- W empik go
Kukiełki - ebook
Kukiełki - ebook
W Lasku Marcelińskim przypadkowy przechodzień odnajduje zwłoki dwóch nastolatek. Makabryczny obraz dziewczynek powieszonych na drzewie, ubranych w czarne, długie sukienki z białymi kołnierzykami, umalowanych niczym marionetki zszokował cały Poznań.
Kim były dziewczynki? Czy ktoś ich szuka? Dlaczego z wyglądu przypominają teatralne lalki?
Do akcji wkracza Florentyna Bora i jej grupa dochodzeniowa. Krok po kroku odkrywają tajemnicę, w którą zamieszanych jest wiele osób. Czy ze sprawą ma coś wspólnego grupa teatralna, do której należały dziewczynki? A może trzeba szukać zupełnie gdzieś indziej?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-568-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na stoliku tańczyły laleczki. Ubrane w błyszczące pantofelki i kolorowe sukienki. Niektóre tylko kręciły się w kółko, inne unosiły ręce, próbując wykonywać różne figury, a jeszcze inne nisko się kłaniały. Wszystkie miały blond włosy i niebieskie oczy. I wszystkie wyglądały na zadowolone, szczęśliwe i wesołe. Ich twarze przecinał szeroki uśmiech. Z daleka mogło się wydawać, że miło spędzają czas w tym swoim lalkowym tańcu. Ale z bliska wprawne oko mogło dostrzec przezroczyste żyłki doczepione do głów i kończyn zabawek. Florentyna wiedziała, że kiedy spojrzy w górę, zobaczy coś przerażającego. Twarz, która ma nad tym wszystkim nadzór. Twarz lalkarza, który wcale nie jest dobry dla swoich podopiecznych.
Czuła, że to nie będzie przyjemny widok, a jednak podniosła wzrok. Zacisnęła też pięści, jakby była gotowa do obrony, ale właśnie w tym momencie usłyszała jakiś hałas i się obudziła. Usiadła na łóżku i dotknęła dłonią spoconego czoła. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego od kilku dni ten sen powraca, chociaż mogła się tylko domyślać. W jej głowie ciągle dźwięczała melodia z pozytywki, która towarzyszyła tańczącym laleczkom.ROZDZIAŁ 1
Rozdział
1
Był poniedziałek, wcześnie rano. Florentyna Bora ciężko westchnęła, a następnie sięgnęła po komórkę – odruchowo, bo telefon wcale nie zadzwonił. A jednak, kiedy tylko dotknęła go ręką, rozległa się charakterystyczna muzyka.
– Tak? – Domyślała się, że to ktoś z jej grupy dochodzeniowo-śledczej.
– Cześć, tu Monika. Możesz przyjechać do Lasku Marcelińskiego?
Florentyna zamknęła oczy.
– Co znaleźliście? – spytała cichym głosem.
– Dwie dziewczynki. Na oko trzynasto-, może czternastoletnie. Kurwa, przyjeżdżaj, bo nie mogę na to patrzeć – powiedziała policjantka, a następnie się rozłączyła.
Lasek Marceliński znajdował się w zachodniej części miasta i od zawsze był chętnie odwiedzany przez poznaniaków, głównie ze względu na liczne ścieżki spacerowe, szlaki rowerowe, konne, a także górkę saneczkową, usypaną na pryzmie dawnego wysypiska śmieci. Choć w lasku było wszystko, co niezbędne, by miło spędzić dzień, można było się spodziewać, że młody mężczyzna, który biegał tam w ten rześki poranek, nigdy więcej nie zjawi się w tej okolicy.
Dwie dziewczynki, o których wspomniała Monika Kulm, znaleziono w północnej części lasku, tam gdzie mieścił się bezimienny staw. Obie wisiały na drzewie, ubrane w czarne, długie sukienki, czarne błyszczące buciki i z czarnymi kokardami w jasnych włosach. Sukienki zdobione były białymi mankietami oraz haftowanymi kołnierzykami. Nastolatki wyglądały jak lalki z dawnej epoki: miały porcelanowe twarze i niebieskie oczy, zupełnie jak tańczące kukiełki we śnie Florentyny. Tyle że na ich twarzach nie malował się uśmiech, lecz raczej pustka.
– Znamy ich tożsamość? – spytała Florentyna, na chwilę odwracając wzrok. Nie ma nic gorszego niż znalezienie ciał dzieci. Trauma każdego śledczego.
– Nie. Ale Marcin i Antek już się tym zajęli. Sprawdzają wszelkiego rodzaju zgłoszenia zaginięć z wczoraj i sprzed kilku dni również. Dziewczyny nie mają przy sobie żadnych dokumentów, komórek, nic. Tylko te dziwne kostiumy.
– Lekarz już jest w drodze?
Monika skinęła głową.
– Wstępnie wygląda to na samobójstwo, nie ma żadnych śladów walki, do niczego nie można się przyczepić, ale tak naprawdę może to ocenić dopiero patolog.
– Prokuratora też już powiadomiliście? – stwierdziła bardziej, niż spytała Florentyna, a Monika po raz kolejny przytaknęła.
Na niebie pojawiły się ciemne, skłębione chmury, ale na szczęście na razie nie padało.
Godzinę później wiedzieli już nieco więcej, chociaż w dalszym ciągu nie można było zidentyfikować zwłok. Do tej pory nikt nie zgłosił zaginięcia dziewczynek w tym wieku. Przynajmniej nie w Poznaniu i okolicach.
– Podejrzewam, że samo powieszenie mogło nastąpić między pierwszą a drugą w nocy, ciała zaś zostały znalezione dzisiaj rano przez przypadkowego biegacza. Z tego wynika, że wisiały tu przez kilka godzin. Na razie nie ma żadnych dowodów, aby na miejscu zdarzenia były inne osoby, chociaż oczywiście technicy zabezpieczają wszelkie ślady – poinformował Florentynę lekarz medycyny sądowej, który po zjawieniu się na miejscu od razu przystąpił do pracy.
– Czy na ciałach są jakiekolwiek obrażenia?
Lekarz przecząco pokręcił głową.
– Nic, co mogłoby świadczyć o jakiejś ewentualnej walce, zastosowanej przemocy, czymkolwiek – zaczął wyjaśniać. – Zostały powieszone lub też same powiesiły się na sznurze, który nie jest w żaden sposób charakterystyczny. Prawdopodobnie można go kupić w większości marketów budowlanych. Pozycja w obu powieszeniach jest bardzo typowa, ciała zwisają swobodnie, punkt zawieszenia znajduje się z tyłu głowy, pętla przebiega z przodu poziomo, poniżej kości gnykowej, a jej ramiona wznoszą się na bocznych powierzchniach szyi i łączą na karku, więc mówimy tu o pętli zamkniętej. Plamy opadowe zlokalizowane są na całych obwodach kończyn dolnych oraz dystalnych powierzchniach przedramion, a także na rękach. Widoczne są też zmiany na skórze w okolicy bruzd, otarcie naskórka oraz krwawe wybroczyny. Zabieramy ciała na szczegółowe badania, może wtedy uda nam się ustalić coś więcej.
Florentyna raz jeszcze spojrzała na ułożone na ziemi zwłoki dwóch nastolatek. Coś jej mówiło, że nie zrobiły tego same, że zrobił to jakiś zwyrodnialec, lalkarz z jej snu.
Ciężko westchnęła, a potem machnęła dłonią w stronę Floriana Mączyńskiego, prokuratora, który również dokonał już wstępnych oględzin.
– Przerażające – powiedział, stając obok niej i biorąc głęboki wdech. – Co o tym sądzisz?
Splotła ręce i mocno je ścisnęła.
– Nie wierzę, że chciały targnąć się na swoje życie, nawet jeżeli dzisiaj statystyki samobójstw wśród nastolatków są wyższe niż wcześniej. Ale przeczucie mówi mi, że brał w tym udział ktoś trzeci. Wiesz, co jest najdziwniejsze? Te ich stroje. To nie są ubrania dla młodych dziewczyn, one wyglądają tak, jakby ktoś je celowo przebrał. Zastanawia mnie również ich uderzające podobieństwo. Obie blondynki z niebieskimi oczami, podobnej budowy ciała, dość delikatne, szczupłe, w zasadzie mogłyby być siostrami. Zresztą kto wie, może tak właśnie jest… Na razie nie mamy żadnych danych, nie wiemy, kim są denatki, więc trudno cokolwiek powiedzieć.
– A jak ty się czujesz? – spytał nagle Mączyński.
Florentyna nie odpowiedziała. Od jakiegoś czasu nie spała dobrze, ostatnio pojawiły się jeszcze te lalkowe koszmary, które dzisiaj znalazły swoją odpowiedź w rzeczywistości. Cały czas myślała też o Hani, małej dziewczynce, córce Mikołaja z jego romansu z Polą.
Z jednej strony chciała się tym dzieckiem zaopiekować, żeby chociaż w ten sposób zachować pamięć o swoim zmarłym mężu, z drugiej – nie wiedziała, czy da radę. Czy podoła, czy będzie mogła pokochać to dziecko tak, jak na to zasługiwało? Ono nie było winne temu, że Mikołaj ją zdradzał, nie było winne, że zginął w wypadku samochodowym, a jednak stanowiło jawny dowód na to, że Florentyna żyła w jakiejś urojonej bańce mydlanej. I to chyba bolało najbardziej. Ktoś, kto rozwiązywał najtrudniejsze śledztwa w kraju, nie widział, co dzieje się pod jego własnym dachem.
– Jakoś daję radę – odpowiedziała w końcu na pytanie Mączyńskiego.
– Masz ochotę na śniadanie? – zapytał ją, ale tylko pokręciła przecząco głową.
– Nie, chcę jak najszybciej ustalić, kim są te dzieciaki. I dorwać skurwysyna, który to zrobił.
– Wykluczasz samobójstwo?
Pokiwała głową.
– Coś mi mówi, że ktoś je do tego zmusił. Tylko najpierw muszę poznać ich nazwiska.
Kwadrans później była już w drodze na komendę. Akurat gdy zaczęła parkować auto, zadzwonił do niej Antek Malański. Sierżant sztabowy nie miał jednak żadnych dobrych informacji.
– Oddzwaniam, bo widzę, że się dobijałaś. Sprawdzamy wszystko, ale do tej pory nikt nie zgłosił zaginięcia. Obdzwoniłem też szpitale, próbując ustalić, czy nikt nie szukał nastoletnich dziewczynek, lecz również nie było takich pytań. Możliwe, że wyszły z domu bez wiedzy rodziców, a oni na razie nie zdają sobie sprawy z tego, że ich dzieci nie ma. Nie wiem, nic innego nie przychodzi mi do głowy.
– Jest rok szkolny, obie powinny być w tej chwili na lekcjach. Może ktoś z nauczycieli zgłosi ich nieobecności i wtedy rodzice zaczną ich szukać. Trudno, musimy czekać. – Florentyna się rozłączyła.
Kiedy weszła do swojego pokoju, poczuła przenikliwy ziąb. Otuliła się szczelniej swetrem, próbując zapanować nad dreszczami. Cały czas przed oczami miała blade twarze nastolatek, ubranych w te dziwaczne czarne sukienki z białymi dodatkami. Nie pamiętała, czy one również jej się śniły, czy miały je tylko zabawki tańczące na stole. Marionetki, kukiełki, pacynki, laleczki, którymi bawiły się małe dziewczynki. Wstała i zaparzyła sobie herbaty. Musiała się rozgrzać, bo nie potrafiła normalnie myśleć. Wiedziała, że to kwestia godzin, kiedy w końcu uda im się ustalić tożsamość dziewczynek, a wtedy rozpęta się prawdziwe piekło. Nie wyobrażała sobie momentu, w którym będzie musiała poinformować rodziców nastolatek, że ich córki nie żyją. Że zostały powieszone na drzewie, że prawdopodobnie ktoś upozorował samobójstwo, albo że jednak same – z jakiegoś powodu – odebrały sobie życie.
Zadrżała.
Rozbolała ją głowa, więc sięgnęła po tabletki leżące w szufladzie i popiła je gorącą wodą. Nagle drgnęła, słysząc hałasy dobiegające z korytarza, a potem drzwi jej pokoju gwałtownie się otworzyły i wszedł Marcin Miłoch, starszy aspirant, jeden z członków grupy dochodzeniowo-śledczej, którą dowodziła.
– Wiesz już, kim one są, prawda? – Spojrzała na niego uważnie.
