Ku Ziemi - ebook
Chcesz się zmierzyć ze swoimi emocjami?
Masz odwagę spojrzeć wgłąb swojej duszy?
Ta książka jest dla Ciebie!
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8104-816-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Epizod 1
Wiktoria szła zirytowana ulicami tego zapyziałego miasteczka. Nienawidziła go serdecznie. To wszystko przez własnego cholernego ojca, który znalazł sobie na boku jakąś kilkanaście lat młodszą od siebie lafiryndę musiały z matką sprzedać mieszkanie i wyprowadzić się
z miasta.
Z miejsca, które tak lubiła, w którym miała tylu przyjaciół i znajomych, gdzie życie tętniło na każdym rogu ulicy i można było realizować swoje choćby najbardziej szalone pasje.
Matka po rozwodzie przeszła poważne załamanie psychiczne.
Gdy wreszcie udało się jej wyjść z depresji, musiała zmienić pracę i wyjechać jak najdalej od ludzi, którzy kojarzyli się z byłym mężem i jego obecną kochanicą.
Wiktoria miała teraz niecałe siedemnaście lat, więc zgodnie z wyrokiem sądu musiała zostać z matką. Zresztą nie miała innego wyboru.
Nie była wstanie patrzeć na tego „gnoja”, jak go nazwała matka.
Zrujnował jej dzieciństwo i nie wybaczy mu tego do końca życia. To przez niego wylądowała w tej pipiduwie, gdzie nie znała nikogo i nie potrafiła się odnaleźć.
Na początku, przez jakiś czas ojciec wydzwaniał do niej po kilka razy dziennie. Zapewne po to, żeby się usprawiedliwiać i pokrętnie tłumaczyć. Nie miała zamiaru tego wysłuchiwać. Po prostu nie odbierała telefonów od niego, a po przeprowadzce tutaj skasowała jego numer
i zmieniła swoją kartę SIM.
W porównaniu z miastem z którego pochodziła to była po prostu wiocha na dodatek zabita deskami i to spróchniałymi.
Chyba tylko przez pomyłkę posiadająca prawa miejskie.
Co prawda było tu kilka szkół, kina, teatr i asfalt na ulicach, ale to Wiktorii nie przekonywało. Wystarczyło dosłownie iść kilkadziesiąt minut w jednym kierunku, a na pewno można było trafić na jakieś pole lub gospodarstwo pełne domowego ptactwa lub zwierząt typu śmierdzące kozy lub cuchnące krowy. Wszędzie wałęsały się podejrzanie wyglądające kundle, a koty wręcz stadami wylegiwały się na osiedlowych ławeczkach.
Przyprawiało ją to wszystko o mdłości. Jak ten dawca plemników mógł jej to zrobić. Miała wrażenie, że cała wymarzona przez nią przyszłość legła w gruzach.
O teraźniejszości wolała nie myśleć, bo wpadała w bezmiar rozpaczy i sięgała dna beznadziejności.
Mimo wszystko próbowała pomagać matce jak tylko mogła. Choć przy nastrojach, których się tu nabawiła, nie było łatwo udawać zadowolonej. Ciągle dochodziło miedzy nimi do słownych utarczek. Przez jakiś czas powstrzymywała się rozumiejąc ból i rozczarowanie rodzicielki, ale po przeprowadzce tutaj wszelkie hamulce przestawały działać.
Ona też miała prawo czuć się sfrustrowana, otaczającą ich beznadziejną rzeczywistością.
Coraz częściej i coraz głośniej wyrażała w tej kwestii swoją opinię, co oczywiście tylko pogarszało relacje miedzy nimi.
Choćby teraz. Niemal siłą została wysłana do sklepu po jakieś tam głupie zakupy. Najchętniej w ogóle nie wychodziła by z mieszkania. Całymi dniami mogła siedzieć zamknięta w pokoju, rozpaczając nad swoją samotnością. Pocieszała się jedynie możliwością kontaktu na „fejsie” ze starymi znajomy z poprzedniej szkoły. Obserwując jednak jak świetnie się bawią i korzystają z dobrodziejstw wielkomiejskich, pogłębiała swoje depresyjne nastroje.
Pełna negatywnych i szarych myśli szła naburmuszona w kierunku najbliższego sklepu. Wszytko dookoła było beznadziejne, nijakie i do granic wytrzymałości wkurzające.
Dotarła do sklepu. Oczywiście przed wejściem stała grupka facetów z butelkami w ręku racząc się na świeżym powietrzu chłodnymi trunkami w ciepłych promieniach słonecznych.
Jak ona nie znosiła tego tutejszego lokalnego folkloru. Była niemal pewna, że przechodząc koło nich usłyszy jakieś obleśne komentarze lub pomruki. Na wszelki wypadek postanowiła ominąć szerokim łukiem to podejrzane zgromadzenie i dyskretnie przeniknąć do sklepu. Plan wydawał się doskonały w swej prostocie i skuteczności.
Przemieszczała się szybko przez nikogo nie zauważona wzdłuż niewysokiego murku ogradzającego plac manewrowy przed sklepem od zadrzewionego skweru.
Była już dosłownie kilka metrów przed wejściem budynku, gdy zauważyła siedzącego w cieniu na tym murku samotnego mężczyznę.
Darmowy fragment
Wiktoria szła zirytowana ulicami tego zapyziałego miasteczka. Nienawidziła go serdecznie. To wszystko przez własnego cholernego ojca, który znalazł sobie na boku jakąś kilkanaście lat młodszą od siebie lafiryndę musiały z matką sprzedać mieszkanie i wyprowadzić się
z miasta.
Z miejsca, które tak lubiła, w którym miała tylu przyjaciół i znajomych, gdzie życie tętniło na każdym rogu ulicy i można było realizować swoje choćby najbardziej szalone pasje.
Matka po rozwodzie przeszła poważne załamanie psychiczne.
Gdy wreszcie udało się jej wyjść z depresji, musiała zmienić pracę i wyjechać jak najdalej od ludzi, którzy kojarzyli się z byłym mężem i jego obecną kochanicą.
Wiktoria miała teraz niecałe siedemnaście lat, więc zgodnie z wyrokiem sądu musiała zostać z matką. Zresztą nie miała innego wyboru.
Nie była wstanie patrzeć na tego „gnoja”, jak go nazwała matka.
Zrujnował jej dzieciństwo i nie wybaczy mu tego do końca życia. To przez niego wylądowała w tej pipiduwie, gdzie nie znała nikogo i nie potrafiła się odnaleźć.
Na początku, przez jakiś czas ojciec wydzwaniał do niej po kilka razy dziennie. Zapewne po to, żeby się usprawiedliwiać i pokrętnie tłumaczyć. Nie miała zamiaru tego wysłuchiwać. Po prostu nie odbierała telefonów od niego, a po przeprowadzce tutaj skasowała jego numer
i zmieniła swoją kartę SIM.
W porównaniu z miastem z którego pochodziła to była po prostu wiocha na dodatek zabita deskami i to spróchniałymi.
Chyba tylko przez pomyłkę posiadająca prawa miejskie.
Co prawda było tu kilka szkół, kina, teatr i asfalt na ulicach, ale to Wiktorii nie przekonywało. Wystarczyło dosłownie iść kilkadziesiąt minut w jednym kierunku, a na pewno można było trafić na jakieś pole lub gospodarstwo pełne domowego ptactwa lub zwierząt typu śmierdzące kozy lub cuchnące krowy. Wszędzie wałęsały się podejrzanie wyglądające kundle, a koty wręcz stadami wylegiwały się na osiedlowych ławeczkach.
Przyprawiało ją to wszystko o mdłości. Jak ten dawca plemników mógł jej to zrobić. Miała wrażenie, że cała wymarzona przez nią przyszłość legła w gruzach.
O teraźniejszości wolała nie myśleć, bo wpadała w bezmiar rozpaczy i sięgała dna beznadziejności.
Mimo wszystko próbowała pomagać matce jak tylko mogła. Choć przy nastrojach, których się tu nabawiła, nie było łatwo udawać zadowolonej. Ciągle dochodziło miedzy nimi do słownych utarczek. Przez jakiś czas powstrzymywała się rozumiejąc ból i rozczarowanie rodzicielki, ale po przeprowadzce tutaj wszelkie hamulce przestawały działać.
Ona też miała prawo czuć się sfrustrowana, otaczającą ich beznadziejną rzeczywistością.
Coraz częściej i coraz głośniej wyrażała w tej kwestii swoją opinię, co oczywiście tylko pogarszało relacje miedzy nimi.
Choćby teraz. Niemal siłą została wysłana do sklepu po jakieś tam głupie zakupy. Najchętniej w ogóle nie wychodziła by z mieszkania. Całymi dniami mogła siedzieć zamknięta w pokoju, rozpaczając nad swoją samotnością. Pocieszała się jedynie możliwością kontaktu na „fejsie” ze starymi znajomy z poprzedniej szkoły. Obserwując jednak jak świetnie się bawią i korzystają z dobrodziejstw wielkomiejskich, pogłębiała swoje depresyjne nastroje.
Pełna negatywnych i szarych myśli szła naburmuszona w kierunku najbliższego sklepu. Wszytko dookoła było beznadziejne, nijakie i do granic wytrzymałości wkurzające.
Dotarła do sklepu. Oczywiście przed wejściem stała grupka facetów z butelkami w ręku racząc się na świeżym powietrzu chłodnymi trunkami w ciepłych promieniach słonecznych.
Jak ona nie znosiła tego tutejszego lokalnego folkloru. Była niemal pewna, że przechodząc koło nich usłyszy jakieś obleśne komentarze lub pomruki. Na wszelki wypadek postanowiła ominąć szerokim łukiem to podejrzane zgromadzenie i dyskretnie przeniknąć do sklepu. Plan wydawał się doskonały w swej prostocie i skuteczności.
Przemieszczała się szybko przez nikogo nie zauważona wzdłuż niewysokiego murku ogradzającego plac manewrowy przed sklepem od zadrzewionego skweru.
Była już dosłownie kilka metrów przed wejściem budynku, gdy zauważyła siedzącego w cieniu na tym murku samotnego mężczyznę.
Darmowy fragment
więcej..
W empik go