- W empik go
Ku Gwiazdom 2022. Antologia Polskiej Fantastyki Naukowej - ebook
Ku Gwiazdom 2022. Antologia Polskiej Fantastyki Naukowej - ebook
Drugi rocznik najlepszych polskich opowiadań SF!
Sięgając do fundamentów fantastyki naukowej zabierzemy was w głębiny kosmosu, w otchłań cyberprzestrzeni i w nieodległą przyszłość, która zaczyna się już teraz na naszych oczach. Zapraszamy do międzypokoleniowej wyprawy z udziałem debiutantów oraz uznanych autorów. Wspólnie wyruszymy ścieżkami naszych lęków oraz nadziei, splatając naukę z wyobraźnią. W drogę ku gwiazdom.
Spis tekstów:
Piotr W. Cholewa Pochwała krótkiej formy (wstęp literacki)
Mirosław Usidus Science fiction w świecie post-industrialnym – to skomplikowane (wstęp naukowy)
Justyna Lech Kobieta, która niosła ogród
Dominik Szewczyk Białe węzły
Michał Pięta Słodka Ananke
Marcin Gawlik Obiecaj
Mateusz Gajda Imitacja
Tadeusz Markowski Analityk
Michał Kubicz Ogrody Chrystusa
Michał Protasiuk Doliny jej łez
Magdalena Salik Zero, nieskończoność, jeden
Michał Cholewa Zwycięstwo
Michał Kłodawski Atak Maniaque’a
Grzegorz Rogaczewski 69/26/5 w postacie wpisane
Dr Agata Kołodziejczyk W poszukiwaniu życia
Prof. UWM, dr hab. Leszek P. Błaszkiewicz SETI – wielka przygoda radioastronomii
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67482-34-9 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochwała krótkiej formy
Do dziś pamiętam pierwszą książkę fantastyczną, jaką przeczytałem. Czy raczej pierwszą „poważną” – wcześniej poznałem pewnie _Wielką, większą i największą_ Jerzego Broszkiewicza (na jej podstawie nakręcono film w 1962 r.). Może nawet była lekturą? Ale ta naprawdę pierwsza prawdziwa poważna fantastyka, którą przeczytałem, to nie Lem, jak u większości fanów mojego pokolenia, a _Wakacje cyborga_ – antologia opowiadań francuskich, wydana przez Iskry w 1968 r. Zawarte w niej teksty były różne – lepsze i gorsze, odmienne od anglosaskiego standardu (wtedy jeszcze tego nie wiedziałem), niekiedy zachwycające rozmachem, a niekiedy utrzymane raczej w stylistyce Verne’a. W każdym razie zarówno ich fantastyczność, jak i różnorodność wciągnęły mnie w fantastykę na resztę życia – przynajmniej do dzisiaj. Pamiętam, że obiecałem sobie wtedy: od teraz będę czytał tylko fantastykę. Na szczęście nie byłem w tym konsekwentny…
Dlaczego o tym wspominam? Dlatego że z tych czy innych powodów opowiadania nie cieszą się dziś popularnością. Wielcy wydawcy nie są zainteresowani antologiami (choć znani autorzy mogą pewnie liczyć na zbiory opowiadań), z dużych pism działa jedynie „Nowa Fantastyka”. A przecież – przynajmniej w moim przypadku – to właśnie opowiadania dostarczyły mi doznań niezwykłych i do dzisiaj wspominam niektóre ze wzruszeniem/ uniesieniem/ śmiechem…
Krótka forma literacka ma wiele zalet. Przede wszystkim jest sfabularyzowaną anegdotą, a zatem na ogół opisuje jeden pomysł, czasami zbyt skromny na powieść, ale – zdaniem autora – zbyt dobry, żeby go odrzucić. Pozwala zatem autorowi i czytelnikowi skupić się na głównym przesłaniu, bez odwracających uwagę wątków, docenić pointę. Pisarz może zadbać o każde zdanie, czytelnik każde zdanie ocenić. Opowiadanie wymaga więc pewnego kunsztu, talentu do snucia opowieści, czasem do żartu czy paradoksu. Rozszerzenie opowiadania do całej powieści zdarza się wcale nie tak rzadko, ale nie zawsze jest to rozsądny pomysł.
Z drugiej strony, dla początkującego autora jest to forma wygodna, bo mimo braku pisarskiego doświadczenia pozwala zapanować nad fabułą, nie pogubić się w równoległych wątkach, nie pomylić postaci (każdemu przecież może się zdarzyć, że jakiś bohater zginie dwukrotnie, obydwa razy bohatersko – zwłaszcza w cyklach powieściowych). Podsumowując – od opowiadania łatwiej zaczynać, ale też opowiadanie pozwala autorowi wykazać się pomysłowością, talentem i błyskotliwością.
Są twórcy, którzy w krótkich formach literackich spełniają się najlepiej – Robert Sheckley, Kir Bułyczow… Są tacy, których zarówno opowiadania, jak i powieści są świetne: Stanisław Lem, Roger Zelazny, Andrzej Sapkowski…
Opowiadanie jest formą, która pozwala na pewne eksperymenty techniczne i warsztatowe. Brian W. Aldiss napisał opowiadanie _Nieszczęsny mały wojowniku,_ z narracją w drugiej osobie liczby pojedynczej, tekst Michaiła Puchowa _Palindrom do antyświata_, rzeczywiście jest palindromem. Nie pamiętam już kto, chyba Sheckley właśnie, napisał historię, którą czytamy od końca (pierwsze zdanie to: _Tak się kończy ta opowieść_), a obowiązkowy zwrot akcji i zaskakujące rozwiązanie pojawiają się, kiedy poznajemy początek. Na którymś z konwentów, w konkursie na najkrótsze opowiadanie zwyciężył tekst liczący 0 słów (zero!) i tytuł: _Gdyby Ewa była bezpłodna_. Są konkursy opowiadań ośmiosłownych: _Zadanie wykonane. Elvis martwy. Oczekuję ewakuacji na Marsa._
W opowiadaniach ważną rolę może odegrać tytuł. Czytałem sporo takich, które niekoniecznie powalały treścią, ale ich tytuły… _Dzień po dniu, w którym przybyli Marsjanie_; albo _Gdyby wszyscy ludzie byli braćmi, pozwoliłbyś któremuś poślubić swoją siostrę?;_ albo _Grasujący w mieście na krawędzi świata_…
Wystarczy. Ten krótki tekst nie ma być wyliczaniem przeczytanych przeze mnie opowiadań. Więc jeszcze tylko dwa przykłady…
Niedawno podszedł do mnie Paweł Majka, znany pisarz i autor grubych powieści, z pytaniem, które opowiadania pamiętam najlepiej, bo chciałby opracować listę tych wartościowych. Jak zawsze w takiej sytuacji, odpowiedziałem: to oczywiste – _Nastanie nocy_ Asimova, o planecie krążącej wokół ośmiu słońc, gdzie tylko raz na kilka tysięcy lat zapada noc i pojawiają się gwiazdy…
_I wtedy zobaczył gwiazdy! Nie marne trzy tysiące sześćset gwiazd widocznych z Ziemi! Lagaza znajdowała się w centralnym punkcie olbrzymiej galaktyki. Trzydzieści tysięcy słońc jaśniało przytłaczającym splendorem, stanowiąc groźbę straszniejszą nawet od szalonego wichru, który wstrząsnął zlodowaciałym, jałowym światem._
Dawno temu zjawił się u mnie inny znany pisarz i autor grubych powieści (wtedy jeszcze nie), niejaki Michał Cholewa, i poprosił o udostępnienie tekstu opowiadania o tytule _Dziewięć miliardów imion boga_. To jedno z tych, w których nie tylko tytuł, ale i pointa jest znakomita (_Nad nimi powoli gasły gwiazdy_). Michał pożyczył ode mnie antologię (tom szósty _Kroków w nieznane_), gdzie ten tekst się znajdował, potem przeczytał pozostałe tomy, a później podsumował, że dawni autorzy specjalnie i złośliwie wykorzystali wszystkie świetne pomysły, żeby młodym zamknąć drogę do pisarskiej kariery.
Michał nie miał racji – ale autorom opowiadań zamieszczonych w tej antologii życzę, by za jakiś czas po jej przeczytaniu jakiś debiutant powiedział o nich to, co mój syn o autorach z _Kroków w nieznane_.Mirosław Usidus
Science fiction w świecie post-industrialnym – to skomplikowane
Lektura opowiadań zgromadzonych w antologii skłania do przemyśleń na temat tego, skąd wziął się nurt literacki i, ogólniej, artystyczny, nazywany fantastyką naukową. Jak to się stało, że powstał, nigdy wprawdzie nie zdefiniowany w sposób pełny, ale zazwyczaj niezawodnie rozpoznawalny. I, wreszcie, co stało się z science fiction, po tym jak wicher przemian ostatecznie przeobraził rzeczywistość w świat post-przemysłowy.
Co do tego, że nurt ten jest owocem oraz swoistą (logiczną?) konsekwencją rewolucji naukowo-technicznej i przemysłowej, zainicjowanej mniej więcej ćwierć tysiąclecia temu, mam drobne jedynie wątpliwości. Encyclopædia Britannica podaje, iż termin „science fiction” został spopularyzowany, jeśli nie wynaleziony w latach 20. przez amerykańskiego wydawcę Hugo Gernsbacka, na którego cześć nazwano z kolei Nagrodę Hugo, przyznawaną corocznie od 1953 roku przez World Science Fiction Convention.
Nie jest wcale oczywiste, że ten luksembursko-amerykański wynalazca, pisarz i wydawca czasopism, rzeczywiście wynalazł sam termin. Owszem, jest uważany za ojca science fiction, bo jako pierwszy zaprojektował i wydał magazyn publikujący opowiadania o tej tematyce. Jego „Amazing Stories”, czasopismo, które wystartowało w 1926 roku, ułatwiło rozwój nurtu. Na łamach tego periodyku Gernsback lansował koncepcję, określaną przez siebie mianem „scientifiction”, wedle której „uroczy romans przeplatał się z naukowymi faktami i proroczymi wizjami”.
Niemniej, choć Gernsback mógł być ojcem definicji, to sam termin wynalazł niejaki William Wilson. To właśnie ów Brytyjczyk po raz pierwszy użył terminu „science fiction” w swojej książce o literaturze, głównie poezji, z 1851 roku, pt. _A Little Ernest Book Upon a Great Old Subject_. Pisał w niej, że odkrycia naukowe mogą tchnąć w literaturę coś nowego i żywego.
_Fikcja w Poezji nie jest odwrotnością prawdy, ale jej miękkim i czarującym podobieństwem. Dotyczy to też Science Fiction, w której prawdy odkryte Nauki mogą być przekazane, splecione z miłą historią, która sama może być pełna poezji i prawdy – w ten sposób rozpowszechnia się znajomość Poezji Nauki, ubrana w szatę Poezji Życia –_ pisze Wilson i w tych słowach nietrudno znaleźć analogię do cytowanej wcześniej definicji „ojca” science fiction.
Jeśli uznamy Wilsona za twórcę samego terminu, to ślicznie, niczym w „uroczym romansie”, by użyć stylistyki Gernsbacka, data jego „wynalazku terminologicznego” wpasowuje się w tezę, że science fiction jest par excellence wytworem, emanacją i pochodną rewolucji naukowo-technicznej i przemysłowej. Brytyjski autor nie tylko pisał o tym w samym środku XIX-wiecznego wynalazczo-naukowego huraganu, ale też w tym, co napisał, wyraźnie odczytujemy sugestię, że jest on pod przemożnym wpływem wszystkiego, co się w wieku pary i elektryczności, czyli po prostu dookoła niego dzieje.
Chwila. A co ze znanymi przykładami znacznie starszej literatury zaliczanej w wielu źródłach do science fiction, nawet jeśli w momencie jej powstawania nie istniało jeszcze samo pojęcie? Co z uznawaną za pierwszy przykład fantastyki naukowej _Prawdziwą historią_, Lukiana z Samosat z II wieku n.e., w której opisuje „obcych” i coś w rodzaju podróży kosmicznych? Co z XVII-wiecznym Francisem Godwinem i jego _The Man in the Moone_? Co z księżną Margaret Cavendish przedstawiającą w wydanej w 1666 roku książce _The Blazing World_, obcy lub też, w innej interpretacji, utopijny świat? Co z nowatorską futurystyką Samuela Maddena z 1733 roku, _Memoirs of the Twentieth Century_ (_Pamiętniki z dwudziestego wieku_)? Co z Francisem Baconem, Athanasiusem Kircherem, Cyranem de Bergerac, Jonathanem Swiftem i wieloma, wieloma innymi twórcami wizji „fantastycznych”, „pozaziemskich” podróży i obcych światów?
Czy to, co ci autorzy pisali wiele wieków wcześniej, można uznać za science fiction? Czy jednak nie, bo należy do kategorii i gatunków literackich podejść bardziej rygorystycznie, nie pozwalając sobie na określanie powstałych przed wiekami dzieł jako science fiction?
Być może, gdybyśmy sięgnęli po analogię z jakimś innym nurtem, byłoby nam łatwiej mówić i pisać, ale przede wszystkim rozumieć czym jest science fiction, a czego do tego nurtu nie należy zaliczać. Weźmy więc np. komiks. Już w średniowieczu umieszczano na malowidłach o tematyce religijnej, takie elementy jak filakterie, ozdobne wstęgi z napisami będącymi wypowiedziami widocznych na obrazach postaci. Był to ewidentny prototyp komiksowych „dymków”. Czy jednak stare obrazy na ścianach kościołów były komiksami? Czy jednak, by właściwie to pojęcie wyodrębnić, lepiej trzymać się tradycyjnej linii historycznej o historiach obrazkowych zrodzonych z ewolucji satyrycznych grafik w gazetach XIX wieku?
Ta analogia pomaga, jak się wydaje, wrócić do definiowania fantastyki naukowej przez ścisły związek z wielkimi przemianami w nauce i technice, jakie rozpoczęły się jeszcze w XVIII wieku. Eksplodowały w XIX. Doprowadziły do otoczenia ludzkości technologiami w XX wieku i ostatecznie przeobraziły się w świat, który znamy obecnie. To świat gasnących dymów cywilizacji opartej na stali, betonie, plastiku i paliwach kopalnych, ogarnięty rewolucją cyfrową rodzącą technosferę, w której zanurzamy się w sposób nieubłagany, choć jest ona paradoksalnie rzeczywistością mniej narzucającą się niż świat „starych” masywnych maszyn, ociekających olejami smarującymi, zionących smrodem wyziewów spalinowych, obezwładniających łomotem mechanizmów…
Można długo dyskutować i pisać sążniste dysertacje o tym, kiedy zaczęła się ta metamorfoza industrialnego świata. Czy to był 1973 rok, moment kryzysu paliwowego na Zachodzie? A może cezurą jest powstanie Internetu? Czy jednak coś jeszcze innego? Można spierać się, ale ani nie ma na to w tym krótkim z natury tekście miejsca, ani też nie jest to w ogóle potrzebne do zauważenia relacji zebranych w antologii opowiadań z przemianami, jakich doświadcza ludzka cywilizacja.
„Zauważenia” – tak, tego słowa używam, a nie np. „opisania”, „zdefiniowania”, „zrozumienia”. Relacja bowiem autorów do stanu obecnej ludzkiej cywilizacji już nie polega na widocznej u Wilsona i Gernsbacka dość prostej, co tu kryć, naiwnej, fascynacji sferą naukowo-techniczną. Nie polega również na dążeniu do opowiedzenia „miłej historii” na jej tle. Tak czy owak, ich stosunek do postindustrialnego świata wymyka się łatwemu opisowi. Jest to relacja, którą, sposobem znanym z mediów społecznościowych, można by raczej zakwalifikować jako: „To skomplikowane”.
A jakiż inny mógłby być stosunek obecnych pisarzy do świata, który tak bardzo się skomplikował i wciąż komplikuje?