowaliśmy. I za każdym razem jakaś przeszkoda udaremniała akcję. Albo czyjaś zdrada, albo coś poszło nie tak. Napad, taki jak ten, wymaga mnóstwa ludzi oraz najwyższej tajności i precyzji. Wiesz, jak się robi środki wybuchowe?”

„Nie. Ale zawsze można się posłużyć magią, prawda?”

„Pamiętaj, że buntownicy są w większości ludźmi, a ich sojusznicy z Wanów nie lubią się ujawniać. Dlatego musimy bazować na ludzkich zasobach i umiejętnościach. Proces wytworzenia tylu materiałów wybuchowych, aby wystarczyło na tak duży zamach, jest dla nas ogromnym wysiłkiem. Zwłaszcza że Ophion ostatnio stracił mnóstwo swoich członków. Ciągniemy ostatkiem sił. To nie gra w strzelankę” – dodała gorzko.

„Przecież wiem” – mruknął Ruhn.

Jej płomienie lekko opadły.

„Masz rację. Zagalopowałam się. Mówię niepytana”.

„Dobra, nie tłumacz się, nie jestem twoim tatusiem”.

Znów ten dźwięczny śmiech.

„Szkodliwy nawyk”.

Pozdrowił ją gestem.

„Do następnego razu, Day”.

Miał nikłą nadzieję, że powie coś jeszcze, aby przedłużyć rozmowę, zatrzymać go jeszcze trochę.

Ale Day wraz z szezlongiem rozpłynęła się w żar, rozwiewany przez fantomowy wiatr.

„Do widzenia, Night”.

Ithan Holstrom pierwszy raz był w domu u Fae. Owszem, miał w drużynie dwóch kolegów Fae, ale pochodzili z innych miast, więc nie mógł poznać ich domów i rodzin.

Miejscówka księcia Ruhna była całkiem fajna. Przypominała mu mieszkanie, które wynajmował kiedyś wspólnie z Connorem, Bronsonem i Thorne’em, parę przecznic stąd. Tu też były podniszczone, stare meble, poplamione ściany, oklejone plakatami sportowych drużyn, przerośnięty telewizor i zawsze pełny barek.

Nie przeszkadzało mu, że tej nocy spał na kanapie. Gotów był się przekimać na ganku, byle jak najdalej od sypialni Bryce i Hunta.

Zegar pod telewizorem wskazywał siódmą rano, kiedy Ithan wstał, żeby wziąć prysznic. Śmiało sięgnął do należącego do Tristana Flynna zestawu markowych szamponów i kosmetyków do ciała, podpisanego: „WŁASNOŚĆ FLYNNA. RUHN, WARA CI OD TEGO!”.

Ruhn skomentował na etykietce jednej z butelek: „A KTO BY BRAŁ TWÓJ DZIADOWSKI SZAMPON”.

Flynn odpisał jeszcze niżej, prawie przy dnie: „TO CZEMU JEST PRAWIE PUSTY? I DLACZEGO LŚNIĄ CI WŁOSY? TY FIUCIE!!!”.

Ithan zachichotał, choć serce mu się ścisnęło. Kiedyś tak sobie pogrywali z bratem.

Bratem, którego już pewnie przerobiono na wtórny brzask – albo zaraz się to stanie.

Te myśli sprawiły, że odechciało mu się jeść. Ithan ubrał się i zszedł na dół – trzech Fae jeszcze spało – po drodze wyciągając telefon.

„Hej, tu Tharion, jeśli się nie dodzwonisz, poślij wydrę”.

No dobra.

Godzinę później, po szybkim sprawdzeniu programu skanującego monitoring galerii w poszukiwaniu Daniki, Ithan wyszedł i ruszył w stronę Istros, kupiwszy po drodze mrożoną kawę. Uśmiechnął się do siebie, wręczając srebrną markę wąsatej wydrze. Naszywka na żółtej odblaskowej kamizelce informowała, że nazywa się Fitzroy. Holstrom posadził tyłek na ławce nad brzegiem rzeki i wpatrzył się w wodę.

Wczoraj naprawdę chciał walczyć z Sabine. Wyobrażał sobie, jak może smakować krew z jej gardła, które by rozszarpał zębami, ale… w tle majaczyły słowa Ogara z Piekieł.

Connor był Alfą, który zaakceptował pozycję Drugiego, bo wierzył w potencjał Daniki. On zaś trafił do watahy Amelie, bo nikt inny by go nie przyjął.

Ale wczorajszego wieczoru, kiedy Bryce weszła do gry i razem upuścili powietrza Sabine… przez moment poczuł się jak dawniej. Kiedy był nie tylko wilkiem w watasze, lecz także graczem w drużynie, stanowiącym jedność z innymi, jakby mieli jeden umysł i duszę.

Nie mówiąc już o tym, że kiedyś marzył o podobnym związku z Bryce.

A pieprzoną Łanię niech pochłonie Hel. Nie miał pojęcia, jak połączyła kropki, ale poprzysiągł sobie, że ją zabije, jeśli kiedykolwiek komuś o tym wspomni. Zwłaszcza Bryce.

To była wyłącznie jego sprawa, a poza tym to już historia. Nie widział Quinlan przez dwa lata i miał czas, aby dojść do ładu z tym gównem, ale… nie było łatwo znów na nią patrzeć. Póki żył Connor, nigdy nie mówił o swoich uczuciach i Hel mu świadkiem, że teraz też nie zamierzał.

Jednak Łania miała rację. Pewnego dnia, kiedy Connor dopiero zaczął studia na UKM-ie, przyszedł do jego akademika specjalnie po to, żeby zobaczyć jakąś niesamowitą, fantastyczną, wyjątkową mieszkankę, o której Con nawijał bez końca. I oto idąc po wydeptanej wykładzinie obskurnego korytarza, Ithan wpadł prosto na – no właśnie, na niesamowitą, fantastyczną i wyjątkową – sąsiadkę Connora.

Jakby piorun w niego strzelił. Bez kitu, ta dziewczyna była najseksowniejszą laską, jaką widział w życiu. Jej uśmiech ogrzał zapomniane przez bogów miejsce w jego piersi, które po śmierci rodziców stało się mroczne i lodowate, a oczy koloru whiskey zdawały się go… dostrzegać.

Jego, a nie gracza, gwiazdę sunballa czy kogokolwiek innego. Po prostu jego. Ithana.

Pogawędzili sobie przez dziesięć minut na korytarzu, nie znając swoich imion. Był tylko młodszym bratem Connora, ona mu się nie przedstawiła, a on z wrażenia zapomniał zapytać, ale nim Connor wystawił głowę zza drzwi, Ithan postanowił, że się z nią ożeni. Będzie studiował na UKM-ie i wstąpi do ich drużyny, a nie do Korinth U, którzy się nim wtedy zainteresowali. Odnajdzie tę dziewczynę i będą ze sobą. Dreszcz, który poczuł tam w dole na sam jej widok, powiedział mu, że jest tą jedyną i żadna inna nie wchodzi w grę.

A potem Connor powiedział: „Widzę, Bryce, że już zdążyłaś poznać Ithana” – i miał ochotę się zapaść w tę syfiastą wykładzinę.

Po prostu wyszedł na głupa. Po dziesięciu minutach rozmowy okazało się, że Bryce jest dziewczyną, o której tokował jego brat, ale… to wcale nie zakończyło sprawy. Od tego momentu Ithan wszedł w rolę bezinteresownego przyjaciela i nawet udawał, że kręci się koło Nathalie, żeby miał się z czego zwierzać Bryce. Tymczasem cierpiał skrycie, patrząc, jak przez lata Connor emabluje Quinlan.

Ale też nigdy jej nie zdradził, iż powodem, dla którego Connor w końcu zaprosił ją na randkę, był fakt, że Ithan kazał mu się zdecydować, czy woli rybkę, czy pipkę.

Oczywiście nie w takich słowach, tylko oględnie, aby nie wzbudzać podejrzeń brata, jak zawsze, kiedy rozmawiali o Bryce, ale powiedział coś takiego. Tymczasem Connor ciągle się wahał, a Bryce zaliczała chłopaka za chłopakiem.

Skoro Connor się nie pchał, Ithan postanowił wreszcie działać. Podjąć grę i zobaczyć, czy iskra, która wtedy przebiegła pomiędzy nimi, da się rozpalić.

Jednak Bryce wybrała Connora. A potem Connor zginął.

Kiedy go mordowano, pieprzyła się z kimś innym w kiblu w Białym Kruku.

Ithan nie rozumiał, jak to możliwe, że tamtej nocy, w miejscu, w którym stał, gdy się o tym dowiedział, nie otworzyła się czarna dziura – bo pochłonęła go implozja, niczym pieprzoną gwiazdę, którą przecież był i która, nie wytrzymawszy napięcia, uciekła w głąb siebie.

Holstrom z westchnieniem odchylił się na oparcie ławki. Przez ostatnie parę dni miał wrażenie, jakby wystawił głowę z czarnej dziury. Całe to straszne gówno na temat dusz Connora i Watahy przerabianych na pożywkę w Martwej Bramie sprawiło, że miał ochotę znów się tam schować.

Wiedział, że Bryce też jest wkurzona. I przejęta. Ale ona ma teraz Athalara.

W żadnym razie ich za to nie winił. Nie, ta historia należała do przeszłości, ale… ciągle jeszcze czuł dyskomfort, rozmawiając z Quinlan. Z kobietą, którą wybrał na swoją żonę, towarzyszkę i matkę swoich dzieci.

Ileż razy pozwalał sobie na marzenia o wspólnej przyszłości: on i Bryce otwierają z dziećmi prezenty w Wigilię Zimowego Przesilenia; jeździ z rodziną po całym świecie, grając mecze, a potem razem starzeją się w tym mieście, pogodnie i radośnie, w kręgu przyjaciół.

Cieszył się, że nie musi już mieszkać u Quinlan, choć uratowała mu tyłek, kiedy Sabine i Amelie go wyrzuciły i nie miał się gdzie podziać. Wbrew obawom tej pojebanej Sabine, że spiknął się z Quinlan, aby ją utrącić… I był szczerze wdzięczny Ruhnowi za jego propozycję.

– Trochę wcześnie, co? – zawołał Tharion z rzeki. Ithan podniósł się z ławki i zobaczył, jak mer unosi się w wodzie, falując potężnym ogonem.

Wilk nie bawił się we wstępy.

– Czy możesz mnie zabrać do Kościeliska?

Tharion zamrugał zaskoczony.

– Nie. Chyba że chcesz zostać pożarty.

– Wysadzisz mnie tylko na brzegu.

– Nie mogę. W przeciwieństwie do ciebie nie chcę zostać pożarty, a wodne bestie na pewno zaatakują.

Ithan skrzyżował ramiona na piersi.

– Muszę odnaleźć mojego brata i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku.

Wkurzyło go współczucie, które zmiękczyło rysy Thariona.

– Nie widzę szans, abyś mógł cokolwiek zrobić. Ani z jednym, ani z drugim.

Ithan poczuł suchość w gardle.

– Muszę wiedzieć. Podholuj mnie do Śpiącego Miasta, może stamtąd coś zobaczę.

– Znów chodzi o rzeczne bestie, więc nie. – Tharion przygładził włosy. – Choć z drugiej strony… Ja z kolei muszę znaleźć tego dzieciaka, więc jeśli nie ma go w Śpiącym Mieście, można by upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Ithan spojrzał na niego z ukosa.

– Gdzie jeszcze moglibyśmy poszukać?

– Nie mam pojęcia. I desperacko potrzebuję wskazówki, która by mnie nakierowała.

Ithan zmarszczył czoło.

– Co masz na myśli?

– Nie spodoba ci się to. Ani Bryce.

– Czy ona musi w tym brać udział? – Ithan nie potrafił ukryć ostrej nuty w głosie.

– Znam Długonogą i wiem, że będzie chciała w to wejść.

– Nie, jeśli jej nie powiemy.

– Och, ja jej powiem. Lubię moje jaja i nie chciałbym ich stracić. – Tharion wyszczerzył zęby i ruchem głowy pokazał na miasto za plecami wilka. – Zorganizuj kasę. Złote marki, nie karta.

– Powiedz mi, dokąd idziemy. – Nic legalnego, to pewne.

Spojrzenie Thariona spoważniało.

– Do mistyków.37

Trzymaj, trzymaj, trzyymaj! – skandowała Madame Kyrah. Lewa noga Bryce dygotała z wysiłku, podczas gdy wysoko unosiła prawą.

Obok Juniper wyciskała z siebie siódme poty z miną pełną skupienia i determinacji. June utrzymywała nienaganną postawę – proste ramiona, proste plecy. Każda linia jej ciała promieniała siłą i wdziękiem.

– I powrót do poprzedniej pozycji – zakomenderowała instruktorka na tle dudniącej muzyki. Styl był totalnie nie baletowy, ale właśnie dlatego Bryce uwielbiała ten kurs – połączenie formalnych, precyzyjnych baletowych figur z klubowymi hitami. Paradoksalnie ta kombinacja pozwalała jej lepiej się wczuć w ruchy i muzykę. Lepiej je łączyć. Cieszyć się nimi bardziej, niż gdyby tańczyła w rytmie muzyki klasycznej, którą kiedyś tak kochała i kiedy marzyła o występach na scenie.

„Nieodpowiedni typ fizyczny” nie był problemem w tym kolorowym studiu w artystowskiej części Starego Rynku.

– Pięć minut przerwy – oznajmiła Madame Kyrah, ciemnowłosa łabędziołaczka. Usiadła na krześle przed lustrzaną ścianą i odkręciła butelkę z wodą.

Bryce poczłapała do sterty ubrań w drugim końcu sali, zanurkowała pod drążek i wygrzebała swój telefon. Zero wiadomości. Niesamowicie spokojny poranek. Tego właśnie potrzebowała.

Przychodziła na te zajęcia dwa razy w tygodniu, ale dzisiaj miała szczególną potrzebę, żeby się wyżyć w tańcu i wypocić z siebie myśli, krążące jak wir. Nie powiedziała Juniper, czego się dowiedziała.

Bo co by miała powiedzieć? „Hej, do twojej wiadomości, Kościelisko to ściema i wiem na pewno, że nie ma czegoś takiego jak życie po śmierci, bo wszystkich nas przegonią przez Martwą Bramę i zamienią w energię, której co smaczniejsze kąski połknie Podziemny Król, a więc… powodzenia!”

Za to Juniper zmarszczyła czoło, patrząc w swój smartfon i popijając z butelki.

– Co jest? – spytała Bryce, łapiąc oddech. Stała, ale nogi jej ciągle drżały.

Juniper wrzuciła komórkę do torby treningowej.

– Korinne Lescau została primadonną.

Bryce opadła szczęka.

– Wiem, wiem – powiedziała Juniper, odczytując niemą wściekłość z twarzy Bryce. Korinne dołączyła do zespołu przed dwoma laty. Solistką była tylko przez jeden sezon. A Balet Księżycowego Miasta ogłosił, że nikogo w tym roku nie mianuje.

– Kurwa, wyślizgali cię – skomentowała Bryce.

June przełknęła z wysiłkiem, a Bryce zagięła palce w szpony, jakby chciała nimi rozorać twarze kierownictwa i zarządu miejskiego baletu, którzy śmieli zadać ból jej przyjaciółce.

– Boją się mnie zwolnić, bo spektakle, w których mam solówki, przyciągają publikę, ale szkodzą mi, jak mogą – odparła.

– Tylko dlatego, że ośmieliłaś się powiedzieć w oczy paru bogatym dupkom, kim naprawdę są: bandą elitarnych drani.

– Zarabiają na moich występach, ale te dupki przekazują im miliony na balet. – Faunka dopiła resztę wody. – Nie poddam się. W końcu będą musieli mnie awansować.

Bryce stukała stopą o podłogę z jasnego drewna.

– Strasznie mi przykro, June.

Przyjaciółka wyprostowała ramiona ze spokojną dumą, która wzruszyła Bryce.

– Tańczę, bo to kocham – powiedziała, kiedy Kyrah ogłosiła koniec przerwy. – Oni nie są warci mojego gniewu. Muszę zawsze o tym pamiętać. – Wetknęła do koka zbłąkany kosmyk włosów. – Wiadomo coś o dzieciaku?

Bryce pokręciła głową.

– Nic – odparła krótko.

Kyrah włączyła muzykę i powróciły do tańca.

Bryce pociła się i sapała, lecz Juniper była skupiona i precyzyjna w każdym ruchu. Tańczyła ze wzrokiem utkwionym w lustro, jakby walczyła ze sobą. Nie złagodziła swojej miny nawet wtedy, kiedy Kyrah ją poprosiła, żeby zademonstrowała grupie pokazową serię trzydziestu dwóch fouettés – obrotów na jednej nodze. Juniper wirowała, jakby napędzał ją wiatr i czubek kopyta na podłodze nie przesunął się ani o cal.

Perfekcyjna forma. Perfekcyjna tancerka. A jednak to nie wystarczyło.

Juniper wyszła zaraz po zajęciach, choć zwykle jeszcze chwilę sobie plotkowały. Bryce jej nie zatrzymywała. Odczekała, aż w sali zrobi się pusto, i podeszła do instruktorki, która odpoczywała, siedząc przy lustrze.

– Słyszałaś o Korinne?

Kyrah wachlowała spocone ciało, odchylając różową koszulkę. Choć od lat nie tańczyła na scenie BKM-u, nadal była w świetnej formie.

– Wydajesz się zaskoczona. Ja nie.

– Nie możesz jej jakoś pomóc? Byłaś jedną z najlepszych tancerek naszego baletu. – A potem została jedną z najlepszych nauczycielek, bo oprócz prywatnych kursów trenowała także baletnice.

Kyrah zmarszczyła czoło.

– Jestem tak samo na łasce kierownictwa jak Juniper. Dla mnie jest najbardziej utalentowaną i pracowitą tancerką, jaką znam, lecz zadarła z potężną i dobrze okopaną strukturą władzy. Ta władza nie lubi, kiedy ktoś mówi o niej prawdę.

– Ale…

– Rozumiem, że chciałabyś jej pomóc. – Kyrah sięgnęła po torbę i wstała. – Ja też – dodała, idąc do drzwi. – Jednak tej wiosny Juniper dokonała wyboru i musi ponieść konsekwencje.

Bryce patrzyła, jak drzwi studia tańca zatrzaskują się za trenerką. Została sama w prześwietlonej słońcem przestrzeni, przygnieciona nagłą ciszą. Patrzyła na miejsce, gdzie Juniper demonstrowała piruety.

Po chwili wyjęła telefon i szybko przeszukała sieć, a potem wybrała numer.

– Chciałabym rozmawiać z dyrektorem Gorgynem.

Znów zaczęła stukać stopą w podłogę, słuchając, co mówi recepcjonistka miejskiego baletu. Zacisnęła palce w pięść i odpowiedziała:

– Proszę mu przekazać, że dzwoni Jej Książęca Wysokość Bryce Danaan.

Pompki śmiertelnie nudziły Hunta. Gdyby nie słuchawki i ostatnie rozdziały audiobooka, byłby zasnął w trakcie treningu na dachu Comitium.

Poranne słońce piekło go w plecy, ramiona i głowę; pot kapał na betonową nawierzchnię. Zdawał sobie sprawę, że inni mu się przyglądają, ale nie zważał na to. Trzysta sześćdziesiąt jeden, trzysta sześćdziesiąt dwa…

Cień padł na niego, zasłaniając słońce. Spojrzał i zobaczył Harpię. Uśmiechała się; ciemne włosy trzepotały na wietrze. A te czarne skrzydła… Nic dziwnego, że słońce znikło.

– Co? – rzucił wraz z wydechem, nie zmieniając tempa.

– Ślicznotka chce się z tobą widzieć. – W ostrym głosie zabrzmiała nuta okrutnego rozbawienia.

– Ma na imię Celestina – sapnął. Doliczył do trzystu siedemdziesięciu i jednym skokiem stanął na nogach. Wzrok Harpii przesunął się po jego nagim torsie i Hunt skrzyżował ręce na piersi. – Ona cię tu przysłała?

– Ephraim. Właśnie skończył ją dymać, a że byłam pod ręką, to wysłał mnie.

Hunt starał się ukryć odrazę. Zobaczył, że Isaiah zerka na niego z drugiej strony boiska, i dał mu znak, że wychodzi. Przyjaciel, nie przerywając ćwiczeń, pomachał mu na pożegnanie.

Nie zadał sobie trudu, żeby pożegnać Baksjana, mimo jego wczorajszego wsparcia. Polluks, który zwykle ćwiczył tutaj prywatnie przez godzinę, dziś się nie zjawił – pewnie był w łóżku z Łanią. Naomi czekała na niego pół godziny, aż wreszcie zajęła się swoimi oddziałami.

Hunt wszedł do budynku przez przeszklone drzwi, ocierając pot z czoła, z Harpią depczącą mu po piętach.

– Żegnam – rzucił przez ramię.

Posłała mu krwiożerczy uśmiech.

– Mam cię przyprowadzić.

Hunt zesztywniał wewnętrznie. Coś tu nie grało. Wzmógł czujność, kierując się ku windom. Jeśli teraz uda mu się zaalarmować Bryce, czy zdąży uciec z miasta? O ile już po nią nie przyszli…

Harpia sunęła za nim jak demon.

– Pożałujesz tego wczorajszego zniknięcia – syknęła, podążając za nim do kabiny.

A, o to chodzi.

Napięcie opadło, ale starał się ukryć ulgę. Powinien się domyślić, że Celestina go wezwie. Jakoś zniesie ten opierdol.

Gdyby tylko Harpia wiedziała, co on ostatnio robi.

Athalar oparł się o ścianę kabiny i puścił wodze fantazji, wyobrażając sobie, jak najlepiej zabić tę zmorę. Cios błyskawicą w głowę najszybciej załatwiłby sprawę, ale bardziej satysfakcjonujące byłoby wrażenie jej miecza w trzewia i prucie brzucha z obracaniem ostrza.

Harpia ciaśniej złożyła czarne skrzydła. Była wysoka, żylasta, o wąskiej twarzy i zbyt dużych oczach jak na takie rysy.

– Zawsze miałeś skłonność do myślenia fiutem, a nie głową – kontynuowała.

– To jeden z moich największych atutów. – Nie pozwoli się sprowokować. Już kiedyś tak robiła, gdy razem służyli Sandriel, i zawsze za to płacił. Sandriel nigdy nie karała kobiety za bójki, tylko on potem był chłostany za „zakłócenie spokoju”.

Winda zatrzymała się na piętrze Gubernatorki i Harpia wionęła z kabiny niczym czarny wicher.

– Dostaniesz za swoje, Athalar.

– Ty również. – Ruszył za nią ku podwójnym drzwiom gabinetu Gubernatorki. Harpia stanęła przed nimi i zapukała raz. Celestina odpowiedziała cicho i Hunt wszedł, zamykając Harpii drzwi przed nosem.

Archanielica w szacie koloru błękitnego nieba wydawała się jak zwykle nieskazitelna i promieniejąca urodą. Jeśli miała za sobą noc spędzoną z Ephraimem, nie dała niczego po sobie poznać. Nie zdradziła żadnych uczuć, kiedy Hunt stanął przed jej biurkiem i zapytał:

– Chciałaś mnie widzieć? – Stanął w swobodnej pozie, w lekkim rozkroku, trzymając skrzydła wysoko, ale luźno.

Celestina poprawiła złote pióro w podstawce.

– Coś ważnego się działo wczoraj wieczorem?

Tak. Nie.

– Prywatna sprawa.

– Którą uznałeś za ważniejszą od asystowania mi przy ważnym wydarzeniu?

Kurwa.

– Uznałem, że masz wszystko pod kontrolą i moja asysta nie będzie konieczna.

Usta Celestiny zacisnęły się w wąską linię.

– Miałam nadzieję, że mogę liczyć na twoje wsparcie przez całą noc, a nie zaledwie przez godzinę.

– Bardzo przepraszam – powiedział szczerze. – W każdym innym przypadku…

– Rozumiem, że w tym przypadku chodziło o pannę Quinlan.

– Tak.

– Czy jesteś świadom, że jako jedyny z mojej triarii wybrałeś towarzystwo Księżniczki Fae, a nie swojej Gubernatorki?

– To nie miało nic wspólnego z polityką.

– Możliwe, lecz mój… towarzysz ma na ten temat inne zdanie. Pytał, dlaczego dwóch członków mojej triarii samowolnie opuściło naszą uroczystość. Zastanawiał się, do jakiego stopnia muszą lekceważyć jego i mnie, skoro bez pozwolenia ruszyli na pomoc Fae wysokiego rodu.

Hunt przeczesał włosy palcami.

– Naprawdę bardzo mi przykro, Celestino. Wybacz.

– Nie wątpię – odparła chłodno. – To się nie może powtórzyć.

„Bo co?” – miał ochotę zapytać, ale powiedział tylko:

– Więcej się nie powtórzy.

– Chcę, abyś pozostał w koszarach przez dwa tygodnie, od dzisiaj.

„Co takiego?” – Hunt nie wierzył własnym uszom. Myślał, że jak zwykle mu się upiecze, a tu… Kurwa, co ma zrobić?

Spojrzenie Celestiny było stalowe.

– Potem będziesz mógł wrócić do panny Quinlan. Na razie jednak musisz… ugruntować swoje priorytety. Oczekuję również, że poświęcisz ten czas na pomoc Baksjanowi w adaptacji do życia w mieście. – Przełożyła papiery na biurku. – Możesz odejść.

Dwa tygodnie w koszarach. Bez Quinlan. Nie mogąc jej dotknąć, pieprzyć się z nią, leżeć przy niej…

– Celestino…

– Żegnam.

Popatrzył na nią, pokonując wściekłość i frustrację. Spojrzał uważnie.

Była taka samotna. Samotna i zarazem jak promień słońca w morzu ciemności. Powinien być przy niej wczoraj. Jednocześnie wiedział, że mając do wyboru ją i Bryce, zawsze wybierze swoją towarzyszkę. Bez względu na koszty.

Tym razem wybór kosztował go dwa tygodnie bez Quinlan.

A jednak zapytał:

– Jak poszło z Ephraimem?

„Nie wyglądasz zbyt radośnie jak na kobietę po nocy poślubnej” – dodał w myśli.

Gwałtownie uniosła głowę. Znów ten chłodny dystans w jej wzroku, który powiedział mu to, co za chwilę usłyszał:

– Cytując ciebie, są to prywatne sprawy.

Jasne.

– Będę w pobliżu, gdybyś mnie potrzebowała. – Odwrócił się do drzwi, ale w progu dodał: – Dlaczego posłałaś po mnie Harpię?

Powieki opadły na karmelowe oczy.

– Ephraim uznał, że będzie najskuteczniejsza.

– Ach, Ephraim.

– Jest moim towarzyszem.

– Ale nie twoim panem.

Moc rozjarzyła jej skrzydła, jej gładko upięte włosy.

– Uważaj, Hunt.

– Przyjąłem do wiadomości. – Wymaszerował z gabinetu, zastanawiając się, czym tak podpadł Urd.

Dwa tygodnie w plecy. A tam całe to gówno z Bryce, rebeliantami i Cormakiem… Kurwa mać.

Jakby sama myśl o rebeliantach wystarczyła, by wezwać tę osobę, Hunt zobaczył z daleka Łanię, opartą plecami o ścianę. I ani śladu Harpii. Piękna twarz jeleniołaczki miała łagodny wyraz, ale oczy płonęły ogniem Hel.

– Cześć, Hunt.

– Chciałabyś mnie przesłuchać? – rzucił, zmierzając ku windzie, aby wrócić na treningowe boisko. Starał się iść niedbałym, wręcz aroganckim krokiem. Z totalnie niewzruszoną miną.

Choć Lidia Cervos przerażała nawet Ruhna Danaana, Hunt znał ją na tyle, by wiedzieć, jak z nią pogrywać i jakie naciskać guziki. Oraz których unikać. Wiedział też, że gdyby ją odciągnął od Mordoca, Polluksa i całego orszaku wilkozłaków, mógłby ją zamienić w dymiące szczątki. I proszę – jak na zamówienie, była sama.

Łania również o tym wiedziała, co czyniło ją niebezpieczną. Wydawała się bezbronna i łatwa do pokonania, a jednak sprawiała wrażenie kogoś, kto jednym cichym słowem potrafi wezwać śmierć na swoją obronę. Albo strzeli palcami i rozpęta się Hel.

Athalar był własnością Sandriel, kiedy Łania zaciągnęła się na służbę, skaptowana przez samą Archanielicę do roli głównej łowczyni szpiegów. Lidia była wtedy młoda; miała dwadzieścia parę lat. Właśnie wykonała Skok i nie wykazywała żadnych magicznych mocy – chyba że liczyć jelenią chyżość i umiłowanie okrucieństwa. Debiut Łani na tak wysokiej pozycji uruchomił w głowie Hunta wszystkie dzwonki alarmowe. Zrozumiał, że musi się trzymać jak najdalej od tej Wanki, która by przypodobać się Sandriel, jest gotowa przekroczyć każdą linię. Natomiast Polluks niemal od razu zaczął ją obskakiwać.

– Czego, kurwa, chcesz? – rzucił, wciskając guzik windy. Zablokował mentalnie jakiekolwiek myśli o Ophionie, Emile’u i ich działalności. Pozostał tylko Cień Śmierci, Umbra Mortis, sługa Imperium.

– Przyjaźnisz się z Ruhnem Danaanem, prawda?

Na pieprzonego, płonącego Solasa. Hunt zachował kamienną twarz.

– Przyjaźń to za dużo powiedziane, ale tak, czasem się widujemy.

– A Ithan Holstrom?

Hunt wzruszył ramionami. Spokój, tylko spokojnie.

– Porządny gość.

– Co z Tharionem Ketosem?

Hunt wydał głośne westchnienie. Musiał się pozbyć napięcia, narastającego w piersi.

– Nie za wcześnie na przesłuchanie?

Kurwa, a jeśli ona już poluje na Bryce? Czy w chwili, kiedy Łania go tu osacza w windzie, któryś z jej zbirów – może nawet Mordoc – już jest w mieszkaniu?

Łania uśmiechnęła się, nie odsłaniając zębów.

– Dobrze dzisiaj spałam.

– Nie sądziłem, że zasypiasz z nudów, kiedy Polluks cię rżnie.

Ku jego zaskoczeniu parsknęła śmiechem.

– Sandriel miałaby podobnie z tobą, gdyby zechciała cię użyć.

– Szkoda, że wolała hazard niż torturowanie mnie. – Mógł tylko dziękować bogom, iż Sandriel narobiła takich długów, że musiała go sprzedać Micahowi, aby z nich wyjść.

– Szkoda, że nie żyje. – Złote oczy zabłysły. Tak, Łania wiedziała, kto był odpowiedzialny za jej śmierć.

Drzwi windy się rozsunęły. Hunt wszedł, a Łania za nim.

– Dobra, skąd te pytania o moich przyjaciół? – Ile ma czasu, żeby ich ostrzec? Choć gdyby wszyscy nagle uciekli z miasta, tylko potwierdziliby podejrzenia.

– Mówiłeś, że to tylko niezobowiązujące znajomości.

– Czepiasz się słówek.

Nieznaczny uśmieszek momentalnie zdusił irytację Hunta.

– Osobliwa towarzyska zbieranina, nawet jak na wyzwolony Lunathion. Anioł, wilk, Książę Fae, mer i na pół człowiecza puszczalska. – Hunt zjeżył się na te ostatnie słowa i gniew przemógł obawę. – To brzmi jak początek kiepskiego kawału.

– Lidia, do kurwy nędzy, jak chcesz mnie o coś spytać, to wal. Szkoda mojego czasu. – Winda otworzyła się na hol treningowego piętra, wpuszczając woń potu.

– Ja tylko zauważam pewną osobliwość. I zastanawiam się, jakie… atrakcje sprawiają, że wpływowe postacie różnych gatunków i z różnych Domów tak lubią towarzyskie posiadówy u Bryce Quinlan.

– Ma zajebisty zestaw do gier wideo.

Łania zachichotała złowrogo.

– Zobaczymy. Wiesz, że nie spocznę, póki się nie dowiem.

– Nie mogę się doczekać – odparł Hunt, wychodząc z windy. Ciemna postać zamajaczyła przed nimi. Baksjan. Patrzył na Łanię. Kamiennym, a jednocześnie badawczym spojrzeniem.

Na jego widok stanęła jak wryta. Łanię zatkało!

– Lidia – powiedział Ogar.

– Baksjan – odpowiedziała beznamiętnym głosem.

– Szukałem cię. – Nieznacznym ruchem głowy odprawił Hunta. Teraz on przejął sprawę.

– Żeby wyjaśnić, dlaczego odleciałeś w noc z Huntem Athalarem? – spytała, splatając ręce za plecami w perfekcyjnie imperialnym stylu. Mała, wierna żołnierka.

– Tylko ani słowa – tchnął mu w ucho Hunt, wymijając go. Ogar przytaknął niedostrzegalnie.

Zanim Hunt pchnął drzwi, wychodzące na boisko, usłyszał jeszcze, jak Baksjan ostrożnie mówi do Łani, jakby pamiętał, z kim ma do czynienia:

– Nie odpowiadam przed tobą.

Jej głos był gładki jak jedwab.

– Ani przede mną, ani przed Ephraimem, ale nadal odpowiadasz przed Asteri. – Przed jej prawdziwymi panami. – Ich wola jest moją wolą.

Hunt poczuł ucisk w żołądku. Miała rację.

Musi to wziąć pod uwagę, zanim będzie za późno.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: