Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Kto by nie chciał mieć psa? - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
28 października 2025
3059 pkt
punktów Virtualo

Kto by nie chciał mieć psa? - ebook

„Henryk Ósmy Mydłkiewicz od zawsze chciał miec psa. Problem w tym, że żaden pies nie chciał mieć Henryka”.

Henryk Ósmy Mydłkiewicz ma wszystkiego w brud. Nie ma jednak sznaucerka, a bardzo chciałby go mieć. Jego tata zgadza się na psa, lecz stawia warunek: musi to być zwierzak ze schroniska. I tak Henryk poznaje pomocną suczkę Kulke – i Opryszka – jamnika z przeszłością. Ale czy znajduje sznaucerka?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Dzieci 6-12
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-694-7
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I… Z KTÓREGO CO PRAWDA NIE DOWIADUJEMY SIĘ JESZCZE NICZEGO O PSACH, ALE POZNAJEMY W NIM HENRYKA ÓSMEGO MYDŁKIEWICZA, KTÓRY OD ZAWSZE MIEĆ CHCIAŁ PSA

Henryk Ósmy Mydłkiewicz od zawsze chciał mieć psa. Problem w tym, że żaden pies nie chciał mieć Henryka. Ale od początku.

Henryk Ósmy Mydłkiewicz był potomkiem słynnego rodu Mydłkiewiczów, zajmującego się produkcją mydła, i to już od roku tysiąc osiemset któregoś tam czwartego.

Był synem Henryka Siódmego Mydłkiewicza, obecnego właściciela Mydlarni Mydłkiewiczów, oraz wnukiem Henryka Szóstego Mydłkiewicza (byłego właściciela Mydlarni Mydłkiewiczów), a także prawnukiem Henryka Piątego Mydłkiewicza i praprawnukiem Henryka Czwartego Mydłkiewicza, i – co za tym idzie – prapraprawnukiem Henryka Trzeciego Mydłkiewicza (o którym niewiele się mówiło w myśl zasady, że jeśli się nie ma nic miłego do powiedzenia, to lepiej się nie odzywać), jak również praprapraprawnukiem Henryka Drugiego Mydłkiewicza (o którym dla odmiany mówiło się sporo, ale my nie będziemy mówić, bo to opowieść nie o nim, lecz o Henryku Ósmym) i wreszcie prapraprapraprawnukiem Henryka Pierwszego Mydłkiewicza, o którym wspomnieć musimy, albowiem to właśnie on był założycielem słynnej Mydlarni Mydłkiewiczów, będącej jeszcze wtedy nie-tak-słynną Mydlarnią Mydłkiewiczów, produkującą mydło lawendowe i zwykłe. To tyle na temat historii.

Powróćmy więc do Henryka. Ósmego. Mydłkiewicza. Jak już mówiłam: Henryk Ósmy Mydłkiewicz od zawsze chciał mieć psa. Niestety żaden pies nie chciał mieć Henryka.

Ojciec Henryka Ósmego, Henryk Siódmy, zgodził się na psa, albowiem zgadzał się na wszystko, czego zapragnął jego syn. Podobno starał się w ten sposób wynagrodzić mu swą nieobecność, której było sporo, bo wciąż przesiadywał w fabryce na bardzo ważnych spotkaniach, a kiedy już zdarzyło mu się być w domu, to też jakby go nie było, bo siedział zamknięty w gabinecie i tam przygotowywał się do kolejnych bardzo ważnych spotkań, po których następowały kolejne bardzo ważne spotkania – zazwyczaj w sprawie nadchodzących (bardzo ważnych) spotkań.

Henryk Ósmy mógł więc robić, co tylko chciał, kupować, co tylko chciał, i bawić się, w co tylko chciał. A możliwości miał sporo, bo miał olbrzymi pokój pełen zabawek i gier. Właściwie to miał osiem pokojów – tylko dla siebie. Wiem, że niełatwo to sobie wyobrazić, bo większość z nas ma tylko jeden pokój, albo i pół, bo musi go dzielić z rodzeństwem, ale Henryk miał osiem: sypialnię, bawialnię, ubieralnię, drugą bawialnię (bo w pierwszej nie mieściły się już wszystkie zabawki), czytelnię (z której rzadko korzystał), pokój gier, trzecią bawialnię (bo w drugiej też nie mieściły się już zabawki) i mały salonik do przyjmowania gości, z którego nie korzystał w ogóle, bo nikt do niego nie przychodził (rozważano więc przerobienie saloniku na czwartą bawialnię, bo w trzeciej nie mieściły się już wszystkie zabawki, a przecież Henryk Ósmy miał zamiar mieć ich jeszcze całkiem sporo). Jak nietrudno się domyślić, Henryk Ósmy nie miał przyjaciół, bo było to jedyne, czego jego ojciec, Henryk Siódmy, nie mógł mu kupić za pieniądze, których miał tak dużo, że wystarczyłoby na wszystkich przyjaciół świata, gdyby tylko byli na sprzedaż. Ale nie byli. Więc na pytanie Henryka Ósmego:

– Czy mogę mieć psa?

Henryk Siódmy odpowiedział:

– Ależ oczywiście.

I to z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego że podobno pies to najlepszy przyjaciel człowieka, więc tata Henryka pomyślał sobie, że Henryk jednak będzie miał przyjaciela. A po drugie (jak zwykle), chciał mu wynagrodzić to, że ma dla niego mało czasu, a teraz obawiał się, że będzie go miał jeszcze mniej, bo na horyzoncie (tuż za fabryką) pojawił się pewien problem. Otóż w jednej ze strasznie ważnych branżowych gazet, w których często pisano o Mydlarni Mydłkiewiczów, ukazał się bardzo niepochlebny artykuł na temat „przestarzałego systemu oczyszczania ścieków” (czy czegoś w tym rodzaju), przez który mydlarnia została uznana za „nieprzyjazną środowisku”. Nikogo nie zdziwił specjalnie ten zarzut, albowiem rodzina Mydłkiewiczów z natury nie była przyjazna, i to nikomu, nie tylko środowisku. Ale Ojciec Henryka Ósmego, Henryk Siódmy, bardzo się przejął. Nie środowiskiem, rzecz jasna, lecz faktem, że po takim oskarżeniu (którego słuszności nie podważał) sprzedaż jego mydła może spaść o połowę! A wtedy jego zarobki również spadłyby o połowę i stać by go było tylko na połowę domów i samochodów, które miał, a głupio byłoby jeździć po mieście połową limuzyny.

Należało jak najszybciej coś z tym zrobić. Najłatwiej byłoby, rzecz jasna, unowocześnić oczyszczalnię ścieków (czy coś w tym rodzaju), ale to by go sporo kosztowało, a Henryk Siódmy bardzo nie lubił rozstawać się ze swymi pieniędzmi.

Postanowił – za radą specjalnie zatrudnionego Doradcy do spraw Wizerunku – ocieplić swój wizerunek tak, żeby ludzie zaczęli kupować jego mydło z czystej (jak na środki czystości przystało) sympatii. W tym celu wynajęto Fotografa. Miał on zrobić rodzinie (czyli jemu i Henrykowi Ósmemu, bo mamy Henryk już nie miał, ale to temat na całkiem inną opowieść) zdjęcia, na których będzie ona wzbudzać sympatię. Ojca i syna ubrano w ciepłe wełniane swetry (bo w końcu nic tak nie ociepla jak ciepły sweter) i ustawiono na tle kominka (również ciepłego, bo napalono w nim, pomimo że było lato). Zaproszono też Redaktora z gazety, który miał przeprowadzić z nimi wywiad, przedstawiając ich jako przyjazną (nie tylko środowisku, ale i wszystkim wokół) dwuosobową (czyli skromną) rodzinę.

O ile z wywiadem nie było większego problemu (bo Henryk Siódmy bardzo lubił mówić: szczególnie o sobie i o swojej fabryce), o tyle ze zdjęciami nie poszło już tak łatwo, bo trudno jest zrobić budzące sympatię zdjęcie komuś, kto owej sympatii nie budzi, nawet jeżeli wynajmie się najlepszego fotografa w mieście.

Uśmiech proszę!

– Uśmiech proszę! – powiedział Fotograf po raz dziesiąty, na co wszyscy (czyli Henryk Siódmy i Henryk Ósmy) uśmiechnęli się po raz dziewiąty (za pierwszym razem się nie udało), ale niestety niewiele to pomogło, bo jeśli się człowiek na co dzień nie uśmiecha, to potem, gdy chce się uśmiechnąć, wygląda, jakby się skrzywił, bo coś mu się nie spodobało.

– Nic z tego nie będzie – westchnął Doradca do spraw Wizerunku i ogłosił pół godziny przerwy, co nie spodobało się Henrykowi Ósmemu, bo obiecano mu, że sesja nie potrwa zbyt długo i że za pół godziny będzie już wolny i będzie mógł robić, co chce. A tak się akurat składało, że tego dnia dokładnie wiedział, co chce robić, a mianowicie pojechać po psa. Sznaucerka! Miał już nawet upatrzoną hodowlę, w której co prawda wszystkie szczeniaki były od dawna zamówione, ale na wieść o kwocie, jaką jego ojciec, Henryk Siódmy, gotów był zapłacić, jeden sznaucerek stał się nagle dostępny.

Tak czy inaczej, Henryk wyraził swoje niezadowolenie z powodu przedłużającej się sesji zdjęciowej, po czym oznajmił, że najwyżej go sobie wkleją, bo on jedzie po psa.

Wzmianka o psie zaciekawiła Doradcę do spraw Wizerunku.

– Po psa? – Ożywił się. – To cudownie! Ludzie kochają psy! I kochają tych, którzy mają psy, a już najbardziej tych, którzy adoptują psy ze schroniska!

Nastała krępująca cisza.

– Ale ja nie chcę psa ze schroniska. – Henryk Ósmy się skrzywił (i wyglądał przy tym dokładnie tak jak wtedy, gdy próbował się uśmiechnąć do zdjęcia).

– Chcę psa z hodowli. Rasowego i drogiego. Sznaucera! I właśnie po niego jadę.

– Ojej, to niedobrze… – Doradca do spraw Wizerunku pokręcił głową i odwróciwszy się do ojca Henryka, Henryka Siódmego, dokończył: – Bo nic tak nie ociepla wizerunku jak piesek ze schroniska.

Jako że rodzina Mydłkiewiczów potrzebowała ocieplenia (bardziej niż rasowego sznaucerka), Henryk Siódmy zmuszony był podjąć niełatwą decyzję:

– Bierzemy psa ze schroniska.

Powiedzieć, że Henryk Ósmy nie był zadowolony, to za mało. Henryk był oburzony. Ale na nic zdały się prośby, groźby i szantaże (a także humory, pretensje i tupanie nogami). Henryk Siódmy pozostał nieugięty: pies ze schroniska albo żaden.

Henryk Ósmy fuknął coś pod nosem (nie bardzo wiadomo co, bo jak się coś fuka pod nosem, to nie przykłada się zbyt dużej wagi do starannej wymowy) i obraziwszy się śmiertelnie, pobiegł do jednego ze swoich pokoi. A konkretnie do sypialni – co prawda trzecia bawialnia była bliżej, ale w sypialni można się teatralnie rzucić na łóżko (z baldachimem), a w trzeciej bawialni nie. Rzuciwszy się teatralnie na łóżko (aż szkoda, że nikt nie widział), wykrzyczał kilka niewyraźnych zdań (trudno jest krzyczeć wyraźnie, gdy się ma głowę wciśniętą w poduszkę) i kilka razy uderzył pięściami w kołdrę. Poleżał tak przez chwilę, spodziewając się, że może ktoś (czyli jego tata, Henryk Siódmy) wejdzie do sypialni, zobaczy go w tak teatralnej pozie i tak się przejmie, że zmieni zdanie (w kwestii sznaucera). Nikt jednak nie wszedł do sypialni ani nikt nie zobaczył jego teatralnej pozy (a szkoda, bo to świetna poza), więc w końcu się znudził tym teatralnym leżeniem, obrócił na bok i zasnął.

Nie miał pojęcia, że za drzwiami stoi jego tata, Henryk Siódmy, który przyszedł porozmawiać z synem i może nawet przejąć się teatralną pozą. Tyle że nie bardzo wiedział jak. Nigdy nie był najmocniejszy w rozmowach: chyba że na temat mydła. O mydle mógłby mówić godzinami. Czuł jednak, że w tym przypadku wykład na temat wdrażania najnowocześniejszych metod aromatyzowania mydła nie odniósłby zamierzonego skutku. Westchnął więc tylko i poszedł do swojego gabinetu.

Kolację zjedli w milczeniu – nie tylko dlatego, że Henryk Ósmy był nadąsany. Tak się składało, że kolację zawsze jadali w milczeniu. W domu Mydłkiewiczów nie rozmawiało się przy jedzeniu: głównie z tego powodu, że Henryk siedział na jednym końcu strasznie długiego stołu, a jego tata na drugim końcu strasznie długiego stołu, przez co i tak żaden z nich nie słyszałby, co mówi ten drugi. I trochę dlatego, że nie bardzo wiedzieli, o czym mieliby rozmawiać. Tata Henryka, Henryk Siódmy, przeglądał gazetę, a Henryk Ósmy grzebał w jedzeniu, układając obrazy z zielonego groszku (zwykle kosmitę albo żabę, rzadziej krokodyla). Dziś jednak nie miał głowy ani do kosmity, ani do żaby, ani już tym bardziej do krokodyla. Dziś Henryk Ósmy był naburmuszony – czego niestety nie widział jego tata, Henryk Siódmy, bo nie dość, że siedział daleko (na drugim końcu strasznie długiego stołu), to jeszcze syna zasłaniał mu świecznik. Wobec powyższego Henryk Ósmy postanowił westchnąć ciężko i zobaczyć, czy to zadziała. Ale nie zadziałało, bo Henryk Siódmy siedział zbyt daleko, żeby to usłyszeć. Henryk Ósmy zapytał więc, czy może wstać od stołu (dwa razy, bo za pierwszym razem tata nie usłyszał). Henryk Siódmy zgodził się (za drugim razem), więc Henryk Ósmy znów westchnął ciężko, po czym wstał od stołu (wzdychając jeszcze ciężej), a gdy przechodził obok Henryka Siódmego (pomimo że wcale nie miał po drodze i musiał okrążyć stół), westchnął najciężej, jak tylko ktokolwiek kiedykolwiek westchnął.

Henryk Siódmy nawet nie podniósł głowy znad gazety.

– Pies ze schroniska albo żaden – powiedział. – Decyzja należy do ciebie.

Henryk Ósmy długo nie mógł zasnąć. Śnił mu się pies ze schroniska i trzeba przyznać, że nie wyglądał dobrze. Miał wielkie uszy i był strasznie rozczochrany. A przy tym zupełnie nie miał manier! I nie znał żadnych sztuczek. Potem przyszła jakaś pani i powiedziała, że trzeba go wykąpać (psa, nie Henryka), i wzięła go do wielkiej psiej miski, i namydliła tak (rzecz jasna mydłem z fabryki Mydłkiewiczów), że już w ogóle nie było go widać, a gdy mydliny opadły, okazało się, że wygląda jak sznaucerek! Decyzja zapadła: Henryk Ósmy zgodzi się na psa ze schroniska, jeżeli znajdzie sznaucerka. W końcu do schroniska trafiają różne psy: czemu więc nie miałby tam trafić sznaucerek?

Śniadanie zjedzono w pędzie, bo wszyscy bardzo się spieszyli: ojciec Henryka Ósmego, Henryk Siódmy, do pracy, a Henryk Ósmy do schroniska. Po chwili byli już w limuzynie, którą najpierw odwieźli Henryka Siódmego do fabryki, a potem już można było ruszać do schroniska.

– Do którego schroniska? – zapytał Szofer. – Bo naliczyłem sześć.

– Do tego, w którym mają sznaucera – odparł Henryk Ósmy.

Nie była to jednak odpowiedź, jakiej się Szofer spodziewał.

– A zatem zaczniemy od najbliższego – zaproponował i pojechali.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij