Kto umrze, zobaczy. Czyściec i raj - ebook
Kto umrze, zobaczy. Czyściec i raj - ebook
Ks. Dolindo Ruotolo w sposób bardzo obrazowy przekonuje nie tylko o istnieniu rzeczywistości po śmierci ciała, ale pokazuje, jak nasze obecne decyzje wpływają na to, co nas może spotkać po drugiej stronie życia. I nie chodzi mu o straszenie karami. Wszystko przedstawia z perspektywy Bożej miłości i cierpienia człowieka, który po śmierci doświadcza jej w pełni, a jednocześnie jest od niej oddzielony. Podczas lektury natrafimy np. Na rozważania o grzechu, szczególnie lekkim, który nie jest traktowany poważnie, a może wyrządzić ogromne szkody w życiu duchowym.
Ks. Dolindo Ruotolo zwraca czytelnikowi uwagę na sposób okazywania pomocy naszym zmarłym. Podkreśla, że nie potrzebują oni ozdobnych nagrobków, które z czasem stają się przejawem próżności rodziny, ale pragną jak najwcześniejszego ujrzenia Boga. Dlatego kładzie nacisk na znaczenie Mszy Świętej oraz jej nieskończonych owoców zbawienia dla żywych i umarłych. Nieprzekonanych nakłania do refleksji, przywołując historie, w których dusze czyśćcowe „odwdzięczyły się” swoim dobrodziejom skutecznym wstawiennictwem w trudnościach.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8043-589-6 |
Rozmiar pliku: | 560 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podczas prezentowania licznych książek autorstwa ks. Dolindo Ruotolo uniknięcie powtórzeń dotyczących tematów przewodnich jego dzieła stanowi nie lada wyzwanie. Gdyby jednak to się nie udało, niewątpliwie rzeczy piękne i wartościowe zasługują na powtarzanie. W naszym konkretnym przypadku byłaby to zachęta do lepszego poznania tych tematów oraz odkrycia głębokich źródeł duchowych, które, docierając do powierzchni pism, rozchodzą się w liczne rozgałęzienia, kierowane jednym jedynym impulsem: płonący żarliwością dla Pana. Ksiądz Dolindo nie może pomieścić go w sobie, lecz czuje, że musi go przekazywać ludziom, przelewając w słowa i pisma.
Choć znam wyjątkową serię pism wydanych i przygotowanych, które cierpliwie czekają na publikację, to za każdym razem zdumiewa mnie ich ilość… Jak ks. Dolindo zdołał wygospodarować czas potrzebny na taki ogrom pracy?
On, który każdego dnia przyjmował dziesiątki osób poszukujących w jego światłych słowach rady i pociechy. On, który poświęcał wiele czasu na modlitwę, lekturę Ojców Kościoła, a przez ostatnie dziesięć lat życia zmagał się również z fizycznymi dolegliwościami spowodowanymi zwyrodnieniem stawów i paraliżem, które czasem utrudniały mu nawet sam fizyczny akt pisania, potrafił cudownie rozmnożyć czas na dawanie, dawanie bezustanne, jak „strumień, nim się z gór wyzwoli”.
Przyjaciele, czciciele, miłośnicy pobożnego kapłana i niestrudzonego pisarza z Neapolu, z pewnością zwrócą uwagę na znaczenie oraz wielką popularność wspaniałego komentarza do całego Pisma Świętego, który sam wystarczyłby do zapełnienia pokaźnej biblioteczki.
Obok monumentalnego komentarza na temat Pisma Świętego opublikowano również, w przeszłości i ostatnio, wiele innych książek, prezentujących bogatą duchowość oraz niezwykle aktualną treść, mimo że minęły lata od ich napisania. Niedawno ukazały się wspaniałe „Listy do Kapłanów” (tom I), książka: „Trzy panny w drodze” – przemawiająca głosem tym razem nie osobiście księdza Dolindo, ale trzech bohaterek – która wreszcie opisuje wydarzenia związane z bardzo szczególnym apostolstwem prowadzonym przez tego kapłana. Wspaniała pozycja, którą polecam każdemu, gdyż czyta się ją jak powieść. Wydarzenia są tak żywe i niesamowite, że aż wydają się nieprawdopodobne! Tymczasem są rzeczywiste i tak szczegółowo opisane, że zapadają w pamięć lepiej niż niejedno filmowe ujęcie.
I oto wreszcie, jako kontynuacja pozycji spoza serii komentarzy do Pisma Świętego, ukazuje się długo wyczekiwana książka o Czyśćcu i Niebie, napisana w 1959 roku.
W kontekście wyraźnej awersji, widocznej dziś u wielu osób, mówienie o Czyśćcu, Piekle, śmierci czy nawet Raju jest uważane za przestarzałe, a książka poruszająca te kwestie może sprawiać wrażenie tekstu nie na miejscu. Chyba tylko śmierć wciąż pozostaje czymś na miejscu, gdyż niestety gości codziennie w nagłówkach gazet! Być może tak zwani wielcy zaczęliby pytać: I co dalej? Skończę jak pies? Jak kot? Jak jaszczurka… Czy raczej coś istnieje po tamtej stronie? Słowa o nocy Nienazwanego przywołują psychologiczną rzeczywistość trudną do odrzucenia dla każdego myślącego człowieka!
A zatem również Czyściec wchodzi w zakres dramatycznego pytania jako odpowiedź, która dla katolików jest pewnością!
Rzeczywiście, ludzie powierzchowni lub twierdzący, że zjedli wszystkie rozumy, często mylą niektóre wyobrażeniowe przedstawienia Czyśćca (jak i Piekła itd.) z prawdziwą doktryną na temat stanów przyszłego życia, o jakich wnioskujemy z Pisma Świętego i prawdziwego Magisterium Kościoła Katolickiego. Biorąc pod uwagę fakt, że sprawa ta dotyczy nas osobiście, lepiej ją przemyśleć i zgłębić, gdyż tutaj nie opłaci się strategia chowania głowy w piasek!
***
Książka ks. Dolindo na temat Czyśćca bez wątpienia zalicza się do najbardziej zaawansowanych współczesnych badań. Czytając i rozważając ten traktat oraz drugą część na temat Raju, od razu odnosimy wrażenie, że praca ta przedstawia naprawdę oryginalne aspekty. Znajduje się w niej z pewnością potwierdzenie istnienia Czyśćca, czego negowanie byłoby absurdem dla osoby wierzącej w Boga, zarówno z powodu konkretnych fragmentów biblijnych oraz Boskiego planu, jak i doktryny Magisterium Kościoła, a także – dodajmy – z racji logiki ludzkiego rozumu oświeconego wiarą.
Wartościowe i głębokie medytacje proponowane przez ks. Dolindo w rozdziałach tej książki oscylują wokół genialnego sformułowania, stanowiącego temat przewodni symfonii fascynujących stron, które wreszcie ujrzą światło dzienne. „Czyściec: Miłosna rywalizacja między Bogiem a duszą” oraz „Zwycięstwo miłosnej rywalizacji: Raj”.
Książka traktuje o doktrynie i jej ogólnych zasadach, które potwierdzają konieczność istnienia Czyśćca. Dotyka również pewnych tradycyjnych tematów, jak choćby słynny ogień oczyszczenia. Lecz sposób ich przedstawienia to absolutna nowość, bardzo odległa od tego, co kiedyś było tradycyjnym głoszeniem oraz impresjonistyczną literaturą o Raju w stylu ludowym.
Ksiądz Dolindo, używając analogii w celu zilustrowania pewnych tematów, często odnosi się do fizyki, a z fizycznych zjawisk wyprowadza wiele refleksji, które, choć nie są ostatecznym i racjonalnym dowodem jego stwierdzeń, to wyznaczają właściwy kierunek ich lepszego zrozumienia.
Podczas lektury natrafimy również na przydatne rozważania o grzechu, szczególnie lekkim, który nie jest traktowany wystarczająco poważnie, jeśli weźmiemy pod uwagę szkody, jakie wyrządza życiu duchowemu oraz konieczność odpokutowania go w Czyśćcu.
Choć przelotnie, to jednak bardzo sugestywnie, ks. Dolindo pisze o potępionych. Przy niektórych fragmentach myśli czytelnika, przez skojarzenia obrazów, biegną instynktownie do plastycznego opisu Dantego („Piekło”, pieśń VI) Farinaty degli Uberti.
Na stronie 63 znajdziemy okrzyk, wzruszające i pełne żaru wezwanie Boga skierowane do ludzi, Jego dzieci, aby się zbawili i nie trafili do Piekła.
***
Wśród bogactwa rozważań i cytatów, których ks. Dolindo jest niewyczerpaną kopalnią, zostają przytoczone pewne fakty dotyczące objawień dusz czyśćcowych lub prywatne objawienia świętych. Jednym z przykładów jest wyjątkowa wizja św. Franciszki Rzymianki, w której święta opisuje trzy części, z jakich ma się składać Czyściec, w zależności od odpowiedzialności, jaką za życia Pan powierzył danej osobie. Znajduje się tam dział, sektor zarezerwowany dla świeckich, drugi dla duchownych, ale nie kapłanów, trzeci dla kapłanów i biskupów, ze specjalną częścią dla zakonników i zakonnic… Dalej są przytaczane inne epizody objawień dusz czyśćcowych, niektóre z nich znane z racji szczególnych okoliczności, w jakich miały miejsce, pozostawionych znaków oraz potwierdzających je świadectw.
Z pewnością nikt nie jest zmuszony do przyjmowania na wiarę tych „objawień”, ponieważ na wiarę przyjmuje się jedynie Słowo Boże oraz dokumenty Magisterium Kościoła. Dlatego każdy może wierzyć w te fakty lub nie, w zależności od własnego upodobania. Ocena jednakże nie powinna być wystawiona z góry czy stereotypowa, lecz należy ją sformułować na poziomie ludzkim, jako owoc poważnych przemyśleń, jak w przypadku każdej innej istotnej sprawy. Nie należy więc pochwalać metody wykluczania choćby teoretycznej możliwości wystąpienia tego rodzaju zdarzeń. W żywotach świętych czytamy o licznych zdarzeniach, które miały miejsce w obecności wielu ważnych osób, jak choćby ta słynna historia cytowana przez ks. Dolindo (na str. 112) o św. Stanisławie z Krakowa. Inne, prawie identyczne wydarzenie miało miejsce za pośrednictwem św. Antoniego z Padwy, jak opisują biografowie Świętego. Z pewnością nie możemy ustanawiać praw lub ograniczeń dla Boga, który zawsze czynił i będzie czynił wszystko, co zechce, na niebie i na ziemi, jak mówi Pismo Święte. Od najdawniejszych czasów aż po dziś dzień nie brak objawień dusz zmarłych, które przebywały w Czyśćcu i prosiły o modlitwę oraz wypominki, aby szybko zakończyć swe oczyszczenie i móc wejść do Raju. A dusze zmarłych są nam naprawdę wdzięczne za ulgę, jaką im przynosimy, odwdzięczając się modlitwami zanoszonymi do Pana dla naszego duchowego i materialnego dobra. Dlatego na stronach książki znajdziemy wiele odniesień do Mszy Świętej oraz jej nieskończonych owoców zbawienia dla żywych i umarłych.
***
W książce o zmarłych, którzy w Czyśćcu oczyszczają się z pozostałości po grzechach popełnionych za życia, nie mogło zabraknąć myśli o Najświętszej Maryi Pannie oraz okazywanej przez Nią macierzyńskiej dobroci dla Jej dzieci przebywających w Czyśćcu. Ksiądz Dolindo przejmuje myśli wielu świętych oraz to, co wynika z niektórych prywatnych objawień ukazujących nam troskę Matki Miłosierdzia.
Bez wątpienia genialny jest dość rozbudowany opis (str. 229) wprowadzenia do Raju oczyszczonych i ozdobionych blaskiem łaski dusz. Wspaniale jest myśleć, że to właśnie Maryja Dziewica wprowadza za rękę dusze do niekończących się blasków Boskiego życia.
Dlatego gdy jest mowa o Raju, ks. Dolindo zdaje się pisać pod wpływem ekstazy, w jakiej dostrzega różne barwy aniołów, od których stara się uszczknąć promieni niemożliwego do opisania blasku. Jednakże tym opisem, gdzie nasz autor w ekstazie wydaje się zapominać o wszystkim, jest wspaniały obraz chwały Dziewicy. Wiara, biblijna poezja, śpiew wieków chrześcijaństwa, łączą się w lirycznych lotach promieniujących z intensywnej pobożności przeżywanej aż na wskroś własnej istoty. Maryja staje się również w Niebie wdzięcznym przewodnikiem prowadzącym odkupionych, zbawionych, obleczonych w śnieżnobiałe szaty do Chrystusa, odwiecznego Słowa, które stało się Ciałem w Jej łonie. W ten sposób dochodzimy do Przenajświętszej Trójcy, jedynego i najwyższego źródła światłości i niewypowiedzianej radości. Końcowe wezwania tworzą subtelne i spontaniczne ukoronowanie całej książki.
***
Lektura i szczere rozważanie tej książki, traktującej głównie o Czyśćcu, przyniesie pożytek każdemu. Z pewnością będzie dla nas pociechą i zachętą do okazywania pomocy, abstrahując od niepotrzebnych bizantyńskich dociekań, naszym drogim zmarłym, którzy mogliby jej potrzebować. Nie pragną oni ozdobnych nagrobków, które czasem stają się przejawem próżności i ostentacji, ale szukają możliwości jak najwcześniejszego ujrzenia Boga.
Dlatego my, rozważając to, co tu zostało napisane, odczujemy większe zjednoczenie z tymi, którzy „uprzedzili nas ze znakiem wiary i teraz śpią w pokoju”. Być może zbyt mało myślimy o naszych zmarłych. Być może lubimy wspominać to, co zrobili, i wygłaszać niepotrzebne pochwały, nie zastanawiając się nad tym, że nadal żyją i przez Chrystusa czują się bardziej złączeni z nami niż wtedy, gdy żyli obok nas. I właśnie dlatego powinniśmy okazać im należną pomoc, aby ich przygotowanie, jak panny młodej mającej być przedstawioną panu młodemu, odbyło się szybciej. Dlatego ta książka stanowi dobrą okazję do wzmocnienia relacji z braćmi, którzy przeszli na drugą stronę.
Zacznijmy konkretniej przeżywać tę prawdę wiary, którą często wyznajemy, a potem w życiu o niej zapominamy: „Wierzę w świętych obcowanie”.
Chciałbym osobiście prosić wszystkich czytelników książki ks. Dolindo o specjalną modlitwę za zmarłych kapłanów. Zawsze miałem wrażenie, że są zbyt łatwo zapominani. Zresztą wspomniana w tej książce myśl (zobacz str. 63) o bardziej surowym oczyszczeniu i potrzebie wspanialszej ozdoby, z woli Pana, aby Jego słudzy nie tylko byli godni stanięcia przed Ojcem, lecz odziani w większą chwałę, skoro byli specjalnymi przedstawicielami Chrystusa Kapłana, a w Niebie odróżniali się splendorem jako Jego słudzy na wieki, stanowi cenną zachętę do modlitwy za nich – za kapłanów.
Niech będzie mi wolno wyznać, że zawsze modliłem się za dusze sług Bożych, którzy przeszli na tamten świat. Muszę powiedzieć, że wiele razy doświadczyłem ich wdzięczności i pomocy (nie mając jednakże objawień). Pismo Święte przypomina nam, że Świętą i zbawienną rzeczą jest modlić się za umarłych, aby od grzechów swoich byli uwolnieni (2 Mch 12,46).
Życzę wszystkim czytelnikom tej książki, aby poczuli się coraz bliżsi krewnym i przyjaciołom, którzy „zmienili mieszkanie” – jak mówi Liturgia o zmarłych – zostawiając przemijający i niedoskonały dom dla Nieba, gdzie szczęście w Bogu nie ma końca.
ks. bp Vittorio M. Costantini
Sessa Aurunca, 1 listopada 1982Kiedy mówi się o Czyśćcu, często bywa on przedstawiany jako nieubłagany czy wręcz bezlitosny akt Boskiej sprawiedliwości. Z pewnością Czyściec jest miejscem najcięższych mąk, wobec których udręki doczesnego życia są niczym polne kwiaty otoczone cierniami. Męki Czyśćca, mimo że tak poważne, stanowią miłosne oczyszczenie uzdalniające duszę do pełnego rozkoszowania się szczęściem Raju.
To autentyczna miłosna rywalizacja – Bóg, który kocha duszę, z miłością ją oczyszcza. Dusza, która kocha Boga i dąży do Niego, cieszy się z oczyszczenia, choć straszliwie cierpi, ponieważ dostrzega cały ciężar własnych zmaz, które przeszkadzają jej w pełnym rozkoszowaniu się zjednoczeniem z Bogiem. To zatem autentyczna rywalizacja miłości między Bogiem a duszą. Dlatego w myśleniu o Czyśćcu należy koniecznie pozbyć się osobistych wyobrażeń przedstawiających go jako zemstę Boskiej sprawiedliwości i straszliwe więzienie, w którym dusza jęczy jak więzień nieodwołalnie skazany na dożywocie.
Kto uznałby za okrutną kobietę zajmującą się przygotowaniem panny młodej na radosne wesele, tylko dlatego, że podczas zabiegów upiększających z miłosnej troski zadaje jej ból? Albo kto nazwałby pannę młodą niewolnicą bezlitosnego losu, przywiązaną do miejsc i narzędzi, które w bólu wydobywają jej piękno? Kto mógłby podziwiać piękny widok z ropiejącym okiem albo z rzęsą, która go przesłania i przeszkadza? Czy okrucieństwem byłoby wlanie do oka piekących kropli lub wywinięcie powieki, aby usunąć rzęsę? Kto mógłby z radością zasiąść do uczty, odczuwając w żołądku mdłości z powodu nadkwasoty? A kto uważałby za okrucieństwo podanie mu gorzkiego lekarstwa, dzięki któremu zakosztuje wszystkich potraw?
Bóg jest Miłością, jest nieskończonym miłosierdziem, a jeśli my, pielgrzymujący na tym padole łez, nie spoglądamy na Niego w świetle Jego nieskończonej miłości, to tak naprawdę Go nie kochamy. Jeśli bojaźń Boża, będąca darem Ducha Świętego, czyli odwiecznej miłości, nie będzie inspirowana miłością, nie wzbudzi w duszy miłości, lecz jedynie lęk.
Opisaliśmy zatem Czyściec w cudownym kontekście miłości Boga do duszy i duszy do Boga, a przedstawiając chwałę i szczęście Raju, spotkania oczyszczonej duszy z Bogiem, pragnęliśmy ukazać, mając do dyspozycji jedynie małe, drżące, ludzkie światełka, na czym polega olśniewające zwycięstwo miłosnej rywalizacji między Bogiem a duszą w Czyśćcu. W perspektywie miłości, bardziej sugestywnej niż strach przed straszliwymi karami, dusza silniej odczuwa potrzebę prowadzenia świętego życia na ziemi, aby stać się godną Boskiego uścisku w wiecznej szczęśliwości!
Ubogi ks. Dolindo Ruotolo
(ks. Dain Cohenel)
14 lipca 1959ROZDZIAŁ I - Śmierć – jak czuje się dusza oddzielona od ciała?
Śmierć jest karą za grzech przewidzianą przez Boga w Edenie i stanowi wspólny los wszystkich ludzi. Nawet najwięksi niewierzący nie uciekną przed rzeczywistością śmierci. Wszyscy musimy umrzeć, wiemy o tym, lecz rzadko spotykamy ludzi, którzy naprawdę tym się przejmują, będąc nawet w podeszłym wieku.
Ja sam jestem stary, skończyłem 76 lat i wiem, że jestem bliski śmierci, ale jej w sobie nie czuję. Czuję życie, nawet jeśli z powodu wieku zdaję sobie sprawę, że nie mam siły do wykonywania pewnych czynności. Przyczyna tego wewnętrznego zjawiska znajduje się w duszy i jej nieśmiertelności. Posiadamy bowiem duszę, która jest nieśmiertelna, a jako taka pozostaje zawsze młoda.
Być może zauważyliście wrażenie podwójnej fizjonomii – kiedy myślimy o sobie od wewnątrz, mamy wrażenie posiadania twarzy i ciała znacznie różniących się od tego, jak wyglądają z powodu starości. Gdy oglądamy się w lustrze albo na fotografii, czeka nas niemiła niespodzianka, ponieważ dostrzegamy wyniszczenie i nieubłaganą degradację ciała. Ten wygląd znacznie różni się od tego, co odczuwamy wewnątrz. Również to zjawisko stanowi potwierdzenie istnienia nieśmiertelnej duszy.
Kiedy golę sobie brodę albo obcinam włosy, zawsze samodzielnie maszynką, i muszę przejrzeć się w lustrze, mam zwykle taką odruchową reakcję: „O mamo! Ale jestem brzydki!”. I bardzo mnie dziwi, że ludzie tak licznie mnie otaczają, okazując tyle życzliwości, choć nie jestem w żaden sposób atrakcyjny, czuję się wręcz odpychający. Ludzie patrzą w moją duszę, słuchają Słowa Bożego, które wypływa z duszy oświeconej Łaską Bożą, czują żar tej miłości, która wynika z obecności Jezusa w duszy i rozlewa się w słodyczy współczucia dla cierpiących, promieniu dobroci w całości pochodzącym od Jezusa obecnego w duszy. Stąd jest logiczne, że ludzie nie patrzą na brzydotę ciała.
Zauważyłem, że dzieci, a nawet małe szkraby, jak tylko staną się bardziej rozumne, przybiegają do mnie albo patrzą na mnie z uśmiechem, czekając na błogosławieństwo. Przerywają swoje zabawy, przestają się spierać i przychodzą ucałować mi dłoń. Dzieciątka, które jeszcze noszą pieluszki, albo zupełne maleństwa obawiają się mojego widoku i chowają w ramionach mamy. Nie mając jeszcze rozwiniętego rozumu ani możliwości odczuwania wpływu Łaski Bożej i obecności Jezusa, dostrzegają jedynie fizyczność i odczuwają strach. Nie zdarzało się to wcześniej, kiedy byłem młody, ponieważ ciało nie było zniszczone i prezentowało się w harmonii młodości, przypominając im tych, którzy je otaczali – tatę, mamę, wujków, krewnych itd.
Ciało to narzędzie duszy, jak narzędzia pracy w poruszających nimi rękach i kierującej czynnością duszy. Kiedy narzędzie jest zniszczone, pogarsza się jego funkcjonowanie i trzeba je naprawić. Kiedy już nie działa, zostaje wyrzucone. Wy, na przykład, piszecie stalówką przymocowaną do pióra. Jeśli stalówka jest dobra, a rączka stabilnie ją podtrzymuje, piszecie z łatwością. Jeśli stalówka się zestarzeje albo zacznie gorzej pisać, próbujecie ją naprawić, zbliżając rozdzielone ostrze, które już nie pisze, i możecie jeszcze trochę wytrzymać, nie bez pewnej niewygody, ponieważ stalówka albo zahacza o papier, albo niedokładnie nabiera atrament. Kiedy wreszcie, przy kolejnej próbie naprawy, łamie się, wtedy wyrzucacie ją do śmieci, gdzie rdzewieje. Mogłaby znowu stać się stalówką, gdyby przetopić ją w masie stali, która roztapia się w piecu, a to byłoby jak zmartwychwstanie ze śmierci.
Ten przykład pokazuje, czym jest nasza naturalna śmierć – ciało, narzędzie duszy, niszczeje, zaczyna być nieprzydatne. Próbuje się je leczyć i wciąż może jeszcze służyć, ale mniej efektywnie niż wcześniej. Proces niszczenia postępuje dalej, aż do stopniowego rozpadu narządów, aż wreszcie, gdy już nie może być narzędziem duszy, zostaje przez nią opuszczone i nadchodzi śmierć. Zmartwychwstanie ciała nastanie wtedy – taka jest nasza wiara i nadzieja – gdy Boska Moc ożywi nawet jego najmniejszą cząstkę, z której ciało się odrodzi, niczym z ziarna obumarłej rośliny.
Wysiłki podejmowane przez lekarzy i medycynę, aby uniknąć śmierci, często ją przyspieszają, tak jak próby naprawienia stalówki zazwyczaj ją łamią. Ciało coraz słabiej reaguje na działanie duszy. Umiera już po trochu, wraz z obumieraniem narządów wewnętrznych. Serce zaczyna niedomagać, zmienia się krążenie, oddech staje się ciężki i płytki, ponieważ płucom brakuje siły, przez co w organizmie gromadzi się dwutlenek węgla, następuje kryzys, przybywa śmierć, nieubłagana śmierć. A co robi dusza?
Ponieważ ona w pełni kształtuje całe ciało i każdą część ciała, cała pozostaje w ciele i z ciałem, dopóki istnieje choć jedna żywa komórka, to znaczy wciąż zdolna do bycia ożywianą przez duszę. Potem również ta komórka staje się niepotrzebna i razem z ciałem zbliża się do rozkładu – wówczas dusza odrywa się od ciała.
Pojedyncze bóle cierpiącego ciała są wywoływane nie tylko wrażliwością organów, przekazujących za pomocą nerwów impuls do mózgu, a przez mózg do ożywiającej go duszy, lecz również brakiem aktywności duszy, kiedy nie może w pełni oddziaływać na narządy ciała. Te bóle są niczym stopniowe umieranie, które może zaczynać się bólem, a kończyć konwulsjami, jak na przykład przy wyrywaniu zęba z próchnicą. Śmierć zatem jest bólem totalnym, a oderwanie się duszy od ciała straszliwą katuszą, łagodzoną jedynie przez agonię.
Wygląda to na paradoks, lecz tylko pozornie. Wskutek płytkiego oddechu w płucach, a więc w ciele, zostaje zgromadzony dwutlenek węgla, który pełni funkcję znieczulającą, przez co ból wydaje się mniejszy. Dlatego wykonywanie osobie będącej w agonii zastrzyków pobudzających, np. z eteru czy kamfory^(I), jest błędem, który może spowodować u umierającego straszliwe cierpienie z powodu przywrócenia pełnej wrażliwości, co mogłoby doprowadzić umierającego do rozpaczy.
Jak jedwabnik wychodzący z kokonu
Dusza jest całkowicie duchowa i wychodzi z ciała w pełni życia ducha, jak jedwabnik opuszczający pusty kokon. Wychodzi w niezmiennej młodości nieśmiertelności; rozumu i woli, które szukają swego przedmiotu: odwiecznej Prawdy, odwiecznego Dobra. Jest poza światem i, niczym rakieta wystrzelona w górę, dąży tylko do Boga, jej jedynego celu. Jednakże nie jest ona taka, jaką została stworzona przez Boga, gdy tchnął ją w ciało, nie jest taka, jaką odkupił ją Jezus, lecz niesie ze sobą własną odpowiedzialność, która w momencie oderwania od ciała ukazuje się nie w zamglonym świetle własnego sumienia, lecz w olśniewającym blasku odwiecznej Prawdy.
Nasze sumienie jest giętkie i łatwo akceptuje usprawiedliwienia, które nie odpowiadają rzeczywistości, gdyż przez wrodzoną pychę staramy się zawsze usprawiedliwić i ukazać jako uczciwi, jeśli nie wręcz święci. W Neapolu mówi się, że sumienie jest jak skóra – gdzie ją naciągniesz, tam się ułoży. Ale w świetle Odwiecznej Prawdy dusza uznaje siebie za to, czym jest, z jasnością, w której nie ma miejsca na wymówki czy usprawiedliwienia. To zaskoczenie może być dramatyczne, jeśli dusza trwa w grzechu śmiertelnym, ponieważ grzech czyni ją straszliwie zniekształconą. To zaskoczenie może być konsternacją i zażenowaniem, jeśli dusza jest w stanie łaski, lecz wciąż splamiona drobnymi winami i zdeformowana przez niedoskonałości.
Dusza potępiona jest jak ciężar ciągnący ją na dno otchłani, choć czuje naturalny pociąg ku Bogu. Dusza w stanie łaski jest jak rakieta skierowana ku górze, posiadająca rakietę nośną, która jednak nie może jej wynieść aż do Boga, ponieważ nie działa, jest zablokowana, nie eksploduje. Dusza zatem dąży nie do otchłani, która jest odwrotnością chwały, ale do oczyszczenia się, co uważa za dar, choć wstrząsają nią okropne spazmy.
Stan grzechu jest tak odległy od Boga, że staje się stanem duchowej śmierci. Dusza wpada w otchłań jak do nowego, przerażającego życia, w którym znajduje jedynie kłębowisko jej win, otaczających ją i dręczących z każdej strony. Dlatego powstaje w niej nienawiść, a siedem grzechów głównych sprawia, że jest na wskroś nieszczęśliwa, gdyż jest przez nie prześladowana, jakby była ubrana w nowe ciało, pełne wszelkich słabości. Zachowuje jednak naturalny instynkt stworzenia dążącego do Boga, lecz nie może osiągnąć celu, który dla duszy staje się dręczący i odpychający, a zatem nie pozostaje jej nic innego jak rozpacz i nieustające przerażenie. Jest niczym zgniła substancja, która zmienia konsystencję – nie jest już słodkim kremem, lecz zarobaczoną breją.
Dusza w stanie łaski, lecz wciąż jeszcze splamiona, jest jak gołębica ze złamanymi skrzydłami, która nie może latać, ale wyrywa się ku Bogu z miłości dzięki przyciągającej do Niego łasce, oraz szuka sposobu oczyszczenia, błagając o Jego Miłosierdzie. Dusza potępiona jest nędznym wędrowcem, który dotarł do wiecznego końca swego pielgrzymowania. Dusza w stanie łaski jest wędrowcem, który dotarł do końca ziemskiego życia, lecz poprzez pokutę otrzymuje dar kontynuowania wędrówki, aby oczyścić się w trudnym pielgrzymowaniu miłości. Potępiony mieszka w wiecznym bólu, dusza czyśćcowa nadal pielgrzymuje, istnieje jeszcze w czasie i oczekuje błogosławionego dnia, gdy znajdzie wieczność w chwale i pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Dlatego Czyściec istnieje w czasie, a oczyszczenie jest mierzone czasem.
ROZDZIAŁ II - Stan potępionego i stan duszy czyśćcowej
Dusza czyśćcowa, wychodząc z ciała, dąży do Boga, lecz przypomina osobę porwaną nurtem rzeki, która nie może dopłynąć do brzegu. Wytłumaczę wam to na przykładzie pewnego zdarzenia, jakie przeżyłem w Molfetcie. Przebywałem w tamtejszym seminarium jako ojciec duchowy. Rektor polecił mi zażywać morskich kąpieli. Choć jestem przeciwny kąpielom, musiałem go posłuchać. Gdy wskoczyłem do wody, chciałem spróbować popływać. Nie zauważyłem, że porwał mnie prąd, a kiedy się obejrzałem do tyłu, zobaczyłem, że jestem bardzo daleko od brzegu. Niezbyt doświadczony w pływaniu próbowałem wrócić na brzeg, ale prąd unosił mnie coraz dalej. To była dość dramatyczna chwila, ponieważ znalazłem się na głębokim morzu. Poleciłem się Maryi, a po licznych próbach udało mi się wydostać z prądu i wrócić na brzeg.
Dusza wyrywa się do Boga, ale jej niedoskonałości są jak prąd, który unosi ją z dala od Niego. Z powodu złudzeń ziemskiego życia sama poddała się prądowi, który oddalał ją od Boskiej miłości; lecz kiedy opuszcza ciało, złudzenia świata zmieniają się w wir, przez grzechy plamiące duszę, i dlatego zostaje ona porwana daleko od Boga w tej samej chwili, w której wyrywa się ku Bogu z całą siłą miłości, jaką odczuwa dzięki posiadanej łasce. Znajduje się poza ciałem, lecz niesie ze sobą odpowiedzialność za własne nędze, niczym podążające za nią śmiertelne ciało: opera enim illorum sequuntur illos, ich uczynki podążają za nimi (Ap 14,13 – przyp. red.). To bardzo mądre wyrażenie, odnoszące się zarówno do dobrych uczynków, jak i złych, które podążają za duszą, tak samo jak dobre. Dusza czyśćcowa jest jak człowiek, który wpadł do wirującego prądu ubrany w grubą odzież ciągnącą go w dół, gdy tymczasem powinien unosić się na powierzchni i do niej dążyć ze wszystkich sił, by móc dopłynąć do spokojnego i szczęśliwego brzegu.
Tajemnica cierpienia w życiu
Dusza podczas ziemskiego życia zazwyczaj żywi wiele uprzedzeń co do Bożej dobroci, a czasem nawet oskarżeń, szczególnie wobec tajemnic cierpienia, opatrzności, zła, ludzkiej wolności itd. Prawdopodobnie każdy z nas w jakimś stopniu mógłby przyznać się do takich myśli. Tak, staramy się je odsunąć jako pokusy. Staramy się, choć z niejakim wysiłkiem, spełniać odwrotne uczynki albo jakiś marny i wątły akt wiary, zanurzając się nie w olśniewającym świetle Bożym, lecz w ciemnych mrokach umysłu, który nie chce pojąć, albo serca, które nie potrafi czule kochać tego, co wydaje mu się goryczą i surowością. Nasza dusza, zamiast kochać Pana, stara się raczej Mu nie sprzeciwiać i nie pławić w niedowiarstwie, w ciemnych odmętach fatalizmu czy ślepego losu.
Zaraz po opuszczeniu ciała dusza staje przed nieskończoną dobrocią Boga, dostrzega własną nędzę i własne skargi w łagodnym świetle Boskiej Dobroci, choć nie kontempluje i nie może jeszcze kontemplować tego oceanu miłości, gdyż wciąż pozostaje niezdolna do zanurzenia się w nieporównywalne szczęście. Zachowuje się, użyjmy dalekiej analogii, jak człowiek, który wziął przebranego króla za wieśniaka, przechodzącego kardynała potraktował jak zakrystianina albo, co gorsza, jak złodzieja przebranego za księdza. Taka historia przydarzyła się dwóm policjantom, którzy pewnej nocy w Wenecji zatrzymali św. Piusa X, ubranego jak zwykły ksiądz i niosącego na plecach materac dla ubogiej kobiety bliskiej rozwiązania. „Hej! – zakrzyknęli policjanci z daleka – Hej, nocny złodziejaszku, skąd masz ten materac? Stań, odłóż go i wyciągnij ręce przed siebie”. I podeszli, żeby go złapać, ale rozpoznali w tej anielskiej twarzy świętego Patriarchę. Zgadnijcie, jakie musieli mieć miny.
Trudno to nawet porównać do zdziwienia duszy, która po raz pierwszy spotyka Pana, nieskończoną Dobroć i nieskończoną miłość. Nawet nie widząc Go twarzą w twarz, gdyż nie jest jeszcze uwielbiona, odczuwa ona Bożą Dobroć, w pokoju wynikającym ze stanu łaski.
To nie wszystko – dusza w świetle Boga, którego doskonałość i wielkość dostrzega, odkrywa, że sama jest splamiona oraz naga, i czuje taki wstyd, że pragnie jedynie odsunąć się od Boga, aby się oczyścić. Wyjaśnię wam to na przykładzie. Być może mieliście kiedyś taki sen, że znaleźliście się na ulicy w koszuli nocnej albo nawet nago. Co za wstyd! Próbowaliście schować się w jakiejś bramie; naciągaliście koszulę, aby się zakryć, wydawało się wam, że spotykacie przechodniów, którzy wzbudzają wasz popłoch. Mogliście odetchnąć dopiero po przebudzeniu, kiedy zdaliście sobie sprawę, że to sen, wykrzykując: „Dzięki, o Panie, że to nieprawda!”. Ale dusza, która staje przed Bogiem i widzi, jak bardzo jest splamiona, nie śni, lecz budzi się z dumnych snów o własnej sprawiedliwości, jakie śniła za życia, formułując zbyt powierzchowne i pobłażliwe oceny, które w Boskim Świetle okazują się zwodnicze.
Istnieją bowiem nawet w normalnym, codziennym życiu takie czynności, które w zaciszu własnego domu wyglądają na neutralne, a poza domem, w towarzystwie szacownych osób, stają się obrzydliwe. Na przykład wkładanie palców do nosa, drapanie się w miejscu pogryzienia przez pchłę, ściąganie butów, żeby ją złapać, we własnych czterech ścianach wydają się niewinne. Tymczasem poza domem, w cywilizowanym czy szlachetnym otoczeniu, stają się odrażające, do tego stopnia, że raczej zniesiemy dyskomfort z uśmiechem, niż wywołamy złe wrażenie.
Na pewnym przyjęciu – opowiadano mi ostatnio – pewna panna poczuła silny ból w boku, ale nic po sobie nie dała poznać ani nie dotknęła ręką bolącego miejsca, ponieważ znajdowała się w eleganckim salonie. Po jakimś czasie ból był tak duży, że przeprosiła obecnych i poszła do innego pokoju, a rozwiązując gorset, ku swemu przerażeniu zobaczyła, jak z dekoltu wyskakuje myszka, która ją drapała. Ubierając się w pośpiechu, nie zauważyła zwierzątka – brzmi to niewiarygodnie, ale zdarzyło się naprawdę.
Dusza w Bożym świetle widzi cały koszmar tych działań, które za życia wydawały się jej niewinne, a ogarnięta bólem i zakłopotaniem zdaje sobie sprawę, że jej braki nie były drobiazgami, lecz gryzoniami sumienia, od których pragnie się jak najprędzej uwolnić, usuwając z Niebiańskiego przyjęcia do Czyśćca.
To usunięcie się z Niebiańskiego przyjęcia powoduje wielką udrękę, wywołaną stanem łaski, w której znajduje się dusza. Brzmi jak paradoks, ale to prawda.
Człowiek potępiony i dusza czyśćcowa
Osoba potępiona, przechodząc do Życia wiecznego, znajduje się w stanie ekstremalnej nędzy, a przez utratę Łaski Bożej nie tylko nie odczuwa porywów miłości do Boga, jak dusza czyśćcowa, lecz nienawidzi Go i od Niego ucieka. To niewątpliwie wielki dramat, lecz chodzi tu o stan istnienia, którego nie można zmienić i którego dusza potępiona nie chce zmienić, nawet gdyby mogła, nawet jeśli pragnęłoby tego Boskie Miłosierdzie. Dusza potępiona znajduje się już w stanie potępienia, zachowuje w nim nawet wolność, a jest to wolność nienawidzenia i wyrządzania krzywdy, przerażająca kara za nadużywanie wolności za życia, co stanowi tylko i wyłącznie jej własną winę, a nie wynik nieubłaganej sprawiedliwości Bożej.
Podobnie jak impuls ruchu trwa dalej bez dodatkowych bodźców, z powodu zjawiska fizycznego nazywanego inercją, tak winy i upadki życia osoby potępionej nadal trwają w Piekle, bez nadziei na zmianę, ponieważ zmieniają się w stan potępionego, tak jak w ziemskim życiu były stanem grzesznika.
Dusza czyśćcowa poza ciałem nie znajduje się w swoim końcowym stanie, lecz wciąż pielgrzymuje, gdyż trwa w łasce. Dąży do Boga z ogromną miłością i nie może Go jeszcze osiągnąć. Dlatego też z wszystkich objawień dusz czyśćcowych wynika, że ich oczyszczenie jest liczone miarą naszego czasu – dziesięć, dwadzieścia, sto lat. Potępiony jest jak ciężkie ciało, które spada w wieczną otchłań i tam pozostaje. Dusza czyśćcowa jest jak rakieta, która jeszcze próbuje się wznieść, lecz wciąż pozostaje w atmosferze, dopóki nie zadziała zapłon rakiety nośnej wyrzucającej ją w górę. Jest ona zdolna jedynie do bólu, ponieważ tylko ból może naprawić jej winy. Jej porywy miłości stają się palącym ogniem, bólem i żalem, dzięki którym traktuje możliwość oczyszczenia się jako łaskę.
Zmarły nie żyje i nie aspiruje, mówiąc przenośnie, do życia, ale do rozkładu. Taki jest potępiony. Chory natomiast aspiruje do zdrowia, poddaje się męczącym zabiegom i chętnie je znosi, choć narzeka i wzywa pomocy, aby zaznać ulgi. Taka jest dusza czyśćcowa – jest chora. Jej uciążliwe lekarstwa to oczyszczenie w ogniu, niepokój przebywania z dala od Boga i osobne udręki za każdą poszczególną winę. Dla chorego na ciele ulgą są środki znieczulające, uspokajające i miłosna troska opiekujących się nim osób. Duszy czyśćcowej przynoszą ulgę modlitwa, wypominki i poświęcenia, które są jej ofiarowane.