- W empik go
Kulti - ebook
Kulti - ebook
„Wierz mi, miałam ochotę walnąć cię raz czy dwa… albo pięć”.
Gdy mężczyzna, którego uwielbiałaś będąc dzieckiem, zostaje twoim trenerem, spodziewasz się, że okaże się to najwspanialszą rzeczą, jaka przytrafiła ci się w życiu. Słowo klucz: spodziewasz się.
Wystarczył tydzień, by dwudziestosiedmioletnia Sal Casillas zaczęła się zastanawiać, co właściwie widziała w międzynarodowej ikonie piłki nożnej – dlaczego miała jego plakaty na ścianach i nawet wyobrażała sobie, że za niego wyjdzie i spłodzi z nim małych superpiłkarzyków?
Sal wiele lat temu doszła do siebie po najgorszym „nie-zerwaniu” w historii zmyślonych związków, z mężczyzną, który nie wiedział nawet o jej istnieniu. Nie jest więc przygotowana na nową wersję Reinera Kultiego, trenującego jej drużynę: cichy i zamknięty w sobie jest tylko cieniem wybuchowego, pełnego pasji mężczyzny, którym kiedyś był.
Nic nie mogło przygotować jej na spotkanie z nim.
Ani na mordercze skłonności, które w niej wzbudził.
„Sal, proszę, nie zmuszaj mnie, żebym odwiedzała cię w więzieniu. Nie do twarzy ci w pomarańczowym”.
To będzie najdłuższy sezon w jej życiu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7889-759-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zamrugałam. A potem zrobiłam to ponownie.
– Co powiedziałeś?
Mężczyzna siedzący po drugiej stronie biurka powtórzył.
Gapiłam się na niego, milcząc. Zrozumiałam za pierwszym razem. Mówił głośno i wyraźnie. Nie w tym był problem. Nie potrafiłam ogarnąć umysłem jego wypowiedzi. Rozumiałam poszczególne słowa, ale razem miały tyle sensu, co poproszenie ślepca, aby coś zobaczył.
Bez szans.
– Potrzebuję cię, Sal – nalegał trener Gardner, człowiek, który wymagał ode mnie niemożliwego.
Oparłam się o krzesło w jego biurze i spojrzałam na srebrne włosy trenera, gładką, pozbawioną zmarszczek twarz oraz klubową koszulkę polo, którą miał na sobie. Jak na późną czterdziestkę nadal trzymał się świetnie. Był wymagający i najwyraźniej oszalał, ale urody mu nie brakowało.
Ale Jeffrey Dahmer¹ też był przystojny, a zatem ocenianie czyjegoś zdrowia psychicznego na podstawie wyglądu nie jest najlepszym pomysłem.
Uspokój się, odetchnij i weź się w garść, Sal. Skup się. Musiałam się skupić na czymś innym, by się odprężyć. Wybrałam ściany biura.
Po prawej stronie w rządku wisiały dyplomy. Z obu stron znajdowały się zdjęcia trenera z synem i kilka oprawionych fotografii Dudziarek na boisku – moja ulubiona pochodziła z zeszłego roku i przedstawiała drużynę po tym, jak zdobyłyśmy mistrzostwo w Lidze Kobiet. Gardner zajmował miejsce pośrodku i trzymał wysoko nad głową ogromny puchar. Stałam tuż obok niego z piłką pod pachą, a drugą ręką obejmowałam Jenny, naszą bramkarkę. W mieszkaniu miałam to samo zdjęcie, które przypominało mi nieustannie, że opłacało się harować przez ostatnich dwadzieścia lat. Poza tym motywowało mnie każdego ranka, gdy siadałam na skraju łóżka i nie znajdowałam w sobie sił, by wstać i przebiec swoją codzienną, ośmiokilometrową trasę.
– Sal – odezwał się znowu trener. – Nigdy wcześniej mnie nie zawiodłaś. No dalej – przywoływał mnie do porządku niskim głosem, a jego ton był żartobliwy, przez co miałam wrażenie, że dawał mi wybór.
Nie dawał.
Gdy tylko zaczynałam myśleć o tym, czego ode mnie wymagał, serce mi przyspieszało. Układ nerwowy przestał działać jak trzeba w chwili, gdy w jednym zdaniu wymienił moje imię i słowa „konferencja prasowa”. A kiedy dodał „dzisiaj”, mózg życzył mi powodzenia i się wyłączył. Byłam w stanie jedynie gapić się na niego bez słowa.
Ja i konferencja prasowa. Dzisiaj.
Wolałabym poddać się leczeniu kanałowemu, oddać nerkę i mieć zaparcie. Poważnie.
Gdy Gardner zadzwonił do mnie wczoraj, nie zastanawiałam się nad tym zbyt wiele. Po prostu zgodnie z jego poleceniem stawiłam się w siedzibie Dudziarek, bo chciał porozmawiać ze mną o czymś osobiście. Żałowałam, że nie miałam zatrucia pokarmowego albo ostrych skurczy, ale było już na to za późno.
Weszłam prosto w jego zasadzkę, fizycznie i psychicznie.
Kamery. Mnóstwo kamer.
O Boże, na samą myśl robiło mi się niedobrze.
Na początku pomyślałam: „Nie. Proszę, nie”. Niektórzy bali się wysokości, inni ciemności, klaunów, pająków, węży… Nigdy nie śmiałam się z nikogo takiego. A tymczasem ja, przez swój okropny strach przed kamerami, zostałam nazwana tchórzem przynajmniej ze sto razy, głównie przez brata, ale jednak.
– Chcesz powiedzieć, że tego nie zrobisz? – Trener Gardner uniósł brew, podkreślając fakt, że wcale nie dawał mi wyboru. Dobrze wiedział, że po takim tekście się nie wycofam. Siedziałam w jego biurze o dziesiątej rano, bo chciał widzieć mnie, a nie kogoś innego.
Niech to diabli.
Gdybym była mięczakiem, pewnie dolna warga zaczęłaby mi się trząść. Mogłabym nawet zacząć mrugać i walczyć ze łzami, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, że nie byłam w stanie odmówić. Nie mogłam tego zrobić.
Nawet gdyby mnie to zabiło, zrobię to, czego chciał. On też o tym wiedział. Bo byłam idiotką, która nie potrafiła odpuścić. Po tym, jak w wieku jedenastu lat złamałam rękę, bo ktoś powiedział, że nie dam rady wspiąć się na wielkie drzewo, powinnam była się nauczyć, że wycofanie się z czegoś od czasu do czasu to nic złego. No cóż, nie nauczyłam się.
Mentalnie ciągle tkwiłam w podstawówce.
– Zrobię to. – Skrzywiłam się. Minę miałam pewnie taką, jakby ktoś robił mi lewatywę. – Ale… G., dlaczego to nie może być Grace? Albo Jenny? Wiesz, że zwykle to one zajmują się wywiadami i całą resztą.
Bo ja unikałam ich jak ognia, a przynajmniej tych przed kamerą.
– Nie poprosiłem o to Grace, bo pomyślałem, że ty powinnaś to zrobić – wytłumaczył, wspominając o kapitanie drużyny. – A Jenny nie będzie do niedzieli.
Znowu zamrugałam, byłam o krok od zwymiotowania i posrania się jednocześnie. Noga zaczęła mi się już trząść, przycisnęłam ją, by to powstrzymać.
Gardner uśmiechnął się łagodnie i nachylił nad biurkiem ze złożonymi dłońmi.
– Nie zapytałaś nawet, z jakiej okazji ta konferencja.
Jakby mnie to obchodziło. Nie obeszłoby mnie to nawet, gdyby konferencja miała się odbyć dlatego, że ktoś znalazł lekarstwo na raka. Serce zaczynało mi szybciej bić, gdy tylko padało słowo na „k”, ale zmusiłam się, by nie było po mnie widać, że walczę z paniką.
– No dobrze, więc z jakiej okazji ta konferencja? – zapytałam.
Przedsezonowy trening zaczynał się za półtora tygodnia, więc podświadomie zakładałam, że o to chodzi.
Ale kiedy skończył mówić, zaczął się uśmiechać, a jego brązowe oczy się rozszerzyły. Nachylił się i powiedział coś, co było równie złe, a może nawet gorsze od tego, że będę prowadziła konferencję prasową. Dwanaście wyrazów: wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zmienią moje życie.
– Właśnie dostaliśmy potwierdzenie, że Reiner Kulti zostanie w tym sezonie trenerem pomocniczym – wyjaśnił Gardner tonem, który sugerował, że to najlepsza rzecz, jaka kiedykolwiek nam się przytrafiła.
Mój wyraz twarzy mówił: „Nie, wcale tak nie jest, do cholery”.
Po minucie uśmiech trenera zniknął, zastąpiony przez zagubienie, jednak mleko już się rozlało. Rozpadałam się jak wieża z klocków, powoli, ale nieubłaganie.
Spojrzał na mnie.
– Dlaczego masz taką minę?
***
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Reinera Kultiego w telewizji, miałam siedem lat. Dokładnie pamiętam moment, w którym pojawił się na ekranie. Nadawano półfinał Altus Cup, turnieju, w którym co trzy lata brały udział wszystkie piłkarskie drużyny narodowe na świecie i eliminowały się nawzajem w kolejnych rundach kwalifikacyjnych. To było jedno z najpopularniejszych sportowych wydarzeń transmitowanych w telewizji.
A dlaczego by nie? Piłka nożna to sport, który uprawia się na wszystkich kontynentach. Ona nikogo nie dyskryminuje. Możesz być wysoki, niski, chudy, biedny lub bogaty. Potrzebujesz tylko piłki, która nie jest kapciem, i czegoś, w co możesz nią strzelać. A do tego nada się w sumie wszystko. Puszki po kawie. Kosze na śmieci. Cokolwiek. Nieważne czy jesteś dziewczyną, czy chłopakiem. Czy masz strój, czy go nie masz. Jak mawia tata, tak naprawdę nie potrzebujesz nawet butów.
Mój brat grał w piłkę i uwielbiał to, a z jakiegoś powodu myślałam wtedy, że jest super. Kiedy miałam jakieś sześć lat, zmusiłam rodziców, by zapisali mnie do drużyny. Mama z kolei była tym nieco przerażona i zapisała mnie również na karate oraz basen. Ale w głębi duszy zawsze wiedziałam, że z tego wszystkiego najbardziej lubię piłkę.
Jeśli chodzi o tatę, wywodzi się z rodziny fanatyków. Casillasowie nie grali za wiele, ale byli oddanymi fanami. Z wyjątkiem mojego starszego brata, który ponoć wykazywał zainteresowanie i talent w tej materii odkąd zaczął chodzić, wszyscy po prostu oglądali mecze.
Z tego, co pamiętam (a tata opowiadał tę historię jakieś sto razy), nim mecz się rozpoczął, brat i tata rozmawiali o tym, czy Hiszpanie rozgromią Niemców, czy nie. Na początku drugiej połowy większość niemieckich graczy musiała zejść na ławkę z powodu urazów albo innych przyczyn.
Eric, mój brat, wydał już werdykt:
– Niemcy są skończeni.
Tata twierdził z kolei, że ciągle jest czas, by nadrobili straty.
Potrafię sobie dokładnie odtworzyć z pamięci twarz dziewiętnastolatka, który wbiegł na boisko. Był ostatnim z zawodników, których mogli wystawić i to był jego pierwszy międzynarodowy mecz. Z jasnobrązowymi włosami, które na ekranie wydawały się nawet jaśniejsze, z twarzą pozbawioną zarostu, wysoki i chudy… o mamo, był najbardziej uroczym i najmłodszym zawodnikiem, jakiego widziałam w Altus Cup.
Prawdę mówiąc, Niemcy powinni przegrać. Wszystko było przeciwko nim. Do diabła, w tamtej chwili nawet fani się od nich odwrócili.
Nikt nie spodziewał się tego, co się wydarzyło.
W drugiej połowie meczu, temu szczupłemu chłopakowi ze słodką twarzą udało się odebrać piłkę hiszpańskim napastnikom i uciec. Biegł, biegł i biegł, i jakimś cudem uniknął wszystkich graczy z przeciwnej drużyny, którzy za nim ruszyli.
Strzelił najpiękniejszego, bezlitosnego gola w prawy górny róg bramki. Piłka zdawała się płynąć w powietrzu prosto do księgi rekordów.
Tata krzyknął. Eric wrzasnął. Cały stadion oszalał, komentatorzy również. Ten chłopak, który nigdy nie grał na takim poziomie, zrobił coś, czego nikt się po nim nie spodziewał.
To była jedna z tych chwil, które podnoszą ludzi na duchu. Jasne, to nie ty zrobiłeś coś niesamowitego, ale czujesz się, jakbyś to był ty. Masz wrażenie, że możesz zrobić wszystko, dzięki temu, że innej osobie się udało.
Przypominasz sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Wiem, że wrzeszczałam wraz z tatą, dlatego że on krzyczał i wydawało mi się, że również powinnam. Ale pomyślałam też, że ten Kulti, numer osiem w niemieckiej drużynie narodowej, który miał jeszcze mleko pod nosem, był w tamtym roku najbardziej niesamowitym zawodnikiem na świecie.
Zrobił coś, w co nikt nie wierzył…
Jezu. Teraz, jako dorosła osoba, byłam w stanie zrozumieć, dlaczego miał na mnie taki wpływ. Miało to sens. Ludzie ciągle mówią o tym golu, gdy temat schodzi na najwspanialsze momenty w historii Altus Cup.
Co sprawiło, że zdecydowałam się podążać za marzeniami o murawie, dwóch bramkach i jednej czarno-białej piłce? Tamta chwila. Ten gol zmienił wszystko. To był moment, w którym zdecydowałam, że chcę być taka jak ten chłopak – chcę być bohaterką.
Poświęciłam życie, czas i ciało sportowi tylko dzięki graczowi, którego karierę zaczęłam śledzić, i którego pokochałam całym swoim niewielkim sercem, mojemu świętemu patronowi piłki nożnej – Reinerowi Kultiemu. Dla niego to był moment, który pchnął do przodu jego karierę. Stał się wybawicielem Niemców, ich gwiazdą. W ciągu dwunastu kolejnych lat stał się numerem jeden, najbardziej popularnym i znienawidzonym graczem.
Potem nadeszła faza, w której ściany mojego pokoju były obklejone jego plakatami, a ja chodziłam i mówiłam wszystkim, że za niego wyjdę.
Przed plakatami i oświadczeniami o małżeństwie były listy, które wysłałam mu jako dziecko. „Jestem twoją fanką #1” – napisane na kartce z bloku technicznego markerami i kredkami. Nigdy nie doczekałam się odpowiedzi.
Ale zatrzymałam to wszystko dla siebie.
Poza tym minęło dziesięć lat odkąd w złości podarłam wszystkie plakaty, kiedy mężczyzna, który zaczął być nazywany przez fanów Reiner „Król” Kulti, za to, że był jednym z najbardziej dynamicznych i kreatywnych graczy, ożenił się.
No jak to! Nie wiedział, że mieliśmy wziąć ślub i spłodzić razem małych superpiłkarzyków? Że pewnego dnia miał usiąść obok mnie w samolocie i natychmiast się zakochać? No cóż, najwyraźniej to do niego nie dotarło i poślubił jakąś aktorkę z cyckami, które zdawały się przeczyć grawitacji.
A potem, mniej niż rok później, zrobił kolejne niewybaczalne rzeczy.
Gardner nie miał o tym wszystkim pojęcia.
***
Wyprostowałam się na krześle naprzeciwko tego samego trenera, z którym pracowałam przed ostatnich pięć lat, i wzruszyłam ramionami. Dlaczego miałam taką minę? Jakbym wcale się nie cieszyła?
– G., wiesz, co zaszło między nim a moim bratem, prawda?
W tamtej chwili spodziewałam się odpowiedzi przeczącej, bo był o wiele za bardzo podekscytowany perspektywą zatrudnienia Reinera Kultiego.
Ale Gardner skinął głową i wzruszył ramionami, ciągle z nieco zdezorientowanym wyrazem twarzy.
– Oczywiście, że wiem. To właśnie dlatego idealnie nadajesz się do poprowadzenia konferencji, Sal. Poza Jenny i Grace jesteś najbardziej znaną i lubianą zawodniczką w naszej drużynie. Myślisz, że dlaczego nazywają cię w naszym stanie Cukiereczkiem?
Obleśna ksywka. Czułam się przez nią, jakbym z powrotem znalazła się w liceum i kandydowała na królową balu, a nie była tą dziewczyną, która opuszczała wszystkie bale, bo miała mecz.
– Kulti złamał…
– Wiem, co zrobił. Dział PR² napomknął już o tym, co wydarzyło się między Kultim a Erikiem podczas wczorajszego spotkania, gdy powiedzieli nam, że go zatrudnili. Nikt nie chce, żeby ten sezon zmienił się w operę mydlaną. Musisz iść do dziennikarzy i obdarować każdego swoim wyjątkowym uśmiechem. To nic wielkiego, ale trzeba pokazać wszystkim, że skupiamy się na drużynie, a nie na dramatach sprzed lat. Całość zajmie dziesięć, maksymalnie dwadzieścia minut. Pójdziemy we troje: ty, ja i on. Odpowiesz na kilka pytań i tyle. Więcej nie będę kazał ci tego robić, obiecuję.
Na początku pomyślałam tylko: to wszystko przez kość piszczelową i strzałkową Erica.
Miałam ochotę walnąć głową w biurko, które oddzielało mnie od Gardnera, ale zmusiłam się, by tego nie robić. W zamian poczułam, jak narasta we mnie strach. Żołądkiem targnęły skurcze i musiałam przycisnąć rękę do brzucha. Jakby to mogło mi pomóc. W końcu westchnęłam po raz kolejny i pogodziłam się z rzeczywistością.
W lidze liczyły się wartości rodzinne, zasady i wszystko, co służyło zdrowiu. Nauczyłam się tego w mało przyjemny sposób i ostatnim, na co miałam ochotę, było zrobienie czegoś, co zburzyłoby tę fasadę. Byłam realistką i wiedziałam, że gdzieś tam są dziewczyny, które zabiłyby, żeby znaleźć się na moim miejscu. Może spotkanie z Kultim tuż przed konferencją prasową było dokładnie tym, czego potrzebowałam.
Musiałam po prostu to zrobić, przejść przez to i zająć się swoim życiem. W ciągu ostatniej dekady niespecjalnie śledziłam jego karierę, ale wiedziałam, że dwa lata temu przeszedł na emeryturę i nie grał już w Europejskiej Lidze. Od tamtej pory z rozmachem wrócił do życia celebryty. W pewnej chwili nie dało się wejść do centrum handlowego, żeby nie zobaczyć gdzieś jego twarzy.
– Rozumiem – jęknęłam i odchyliłam głowę, by spojrzeć w sufit. – Zrobię to.
– Świetnie.
Ledwie się powstrzymałam, żeby nie nazwać go sadystycznym dupkiem za to, że zmuszał mnie do zrobienia czegoś, od czego niemal dostawałam wysypki.
– Nie obiecuję, że nie będę się jąkała przez cały wywiad, albo że nie zwymiotuję na siedzących najbliżej nas dziennikarzy, ale postaram się tego nie zrobić.
A potem przy pierwszej lepszej okazji walnę Erica w cholerną nerkę.
***
Dasz radę, Sal. Dasz radę.
Gdy byłam mała i tata prosił, żebym zrobiła coś, na co nie miałam ochoty, a było to zwykle coś, czego się bałam – na przykład zabijanie wielkich karaluchów, które pojawiły się u nas w domu – wskazywał na mnie palcem i mówił po hiszpańsku: Si puedes! Dasz radę. A potem, nawet jeśli płakałam, gdy wchodziłam do domu pełnego stworzeń z piekła rodem z butem jako bronią, robiłam wszystko, czego wcześniej nie chciałam robić.
„Mogę to zrobić i zrobię to” – takie motto było mi bliskie przez te wszystkie lata. Nie lubiłam, gdy ktoś mówił mi, że nie dam rady czegoś zrobić, nawet jeśli nie miałam na to ochoty. Właśnie tak trener Gardner zmusił mnie, żebym wzięła udział w wywiadzie.
Mogłam to zrobić. Mogłam znaleźć się w jednym pomieszczeniu z Reinerem Kultim. Siedzieć kilka miejsc od niego, gdy po raz pierwszy w życiu wystąpię przed kamerami kilku stacji telewizyjnych. Żaden problem.
W głębi duszy kuliłam się jak martwy pająk i marzyłam, by zamienić się w proch. Ten strach, ta moja fobia była aż tak nieracjonalna. Nikt nigdy nie twierdził, że w strachu jest jakaś logika, bo jej nie ma. Jest głupi i irracjonalny, a w skali od jednego do dziesięciu jest beznadziejny na piętnaście.
– Gotowa? – zapytał trener Gardner, gdy czekaliśmy na rozpoczęcie konferencji. Dziennikarze i reporterzy robili taki hałas w pokoju obok, że zbierało mi się na wymioty. Jak, do diabła, do tego doszło? Zwykle znajdowałam się dość nisko na liście graczy, którzy otrzymują prośby o udział w publicznych wydarzeniach i nie bez powodu.
Mogłam grać na oczach tysięcy osób, ale gdy tylko kilka kroków ode mnie pojawia się kamera, wyłączam się. Na pewno był gdzieś filmik, na którym przez cały wywiad wykręcałam sobie dłonie. Trzęsłam się, pociłam i jąkałam jednocześnie.
Dłonie miałam całe mokre, jakbym przeciągnęła nimi po plecach po długim biegu, pociłam się pod pachami, a nogi drżały mi, jakby były z galarety. Obie. A to zawsze zły znak.
Ale zamiast przyznać, że się denerwowałam, wepchnęłam dłonie do kieszeni, dziękując Panu Bogu, że urocze spodnie, które włożyłam dziś rano, były na tyle luźne, by nikt nie zauważył, że moje nogi zaczęły żyć własnym życiem, po czym zmusiłam się do uśmiechu.
– Gotowa – skłamałam.
Niestety Gardner znał mnie na tyle dobrze, że od razu rozpoznał kłamstwo i wybuchnął głośnym śmiechem. Położył mi dłoń na ramieniu i potrząsnął nim.
– Za bardzo się przejmujesz. Będzie dobrze.
Jeden z PR-owców wychylił się zza rogu korytarza, zmarszczył brwi i znów zniknął.
Nie dam rady.
Dam radę.
Zakasłałam sucho, a następnie powiedziałam sobie: Mogę to zrobić. Naprawdę mogę.
Nogi trzęsły mi się mocniej, gdy ktoś podszedł do mikrofonu w drugim pomieszczeniu.
– Potrzebujemy jeszcze minuty.
O Boże.
– Chyba właśnie cofnęło mi się śniadanie – wymamrotałam bardziej do siebie niż do Gardnera.
– Będzie dobrze – zapewnił mnie z życzliwym uśmiechem.
Odchrząknęłam, skinęłam głową, starając się uspokoić. Zrobiłam kilka szybkich wdechów i wydechów, nim zaczerpnęłam głęboko powietrze i przytrzymałam je, jak robiłam to przed meczem, gdy byłam zbyt nakręcona.
No cóż, nie pomogło.
Zawartość żołądka podchodziła mi do gardła i musiałam przełknąć żółć.
– Tak w ogóle, gdzie on jest? – zapytałam.
Gardner rozejrzał się, jakby moje pytanie go zaskoczyło.
– A wiesz, że nie mam pojęcia? Może czeka w innym pomieszczeniu.
Otrzymaliśmy odpowiedź sekundę później, kiedy ten sam PR-owiec, którego widziałam wcześniej, pojawił się znowu z nietęgą miną.
– Mamy problem.ROZDZIAŁ DRUGI
– Sal, nie.
– Tak.
– Sal, mówię poważnie. Proszę. Proszę. Powiedz mi, że żartujesz.
Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy z grymasem porażki na ustach. Wszystko przepadło. To popołudnie wydarzyło się naprawdę i nie mogłam od tego uciec. Więc powiedziałam Jenny prawdę.
– Nie żartuję.
Jęknęła.
Jenny była prawdziwą przyjaciółką, z rodzaju tych, które współczują z całego serca i cierpią razem z tobą. Czułam głęboko w kościach to jęknięcie. Moje upokorzenie było jej upokorzeniem. Przyjaźniłam się z Jenny Milton, odkąd spotkałyśmy się pięć lat temu na kampusie drużyny narodowej Stanów Zjednoczonych jako „najlepsze” zawodniczki w kraju.
– Nie – jęknęła z wściekłością. – Nie.
O tak.
Westchnęłam i wróciłam myślami do dwudziestominutowego występu przed kamerami. Chciałam umrzeć. Nie posunęłabym się do tego, by nazwać to najgorszym doświadczeniem w życiu, ale była to jedna z tych chwil, do której miałam ochotę wrócić, by przeżyć ją inaczej. Albo chociaż móc całkiem wyprzeć ją z pamięci i udawać, że nigdy do tego nie doszło.
– Ufarbuję włosy, zmienię imię i zamieszkam w Brazylii – powiedziałam spokojnie.
Jak zareagowała Jenny? Zaśmiała się. Zaśmiała się, prychnęła, a potem jeszcze trochę się pośmiała.
Nie próbowała mi wmówić, że wszystko poszło świetnie, a to oznaczało, że wcale nie przesadzałam, jeśli chodzi o wydarzenia sprzed kilku godzin.
– Jak myślisz, jakie są szanse, że nikt nie obejrzy całości?
Jenny wydała dźwięk, jakby naprawdę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Raczej marne. Przykro mi.
Zwiesiłam głowę, byłam zmęczona płaczem.
– W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo mam przesrane?
Kiedy odpowiedź w końcu nadeszła, była krótka i ostra. Piskliwy śmiech zdradzał, że Jenny była naprawdę przejęta. Śmiała się tak zawsze, gdy zrobiłam coś żenującego, na przykład pomachałam do kogoś, kto, jak mi się zdawało, machał do mnie, ale myliłam się, bo machał do osoby stojącej za mną. Albo poślizgnęłam się na świeżo umytej podłodze i poobijałam sobie tyłek.
Nie powinnam była spodziewać się innej reakcji.
– Sal, ty naprawdę…?
– Tak.
– Na oczach wszystkich?
Stęknęłam. Gdy o tym myślałam, ledwie byłam w stanie powstrzymać wymioty i pragnienie zaszycia się na zawsze w jakiejś jaskini. To koniec. Za dziesięć lat może nikt nie będzie o tym pamiętał, ale…
Ja będę. Ja nie zapomnę.
I Jenny. Jenny też będzie o tym pamiętała, szczególnie jeśli znajdzie kiedyś nagranie. A wiedziałam z całą pewnością, że to zrobi. Pewnie już przeszukiwała internet w poszukiwaniu Sal Casillas w jednej z tych kompilacji śmiesznych filmików.
– Przestaniesz się śmiać? – burknęłam.
Roześmiała się jeszcze bardziej.
– Pewnego dnia!
– Rozłączam się, małpo.
Usłyszałam głośne parsknięcie, potem następne, a później kolejne chichoty.
– Daj… mi… chwilę – wysapała.
– Wiesz, zadzwoniłam do ciebie, bo jesteś najmilszą osobą, jaką znam. Pomyślałam: Kto nie będzie się ze mnie nabijał? Jenny. Jenny zrozumie. Wielkie dzięki.
Sapnęła i śmiała się dalej. Nie wątpiłam, że w głowie przeżywa to, co mi się przytrafiło i w końcu dostrzega humor sytuacji – bo zrobi to każdy, kto nie jest mną i nie zbłaźnił się przed kamerami.
Odsunęłam telefon od twarzy, zawiesiłam palec nad czerwonym przyciskiem i wyobrażałam sobie, że się rozłączam.
– Okej, okej. Już przestaję. – Wykonała swoje cudaczne ćwiczenie oddechowe, żeby się uspokoić, po czym w końcu wzięła się w garść. – Okej, okej. – Wypuściła przez nos dziwny dźwięk, który jednak trwał tylko chwilę. – Okej. Więc nie pojawił się? Powiedzieli dlaczego?
Kulti. Całe to popołudnie to jego wina. No dobrze, to nieprawda. To moja wina.
– Nie. Powiedzieli, że miał problemy z transportem czy coś w tym stylu. Dlatego musieliśmy z Gardnerem sami przeprowadzić konferencję.
Wzdrygnęłam się na tę myśl.
– Brzmi podejrzanie – zauważyła Jenny niemal normalnym głosem. Niemal. Wyobrażałam sobie, jak zatyka nos i odsuwa się od telefonu, żeby parsknąć śmiechem. Małpa. – Założę się, że jadł lunch i oglądał jakieś reklamy, w których występuje.
– Albo krytycznym okiem patrzył na stare nagrania.
– Liczył, ile ma zegarków…
Miał bzika na ich punkcie, odkąd pamiętam.
– Pewnie siedział w komorze hiperbarycznej i czytał o sobie.
– To ci się udało – zaśmiałam się, ale przestałam, gdy usłyszałam kliknięcie w telefonie. Na ekranie pojawił się długi numer z kierunkowym 52 i zajęło mi tylko chwilę, nim zorientowałam się, kto dzwonił. – Hej, muszę kończyć, ale zobaczymy się w poniedziałek na spotkaniu. Dzwoni twój najlepszy przyjaciel.
Jenny parsknęła śmiechem.
– Okej, pozdrów go ode mnie.
– Pozdrowię.
– Pa, Sal.
Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się.
– Do zobaczenia. Bezpiecznej podróży – oznajmiłam, nim odebrałam przychodzące połączenie.
Nie miałam nawet szansy się odezwać, bo męski głos po drugiej stronie powiedział:
– Salomé.
O Boże. Był poważny. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, całe to Salo-meh zamiast zwykłego Sal!, które wyrzucił z siebie, jakbym pogwałciła jakąś świętość... Nikt nie zwracał się do mnie pełnym imieniem, a już na pewno nie tata. Używał go wyłącznie kiedy musiał, czyli gdy, według mamy, zrobiłam coś bardzo głupiego i chciała, żeby mnie skarcił. Pewnego razu, mając piętnaście lat, wdałam się podczas meczu w bójkę i zostałam wyrzucona z boiska. Tata tak naprawdę nigdy mnie nie karał. Jego sposobem na dyscyplinę były obowiązki, naprawdę wiele obowiązków, ale kiedy mamy nie było w pobliżu, w sekrecie pochwalił mój cios.
Więc kiedy tata mówił dalej i pytał, czy to sen i czy czasem nadal się nie obudził, nie byłam w stanie powstrzymać śmiechu.
Z nim mogłam sobie pozwolić na szczerość. Pierwsze słowa, jakie do niego skierowałam, brzmiały:
– Nie. Po prostu oszalałeś.
Był szalony. Szalał z miłości, jak żartowała mama. Tata jako piłkarski snob i, jak większość obcokrajowców, nie doceniał drużyny Stanów Zjednoczonych, o ile w składzie nie było mnie albo mojego brata. Albo Reinera Kultiego, zwanego też Królem przez fanów i Führerem przez tych, którzy go nienawidzili. Tata lubił mawiać, że nie może mu się oprzeć. Kulti był zbyt dobry, zbyt utalentowany i grał w ulubionej drużynie taty przez większą część swojej kariery, z wyjątkiem dwóch lat, gdy grał dla Chicago Tigers. To również nie pozostawało bez znaczenia. Tata nosił kolory czterech różnych klubów: narodowej reprezentacji Meksyku, każdego klubu, w którym grał Eric, mojej drużyny i drużyny Kultiego. W klubowych barwach drużyny Kultiego chodził częściej niż powinien, biorąc pod uwagę, że dwoje jego dzieci zawodowo grało w piłkę, ale nie traktowałam tego osobiście.
Nasza trójka – bez mamy i młodszej siostry – spędziła całe godziny na oglądaniu Kultiego w akcji. Mecze, których nie mogliśmy obejrzeć na żywo, nagrywaliśmy na kasety, a potem na płyty. Byłam na tyle młoda, że ten mierzący metr dziewięćdziesiąt Niemiec wywarł ogromny wpływ na moje życie. Jasne, Eric grał w piłkę odkąd pamiętam, ale wpływ Kultiego był inny. Przypominał magnetyczną siłę, która ciągnęła mnie dzień po dniu na boisko, sprawiając, że przyłączałam się do Erica jeśli tylko mogłam, bo był najlepszym znanym mi graczem.
Tata po prostu siedział w tym ze mną i podsycał moje uwielbienie.
– Jadłem, kiedy twój kuzyn wbiegł do domu – rodzicie byli u ciotki w Meksyku – i kazał mi włączyć wiadomości.
Zaczyna się…
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
– Nie mogłam! Nie wolno nam było nikomu powiedzieć, dopóki nie wiedzieliśmy tego na sto procent. Co więcej, dowiedziałam się o tym na chwilę przed tym, jak trener zmusił mnie do prowadzenia konferencji.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Tata powiedział pod nosem coś, co brzmiało jak: Dios mio.
– Wzięłaś udział w konferencji prasowej? – wyszeptał niskim głosem. Nie wierzył mi.
Nie widział tego. Dzięki ci, Panie.
– Wypadłam dokładnie tak źle, jak myślisz – ostrzegłam.
Tata znów zamilkł, analizując, co właśnie usłyszał. Najwyraźniej postanowił odłożyć pytanie o to, jak zbłaźniłam się przed kamerami.
– To prawda? Jest twoim nowym trenerem? – Zadał to pytanie z takim wahaniem, tak wolno, że gdybym mogła pokochać go jeszcze bardziej (a nie mogłam), zrobiłabym to.
Z jakiegoś powodu przypomniało mi się, że na drugim roku w college’u miałam zeszyt do matematyki ze zdjęciem Kultiego, który był już wtedy grubo po dwudziestce.
– Tak, to prawda. Będzie naszym nowym trenerem pomocniczym, zamiast Marcy, która odeszła.
Tata wypuścił z ust świszczący oddech.
– Zemdleję – wymamrotał.
Zaśmiałam się i ziewnęłam jednocześnie. Robiłam sobie maraton na Netflixie z brytyjskimi komediami, dopóki nie zebrałam się na odwagę, by zadzwonić do Jenny i opowiedzieć jej, co się stało. Miałam świadomość, że zbliżała się północ, co jak dla mnie było już późną porą, bo zwykle kładłam się jak staruszka o dziesiątej albo jedenastej, jeśli naprawdę poszalałam. Ale wiedziałam, że jeszcze przez dwa dni ma być w Iowa i że nie będzie spała.
– Dramatyzujesz.
– Twoja siostra dramatyzuje – odparł.
Tu mnie miał.
– Nie kładziesz się jeszcze? – Ciągle mówił po hiszpańsku i niemal dostał już zadyszki.
Jęknęłam i zsunęłam prześcieradło na biodra.
– Nie, tato. Jezuu. To prawda. Pan Cordero, nasz główny menedżer, wiesz, ten idiota, o którym ci opowiadałam, po wszystkim wysłał do całej drużyny e-maila – wyjaśniłam.
Tata milczał przez chwilę, słyszałam tylko jego oddech. Z lekkim zniecierpliwieniem czekałam na jego reakcję. To znaczy nie byłam zaskoczona tym, co właśnie przeżywał. W sumie uznałabym, że coś jest z nimi nie tak, gdyby nie zachowywał się, jakby to mogła być jedna z najlepszych chwil w jego życiu.
– Kręci mi się w głowie…
Ten facet był niepoważny.
Zamilkł, a potem odezwał się cienkim głosem, który zupełnie nie pasował do mężczyzny ryczącego GGGGGGGOOOOOOOOOOOOLLLLLLLLLLL tak głośno, że słychać go było na całej ulicy.
– Ręce… ręce mi się trzęsą. – Wrócił do angielskiego, głos miał wzburzony.
Całe ciało zatrzęsło mi się od śmiechu.
– Przestań.
– Sal. – Jego głos stał się cienki, zbyt cienki jak na mężczyznę, który rozróżniał dwa tony: głośno i głośniej. – Voy a llorar. Będziesz grała z nim na jednym boisku.
Musiałam zakończyć tę rozmowę. Brzuch mnie zaczął boleć od śmiechu. Nie wspomniałam o Ericu, nie to, że którekolwiek z nas mogłoby zapomnieć o tym, co mu się przytrafiło, ale taka właśnie była prawdziwa miłość: ślepa i bezwarunkowa.
– Tato, przestań.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, bo znając go, mówił szczerze.
Rzadko płakał. Uronił kilka łez, kiedy dostałam się do U-17, narodowej drużyny dla dziewcząt poniżej siedemnastego roku życia, a potem przeniosłam do U-20. Z tego, co pamiętałam, płakał jeszcze tylko wtedy, gdy zmarł jego tata. Do czasu, aż wybrano mnie do profesjonalnej ligi, po prostu promieniował szczęściem, bardziej zadowolony z mojej pozycji niż ja. Byłam całkiem pewna, że z nerwów spocił mi się tyłek.
– Będzie twoim trenerem – zapiszczał. Nie żartuję, naprawdę to zrobił.
– Wiem – zaśmiałam się. – Już z dziesięciu znajomych napisało do mnie wiadomości z pytaniem, czy to prawda. Wszyscy poszaleliście.
Tata po prostu się powtórzył.
– Będzie twoim trenerem.
Tym razem zatkałam nos i powstrzymałam się przed wydawaniem dźwięków.
– Powiem ci, kiedy będą dni otwarte, żebyś mógł się z nim spotkać.
A potem znowu to zrobił, przekroczył granicę.
– Sal… Sal, nie mów nikomu, ale jesteś moim ulubionym dzieckiem.
O mój Boże.
– Tato…
Dosłyszałam w tle krzyk, który brzmiał podejrzanie podobnie do tego, jaki wydaje moja młodsza siostra. Tata zdaje się odsunął słuchawkę od ucha i odkrzyknął:
– Żartowałem! Wczoraj powiedziałaś mi, że mnie nienawidzisz, te acuerdas? Dlaczego miałabyś być moim ulubionym dzieckiem, skoro mówisz, że wolałabyś, żebym nie był twoim ojcem?
Potem krzyczał coś jeszcze. W końcu powrócił do rozmowy ze zrezygnowanym westchnieniem.
– Co za dziewczyna, mija. Nie wiem, jak sobie z nią poradzić.
– Przykro mi. – Naprawdę było, a przynajmniej po części. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak trudno było mojej młodszej siostrze różnić się tak bardzo ode mnie i Erica. Nie lubiła tych samych rzeczy, co my: sportów, ale przede wszystkim zdawała się nie lubić niczego. Rodzice zachęcali ją do różnych aktywności, jednak nigdy nie miała do niczego cierpliwości i się nie przykładała. Tak jak powiedziałam rodzicom: musiała sama dojść do tego, co ją najbardziej interesuje.
– Chyba nie mogę za bardzo narzekać. Poczekaj chwilę. – Ceci, que quieres?
Po tym pytaniu znów przerwał rozmowę i jeszcze trochę pokrzyczał na siostrę.
Ja leżałam po prostu w łóżku z telefonem przy uchu, dwa tysiące kilometrów od miejsca, w którym dorastałam, i przyzwyczajałam się do myśli, że Reiner Kulti – ten Reiner Kulti – będzie moim trenerem. Starałam się odsunąć na bok nerwy i oczekiwania.
To nic takiego.
Właśnie.
Musiałam wziąć się w garść i skupić na przedsezonowym treningu, by mieć pewność, że zapewnię sobie miejsce w podstawowym składzie. Musiałabym koncertowo nawalić, by nie rozpocząć sezonu, ale czasem zdarza się coś, co nie powinno się zdarzyć. Tak czy owak, nie chciałam ryzykować.
Z tą myślą zakończyłam rozmowę z tatą, położyłam się w łóżku i zrezygnowałam z pomysłu udania się na ostatni ośmiokilometrowy bieg. Moje ciało potrzebowało odpoczynku. Tylko dziesięć minut gapiłam się w sufit, zanim ostatecznie zadecydowałam, że nic się nie stanie, jeśli zostawię bieganie na rano.
Kiedy byłam młodsza, jeden z moich ulubionych trenerów powtarzał nam zawsze, by nas zmotywować do ćwiczeń: Najskuteczniejszym sposobem utrzymania pokoju jest bycie przygotowanym na wojnę.
W moim życiu nie będzie pokoju, jeśli nie pójdzie mi dobrze z treningami, nieważne czy Król przy tym będzie, czy nie.