Kupione zwycięstwo - ebook
W chwili przystąpienia Włoch do II wojny światowej, kraj ten posiadał jedną z największych i najbardziej nowoczesnych flot wojennych świata, panującą jak się wydawało, w basenie śródziemnomorskim. W ciągu kilku miesięcy jej siła zostało poważnie nadwyrężona. Stało się tak nie tyle z braku wyposażenia, sporów kompetencyjnych między sztabami czy nieudolności dowódców, ile z zachłanności przedstawicieli faszystowskiego reżimu. Bowiem wywiad brytyjski potrafił bez większych trudności zdobyć agentów w samym sztabie marynarki włoskiej. Współpracując z aliantami nie kierowali się oni bynajmniej miłością wolności i demokracji czy wrogością do faszyzmu, lecz jedynie chęcią zdobycia pieniędzy.
| Kategoria: | Historia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-11-18479-4 |
| Rozmiar pliku: | 984 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W chwili przystąpienia Włoch do drugiej wojny światowej, kraj ten posiadał jedną z największych i najbardziej nowoczesnych flot wojennych świata, niepodzielnie, jak się wydawało, panującą w basenie śródziemnomorskim. Jeszcze w kwietniu 1939 roku, bezpośrednio po zagarnięciu Albanii, Mussolini, przemawiając z balkonu Palazzo Venezia do tłumu „czarnych koszul”, powiedział: „Morze Śródziemne to _Mare Nostrum_, nasze morze wewnętrzne i nie pozwolimy na niczyją ingerencję na tym obszarze”, a 23 maja, po podpisaniu „paktu stalowego” z hitlerowskimi Niemcami, dodał: „Flota włoska stanowi potęgę nie do pokonania, to stalowy pancerz włoskiego imperium”. W kilka miesięcy później ta potężna flota leżała zdruzgotana.
Przyczyną tej błyskawicznej klęski były nie tyle braki wyposażenia, spory kompetencyjne między sztabami różnych rodzajów broni czy nieudolność dowódców, ile zgnilizna moralna faszystowskiego reżimu, która przeżarła również dowództwo „stalowego pancerza”. Ta właśnie zgnilizna moralna spowodowała, że wywiad brytyjski potrafił bez większych trudności zdobyć agentów w samym sztabie marynarki włoskiej; współpracując z aliantami nie kierowali się oni bynajmniej miłością wolności i demokracji czy wrogością do faszyzmu, lecz jedynie chęcią zdobycia pieniędzy. Dzięki temu jednak, dzięki posiadaniu z góry informacji o każdym ruchu okrętów włoskich, flota brytyjska zdołała odnieść tak wielkie sukcesy w wojnie morskiej przeciwko Włochom. Kiedy dochodziło do nieprzygotowanego starcia – wyniki wcale nie były dla Anglików tak pomyślne.
Na podstawie dotąd nieznanych dokumentów i relacji świadków przekazujemy czytelnikom opowieść o rozgromieniu floty włoskiej w drugiej wojnie światowej.TAJNY RAPORT GENERAŁA PRICOLO
Wczesnym rankiem 30 maja 1940 roku wzmocnione oddziały karabinierów obsadziły wszystkie wyloty viale dell’ Universita w Rzymie. Trzydziestu przybranych w stalowe hełmy policjantów uzupełniło kordon wojskowy zaciągnięty przed pałacem delle Ricerche, gdzie mieściły się biura marszałka Badoglio, szefa sztabu generalnego włoskich sił zbrojnych. Punktualnie o godzinie dziewiątej do gabinetu marszałka weszli generałowie Soddu i Pricolo oraz admirał Cavagnari. Po chwili dowódcy armii lądowej, lotnictwa i marynarki stali już przy długim stole, studiując plany operacyjne. Za dziesięć dni rozpocząć się miały działania wojenne przeciwko Anglii i Francji. Czterej dowódcy już wcześniej przedyskutowali problematykę frontu zachodniego i teraz właśnie omawiali sytuację w Libii.
– Jakąkolwiek inicjatywę brytyjską przeciwko Cyrenajce możemy całkowicie wykluczyć – odezwał się Bodoglio. – To prawda, że wywiad nasz sygnalizował obecność w Egipcie 286 czołgów brytyjskich różnego typu, ale po przekroczeniu oazy Sziwa Anglicy nie mieliby już żadnej osłony i oddziały ich byłyby całkowicie odkryte. Lotnictwo nasze mogłoby je wtłoczyć w piasek, po prostu zniwelować. W obliczu takich perspektyw Anglicy nie odważą się na żadną akcję. Zgadza się pan ze mną, generale? – Badoglio odwrócił się w stronę generała Pricolo. Ten skinął tylko głową. Patrzył prosto w oczy staremu marszałkowi i ani jeden muskuł nie drgnął mu w twarzy.
Generał Soddu, dowódca sił lądowych, obserwował go uważnie. Wiedział doskonale, że lotnictwo w Libii zostało przed kilkoma dniami zdziesiątkowane przez własnego szefa. Dokładnie 16 maja generał Pricolo rozkazał wycofać z linii 68 samolotów typu Breda Ba.65, przydzielonych do eskadr stacjonujących w Cyrenajce i Trypolitanii. Maszyny te przeznaczone zostały na złom; od tygodnia już trwała ich rozbiórka. Wskutek tej decyzji we włoskiej Afryce Północnej pozostały tylko 92 bombowce, 94 samoloty myśliwskie i 48 szkolnych. „A i z tego nie wszystkie mogą latać co dzień – pomyślał Pricolo. – Nie wiem, jak sobie to wszystko Badoglio wyobraża”. Ale głośno nie powiedział ani słowa.
Soddu milczał również. Był zaprzyjaźniony z dowódcą lotnictwa, który ze swej strony wiedział sporo o brakach w przygotowaniu sił lądowych. Były to sprawy, o których obaj dowódcy mogli rozmawiać między sobą, ale nigdy w obecności szefa marynarki; między siłami lądowymi i lotnictwem z jednej, a marynarką z drugiej strony, od dawna już panowały napięte stosunki. Flota wojenna była dumą i wypieszczonym dziecięciem wszystkich rządów włoskich. Od osiemdziesięciu lat, tj. od czasów powstania zjednoczonego państwa włoskiego, rozwój marynarki uznano tu za sprawę bytu narodowego, za problem życia lub śmierci. Wprawdzie Duce szczególną uwagę poświęcił rozbudowie lotnictwa, opierając się na teorii generała Dohueta, który głosił, że siły powietrzne zdolne są samodzielnie pokonać nieprzyjaciela, ale wpływowe koła monarchistyczne bez przerwy domagały się zwiększenia funduszów przeznaczonych na rozbudowę floty. Stąd pogłębiająca się rywalizacja obu rodzajów broni, przy czym lotnictwo uważane było za najwierniejszą formację faszystowskiego reżimu, marynarkę zaś podejrzewano – niezupełnie bez powodu – o spiskowanie z królem i państwami zachodnimi przeciwko Mussoliniemu.
Wkrótce konferencja została zakończona. Generał Soddu i admirał Cavagnari pożegnali się i wyszli, Pricolo pozostał; Badoglio chciał z nim jeszcze omówić pewną delikatną sprawę, która od kilku dni nie dawała mu spokoju.
Obaj wojskowi zajęli teraz miejsca przy niskim stoliku pod oknem, z którego rozciągał się widok na czerwone mury Castro Pretorio, starożytnych koszar, zbudowanych jeszcze przez cesarza Tyberiusza dla jego dziesięciotysięcznej gwardii pretorianów. Na prawo zieleniły się ogrody wielkiego kompleksu szpitalnego rzymskiej polikliniki.
Badoglio podsunął swemu rozmówcy wysadzaną jaspisem, podłużną szkatułkę z papierosami, podarunek od Goeringa.
– Panie generale – powiedział, wyjmując z leżącej na stole teczki kilkustronicowy maszynopis. – Chciałbym raz jeszcze usłyszeć pańskie zdanie na temat torped lotniczych.
Pricolo powoli zapalał papierosa. Milczał. W roku 1934 inżynierom włoskim udało się rozwiązać problem konstrukcji torped lotniczych, które zrzucane z wysokości 80 metrów stanowić miały potężną broń przeciwko nieprzyjacielskim okrętom. Osiągnięcie o wielkiej doniosłości na odcinku techniki militarnej stało się natychmiast tematem dociekań obcych wywiadów. Zwłaszcza Anglia i Niemcy nie ustawały w wysiłkach zmierzających do zdobycia tajemnicy wynalazku, nad którym bezskutecznie pracowały od lat sztaby techników, nie osiągając zadowalających rezultatów.
To zainteresowanie dwóch potęg wojskowych powinno było zwrócić uwagę również władz włoskich. Tak się jednak nie stało. „Samoloty torpedowe – dowodził generał Ajmone Cat, wówczas komendant szkoły wojennej lotnictwa, a następnie dowódca sił powietrznych w Abisynii i szef sztabu lotnictwa w Afryce Północnej podczas drugiej wojny światowej – nastawione wyłącznie na zatapianie okrętów w bitwach morskich, są zupełnie zbędnym luksusem. Eskadry torpedowe tworzyłyby formacje, które ewentualnie mogłyby być wykorzystane do akcji o przypadkowym charakterze, akcji związanych z równie przypadkową działalnością nieprzyjacielskiej floty, dysponującej przeważającą siłą. Kto z pokładu okrętu przyglądał się zrzuceniu torpedy z samolotu, ten nie może pozbyć się przygnębiającego wrażenia, że w ten sposób trwoni się jedynie cenny materiał i naraża życie pilotów, którzy dokonują efektownych popisów akrobatycznych, ale nie są zdolni do żadnej poważniejszej akcji. Ta forma działalności bojowej, która powołać się może jedynie na niezbyt chwalebne przykłady z czasów minionej wojny, kiedy samolotów używano do demoralizowania załóg nieprzyjacielskich, zubożyłaby tylko zasadnicze przeznaczenie lotnictwa. Jedynym rezultatem byłyby akty bezsensownego heroizmu ze strony naszych pilotów oraz załamanie się ducha bojowego pozostałych, którzy musieliby bezczynnie przyglądać się niezmiernym stratom ponoszonym przez ich kolegów. Doprowadzić by to mogło do zachwiania zaufania narodu w siłę jego obrońców, i to właśnie w momencie, kiedy zaufanie to powinno być niewzruszone. Raz straconego zaufania nie można by potem odbudować za cenę największego nawet bohaterstwa”.
Patetycznym wezwaniem o ochronę „przed bezsensownym narażaniem życia naszych bohaterskich pilotów” i przewidywaniem „heroicznej tragedii ich nonsensownej śmierci”, dowódcy lotnictwa pokrywali niechęć do nowej broni. Przyczyną tej niechęci była obawa, że wprowadzenie torped lotniczych spowoduje podporządkowanie części lotnictwa dowództwu marynarki wojennej. A przed tym Pricolo i jego oficerowie bronili się ze wszystkich sił.
Skłóceni generałowie Mussoliniego nie potrafili zrozumieć, że torpedy lotnicze mogły mieć wpływ na wynik wojny na Morzu Śródziemnym. Spór o nie przyczynił się do powiększenia we włoskim dowództwie zamętu, sprytnie wykorzystywanego przez wszędobylski wywiad angielski. No a RAF i Royal Navy nie zasypiały gruszek w popiele. Na pokładach brytyjskich lotniskowców czaiły się niepozorne dwupłatowce Fairey Swordfish, wyposażone w tę groźną broń, której nie mieli i nie chcieli mieć Włosi…
Sytuacja nie uległa zmianie, kiedy po podpisaniu „paktu stalowego” Niemcy zażądali od sztabu włoskiego przekazania im wszystkich tajemnic wojskowych, a w pierwszym rzędzie szczegółów konstrukcji torped lotniczych. Na wiosnę 1938 roku wojskowe zakłady metalurgiczne w Fiume otrzymały polecenie zbudowania dla Luftwaffe pierwszych trzystu takich torped. Pięciu niemieckich konstruktorów – trzech z zakładów Kruppa w Essen i dwóch z Peenemünde – oddelegowanych zostało, aby na miejscu dopilnować realizacji zamówienia. Zakłady Heinkla przystąpiły do budowy specjalnego samolotu torpedowego, a w fabrykach Dusseldorfu rozpoczęto produkcję zapalników do nowej broni.
Wszystkie te zarządzenia, a zwłaszcza fakt, że przodujący pod względem techniki wojennej sojusznik zwrócił się do Włoch z prośbą o wykonanie próbnej serii nowej broni, nie wpłynęły na stanowisko włoskiego dowództwa. Po wyprodukowaniu 300 torped lotniczych dla Luftwaffe, przestano o nich w ogóle myśleć.
Nie uszło to uwagi Badoglio, który kilkakrotnie zwracał się w tej sprawie do Mussoliniego. Pricolo wiedział o tym, toteż widząc teraz w rękach marszałka błękitne kartki ściśle tajnego raportu, jaki przed miesiącem złożył Mussoliniemu, poczuł się trochę nieswojo. Raport ten przeznaczony był przecież tylko dla Duce, nie miał wyjść poza ściany jego gabinetu, za żadną zaś cenę nie powinien się był dostać w ręce Badoglio. Tym bardziej, że całą winę za poniechanie produkcji nowej broni Pricolo zrzucał w swym raporcie właśnie na szefa sztabu generalnego.
Czynił go zresztą odpowiedzialnym nie tylko za to. Oparty na doskonałej znajomości faktów, zawierający mnóstwo szczegółów tajny raport generała Pricolo ujawniał wszystkie braki włoskich sił lądowych i marynarki wojennej, poddawał ostrej krytyce plany strategiczne i ich autorów. Stanowił prawdziwą bombę. Z wyjątkiem lotnictwa, które przedstawione zostało jako stojący na najwyższym poziomie monolit, wszystkie inne elementy włoskiej machiny wojennej rozłożone zostały w tym raporcie na „czynniki pierwsze”.
– Chciałbym raz jeszcze usłyszeć pańskie zdanie w tej sprawie – powtórzył Badoglio, powoli przerzucając kartki maszynopisu. – Tym bardziej, że z wieloma uwagami pana nie mogę się zgodzić.
Pricolo zrozumiał, że dłużej nie może już zwlekać z odpowiedzią:
– Twierdzenie, że utworzenie tego rodzaju formacji bojowej mogłoby stanowić element istotny w bitwie o panowanie w basenie śródziemnomorskim jest doprawdy dziecinne. Jeśli Anglicy tak sądzą, dowodzi to jedynie ich głupoty i naiwności. Wystarczy powiedzieć, że do transportowania torped przewidziano samoloty typu Breda 3, a więc maszyny całkowicie przestarzałe, o niewielkiej szybkości (180 kilometrów na godzinę) i uzbrojone jedynie w dwa kaemy kalibru 7,7. Samoloty te obciążone torpedami stałyby się łatwym łupem nieprzyjacielskich myśliwców. Atakowanie floty brytyjskiej przy pomocy tak przestarzałego sprzętu byłoby prawdziwym szaleństwem, bez jakiejkolwiek możliwości ratunku dla naszych pilotów i bez jakiegokolwiek rezultatu. Na dodatek zaś eksperci techniczni uznali samoloty torpedowe za mało wydajne i mniej skuteczne niż bombowce.
A widząc niechętny grymas na twarzy Badoglio, dodał szybko:
– Obiekcje te można było oczywiście zwalczyć; ja sam uważam, że nowe bronie trzeba wprowadzać do szerokiego użytku, nawet jeśli skuteczność ich nie jest zbyt przekonywająca. Nie mamy jednak odpowiednich samolotów. Na przeszkodzie stanęły trudności finansowe. Sztab generalny uwzględniał przede wszystkim potrzeby floty. A potem sprawy ciągnęły się tak długo, że obecnie jest już za późno na podjęcie produkcji. Tym bardziej, że nadal nie posiadamy odpowiednich funduszów.
– O to można by się postarać – przerwał Badoglio.
– Proszę jednak nie zapominać o konsekwencjach. Torpeda lotnicza musi kosztować przeszło 170 000 lirów, a do tego dochodzi jeszcze materiał wybuchowy i zapalnik, co łącznie czyni co najmniej 180 000. Tymczasem bomba lotnicza o wadze pięciuset kilogramów kosztuje, łącznie z materiałem wybuchowym, tylko cztery tysiące lirów. I podczas gdy za 180 000 lirów uzyskujemy ładunek 150 kilogramów materiałów wybuchowych, za cztery tysiące mamy 240 kilogramów, a więc o dziewięćdziesiąt więcej. Wydaje się więc, że zamiast stu torped, które kosztowałyby nas osiemnaście milionów lirów, lepiej zbudować trzydzieści samolotów po 500 000 lirów, tysiąc bomb 250-kilogramowych – każda z nich po dwa i pół tysiąca lirów – oraz 123 bomby pięćset kilogramowe po cztery tysiące lirów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki