- promocja
Księżycowe miasto. Dom Ziemi i Krwi. Tom 1 - ebook
Księżycowe miasto. Dom Ziemi i Krwi. Tom 1 - ebook
Ebook zawiera 2 części I tomu "Księżycowego miasta".
Bryce Quinlan jest dziewczyną, która w połowie jest człowiekiem, a w połowie Fae. W świecie pełnym magii, niebezpieczeństw i ognistych romansów poszukuje zemsty! Bryce Quinlan kocha swoje życie. W dzień pracuje dla handlarza antyków, sprzedając nie do końca legalne magiczne artefakty, a nocą imprezuje razem z przyjaciółmi, delektując się każdą przyjemnością jaką Lunathion – znane również jako Crescent City – ma do zaoferowania.
Gdy dochodzi do bezwzględnego morderstwa, wszystko zaczyna się rozpadać – również jej świat. Mimo że oskarżony ląduje za kratami, zbrodnie zaczynają się
na nowo, a Bryce trafi w centrum dochodzenia. Zrobi wszystko, aby pomścić śmierć przyjaciół.
SARAH J. MAAS - amerykańska pisarka fantasy zajmująca pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”. Rozgłos na całym świecie zdobyła dzięki młodzieżowym seriom "Dwór cierni i róż" oraz "Szklany tron", a także pierwszej serii dla dorosłych zatytułowanej "Księżycowe Miasto". Jej powieści są wydawane w trzydziestu siedmiu językach. W Polsce ukazują się nakładem wydawnictwa Uroboros. Sarah J. Maas urodziła się w Nowym Jorku, obecnie mieszka niedaleko Filadelfi z mężem, synem i psem.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8309-7 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przed drzwiami galerii czekała wilczyca, co oznaczało, że był czwartek. To z kolei oznaczało, że Bryce była potwornie zmęczona, skoro ustalała upływ dni tygodnia na podstawie obecności lub nieobecności Daniki.
Ciężkie metalowe drzwi Griffin Antiquities zadrżały od uderzeń pięści wilczycy. Bryce dobrze znała te dłonie i wiedziała, że pomalowane na metaliczny fiolet paznokcie rozpaczliwie domagają się manicure. Chwilę później rozległ się ostry głos kobiecy, przytłumiony przez stal:
– Na Hel, otwieraj, B.! Ja pieprzę, jak tu gorąco!
Bryce, która siedziała przy biurku w skromnym salonie pokazowym galerii, uśmiechnęła się i wywołała obraz z kamer przed wejściem. Założywszy kosmyk czerwonych niczym wino włosów za spiczasto zakończone ucho, powiedziała do interkomu:
– Czemu jesteś taka brudna? Wyglądasz, jakbyś przetrząsała kontener ze śmieciami!
– Co ty pierdzielisz? Że co niby robiłam? – Danika podskakiwała to na jednej nodze, to na drugiej. Jej czoło lśniło od potu. Przetarła je brudną ręką, rozmazując krople czarnej cieczy.
– Przetrząsała. Zrozumiałabyś mnie, gdybyś kiedykolwiek wzięła książkę do ręki – powiedziała uśmiechnięta Bryce i wstała od biurka. Cieszyła się z przerwy w badaniach, które zapowiadały się nużąco.
Galeria nie miała okien, złożony system kamer stanowił jedyny sposób na sprawdzenie, kto stoi na zewnątrz. Dzięki dziedzictwu Fae Bryce dysponowała znakomitym słuchem, ale nie była w stanie usłyszeć wiele z tego, co się działo za żelaznymi drzwiami – poza waleniem pięściami. Nagie, pozbawione wszelkich dekoracji ściany z piaskowca kryły najnowszą technologię oraz znakomitą magię, która podtrzymywała działanie galerii oraz chroniła wiele książek przechowywanych w archiwum pod powierzchnią ziemi.
– Czy to Danika? – odezwał się kobiecy głos zza grubych na sześć cali drzwi do archiwum.
„Zupełnie jakbym przywołała ją samym myśleniem o piętrach pod moimi obcasami” – pomyślała Bryce.
– Tak, Lehabah. – Bryce położyła dłoń na klamce frontowych drzwi.
Wpojone w nią zaklęcia zadrżały pod jej dłonią i oplotły jej piegowatą, złocistą skórę niczym strużki dymu. Dziewczyna zacisnęła zęby i wytrzymała nieprzyjemne doznanie, do którego nadal nie mogła się przyzwyczaić, choć pracowała w galerii od roku.
– Jesiba nie lubi, gdy ona tu przychodzi – ostrzegła ją Lehabah, nadal zasłonięta pozornie prostymi drzwiami z metalu.
– To ty tego nie lubisz! – poprawiła ją Bryce i zmrużyła bursztynowe oczy, wpatrzona w drzwi do archiwum. Wiedziała, że po drugiej stronie unosi się niewielka ognista zjawa, podsłuchując, jak zawsze, gdy ktoś przychodził. – Lepiej wracaj do pracy.
Lehabah nie odpowiedziała, co oznaczało, że przypuszczalnie odpłynęła w dół, by strzec ksiąg na niższych piętrach.
Bryce wywróciła oczami i szarpnięciem otworzyła frontowe drzwi. W jej twarz uderzyło powietrze tak gorące i suche, że wręcz groziło wyssaniem z niej życia. A lato dopiero co się zaczęło.
Danika nie tylko wyglądała, jakby przetrząsnęła śmietnik, ale tak też śmierdziała. Kosmyki jej srebrzystych blond włosów, zazwyczaj prostych i jedwabistych, umykały z grubego, długiego warkocza. Pasemka ametystu, szafiru i różu upstrzone były plamami ciemnej, oleistej substancji, cuchnącej metalem i amoniakiem.
– Ale ty się grzebiesz – warknęła Danika i wkroczyła do galerii.
Miecz przytroczony do jej pleców podskakiwał z każdym krokiem. Warkocz wplótł się w starą, skórzaną rękojeść i gdy Danika zatrzymała się przed biurkiem, Bryce pozwoliła sobie go uwolnić. Chwilę później szczupłe palce Daniki odpięły rzemienie, którymi przymocowała broń do znoszonej kurtki motocyklowej.
– Muszę to zrzucić tu na kilka godzin – powiedziała i ruszyła z mieczem w ręku do kantorku, ukrytego za drewnianą ścianką działową.
Bryce oparła się o krawędź biurka i założyła ramiona na piersiach. Jej palce musnęły czarny materiał obcisłej sukienki.
– Twoja torba z rzeczami na siłownię wystarczająco już tam nasmrodziła – rzekła. – Jesiba wraca dziś po południu. Wywali twój bajzel do śmieci, jeśli się na niego natknie.
Było to chyba najmniejsze z zagrożeń, jakie czekało tego, kto sprowokuje Jesibę Rogę. Licząca sobie ponad czterysta lat czarodziejka przyszła na świat jako wiedźma, ale uciekła i wstąpiła do Domu Płomienia i Cienia, a obecnie odpowiadała jedynie przed samym Podziemnym Królem. Dom Płomienia i Cienia bardzo jej odpowiadał – opanowała arsenał czarów, dzięki czemu mogła stawić czoła każdemu czarodziejowi czy nekromancie w najmroczniejszym z Domów. Mówiono o niej, że doprowadzona do wściekłości zamieniała ludzi w zwierzęta. Bryce nigdy nie zdobyła się na to, by spytać, czy drobne zwierzęta żyjące w dziesiątkach akwariów i terrariów zawsze były zwierzętami. Starała się też nigdy nie wkurzać Jesiby, bo Wanom łatwo się było narazić. Nawet najmniej potężny z Wanów, grupy, do której zaliczały się wszystkie istoty żyjące na Midgardzie poza ludźmi i zwykłymi zwierzętami, mógł okazać się zabójczym przeciwnikiem.
– Później wszystko zabiorę – obiecała Danika i ruszyła w stronę wejścia do kantorka. Nacisnęła ukryty przycisk, by go otworzyć.
Bryce trzykrotnie ją ostrzegała, że kantorek salonu wystawowego nie jest jej osobistym schowkiem, ale Danika zawsze odpowiadała, że z galerii, leżącej w samym środku Starego Rynku, wszędzie ma bliżej niż z Nory wilków w Lunaborze. I na tym się kończyło.
Drzwi się otworzyły, a Danika zamachała dłonią na wysokości nosa.
– To moja torba zasmradza to miejsce? – spytała i czarnym butem popchnęła worek, w którym Bryce trzymała swój strój do tańca, obecnie wepchnięty między mopa i wiadro. – Kiedy ty, kurwa, ostatni raz prałaś te szmaty?
Bryce zmarszczyła nos, gdy i do niej dotarł smród starych butów i przepoconej odzieży. Rzeczywiście, dwa dni temu zapomniała zabrać trykot i rajstopy do domu po popołudniowym treningu, ale winę za to ponosiła Danika, która przesłała jej wiadomość wideo. Bryce ujrzała w niej stosik radochny na blacie kuchennym i usłyszała muzykę dudniącą z głośników. Podpis do filmiku nakazywał jej szybki powrót do domu, a Bryce nie wahała się ani chwili.
Wypaliły tyle radochny, że Bryce właściwie mogła nadal być na haju, gdy wczoraj rano wtoczyła się do pracy. Właściwie nie istniało żadne inne wyjaśnienie, dlaczego napisanie maila składającego się z dwóch zdań zajęło jej dziesięć minut. Litera po literze.
– Dobra, dobra – powiedziała. – Musimy o czymś pogadać.
Danika przestawiała przedmioty w schowku, by zrobić miejsce dla swoich rzeczy.
– Już cię przeprosiłam za zjedzenie reszty twoich klusek. Odkupię ci je dziś.
– Nie o to mi chodziło, ale skoro mi przypomniałaś, to ujmę to tak: wal się. Pozbawiłaś mnie lunchu.
Danika zachichotała.
– Chodzi o ten tatuaż! – poskarżyła się Bryce. – Boli, jakby mnie demon z Hel podrapał! Nie mogę się nawet oprzeć o krzesło!
– Tatuażysta ostrzegał, że będzie piekło przez parę dni! – odparła Danika śpiewnym głosem.
– Byłam tak nawalona, że zrobiłam błąd ortograficzny we własnym imieniu, gdy podpisywałyśmy papiery! Nie sądzisz chyba, że w moim stanie mogłam zrozumieć, co oznacza: „będzie piekło przez parę dni”.
Danika, która zafundowała sobie pasujący tatuaż na plecach, nie narzekała, bo jej już się zdążył zagoić. Jedną z przewag Wanów pełnej krwi była szybka regeneracja wszelakich obrażeń w porównaniu z ludźmi lub półludźmi jak Bryce.
Danika upchnęła miecz w bałaganie kantorka.
– Obiecuję, że wieczorem pomogę ci obłożyć plecy lodem. Daj mi tylko się tu wykąpać – poprosiła.
Nieraz się zdarzało, że wpadała do galerii, zwłaszcza w czwartki, kiedy jej poranny patrol kończył się kilka ulic dalej, ale jak dotąd nigdy nie korzystała z łazienki w podziemiach archiwum.
Bryce wskazała brud i smar na jej ciele.
– Co ty masz na sobie? – spytała.
Danika skrzywiła się, a plamy zasychające na jej skórze zaczęły pękać.
– Musiałam przerwać bójkę między satyrem a nocnym węszakiem – oznajmiła i obnażyła białe kły, patrząc na czarną substancję na dłoniach. – Zgadnij, który obrzygał mnie swoimi sokami.
Bryce parsknęła i wskazała jej drzwi do archiwum.
– Prysznic jest twój. W najniższej szufladzie znajdziesz czyste ubrania.
Danika położyła brudną dłoń na klamce drzwi. Zacisnęła zęby, a starszy tatuaż na jej karku – szczerzący kły, rogaty wilk, będący znakiem Watahy Diabłów – zadrżał z napięcia. Bryce, widząc nagle zesztywniałe plecy przyjaciółki, uświadomiła sobie, że powodem nie jest wysiłek. Zerknęła na kantorek, którego drzwi nadal stały otworem. Miecz Daniki, otoczony sławą nie tylko w mieście, ale także daleko poza jego granicami, stał wsparty o ścianę między miotłą a mopem. Jego starożytna, skórzana pochwa była niemal zasłonięta przez pełen kanister benzyny, używanej do uruchomienia elektrycznego generatora. Bryce często się zastanawiała, po co Jesibie starodawny generator, ale jej wątpliwości rozwiała awaria elektrowni brzaskowej w ubiegłym tygodniu. Po tym jak siadło zasilanie, stary spalinowy generator umożliwił funkcjonowanie mechanicznych zamków i zapobiegł splądrowaniu galerii, gdy bandy mętów z Mięsnego Rynku otoczyły budynek i rozpoczęły bombardowanie wejścia kontrzaklęciami. Ale…
Bryce zaczęła łączyć fakty. Miecz Daniki zostawiony w biurze. Danika, która musi się wykąpać. Sztywne plecy przyjaciółki.
– Masz spotkanie z Władcami?
Od chwili gdy się poznały, pięć lat temu na pierwszym roku Uniwersytetu Księżycowego Miasta, Bryce na palcach jednej ręki mogła policzyć sytuacje, w których Danika została wezwana na spotkanie z siedmiorgiem na tyle ważnych osób, że musiała na tę okazję wziąć prysznic i się przebrać. Nawet podczas składania meldunków dziadkowi, Pierwszemu wśród valbarańskich Wilków, oraz Sabine, własnej matce, Danika zazwyczaj miała na sobie skórzaną kurtkę, dżinsy i jakiś T-shirt ze starym zespołem, który akurat nadawał się do założenia. Oczywiście Sabine, alfę Watahy Księżycowego Sierpa i przywódczynię oddziałów zmiennokształtnych w Siłach Porządkowych miasta, doprowadzało to do szału, ale z drugiej strony denerwowało ją dosłownie wszystko, co miało związek z jej córką oraz z Bryce. Nie miał znaczenia fakt, że Sabine od wieków była Dziedziczką Tytułu i po śmierci starzejącego się ojca miała przejąć jego stanowisko. Nie miało znaczenia również to, że Danika była oficjalnie jej następczynią. Sytuację zaogniły bowiem przekazywane szeptem plotki, że to Danika powinna zostać Dziedziczką Tytułu i wyprzedzić matkę w hierarchii. Co gorsza, stary wilk przekazał wnuczce swój stanowiący rodowe dziedzictwo miecz, choć wiele stuleci temu obiecał Sabine, że to ona odziedziczy go po jego śmierci. Starzec wytłumaczył nieoczekiwaną decyzję tym, że broń przemówiła do Daniki w dniu jej osiemnastych urodzin, wyjąc niczym wilk podczas pełni. Sabine nigdy nie zapomniała tego upokorzenia, tym bardziej że Danika nigdy się z mieczem nie rozstawała i chętnie z nim paradowała na oczach matki.
Teraz stała i wpatrywała się w głąb korytarza ze sklepionym sufitem. Kryte zielonym dywanem stopnie prowadziły do pomieszczeń pod galerią, gdzie spoczywał prawdziwy skarb tego miejsca, strzeżony dzień i noc przez Lehabah. Z tego właśnie powodu Danika, która studiowała historię na UKM, lubiła tu wpadać tak często i oglądać starożytne dzieła sztuki oraz księgi, choć Bryce nieustannie natrząsała się z jej czytelniczych zwyczajów.
Naraz Danika odwróciła się i przymknęła karmelowe oczy.
– Dziś wypuszczają Philipa Briggsa.
Bryce zamarła.
– Co?
– Wypuszczają go z powodu jakiejś cholernej przeszkody prawnej. Ktoś spartaczył robotę papierkową. Na spotkaniu mamy usłyszeć pełen raport. – Zacisnęła wąskie szczęki. Światło lamp brzaskowych nad schodami odbijało się od jej brudnych włosów.
– Ależ to popieprzone. – Bryce poczuła, jak przewraca jej się w żołądku.
Powstanie ludzi jak dotąd zatrzymało się na północnych brzegach Pangery, rozległej krainy leżącej po drugiej stronie Morza Haldreńskiego, ale Philip Briggs robił, co mógł, by wzniecić je również w Valbarze.
– Przecież przymknęłaś go wraz z watahą w tym ich zaimprowizowanym laboratorium! Bomby tam robili!
– Jebana biurokracja. – Danika tupała butem o zielony dywan.
– Gość miał zamiar wysadzić Białego Kruka! Znaleźliście plany!
Klub należał do najpopularniejszych imprezowni w całym mieście, więc należało się liczyć z ogromną liczbą ofiar. Wcześniejsze bombowe ataki Briggsa były przeprowadzane na mniejszą skalę, ale równie niebezpieczne, a celem ich wszystkich było wywołanie wojny między ludźmi i Wanami, podobnej do tej, która szalała w zimniejszej Pangerze. Briggs nie robił tajemnicy z tego, że jego zamiarem było wzniecenie globalnego konfliktu, który pociągnąłby za sobą miliony ofiar. Uważał, że jest to uzasadnione, jeśli dzięki temu ludzie zdołają obalić tych, którzy nimi władają – obdarzonych magią, długowiecznych Wanów i stojących nad nimi Asteri, którzy rządzili planetą Midgard z Wiecznego Miasta w Pangerze. Danika i Wataha Diabłów wykryli jednak spisek. Przyskrzynili fanatycznego Briggsa i jego najważniejszych współpracowników, a jednocześnie ocalili życie wielu niewinnych mieszkańców Księżycowego Miasta.
Jako jeden z najbardziej elitarnych oddziałów zmiennokształtnych w Siłach Porządkowych Księżycowego Miasta, Wataha Diabłów patrolowała Stary Rynek i pilnowała, by pijani, ciekawscy turyści nie stawali się pijanymi trupami po zagadnięciu niewłaściwej osoby. Danika i pozostali dokładali starań, by bary, kawiarnie, sklepy i teatry muzyczne były wolne od mętów i szumowin, które zakradały się do miasta za dnia. Pilnowali też, by ludzie tacy jak Briggs trafiali do więzienia. Również 33 Legion Imperialny utrzymywał, że zajmuje się tym samym, ale anioły służące w osławionej armii Gubernatora głównie rzucały groźne spojrzenia i obiecywały straszny los każdemu, kto rzucił im wyzwanie.
– Wierz mi – powiedziała Danika, schodząc po schodach – że nie będę owijać w bawełnę. Wywalę im, kurwa, wprost, że moim zdaniem zwolnienie Briggsa jest czymś niedopuszczalnym.
Bryce wiedziała, że Danika nie rzuca słów na wiatr. Wywrzeszczy swoje, nawet gdyby musiała wywarczeć wściekłość na samego Micaha Domitusa. Mało kto ośmielał się wkurzyć Archanioła Księżycowego Miasta, ale Danika nie zawahałaby się ani chwili, a że w spotkaniu miało uczestniczyć wszystkich siedmioro Władców, szanse jej wybuchu rosły. Sytuacja łatwo wymykała się spod kontroli, gdy wszyscy spotykali się w jednym pomieszczeniu. Między szóstką Władców Księżycowego Miasta, formalnie zwanego Lunathionem, nie było miłości. Każdy z nich kontrolował jedną część miasta – Pierwszy wśród Wilków rządził Lunaborem, Jesienny Król władał Fae w Pięcioróżu, Podziemny Król sprawował kontrolę nad Kościeliskiem, Żmijowa Królowa nad Mięsnym Rynkiem, a Wyrocznia nad Starym Rynkiem. Szóstą Władczynią była Rzeczna Królowa, która reprezentowała Dom Wielu Wód oraz swój Błękitny Dwór wśród turkusowych fal rzeki Istros i rzadko stawiała się na spotkania rady. Ludzie zamieszkujący Łąki Złotogłowiu nie mieli własnego Władcy i nikt ich nie reprezentował, co przysparzało Philipowi Briggsowi wielu sympatyków.
Nad szóstką Władców dominował jednak Micah, Zwierzchnik Centralnej Dzielnicy Biznesowej. Nie licząc wszystkich oficjalnych tytułów, był również Archaniołem Valbary i władał całą pieprzoną krainą, odpowiadając jedynie przed sześcioma Asteri w Wiecznym Mieście – stolicy i bijącym sercu Pangery, a także całej planety zwanej Midgardem. Tylko Micah był w stanie zatrzymać Briggsa w więzieniu.
Danika ruszyła schodami w dół i wnet znikła. Bryce nadal stała w przejściu i usłyszała, jak wilczyca mówi:
– Cześć, Syrinx!
Odpowiedział jej skowyt radości trzydziestofuntowej chimery. Jesiba kupiła bestię dwa miesiące temu ku wielkiej radości Bryce.
„To nie milusie zwierzątko! – ostrzegła ją Jesiba. – To drogie, rzadkie stworzenie, którego zadaniem jest pomagać Lehabah w pilnowaniu książek. Nie przeszkadzaj mu w pełnieniu obowiązków!”.
Bryce jak dotąd nie przekazała zwierzchniczce, że Syrinx jest bardziej zainteresowany jedzeniem, spaniem i podstawianiem brzuszka do drapania niż pilnowaniem bezcennych tomów, bo w sumie sama mogła dojść do tego wniosku. Wystarczyłoby zadać sobie trochę trudu i obejrzeć materiał z którejkolwiek z kamer znajdujących się w bibliotece.
– Coś taka pochmurna, Lehabah? – rzuciła Danika z uśmiechem w głosie. – Coś ci w majtki wlazło?
– Nie noszę majtek – burknęła ognista zjawa. – Ani w ogóle żadnych rzeczy. Ciało zbudowane z ognia generalnie wyklucza noszenie ubrań, Daniko.
Ta parsknęła szyderczo. Bryce zastanawiała się, czy nie zejść na dół i nie odegrać roli sędziego w pojedynku na drwiny między wilkiem a ognistą zjawą, ale wtedy odezwał się telefon na jej biurku. Od razu się domyśliła, czyj głos usłyszy w słuchawce. Ruszyła po gęstym, pluszowym dywanie, w którym jej obcasy ginęły niemal całkowicie, i odebrała telefon, zanim włączyła się poczta głosowa, czym uratowała się przed pięciominutowym wykładem.
– Witaj, Jesibo.
– Przekaż, proszę, Danice Fendyr, że jeśli nadal będzie korzystać z kantorka, jakby to była jej własna szafka na ciuchy, zamienię ją w jaszczurkę – rozległ się piękny, melodyjny głos.2.
Danika pojawiła się w salonie wystawowym galerii po paru minutach. W międzyczasie Bryce wysłuchała umiarkowanie groźnej reprymendy Jesiby na temat swojej niekompetencji, otrzymała maila od marudnego klienta, który domagał się jak najszybszego przesłania dokumentacji dotyczącej starożytnej urny zakupionej w galerii, by mógł się nią pochwalić równie marudnym przyjaciołom na poniedziałkowym przyjęciu, oraz dwie wiadomości od członków watahy Daniki, którzy chcieli wiedzieć, czy ich alfa planuje kogoś zamordować w związku z uwolnieniem Briggsa. Nathalie, Trzecia Daniki, zapytała wprost: „Już jej odwaliło w sprawie Briggsa czy jeszcze panuje nad sobą?”.
Connor Holstrom, jej Drugi, nieco ostrożniej formułował myśli, gdyż zawsze istniała możliwość przecieku. Zapytał jedynie: „Rozmawiałaś już z Daniką?”.
„Tak, panuję nad tym” – odpisała Bryce.
W tej samej chwili szara wilczyca rozmiarów małego konia odepchnęła łapą żelazne drzwi do archiwum. Jej szpony zgrzytnęły na metalu.
– Aż tak bardzo nie podobają ci się te ciuchy? – spytała Bryce, podnosząc się.
W tej postaci jedynie karmelowe oczy przypominały, iż nadal była to Danika. Co więcej, tylko ich spojrzenie łagodziło poczucie zagrożenia, którym emanował wilk z każdym swoim krokiem.
– Założyłam je, nie martw się – odparła Danika. Długie kły połyskiwały w pysku, gdy mówiła. Wtem zastrzygła futrzanymi uszami, widząc wyłączony komputer i torebkę Bryce na biurku. – Wybierasz się ze mną? – spytała.
– Muszę coś wyniuchać dla Jesiby – odparła Bryce i złapała pęczek kluczy, które otwierały drzwi do różnych fragmentów jej życia. – Znowu zawraca mi głowę w sprawie Rogu Luny. Zupełnie jakbym nie próbowała go odnaleźć przez cały zeszły tydzień.
Danika zerknęła na jedną z widocznych kamer, zamontowaną za bezgłowym posągiem tańczącego fauna, pochodzącym sprzed dziesięciu tysięcy lat, i machnęła puszystym ogonem.
– Po co jej on?
Bryce wzruszyła ramionami.
– Jakoś do tej pory nie zebrałam się, by zapytać.
Danika ruszyła w stronę drzwi wejściowych, uważając, by jej długie szpony nie pozostawiły dziur w dywanie.
– Nie wydaje mi się, by chciała go zwrócić do świątyni z dobroci serca – stwierdziła.
– Mam wrażenie, że chce mieć z tego jakieś korzyści dla siebie – dodała Bryce.
Wyszły na cichą ulicę i ruszyły po prażonym popołudniowym słońcem bruku. Przecznicę dalej ciągnął się już brzeg rzeki Istros. Danika, odgradzająca Bryce od krawężnika, wydawała się murem z futra i mięśni.
Kradzież świętego Rogu Luny, która miała miejsce podczas awarii elektrowni, była najgorętszym tematem ostatnich dni. Złodzieje zakradli się do Świątyni Luny pod osłoną ciemności i wynieśli starożytny artefakt Fae, spoczywający na kolanach siedzącej na tronie bogini. Sam Archanioł Micah zaoferował sporą nagrodę za jakąkolwiek informację o miejscu ukrycia skradzionego artefaktu i obiecał, że świętokradca zostanie postawiony przed obliczem sprawiedliwości. Innymi słowy, czekało go ukrzyżowanie.
Bryce postawiła sobie za cel, by nigdy nie przechodzić w pobliżu placu w Centralnej Dzielnicy Biznesowej, gdzie najczęściej miały miejsce ukrzyżowania. Czasami, w zależności od siły wiatru i temperatury, odór krwi i gnijącego mięsa, niósł się daleko po ulicach.
Szła obok Daniki, która węszyła w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa. Bryce jako pół-Fae również była w stanie wyczuć o wiele więcej od zwykłego człowieka i w dzieciństwie zabawiała rodziców, opisując zapachy innych mieszkańców ich niewielkiego, górskiego miasteczka Nidaros, ale w porównaniu z talentem Daniki nie miała się czym pochwalić.
Węsząca naokoło Danika machała ogonem, bynajmniej nie ze szczęścia.
– Wyluzuj – powiedziała Bryce. – Przedstawisz sprawę Władcom, a ci pójdą po rozum do głowy.
Danika położyła uszy po sobie.
– Popieprzone to wszystko, B. Wszystko.
– Serio myślisz, że Władcy chcieliby wypuścić buntownika takiego jak Briggs? – Bryce zmarszczyła czoło. – Znajdą inny przepis i znowu wepchną go do pierdla – dodała, widząc, że Danika nadal na nią nie patrzy. – Anioły z Trzydziestego Trzeciego Legionu słyszą każdy jego oddech. Wystarczy, że nie spodoba im się jedno mrugnięcie Briggsa, a ten szybko pojmie, jakie piekło mogą mu zgotować. Na Hel, Gubernator może nawet posłać za nim Umbrę Mortisa.
Osobisty zabójca Micaha, słynący z rzadkiego talentu ciskania błyskawicami, był w stanie wyeliminować niemal każde zagrożenie.
– Sama dam sobie z nim radę! – Danika obnażyła lśniące kły.
– Wiem. Wszyscy o tym wiedzą.
Danika rozglądała się po ulicy. Jej wzrok omiótł plakat na ścianie przedstawiający siedem tronów – sześć zajętych przez Asteri, a ostatni pusty dla uczczenia pamięci ich zabitej siostry. Odetchnęła. Bryce wiedziała, że jej przyjaciółka zawsze będzie się zmagać z ogromną odpowiedzialnością i wielkimi oczekiwaniami. Sama prowadziła o wiele prostsze życie i była za to wdzięczna losowi. Gdy coś spieprzyła, obrywała kilkuminutową burę od Jesiby i na tym się kończyło. Gdy Danika coś spieprzyła, kończyło się nagłówkami w prasie i szumem w sieci, o co zawsze dbała Sabine.
Bryce i Sabine, matka Dani, nienawidziły się od chwili, gdy pierwszego dnia nauki na UKM alfa spojrzała z pogardą na współlokatorkę swojej jedynaczki, nieodpowiednią jej zdaniem dziewczynę półkrwi. Bryce pokochała zaś Dani w chwili, gdy ta wyciągnęła do niej rękę na powitanie i powiedziała, by nie przejmowała się jej matką. Podobno Sabine była nadąsana, bo sądziła, że współlokatorem jej córki okaże się muskularny wampir, którego będzie mogła pożerać wzrokiem.
Danika na ogół nie pozwalała, by inni, a zwłaszcza Sabine, odbierali jej pewność siebie i radość z życia, ale podczas takich dni jak ten… Bryce uniosła dłoń i pogładziła muskularny bok wilczycy, by dodać jej otuchy.
– Myślisz, że Briggs będzie próbował dopaść ciebie lub twoją watahę? – spytała, czując ucisk w żołądku. Danika nie aresztowała Briggsa w pojedynkę – terrorysta miał porachunki z nimi wszystkimi.
Danika zmarszczyła pysk.
– Nie wiem – odparła, a jej słowa poniosły się echem między nimi.
W zwykłym starciu Briggs nie miał szans z Daniką, ale przecież miał w zwyczaju podkładać bomby. Gdyby Danika dokonała już Skoku w nieśmiertelność, przypuszczalnie przeżyłaby taki zamach, ale była jedyną z Watahy Diabłów, która jeszcze tego nie zrobiła. Bryce nagle poczuła suchość w ustach.
– Uważaj na siebie – powiedziała cicho.
– Będę uważać – rzekła Danika, a w jej ciepłych oczach zatańczyły cienie.
Naraz poderwała łeb w czysto wilczym odruchu, jakby chciała się otrząsnąć z wody. Bryce wiedziała, że w ten sposób odrzuca od siebie wszystkie strachy albo przynajmniej odsuwa je na tyle, by móc działać. Szczerze zazdrościła jej tej umiejętności.
– Twój brat będzie obecny na spotkaniu. – Danika zmieniła temat.
„Przyrodni brat – pomyślała Bryce, ale nie chciało jej się poprawiać przyjaciółki. – Przyrodni brat, a do tego fiut nad fiutami. Jak każdy Fae”.
– No i? – rzuciła.
– Chciałam cię tylko ostrzec, że będę się z nim widzieć. – Oblicze wilczycy złagodniało. – Będzie chciał się dowiedzieć, co u ciebie słychać.
– Przekaż Ruhnowi, że mam ważne sprawy na głowie i niech idzie w Hel.
Danika parsknęła śmiechem.
– A gdzie tak dokładnie chciałaś przeprowadzić dochodzenie w sprawie Rogu?
– W Świątyni – westchnęła Bryce. – Szczerze, zajmuję się tą sprawą od kilku dni i niczego nie kapuję. Nie ma żadnych podejrzanych, żadnych pogłosek na Mięsnym Rynku o tym, że ktoś chciałby go sprzedać, nie ma też motywu, dla którego ktokolwiek miałby sobie zawracać głowę czymś takim. Róg jest tak sławnym artefaktem, że ten, kto go skradł, musiałby dobrze go ukryć. – Spojrzała na czyste niebo i zmarszczyła brwi. – Zastanawiam się, czy przerwa w dostawie mocy nie była jakoś powiązana z kradzieżą. Czy ktoś wyłączył miejską elektrownię, by skraść Róg w powstałym chaosie? W tym mieście jest około dwudziestu osób, które byłoby stać na coś takiego, a mniej więcej połowa dysponuje odpowiednimi środkami.
Ogon Daniki drgnął.
– Jeśli naprawdę wszyscy oni są zdolni do czegoś takiego – powiedziała – lepiej trzymaj się od nich z daleka. Wódź Jesibę za nos, udawaj, że naprawdę szukasz tego Rogu, a potem daj sobie z tym spokój. Róg zapewne i tak prędzej czy później się pojawi, a jeśli nie, to Jesiba przesunie cię do kolejnej durnej misji.
– Tak, tylko że… dobrze byłoby znaleźć ten Róg – przyznała Bryce. – Z uwagi na moją własną karierę. – Choć, na Hel, nie miała pojęcia, w jaki sposób miałoby to jej pomóc. Rok pracy w galerii jak dotąd doprowadził tylko do tego, że zaczęła czuć obrzydzenie na widok ogromnych, nieprawdopodobnych wprost pieniędzy, które bogacze wyrzucali na bezsensowne starocie.
– Tak, wiem. – Oczy Daniki zamigotały.
Bryce miała na szyi niewielki złoty wisiorek, składający się z trzech splecionych okręgów. Danika szła na patrol uzbrojona w miecz, pazury, kły i spluwy, podczas gdy noszony na co dzień pancerz Bryce składał się tylko i wyłącznie z tego – z archezjańskiego amuletu o rozmiarach paznokcia kciuka, podarowanego jej przez Jesibę w pierwszym dniu pracy.
„Pełen kombinezon ochronny w małym naszyjniku” – powiedziała zachwycona Danika, gdy Bryce pochwaliła się przed nią rozlicznymi właściwościami amuletu, który chronił noszącego go właściciela przed oddziaływaniem magicznych przedmiotów. Archezjańskie amulety nie były tanie, ale Bryce nie łudziła się. Wiedziała, że szefowa wręczyła jej amulet tylko i wyłącznie z dbałości o własne interesy. Gdyby Bryce nie posiadała czegoś takiego, mogłoby dość do niezłego zamieszania z firmą ubezpieczeniową.
– Nie zdejmuj tego czegoś. – Danika wskazała amulet ruchem głowy. – Zwłaszcza jeśli szukasz gówien takich jak Róg.
Nawet jeśli potęga Rogu już dawno wygasła, Bryce potrzebowała magicznej ochrony, tym bardziej że artefakt mogł zostać skradziony przez kogoś potężnego.
– Dobra, dobra – rzuciła tylko, choć wiedziała, że Danika ma rację.
Od chwili gdy Jesiba wręczyła jej naszyjnik, nigdy go nie zdjęła. Nawet jeśli Jesiba kiedyś wyrzuci ją na bruk, Bryce wiedziała, że dołoży starań, by zatrzymać amulet. Danika również jej to parokrotnie podpowiedziała. Nie była w stanie powstrzymać instynktu alfy, który nakazywał jej bronić bliskich za wszelką cenę. Był to jeden z powodów, dla którego Bryce ją kochała. W jej sercu wezbrały teraz miłość oraz wdzięczność.
Telefon Bryce zabzyczał i dziewczyna wyłowiła go z torebki. Danika zerknęła na ekran, by wiedzieć, kto dzwoni, po czym nastroszyła uszy i pomachała ogonem.
– Ani słowa o Briggsie – ostrzegła ją Bryce i odebrała połączenie. – Cześć, mamo!
Za moment jej ucho wypełnił czysty, wyraźny głos Ember Quinlan, choć dzieliło je trzysta mil. Bryce uśmiechnęła się szeroko, gdy usłyszała:
– Cześć, skarbie! Chciałam się jeszcze raz upewnić, czy nadal pasuje ci przyszły weekend!
– Cześć, mamo! – szczeknęła Danika do słuchawki, co wywołało śmiech Ember.
Matka Bryce od czasu ich pierwszego spotkania odgrywała rolę matki również dla Daniki. Nigdy nie urodziła drugiego dziecka i z ochotą przystała na kolejną, tym razem przybraną córkę, równie kapryśną i problematyczną jak ta pierwsza.
– Danika jest tam z tobą?
Bryce wywróciła oczami i przekazała telefon przyjaciółce, a ta między jednym krokiem a drugim w rozbłysku światła przeistoczyła się w smukłą dziewczynę. Wyrwawszy telefon Bryce i przycisnąwszy go policzkiem do ramienia, poprawiła pożyczoną od Bryce białą koszulkę i wepchnęła ją w poplamione dżinsy. Zdołała zetrzeć sporo wydzielin nocnego węszaka ze spodni i skórzanej kurki, ale T-shirt, który nosiła poprzednio, najprawdopodobniej należało spisać na straty.
– Idziemy na spacer! – powiedziała Danika do telefonu.
Dzięki spiczastym uszom Bryce słyszała doskonale odpowiedź mamy.
– Dokąd?
Ember Quinlan doprowadziła nadopiekuńczość do poziomu sztuki, a przeprowadzkę Bryce do Lunathionu poprzedziła burzliwa awantura, podczas której ich charaktery ścierały się bez końca. Ember ustąpiła dopiero po tym, jak się dowiedziała, z kim jej córka będzie dzielić pokój na pierwszym roku, a potem zaczęła pouczać Danikę, co ma robić, by Bryce nigdy nie znalazła się w niebezpieczeństwie. Na szczęście Randall, ojczym Bryce, przerwał żonie po trzydziestu minutach.
„Bryce wie, jak się bronić – przypomniał jej. – Dopilnowaliśmy tego. I Bryce będzie kontynuować treningi podczas studiów, prawda?”.
Bynajmniej ich nie zaniechała. Dopiero co kilka dni temu była na strzelnicy, gdzie przećwiczyła wszystko, czego od dziecka uczył ją Randall, którego zresztą uważała za swojego prawdziwego ojca. Wedle jego wytycznych składała pistolet, celowała i kontrolowała oddech. Na ogół uważała pistolety za brutalne, bezlitosne maszyny do zabijania i cieszyła się, że prawo Republiki ogranicza do nich dostęp, ale szybko pojęła, że w sytuacji zagrożenia może liczyć tylko na własną naturalną prędkość oraz kilka przećwiczonych ciosów. Dla człowieka posiadanie broni lub jej brak mogło stanowić o dalszym życiu lub straszliwej śmierci.
– Idziemy właśnie coś przekąsić na Starym Rynku – kłamała z wdziękiem Danika. – Mamy ochotę na koftę jagnięcą! – Nim Ember mogła pociągnąć przesłuchanie, Danika dodała: – Zaraz, B. chyba zapomniała ci powiedzieć, że w przyszły weekend jedziemy do Kalaxos! Ithan ma tam mecz sunballa i nie chcemy go przeoczyć!
Nie było to do końca kłamstwo. Ithan, młodszy brat Connora i gwiazda drużyny UKM, w istocie miał grać mecz w Kalaxos, a wataha planowała mu kibicować, ale Bryce i Danika nie były na żadnym meczu od drugiego roku, kiedy Danika sypiała z jednym z obrońców.
– Szkoda – powiedziała Ember, a Bryce, wsłuchana w ton głosu matki, niemalże widziała zmarszczkę na jej czole. – Nie mogliśmy się doczekać spotkania z wami.
Na płonącego Solasa, ta kobieta była mistrzynią wzbudzania poczucia winy. Bryce wzdrygnęła się i odebrała telefon przyjaciółce.
– My również, ale może lepiej umówmy się na następny miesiąc!
– To tyle czasu…
– Cholera, klient! Klient idzie ulicą! – skłamała Bryce. – Muszę kończyć!
– Bryce Adelaide Quinlan…
– Na razie, mamo!
– Na razie, mamo! – powtórzyła Danika, a Bryce rozłączyła się i uniosła wzrok ku niebu, ignorując latające tam anioły. Ich cienie przesuwały się po prażonej słońcem ulicy.
– Wiadomość za trzy, dwa i…
Telefon zabrzęczał. Wiadomość od Ember brzmiała:
„Gdybym nie znała cię lepiej, Bryce, pomyślałabym, że nas unikasz. Ojciec poczuje się bardzo zraniony”.
– Niezła jest. – Danika gwizdnęła cicho.
– Nie mogę pozwolić, by tu przyjechali, skoro Briggs ma się znaleźć na wolności! – jęknęła Bryce, na co uśmiech Daniki przygasł.
– Wiem. Będziemy to odsuwać, aż problem zostanie rozwiązany.
Dzięki Cthonie za Danikę, która zawsze miała plan na każdą ewentualność. Bryce wsunęła telefon do kieszeni, pozostawiając wiadomość od mamy bez odpowiedzi.
Gdy dotarły do Bramy, stojącej w samym sercu Starego Rynku, której wykonany z kwarcu łuk wydawał się przejrzysty niczym toń zamarzniętego jeziora, słońce wisiało już nad jej górną krawędzią. Światło załamujące się w kwarcu tworzyło niewielkie tęcze na ścianach okolicznych budynków. W Dniu Letniego Przesilenia, gdy słońce znajdowało się dokładnie na wysokości Bramy, tęcze pląsały po całym rynku, a było ich tyle, iż człowiek miał wrażenie, że spaceruje wewnątrz diamentu.
Wszędzie kręcili się turyści, którzy ustawili się w wijącą się po placu kolejkę. Każdy chciał zrobić sobie zdjęcie z wysokim na dwadzieścia stóp zabytkiem. W całym mieście było siedem Bram, a każda z nich została uformowana z ogromnego bloku kwarcu wyciętego w Górach Lakońskich na północy. Brama Starego Rynku czasem była nazywana Bramą Serca, gdyż znajdowała się dokładnie w centrum, podczas gdy pozostałych sześć umiejscowiono w równych od niej odległościach w innych zakątkach Lunathionu. Każda otwierała się na jedną z dróg wychodzących z otoczonego murami miasta.
– Powinni wytyczyć specjalny pas dla mieszkańców – burknęła Bryce, gdy przedzierały się przez tłum turystów i sprzedawców.
– I dawać mandaty za powolne chodzenie – dodała Danika, ale rzuciła wilczy uśmiech młodej parze, która ją rozpoznała. Młodzi najpierw rozdziawili usta, potem zaczęli robić zdjęcia.
– Ciekawe, co by pomyśleli, gdyby wiedzieli, że masz na sobie rzygowiny nocnego węszaka – mruknęła Bryce, na co Danika trąciła ją łokciem.
– Głupia małpa – skomentowała, pomachała przyjaźnie turystom i obie ruszyły naprzód.
Po drugiej stronie Bramy Serca, pośród niewielkiej armii sprzedawców jedzenia i tandetnych upominków, pojawiła się druga kolejka, tym razem złożona z chętnych, by podejść do złotej tablicy, zamocowanej po południowej stronie Bramy.
– Trzeba będzie się przebić – powiedziała Bryce, patrząc z niechęcią na tłumy przyjezdnych, czekających w bezlitosnym upale.
Danika jednakże zatrzymała się i odwróciła twarz ku Bramie oraz płycie.
– A nie chciałabyś sobie czegoś zażyczyć?
– Nie mam zamiaru stać w tej kolejce.
Zazwyczaj wykrzykiwały swoje życzenia pijanymi głosami późno w nocy, gdy zataczając się, ruszały z Białego Kruka do domu – wtedy plac był pusty.
Bryce sprawdziła godzinę na wyświetlaczu telefonu.
– A nie musisz się dostać do Comitium?
Zwieńczona pięcioma wieżami twierdza Gubernatora znajdowała się w odległości przynajmniej kwadransa marszu.
– Mam jeszcze czas – oznajmiła Danika, po czym złapała Bryce za rękę i pociągnęła ją przez tłumy w stronę prawdziwej atrakcji tego miejsca.
Jakieś cztery stopy nad ziemią ze ściany kwarcu wystawała złota tarcza z siedmioma szlachetnymi kamieniami. Każdy z nich odpowiadał jednej dzielnicy miasta, a poniżej wygrawerowano ich symbole. Szmaragd i róża odpowiadały Pięcioróżowi, opal i para skrzydeł – Centralnej Dzielnicy Biznesowej, rubin i serce – Staremu Rynkowi, szafir i dąb – Lunaborowi, ametyst i ludzka ręka – Łąkom Złotogłowiu, tygrysie oko i żmija – Mięsnemu Rynkowi, a onyks, tak czarny, że wręcz pochłaniał światło, oraz czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami – Kościelisku. Pod ułożonymi w krąg klejnotami i symbolami znajdował się niewielki, okrągły dysk z metalu, wytarty dotknięciami niezliczonych dłoni, łap, płetw i innych kończyn.
Poniżej widniał napis: „Dotykasz na własne ryzyko. Użycie wzbronione między zachodem a wschodem słońca. Za złamanie zasad grozi grzywna”.
Turyści czekający w kolejce najwidoczniej nie mieli żadnego problemu z podejmowaniem ryzyka. Dwóch rozchichotanych nastoletnich zmiennokształtnych, przypuszczalnie kociego rodzaju, sądząc po zapachu, popychało się i zachęcało nawzajem, by któryś z nich jako pierwszy dotknął dysku.
– Żałosne – powiedziała Danika.
Zanurkowała pod liną oddzielającą oczekujących i przeszła obok znudzonej strażniczki Fae na czoło kolejki. Wyciągnęła odznakę z kieszeni skórzanej kurtki i pokazała ją strażniczce, która zesztywniała, uświadomiwszy sobie, kto naruszył porządek. Nawet nie spojrzała na złoty emblemat wąskiego księżyca z nałożoną nań strzałą, tylko cofnęła się bez słowa.
– Oficjalna sprawa Sił Porządkowych – powiedziała Danika z irytująco nieporuszoną twarzą. – To zajmie tylko chwilę.
Bryce stłumiła śmiech, przez cały czas świadoma spojrzeń dziesiątek osób oczekujących w kolejce.
– Jeśli nie możecie się zdecydować, zjeżdżajcie stąd – zwróciła się Danika do dwóch nastolatków.
Ci odwrócili się ku niej i pobledli jak ściana. Danika uśmiechnęła się, pokazując niemalże wszystkie zęby, co nie należało do miłych widoków.
– Ja pierdzielę… – szepnął jeden z nich.
Bryce i tym razem nie pozwoliła sobie na uśmiech. Nabożny szacunek okazywany Danice nigdy nie słabł, głównie dlatego, że naprawdę sobie na niego zasłużyła. Każdego cholernego dnia pracowała na ów szacunek i zachwyt, pojawiające się na twarzach nieznajomych, którzy dostrzegali jej jedwabiste włosy w kolorze zboża oraz tatuaż na szyi. Równie ciężko pracowała na lęk w sercach rozmaitych mętów, który kazał im dobrze się zastanowić, zanim zadrą z nią i z Watahą Diabłów.
Wyjątkiem był Philip Briggs. Bryce posłała modlitwę ku błękitnym głębinom, aby morska bogini Ogenas wbiła nieco rozumu do głowy Briggsa i przekonała go, żeby trzymał się z dala od Daniki, jeśli kiedykolwiek rzeczywiście wyjdzie na wolność.
Chłopcy odsunęli się na bok, a po chwili zauważyli również Bryce. Zachwyt na ich twarzach zamienił się w bezczelne zainteresowanie, co Bryce skwitowała prychnięciem.
„Pomarzyć wolno każdemu” – pomyślała.
– Nasz… nasz nauczyciel historii mówił, że Bramy służyły kiedyś do komunikacji! – wyjąkał jeden z chłopaków, znów spoglądając na Danikę.
– Rety. Pewnie rwiesz panny na pęczki dzięki tak błyskotliwej wiedzy! – powiedziała Danika bez emocji, nie patrząc na żadnego z nich.
Ci, zrozumiawszy przekaz, cofnęli się do kolejki, a Bryce uśmiechnęła się i podeszła do przyjaciółki. Spojrzała na złotą tarczę.
Chłopak miał rację. Siedem Bram, z których każda leżała na linii mocy przecinającej Lunathion, powstały po to, by wieki temu straże w różnych dzielnicach miasta mogły się szybko ze sobą porozumieć. Wystarczyło położyć dłoń na dysku i odezwać się, a głos był przenoszony do innych Bram, natomiast klejnot reprezentujący Bramę, z której dochodził komunikat, rozświetlał się. Oczywiście wymagało to odrobiny magii – Brama niczym wampir wysysała nieco mocy z każdego, kto dotknął dysku, i nie dało się już jej odzyskać.
Bryce spojrzała na płytę z brązu, która znajdowała się nad jej głową. Kwarcowe Bramy były pomnikami, choć nie pamiętała, jaki konflikt upamiętniały. Wszystkie jednak nosiły płytę z takim samym napisem: „Moc zawsze będzie należeć do tych, którzy oddają swe życie miastu”.
Dziewczyna miała nieprzeparte wrażenie, że to zdanie można zrozumieć jako opozycję wobec rządów Asteri i dziwiła się, dlaczego nadal pozwalają Bramom istnieć. Po wynalezieniu telefonów Bramy jako sposób komunikacji stały się przestarzałe, ale wnet rozpoczęło się ich drugie życie – turyści oraz dzieciaki szeptali przez nie różne świństewka ze swoimi przyjaciółmi albo po prostu gromadzili się wokół nich i podziwiali piękno oraz pomysłowość starożytnej metody przekazywania informacji. Oczywiście podczas weekendów podpici durnie – a w ich gronie Bryce oraz Danika – wszczynali dzięki Bramom tyle zamieszania, że władze miasta wprowadziły ciszę nocną. Pojawił się też idiotyczny przesąd, wedle którego Bramy spełniały życzenia, a cząstka mocy, którą się im oddawało, była czymś na kształt ofiary składanej pięciu bogom. Bryce oczywiście wiedziała, że to wierutna bzdura, ale jeśli w ten sposób miałaby uśmierzyć lęk Daniki związany z konsekwencjami uwolnienia Briggsa, warto było się zabawić.
– Czego chcesz sobie zażyczyć? – zwróciła się do przyjaciółki, wpatrzonej w dysk i siedem klejnotów.
Niespodziewanie zajaśniał szmaragd Pięcioróżu i młody kobiecy głos wrzasnął:
– Cycki!
Z tyłu buchnął śmiech przypominający plusk wody na kamieniach. Bryce zachichotała, ale na obliczu Daniki nadal widniała powaga.
– Mam zbyt wiele spraw na głowie i przez to zbyt wiele życzeń – powiedziała i nim Bryce zdołała zadać pytanie, wzruszyła ramionami i rzekła: – Chcę, by drużyna Ithana wygrała dzisiejszy mecz. – Położyła dłoń na dysku.
Bryce widziała, jak ciało przyjaciółki przeszył dreszcz, po czym Danika roześmiała się cicho i cofnęła. Jej karmelowe oczy zajaśniały.
– Twoja kolej.
– Dobrze wiesz, że mam tak mało magii, że nie ma właściwie czego zabierać, ale niech będzie – stwierdziła Bryce, żeby nie dać się zakasować, nawet przez wilczycę alfa.
Od chwili gdy przestąpiła próg ich pokoju w akademiku, wszystko robiły razem. Zawsze działały we dwie i tak miało być. Planowały nawet razem dokonać Skoku – wymyśliły, że wskoczą w nieśmiertelność na tym samym oddechu w asyście Watahy Diabłów. Z technicznego punktu widzenia nie była to właściwie nieśmiertelność, bo Wanowie starzeli się i umierali, zarówno z naturalnych przyczyn, jak i z innych powodów, ale proces starzenia się po Skoku spowalniał i u niektórych ras mijały całe stulecia, nim pojawiły się pierwsze zmarszczki. Fae potrafili dożyć tysiąca lat, zmiennokształtni i wiedźmy dożywali pięciuset, a długowieczność aniołów wypadała gdzieś w połowie między nimi. Ludzie czystej krwi nie mogli wykonać Skoku, gdyż rodzili się bez magii. W porównaniu z ludźmi, którzy szybko umierali i wolno dochodzili do zdrowia, Wanowie uchodzili właściwie za nieśmiertelnych, a dzieci niektórych ras osiągały dojrzałość dopiero po ukończeniu osiemdziesięciu lat. Co więcej, większość Wanów było bardzo, ale to bardzo trudno zabić.
Bryce jednakże rzadko zastanawiała się nad tym, ile życia jej przypadnie. Nie wiedziała, czy mieszana krew zapewni jej dodatkowe sto lat, czy może tysiąc – nie miało to dla niej znaczenia, pod warunkiem że będzie miała przy sobie Danikę, od Skoku aż po koniec. Chciały wspólnie wykonać ów śmiertelnie groźny sus ku mocom dojrzałości, razem odkryć to, co czeka na nie na samym dnie ich dusz, a potem popędzić w górę, nim brak tlenu przeniesie je w stan śmierci biologicznej. Lub po prostu zabije.
Bryce przypuszczała, że odziedziczone zdolności ledwie pozwolą jej na robienie głupich sztuczek na imprezach, ale Dani miała rzekomo zagarnąć ogromne moce, dzięki którym mogłaby zakasować Sabine, miały być równie wielkie jak te, z których słynęła arystokracja Fae. Niewykluczone, że potęgą miała przewyższyć Jesiennego Króla. Jak dotąd nie zdarzało się, by zmiennokształtny władał tak wielką mocą, ale wszystkie przeprowadzone w dzieciństwie testy potwierdzały jedno – po Skoku Danika zdobędzie pełną moc i zostanie alfą, jakich nie widziano od dawien dawna po drugiej stronie morza. Ba, nie będzie tylko Pierwszą wśród Wilków Księżycowego Miasta. Miała potencjał, by zostać alfą wszystkich wilków. Na całej pieprzonej planecie.
Dani miała to wszystko głęboko w dupie. Planując przyszłość, nie uwzględniała testów z dzieciństwa. We dwie wnikliwie przestudiowały biografie wielu nieśmiertelnych, którzy żyli przez stulecia, a nawet milenia, i uznały, że idealny wiek na Skok to dwadzieścia siedem lat. Zanim doczekają się zmarszczek czy siwych włosów.
Każdemu, kto był ciekaw, dlaczego wybrały ten wiek, mówiły: „Na co nam nieśmiertelność, skoro będziemy miały obwisłe cycki?”.
„Próżne, nadęte zdziry!” – syknęła Furia, gdy opowiedziały o tym po raz pierwszy.
Furia, która dokonała Skoku w wieku dwudziestu jeden lat, nie wybrała tego momentu sama. Być może zdarzyło się to przez przypadek, być może została do tego zmuszona – Dani i Bryce nie miały pewności. Zresztą jej nauka na UKM była tylko przykrywką. Przez większość czasu Furia zajmowała się różnymi naprawdę porąbanymi rzeczami za obrzydliwie wysokie honoraria w różnych częściach Pangery, o czym nigdy nie wspominała ani słowem.
Dani miała ją za zabójczynię. Nawet słodka Juniper, czwarta z ich paczki, uważała, że Furia jest przypuszczalnie najemniczką. To, czy bywała zatrudniana przez Asteri i ich marionetkowy Senat Imperialny, pozostawało kwestią sporną. Żadna z nich jednak za bardzo się tym nie przejmowała, tym bardziej że Furia zawsze stała po ich stronie, gdy tego potrzebowały. A także wtedy, gdy takiej konieczności nie było.
Dłoń Bryce zawisła nad dyskiem. Dziewczyna czuła na sobie chłodne spojrzenie Daniki.
– Dalej, B., nie bądź ofiarą!
Bryce westchnęła i położyła dłoń na dysku.
– Chciałabym, by Danika zrobiła sobie manicure, bo jej paznokcie to obraz nędzy i rozpaczy.
Przeszyła ją błyskawica i poczuła ssanie w żołądku, ale Danika już odciągała ją ze śmiechem.
– Ty pieprzona zdziro!
Bryce zarzuciła rękę na ramiona przyjaciółki.
– Zasłużyłaś sobie!
Danika podziękowała strażniczce Fae, która stała na baczność, szeroko uśmiechnięta, i zignorowała wciąż robiących zdjęcia turystów. Nie rozmawiały do chwili, gdy dotarły na północny skraj placu, gdzie miały się rozdzielić. Droga Daniki wypadała ku wieżowcom CDB, między którymi uwijały się roje aniołów – tam bowiem znajdował się rozległy kompleks Comitium. Bryce zamierzała odwiedzić Świątynię Luny, leżącą trzy ulice dalej.
Danika wskazała ruchem podbródka w stronę ulic, skąd przyszły.
– Zobaczymy się w domu, tak? – spytała.
– Uważaj na siebie. – Bryce wypuściła powietrze, próbując zignorować narastający niepokój.
– Zazwyczaj wiem, jak o siebie zadbać, B. – powiedziała Danika, ale w jej oczach błysnęły miłość i wdzięczność, co niemal zmiażdżyło Bryce serce. Danika cieszyła się, że ktoś o nią dba.
Sabine była zwykłą zdzirą, która nigdy nawet nie zająknęła się, kto mógł być ojcem Daniki. Dziewczyna dorastała więc całkowicie sama, jeśli nie liczyć dziadka, który był zbyt stary i zamknięty w sobie, by uwolnić wnuczkę od okrucieństwa matki.
Bryce spojrzała w stronę CDB.
– Powodzenia. Uważaj, by nie wkurzyć zbyt wielu ludzi.
– Tego ci obiecać nie mogę – rzekła Danika z uśmiechem, który nie dotarł do jej oczu.