Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Kurczab, szpada, szpej i tajemnice. Niezwykłe życie Janusza Kurczaba - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kurczab, szpada, szpej i tajemnice. Niezwykłe życie Janusza Kurczaba - ebook

Los bawił się nim okrutnie. Stworzył go Polakiem i obdarzył seksualnością, która nie ułatwiała życia. W dzieciństwie, które przypadło na najokrutniejszą z wojen, zabrał mu ojca i okaleczył dłoń pozbawiając kluczowego palca tak potrzebnego wspinaczowi.

Janusz Kurczab - wspinacz, instruktor i trener alpinizmu, narciarz, wybitny szermierz (olimpijczyk i 17-krotny mistrz Polski w szpadzie). Autor nowych dróg w Tatrach i Alpach, odkrywca, zdobywca, najwybitniejszy – obok Zawady – kierownik narodowych ekspedycji w góry najwyższe. Dziennikarz, redaktor naczelny „Taternika”, pisma ze stuletnią tradycją, autor górskich książek reportażowych i monografii. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, nagrodzony Super Kolosem za całokształt działań górskich oraz innymi prestiżowymi nagrodami.

A jednak coś sprawiło, że Janusz Kurczab nie jest wymieniany jednym tchem ze wspinaczami złotej ery polskiego himalaizmu, jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Krzysztof Wielicki, Andrzej Heinrich, Leszek Cichy, Wojciech Kurtyka czy ciut młodszy Artur Hajzer. Wszyscy oni byli jego kolegami, z wieloma się wspinał, kilku uczył wspinaczki.

Dlaczego najwybitniejszy obok Andrzeja Zawady lider narodowych wypraw w góry najwyższe nie jest nawet w połowie tak popularny jak kierownik przełomowej zimowej wyprawy na Everest? Odpowiedzi na te pytania szukają autorzy książki Wojciech Fusek i Jerzy Porębski, duet doskonale znany miłośnikom górskiej literatury, odpowiedzialny za takie publikacje jak „Lekarze w górach”, „Polskie Himalaje”, czy „GOPR. Na każde wezwanie”.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-4409-6
Rozmiar pliku: 7,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Janusz Kurczab, zdjęcie wyjątkowe, bo z papierosem.

WSTĘP

Co sprawiło, że Janusz Kurczab nie jest wymieniany jednym tchem ze wspinaczami złotej ery polskiego himalaizmu, jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Krzysztof Wielicki, Andrzej Heinrich, Leszek Cichy, Wojciech Kurtyka, Maciej Berbeka czy ciut młodszy Artur Hajzer? Wszyscy oni byli jego kolegami, z wieloma się wspinał, kilku uczył wspinaczki. Dlaczego najwybitniejszy obok Andrzeja Zawady lider narodowych wypraw w góry najwyższe nie jest nawet w połowie tak popularny jak kierownik przełomowej zimowej wyprawy na Everest?

Kurczaba znają pasjonaci górskiej historii, ale dla innych pozostaje anonimowy. Na potrzeby niniejszej książki Jurek Porębski o szczegóły biografii opozycjonistów powiązanych ze środowiskiem górskim zapytał Adama Michnika. Ten obdarzony genialną pamięcią znawca powojennych realiów społeczno-politycznych, co więcej, w młodości sportowy kibic, dopiero przy tej okazji poznał nazwisko i historię Janusza Kurczaba, czym był zresztą mocno skonfundowany.

A przecież w historii polskiego sportu jedynie Kurczab oraz szybownik i saneczkarz Jerzy Wojnar zostali odznaczeni Złotymi Medalami za Wybitne Osiągnięcia Sportowe w dwóch różnych dyscyplinach. Nie ma w Polsce wyższego sportowego odznaczenia, podobnie jak nie ma na świecie wielu tak wszechstronnych mistrzów.

Gdy w drugiej połowie lat 50. Kurczab zaczynał się wspinać, jako szermierz startował już w barwach największego polskiego klubu sportowego – Legii Warszawa – i pukał do drzwi kadry narodowej. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to niemożliwe, ale aż do 1975 roku łączył szermierkę i wspinaczkę, w obu dochodząc do międzynarodowego mistrzostwa. Startował na igrzyskach olimpijskich w Rzymie, zgromadził prawie dwie dziesiątki indywidualnych i drużynowych mistrzostw Polski, zdobył także pierwszy w historii polskiego sportu drużynowy Puchar Europy – z Legią, której zawodnikiem był przez całą, trwającą prawie 20 lat, karierę szpadzisty.

*

Przygodę z taternictwem rozpoczął już jako wyczynowy sportowiec. Niewątpliwie pomogło mu to błyskawicznie wskoczyć do taternickiej elity. Najgłośniejszym sukcesem tatrzańskim Janusza Kurczaba było pokonanie w 1962 roku lewego filara Kazalnicy w zespole z Eugeniuszem Chrobakiem, Andrzejem Heinrichem i Krzysztofem Zdzitowieckim. Tym przejściem otworzyli erę ekstremalnej wspinaczki w Tatrach.

Dwa lata później Kurczab jako pierwszy przeszedł Ściek Kotła Kazalnicy, z Samkiem Skierskim i Andrzejem Skłodowskim. Kolejną głośną drogą była Kurtykówka na Małym Młynarzu, poprowadzona w roku 1970 w zespole z Michałem Gabryelem i Wojtkiem Kurtyką. Zgodnie uznawana jest za pierwszą drogę o wycenie trudności VI+ w zamkniętej do tamtego momentu na szóstce skali tatrzańskiej.

Sukcesy z początku lat 60. otworzyły przed Jano – pod takim pseudonimem funkcjonował w górach – drogę w Alpy. W czasach żelaznej kurtyny wiodła ona przede wszystkim przez obozy klubowe, na które powoływano tylko wyróżniających się taterników. Alpejskie przejścia Kurczaba imponują do dziś, a kilka z nich zapisało się w historii europejskiego alpinizmu.

Najważniejsze pozostaje pierwsze zimowe przejście drogi Bonatti-Gobbi na Wielkim Filarze Narożnym Mont Blanc w marcu 1971 roku. Wspinaczka w arcytrudnych warunkach na szczyt położony 4243 m n.p.m. trwała siedem dni. W zespole z Jano wspinali się Andrzej Mróz, Andrzej Dworak i Tadeusz Piotrowski. Dwaj ostatni przypłacili to amputacjami palców.

Wyczynem na skalę europejską było też pierwsze zimowe przejście Via dell’Ideale na Marmoladzie w 1973 roku z Jerzym Kukuczką, Marianem Piekutowskim, Jurkiem Skorkiem i Zbyszkiem Wachem. Do tej listy Kurczab dopisał nową drogę na filarze Les Droites, filary Croza i Walkera w murze Grandes Jorasses oraz przejścia wymagających dróg Major i Poire na wschodniej ścianie Mont Blanc.

Wspinaczkę w Dolomitach zaczął w roku 1964 od direttissimy Tofana di Rozes – z Jurkiem Krajskim, Ryszardami Rodzińskim i Szafirskim. Byli pierwszymi w historii, którzy przeszli tę linię zimą. Później były przejścia dróg Philipp-Flamm na Civetcie, Filar Wiewiórek na Cima Ovest di Lavaredo, zimowe przejście linii Ivano Dibony na Cima Scotoni (drugie w historii) – wszystko w górach, które jako miłośnik włoskiego wina, opery i języka lubił szczególnie.

Tego wszystkiego dokonał mimo ograniczonej sprawności w prawej dłoni. Nadrabiał ten niedostatek zwinnością i kondycją wyniesioną z treningów pływackich, lekkoatletycznych i szermierczych, ale też rozwagą oraz świetnym przygotowaniem topograficznym i technicznym. W popularnej w ubiegłym wieku wspinaczce techniką sztucznych ułatwień nie miał sobie równych nie tylko w Polsce.

*

Ogromnym sukcesem Jano odniesionym już w Azji było wejście w alpejskim stylu na Noszak w Hindukuszu w roku 1972, ścianą południowo-zachodnią. W ramach aklimatyzacji kilka dni wcześniej zdobył Aspe Safed (6607 m n.p.m.) drogą Od Kotale Dżunubi.

Jano miał nosa do wynajdywania nowych dróg w skale, umiejętnie dobierał zespoły do przewidywanych trudności. Był inicjatorem i mózgiem wielu wypraw, a w finale górskiej kariery poprowadził sześć dużych ekspedycji na szczyty dziewicze lub tak znane i wymagające jak K2.

W 1974 roku kierował wyprawą narodową na dziewiczą i trudną technicznie Shispare (7611 m) w Karakorum. Tym razem sam na szczycie nie stanął, ale zrobiło to pięciu jego kolegów. Natomiast samotnie wszedł na niższy, ale też niezdobyty wcześniej Ghenta Sar o wysokości 7090 metrów.

Na K2 jego zespół poprowadził w 1976 roku nową drogę. Polacy pokonali kluczowe trudności powyżej 8000 metrów, ale dwójka szturmowa Eugeniusz Chrobak i Wojciech Wróż została zmuszona do wycofania się, gdy do przejścia zostało mniej niż 200 relatywnie łatwych metrów.

Niepowodzeniem zakończyła się kolejna wyprawa Kurczaba na K2 w roku 1982. Tym razem celem była grań północno-zachodnia. Wyprawa zdołała pokonać znaczne trudności techniczne i osiągnąć wysokość 8250 metrów, ale zabrakło szczęścia do pogody. Podobnie było podczas szturmowania Makalu w roku 1978 i Manaslu dwa lata później.

Zakrzepowe zapalenie żył w łydce, które przyplątało się w Karakorum, zmusiło Jano do wygaszenia aktywności sportowej w górach najwyższych. Ostatecznie rozstał się ze wspinaczką dopiero u schyłku XX wieku, po 38 sezonach z liną i czekanem! Ostatnią drogą Kurczaba w Tatrach była trudna linia Dziędzielewicza na zachodniej ścianie Kościelca, pokonana w zespole z Robertem Baranowskim, wieloletnim bliskim przyjacielem. A ostatnią w ogóle wspinaczką zapisaną przez Janusza w zeszycie przejść było wejście na Mount Athabasca (3470 m n.p.m.) w zespole z Krystyną Konopką i Andrzejem Sławińskim.

Wśród jego pasji sportowych na poziomie bliższym amatorskiemu, prócz pływania i lekkoatletyki w młodości, wyróżniają się narty skiturowe. Pod koniec lat 80. Kurczab jako jeden z pierwszych Polaków startował w zawodach na podchodzenie i zjazd. We Włoszech i Francji startował razem z Baranowskim. Został również jednym z pierwszych polskich sędziów skiturowych.

*

We wspomnieniach kolegów z szermierczych plansz i z gór Kurczab jawi się jako ujmująco bezpośredni, asertywny, ale kulturalny człowiek o dobrych manierach, nawet gdy bywało groźnie lub niekomfortowo. Nie zmieniły tego kolejne osiągnięcia i sława (w sumie był bohaterem co najmniej 265 artykułów i wywiadów – tyle zebrał w domowym archiwum).

Jego kierownicze talenty wychwalało wielu. A w osobach Marka Grochowskiego (był na wszystkich wyprawach Jano prócz pierwszej), doktora Marka Rożnieckiego czy Bogumiła Słamy znalazł Jano apologetów swojej wspinaczkowej filozofii, którą zdefiniował kiedyś jako „klawą wiarę”. Pod tym terminem kryła się pochwała wspinaczkowego wysiłku, który jawił się Kurczabowi jako ważniejszy niż zdobycie szczytu, ale też górski sybarytyzm nabierający wyjątkowego smaku w groźnym i monumentalnym otoczeniu i w towarzystwie ludzi o podobnej wrażliwości.

Miałem przyjemność redagować jego opus magnum – sześć tomów historii Polskich Himalajów – i pisać do nich krótkie wstępy. Tak się bliżej poznaliśmy. Wszelkie uwagi redaktorskie od prawie o 30 lat młodszego kolegi przyjmował z pokorą, a jeśli miał radykalnie odmienne zdanie, szukał koncyliacyjnego rozwiązania, próbował sporny fragment napisać od nowa, inaczej.

Był wybitnym znawcą historii wspinaczki w górach najwyższych i specjalistą od topografii, czasem już po opisie zdjęcia przez telefon potrafił powiedzieć, o jaki chodzi wierzchołek. Skrupulatny, o fotograficznej pamięci, stał się dla całego środowiska i wielu dziennikarzy piszących o górach encyklopedią alpinizmu. Zawsze pod telefonem, zawsze gotowy pomóc. Jego prywatne archiwum fotograficzne z ponad 80 tysiącami zdjęć i slajdów często stanowiło wsparcie dla różnych publikacji i do końca życia było źródłem skromnych przychodów.

*

W prasie popularnej i specjalistycznych magazynach, jak „Taternik”, „Wierchy”, „Góry”, zamieścił ponad 60 obszernych artykułów. Pisał rozdziały do książek innych autorów, między innymi do pięciotomowej monografii W skałach i lodach świata Kazimierza Saysse-Tobiczyka. Ułożył wiele haseł encyklopedycznych, jest autorem wstępu do tworzonej przez wiele lat siedmiotomowej Wielkiej encyklopedii gór i alpinizmu Małgorzaty i Jana Kiełkowskich.

Sam napisał trzy książki o tematyce wspinaczkowej: Filar Kazalnicy (1976), Shispare. Góra wyśniona (1976) i Ostatnia bariera. Wyprawa na K2 – drugi szczyt świata (1980). Do innych znanych książek Kurczaba należą: Na szczytach Himalajów, ponad 400-stronicowa monografia napisana ze Zbigniewem Kowalewskim (1983), Najpiękniejsze szczyty tatrzańskie opracowane wespół z Markiem Wołoszyńskim (1991) i wspominane sześciotomowe Polskie Himalaje.

Pod koniec 2002 roku po długich namowach podjął się redagowania „Taternika”. Postawił ten prestiżowy, dziś 116-letni kwartalnik na nogi. Wydawało się, że po Józefie Nyce trafił się „Taternikowi” kolejny wybitny redaktor naczelny na dekady. Niestety, po czterech latach nie do końca z własnej woli rozstał się z pismem. Ostatnim numerem prowadzonym przez Janusza był łączony zeszyt 3–4/2007, wydany na stulecie pisma.

Straciło środowisko wspinaczkowe, zyskało wydawnictwo Agora. W 2008 roku ukazały się Polskie Himalaje – 950 stron, kilkadziesiąt zdjęć, leksykon – których napisanie zajęło Januszowi rok. Wkrótce zaczął publikować w najpopularniejszym wśród wspinaczy portalu Wspinanie.pl. Jego seria artykułów Historia polskiego wspinania wyciągnęła z niebytu wiele postaci i przypomniała wspaniałe historie, przede wszystkim ze złotych lat 60. taternictwa.

Gdy nie mógł już się wspinać, poświęcił się trekkingowi, a dla pasjonatów marszu przez góry pisał przewodniki po himalajskich trasach. Sam przeszedł łącznie blisko siedem tysięcy kilometrów, co lokuje go w czołówce backpackerów z Polski. Do dzisiaj uznaniem cieszą się przewodniki trekkingowe Jano: Wokół Annapurny i Dhaulagiri, Wokół Everestu i Makalu oraz Himalaje Nepalu.

W 2012 roku ostatni raz wyjechał do Kanady na zaproszenie Krystyny Konopki, przyjaciółki z tatrzańskich czasów, oraz Andrzeja Sławińskiego, kolegi z warszawskiego Liceum im. Adama Mickiewicza. Zdrowie pozwoliło mu tylko na łatwe spacery po dolinach Kanadyjskich Gór Skalistych. Odwiedził też wspinaczkowego partnera Ryśka Szafirskiego, który wyemigrował w stanie wojennym.

Janusz był zaangażowany w działania organizacyjne Klubu Wysokogórskiego Warszawa, gdzie przez trzy kadencje był prezesem największego w Polsce lokalnego skupiska wspinaczy. Działał też we władzach Polskiego Związku Alpinizmu, głównie w komisji sportowej. Został członkiem honorowym PZA oraz KW Warszawa. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski odznaczono go, niestety, pośmiertnie, co obciąża zarówno działaczy Polskiego Związku Szermierczego, jak i Polskiego Związku Alpinizmu. Za całokształt działalności wspinaczkowej i eksploratorskiej otrzymał w 2003 roku łódzką nagrodę Explorer i – niedługo przed śmiercią – Super Kolosa 2014.

Wcześniej w tym samym roku został szefem Centralnego Archiwum Górskiego przy Centrum Górskim Korona Ziemi w Zawoi, które w zamyśle miało gromadzić materiały związane z działalnością Polaków w górach. Niestety, choroba uniemożliwiła mu działanie, a do tego ze szpitalnego łóżka śledził upadek pomysłu. Zmarł 11 kwietnia 2015 roku.

Kim był i jaki był ten sportowiec? Czy był wielkim, wyjątkowym i niesprawiedliwie zapomnianym, czy może tylko jednym z wielu w świecie górskich oryginałów i odmieńców?Jacek „Dyzma” Woszczerowicz, gdzieś w Tatrach.

ROZDZIAŁ 1.

PRZERWANY REKONESANS

Marcowe wspinanie to bajka. Przy odrobinie szczęścia słońce oczyści skałę ze śniegu, a czasem i lód wytopi. Dzień długi, ryzyko kibla w ścianie spada. Robi się fundusz wczasów pracowniczych. Ale marcowe wspinanie może się stać bitwą, gdy przypomni o sobie zima. Oto uroda wczesnowiosennego wypadu do Doliny Kieżmarskiej.

Listopad to wystarczająco wcześnie, by zarezerwować miejsca w schronisku i otrzymać pocztą potwierdzenie. Zarząd ma dość czasu, by wystąpić do Biura Paszportów MSW o zgodę na wyjazd członków Klubu Wysokogórskiego Warszawa. Nie powinno być kłopotów, wszak to Czechosłowacja.

26-letni Janusz z o osiem lat młodszym Dyzmą ustalili, że urwą dni z Wielkiego Tygodnia, który w roku 1964 wypadł na koniec marca. Będzie dość czasu na dojazd i wspinanie.

Zwlekali, by powiedzieć najbliższym, że mogą nie wrócić na święta. Dyzma, który pod koniec listopada miał obchodzić 18. urodziny, obawiał się, że wyjazd podniesie temperaturę konfliktu z ojcem. Liczył jednak na wsparcie matki.

Zalegli na wersalce blisko okna przestronnego pokoju Dyzmy w eleganckim mieszkaniu jego rodziców przy Racławickiej 28.

– Zrobimy pierwsze zimowe przejście ściany Małego Kieżmarskiego. 900 metrów sytego wspinania. – Janusz na kolanach trzymał wspinaczkowy przewodnik Arno Puškáša Nove horolezecké vystupy vo Vysokych Tatrach 1945–1953.

– Pożyczył mi Czech z ambasady. Widzisz, ile znaczą kontakty z szermierczej planszy. – Spojrzał na Dyzmę, który tylko przewrócił oczami i położył dłoń na ramieniu Janusza.

U obu radość z wyjazdu zmieniała się już w ekscytację, rodzaj podniecenia tak charakterystyczny przy realizacji wyjątkowych wyzwań. Pierwsza zimowa droga na najwyższej ścianie w Tatrach. Ambitny plan.

Podskoczyli, gdy drzwi się gwałtownie otworzyły. Mama Dyzmy, Halina Kossobudzka, nie miała w zwyczaju wchodzić bez pukania. W tym domu każdy miał własny pokój, szanowano prywatność i starano się jej nie naruszać. No, chyba że przetaczała się awantura, zawsze o sile halnego. Wtedy leciały szyby z drzwi, grube słowa jak szklanki rozpryskiwały się o ściany.

Dyzma z przekąsem mówił, że rodzice nie kłócą się, lecz realizują zadanie aktorskie. Podniesione, modulowane głosy, teatralne gesty dłoni przytykanych wierzchem do czoła, ręce złożone jak do modlitwy.

Obszarem wolnym od rodzinnych potyczek był pełen książek i obrazów gabinet ojca, aktora Jacka Woszczerowicza. W 20-metrowym pokoju z oknami na dwie strony świata niepodzielnie rządziła Melpomena. To tam, na końcu korytarza, za drzwiami z matowego szkła, początek miały kreacje, które przechodziły do legendy polskiego teatru i kina już przed wojną.

Dobry aktor często jest egocentrykiem, Woszczerowicz był z tych skrajnych. Apodyktyczny, w dorastaniu syna obecny był rzadko.

– Strzelali do Kennedy’ego – oznajmiła matka Dyzmy. – W radiu mówią, że nieprzytomny, w szpitalu. Jezus Maria, gdy ojciec wróci z teatru, może powie coś więcej?

Dyzma poderwał się na równe nogi, by jak najszybciej włączyć wielki odbiornik stojący na szafce pod przeciwległą ścianą.

– Kto mu coś podpowie? Sufler? – Przystawił ucho do głośnika, jakby liczył na to, że szybciej rozgrzeje lampy i radio zacznie pluć wiadomościami.

Z kuchni dobiegał lament babci, w którym co rusz wracało słowo „wojna”.

Janusz jako jedyny w tym rozwibrowanym lękiem mikroświecie nie sprawiał wrażenia przejętego zamachem na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Chwilę jeszcze przeglądał przewodnik, zanim zamknął go, kładąc dłoń na okładce, tak jak to robią przysięgający na Biblię.

– Mam nadzieję, że nie wyniknie z tego większe zamieszanie, bo trudno nam będzie wyjechać. – Podniósł się, choć jak na mężczyznę z kindersztubą, powinien był zrobić to wcześniej.

Kossobudzka, zastygła z ręką na klamce, nie usłyszała albo wolała nie usłyszeć tego, co powiedział.

Gdy syn dwa lata temu wymógł na niej zgodę na kurs skałkowy oraz tatrzański, wiedziała, że będzie go miała coraz mniej, ale marzyła, by stało się to jak najpóźniej. Lubiła sport. Grała wyczynowo w siatkówkę, trenowała łyżwiarstwo figurowe, bywała z rakietą na kortach. Od 18 lat każde wakacje spędzała w Tatrach, gdy była młodsza, przeszła tam w towarzystwie kolegów kilkanaście kursowych dróg wspinaczkowych. Fascynację górami przeniosła na jedynego syna. Zbierała tego owoce.

*

Przyjechali po Niedzieli Palmowej. Słowackie Tatry przywitały ich marcową pogodą. Gnające obłoki, przelotny deszcz u wlotu doliny, wyżej topniejące w słońcu płatki śniegu. Plan na wieczór: najeść się i wypocząć po długiej podróży z Warszawy.

Opis drogi na Koziej Turni, zrobiony zaraz po przejściu linii przez Kurczaba i Woszczerowicza.

Gdy następnego dnia wychodzili na rekonesans, schronisko budziło się do życia. Na kamiennych schodach przed wejściem zarzucili horolezki i zadarli głowy, by spojrzeć na cel. Ściana była od połowy przydymiona chmurami.

Janusz zanucił:

Graniami szedłbym, tak jak drzewiej

Od Kieżmarskiego po Rohacze,

W doliny patrzeć...

– Oj, zobaczysz, nie będzie to proste mizianie – przerwał mu Dyzma, który poczuł lęk, często towarzyszący mu podczas wspinania. Gdy asekurował na stanowisku, miał czas myśleć, odnajdywał ten lęk w dole brzucha. Żartował, że ma go w dupie, i nie było to dalekie od prawdy.

*

Zgrzytnęło o skałę.

I znów.

Janusz był w trzech czwartych podejścia. Torował.

Diabelnie ubogo śniegu jak na brezen – pomyślał i natychmiast się poprawił. – To po czesku, słowacki będzie marec. Tak, im nawet w języku bliżej do nas. Gdyby powstała Polskosłowacja, mielibyśmy całe Tatry, bez pieczątek w dowodzie i paszportowych korowodów, stref nadgranicznych, wopistów (żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza). Za Tatry zgodziłbym się nawet na Słowacjopolskę.

Kolejny ostry chrzęst przerwał marzenia o korekcie granic. Tyle pieprzenia z rzemieniami i trzeba będzie ściągać żelastwo. Kompletnie mu się to nie uśmiechało.

Zrzucić raki czy nie? A jeśli wyżej, stromiej zrobi się lodowo? Ekwilibrystyka zakładania. O nie!

Głuchy trzask. Cholera, nie czas na szpejowe dywagacje.

Tąpnęło. Spod nóg wyjechał, falując, biały dywan. Podcięło go. Pochylił się. Łapał równowagę.

– Pękłooo! – krzyknął do Dyzmy, który był 50 metrów niżej.

Dłonie nie znalazły oparcia. Upadł. Przekręciło go. Na bok, na plecy. Zobaczył chmury uciekające za ocienioną grań, odsłonił się kobaltowy błękit nieba.

Rozpędzał się niczym wagonik kolejki w prowincjonalnym wesołym miasteczku, nieudolnie naśladującym inżynierską finezję i rozmach konstrukcji na wiedeńskim Praterze.

Zero paniki. Zdawało mu się, że panuje nad nieplanowanym odwrotem spod ściany. Zero lęku. Kontrolował myśli gnające po głowie. Wbrew opowieściom tonących i zasypywanych taśma wydarzeń z młodości nie sunęła przed oczami. Zero nerwów. Chłodno analizował sytuację. Nie panikować!

Plecak, jak kotwica na za krótkim łańcuchu, ściągał go pod śnieg. Odrzucił jednak myśl, by zsunąć z ramion paski. Przywieziony z Włoch biały golf i zapasowe skórzane rękawice, nowoczesny lekki termos i lina to były mocne argumenty za tym, by nie pozbywać się balastu.

W wewnętrzną kieszeń schował też mapę i zeszyt. Maczkiem, z aptekarską dokładnością, opisał w nim cztery drogi na północnej ścianie Małego Kieżmarskiego.

Przed każdym wyjazdem studiował w przewodnikach schematy, przebijał się przez słowackie, włoskie, rosyjskie, a w późniejszych latach angielskie opisy. Ale języka George’a Mallory’ego nigdy nie opanował w zadowalającym go stopniu. Kolegów, którzy latem eksplorowali ścianę, wypytał o detale. Ze zdjęć próbował zrozumieć logikę terenu i zapamiętać topografię masywu.

Szkoda przerwanego rekonesansu. Cholera jasna! – klął, sunąc w dół.

Jeszcze jeden dylemat. Szarą słowacką horolezkę ze skórzanym dnem, krzyk mody ostatnich sezonów, pożyczył od Elki Lange-Moroz, klubowej koleżanki i sąsiadki z warszawskiego osiedla, z którą wspólnie byli na wstępnym kursie teoretycznym.

O, wolę zjechać z lawiną do Zelenego Plesa i zmoczyć dupę, niż stracić jej plecak – dorzucił do układanych w głowie argumentów za utrzymaniem balastu na grzbiecie.

Janusz Kurczab w tatrzańskich śniegach.

Bo i co to za lawina. Płytka. Niemrawa. Ot, śnieżna deska, która urwała się tuż nad nim, wbrew górskiemu doświadczeniu pokoleń ratowników i wspinaczy. Rozłożył ręce, wypchnął biodra, by utrzymać się blisko powierzchni.

Gdy zdjęło mu czapkę, gwiazdkowy prezent, ucieszył się, że ze schroniska zapomniał zabrać lodowcowe okulary Julbo, model Vermont. Powód dumy prawie taki jak sprowadzona z zagranicy lambretta. Tak, miał jeden z pierwszych w Warszawie włoskich skuterów. Stan idealny. Tylko z maluśką ryską na tylnym błotniku.

– Oj maluśki, maluśki, maluśki – zanucił ulubioną kolędę.

Kolorową wełniankę odnajdzie. Jeśli nie, to i tak ma kominiarkę na mróz. A okulary? Przepadłyby. Wcisnęłoby je pod kamienie przykrytego śniegiem piarżyska. Nawet gdy słońce wytopi białą, poszarpaną dziś wantami kołdrę, szanse na ich odnalezienie byłyby niewielkie.

Starałby się latem o paszport tylko po to, by po długiej podróży wejść na rumowisko chybotliwych głazów, wkładać głowę w małe koleby, pod stalowoszare granity, zaglądać w dziury, gdzie śnieg chowa się cały rok, pod rozłożyste, żylaste korzenie kosówki. Beznadziejny wysiłek, stracony czas. Łatwiej trafić w totolotka, którego obstawia od czasów, gdy pierwszy raz wspinał się w Tatrach, czyli od kiedy? Od jesieni 1957. Który teraz, 1964? Prawie siedem lat! I co? I nic. Trójki za grosze. Musi przestać albo zrobić przerwę. Ile? Rok.

Uderzenie w ramię i drugie, potężne, w udo przypomniały mu, że dziś gra o wyższą stawkę.

Ból promieniował aż do podbicia, tam skumulował moc. Podkurczył mu palce, stopa zwinęła się niczym zaciśnięta pięść, choć wiązany skórzany but miał trzymać ją jak w imadle. Udo musiało z impetem spotkać się z kanciastym głazem, zbyt wielkim, by utonął głębiej pod śniegiem.

Natura dała pokaz mocy – i nagle wszystko stanęło. Śnieg zmieniał się w beton. To druga groźna faza lawiny, unieruchamiająca.

On leżał na boku, tylko obsypany białym pyłem, jak wielkanocny makowiec cukrem pudrem. Głębokim wydechem rozluźnił mięśnie i stłumił ból. Na moment.

Podparł się na grudzie. Usiadł, otrzepał zgrubnie. Niżej wypatrzył czarny punkt. Zdało mu się, że Dyzma. Tylko czemu zniosło go tak w prawo? Czemu leży, nie wstaje?

Poderwał się. Ból cisnął nim o śnieg. Udo eksplodowało, stracił czucie w stopie.

– Dyzma! Dyzmaaa! – krzyknął. Zabolały go żebra. Trzeba wołać záchrankę!

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: