Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kubuś Fatalista i jego pan - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kubuś Fatalista i jego pan - ebook

Ułożona w formie zabawnych dialogów powiastka filozoficzna.

 

Sprytny, zaradny Kubuś zwany fatalistą (ponieważ głosi przekonanie, że zdarza się nam tylko to, co jest z góry przypisane) mimo wszystko nie godzi się na zło tego świata i szczerze wierzy, że dobro wreszcie zatriumfuje.

Można by rzec, że Kubuś fatalista i jego pan to opowieść drogi. Tytułowi bohaterowie wiodą nas przez świat, gdzie granica między panem i sługą została prawie całkowicie zatarta. Wędrując, nieustannie rozmawiają i nieustannie nas bawią. Albowiem Kubuś jest prawdziwą skarbnicą zabawnych historyjek, anegdot i przewrotnych opowieści.

 

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-203-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic. Kubuś zaś, iż jego kapitan mawiał, że wszystko, co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze.

Pan: Oto mi wielkie słowo!

Kubuś: Mówił jeszcze, iż każda kula, która wylatuje na świat z rusznicy, posiada swój adres.

Pan: Miał słuszność…

Po krótkiej pauzie Kubuś zakrzyknął: – Niech diabeł porwie szynkarza i jego gospodę!

Pan: Czemu wysyłać do diabła bliźniego swego? To nie po chrześ­cijańsku.

Kubuś: Bo tak: zalałem pałkę wińskiem, zapomniałem napoić konie. Ojciec widzi to, wpada w złość. Ja wzruszani ramionami; on bierze kija i łoi mi plecy. Jakiś pułk przechodzi właśnie przez wieś, spiesząc pod Fontenoy; ze złości zaciągam się w rekruty. Przybywamy, zaczyna się bitwa…

Pan: I dostajesz kulę pod swoim adresem.

Kubuś: Zgadł pan: postrzał w kolano; Bóg tylko wie, co za przygody sprowadził na mnie ten postrzał. Trzymają się jedna drugiej jak ogniwa łańcuszka. Ot, gdyby nie ten postrzał, nigdy w życiu nie byłbym ani zakochany, ani kulawy.

Pan: Byłeś zakochany?

Kubuś: Czy byłem! Dobre pytanie!

Pan: Z powodu postrzału?

Kubuś: Z powodu postrzału.

Pan: Nigdyś mi o tym nie rzekł ni słowa.

Kubuś: Myślę sobie.

Pan: Czemu?

Kubuś: Temu, iż to słowo nie mogło paść ani wcześniej, ani później.

Pan: I chwila opowiedzenia twoich amorów nadeszła?

Kubuś: Kto to wie?

Pan: Na wszelki wypadek zaczynaj…

Kubuś rozpoczął historię swoich amorów. Było po obiedzie, czas był parny; pan zdrzemnął się. Noc zaskoczyła ich w polu; zbłądzili. Pan wpada w straszliwy gniew i nie szczędzi kijów słudze, nieborak zaś powtarza za każdym razem: „I ten musiał być widać zapisany w górze…”.^()

Widzisz, czytelniku, że jestem na ładnej drodze: ode mnie by tylko zależało kazać ci czekać rok, dwa, trzy lata na opowieść o amorach Kubusia, rozłączając go z panem i każąc każdemu z osobna wędrować przez wszystkie możliwe przygody. Cóż by mi przeszkodziło ożenić pana i przyprawić mu rogi? Wyprawić Kubusia na dalekie wyspy? Zapędzić tam jego pana? Sprowadzić obu z powrotem do Francji na jednym statku? Cóż łatwiejszego niż klecić opowieści! Ale tym razem wykpią się obaj ze sprawy jedną licho spędzoną nocą, a wy tym małym opóźnieniem.

Zaczęło świtać; dosiedli koni i ruszyli swoją drogą.

– A dokąd? – Już drugi raz zadajecie to pytanie i drugi raz odpowiadam: Na co wam wiedzieć? Skoro raz tknę się przedmiotu ich podróży, bywajcie zdrowe, miłostki Kubusia… Wędrowali jakiś czas w milczeniu.

Gdy każdy otrząsnął się nieco ze swego zmartwienia, pan rzekł: – I cóż, Kubusiu, gdzieśmy utknęli w twoich amorach?

Kubuś: Utknęliśmy, o ile mi się zdaje, na porażce nieprzyjacielskiej armii. Jedni uciekają, drudzy gonią, każdy myśli o sobie. Zostaję na polu bitwy, zagrzebany pod mnogością zabitych i rannych, zaiste niezliczoną. Nazajutrz rzucono mnie wraz z tuzinem innych na wóz, aby nas zawieźć do szpitala. Och! panie, nie sądzę, aby istniało w świecie coś okrutniejszego niż rana w kolano.

Pan: Żartujesz chyba.

Kubuś: Nie, panie, dalibóg nie żartuję! Jest tam nie wiem ile kości, ścięgien i innych rzeczy, poprzezywanych licho wie jak…

Jakiś człowiek, który człapał za nimi na koniu, wioząc za sobą na oklep młodą dziewczynę, usłyszał te słowa i rzekł:

– Pan ma słuszność…

Nie wiadomo było, do kogo się odnosi to „pan”, ale spotkało się zarówno u Kubusia, jak i u jego pana z nieszczególnym przyjęciem; Kubuś zaś rzekł do natręta:

– Czego ty nos wściubiasz?

– Wściubiam nos do mego rzemiosła; jestem chirurg, do usług pańskich, i wykażę…

Kobieta, którą wiózł za sobą, rzekła:

– Panie doktorze, jedźmy swoją drogą i zostawmy tych panów, którzy nie lubią, aby im wykazywać…

– Nie – odparł chirurg – chcę wykazać i wykażę…

I odwracając się, aby wykazać, popycha towarzyszkę, pozbawia ją równowagi i strąca na ziemię, z jedną nogą zaczepioną o poły jego ubrania i spódnicami zawiniętymi na głowę. Kubuś schodzi z konia, uwalnia nogę biednej istoty i obciąga spódnice; nie wiem, czy zaczął od uwolnienia nogi, czy od obciągnięcia spódnic; ale o ile by się sądziło o stanie tej kobiety z jej krzyków, musiała zranić się dotkliwie. Zaś pan Kubusia rzekł do chirurga:

– Oto, co znaczy wykazywać.

A chirurg:

– Oto, co znaczy nie chcieć komuś pozwolić wykazać!…

A Kubuś do kobiety leżącej czy też pozbieranej z ziemi:

– Pociesz się, dobra duszo, to ani twoja wina, ani pana doktora, ani moja, ani też mego pana; było napisane w górze, iż dzisiaj, na tym gościńcu, o tej właśnie godzinie pan doktor będzie gadułą, mój pan i ja będziemy parą mruków, ty nabijesz sobie sińca i pokażesz nam odwrotną stronę medalu…

W cóż by nie urosła ta przygoda w moich rękach, gdyby mi przyszła fantazja znęcać się nad wami! Uczyniłbym z tej kobiety ważną osobę; poruszyłbym kmiotków z całej parafii, wznieciłbym boje i miłości; bo trzeba przyznać, że ta córa wsi kryła rzadkie uroki pod swoją parcianką. Kubuś i jego pan zauważyli to; toć nieraz ani tyle nie było potrzeba, aby rozniecić miłość. Czemu Kubuś nie miałby się zakochać po raz drugi? Czemu po raz drugi nie miałby się stać rywalem, ba, zwycięskim rywalem swego pana? – A czyż zdarzyło się już kiedy coś podobnego? – Ciągle pytania! Nie chcecie więc, aby Kubuś opowiadał dalej o swoich amorach? Porozumiejmy się wreszcie raz na zawsze: chcecie czy nie? Jeżeli tak, to posadźmy babę z powrotem na konia z chirurgiem, pozwólmy im jechać dalej i wróćmy do naszych podróżnych. Tym razem Kubuś zabrał głos i rzekł:

– Oto sądy ludzkie: pan, któryś nie był ranny w swoim życiu i nie wiesz, co to postrzał w kolano, utrzymujesz w żywe oczy mnie, który miałem kolano strzaskane i kuleję od dwudziestu lat…

Pan: Może masz słuszność. Ale ten przeklęty chirurg jest przyczyną, iż jeszcze oto gnieciesz się na wózku z kompanami, daleko od szpitala, daleko od wyleczenia i daleko od zakochania się.

Kubuś: Co bądź się panu podoba o tym myśleć, ból w kolanie był nie do zniesienia, a wzmagał się jeszcze od niewygodnego siedzenia i od wybojów, tak iż za każdym wstrząśnieniem wydawałem przeraźliwe krzyki.

Pan: Ponieważ było napisane w górze, że będziesz krzyczał?

Kubuś: Z pewnością! Krew uchodziła ciurkiem, byłbym niechybnie wyzionął ducha, gdyby nasz wózek, ostatni z kolei, nie zatrzymał się przed jakąś chałupą. Zacząłem wrzeszczeć, aby mnie zsadzono; ułożono mnie na ziemi. Młoda kobieta, stojąca w progu, weszła do chaty i wróciła ze szklanką i butelką wina. Wypiłem parę łyków. Wózki, jadące przed nami, ruszyły. Już miano mnie rzucić z powrotem między towarzyszy niedoli, kiedy uczepiwszy się mocno sukien tej kobiety, zakląłem się, że nie wsiądę z powrotem i że jeśli mam umierać, wolę już skończyć tu na miejscu niż o dwie mile dalej. To mówiąc, omdlałem. Ocknąłem się w łóżku w niewielkiej izdebce; koło mnie stał jakiś wieśniak, widocznie gospodarz domu, jego żona (ta sama, która udzieliła mi pomocy) i kilkoro drobnych dzieci. Kobieta maczała róg fartucha w occie i nacierała mi czoło i skronie.

Pan: A, łotrze! a, zdrajco!… Widzę już, hultaju, dokąd zmierzasz.

Kubuś: A ja sądzę, że pan nic nie widzi.

Pan: Nie w tej kobiecie myślisz się zakochać?

Kubuś: A gdyby i tak było, cóż by można temu zarzucić? Czy człowiek ma siłę zakochać się lub nie zakochać? A kiedy jest zakochany, czy może postępować tak, jakby nim nie był? Gdyby tak było zapisane w górze, byłbym sobie sam powiedział wszystko, co pan masz zamiar mi powiedzieć; byłbym się wypoliczkował, tłukłbym głową o mur, wydzierałbym sobie włosy; wszystko to nie zmieniłoby sprawy ani o włos i mój dobroczyńca byłby rogaczem.

Pan: Ale rozumując na twój sposób, każdą zbrodnię można by popełnić bez wyrzutów sumienia.

Kubuś: To, co mi pan zarzuca, niejednokrotnie trapiło moją mózgownicę; mimo wszystko wracam zawsze do poglądów mego kapitana: wszystko, co nam się trafia dobrego czy złego, jest zapisane w górze. Zna pan jaki sposób, aby wymazać to pismo? Czy mogę nie być sobą? A będąc sobą, czy mogę postępować inaczej niż ja? Czy mogę być sobą i kim innym? I od czasu jak jestem na świecie, czy była bodaj jedna chwila, w której by to nie było prawdą? Wyrżnij pan kazań, ile się panu spodoba, pańskie racje mogą być doskonałe; ale jeśli jest napisane we mnie albo tam w górze, iż mnie one nie trafią do smaku, cóż ja na to poradzę?

Pan: Dumam nad jedną rzeczą: czyś ty przyprawił rogi swemu dobroczyńcy, bo tak było napisane w górze, czy też było napisane w górze, bo miałeś mu przyprawić rogi?

Kubuś: I jedno, i drugie było napisane obok siebie. Wszystko było napisane od razu. To niby wielka wstęga, która rozwija się po troszeczku…

Rozumiesz, czytelniku, dokąd mógłbym prowadzić tę rozmowę, na której temat tyle się już nagadano, tyle napisano od dwóch tysięcy lat, nie posunąwszy rzeczy ani o krok. Jeśli nie czujesz dla mnie nieco wdzięczności za to, co mówię, winieneś mi jej sporo za to, czego ci oszczędzam.

Gdy nasi dwaj teologowie dysputowali, nie mogąc dojść do porozumienia, jak się to czasem zdarza w teologii, zbliżała się noc. Jechali okolicą niezbyt pewną w każdym czasie, a tym bardziej w owym, gdy zła gospodarka i nędza napłodziły złoczyńców bez liku. Zatrzymali się w nędznej gospodzie. Ustawiono im dwa składane łóżka w klitce wpółotwartej na wsze strony. Zażądali wieczerzy. Przyniesiono wody z kałuży, czarnego chleba i skwaśniałego wina. Gospodarz, gospodyni, dzieci, służba – wszystko wyglądało podejrzanie. Słyszeli przez ścianę hulaszcze śmiechy i hałaśliwą wesołość kilku opryszków, którzy przybyli wcześniej i sprzątnęli im sprzed nosa wszystkie zapasy. Kubuś był dość spokojny, pan o wiele mniej. Przechadzał się, zafrasowany, wzdłuż i wszerz, gdy sługa pochłaniał czarny chleb i krzywiąc się, łykał szklankę po szklance lichego wina. Gdy się tak zabawiali, usłyszeli pukanie: był to służący. Owi zuchwali i niebezpieczni sąsiedzi zmusili go, aby zaniósł naszym podróżnym talerz, na którym złożyli kości z drobiu, pozostałość swojej wieczerzy. Kubuś, oburzony, chwyta pistolety.

– Gdzie idziesz?

– Niech mnie pan puści.

– Gdzie idziesz? powiadam.

– Nauczyć rozumu tę kanalię.

– Czy wiesz, że ich jest tuzin?

– Choćby było stu, liczba nic nie znaczy, jeśli jest napisane w górze, że nie będzie wystarczająca.

– Niechże cię diabeł porwie z twoim niedorzecznym przysłowiem!…

Kubuś wyrywa się panu, wchodzi do rzezimieszków, trzymając w każdej ręce nabity pistolet. – Prędko, kłaść mi się zaraz – rzecze. – Pierwszemu, który się ruszy, palnę w łeb… – Mina i ton Kubusia były tak wymowne, iż hultaje, którzy cenili życie nie gorzej od każdego uczciwego człowieka, wstali, nie pisnąwszy słówka, rozebrali się i położyli. Pan, niepewny, w jaki sposób skończy się przygoda, czekał cały drżący. Kubuś wrócił, niosąc odzienie tych ludzi, zabrał je z sobą, aby im nie przyszła pokusa wstać, zgasił światło i zamknął drzwi na dwa spusty, trzymając klucz w dłoni wraz z pistoletem. – A teraz, panie – rzekł do chlebodawcy – wystarczy zabarykadować się, przysuwając łóżka do drzwi i możemy spać spokojnie… – I zabrał się do przesuwania łóżek, opowiadając zwięźle i sucho szczegóły wyprawy.

Pan: Ej, Kubusiu, co z ciebie za człowiek! Więc ty wierzysz…

Kubuś: Ani wierzę, ani nie wierzę.

Pan: A gdyby się nie chcieli położyć?

Kubuś: To było niemożliwe.

Pan: Dlaczego?

Kubuś: Bo tego nie zrobili.

Pan: A gdyby wstali?

Kubuś: Tym gorzej lub tym lepiej.

Pan: Gdyby… gdyby… gdyby… i…

Kubuś: Gdyby… gdyby morze zaczęło wrzeć, siła ryb by się ugotowała, jak mówią. Cóż, u diaska, przed chwilą myślał pan, że ja się narażani na wielkie niebezpieczeństwo; wierutny fałsz; teraz wyobrażasz sobie, iż sam jesteś w niebezpieczeństwie; hipoteza może równie fałszywa. Wszyscy w tym domu boimy się jedni drugich, co dowodzi, że wszyscy jesteśmy głupcy…

Tak rozprawiając, rozebrał się, ułożył i zasnął. Pan zajadając z kolei kawałek czarnego chleba i dojąc łyk kwaśnego wina, nadsłuchiwał dokoła i patrząc na chrapiącego Kubusia myślał: „Cóż za człowiek!…”. W końcu za przykładem sługi wyciągnął się również na pryczy, ale nie usnął ani na chwilę. Z pierwszym brzaskiem Kubuś uczuł, że coś go trąca: była to dłoń pana, który wołał po cichu: – Kubuś! Kubuś!

Kubuś: Co takiego?

Pan: Dnieje. Kubuś: Możliwe.

Pan: Wstawaj.

Kubuś: Po co?

Pan: Aby się stąd wynieść jak najprędzej.

Kubuś: Po co?

Pan: Bośmy źle trafili.

Kubuś: Kto to wie; i czy lepiej trafimy gdzie indziej?

Pan: Kubuś?

Kubuś: I cóż: Kubuś! Kubuś! Co z pana za człowiek!

Pan: Co z ciebie za człowiek! Kubuś, mój złoty, proszę cię.

Kubuś przetarł oczy, ziewnął kilka razy, przeciągnął się, wstał, ubrał się z wolna, odsunął łóżka, wyszedł z izby, zeszedł na dół, poszedł do stajni, osiodłał konie, założył uzdy, obudził śpiącego jeszcze gospodarza, zapłacił, zatrzymał klucze od obu pokoi i podróżni ruszyli w drogę.

Pan chciał się puścić galopem. Kubuś chciał jechać stępa, wciąż w myśl swej zasady. Gdy już byli o spory kawał drogi od smutnego noclegu, pan słyszał, że coś podzwania w kieszeni Kubusia, zapytał, co to takiego; Kubuś odparł, że klucze.

Pan: Czemuż ich nie oddałeś?

Kubuś: Bo w ten sposób trzeba będzie wyważyć dwoje drzwi: naszych sąsiadów, aby ich uwolnić z więzienia, i nasze, aby znaleźć odzież; przez to zyskamy na czasie.

Pan: Wybornie, Kubusiu! Ale czemu chcesz zyskać na czasie?

Kubuś: Czemu? Na honor, sam nie wiem.

Pan: Jeśli chcesz zyskać na czasie, czemu jedziemy truchtem?

Kubuś: Temu, iż nie wiedząc, co jest napisane w górze, człowiek nie wie, ani czego chce, ani co czyni; idzie za swym urojeniem, które mieni rozumem, albo za swym rozumem, który jest często jeno niebezpiecznym urojeniem wychodzącym czasem na dobre, czasem na złe.

Pan: Czy mógłbyś mi powiedzieć, co to wariat, a co człek rozumny?

Kubuś: Czemu nie?… Wariat… zaczekaj pan, to człowiek nieszczęśliwy; z czego wynika, iż człowiek szczęśliwy jest rozumny.

Pan: A co to jest człowiek szczęśliwy lub nieszczęśliwy?

Kubuś: To bardzo łatwe. Człowiek szczęśliwy to ten, którego szczęście zapisane jest w górze, ten więc, którego nieszczęście zapisane jest w górze, jest człowiekiem nieszczęśliwym.

Pan: A któż taki pisze tam w górze szczęście i nieszczęście?

Kubuś: A kto uczynił ów wielki zwój, gdzie wszystko jest zapisane? Pewien kapitan, przyjaciel mego kapitana, chętnie dałby bitego talara, aby to wiedzieć; kapitan sam nie dałby ani szeląga; ani ja. Na co by mi się to zdało? Czy uniknąłbym przez to dziury, w której mam kark skręcić?

Pan: Myślę, że tak.

Kubuś: Ja myślę, że nie; bo musiałaby być jakaś kreska fałszywa w wielkim zwoju, który zawiera prawdę, samą prawdę i całą prawdę. Byłożby tam napisane: „Kubuś skręci kark tego a tego dnia”, i Kubuś nie skręciłby karku? Czy wyobraża pan sobie, że to możliwe, bez względu na to, komu przypiszemy autorstwo wielkiego zwoju?

Pan: Wiele by rzeczy można powiedzieć o tym…

Kubuś: Mój kapitan mniemał, iż rozum jest to przypuszczenie, w którym doświadczenie pozwala nam uważać dane okoliczności za przyczyny pewnych skutków, których możemy się spodziewać lub obawiać.

Pan: I ty coś z tego rozumiesz?

Kubuś: Zapewne; stopniowo włożyłem się do tego języka. Ale, powiadał, kto może się chlubić, że ma dosyć doświadczenia? Ten, kto sobie tuszył, że go ma najobficiej, czy nigdy się nie oszukał? I czy istnieje człowiek zdolny trafnie ocenić okoliczności, w jakich się znajduje? Rachunek w naszych głowach a ten, który zapisany jest w rejestrach w górze, to dwie bardzo różne rzeczy. Czy my kierujemy losem, czy też los kieruje nami? Ileż roztropnie wykonanych zamysłów chybiło i jeszcze chybi! Ile niedorzecznych powiodło się i jeszcze się powiedzie! Oto, co mi powtarzał kapitan po wzięciu Berg-op-Zoom i Port-Mahon; dodawał, że przezorność nie daje pewności dobrego wyniku, ale daje pociechę i usprawiedliwienie w złym; toteż w wilię bitwy spał w namiocie tak spokojnie jak u siebie w alkierzu i szedł w ogień jak do tańca. Widząc go, dopiero byłbyś pan krzyknął: „Cóż za człowiek!…”.

W tym punkcie usłyszeli, nieco za sobą, hałas i krzyki: odwrócili głowy i ujrzeli zgraję ludzi z drągami i widłami, zbliżających się spiesznym krokiem. Gotowiście myśleć, że to służba i owe opryszki z gospody. Gotowiście myśleć, że rankiem, w braku kluczy, wywalono drzwi, za czym bandyci wyobrazili sobie, że dwaj podróżni umknęli z ich odzieżą. Tak myślał Kubuś i mruczał przez zęby: – Przeklęte niech będą klucze i urojenie czy racja, która mi je kazała zabierać! Przeklęta przezorność etc., etc. – Gotowiście myśleć, iż cała zgraja wpadnie na Kubusia i jego pana, że będzie krwawa bitwa, razy i strzały; jakoż zależałoby tylko ode mnie, aby to wszystko w istocie się stało; ale wówczas bywaj zdrowa prawdo, bywajcie zdrowe amory Kubusia. Faktem jest, iż podróżnych nikt nie ścigał i że nie wiem, co zaszło w gospodzie po ich wyjeździe. Jechali dalej swoją drogą, wciąż nie wiedząc, dokąd jadą, mimo iż wiedzieli mniej więcej, dokąd by chcieli jechać; jechali, oszukując nudę i zmęczenie milczeniem i gawędą, jak zwykle ludzie odbywający podróż, a niekiedy także i siedzący na miejscu.

Jasnym jest, że ja nie piszę tutaj powieści, skoro gardzę wszystkim, czym powieściopisarz nie omieszkałby się posłużyć. Kto by wziął to, co piszę, za prawdę, byłby może w mniejszym błędzie niż ktoś, kto by to wziął za bajkę.

Tym razem pan przemówił pierwszy, przy czym rozpoczął od zwykłej piosenki: – No i cóż, Kubusiu, a twoje amory?

Kubuś: Nie wiem, na czym stanąłem. Tak często musiałem przerywać, że na jedno by wyszło zacząć od początku.

Pan: Nie, nie. Ocknąwszy się z omdlenia, znalazłeś się w łóżku, otoczony przez rodzinę wieśniaczą.

Kubuś: Doskonale! Otóż najpilniejszą rzeczą było sprowadzić chirurga, a nie było go na milę wokoło. Poczciwiec kazał wsiąść na koń jednemu z synów i wysłał go do miasteczka. Tymczasem dobra kobieta zagrzała cienkiego wina, podarła starą koszulę; obmyto, obłożono i zawinięto w płótno moje biedne kolano. Paroma kawałkami cukru, niedojedzonego przez muchy, osłodzili zacni ludzie resztkę wina, które służyło do opatrunku, i dali mi się napić; po czym zachęcili mnie, abym miał cierpliwość. Było późno; siedli do stołu, aby wieczerzać. Wieczerza się skończyła, chłopca, chirurga ani śladu. Ojciec zaczął się złościć. Był to człowiek z natury zgryźliwy; wciąż gderał na żonę, nic mu nie było do smaku. Przepędził dzieci spać. Żona siadła i wzięła kądziel. On chodził tam i z powrotem, szukając zwady ze swą połowicą. – Gdybyś poszła do młyna, jak ci mówiłem… – mruczał i kończył wymownym gestem w moją stronę.

– Pójdę jutro.

– Właśnie dziś trzeba było iść, jak mówiłem… A cóż z resztką słomy, która jest w stodole? Na cóż czekasz, aby ją znieść?

– Zniesie się jutro.

– Tylko patrzeć jak braknie; byłoby lepiej, gdybyś zabrała dziś, jak mówiłem… A jęczmień, który pleśnieje na strychu; założyłbym się, nie pomyślałaś o tym, aby go przetrząsnąć.

– Chłopcy to już zrobili.

– Trzeba było zrobić samej. Gdybyś siedziała na strychu, nie byłabyś wystawała w drzwiach…

Tymczasem zjawił się chirurg, potem drugi, potem trzeci wraz z synem gospodarza.

Pan: Otoś bogaty w chirurgów jak święty Roch w kapelusze.^()

Kubuś: Pierwszego nie było w domu, gdy chłopaczek przybył go szukać; żona jego dała znać drugiemu, trzeci pospieszył z chłopcem. – Dobry wieczór kolegom; i wyście tu? – rzekł pierwszy… Spieszyli się, ile mogli, zgrzali się, pić im się chciało. Zasiedli dokoła stołu, z którego nie zdjęto jeszcze obrusa. Kobieta schodzi do piwnicy i wraca z butelką. Mąż mruczy przez zęby:

– Diabli ją wynieśli na ten próg przeklęty! – Popijają, rozmowa toczy się o chorobach w okolicy: zaczynają wyliczać pacjentów. Skarżę się na ból, powiadają:

– Zaraz będziemy do usług. – Po tej buteleczce zażądali drugiej na rachunek kuracji; potem trzeciej, czwartej, wciąż na rachunek kuracji; za każdą butelką mąż powtarzał swoje:

– Diabli ją wynieśli na ten próg przeklęty!

Czegoż by nie wydobył inny z owych trzech chirurgów, z ich gawędy przy czwartej butelce, z mnogości ich cudownych kuracji, z niecierpliwości Kubusia, złego humoru gospodarza, z rozpraw naszych wioskowych eskulapów dokoła uszkodzonego kolana, z rozbieżności ich zdań! Jeden twierdziłby uparcie, że pacjent jest stracony, jeśli mu się co rychlej nie odejmie nogi, drugi, że trzeba wyjąć kulę i strzęp odzieży, jaki się dostał do rany, i darować nieborakowi jego odnóże. Można by pokazać Kubusia, jak siedzi na łóżku, patrząc miłosiernie na swoją nogę i przesyłając jej ostatnie pożegnanie. Trzeci chirurg baraszkowałby sobie, póki by się nie wszczęła kłótnia, w której od słów przeszliby do czynów.

Daruję wam te szczegóły, których pełno znajdziecie w powieściach, w dawnej komedii i w życiu. Skoro usłyszałem gospodarza, jak wykrzyknął po raz dziesiąty: „Diabli ją wynieślim na ten próg przeklęty!”, przypomniałem sobie Molierowskiego Harpagona^(), gdy powiada o synu: „Po kiegoż diabła łaził na ten statek?”. I pojąłem, że nie tylko chodzi o to, aby być prawdziwym, ale że trzeba też być zabawnym; i to jest przyczyna, dla której po wiek wieków powtarzać będą: „Po kiegoż diabła łaził na ten statek?”, odezwanie zaś mego wieśniaka: „Diabli ją wynieśli na ten próg przeklęty!”, nie stanie się nigdy przysłowiem.

Kubuś nie zachował wobec pana względów, jakich ja przestrzegam wobec ciebie, czytelniku: nie opuścił najmniejszego szczegółu, narażając go zgoła na niebezpieczeństwo powtórnego zaśnięcia. Skończyło się na tym, iż jeśli nie najzręczniejszy, to w każdym razie najsilniejszy z chirurgów utrzymał się przy pacjencie.

– Czy może (powiecie) masz zamiar rozkładać w naszych oczach lancety, wrzynać je w ciało, toczyć krew i kazać nam oglądać operację? Czy może, pańskim zdaniem, byłoby to arcydziełem smaku?… – Dobrze więc, daruję wam operację, ale pozwólcie bodaj Kubusiowi powiedzieć swemu panu: „Ach, panie, to jest straszliwa rzecz łatanie strzaskanego kolana!…”. Panu zaś odpowiedzieć jak wprzódy: „Ech, Kubusiu, żartujesz chyba…”. Czego zaś za wszystkie skarby świata nie zgodziłbym się zataić, to tego, iż zaledwie pan Kubusia rzucił tę niedbałą odpowiedź, własny jego koń potyka się i pada, kolano pana wchodzi w bliską styczność ze spiczastym kamieniem, jego właściciel zaś krzyczy wniebogłosy: – Jezus, Maria! Moje kolano!…

Kubuś, najlepszy chłopak, jakiego sobie można wyobrazić, tkliwie przywiązany był do pana; mimo to chciałbym wiedzieć, co się działo w jego duszy (jeśli nie w pierwszej chwili, to przynajmniej skoro się upewnił, że upadek ten nie będzie miał przykrych następstw) i czy mógł sobie odmówić drgnienia tajemnej radości z powodu przygody, która miała pouczyć pana, jak smakuje zranienie w kolano! Druga rzecz, czytelniku, co do której rad bym, abyś mnie objaśnił, to, czy ów pan nie byłby wolał zranić się bodaj nieco ciężej, byle nie w kolano, i czy nie bardziej dopiekał mu wstyd od bólu.

Skoro pan ocknął się z upadku i przerażenia, wdrapał się na siod­ło i dał ostrogę koniowi, który pomknął jak błyskawica, toż samo kobyła Kubusiowa, gdyż między dwojgiem bydlątek panowała ta sama poufałość co między ich panami: były to dwie pary przyjaciół.

Gdy wreszcie konie zdyszane wróciły do zwyczajnego kroku. Kubuś rzekł: – No i cóż, co pan o tym sądzi?

Pan: O czym?

Kubuś: O ranie w kolano.

Pan: Jestem twego zdania, to jedna z najokrutniejszych.

Kubuś: W pańskie kolano?

Pan: Nie, nie, w twoje, w moje, we wszystkie kolana w świecie.

Kubuś: Panie, panie, nie zastanowił się pan dobrze; wierz mi pan, żałujemy zawsze jeno siebie.

Pan: Co za głupstwo!

Kubuś: Ach, gdybym umiał mówić tak, jak umiem myśleć! Ale było napisane w górze, iż będę miał różne rzeczy w głowie, a nie będę umiał znaleźć wyrazów.

Tutaj Kubuś zapuścił się w metafizykę bardzo subtelną i może bardzo prawdziwą. Starał się wytłumaczyć panu, iż słowo ból jest samo w sobie bez treści i zaczyna coś znaczyć dopiero wówczas, gdy przywodzi na pamięć wrażenie, któregośmy sami doznali. Pan spytał, czy zdarzyło mu się kiedy rodzić.

– Nie – odparł Kubuś.

– A czy myślisz, że to wielki ból?

– Oczywiście!

– Litujesz się nad kobietą w bólach rodzenia?

– Bardzo.

– Zdarza ci się tedy litować nad kim innym niż sobą?

– Litość budzi we mnie istota, która załamuje ręce, wyrywa sobie włosy, krzyczy, ponieważ wiem z doświadczenia, iż nie czyni się tego bez bólu; ale co się tyczy cierpień właściwych kobiecie rodzącej, nie lituję się nad nimi: nie wiem, co to jest. Bogu dzięki! Ale aby wrócić do niedoli, którą znamy obaj, do historii mego kolana, które stało się pańskim wskutek pańskiego upadku…

Pan: Nie, Kubusiu, do historii twojej miłości, która stała się moją wskutek moich minionych utrapień…

Kubuś: Leżę więc w łóżku, czując po opatrunku odrobinę ulgi; chirurg odjechał, gospodarstwo ułożyli się do spoczynku. Izbę ich dzieliło od mojej jedno liche przepierzenie z desek, oklejonych szarym papierem z kolorowymi obrazkami. Leżałem, nie mogąc usnąć; wśród tego usłyszałem głos żony mówiącej do męża:

– Daj mi spokój, nie mam ochoty do figlów. Biedny chłopiec, który omal nie skonał pod naszym progiem!…

– Kobieto, opowiesz mi to później.

– Nie, nie chcę. Jeśli mnie nie zostawisz, wstaję z łóżka. Chcesz, abym miała głowę do tego po takim zmartwieniu!

– Jeśli się będziesz tak drożyć, możesz się załapać.

– To nie dlatego, żeby się drożyć, ale naprawdę ty bywasz niekiedy tak uparty!… Tak uparty!… Bo to… bo to…

Po krótkiej pauzie mąż podjął rozmowę i rzekł:

– No, kobieto, przyznajże teraz, iż niewczesnym współczuciem wpakowałaś nas w kłopot, z którego diabli wiedzą, jak się wyplątać. Rok jest lichy; ledwie zdołamy nastarczyć potrzebom naszym i dzieci. Zboże na wagę złota! Wina na lekarstwo! Gdyby jeszcze znaleźć jaką pracę; ale bogaci się kurczą, biedacy nie mają zarobku; na jeden dzień roboczy cztery traci się darmo. Nikt nie płaci tego, co winien; wierzyciele ścigają jak wściekli; i ty wybierasz tę chwilę, aby ściągnąć tu jakiegoś przybłędę, który będzie siedział nam na karku, póki się spodoba Bogu i chirurgowi niekwapiącemu się go wyleczyć; wiadomo bowiem, iż każdy chirurg stara się przyciągnąć chorobę, ile może, przybłędę, powiadam, który nie śmierdzi ani szelągiem i który w dwój- i trójnasób pomnoży nam wydatki. Kobieto, kobieto, jakże ty się pozbędziesz teraz tego człowieka? Mówże co, żono, powiedz coś.

– Czyż z tobą można mówić?

– Powiadasz, że jestem wściekły, że gderam; kto by nie był wściekły? Kto by nie gderał? Było jeszcze w piwnicy trochę wina: zobaczysz, czy na długo! Panowie chirurgowie wypili wczoraj wieczór więcej niż my i dzieci przez cały tydzień. A chirurg też, rozumiesz chyba, nie będzie przychodził darmo, któż go zapłaci?

– Mądrze mówisz; i dlatego że taka bieda, czynisz, co możesz, aby postarać się o nowe dziecko, jakby ich nie było dosyć.

– Ale nie!

– Ale tak; jestem pewna, że zastąpię.

– Za każdym razem to powtarzasz.

– I nigdy nie chybiło, zwłaszcza kiedy ucho mnie swędziało, a czuję swędzenie jak nigdy.

– Et, ucho…

– Nie dotykaj! Zostaw moje ucho! Zostawże, człowieku, czyś oszalał? Pożałujesz!

– Aha! Toć poszczę już od świętego Jana.

– Póty będziesz wojował, aż… A potem za miesiąc będziesz się burmuszył, jakby to było z mojej winy.

– Nie, nie.

– A za dziewięć miesięcy jeszcze gorzej.

– Nie, nie…

– Zatem sam chcesz?

– Tak, tak…

– Będziesz pamiętał? Nie powiesz jak za każdym razem?

– Nie, nie…

I oto pomału, z nie, nie, do tak, tak, ów człowiek, wściekły na żonę, iż dała przystęp uczuciom ludzkości…

Pan: Właśnie sobie czyniłem tę uwagę.

Kubuś: To pewna, że ów mąż nie był zbyt konsekwentny; ale był młody, a żona ładna. Nigdy nie robi się tyle dzieci co w czasach nędzy.

Pan: Nic się tak nie mnoży jak biedacy.

Kubuś: Jedno dziecko więcej to nic dla takich ludzi; miłosierdzie boskie je wyżywi. A potem to jedyna przyjemność, która nic nie kosztuje, człowiek pociesza się tanim kosztem w nocy po utrapieniach dnia… Mimo to uwagi gospodarza nie były bez słuszności. Podczas gdy sam to sobie mówiłem, uczułem gwałtowny ból w kolanie i krzyknąłem: – Au! Kolano!

– A mąż na to: – Och! Żono!… – A żona: – Och! Mężu! Ależ… ależ… ten człowiek tam jest!

– No, więc cóż, ten człowiek?

– Może słyszał.

– A niechby słyszał.

– Nie będę mu śmiała jutro w oczy spojrzeć.

– A to czemu? Czy nie jesteś moją żoną? Czy nie jestem twoim mężem? Czy mąż ma żonę, a żona męża na darmo?

– Och! Och!

– Cóż takiego?

– Ucho!…

– Cóż, ucho?

– Gorzej niż kiedy.

– Śpij, to przejdzie.

– Nie potrafię. Och, ucho! ucho!

– Ucho, ucho, łatwo to mówić…

Nie umiem panu powiedzieć, co zaszło; ale kobieta, powtórzywszy kilka razy ucho, ucho głosem cichym i przyspieszonym, zaczęła wreszcie bełkotać przerywanymi głoskami: u… cho…, u…cho…, a potem, jako dalszy ciąg tego u…cha…, sam nie wiem, co jeszcze, wszystko razem, w połączeniu z milczeniem, jakie zaległo potem, pozwoliło wnosić, iż swędzenie ucha uśmierzyło się w ten lub ów sposób, mniejsza o to jak; co mi zrobiło szczerą przyjemność. No, a jej!

Pan: Kubusiu, połóż rękę na sercu i przysięgnij, że nie w tej kobiecie się zakochałeś.

Kubuś: Przysięgam.

Pan: Tym gorzej dla ciebie.

Kubuś: Gorzej lub lepiej. Myśli pan zapewne, iż kobiety, które są takiej przyrody co ona, chętnie użyczają ucha?

Pan: Myślę, i tak jest napisane w górze.

Kubuś: Ja myślę, że również napisane jest, że niedługo słuchają jednego i tego samego osobnika i że bywają skłonne użyczać ucha postronnym.

Pan: Możebne.Uwaga ta, stanowiąca punkt wyjścia gawędy Kubusia i jego pana, znajduje się w tym samym brzmieniu u Sterne’a (Życie i myśli Tristrama Shandy, ks. VIII, rozdz. CCLXIII). Na ogół naśladownictwo Sterne’a, z którego nie-raz czyniono zarzut tej powiastce, ogranicza się do paru szczegółów, zaczerpniętych zeń tak jawnie i niemal dosłownie, iż trzeba w tych analogiach z modną naówczas we Francji powieścią angielskiego pisarza widzieć raczej świadomą zabawkę autora, zgodną ze stylem całego opowiadania.

Św. Roch wedle legendy miał trzy kapelusze.

Omyłka ze strony Diderota. Nie Harpagon, ale Geront w Szelmostwach Skapena, akt II, scena 2.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: