- W empik go
Kto mnie zabił? W poczekalni Pana B - ebook
Kto mnie zabił? W poczekalni Pana B - ebook
Jakub Pastuszko, właściciel małej firmy w niewielkim miasteczku, na skutek przykrych okoliczności trafia do Zaświatu. Kiedy dowiaduje się, że został zamordowany, ucieka na Ziemię, by odnaleźć swojego zabójcę. W kręgu podejrzanych znajdują się wszyscy najbliżsi Pastuszki.
W pościg za uciekinierem wyrusza barwna ekipa z Zaświatu: Maurycy – młody urzędnik Poczekalni, który świat żywych opuścił w latach dziewięćdziesiątych, Szóstka – anioł stróż w typie osiłka, oraz archanioł Michał, który przy okazji wizyty chce zobaczyć, jak wygląda obecna rzeczywistość żywych na Ziemi.
Czy uda im się dopaść podopiecznego i sprowadzić go do Zaświatu? Czy Kuba znajdzie odpowiedź na pytanie, kto i dlaczego go zabił? I czego dzięki tej przygodzie dowie się o sobie?
Oto niebiański tercet pościgowy w akcji! Przekonaj się, że nawet anielska cierpliwość ma swoje granice!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67388-64-1 |
Rozmiar pliku: | 782 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tym razem zapraszam Was do lektury, w której znajdziecie elementy komedii, kryminału i obyczaju. Rzecz jasna, fabuła to fikcja, ale czy na pewno?
Poczekalnia Pana B jednych rozśmieszy, drugich urazi, innych zastanowi. Tych, którzy mieliby poczuć się urażeni, uprzedzam, że absolutnie nie muszą sięgać po tę książkę. Osobiście, podobnie jak wielka Joanna Chmielewska, jestem zdania, że Pan B dysponuje większym poczuciem humoru, niż nam się wydaje.
Małgorzata J. KursaZAŚWIAT
W tunelach trwał nieustanny ruch. Kule światła i pojedyncze ludzkie sylwetki przesuwały się bezgłośnie, a Opiekunowie sprawnie kierowali je w odpowiednią stronę. Petrus stał tu właściwie tylko dlatego, że od wieków uważał to za swój obowiązek. Obowiązek, którym obarczył go Pan B, czyli Boss. Przez te wieki Petrus sam zdążył zrozumieć, jak ważny jest dla przybyszów jego wygląd. I choć bywały chwile, kiedy miał ochotę zmienić image na bardziej współczesny, wciąż witał śmiertelników w tym samym stroju, by nie dokładać im dodatkowego stresu. Już samo przejście do Zaświatu było dla wielu wystarczającą traumą.
Petrus wygładził fałdy śnieżnobiałej szaty, poprawił opasujący go w talii sznur, do którego przymocowany był pęk kluczy (nigdy ich nie używał) i pogładził długą siwą brodę. Wiedział, że wygląda jak dobrotliwy starzec, ale zdążył się już z tym pogodzić. Tak go sobie wyobrażali śmiertelnicy i ten znajomy obraz koił zwykle ich pierwszy lęk.
Ruch w tunelach nie zamierał nawet na chwilę i Petrus westchnął. Od dwóch lat z powodu wirusa do Zaświatu trafiały takie tłumy, że Opiekunowie mieli pełne ręce roboty przy ich segregacji.
Petrus z żalem pomyślał, że kiedyś to wszystko było prostsze. Śmiertelnicy nadawali Panu B różne imiona, ale kiedy już stawali przed jedną z bram Zaświatu, nie pyskowali, nie domagali się specjalnego traktowania. Docierało do nich, że ich ostateczne lokum zależy od bagażu, jaki ze sobą przynieśli, bo tu się nie negocjuje. A teraz?
Petrusowa broda zatrzęsła się z irytacji, kiedy przypomniał sobie te karczemne awantury, jakie niektórzy przybysze urządzali...
– Wyluzuj, staruszku. Kiedyś też tacy byli...
Rozeźlony Petrus odwrócił się gwałtownie i tuż obok siebie zobaczył uśmiechniętego Michała wspartego na mieczu.
– Znowu podsłuchujesz cudze myśli? – Obrzucił archanioła potępiającym spojrzeniem. – I nie, kiedyś tacy nie byli. Kiedy docierało do nich, dokąd trafili, drżeli ze strachu przed wyrokiem Bossa. I pokornie go przyjmowali.
– Może nie byli tak pyskaci jak teraz – zgodził się Michał – ale sumienia mieli tak samo paskudne. Już zapomniałeś, jak w imię Pana B wyżynali się wzajemnie? Nieważne, jak go nazywano. Ważne, że gwarantował świetne alibi. Choć w rzeczywistości zawsze chodziło im o władzę i pieniądze. – Wzruszył ramionami, a jego ogromne skrzydła zafalowały. – Czasy się zmieniły, Petrusie. My też musimy być bardziej elastyczni.
– Wiem. – Siwobrody starzec znowu westchnął. – Dlatego Boss stworzył Poczekalnię. Trafia do nas coraz więcej śmiertelników, którzy tak są przywiązani do swoich ziemskich spraw, że nawet Opiekunowie nie dają sobie z nimi rady.
– A Poczekalnia? – zainteresował się Michał. – Z tego, co słyszałem, Debora ma niezłe wyniki, ale reszta... – Potrząsnął ciemnymi puklami.
– Na początku rzeczywiście było trudno – przyznał Petrus. – Sytuacja się poprawiła, kiedy zrobiliśmy reorganizację. Każde wyznanie obsługują odpowiednio przeszkoleni urzędnicy. Opiekun tylko wypełnia ankietę, a komputer kieruje go wraz z podopiecznym do wybranego pokoju...
– Komputer? – Michał zakołysał skrzydłami z podziwu. – I to działa?
– Jeszcze jak! – pochwalił się Petrus. – Jakiś czas temu trafił do nas młody informatyk. Nie bardzo rozumiał, co się stało, domagał się powiadomienia klienta, że się spóźni i w ogóle... no, narobił trochę zamieszania... Więc skierowaliśmy go do Poczekalni i... Kiedy wreszcie dotarło do niego, że na powrót nie ma co liczyć, postanowił swoje ziemskie umiejętności wykorzystać dla naszych potrzeb. Teraz mamy tam fachowców nie tylko różnych wyznań, ale i w różnym wieku. Najstarszych sędziów przenieśliśmy do starozakonnych, tylko Debora została u nas, bo ma wyjątkowo kojący głos. Tu przyjmujemy wyłącznie chrześcijan, a dzięki tym zmianom kłopotliwi śmiertelnicy szybciej się aklimatyzują... Czasem się zastanawiam, czy przy innych bramach też mają tyle problemów. – W kieszeni śnieżnobiałej szaty coś zapiszczało i Petrus pośpiesznie wyjął z niej małe pudełko. Wcisnął guzik i wyrecytował bez tchu: – Tu Petrus. O co chodzi?
– Jakub Pastuszko, lat trzydzieści sześć, śmierć gwałtowna w wyniku zabójstwa – oznajmił nieco znękany głos. – Miejsce zgonu: szpital. Aura wciąż bardzo intensywna, umysłowo splątany. Musiałem go uśpić do transportu, bo wisiał nad łóżkiem jak przyspawany do miejsca...
– To skąd masz pewność, że nie dostał drugiej szansy? – przerwał z napięciem Petrus.
– Bo był już oddzielony od ciała. Gdyby go chcieli zawrócić, trafilibyśmy na zaporę, a przeszliśmy bez problemu – odparł głos i niecierpliwie zapytał: – Co mam z nim zro... Szybciej, bo już odzyskuje świadomość! Zaraz zacznie się zastanawiać, gdzie jest i... To histeryk! Znam go jak zły szeląg!
– Poczekalnia! – zdecydował Petrus bez namysłu. – Posadź go tam i nie zostawiaj samego! Wypełnij ankietę i wrzuć do podajnika. Debora was wywoła.
– Mam nadzieję, że szybko – mruknął głos i zamilkł.
Petrus schował pudełko w czeluściach obfitej szaty, a Michał z podziwem pokręcił głową i spojrzał z nostalgią na swój lśniący miecz.
– Sporo macie tych nowości – zauważył z zazdrością. – Ten informatyk... Gdzie go można znaleźć?
– Tuż obok Poczekalni jest taki niewielki domek – powiedział Petrus. – Tam pracuje Daniel. W pokoju pełnym komputerów. Podobno przez cały czas ulepsza... nie pamiętam, jak to się nazywa – zakłopotał się nieco. – No, robi coś, co ma usprawnić pracę urzędników Poczekalni.
– W takim razie zajrzę do niego. Bardzo jestem ciekawy, jak to wygląda – oświadczył Michał i wymachując olbrzymim mieczem jak laską, ruszył ku budynkowi zwieńczonemu świetlistą kopułą.
– Uważaj z tym mieczem! – krzyknął za nim Petrus. – Tam w środku jest mnóstwo kabli!
POCZEKALNIA
Maurycy Serafin, od pewnego czasu zatrudniony w Poczekalni, siedział w niewielkim pokoju wygodnie rozparty w fotelu z nogami na biurku i bezczelnie oglądał po raz kolejny M*A*S*H na ogromnym plazmowym ekranie zawieszonym na bocznej ścianie. I wciąż nie mógł się nadziwić, jak bardzo rozwinęła się technologia. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy złośliwy los przeniósł go do Zaświatu, nie widywał takich cudów techniki. Teraz, dzięki inwencji Daniela i jego umiejętności materializowania wszystkiego, co było mu potrzebne do pracy, Maurycy bez ograniczeń korzystał z wszelkich udogodnień.
Fizycznie Serafin wyglądał na trzydziestolatka. Zawsze nieco rozczochrane przydługie blond włosy z rudawym połyskiem, okrągła twarz z perkatym nosem i pełne ciekawości szare oczy sprawiały wrażenie, że przynależą do jednostki o osobowości raczej młodzieńczej niż męskiej. Coś w tym było. Do pokoju, w którym pracował, trafiali przeważnie młodzi mężczyźni i Maurycy szybko łapał z nimi kontakt, oswajał z nową rzeczywistością, pomagał znaleźć przybyszom pożyteczne zajęcie. Owszem, było to satysfakcjonujące, ale ostatnio trochę się nudził. Petenci zwykle opowiadali z rozżaleniem o życiu, które za sobą zostawili. Maurycy wysłuchiwał tych opowieści i jego ciekawość rosła. Aż tyle się zmieniło od czasu jego zejścia? Dużo dałby, by zobaczyć to na własne oczy...
Światełko interkomu zamigotało i po sekundzie z głośnika dobiegł srebrzysty głos Debory:
– Maurycy, jesteś wolny, prawda? Za chwilę będziesz miał klienta. Przesyłam ci jego ankietę. Wejdzie z Opiekunem, bo jest trochę niestabilny emocjonalnie.
Serafin wyprostował się gwałtownie, zdjął nogi z biurka i zapewnił:
– Oczywiście, Deboro. Jestem gotowy. Możesz go wpuścić.
– Nie zapomnij wyłączyć monitora. – W jej głosie była nutka rozbawienia.
– Nie zapomnę – mruknął Maurycy, czując się jak skarcony dzieciak.
Podziwiał Deborę, choć nigdy jej nie widział. Znał tylko głos, a ten brzmiał tak, jakby była młodą kobietą. Obaj z Danielem przeżyli autentyczny szok, kiedy poszukiwania w czeluściach skynetu uświadomiły im, że Debora należy do opisanej w Biblii kasty sędziów i przebywa w Zaświecie od tysięcy lat. Ciekawie byłoby się z nią spotkać.
Maurycy wygasił wielki ekran, otworzył tablet i z uwagą zaczął studiować ankietę Jakuba Pastuszki. Poczuł dreszczyk emocji.
Kuba siedział w korytarzu, który przypominał mu szpitalny – był jasny, dość szeroki, oświetlony ciepłym światłem. Zamiast niewygodnego krzesła miał do dyspozycji miękki, niebieski fotelik.
Przez chwilę się zastanawiał, skąd się wziął w tym miejscu i dlaczego tak tu cicho. Nagle uświadomił sobie, że nic go nie boli. Poruszył niepewnie ręką, potem nogą, wstał i przeszedł kilka kroków. Czuł się świetnie. Tylko ta piżama...
Zmarszczył brwi i nagle go olśniło. No tak. Czeka na wypis ze szpitala. Oby szybko to załatwili, bo ma na głowie mnóstwo spraw.
Usiadł na swoim miejscu i próbował sobie przypomnieć, z jakiego powodu znalazł się w szpitalu. COVID? Nie pamiętał, żeby chorował. Cholera, jaki to dziś dzień? Która godzina?
Obmacał piżamę, ale nie miał przy sobie ani zegarka, ani smartfona. Rozejrzał się po korytarzu. Ustawione w donicach egzotyczne rośliny ocieplały nieco surowość białych ścian. Poza nim nie było tu żywej duszy i poczuł się trochę nieswojo. Dziwny ten szpital. Żadnego ruchu, personelu, głucha cisza.
– Jakub Pastuszko proszony jest do pokoju numer pięć.
Ciepły kobiecy głos odezwał się tak niespodziewanie, że Kuba prawie podskoczył. Zerwał się z fotelika, zlokalizował drzwi z wielką piątką i pośpiesznie wszedł do środka. Maurycy zdążył się już przyjrzeć czekającemu na korytarzu petentowi. Jakub Pastuszko był w jego wieku, miał starannie ostrzyżone, ciemne włosy, rozbiegane w tej chwili piwne oczy i nieźle utrzymane ciało. Wciąż, co było niepokojące, emanowała z niego ziemska energia.
– Proszę siadać – zachęcił Maurycy, wskazując krzesło po drugiej stronie biurka.
– Pan jest lekarzem? Długo to potrwa? Śpieszę się. Gdzie moje rzeczy? Muszę zadzwonić do żony, żeby mnie odebrała...
– Potrwa tyle, ile będzie trzeba. Proszę usiąść – powtórzył z naciskiem Maurycy.
Gość opadł na krzesło i westchnął zniecierpliwiony.
– Czas to pieniądz – oznajmił pouczająco. – Niech pan robi, co musi, byle szybko.
– Zacznijmy od tego – Maurycy oparł łokcie na biurku i złączył czubki palców – że nie jestem lekarzem. A pan już nie ma powodu, by dokądkolwiek się śpieszyć. Nazywam się Maurycy Serafin i jestem tu po to, żeby panu pomóc...
Jakub Pastuszko puścił mimo uszu drugą część wypowiedzi i spojrzał na niego jak na wariata.
– Chyba pan żartuje?! Firma na mnie czeka! Kontrahenci! Rodzina!
– Nie sądzę – odparł Maurycy spokojnie, choć usłyszał ostrzegawcze syknięcie Opiekuna, który stał tuż za swoim podopiecznym. – Był pan w szpitalu, prawda?
– No chyba dalej jestem! – zirytował się Kuba. – Co tu jest grane? W co mnie wkręcacie? To jakiś test? Domagam się natychmiastowego wypisu!
Serafin westchnął.
– Kuba, to nie jest szpital – powiedział łagodnie. – Trafiłeś tutaj, bo twoje ziemskie życie się skończyło. W dodatku dość nieprzyjemnie.
– Koleś, nie pogrywaj ze mną! – Rozwścieczony Jakub zerwał się z krzesła i zacisnął pięści. – Wychodzę stąd!
– Dokąd? I jak? Stąd nie ma wyjścia.
Kubie przemknęła przez głowę straszna myśl, od której zrobiło mu się słabo. Oparł się rękami o blat biurka i wykrztusił:
– To wspólnik, tak? Wsadził mnie do wariatkowa, żeby przejąć firmę, tak? Człowieku, błagam, daj mi telefon! Muszę zadzwonić do żony! Zapłacę ci, ile chcesz, tylko daj mi na chwilę telefon!
– Mówiłem, że to histeryk – mruknął stojący za nim Opiekun. – Pokaż mu film, bo inaczej nie uwierzy.
– On cię nie widzi, Szóstka? – Zaskoczony Maurycy uniósł brwi i podrapał się po rozczochranej koafiurze. – Dlaczego? Powinien...
– No pewnie, że nie widzi! – syknął Opiekun ze złością i zakreślił dłonią łuk nad głową swego podopiecznego. – Nie widzi, nie słyszy, nie ma pojęcia o moim istnieniu! Spójrz na jego aurę! Trzyma się tamtego życia jak rzep psiego ogona! Nie ma w nim odrobiny duchowości!
Maurycy przyjrzał się z uwagą poświacie okalającej głowę siedzącego przed nim petenta – wśród ciemnej czerwieni przebijały żółte błyski. Westchnął ciężko.
– Gdyby nie fakt, że trafił tutaj, uznałbym, że jest całkiem żywy – mruknął.
Jakub Pastuszko zerwał się z krzesła, omiótł wszystko wokół rozpaczliwym spojrzeniem i tknięty straszliwym podejrzeniem, wbił pełne zgrozy piwne oczy w przypatrującego mu się Maurycego.
– Gdzie ja jestem?! – Głos mu się rwał. – Z kim ty gadasz, człowieku?! Kim ty w ogóle jesteś?!
– Siadaj, Kuba – polecił Maurycy i przywołał na usta uspokajający uśmiech. – Pokaż mu się, Szóstka, bo za chwilę naprawdę sfiksuje.
Przed biurkiem znienacka pojawiła się postać w białym kombinezonie i przestraszony Jakub odskoczył, wytrzeszczając oczy na nieznajomego. Rozrośnięty w barach facet z ogoloną głową wyglądał jak bandzior i Kuba poczuł, jak nogi mu miękną.
– Chcecie haraczu? – wydusił przez ściśnięte gardło. – Zapłacę, przysięgam! Tylko mnie wypuśćcie! Mam żonę i starą matkę na utrzymaniu!
– Miałeś – poprawił wygolony. – A czy się nimi przejmowałeś za żywota, to sprawa dyskusyjna.
– Wyluzuj, Kubuś. – Maurycy westchnął. – To twój Opiekun. Szósty stopień zaszeregowania. W skrócie Szóstka. Po waszemu: anioł stróż.
– No. Jeszcze pięciu obsłużę i będzie fajrant. Oby mi się trafili mniej męczący niż ty. – Szóstka spojrzał na podopiecznego spode łba.
– Siadaj, Kuba, i przestań się trząść – polecił Serafin. – Nikt ci tu nie zrobi krzywdy. Siadaj, mówię. Obejrzymy sobie krótki film, może szybciej zrozumiesz, co ci się przydarzyło.
Pod naciskiem wzroku obu mężczyzn Jakub Pastuszko opadł na krzesło, ale na wszelki wypadek przycupnął ostrożnie na jego skraju. Nie zamierzał tanio sprzedać skóry.
– Przyglądaj się uważnie, Kubuś. – Maurycy wziął do ręki pilota. – Jeśli będziesz miał jakieś pytania, to śmiało.
Ekran na ścianie rozbłysnął i Kuba spojrzał na niego ze strachem. Co chcą mu pokazać? Porwali dla okupu matkę? Izę? To akurat mały problem. Matka i tak schorowana; większy kłopot niż pożytek dla zapracowanego jedynaka. Iza? Żonę zawsze można wymienić na inną. No, może niekoniecznie teraz. Akurat Iza się przydawała. Projektowała biżuterię dla firmy, zajmowała się czteromiesięcznym synem i opiekowała teściową. A jeśli chodzi im o firmę? Wtedy musiałby zapłacić. Chyba że... Gdyby się z nimi dogadał, może odczepiliby się od niego, a wzięli za wspólnika.
Wielki łysol w białym kombinezonie spojrzał na niego z obrzydzeniem i Kuba struchlał. Jak go ten drugi nazwał? Opiekun? Dreszcz mu przeleciał po plecach. Chodził za nim? Jak długo? Co o nim wie? I kim jest ten, kto mu to zlecił?
Żeby ich nie drażnić, przeniósł wzrok na wielki ekran i prawie tchu mu zabrakło, kiedy rozpoznał siebie. Wszystko mu się przypomniało.
Tamtego grudniowego popołudnia wcześniej urwał się z firmy, bo miał do załatwienia prywatną sprawę. Ważną. Udało mu się – bez zbytniego wysiłku – namówić matkę do podpisania papierów, dzięki którym od przyszłego roku zostałaby pensjonariuszką domu spokojnej starości. Co prawda Maryla Pastuszko miała dopiero sześćdziesiąt jeden lat, ale od dwóch poruszała się na wózku i wymagała pomocy oraz rehabilitacji. Kuby nie interesowało, co jej dolegało. Istotny był fakt, że mizerna emerytura ledwo wystarczała na leki i zabiegi, a matki musiała doglądać Iza, która powinna była zajmować się mężem, pracą, synem i domem. Dokładnie w tej kolejności. I dlatego właśnie tego grudniowego popołudnia Kuba wyszedł z pracy wcześniej i wsiadł do samochodu, kładąc na siedzeniu obok teczkę z dokumentami potrzebnymi, by wyeksmitować matkę do domu spokojnej starości. Był zdania, że robi tym przysługę jej (bo będzie miała całodobową opiekę), Izie (bo wreszcie odetchnie i zajmie się ważniejszymi sprawami) i sobie (bo strasznie go dołowała nieporadność zawsze aktywnej rodzicielki).
Jakub wpatrywał się w ekran, zastanawiając się, kto i w jakim celu nakręcił ten film. Widział, jak samochód rusza, przejeżdża przez miasteczko, potem przez las. Jak przyśpiesza, kiedy po obu stronach szosy pojawiają się pola, wpada w poślizg i uderza w jedyne drzewo na poboczu.
Wypadek – pomyślał Kuba z niedowierzaniem. Miałem wypadek. To dlatego byłem w szpitalu. Dalej jestem. Kim oni są? Policja? Przecież... Muszę się skontaktować ze swoim prawnikiem.
– Nie kombinuj, tylko oglądaj! – warknął napakowany łysol, trącając go w ramię. – Sam jesteś sobie winny! Nie dość, że ci się śpieszyło, to jeszcze gadałeś przez komórkę!
Więc Jakub posłusznie oglądał. Widział jakiś samochód, który zatrzymał się na widok wypadku, i kierowcę z komórką w dłoni. Widział nadjeżdżające pogotowie i policyjny radiowóz. Przyglądał się, jak sanitariusze wyciągają jego własne ciało z rozbitego auta, układają je na noszach i wiozą do szpitala. Widział siebie na stole operacyjnym, a potem leżącego na łóżku i podpiętego do szpitalnej aparatury.
– Ale już jest w porządku – wyrwało mu się z ulgą. – Nic mnie nie boli.
– Po kim ty odziedziczyłeś tę tępotę? – Łysol wymownie przewrócił oczami i sapnął z irytacją.
– Nie lubisz go – zauważył z naganą Maurycy. – A jako Opiekun powinieneś.
– W umowie nic nie było o lubieniu podopiecznego – warknął natychmiast Szóstka. – Opiekowałem się nim od dzieciaka. Na początku nie było problemu, bo z niemowlakami mamy kontakt telepatyczny. One jeszcze przez chwilę pamiętają, skąd przyszły. To, niestety, szybko mija i wtedy zaczynają się schody. Docieramy do ludzi przez sny, podrzucamy im przeczucia jako ostrzeżenia, a kiedy brną w złym kierunku, uruchamiamy sumienie. To naprawdę ciężka harówka. – Szóstka westchnął. – A kiedy już się zameldują w Zaświecie, musimy jeszcze napisać szczegółowy raport z tego, co udało im się zdziałać za życia. Sędziowie oceniają nie tylko ich, ale i nas. Jakbyśmy mogli powstrzymać kogokolwiek od zrobienia głupoty! Przecież każdy dostaje na starcie wolną wolę i możliwość wyboru! Wiesz, ile się namęczyłem z tym cholernym Kubą? – Łysol obrzucił zagapionego w ekran podopiecznego ponurym spojrzeniem. – Miał fajną żonę, matkę, dzięki której założył własny biznes, a niedawno urodził mu się syn – mówił gniewnie. – I ciągle mu było mało. Tylko kasa i kasa...
– Wiesz, Szóstka, dobra kasa nie jest zła – mruknął Maurycy. – Też kiedyś chciałem się dorobić. Teraz, jak o tym myślę... Jednak głupio urządziliśmy sobie ten ziemski świat.
– A ty tu od dawna jesteś? – zainteresował się Szóstka.
– W Poczekalni czy w Zaświecie?
– W Zaświecie – sprecyzował po namyśle Opiekun.
– Trafiłem tu w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim. – Maurycy westchnął smętnie. – Właściwie to nie zdążyłem nawet porządnie się rozpędzić w życiu – wyznał. – Studiowałem prawo, ale mnie wywalili przez politykę. Drukowaliśmy ulotki w stanie wojennym. Jak mnie wsadzili, ojciec się ode mnie odciął. Do dziś nie wiem, czy ze strachu, czy niespecjalnie go obchodziłem.
– W stanie wojennym? – Szóstka gwizdnął z uznaniem i kontrolnie łypnął na Pastuszkę, który nie odrywał oczu od ekranu. – Długo siedziałeś?
– Ledwo trzy miesiące. – Maurycy wzruszył ramionami z lekceważeniem. – Trochę mnie poturbowali, ale w sumie... – Machnął ręką i westchnął. – To była tylko przygrywka. Dopiero po wyjściu okazało się, że wszystko mi się posypało. Ze studiów mnie relegowali, kartotekę miałem spapraną, kasy nie było, a jakoś żyć musiałem. Dziewczyna mnie rzuciła, przez miesiąc waletowałem kątem u różnych kumpli. Krewniak matki mnie przechował na wsi pod Warszawą, a jak się skończył stan wojenny, to już odpuściłem studia i zabrałem się za handel. Byłem młody i głupi – wyznał samokrytycznie – i wierzyłem, że szybko się dorobię. Nie wziąłem pod uwagę, że inni chcą jeszcze szybciej i cudzym kosztem. Zarobiłem nożem, kiedy wracałem z utargiem. Nie mam pojęcia, kto mi się przysłużył. I szczerze mówiąc, już mnie to nie obchodzi.
– To faktycznie nie miałeś lekko. – Szóstka ze współczuciem poklepał go po ramieniu. – Oglądaj, Kubuś, oglądaj – polecił, widząc, że podopieczny zaczyna się wiercić niespokojnie na krześle. – A czemu akurat tu wylądowałeś? – Wrócił wzrokiem do Maurycego.
– W Poczekalni? – Serafin zastanawiał się przez chwilę. – Tu, w biurze jestem od niedawna. Wcześniej byłem Strażnikiem. Przeprowadzałem tych, których wskazywali Sędziowie, do Szarej Strefy. To okropne miejsce. – Wzdrygnął się. – Na szczęście tylko najgorsi tam trafiają. I tylko wtedy, gdy Uzdrowiciele nic nie mogą zro...
– Aaa! – Niespodziewany wrzask Jakuba Pastuszki sprawił, że obaj jednocześnie zwrócili głowy w jego kierunku. – Ten... ta... to... Zabił mnie!...ła!...ło! Coś mi wstrzyknął!...ła!...ło! Zróbcie coś! – zawył z pretensją Kuba.
– Kubuś – Szóstka z irytacją przewrócił oczami – już nic się nie da zrobić. Po tamtej stronie cuda rzadko się zdarzają. Tam – wskazał palcem na ekran – już jesteś zimnym trupem.
– Ale tu – wszedł mu w słowo Maurycy pocieszająco – wciąż żyjesz, chłopie. Naprawdę nie ma nad czym lamentować. Nawet nie zauważysz, jak się przyzwyczaisz. A jeśli koniecznie będziesz chciał coś z poprzedniego życia odpracować, dostaniesz kolejne ciało do użytku. Tylko już w innym czasie i miejscu – uściślił.
Jakub Pastuszko rzucił mu mordercze spojrzenie. Poświata nad jego głową zapłonęła czerwienią.
– Ktoś mnie zabił! – ryknął, piorunując ich wzrokiem. – Sami mówiliście, że nie żyję! Kto mnie zabił?! Mam prawo wiedzieć!
– Przecież i tak już nie żyjesz – zauważył przytomnie Szóstka. – Nic mu nie możesz zrobić. Mógłbyś go ewentualnie prześladować – dodał po namyśle. – Ale tylko wtedy, gdybyś się zawiesił pomiędzy dwoma światami. Nie polecam. To bardzo męczący stan.
– Zamknij się! – Poświata nad głową Jakuba przypominała ruchliwy żółto-czerwony płomień. – Żądam odpowiedzi! Kto mnie zabił?!
– Odpowiedź na to pytanie nie mieści się w moich kompetencjach – odparł z godnością Maurycy i rozłożył szeroko ręce w geście bezradności. – Odpowiadam wyłącznie za uświadomienie klientom ich aktualnej sytuacji, uzupełniam ankietę osobistą każdego, a o tym, dokąd ostatecznie trafi, decydują inni. Ktokolwiek pozbawił cię ziemskiego życia, odpowie za to w Zaświecie. Sprawiedliwość nikogo nie ominie...