– Jagoda Kamińska i Anna Martyka. Obie dziewczynki miały po trzynaście lat, chodziły do tej samej klasy szkoły podstawowej na Naramowicach. Podobno i jedna, i druga powiedziały w domu, że będą u siebie nocować, dlatego rodzice niczego nie podejrzewali. To, że rano nie znaleziono ich w sypialni, również nie wzbudziło większych podejrzeń. Wszyscy myśleli, że dziewczyny poszły same do szkoły.
– Ale do niej nie trafiły… – podsumowała Florentyna.
Miłoch przytaknął.
– Rodzice zostali w końcu poinformowani o nieobecności córek i to spowodowało, że zaczęli ich szukać. Ponieważ ich komórki nie odpowiadały, a także nikt ze znajomych nie wiedział, gdzie dziewczyny mogą być, zgłosili to na policję.
– Są tutaj?
Marcin potwierdził.
– Cholera – szepnęła Florentyna, dotknęła rękami czoła, a potem przygryzła dolną wargę. – Pójdę z nimi porozmawiać.ROZDZIAŁ 2
Rozdział
2
W powietrzu unosił się duszący zapach perfum, wymieszany z potem oraz strachem, który wydzielały trzy osoby znajdujące się w niewielkim pomieszczeniu. Kiedy Florentyna weszła do środka, rodzice dziewczynek rzucili się w jej kierunku, zadając setki pytań, podnosząc głos, chrypiąc, a nawet krzycząc. Była zmuszona podnieść rękę i poprosić o spokój.
– Nasze dzieci zaginęły, tutaj nie można zachować spokoju – odezwał się w końcu mężczyzna, jak Florentyna później ustaliła: ojciec Jagody.
Nie miała na razie stuprocentowej pewności, że byli to rodzice znalezionych dzisiaj dziewczynek, ale przypuszczała, że niestety może mieć rację. Do ostatecznego potwierdzenia potrzebna była identyfikacja zwłok, o której za chwilę będzie musiała poinformować całą trójkę.
– Rozumiem państwa, rozumiem również wzburzenie i emocje, ale najpierw muszę zadać kilka pytań. Kiedy i w jakich okolicznościach zaginęły państwa córki?
– Jagoda miała wczoraj nocować u swojej przyjaciółki Ani – jako pierwszy znowu odezwał się mężczyzna, wskazując na siebie i drobną kobietę, która cały czas nerwowo przełykała ślinę.
– Ania powiedziała z kolei, że będzie nocować u Jagody – wtrąciła druga kobieta, wysoka, również szczupła, o pociągłej twarzy i jasnych włosach ściągniętych w kucyk.
Obie kobiety były w podobnym wieku i obie miały niebieskie oczy. Takie same jak ich córki.
– Kiedy zorientowali się państwo, że dziewczynek nigdzie nie ma?
– Po telefonie ze szkoły. Podstawówka, do której chodzą nasze córki, powiadamia rodziców, kiedy dziecko nie zjawi się na lekcjach. Od jakiegoś czasu działa zasada informowania o nieobecności dzień wcześniej. Szkoła zgodziła się na to na prośbę rodziców, bo wcześniej niektórzy uczniowie wagarowali przez dłuższy czas, a rodzice nic o tym nie wiedzieli – wyjaśnił mężczyzna.
– Rozumiem zatem, że ktoś powiadomił was o tym, że Jagoda nie przyszła dzisiaj na lekcje?
Mężczyzna przytaknął.
– Ja otrzymałam taki sam telefon w sprawie Ani. Było to o tyle ważne, że dzisiejszego dnia miała pisać sprawdzian z angielskiego, który miał decydować o tym, czy zakwalifikuje się do olimpiady z tego przedmiotu. Wiem, że jej na tym zależało, dlatego tym bardziej nauczycielka była zdziwiona, że córka nie pojawiła się w szkole – wyjaśniła mama Anny Martyki.
– Telefony państwa dzieci nie odpowiadają? – spytała Florentyna.
Cała trójka pokiwała głowami.
– Komórka Ani jest wyłączona. Zadzwoniłam więc do Eli, mamy Jagody, żeby zapytać, dlaczego dziewczynki nie pojawiły się w szkole. Wtedy dowiedziałam się, że przecież Jagoda miała nocować u Ani. Początkowo pomyślałam, że czegoś nie zrozumiałam, że może faktycznie tak było, dlatego zajrzałam do pokoju córki, ale łóżko było zasłane i nic nie wskazywało na to, że spędziły noc w naszym domu.
– Czy mogliby państwo opisać, jak wyglądały wasze dzieci? – Florentyna musiała w końcu zadać to pytanie.
– Mamy zdjęcia – odezwał się ojciec Jagody, nerwowo wyciągając kopertę z zewnętrznej kieszeni kurtki. – Od razu pomyśleliśmy, że to się może przydać, więc wziąłem takie z albumu, proszę. – Wręczył policjantce fotografię.
Florentynie wystarczył rzut oka, aby natychmiast dostrzegła podobieństwo. Na zdjęciu z całą pewnością była jedna z dziewczynek, które dzisiaj zostały znalezione w Lasku Marcelińskim. Jagoda Kamińska, uśmiechnięta, śliczna nastolatka, ubrana w dżinsy i kolorową koszulkę.
– A to jest Ania. – Jasnowłosa kobieta wyciągnęła rękę i pokazała w komórce zdjęcie drugiej dziewczynki.
Anna Martyka. Również roześmiana, patrząca wesoło w obiektyw, szczęśliwa, z włosami zaplecionymi w niedbały warkocz.
Florentyna poczuła, jak coś ściska ją w gardle, a lodowaty chłód przenika całe jej ciało. To był ten moment, w którym musiała wyznać rodzicom prawdę.
– Jest mi ogromnie przykro, że muszę państwa o to poprosić, ale potrzebna będzie identyfikacja zwłok – oznajmiła cicho, starając się zawrzeć w swoim głosie jak najwięcej współczucia i jednocześnie żalu, że była zmuszona coś takiego powiedzieć.
Dwie kobiety oraz mężczyzna zamarli na moment, wpatrując się z napięciem w jej usta, jakby czekając na to, że cofnie swoje słowa, że powie coś innego, przekaże choćby najgorszą informację, że ich córki są pijane, nieprzytomne, że znajdują się w szpitalu, gdziekolwiek, ale żyją.
Chwilę później matka Jagody osunęła się na podłogę.
*
Kiedy Monika zajrzała do Florentyny, Bora właśnie siedziała przy swoim biurku i wpatrywała się w jakiś punkt.
– Mogę na chwilę? – zagadnęła.
Policjantka nie odpowiedziała, tylko odruchowo kiwnęła głową.
– Cholera, czyli to jednak one, prawda? To byli rodzice tych dziewczynek?
Florentyna zamknęła oczy i cicho westchnęła.
– Potwierdzili, że ciała należą do ich córek, Jagody Kamińskiej oraz Anny Martyki. Powiem ci, że w tej pracy widziałam już wiele i tak naprawdę żadna śmierć nie jest mi obojętna, nie jest lepsza lub gorsza, mniej lub bardziej przerażająca, a jednak kiedy chodzi o dzieci, ciężko jest mi się potem pozbierać – oznajmiła po chwili.
– Wiem – wtrąciła Monika, a potem podeszła do okna i stanęła tyłem do Florentyny. – Kiedy trafiłam do policji, początkowo wkurzałam się, że wysyłali mnie do jakichś gównianych, mało interesujących spraw. Moim pierwszym śledztwem w sprawie zabójstwa była zwykła kłótnia między pijaczkami, w której jeden wyciągnął nóż i zadźgał drugiego. Były też trupy bezdomnych albo ćpunów. Wydawało mi się, że nie po to zostałam policjantką dochodzeniową, żeby zajmować się takimi rzeczami, myślałam, że doczekam się spektakularnych morderstw, z ogromną ilością niewiadomych, inteligentnymi przestępcami, którzy będą wyprowadzali mnie w pole i zmuszali do myślenia. A na końcu okaże się, że jednak połączyłam wszystkie nitki i odkryłam sprawcę. I wtedy właśnie wysłali mnie do Puszczykówka pod Poznaniem, bo przez jakiś czas nie było kontaktu z mieszkającą tam rodziną. Policję zaalarmowała sąsiadka, która nie mogła skontaktować się ze swoją znajomą. Pojechaliśmy na miejsce, dzwoniliśmy, pukaliśmy, obeszliśmy cały dom wkoło, szukając jakichkolwiek oznak życia, aż w końcu zdecydowaliśmy, że wchodzimy do środka. I wtedy wreszcie dostałam sprawę, o jakiej marzyłam. To nie były zwłoki bezdomnego, tylko zadźgane nożem niemowlę leżące w ręcznie malowanej kołysce. A obok zamordowana matka. Wtedy też po raz pierwszy zwymiotowałam, a potem przez kolejne tygodnie miałam koszmary.
– Ustaliłaś, kto to zrobił?
– Tak, ojciec dziecka. Ale sam również popełnił samobójstwo, tyle że został znaleziony w swojej kawalerce w Poznaniu. Podobno byli świeżo po rozwodzie, do którego doszło jeszcze przed narodzinami dziecka. Facet nie mógł sobie z tym poradzić, dlatego pewnej nocy przyjechał do nich, a potem najprawdopodobniej najpierw zamordował córeczkę, a później byłą żonę. Wrócił do siebie i podciął sobie żyły. Oczywiście do dzisiaj nie mogę w stu procentach potwierdzić tej wersji, ale wszystko na to wskazywało. W czasie przesłuchań świadków wyszło na jaw, że niejednokrotnie żalił się znajomym, że nie potrafi tak dłużej żyć, nie chce być sam, a jego była żona zapłaci za to, co mu zrobiła. Nikt tego nie brał na serio, do czasu. I powiem ci, że od tamtego momentu już mnie tak nie ciągnęło do zbrodni, jakie opisywane są w kryminałach. Ale paradoksalnie, właśnie wtedy zaczęło się pojawiać ich coraz więcej.
Florentyna podparła głowę dłońmi.
– Przyszły wyniki sekcji zwłok, zdaniem patologa nic nie wskazuje na to, że doszło do przemocy. Ale ja w to nie wierzę – dodała i odczytała notatki: – Brak zasinień na szyi, lekka sinica twarzy, wybroczyny, brak przekrwienia mózgu i opon. Wskutek powieszenia doszło do okluzji tętnic i żył szyjnych, co doprowadziło do niedokrwienia mózgu oraz odruchu z zatoki szyjnej poprzez nerw językowo-gardłowy powodującego zatrzymanie akcji serca.
– Cholera, brzmi faktycznie jak opis obrażeń na skutek powieszenia – zauważyła Kulm.
– Tak, ale pasuje również do duszenia ręcznego, tyle że ktoś to zrobił wyjątkowo starannie, niemal bez śladów. Nie wierzę, że same się powiesiły. Ktoś im w tym pomógł, a następnie upozorował samobójstwo.
Monika zaklęła pod nosem.
– Przeczucie?
Bora pokiwała głową.
– Musimy zacząć od przesłuchania rodziców, chociaż oczywiście dzisiaj nie będzie to możliwe. Poinformowałam ich, że im wcześniej zaczniemy, tym lepiej, ale nie było mowy o przesłuchaniu któregokolwiek z nich. Matka jednej z dziewczynek trafiła do szpitala, bo straciła przytomność. Mam nadzieję, że uda nam się porozmawiać z nimi w ciągu najbliższych dni. Musimy zebrać jak najwięcej informacji o zamordowanych. Z kim się spotykały, czy miały jakieś problemy, kłopoty w szkole, czy prowadziły dziennik, pamiętnik albo komuś o kimś lub o czymś wspominały. Trzeba też sprawdzić social media, bo to dzisiaj podstawa. Każda informacja może okazać się niezwykle ważna, tym bardziej że to morderstwo wygląda na starannie zaplanowane. Świadczyć mogą o tym chociażby ubrania dziewczynek, a także makijaż.
– Makijaż? – zdumiała się Monika.
– Patolog wykrył, że ich twarze pokryte były specjalnym pudrem, który powodował, że wydawały się jeszcze bledsze. Czy nie przypominały ci one lalek? Wiesz, takich marionetek, które czasami widuje się na przedstawieniach.
– Moja babcia taką miała. Ale to nie była marionetka, tylko zwykła lalka o porcelanowej twarzy. Przerażająco biała, na dodatek z lekko rozchylonymi ustami i ogromnymi oczami. Nie lubiłam jej, przerażała mnie. Ale masz rację, te dziewczyny faktycznie wyglądały jak manekiny. Jezu, to był jakiś popierdolony zwyrodnialec. – Monika się wzdrygnęła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki