Kto by pomyślał - ebook
Kto by pomyślał - ebook
Tęskniła do bycia zaopiekowaną. Rzadko zdarzały się jej chwile słabości, lecz czasem przychodził taki moment, że chciała poczuć się małą, bezbronną kobietką, którą ktoś się zajmie i zaopiekuje. Przez chwilę, przez pół dnia…
Karolina po czterech latach małżeństwa wreszcie rozwiodła się z przemocowym mężem. Pomimo że jej najbliższa przyjaciółka namawia ją do nawiązywania nowych kontaktów, ona nie ma ochoty spotykać się z mężczyznami. Jest szczęśliwa, żyje spokojnie, zmieniła pracę, więc znajduje czas na ukochane przejażdżki rowerowe wzdłuż plaży. Pewnego poranka wszystko się zmienia, gdy podczas jednej z nich taranuje ją rozpędzony mężczyzna i kobieta ląduje w szpitalu. Oburzona dzwoni na policję i ze zdziwieniem dowiaduje się, że sprawcą wypadku był… policjant. Karolina jeszcze nie wie, że właśnie rozpoczął się nowy rozdział jej życia.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67639-84-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nabrała powietrza w płuca. Nie poczuła zimowej zgnilizny, tylko świeży zapach morza i wydm. Ścieżką rowerową przemykali nieliczni rowerzyści, po deptaku czasami przeszły staruszki z kijkami. Poza tym cisza i spokój. Żadnych turystów, wszystkie budki z goframi i lodami pozamykane.
Kto, no kto tak jak ja zaczyna dzień? – pomyślała. Kto o tej porze może się wybrać do Jelitkowa po świeże ryby? Pojechać rowerem do przystani w Sopocie? Do niedawna sama nie mogła, uwiązana w korporacyjnym kołowrotku. Ale ostatnio wszystko się zmieniło. Karolina nie była jeszcze do końca pewna, czy na lepsze, no ale zmiana – jak na jej dotychczasowe monotonne i przewidywalne w swym trakcie życie – była znacząca. Po pierwsze się rozwiodła. Pogoniła swoją pierwszą miłość, jeszcze z czasów studiów. Po drugie zmieniła pracę. Wydawnictwo tak jej dało w kość, że postanowiła poszukać czegoś innego. I znalazła. Za mniejsze pieniądze, ale za to w krótszym wymiarze czasu pracy. Miała po prostu ranki dla siebie. I to był prawdziwy komfort życia, przynajmniej dla niej.
Minęła właśnie ostatnie chałupy rybackie, już widać było tłumek amatorów świeżych ryb, gdy nagle kątem oka zobaczyła kogoś po prawej stronie. Chciała wyhamować, ale było za późno, ktoś z impetem wpadł na jej rower i przewrócił się razem z nią.
– Przepraszam… – rzucił tylko. Błyskawicznie wstał i zniknął w małej uliczce między domkami.
To były ułamki sekund. Karolina wrzasnęła, wściekła, ale z tego wszystkiego zdołała tylko zapamiętać, że napastnik był młody i niestety przystojny.
Z tłumku oczekujących na rybę podbiegło natychmiast dwóch starszych panów.
– Nic pani nie jest? No co za drań! – krzyknął zażywny pan i pomógł jej się pozbierać.
Drugi podniósł rower, a młoda kobieta, która także zaciekawiona podeszła, spytała:
– I co, dzwonimy na policję? Cała pani jest? Może na pogotowie zadzwonić?
Karolina stanęła na chwiejnych nogach. Właściwie poza kilkoma obtarciami i stłuczonym kolanem nic jej nie było. Ale się wystraszyła. Brutalny i zupełnie niespodziewany atak wytrącił ją z równowagi.
– Nic mi nie jest, naprawdę. – Próbowała uśmiechnąć się do młodej kobiety, ale nagle poczuła w uszach narastający szum, załopotało jej coś przed oczami i zemdlała.
*
Ocknęła się już w karetce, ale tylko na chwilę. Coś jej chyba podali, potem chyba też coś mówili, jednak głosy ratowników słyszała jak przez mgłę. Znowu zaszumiało jej w uszach i znowu odpłynęła.
Na dobre odzyskała świadomość na OIOM-ie. Poczuła silne pragnienie i spróbowała kogoś zawołać. Wydała z siebie tylko szept, w końcu jęknęła i szarpnęła za jakiś przewód.
Po chwili pojawiła się pielęgniarka.
– O, budzimy się, budzimy! – zawołała.
– Pić… – zdołała wyszeptać Karolina, bo na nic innego nie starczyło jej siły. Nie pamiętała, skąd się tu wzięła ani co się stało. Czuła tylko olbrzymie pragnienie.
– Już, kochana, zaraz dam ci pić. – Pielęgniarka podsunęła jej poidełko ze słomką i Karolina jakimś nadludzkim wysiłkiem zassała spory łyk wody, potem drugi i kolejny. Opadła potem bez sił, ale nie straciła przytomności.
– No jak tam, kochana, jak się czujemy? Jak mamy na imię? – Pielęgniarka usiłowała skłonić Karolinę do kontaktu.
– Ja… mam na imię Karolina…. Co się stało? – zapytała, bezradnie rozglądając się po naszpikowanej aparaturą sali.
– O, ja tu widzę, że wracamy do żywych, co? Przypomniała sobie, co się stało? No, z wypadku przywieźli. Pamięta wypadek?
– Wypadek…? – Karolina spojrzała na nią przerażonym wzrokiem. Nic nie pamiętała. No kompletnie nic.
– Aaa, spokojnie. Z czasem się wszystko przypomni. A teraz nie trzeba się przemęczać. Śpij, dziecko.
Karolinie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Nie wiedzieć kiedy… zasnęła.
Potem było już tylko lepiej. Po przebudzeniu odłączono ją od aparatury, a lekarz pozwolił na przeniesienie jej na zwykłą salę chorych, na której wylądowała wśród kilku staruszek. Czuła się coraz lepiej, krok po kroku przypominała sobie nawet całe zdarzenie. Podejrzenie wstrząśnienia mózgu wymagało jeszcze kilku dni obserwacji w szpitalu, więc chcąc nie chcąc musiała tu jeszcze trochę pobyć. Brat przyjeżdżał do niej codziennie rano przed pracą, przywoził owoce i czyste ubrania. Rodziców oboje postanowili trzymać z dala od szpitala, więc Karolina dzwoniła do nich codziennie, żeby zdać raport zdrowotny i trochę ich uspokoić. Powoli dochodziła do siebie.
Czwartego dnia wydarzyło się coś dziwnego. Poszła pod prysznic, a gdy wróciła, wszystkie trzy staruszki z jej pokoju bacznie się w nią wpatrywały i wymieniały między sobą znaczące uśmiechy, ale tak jakoś półgębkiem.
– Pani Karolu, narzeczony był, kwiaty zostawił, widzi pani – zaczęła pani Jadzia, osiemdziesięcioośmiolatka po zawale.
– Narzeczony? – zapytała zdumiona Karolina. – Ja nie mam narzeczonego, pani Jadziu. Rozwiedziona jestem i samotna – zaśmiała się trochę zakłopotana.
– No ale pani Karolko, kwiaty przynosi, to kto jak nie narzeczony? – wtrąciła się pani Władzia z kamicą nerkową.
– Kwiaty? – Karolina podeszła do swojej szafki nocnej, na której rzeczywiście stał wielki bukiet bladoróżowych róż. – To dla mnie ktoś przyniósł? Naprawdę? – Powiodła zdumionym wzrokiem po starszych paniach.
– A jakże, dla pani. Taki przystojny pan, grzeczny. Dzień dobry powiedział, spytał, czy to pani szafka i czy może zostawić kwiaty. Ukłonił się i tyleśmy go widziały. Może to jakiś kolega z pracy?
Karolina już miała odpowiedzieć, że nie podejrzewa żadnego kolegi z pracy o taką troskę, ale ugryzła się w język i wyjęła kopertę ciasno wetkniętą w bukiet. Wewnątrz był mały liścik, a w nim tylko jedno słowo: Przepraszam. Bez podpisu.
*
Po kilku dniach badań i obserwacji lekarz wreszcie pozwolił na wypis ze szpitala. Karolina czuła się całkiem dobrze, więc postanowiła, że nie będzie zawracać głowy swojemu bratu i prosić go, żeby ją odebrał i zawiózł do domu, tylko wezwie taksówkę. W końcu ze szpitala na Zaspie do jej mieszkania w Dolnym Wrzeszczu było raptem kilka minut samochodem. Szybko się spakowała, pożegnała z trzema staruszkami z pokoju, poszła odebrać wypis i wreszcie wolna zjechała windą na parter. Przeszła przez szpitalny hol i skierowała się do wyjścia. Taksówkę zamówiła już dobre dziesięć minut wcześniej, więc nie zdziwiło ją, gdy w holu podszedł do niej jakiś mężczyzna i zapytał:
– Pani Karolina?
– Zgadza się. To gdzie pan stanął? Blisko wyjścia? Mogę pana prosić o zabranie mojej torby? Nie czuję się jeszcze na siłach…
Mężczyzna rzucił jej badawcze spojrzenie, ale od razu chwycił torbę i podał Karolinie swoje ramię. Nie zdziwiło jej to, w końcu gdy zamawiała taksówkę, poprosiła panią rejestratorkę, żeby taksówkarz pomógł jej zapakować się do samochodu, a potem wnieść torbę na drugie piętro.
Samochód stał tuż przy wylocie parkingu, trochę daleko, no ale trudno. Karolina chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. Już miała wsiadać, gdy coś ją tknęło.
– Ale zaraz, pan na pewno do mnie? Zamawiałam taksówkę z Komfort Taxi, a widzę, że pan nie ma oznakowanego samochodu. Pan pewnie jest z Ubera i po kogoś innego przyjechał? – zapytała przytomnie.
W tym momencie kierowca spojrzał na nią zakłopotanym wzrokiem i odparł:
– Po panią przyjechałem, pani Karolino. Nie jestem taksówkarzem. Chciałem panią tylko odwieźć do domu. Ja, ja… – zawahał się, ale dokończył – ja panią popchnąłem wtedy przy plaży. To przeze mnie wylądowała pani w szpitalu. Bardzo, bardzo panią przepraszam… – Popatrzył na nią przepraszającym wzrokiem lekko zbitego psa.
Karolina poczuła napływającą falę wściekłości. To był ten drań i cham, który na nią wpadł i zostawił na miejscu wypadku bez udzielenia żadnej pomocy!
– Jak pan śmie się do mnie zbliżać? Nie chcę pana znać! Zaraz zadzwonię na policję! – wrzasnęła zdenerwowana. Wyciągnęła komórkę z kieszeni i pospiesznie wystukała sto dwanaście.
Mężczyzna spokojnie dotknął ręką jej dłoni, lekko ścisnął i powiedział:
– Ja jestem z policji. Jeśli chce pani na mnie złożyć doniesienie, to nie ma problemu. Jedźmy na komendę.
I nadal trzymając jej rękę w swojej, stał tak, trochę bezradny, trochę zakłopotany.
Karolinie zabrakło tchu, tak była wściekła, ale z drugiej strony już sama nie wiedziała, co ma robić przy takim obrocie sprawy.
– Pan naprawdę z policji? – spytała z niedowierzaniem.
Nieznajomy sięgnął do kieszeni i wyjął legitymację z odznaką.
– Proszę, niech się pani upewni. Ja nie mam nic do ukrycia – powiedział spokojnie.
Karolina zerknęła. Policjant nazywał się Łukasz Frączek, miał trzydzieści pięć lat i stopień komisarza policji.
Złość powoli jej mijała, choć trudno było jej po tym wszystkim dojść do siebie.
– A co pan tam robił, panie komisarzu, takiego niecierpiącego zwłoki, że aż pan mnie wywrócił i nawet się nie zatrzymał? – zapytała ostro.
Komisarz spojrzał na nią badawczo, jakby nie był pewien, czy można Karolinę wtajemniczać w sprawy służbowe, ale jej drwiący ton sprawił, że rzucił szybko:
– Goniłem przestępcę. Przebiegł ścieżkę rowerową chwilę przed panią. Może go pani nawet zauważyła?
– Niewiele pamiętam z tego dnia. Pana zobaczyłam kątem oka w ostatniej chwili, ale było już za późno. A czemu przed panem uciekał?
– No wie pani, tak to już w naszym fachu bywa, bawimy się w policjantów i złodziei, policjanci zawsze w pogoni – zaśmiał się komisarz. – Nie mogę pani wtajemniczać w takie sprawy. Ale chętnie panią podwiozę do domu. No chyba że jednak jedziemy na komendę? – zapytał z lekko wyczuwalnym napięciem.
Karolinie przeszła cała wściekłość. Komisarz był szczery, nikogo nie zgrywał, widać było, że jest mu przykro z powodu całego zajścia.
– Dziękuję. Na komendę raczej nie. Za podwiezienie do domu też podziękuję. Wezwałam przecież taksówkę, gdzieś tu pewnie jest… – Rozejrzała się po szpitalnym parkingu i wreszcie dostrzegła Komfort Taxi tuż przy schodach szpitala.
– A jak się pani właściwie czuje? Bałem się, że naprawdę coś poważnego się pani stało, w szpitalu mówili, że jest podejrzenie wstrząśnienia mózgu.
– Pytał pan o mnie w szpitalu? – Zaskoczona Karolina spojrzała na niego w popłochu.
– No tak, mam wyrzuty sumienia z powodu tego wypadku – odparł szczerze.
Karolinę nagle oświeciło.
– Te kwiaty to od pana? I karteczka z przeprosinami? – zapytała, świdrując wzrokiem komisarza Frączka.
Spojrzał na nią nieśmiało i kiwnął głową.
– Wie pan, pewnie słusznie ma pan te wyrzuty sumienia, ale w sumie nic mi nie jest. Jestem nieco poobijana, trochę się wtedy wystraszyłam i tyle. Teraz, gdy wiem, że to nie jakiś bandyta na mnie wpadł, tylko policjant, trochę mi lżej. Noga boli tak samo, ale jednak dobrze wiedzieć, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, że pan po prostu wykonywał swoje zadanie. – Karolina po raz pierwszy uśmiechnęła się do komisarza. – W takim razie życzę złapania tego, którego pan tak gonił, i do widzenia. – Wyciągnęła do niego rękę, a komisarz trochę dłużej przytrzymał ją w swojej dłoni.
– Nie gniewa się pani na mnie? – zapytał.
– Nie, już nie. – Karolina poczuła przyjemne ciepło płynące od komisarza.
– Czy to będzie straszna bezczelność, jeśli panią zaproszę na spacer nad morze któregoś dnia, jak już się pani lepiej poczuje? – Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
Karolina była zaskoczona. Już dawno powinna się pożegnać i wsiąść do czekającej taksówki, a tymczasem stała jak zamurowana, trzymając komisarza za rękę i nie bardzo wiedząc, co zrobić i co powiedzieć. Przed chwilą gotowa była skoczyć na niego z pięściami, a teraz najchętniej stałaby tak i stała bez końca, wpatrując się w jego jasnobłękitne oczy pełne dziwnej czułości. W końcu delikatnie zabrała rękę, uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Pan pewnie ma mój numer, prawda? Wolę nie wiedzieć skąd.
– No tak, mam – przyznał cicho komisarz.
– To proszę do mnie zadzwonić, może się umówimy na spacer. Najchętniej w weekend, ale rano, wtedy jeszcze jest mało ludzi na plaży, cisza i spokój. Chyba że pan ciągle na służbie?
– Zobaczymy. Postaram się. Zadzwonię do pani.
– W takim razie do zobaczenia.
Karolina skinęła głową i podeszła do taksówki.
Komisarz długo za nią patrzył. Potem obrócił się na pięcie, wsiadł do samochodu i odjechał.
*
Niedługo przed wypadkiem Karola ostatecznie rozwiodła się z mężem. Po czterech latach małżeństwa, z początku dobrego, namiętnego, z dobrym seksem i wzajemnym porozumieniem, z czasem coraz gorszego, z powtarzającymi się atakami agresji, przemocą i biciem. Tak, wyszła za przemocowca. O czym oczywiście z początku nic nie wiedziała. Był czuły i zaborczy, owszem, ale zakochany. Dopiero po trzech latach małżeństwa uderzył po raz pierwszy. Przepraszał, rzecz jasna, kajał się i znosił kwiaty. Kochał i Karolina mu wybaczyła. Ale potem znowu było to samo, i znowu. Bo powiedziała o jedno słowo za dużo. Bo była zbyt ironiczna, a on miał zły dzień. Bo chciała wyjść, a on akurat wolał zostać w domu. Tylko dzięki temu, że Karolina nie ukrywała przed otoczeniem tego, co robił Marcin, udało jej się szybko z tego wykaraskać. No i brak dzieci na pewno pomógł. Nie chcę nawet myśleć o tym, co by było, gdybym miała małe dziecko, siedziała na macierzyńskim czy wychowawczym, a on by mnie tłukł – myślała, wzdrygając się na wspomnienie tego, co jeszcze niedawno było jej chlebem powszednim.
Po pół roku bicia opowiedziała wszystko bratu i swojej przyjaciółce Kai, a potem jeszcze Magdzie i Dorocie. Wszyscy wzięli ją do galopu, brat zawiózł raz na obdukcję, Kaja pomogła założyć niebieską kartę, a Magda – napisać wniosek rozwodowy. Poszło szybko, choć Marcin oczywiście rozwodu nie chciał.
„Zabiję cię, ty dziwko!” – wykrzykiwał przy świadkach, co tylko przyspieszyło rozwód i dodatkowo pozwoliło go oskarżyć o groźby karalne, za co też w końcu go skazano. Na szczęście mieszkanie zatrzymała dla siebie – dostała je od rodziców jeszcze przed ślubem, więc było jej majątkiem osobistym, a zatem sąd nie miał wątpliwości, że należy się tylko jej.
Tak więc została rozwódką. Trudno było jej się pogodzić z klęską małżeństwa. Sto tysięcy razy zadawała sobie pytanie, czemu to wszystko tak się skończyło. I czy mogła coś zrobić, żeby ten związek uratować. A może sama robiła coś na tyle źle, że doprowadziła do rozkręcenia spirali przemocy? Jasne, wszyscy wokół powtarzali jej wciąż, że to nie jej wina, że to nie ona biła, popychała, wyzywała i poniżała, że agresja jej męża brała się z psychopatycznej osobowości, a nie z tego, że zrobiła coś źle albo zachowała się nie tak. Nie mogła tego pojąć, jak to możliwe, że z czułego i zakochanego męża Marcin stał się domowym tyranem, który poniżał ją na każdym kroku i bił.
– Skąd się bierze ta jego agresja? – pytała nieraz Kaję, zanosząc się łkaniem nad sobą i nad fiaskiem ich małżeństwa.
Kaja cierpliwie znosiła wciąż te same pytania i spokojnie odpowiadała:
– Po prostu ma ze sobą problem. Nie może się pogodzić z tym, że tobie w pracy dobrze idzie, że mimo małżeństwa z nim jesteś taka niezależna i samodzielna, masz grono znajomych i przyjaciół, z którymi czasami spotykacie się razem, a czasami wpadasz do nich tylko ty sama. On ma ciągłą potrzebę kontrolowania ciebie i podporządkowania sobie.
– Ale po co? Czy ja mu gdzieś uciekam? Przecież między nami było naprawdę dobrze, wszystko razem uzgadnialiśmy, dogadywaliśmy się w różnych sprawach. Po co chciał mi coś narzucać, jeśli można było po prostu pogadać, dojść do kompromisu? – Karolina nie mogła tego zrozumieć.
– Widzisz, on nie chciał kompromisu. Jemu kompromis nie dawał satysfakcji. Chciał władzy nad tobą. Dominacji. Poczucia, że należysz do niego i całe twoje życie od niego zależy.
– No ale po co mu to? Czy ja go upokarzałam? Czy swoją samodzielnością, wychodzeniem coś mu odbierałam? Przecież na początku było okej…
– Ej, może tobie się tak zdawało, ale ja widziałam, że on jest zaborczy, że lubi postawić na swoim. Nie pamiętasz, jak gasił cię przy ludziach, mówiąc: „Co ty tam wiesz” albo „No, odezwała się, mądrala”?
Rzeczywiście tak było, ale na początku Karolina tego nie dostrzegała. Dopiero Kaja jej uświadomiła, że z Marcinem jest coś nie tak. Typowy przypadek gościa o niskim poczuciu własnej wartości, który musi udowadniać, najlepiej kosztem kobiety, jaki jest świetny i fantastyczny.
Karolina często na nowo roztrząsała te same pytania. Po rozwodzie poczuła wreszcie ulgę, a nawet radość, a jednak szlochała wieczorami nad kieliszkiem wina, sama ze sobą rozmawiając ciągle o tym samym. Gdyby nie było jej dobrze przez kilka lat w tym związku, pewnie łatwiej wszystko by odpuściła, zapomniała i odsunęła w niebyt. Ale właśnie te pierwsze dobre lata ich związku, czułość, dbanie o siebie, troska, sprawianie sobie drobnych przyjemności i niespodzianek, seks, w którym jej potrzeby były brane pod uwagę i zaspokajane tak, jak lubiła najbardziej – wszystko było jak wyrzut, jak balast, który wciągał ją w gąszcz ciągłych rozmyślań i analizowania tego, co się stało. Już, już wydawało się jej, że się pogodziła z sytuacją, że puszcza wolno wszystkie dobre i złe chwile, zostawia je za sobą i zaczyna patrzeć przed siebie, gdy po jakimś czasie – po tygodniu, a czasem miesiącu, myśli znowu wracały. Już nie z taką siłą, jak poprzednim razem, ale jednak na tyle boleśnie, że znów zaliczała przepłakany wieczór z winem.
Dopiero po roku od pozbycia się Marcina z mieszkania i miesiąc od rozwodu ze zdziwieniem zauważyła zmianę – wszystko wreszcie odpłynęło, przestała czuć cokolwiek do Marcina, patrzyła na siebie i cały ten związek jak przez szybę. Bała się nawet, że to chwilowe, że wspomnienia i żal znowu wrócą, ale przynajmniej na razie tak się nie stało. Jakby energia żalu, bólu i rozpaczy wreszcie się wyczerpała. Chyba tak właśnie było. Nie zostało nic z tego żalu, nic z miłości. Zostały wspomnienia, dobre i złe. I ich chłodny ogląd, jakby z oddali.
Cały ubiegły rok Karolina z nikim się nie spotykała. Wydawało się jej, że jest zastygłą górą lodową, wieczną zmarzliną. Że nie ma w niej nic, kompletnie nic, co mogłaby komuś dać. Ale też nie czuła potrzeby wchodzenia w bliższe relacje. Cała energia, wszystkie siły i emocje szły na przepracowanie straty. Aż w końcu się z nią uporała.
Wtedy właśnie wydarzył się ten wypadek, a ona, już w taksówce wiozącej ją ze szpitala do domu, poczuła nagle, że po raz pierwszy od roku z ciekawością spojrzała na mężczyznę. Oczywiście to głupie, że akurat na takiego, przez którego spędziła prawie tydzień w szpitalu. Ale ważne, że nagle coś się w niej obudziło, a ten komisarz po prostu jej się spodobał. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu dostrzegła mężczyznę w mężczyźnie.
*
Taksówka stanęła pod kamienicą na Waryńskiego. Na szczęście kierowca pomógł jej wnieść torbę na drugie piętro, bo po tygodniu leżenia w szpitalu Karolina była jednak trochę słaba.
Otworzyła drzwi do mieszkania i z ulgą wkroczyła wreszcie do swojego domu. Boże! Jak dobrze wreszcie być u siebie – westchnęła. Omiotła wzrokiem salon z kuchnią, wyjrzała przez duże okna na podwórze i przeszła do sypialni. Rzuciła torbę na ziemię i padła na łóżko. Poczuła napływające łzy. W szpitalu trzymała się dzielnie, codziennie odwiedzał ją brat, rozmawiała przez telefon z rodzicami i Kają, więc nie czuła się samotna. W końcu nic się nie stało, ale to jednak było trudne przeżycie – trafić z ulicy do szpitala. Jakoś przez to przeszła, dała radę, koniec końców nic strasznego się nie wydarzyło. Była młodą kobietą, miała dopiero trzydzieści trzy lata, była zdrowa i silna.
A jednak trudno jej było opanować płacz. Ktoś powinien teraz przy niej być, odebrać ze szpitala, wnieść rzeczy, pomóc się rozebrać, przygotować kąpiel i potem położyć do łóżka, czule opatulając kołdrą. Podać herbatę, pogłaskać po policzku i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
Tak, zazwyczaj tak się to odbywa – pomyślała Karolina. Ale nie w moim przypadku i nie teraz. Kiedyś mogłam na to liczyć, teraz jestem zdana na siebie. Idiotko, chciałabyś, żeby Marcin ci ocierał te łzy i szykował kąpiel, tak? A potem żeby ci przyłożył? – zreflektowała się przytomnie. Nie, do Marcina nie tęskniła, to pewne. Tęskniła do bycia zaopiekowaną. Rzadko zdarzały się jej chwile słabości, lecz czasem przychodził taki moment, że chciała poczuć się małą, bezbronną kobietką, którą ktoś się troskliwie zajmie. Przez chwilę, przez pół dnia. Potem była gotowa stanąć na nogi.
Teraz jednak nie było nikogo takiego. Mama dzwoniła kilka razy do szpitala, miała dla Karoliny ugotować coś dobrego na powrót do domu, ale trudno było oczekiwać, żeby siedemdziesięciokilkuletni rodzice w tym momencie się nią zaopiekowali. Nie jeździli już samochodem, mieli problemy z poruszaniem się, więc doglądanie córki nie wchodziło w grę. Brat oczywiście miał swoje życie. Kaja na pewno wpadnie, ale dopiero po pracy. A Karolina chciała tu i teraz, choć przez krótki moment, czułej opieki.
No nic, trzeba zmyć z siebie ten szpital – westchnęła. Wstała z łóżka, nastawiła szybko pranie i weszła pod prysznic. Ubrana w ciepłą piżamę i puchaty szlafrok siadła przed laptopem i zamówiła jedzenie na telefon. Musiała jeszcze wyskoczyć po jakieś małe zakupy, bo lodówka zionęła pustkami po tym, jak jej brat uprzątnął wszystko w czasie jej pobytu w szpitalu. Posprzątał, wyniósł śmieci, ale już nie pomyślał o tym, żeby kupić co nieco na jej przyjazd. Mama przygotowała coś dla Karoliny, ale trzeba będzie po to skoczyć na Przymorze, więc nie wcześniej niż jutro.
Jeszcze raz przyszło jej do głowy, jak bardzo chciałaby w takich chwilach poczuć się zaopiekowana, ale cóż, nie było nikogo, kto by się tego podjął. Na razie. Wyskoczy szybko do mięsnego i warzywniaka, zrobi zakupy, nastawi rosół i pomyśli, czy da się z tym coś zrobić.
*
Pyrkoczący cicho na kuchence rosół zaczął powoli rozsiewać błogi zapach, który Karolinie nieodmiennie kojarzył się z domem, mamą i chorowaniem. Gdy ona albo brat chorowali w dzieciństwie, mama nastawiała rosół, głęboko wierząc w jego uzdrawiającą moc. Co zresztą potwierdziły ostatnio badania naukowe. Rosół miał pomagać przede wszystkim w walce z infekcją bakteryjną, na wirusy lepsza była jednak dieta lekkostrawna, a nawet – jeśli ktoś miał chwilowy wstręt do jedzenia – krótka głodówka, która jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Karolina z pewnością nie miała żadnej infekcji, po prostu po wypadku i szpitalu była nieco rozbita. Wstawiła rosół, bo chciała poczuć się domowo, ukołysać się i ukochać w tym swoim niezbyt dobrym nastroju.
Telefon od mamy wyrwał ją z zamyślenia.
– Jak tam, kochana, się czujesz? Gotuję dla ciebie właśnie barszcz ukraiński, no i krokietów z kapustą narobię.
– No cześć, mamo. Już całkiem w porządku, trochę ta noga mnie jeszcze boli, no i mam zwolnienie na dziesięć dni.
– O, to się wreszcie wyśpisz! – zaśmiała się mama.
– No fakt, w szpitalu się nie dało przy tych wszystkich staruszkach, co zaczynały urzędować o piątej trzydzieści.
– No widzisz, to ja chyba jeszcze nie jestem taka staruszka, bo spokojnie śpię do dziewiątej.
– To poranne zaleganie mam po tobie – zaśmiała się Karolina, dla której wstawanie do pracy na ósmą trzydzieści było straszną mordęgą. Rano potrzebowała przynajmniej godzinki, żeby się rozkręcić, więc tak naprawdę zaczynała pracować dopiero koło dziesiątej. W poprzedniej pracy najbardziej irytowało ją to, że każde spóźnienie trzeba było odpracować. I mimo że swoją pracę była w stanie wykonać w ciągu czterech czy pięciu godzin, i tak musiała odsiadywać „niedogodziny”, jak nazywała wszystkie te spóźnienia i zaspania. Nienawidziła sztywnej organizacji pracy i tępego pracodawcy, który zamiast wyznaczać cele do realizacji w jakimś konkretnym czasie, wymagał odsiedzenia na tyłku określonej liczby godzin.
– Podskoczysz do nas jutro? – zapytała mama. – Ale jak nie czujesz się zbyt dobrze, mogę podjechać do ciebie tramwajem.
– Mamo, przecież nie będziesz się z tymi słoikami telepać tramwajem. Mogę podjechać. Spokojnie wsiądę w samochód i przyjadę.
– Dobra, kochana. A co lekarz mówił przy wypisie?
– No że jeszcze będzie mnie trochę pobolewało, bo jestem w końcu porządnie potłuczona, że prześwietlenie nie wykazało niczego poważnego i że mam teraz się nie wysilać, na siłownię nie chodzić, w maratonach nie biegać, tylko leżeć, spać i dbać o swój komfort.
– Cudowne rady, Karolina, tak zrób! – W głosie mamy słychać było ulgę, że Karolina już do siebie dochodzi.
– Mamo, zamierzam ściśle przestrzegać złotych rad doktorka!
– Pa, kochana! Do jutra!
– Do jutra, mamo!
Karolina z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Lubiła swoją mamę za to, że nie wtrącała się w jej życie i potrafiła słuchać. Nie udzielała rad, nie karciła, nie krytykowała, po prostu była przy niej. Z opowieści Kai i innych przyjaciółek wynikało, że to rzadki model matki, więc tym bardziej doceniała to, co ma.
Leniwie snuła się po mieszkaniu. Rozwiesiła pranie, przejrzała pocztę, w końcu z nudów zaczęła wchodzić na portale randkowe. Od rozwodu nic, z nikim, a tu nagle naszła ją myśl, że może warto wyrwać się z samotności, spotkać z kimś, wyjść na randkę, poznać kogoś.
Spotkanie z komisarzem zrobiło na niej wrażenie i obudziło zainteresowanie mężczyznami. Wielkich oczekiwań nie miała, w końcu dlaczego w necie mieliby być inni mężczyźni niż w realu. Ale portale randkowe to miejsce zdefiniowane, wiadomo, że człowiek loguje się tam, żeby kogoś poznać, spotkać się z kimś, więc czemu nie? Karolina myślała o Tinderze, ale Kaja, weteranka randkowania przez internet, szczerze jej kiedyś odradziła. Nic w sumie się nie wie o człowieku, którego zdjęcie się widzi; ani jakie ma wykształcenie, ani zawód, ani jaki jest jego stan cywilny. Jednym słowem raj dla poszukiwaczy szybkiego seksu.
Karolina nie była jeszcze tak zdesperowana, żeby szukać chłopaka na Tinderze, więc wybrała najpopularniejszy polski portal randkowy. Szybko opisała siebie, wrzuciła jakieś niewiele mówiące hasło i utknęła przy zdjęciu. Wiedziała od Kai, że najlepiej dać takie, na którym będzie ją dobrze widać, ale się zawahała. Trzydzieści procent par poznaje się przez internet, ale ludzie nadal się trochę tego wstydzą. Ona również nie chciała, żeby koledzy z pracy – i koleżanki, rzecz jasna – dowiedzieli się lotem błyskawicy, na jakim portalu zawiesiła swój anons.
Zatem zdjęcie trochę zakamuflowane – pomyślała i wrzuciła na swoją stronę fotkę z wakacji: sfotografowana z daleka, stoi oparta o wejście do greckiej chałupy, mniej więcej widać jak wygląda, ale raczej mniej niż więcej.
Pierwsze zaczepki pojawiły się po pięciu minutach.
*
Po tygodniowej korespondencji z kilkoma chłopakami Karolina była gotowa na pierwszą randkę. Ale oczywiście zanim do niej doszło, postarała się jak najwięcej dowiedzieć o chłopaku, z którym się umówiła. Jak się okazało, zdemaskowanie go było banalnie proste. Był dosyć szarmancki w swoim pisaniu, używał stylizowanych na archaiczne zwrotów, ale jednocześnie czasami wymknęło mu się coś takiego, że musiała go ostro i bezkompromisowo zrugać. Rozpisywał się trochę o swoim kilkuletnim pobycie za granicą, o tym, że publikuje, ale największym tropem był jego adres pocztowy, w którym umieścił cząstkową datę urodzenia i zdrobnienie imienia.
Kto jak kto, ale Karolina, królowa researchu, jak ją nazywali w jednej z poprzednich prac, nie mogła nie dać sobie rady z takimi poszlakami. Wystukała w wyszukiwarce: pisarz, Marek, 1980. Od razu przekierowało ją w samo serce piszącej emigracji. Bez problemu trafiła na jego życiorys, na pełne zawadiackiej bezczelności zdjęcia z młodości i te aktualne, na których już wyglądał na człowieka trochę steranego życiem.
Świetnie im się pisało. To był sam początek randkowania, więc Karolina uważała, że powinna jak najwięcej dowiedzieć się o delikwencie, tym bardziej, jeśli był rozwodnikiem. Żyła wtedy jeszcze w przekonaniu, że rozwodnicy z gruntu są podejrzani, że to raczej oni, a nie ich żony, ponoszą odpowiedzialność za rozpad małżeńskiego stadła, więc nie odpuszczała, twardo wypytując o wszystkie zakręty życiowe. Później jej to przeszło, ale nie uprzedzajmy wypadków.
Pisarz rozpisywał się na temat losu emigranta, którym był jeszcze do niedawna, żalił się na lokalne układy w prasie, z którą usiłował współpracować po powrocie do kraju, co szło mu jak po grudzie, i chwalił się różnymi interwencyjnymi akcjami (a to bezdomna kobieta dzięki niemu znalazła dom, a to coś tam).
Karolinę strasznie podkręciło zidentyfikowanie pisarza. Niewątpliwie miała talent do researchu i właśnie zajaśniał on swoim blaskiem. Odkrywanie prawdy o innych, znajdywanie informacji w czeluściach internetu było wyłącznie kwestią intuicji i doświadczenia. Karolina kojarzyła fakty, niedomówienia, szczątki poszlak – wszystko to składała wielokrotnie w wyszukiwarce w kilka haseł i patrzyła, co z tego wynikało. Zazwyczaj coś jednak wychodziło!
Pisarz był zdruzgotany faktem zdemaskowania go. Domagał się nawet, żeby Karolina opisała mu, jak do tego doszła, ale pomyślała, że figa, niech sam się pomęczy. Umówili się na randkę przed centrum handlowym we Wrzeszczu. Nie chciała ujawniać, że dopiero co wyszła ze szpitala, więc na początku korespondencji z pisarzem tylko wspomniała o tym, że będzie mogła się spotkać dopiero za kilka dni. Pisarz był cierpliwy i nie dopytywał za bardzo, skąd ta zwłoka.
Pisali do siebie prawie do ostatniej godziny. On głównie o tym, że idzie robić się na bóstwo i że dziewczyny z redakcji oceniają go na trzydzieści kilka lat. Karolina miała raptem trzy kroki do centrum handlowego, więc nie musiała się spieszyć. Byli umówieni w jednej z kawiarenek, ale podchodząc do wejścia, rozpoznała pisarza i go zawołała.
Był niski. I niestety wyglądał na swoje czterdzieści kilka lat. Te przechwałki, że koleżanki redakcyjne nie dają mu więcej niż trzydzieści kilka lat, były tylko przechwałkami. Ale tak to już często bywa z facetami – w większości są bezkrytycznie zapatrzeni w siebie. Nie poszli nawet na kawę, tylko pojechali na spacer do Sopotu. Wprawdzie Karolina nie miała w zwyczaju wsiadać do samochodu obcego mężczyzny, ale cóż, raz złamała tę odwieczną przestrogę wypisywaną we wszystkich poradnikach internetowego randkowania. Może dlatego, że czuła się z pisarzem dość bezpiecznie.
Podjechali w okolice baru Przystań i poszli na spacer nadmorską ścieżką. Był dość chłodny listopadowy wieczór, bo przywiało arktyczny niż z północy. Rozmawiali o jego rozwodzie, dzieciach, o żonie. Gorycz wylewała się z niego wszystkimi możliwymi porami, a także agresja. Niemal eksplodował agresją – nie ukierunkowaną na Karolinę, ale tak w ogóle, w stronę całego świata.
Przechodzili koło jakiegoś klubu plażowego, o tej porze zamkniętego na cztery spusty, a pisarz nawijał tylko o tym, że zdaniem policji to najbardziej niebezpieczne okolice w Sopocie, że pełno tu gwałtów i napadów. Karolina wyśmiała go szczerze, bo wokół było pełno ludzi, same pary i rodziny na spacerze.
Przy plaży w okolicy znanego sopockiego klubu zobaczyli leżącego pod murkiem pijaczka. Koło niego leżała butelka taniego wina, a on sam właśnie odpływał w lepsze rejony tego świata. Było zimno.
– Facet tu może skonać w taką mroźną noc – zauważyła trzeźwo Karolina.
– No fakt, masz rację – obojętnie odpowiedział pisarz, nie kwapiąc się do żadnej reakcji.
– No to może byśmy coś zrobili, czy ja wiem, zadzwonili po policję albo straż miejską? – Trochę zdziwiła ją ta obojętność pisarza, ale postanowiła nie odpuszczać, w końcu naprawdę niewiele trzeba było, żeby pomóc nieszczęśnikowi.
– Dobra, niech będzie, zadzwonię po straż miejską – bez entuzjazmu odparł pisarz. Wyjął swoją komórkę, chwilę popatrzył i lekko zrezygnowanym tonem poinformował: – Rozładowana. Dasz mi swoją?
Karolina szybko wyjęła komórkę i podała pisarzowi. Myślała, że zadzwoni i tyle, ale on postanowił popisać się przed nią swoimi rozległymi znajomościami wśród trójmiejskiego establishmentu. W związku z tym nie zadzwonił tak po prostu po straż miejską, no gdzieżby! Zadzwonił od razu do samego komendanta, który, notabene, był już po służbie. Konwersował z nim głośno i długo. Kiedy skończył, był z siebie bardzo, bardzo dumny. Po chwili przyjechała straż i zabrała pijaczynę. Pisarz strasznie się przy nich puszył, zgrywał zatroskanego obywatela, zupełnie zapominając, że to Karolina w końcu skłoniła go do zajęcia się zamarzającym pijakiem. Potem jeszcze długo chodzili, na kawę i wino oczywiście jej nie zaprosił, mimo że porządnie zmarzła. Za to uraczył opowieściami o swoich skomplikowanych problemach finansowych, z pracą, z żoną i w ogóle ze wszystkim. Na koniec podwiózł ją do Wrzeszcza i szybko się pożegnał.
Karolina była kompletnie zdegustowana. Nawet nie weszła do domu, tylko od razu ruszyła do Kai mieszkającej kilka kroków od niej. Po drodze kupiła zestaw falafeli w pobliskiej wegańskiej knajpce, wino w sklepie całodobowym i wspięła się na drugie piętro. Wcześniej opowiedziała Kai o planowanej randce z pisarzem i w razie czego dała na niego pełne namiary.
Kaja już od progu wiedziała, że randka nie poszła najlepiej.
– Widzę po twojej minie, że skucha, co? – Kiwnęła Karolinie głową i poszła do kuchni. – Zjesz coś, wypijesz?
– Tak, porażka totalna. Jestem głodna jak wilk i spragniona też, bo wyobraź sobie, że nawet na kawę nigdzie nie weszliśmy! – Karolina aż fuknęła.
– Ty chyba żartujesz! W taki zimny listopadowy wieczór nigdzie nie usiedliście, żeby się ogrzać? – Kaja ze zgrozą popatrzyła na Karolinę.
– No niestety! Zaproponowałam raz czy drugi, żeby gdzieś wejść na herbatę, ale on tak kluczył, tak się wykręcał, że wreszcie odpuściłam. Potem ratowaliśmy pijaka przed zamarznięciem, czekaliśmy na straż miejską, i w rezultacie po tym wszystkim trzeba było wracać.
– Weź sobie coś do jedzenia, napij się wina, kobieto, i opowiedz wszystko po kolei.
Karolina rzuciła się na falafele i na sałatę zrobioną przez Kaję, łyknęła wina, a potem jeszcze ciepłej herbaty, i znowu wina, i wreszcie zaspokoiwszy pierwszy głód i pragnienie, mogła spokojnie już i na luzie opowiedzieć wszystko przyjaciółce.
Kaja ze śmiechem podsumowała całą opowieść.
– Ty rzeczywiście masz talent do researchu! Powinni cię w policji zatrudnić! Wyobrażam sobie, jak się facet musiał zdziwić, gdy się okazało, że wiesz, kim jest!
– Fakt, był kompletnie zaskoczony. Myślał, że ma przewagę, no wiesz, on, dziennikarz, pisarz, a tu jakaś graficzka, a ja go od razu z lekka zdemaskowałam.
– No i nad jego dorobkiem autorskim raczej nie pochylałaś się z atencją. – Kaja zachichotała.
– No nie, nie zachwycałam się nim na każdym kroku. Ale wiesz, on sam zachwycał się sobą. W kółko opowiadał, czego to nie robi, czego to nie pisze, kim to nie jest, a jednocześnie tyle złości w nim było i żółci.
– No frustrat jeden i tyle – skwitowała Kaja.
– Nawet nie zapytał, czym się zajmuję, co robię. Jakby mnie nie było na tej randce – dodała Karolina.
– Frustrat i egoista skupiony na sobie, bez dwóch zdań. – Kaja nie miała litości dla pisarza.
– I wiesz, to takie zabawne było, kiedy musiałam go namawiać, żebyśmy zajęli się tym pijaczkiem i jakoś mu pomogli. Wcale się do tego nie palił. Za to potem, jak już zdzwonił do komendanta straży miejskiej w Sopocie, to mógł okazale rozwinąć swój pawi ogon.
– Wyglądało pewnie na to, że zatroskany obywatel podejmuje bohaterską interwencję w sprawie zamarzającego pijaka, co? – zapytała Kaja drwiąco.
– Właśnie tak to wszystko wyglądało. – Karolina przytaknęła.
– To masz pierwsze koty za płoty. Zobaczysz, to będzie niezła kolekcja dziwaków, mniej lub bardziej odstraszających – rzuciła Kaja.
– Masz na myśli tych facetów z netu? – zapytała Karolina.
– Tak. Naprawdę trzeba się napracować, żeby trafić na kogoś przytomnego. Wręcz urobić po pachy!
– No fakt, ty się już pół roku umawiasz i jakoś bez efektu. – Karolina pokiwała głową ze smutkiem i nalała sobie jeszcze wina.
– Nie no, efekty czasem jakieś były, specjalne – dodała Kaja, dusząc się ze śmiechu. – Pamiętasz, jak ci opowiadałam o komandorze, który całkiem, całkiem mi się podobał, zaprosił mnie nawet do siebie i wszystko już wskazywało na to, że może do czegoś między nami dojdzie. Było wino, było miło, oglądaliśmy jego zdjęcia. I na koniec, kiedy wydawało mi się, że komandor przejdzie do rzeczy – bach, wyciągnął z szafy swój mundur komandorski, żeby mi zaprezentować galowe wdzianko.
– Taaak, komandora pamiętam. – Karolina zachichotała.
Kaja się rozkręcała.
– A jąkała? Opowiadałam ci o jąkale?
– Nie, o jąkale jeszcze nie. Opowiadaj! – Karolina miała ochotę posłuchać jeszcze kilku zabawnych historii.
– Zachowałam się, przyznaję, raczej niefajnie. Pisałam jakiś czas z chłopakiem, umówiliśmy się na telefon, no i po pewnym czasie ktoś dzwoni. Odbieram, a tu cisza. No to zakończyłam rozmowę. Po chwili znowu telefon. Znowu cisza. Pytam więc: „Kto mówi? Kto mówi? Kto to?”. Dalej cisza. Za trzecim razem wreszcie coś usłyszałam. Chłopak miał wadę wymowy, w stresie zaczynał się jąkać i potrzebował trochę czasu, żeby wystartować z mówieniem. Za trzecim razem się udało. Nawet byliśmy na randce.
– I co?
– Miły był, potem chyba do mnie znowu dzwonił, ale ponownie nie mógł z siebie wydusić głosu. Więc udawałam, że nie wiem, kto dzwoni i o co chodzi, i kończyłam połączenie. Wiem, nie było to zbyt empatyczne, ale jakoś ten jąkała mnie nie zakręcił, to co miałam się starać i w niego wsłuchiwać – szczerze podsumowała Kaja.
Karolina uniosła kieliszek.
– To za jąkałę i za wszystkich, którym nie okazałyśmy zrozumienia, współczucia i empatii, choć na to zasługiwali! – Wzniosła toast.
– Dobra, za tych, cośmy ich troszkę skrzywdziły! – podjęła Kaja ze śmiechem.
– Swoją drogą ciekawe, co też faceci gadają o dziewczynach z randek?
– Jak rozmawiam z Tomkiem, no wiesz, tym z IT – on też się umawia na randki z internetu – to głównie narzeka na to, że dziewczyny są nadęte, oczekują Bóg wie jakich zabiegów i skakania wokół nich, szastania kasą.
– Serio? – Karolina się zdziwiła. – Nie chcą płacić za siebie?
– Podobno. Oczekują fundowania, zapraszania i tak dalej. I nie wiadomo jakich atrakcji. – Kaja znacząco przewróciła oczami.
– Na randce z pisarzem oczekiwałam tylko, żebyśmy gdzieś wreszcie weszli choćby na herbatę, bo już byłam porządnie zmarznięta, ale pisarzowi się nie spieszyło. Oszczędnościowy był – zachichotała Karolina. – A zapłaciłabym za siebie, to dla mnie oczywiste. Ale on wolał perorować o swoich krzywdach i złym losie, niż gdzieś wreszcie przysiąść w cieple.
– Taaak, to był wyraźnie oszczędnościowy typ. Ja też zawsze za siebie płacę, a przynajmniej proponuję. Gdy koleżka koniecznie chce jednak płacić, to oczywiście się z nim nie szarpię, ale też nie przeginam, jedno wino, kawa wystarczy.
– Ale z tym Tomkiem z IT to byś się raczej nie umówiła, co? – ni w pięć, ni w dziewięć zapytała Karolina.
– Fajnie nam się rozmawia, ale to kumpelska relacja. On sobie ponarzeka na próżne panny, ja sobie ponarzekam na buraków, którzy nie umieją wydusić z siebie trzech słów na krzyż i całą randkę przesiedzą w knajpie przed telewizorem, ale to wszystko. Ale ty się chyba nie zniechęciłaś po jednym razie, co? – zapytała z troską Kaja. Sama była już weteranką randek z internetu, więc wiedziała, że po jakimś czasie przychodzi zniechęcenie, miała jednak nadzieję, że nie dopadnie ono Karoliny zaraz po pierwszej randce.
– Nie, no skąd! Choć w sumie lepiej mi się pisało z pisarzem, niż z nim rozmawiało. W pisaniu był dowcipny, zabawny, a w życiu zdecydowanie mniej. Ponury facet z pretensjami do świata i obrażony na los. Teraz widzę, że nie ma co przedłużać tego pisania, tylko trzeba się spotykać dość szybko. – Karolina już wyraźnie doszła do siebie.
– Właśnie. Człowiek się spala w tym pisaniu, trochę angażuje, odbiera wiadomości o każdej porze dnia i nocy, wyobraża sobie Bóg wie co, a potem wielkie rozczarowanie. Ja też spotykam się maksymalnie po tygodniu pisania. A jak ktoś nie chce się spotkać, co dla mnie jest nieco podejrzane, to koniec, zrywam z nim konwersację – stanowczym tonem oświadczyła Kaja.
Ciąg dalszy w wersji pełnej