- W empik go
Kurs na miłość - ebook
Kurs na miłość - ebook
Kristina zostaje zaangażowana w prowadzenie kursu dla wielbicieli antyków mimo, że wcale tego nie chce. Nie przepada za spotkaniami z ludźmi i najchętniej siedziałaby cały czas w domu. Ale czy to jest to, czego naprawdę pragnie? I jakie tajemnice ukrywa?
Para w średnim wieku, Martin i Maria, walczą o swój związek, który przechodzi poważny kryzys. Kurs jest dla nich ostatnią szansą na uzdrowienie relacji. Klara, młoda, zagubiona samotna matka wygrywa udział w szkoleniu i próbuje odsprzedać wejściówkę komuś innemu. Czy znajdzie się ktoś na jej miejsce? Córki wdowca Pera-Olofa przekonują go, żeby zrobił coś dla siebie i zaczął spotykać się z ludźmi. Kucharz Peter jest chyba jedyną osobą, która naprawdę ma ochotę dowiedzieć się czegoś więcej na temat antyków.
W trakcie trwania kursu losy wszystkich jego uczestników splatają się ze sobą w zadziwiający sposób. Tworzą się przyjaźnie, rodzi się miłość, a zemsta nabiera słodkiego smaku. „Kurs na miłość" jest pełną ciepła powieścią, która poprawi samopoczucie każdemu czytelnikowi.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-269-3276-8 |
Rozmiar pliku: | 682 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Coś nowego
_Kristina_
– Co?
Kristina pokręciła głową tak mocno, że duże złote kolczyki, które założyła rano, głośno zabrzęczały.
– Nie chcę prowadzić tego kursu – powiedziała, cały czas spoglądając tępo w stronę falującego morza rozciągającego się za Karlem, siedzącym na jednym z wygodnych tarasowych foteli. Podczas pięknej pogody wyraźnie było widać wyspę Ven.
– Czy byłeś z Erikiem w naszym letnim domku? Pewnie cieszy się z urlopu.
Niemal nieustannie martwiła się o starszego syna. Pracował bardzo ciężko w firmie swojego ojca i za każdym razem, gdy się spotykali, miała wrażenie, że na głowie przybyło mu kilka siwych włosów.
– Nie zmieniaj tematu, mamo.
– Myślę, że dach wymaga remontu, jeszcze zanim nadciągną jesienne burze na wyspie.
Kobieta nadal przyglądała się odległej wyspie w zamyśleniu. Karl westchnął i uniósł się na fotelu tak, aby znaleźć się w jej polu widzenia.
– Osoba, która miała poprowadzić kurs zachorowała, więc pomyślałem o tobie. Moi przyjaciele z Domu Aukcyjnego w Skanii są naprawdę zdesperowani. A ty przecież jesteś ekspertką w tej dziedzinie i kiedyś zajmowałaś się nauczaniem.
– Od tego czasu minęło już ponad czterdzieści lat. Poza tym miałam wtedy dużo zapału, a uczniowie byli niezwykle zmotywowani.
Mimo wszystko Kristina niemal natychmiast przypomniała sobie, jak bardzo lubiła swoją pracę w szkole.
– Paul nie chciał, żebym po ślubie pracowała. Pamiętasz, jak razem z Erikiem odrabialiście zadania domowe przy kuchennym stole?
Nagle powróciło do niej ulotne wspomnienie z odległej przeszłości. Z początku wydawało się miłe i przyjemne, by zaraz potem przekształcić się w koszmar, którego doświadczyli ona i jej dzieci. Szybko odsunęła od siebie te myśli.
– Idealnie nadajesz się na to stanowisko. Powinnaś poprowadzić kurs, bo twoja wiedza na temat antyków jest ogromna. Zresztą już potwierdziłem twój udział w tym przedsięwzięciu.
Karl wyczekująco spojrzał w stronę matki, a Kristina niemal natychmiast poczuła ogarniającą ją falę paniki.
– To nie jest zabawne, Karl. Zobowiązałeś mnie do tego bez mojej wiedzy i zgody, a dobrze wiesz, jak nie lubię spotykać się z ludźmi.
Nerwowo postawiła kieliszek z winem na stole. Syn uśmiechnął się i uspokajająco poklepał ją po ramieniu.
– Nie znam nikogo, kto byłby lepszym pedagogiem. Wszystko zależeć będzie tylko od ciebie, począwszy od wykładów, a skończywszy na ćwiczeniach. Zajęcia będą się odbywać we wtorkowe wieczory. Tej jesieni jest przewidzianych dziesięć spotkań. Pracownicy Domu Aukcyjnego we wszystkim ci pomogą. Świetnie dasz sobie radę.
– Jednak czuję się oszukana.
Kristina bezradnie opadła z powrotem na oparcie fotela. Miała wrażenie, jakby ktoś pozbawił ją wolnej woli i możliwości podejmowania decyzji. Jak sobie miała poradzić, stojąc przed obcymi ludźmi? A co, jeśli pomyli się w trakcie wykładu? Albo nie będzie w stanie przykuć uwagi słuchaczy? Wcześniej zawsze dbała o dobre relacje z uczniami, aby wzbudzić ich zainteresowanie. Jednak teraz będzie miała do czynienia z dorosłymi osobami, i to po wielu latach życia w niemal całkowitej izolacji. Czy będzie potrafiła nawiązać z nimi kontakt?
– Mamo? – usłyszała pytanie Karla, które wydawało się dochodzić do niej z dużej odległości.
Jedynym, co zdradzało jego niepewność, było lekkie drżenie ręki, gdy przykładała kieliszek z winem do ust.
– Zrobię to, ale wiedz, że jesteś draniem – usłyszała swój własny głos, tak jakby to ktoś inny udzielił za nią tej odpowiedzi. Właściwie od czasu śmierci Paula, który odszedł, gdy ich synowie byli jeszcze nastolatkami, jej życie biegło utartymi ścieżkami i była z tego bardzo zadowolona.
– Jestem tego świadom. Zaraz wyślę SMS-a, aby ostatecznie potwierdzić twoją zgodę na udział w tym przedsięwzięciu. Pewnie ktoś będzie do ciebie dzwonić w tej sprawie.
– Kto?
Karl wzniósł oczy do nieba.
– Osoby z Domu Aukcyjnego. Ktoś musi cię we wszystko wprowadzić, mamo.
– Ale ja nie chcę. Nie mam na to najmniejszej ochoty – prychnęła, bawiąc się nerwowo serwetką leżącą na stole.
– Poradzisz sobie ze wszystkim doskonale.
– Wejdźmy do środka. Na zewnątrz robi się zimno.
Karl wziął Kristinę pod rękę i wprowadził ją przez szklane drzwi wprost do biblioteki.
– Zaparzę nam kawę – rzucił przez ramię i szybko wyszedł z pokoju, zostawiając matkę sam na sam ze swoimi myślami.
Siedząc na ogromnej kanapie, odtwarzała w pamięci rozmowę odbytą na tarasie. Właściwie została postawiona przed faktem dokonanym. Choć z drugiej strony może Karl miał rację, mówiąc, że świetnie się nadaje do tej pracy. Zawsze był doskonałym obserwatorem. Ta cecha z pewnością stanowiła jeden z powodów, dla których tak dobrze nauczył się malować. Być może właśnie tego teraz potrzebowała. Kristina spojrzała na ścianę nad kominkiem. Wisiał na niej porter Paula w złotej ramie. Wystający i mocno zarysowany podbródek mężczyzny świadczył o silnym charakterze. Kristina zadrżała na jego widok. Nadal napawał ją strachem.
Ten obraz nie był szczególnie dobry, ale Erik byłby wściekły, gdyby spróbowała go zdjąć. Karl zjawił się w pokoju z tacą, którą pewnym ruchem położył na stole. Nalał kawę do filiżanki, po czym podał ją matce, jednocześnie kładąc obok niej talerzyk z czekoladkami. Kobieta westchnęła cicho na widok miny syna.
– Kochana, nie bądź taka przestraszona. Przyda ci się kontakt z nowymi ludźmi. Martwimy się o ciebie.
– Kto się martwi?
Znów rozmawiali o niej za jej plecami. I ciekawe, co mówili? Zapewne komentowali, jakie to żałosne, że dalej mieszka sama w tym starym, kamiennym domu.
– Oczywiście ja i Erik. Przecież jesteś zdana tylko na siebie, a poza tym żyjesz tu głównie wspomnieniami.
– Czuję, że tak już musi być.
Kristina skrzyżowała ramiona na piersi. Dlaczego jej synom było tak ciężko zrozumieć, że przez to, że została w tym domu, odniosła swego rodzaju zwycięstwo? Była po prostu na tyle silna, że nie musiała uciekać. Pokonała Paula! Być może kurs dla wielbicieli antyków sprawiłby, że znów poczułaby radość, płynącą z triumfu nad mężem. To było coś na kształt polerowania starego, zakurzonego pucharu, by ten znów nabrał blasku i odzyskał dawną świetność. Będzie mogła się w końcu pokazać ludziom.
Zawsze wiedziała, że ma świetną prezencję. To zapewne był główny powód, dla którego Paul się z nią ożenił. Zrobił to, by mogła stać się jego kolejnym trofeum. Teraz jednak powieki już jej lekko opadały, a pod oczami pojawiła się gęsta sieć zmarszczek, która nadawała zmęczonego wyrazu jej twarzy. Musiała coś z tym zrobić, aby jakoś podnieść swoją samoocenę. Zwłaszcza teraz, kiedy została zmuszona do pełnienia funkcji prowadzącej kursu. Operacja plastyczna mogłaby być jej tarczą lub częścią zbroi, szczególnie przydatną w tej trudnej chwili. Perfekcyjna aparycja to było coś, co konsekwentnie budowała i pieczołowicie pielęgnowała od lat. Położony nieopodal budynek, w którym mieściła się klinika medycyny estetycznej, był kiedyś popularnym miejscem, gdzie odbywały się cotygodniowe dyskoteki. Szybko powróciła myślami do tych wspaniałych czasów.
– Dlaczego się uśmiechasz?– Kristina, za sprawą pytania Karla, znów znalazła się w teraźniejszości.
– Przypomniałam sobie nadmorski klub „Strand”. Pamiętasz te imprezy?
– Oczywiście, to było miejsce, w którym często bywałem z bratem.
– Martwiłam się wtedy o was obu. Nie mogłam zmrużyć oka, dopóki nie wróciliście do domu.
– Wiem, niepokoiłaś się szczególnie o Erika, jak przypuszczam. – Karl uśmiechnął się do niej z przekąsem. Kristina natychmiast pomyślała, że jej syn ma całkowitą rację.
– Nigdy nie mogłam mieć pewności, w jakim stanie wróci do domu. Zawsze był nieprzewidywalny. Ma to po tacie, a w dodatku jest pracoholikiem – westchnęła Kristina. – Ale ostatnio bardzo złagodniał. Twój ojciec nigdy by się tak nie zmienił.
Gdy synowi byli młodsi, zawsze miała w pobliżu doskonale wyposażoną apteczkę pierwszej pomocy.
– Jestem taka wdzięczna losowi, że powiodło wam się w życiu, i to pomimo wszystkich przeciwności, jakie zaserwował wam los.
Pogłaskała czule gładko ogolony policzek syna.
– Gdy ojciec żył, nie byłam pewna, czy tak się stanie.
Karl spojrzał na nią znacząco. Kristina zauważyła, jak nagle zmienił się wyraz jego twarzy. Chciała go objąć, ale on wzdrygnął się i odtrącił jej rękę.
– Dlaczego nigdy nie pozwalał mi malować?
– Interesował się sportem i uważał, że chłopcy powinni raczej grać w golfa lub tenisa, a nie zajmować się bazgrołami, jak to nazywał.
– Erik zawsze dobrze sobie radził w sportach drużynowych.
Karl spojrzał na portret.
– Ty też nieźle grałeś, skarbie. – Mówiąc to, poklepała go czule po plecach.
– Nigdy nie spełniałem jego oczekiwań, zawsze traktował mnie jak czarną owcę.
– Nie możesz tak mówić. Bardzo się z bratem pod tym względem różnicie, ale to wszystko.
– Dziękuję ci, mamo, za wielką miłość, którą nas obdarzyłaś. Robiłaś dla nas wszystko, co mogłaś.
– To obowiązek każdej matki. – Kristina odchrząknęła, jakby coś utknęło jej w gardle. – Dzieci powinny być zawsze na pierwszym miejscu, całe życie tak uważałam.
Ich spojrzenia spotkały się, zawsze rozumieli się bez słów i byli do siebie bardzo podobni. Nawet ich oczy miały ten sam ciemnobrązowy odcień.
– Tak, to oczywiście prawda, ale teraz musisz znów zacząć żyć i zrobić coś dla siebie. My poradzimy sobie sami.
Karl nie spuszczał wzroku z matki. Próbowała uciec przed jego spojrzeniem, ale złapał ją za brodę w taki sposób, że była zmuszona patrzeć mu w oczy.
– Wiem, że ciężko się tego słucha, ale rodzice powinni żyć również dla siebie, a nie tylko dla swoich dzieci czy wnuków. Teraz, gdy masz już dorosłych synów, możesz pomyśleć o sobie i tym, co sprawiłoby ci radość.
– To nie jest takie łatwe.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu, przełknęła więc ślinę, aby powstrzymać nadciągający płacz.
– Musisz spróbować. Powinnaś znaleźć swój własny cel. Nie jesteś przecież stworzona do siedzenia samotnie w tej starej willi.
Karl objął ją, a Kristina z radością mu na to pozwoliła. Zamknęła oczy, próbując wyryć tę chwilę w pamięci.
– Czy chcesz, żebym został na noc?
Kiwnęła szybko głową.
– Jesteś pewien, że możesz? – Odsunęła się, by móc na niego spojrzeć.
– Tak, oczywiście. Jednak jutro rano mam spotkanie w Landskronie odnośnie do planów budowy Hotelu Öresund.
– To się nawet dobrze składa, bo nie będziesz musiał wracać do domu w Lund i dłużej pośpisz.
Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.ROZDZIAŁ 2
_Maria_
Maria czuła ciepło bijące od kamiennych schodków, na których przysiadła, notując coś w swoim zeszycie. Szybko przesuwała ołówkiem po papierze, zapisując przepis na nową kanapkę. Wśród składników były jabłka, kurczak i marynowana czerwona cebula. Rozejrzała się wokół, zastanawiając się, czy mogłaby jeszcze udoskonalić tę potrawę. W pewnym momencie jej wzrok spoczął na placu zabaw, który znajdował się blisko jej dzielnicy domków szeregowych. Nieopodal państwowa flaga łopotała na maszcie. Widocznie któreś z dzieci miało urodziny i wszyscy świętowali tę uroczystość na zewnątrz. Maluchy z zapałem ukrywały się za niskim ogrodzeniem i drewnianymi zjeżdżalniami, bawiąc się w chowanego.
Spojrzała na swoją komórkę i po chwili zawahania weszła na stronę Domu Aukcyjnego. Czuła dziwny niepokój, który delikatnym mrowieniem obejmował różne części jej ciała. By jakoś się uspokoić, rysowała małe kawałki czerwonej cebuli na zapisanej wcześniej kartce. Być może kurs dla wielbicieli antyków to było właśnie to, czego od dawna szukała. Na chwilę przeniosła wzrok z notatnika z powrotem na komórkę. W planie szkolenia było dziesięć spotkań, w których trakcie uczestnicy poznawali najprzeróżniejsze dzieła sztuki, począwszy od tych z epoki renesansu, a skończywszy na dziewiętnastowiecznych antykach. Na pewno spotkałaby tam interesujące osoby. Chociaż czy naprawdę miała na to ochotę?
Prawdziwym powodem, dla którego zdecydowała się na naukę, była chęć odbudowania relacji z Martinem. Może kurs sprawiłby, że na nowo zbliżyliby się do siebie? Przynajmniej mieliby wspólne tematy do rozmów. Nie była jednak co do tego przekonana. Czy kiedykolwiek odważy się powiedzieć mu, co naprawdę czuje? Ekscytacja połączona z niepokojem nagle przekształciła się w panikę, która ogarnęła całe jej ciało. Nerwowo drapiąc się po głowie, poprawiła fryzurę. Na próżno przeszukała kieszenie w poszukiwaniu jakiejś opaski.
W końcu nie wiedząc, co ma zrobić z rękami, narysowała znak dodawania po jednej stronie kartki, a symbol odejmowania po drugiej. Szybko stworzyła tabelę i zatytułowała ją jednym słowem: „związek”. Przerwała na chwilę, by móc się spokojnie zastanowić. Jak właściwie miałaby przedstawić pozytywne i negatywne strony swojej relacji z Martinem? Co tak naprawdę czuła? I czy kurs dla wielbicieli antyków mógł tu cokolwiek zmienić? Cena szkolenia była dość wysoka. Na pewno Martin bardzo by na to narzekał. Z drugiej strony jednak oboje interesowali się starymi przedmiotami, a ona, przy odrobinie szczęścia, poznałaby ludzi, którzy wprowadziliby ją w świat sztuki. Mogłaby stać się kimś innym!
Ale to nie był najlepszy czas na ucieczkę od rzeczywistości. Musiała wziąć się w garść i w końcu porozmawiać z Martinem na poważne tematy. To mogło zaważyć na ich wspólnej przyszłości. Przez ostatnie lata oddalali się od siebie. Zamiast szczerze porozmawiać, informowali się jedynie o najważniejszych sprawach. Nie żyli ze sobą, tylko obok siebie, co prowadziło do wielu nieporozumień. Znów podrapała się po głowie. Uczucie swędzenia ewidentnie nie chciało dać za wygraną.
Ponownie skupiła swoją uwagę na kartce papieru. Jakie były zalety tego związku? W końcu wpisała w tabelę słowo „finanse”. Nie było luksusu, ale z pewnością żyło się im w miarę dostatnio. Nie mogąc się jednak zdecydować, czy ten aspekt życia jej do końca odpowiada, skreśliła to hasło. Następnie dopisała do plusów słowa: „rodzina” i „bezpieczeństwo”. Ale czy dzieci mogły być szczęśliwe, gdy między rodzicami się nie układało? Za wady uznała brak szacunku, komunikacji i poczucia wolności.
Westchnęła ciężko. Trzeba było działać od razu. Już wielokrotnie próbowała rozmawiać z Martinem, ale do niczego sensownego nie doszli. Siedząc teraz na schodach, postanowiła, że nie będzie wszczynać kolejnej awantury i podejdzie do sprawy spokojnie. Wstała, delikatnie chwiejąc się na nogach, po czym ukryła wystające ramiączko stanika pod koszulką. Wzięła głęboki oddech, otworzyła drzwi i weszła do środka.
Poczuła pod stopami chłodne, kamienne płytki w przedpokoju. Odczekała krótką chwilę, by przyzwyczaić oczy do półmroku panującego w pomieszczeniu. Następnie wolnym krokiem ruszyła w stronę salonu. Zasłony w pokoju były zaciągnięte, aby popołudniowe promienie słoneczne nie dostawały się do środka i nie przeszkadzały w oglądaniu telewizji. Nikt jednak nie siedział przed telewizorem. Maria wzięła do ręki pilota i włączyła odbiornik. Odsłoniła trochę jedną z zasłon, aby upewnić się, że dzieci nie wracają jeszcze do domu.
Plac zabaw nieustannie przyciągał jej wzrok. Musiała złapać się mocno ramy okiennej, aby opanować impuls i nie uciec na zewnątrz. Naprawdę bardzo tego pragnęła. Jak właściwie miała mu o tym powiedzieć? Podejmowała już wiele prób, ale zawsze brakowało jej odwagi, a do tego nie była w stanie do końca nad sobą zapanować. Martin w takich sytuacjach czuł się przyparty do muru i zwykle próba dogadania się kończyła się kłótnią.
Ale dlaczego to zawsze ona musiała inicjować te rozmowy? On przecież też mógł to zrobić. Ale wtedy z pewnością do niczego by nie doszli. Maria spróbowała uspokoić oddech, aby poczuć się trochę pewniej. Do pewnego stopnia jej się to nawet udało. Najważniejsze to panować nad swoimi emocjami. Sama do siebie pokiwała głową. Z Martinem niestety nie było ostatnio łatwo.
Jej mąż siedział teraz na krańcu kanapy, którą kupili w zeszłym roku za pieniądze odłożone na czarną godzinę. Maria podeszła do jednego z foteli i położyła na nim poduszkę, jednocześnie poprawiając kapę, którą sama uszyła.
– Dobrze mi wyszła ta narzuta – zagaiła rozmowę – praktycznie nie widać na niej śladów zużycia.
Nie doczekała się jednak reakcji ze strony męża i znów poczuła uporczywe swędzenie w okolicach głowy. W końcu usiadła na drugim końcu sofy. Dzielił ich ocean niewypowiedzianych pretensji, których żadne z nich nie odważyłoby się wyartykułować ze strachu przed wywołaniem kolejnej awantury. Maria po omacku sięgnęła ręką w poszukiwaniu pilota, chcąc użyć go jako narzędzia, które w cudowny sposób miałoby naprawić ich związek.
Gdy niebieski ekran telewizora nie przyniósł jej ukojenia, spróbowała przeczytać coś w swoim notesie, ale jej myśli od razu popędziły w innym kierunku. W końcu odwróciła wzrok w stronę mężczyzny, który był zajęty przeglądaniem stron internetowych na swoim telefonie. Wyraz jego twarzy zmieniał się w zależności od tego, czy znajdował interesujące go tematy. Nie mogła już dalej unikać tej rozmowy. Zbyt długo czekała na właściwy moment, ale ten nigdy nie nadszedł. Postanowiła, że właśnie teraz weźmie byka za rogi. W przeciwnym razie nigdy nie rozwieje trapiących ją wątpliwości. Przeszyły ją ciarki. Zebrała się na odwagę i przerwała ciszę.
– Będziemy tylko tak siedzieć i gapić się na siebie? Już nigdy nie będziemy ze sobą rozmawiać? – Maria mówiła coraz głośniej.
– Co?
Szybko podniósł głowę i spojrzał na nią.
– Masz coś na ustach.
Przesunęła palcami po wargach. Coś musiało się do nich przykleić. Był to żółty kawałek ołówka. Głośno westchnęła, chcąc zakończyć dopiero co rozpoczętą tyradę. W tym momencie stwierdziła jednak, że musi to zrobić teraz i nie ma już odwrotu. Znów poczuła dziwne mrowienie w okolicach ramion. Złapała za róg kanapy i na chwilę zamknęła oczy.
– Dlaczego już ze sobą nie rozmawiamy? Nie masz czasem ochoty zamienić ze mną choć kilku zdań?
Maria przeszyła męża badawczym wzrokiem.
– Czy już nigdy nie zrobimy niczego razem? Może wtedy zaczęlibyśmy się ze sobą lepiej komunikować. Tak jak dawniej.
Palce zbielały jej od ściskania sofy.
– Co?
Martin wiercił się wyraźnie zakłopotany. Jego oczy ponownie powędrowały w stronę telefonu.
– Poczekaj, mam tutaj teraz coś ważnego do załatwienia. Czy nie możemy wrócić do tego tematu innym razem?
– Nigdy nie będzie lepszego momentu, zawsze jest to samo. Co jest ważniejsze ode mnie i wymaga twojej natychmiastowej reakcji?
Nagle uzmysłowiła sobie, że już sam ton wypowiedzi zdradzał jej irytację.. Dlaczego nie mogła trzymać swych emocji na wodzy? Nie tak miało to wyglądać. Martin od razu przyjął postawę defensywną.
– To nie ma z tobą nic wspólnego. Jeśli będę miał ochotę sprawdzić coś w komórce, to zrobię to i nie życzę sobie, żebyś na mnie naskakiwała z tego powodu.
Oderwał wzrok od ekranu telefonu i nawet nie mrugnąwszy, utkwił spojrzenie w Marii.
– Gdybyś tylko posłuchała siebie samej, wiedziałabyś, jak to brzmi. Myślisz, że twój ton zachęca do jakiekolwiek rozmowy?
Ponownie zaczął przeglądać strony, nie zwracając dalszej uwagi na siedzącą obok żonę. Maria kilkakrotnie przeczesała włosy palcami. W końcu zajrzała mu przez ramię, zaciekawiona. Czytał coś o koncercie KSMB, który miał się odbyć niedaleko miejsca, w którym mieszkali, prawdopodobnie w Malmö.
– Uważasz więc, że twój stary punkowy zespół jest ważniejszy niż rozmowa ze mną?
Teraz poczuła, że swędzi ją skóra już na całym ciele. Próbowała uspokoić oddech, patrząc na półkę z książkami i pragnąc przypomnieć sobie ich treść, ale szybko straciła do tego cierpliwość.
– W naszym życiu nie dzieje się już nic ciekawego. Może gdybyśmy mieli jakąś wspólną pasję, byłoby lepiej. Pieniędzy starcza nam tylko na podstawowe potrzeby.
– Staram się, jak mogę, ale sama wiesz, że nie mam lekko w pracy. Cały czas kogoś zwalniają. Powinniśmy się cieszyć, że tak długo udało mi się tam utrzymać.
Wytarł telefon o spodnie, zmieniając pozycję na sofie.
– Może byłoby lepiej, gdybyś poszukał sobie innego zajęcia, a nie czekał, aż ktoś wręczy ci wypowiedzenie. Naprawdę potrzebujemy trochę więcej pieniędzy, żeby móc godnie żyć.
– Jeśli chodzi ci tylko o kasę, to ja mam już dość. Nie mam siły ciągle się z tobą użerać.
Słowa Martina bardzo ją ubodły.
– Nie, tu nie chodzi tylko o kwestie finansowe.
Ta wymiana zdań przebiegła zupełnie inaczej, niż to sobie wcześniej zaplanowała. Wciąż popełniała te same błędy. Kiedy ostatni raz udało im się zamienić ze sobą choć parę słów w spokojnej i miłej atmosferze? Gdyby tylko umiała jakoś do niego dotrzeć, wszystko od razu stałoby się łatwiejsze. Martin zmienił się nie do poznania i nie wiedziała już, jak ma z nim teraz postępować. Czasami w ogóle nie poznawała swojego męża.
– Zapewne teraz wyliczysz wszystkie moje wady… jak zwykle. Zawsze zaczynasz od narzekania na brak kasy, a potem skupiasz się na mnie.
– Wiesz, wydaje mi się, że już nic nas nie łączy z wyjątkiem dzieci, a to dla mnie jest zdecydowanie za mało. Powinniśmy wreszcie zrobić coś wspólnie, coś, co będzie interesujące i przyjemne.
– Ale po co?
Martin poruszył się nerwowo.
Maria westchnęła.
– Nie chcę, aby każde z nas siedziało na swoim kawałku sofy za piętnaście lat, kiedy dzieci już opuszczą dom. I nie będę potem ukrywać sama przed sobą, że w ogóle nie rozmawiamy o tym, co dla nas ważne, o rzeczach, z których składa się nasze życie. A to wszystko dlatego, że tak naprawdę nic nas już nie będzie łączyć. Trzeba włożyć trochę pracy w ten związek, aby uniknąć takiej sytuacji w przyszłości. Mam zatem propozycję.
– Chcesz się rozwieść? O to ci chodzi?
Martin wstał, przy czym upuścił telefon na dywan. Podniósł go, sprawdził, czy ekran jest cały, i odetchnął z ulgą.
– Co? Nie, ty w ogóle nie słuchasz tego, co do ciebie mówię. Jeśli się nie postaramy, to będziemy żyć obok siebie, w dwóch odrębnych światach, a to jest dla mnie tragedia.
Powoli zaczynała mieć już dość tej konwersacji. Ciężko jej się było wysłowić i przekazać to, co tak naprawdę chciała powiedzieć. On bynajmniej nie pomagał.
– Co powiedziałaś? – dopytywał Martin, ewidentnie chcąc jak najszybciej powrócić do swojej lektury.
– Czy możesz choć na chwilę zostawić ten telefon?
Posłusznie położył smartfon na stole, a ten niemal natychmiast zaczął wibrować. Szybko wziął go z powrotem do ręki i zaczął coś sprawdzać. Następnie wyraźnie się zmitygował i ponownie go odłożył.
– Zadowolona? – powiedział z ironią w głosie, patrząc na nią z wyrzutem.
Zignorowała zarówno jego komentarz, jak i wrogie spojrzenie.
– Myślę, że powinniśmy zapisać się razem na jakiś ciekawy kurs. To będzie nasza odskocznia. Oboje lubimy renowacje i antyki. Podobają nam się stare przedmioty, jeździliśmy kiedyś na targi staroci i małe aukcje.
– Tak?
W jego oczach pojawił się cień zainteresowania.
– Dom Aukcyjny w Skanii organizuje kurs dla wielbicieli antyków. Spotkania będą się odbywać raz w tygodniu przez ponad dwa miesiące. Poznamy style, w jakich wykonywano kiedyś meble, oraz ich konkretne przykłady wraz z cenami.
Może jednak była dla nich jakaś nadzieja.
– Kto wie, może mamy coś cennego w domu, a nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pewnie spotkamy tam wiele fajnych osób. Będzie świetnie, zobaczysz! Popatrz na szczegóły.
Pokazała mu opis kursu widniejący na stronie Domu Aukcyjnego.
– Ile to kosztuje?
– 3150 koron za osobę.
– Przecież musimy kupić suszarkę do ubrań.
– Dobra, jak myślisz, co będzie tańsze: terapia dla par czy kurs dla wielbicieli antyków? Co wolisz? Przecież jakoś sobie radzimy bez suszarki, odkąd stara się zepsuła. Ten zakup może poczekać.
– Ręczniki i prześcieradła są bardzo szorstkie, gdy schną na powietrzu.
Na czole Martina zaczęły się pojawiać małe kropelki potu. Było widać, że się denerwuje.
– Czy musimy uciekać się do takich sposobów? Nie jest dobrze tak, jak jest? Jak się ma dzieci, to życie tak wygląda. Pomyślimy o kursie, jak dzieciaki trochę podrosną. Czy wciąż musimy wałkować ten temat?
Ślady potu pojawiły się teraz na całym jego ciele.
– To mnie nie bawi. Ile lat będę jeszcze czekać, by między nami było lepiej? Próbuję jedynie naprawić nasz związek, zanim będzie za późno. Pytam więc ostatni raz: terapia dla par czy kurs dla wielbicieli antyków? I wcale nie chodzi mi o rozwód.
– W takim razie kurs chyba będzie lepszy.
Martin westchnął.
Jego niechęć sprawiła jej ból, ale mimo trudności osiągnęła swój cel.
– Ale to ty nas tam zapiszesz.ROZDZIAŁ 3
_Martin_
Martin przygotował spaghetti w dużym garnku, po czym postawił go na stole, głośno przy tym hałasując. Przez chwilę wpatrywał się we florystyczne ornamenty autorstwa Josefa Franka umieszczone na fartuchu kuchennym. Jego związek ostatnio był równie poplątany jak łodygi na tkaninie. Sam już nie wiedział, kim naprawdę jest. Cały czas starał się zapomnieć o rozmowie, która wydarzyła się wieczorem.
Dwoje dzieci wbiegło do kuchni, niemal natychmiast wyrywając go z rozmyślań. Z prędkością błyskawicy zajęli miejsca przy stole i rzucili się na makaron.
– Spokojnie, dla każdego wystarczy, nie nabierajcie więcej jedzenia, niż możecie zjeść.
Maria podsunęła im sałatkę, jednak nawet jej nie tknęli. Martin zazdrościł im beztroski i radości z życia. Próbował zarazić się ich entuzjazmem, ale to wcale nie było takie proste.
– Już nas zapisałem.
– Tak szybko?
Była lekko zaskoczona.
– To bardzo dobrze.
Maria odetchnęła z ulgą.
– Może to nie jest taki zły pomysł – dodał Martin po chwili zastanowienia.ROZDZIAŁ 4
_Per-Olof_
– Przemyśl to jeszcze!
– Nie ma o czym myśleć. Powiedziałem już, nie. Starszy mężczyzna ze złością uderzył pięścią w stół.
– Musisz wyjść do ludzi, tato – stwierdziła Eva z westchnieniem.
– Sam wiem najlepiej, co jest dla mnie dobre, do cholery!
Per-Olof naprawdę zaczął już tracić cierpliwość. Jak to się, do diabła, stało, że ma takie krnąbrne córki? Czy one nie rozumiały, jak było mu w życiu ciężko?
Helena spojrzała porozumiewawczo na swoją siostrę.
– Mama nie chciałaby, żebyś siedział cały czas w domu i nic nie robił.
Helena miała do ojca lepsze podejście niż jej siostra, Eva.
– Jesteś taki uparty, tato.
Helena westchnęła.
– Musisz jakoś dalej żyć.
– Mamy już nie ma. Potrzebujesz kogoś, kto zająłby się domem. Chcemy ci tylko pomóc – dodała Eva.
– Niby kogo miałbym tu wpuścić? Doskonale radzę sobie sam. Mam psa, jeżdżę do lasu na polowania, kleję modele i gram w piłkę nożną. Co więcej miałbym robić? Emeryci zwykle nie mają tak wielu pasji. Większość z nich traci sens życia w momencie zakończenia pracy. Tak jakby jedynie kariera nadawała wartość ich życiu. A ja nie należę do tego typu osób. Wiem, kim jestem i co sprawia mi radość – warknął.
Miał nadzieję, że to wystarczy, by te bezczelne dziewuchy przestały go w końcu nękać. Per-Olof spróbował wziąć mały łyk kawy, ale dłoń mu się tak trzęsła, że większość wylał na spodeczek. Tego było już za wiele. Nie miał siły na to chandryczenie się z własną rodziną. Nerwy miał napięte jak postronki i czuł, że jeszcze chwila i wybuchnie.
– Tak, wiemy, że interesujesz się wieloma rzeczami, ale nie robiłeś żadnej z nich od śmierci mamy. Od bardzo dawna nie byłeś na polowaniu, nie mówiąc już o grze w piłkę. Nawet nie sprzątasz
Eva nadal próbowała go przekonać.
– Chcemy tylko, żebyś z powrotem zaczął normalnie żyć.
Ich starania były płonne, nie miał najmniejszej ochoty ustąpić. Namawiały go przecież do sprzedaży gospodarstwa. Zastanawiał się, jak w ogóle mogły prosić go o coś takiego. A co z polowaniami? Zarówno on, jak i Charlie potrzebowali trochę ruchu na łonie natury. Do tego córki namawiały go na ten nieszczęsny kurs dla wielbicieli antyków. Pogłaskał psa po głowie, a ten położył pysk na jego kolanach. Jak dzieci mogły żądać od ojca, by ten pozbył się farmy, gdy ciało ich matki jeszcze nie ostygło w grobie? Jak bardzo trzeba być zuchwałym, aby w ten sposób postępować?
Uważał, że obecnie jedynie wnuki były po jego stronie. Mała Julia rysowała dla niego piękne obrazki przedstawiające jego żonę, by ta nigdy go nie opuściła. Chłopcy z kolei grali w piłkę nożną w tym samym klubie, w którym udzielał się od wczesnej młodości, najpierw jako zawodnik, a później jako członek zarządu.
Eivor miała w zwyczaju piec pyszne ciasto migdałowe na spotkania działaczy. Zarówno jej wypieki, jak i zebrania cieszyły się dużą popularnością. Starzy zawodnicy spotykali się i wspominali dawne czasy, patrząc na ściany ozdobione drużynowymi zdjęciami i pucharami. Często zapominali o prawdziwym celu narady, na którą przybyli.
A w czasie nocy świętojańskiej odbywała się zazwyczaj niezwykła uczta. Nie zawsze bywał tak trzeźwy jak teraz, ale za to spędzał miło czas. Bardzo lubił chodzić na wieczorki taneczne z orkiestrą. To tam poznał Eivor. Pamiętał, że stał, trzymając się balustrady, nie mając śmiałości ruszyć się z miejsca, gdy z tłumu tańczących wyłonił się jasnowłosy anioł w ludzkiej postaci i skierował się w jego stronę. Tą nieziemską istotą była dziewczyna, która wzięła go za rękę i zaprowadziła na środek parkietu, gdzie nie mając wyboru, objął swoją partnerkę pachnącą liliami i czymś, czego nie potrafił zidentyfikować. Z pewnością intensywny wysiłek fizyczny wpłynął na jego zmysły. Eivor kochała tańczyć i dała mu wtedy niezły wycisk. Wszystko to działo się ku wielkiej uciesze jego przyjaciół, a podczas tamtego pamiętnego tańca słyszał głośne gwizdy uznania.
Towarzyszyły mu wtedy zawroty głowy i nie miało to nic wspólnego z wypitym alkoholem, a z radością, że to właśnie on został wybrany. Próbował jakoś sensownie zagadać, ale nie było to możliwe, więc zostawił sprawy swojemu biegowi. Poprosiła do tańca jego, a przecież wokół było pełno innych fajnych chłopaków. Gdy wrócił do swoich przyjaciół, miał wypieki na twarzy i szeroki uśmiech na ustach.
Leffe i Börje próbowali ostrzec go przed nią, ale to była rezolutna dziewczyna, która zawsze musiała dopiąć swego. Nigdy nie ustępowała. Taka była prawda. Od razu zaczęli ze sobą chodzić, a potem bardzo szybko zamieszkali razem. On chętnie jej ulegał, a w zamian mógł zawsze na nią liczyć. Na nią i na jej dobrą radę, czy tego chciał, czy nie. Tylko kilka razy zdarzyło mu się stracić cierpliwość. Były to sytuacje, gdy zbyt stanowczo i uparcie broniła swojego zdania, co według niego zakrawało o zwykłą głupotę.
Teraz żałował tamtych chwil. Do marca bieżącego roku była jego oparciem i opoką, ale wszystko się skończyło i czuł się teraz bezsilny i pozbawiony celu. Po jej śmierci po raz pierwszy opuścił coroczną wizytę w lunaparku. Nie miał siły tam iść. Bez Eivor u boku nie miało to najmniejszego sensu.
Per-Olof miał w pamięci obraz swoich córek, siedzących na rzeźbionych konikach karuzeli z ustami lepkimi od waty cukrowej. Uczesane były w ozdobione niebieskimi wstążkami warkocze, a na sobie miały kwieciste sukienki. Były wtedy takie radosne i pełne życia. Eivor lubiła stroić dzieci na takie okazje jak wyjazdy do miasta. Przez większość czasu przebywały głównie na wsi, a tam raczej nie paradowało się w odświętnych strojach.
Co się więc stało z jego kochanymi, małymi dziewczynkami? Siedziały tutaj i wydawały się mu zupełnie obce, kiedy tak wtrącały się w jego sprawy. A jego życie było tylko jego i nikt nie miał prawa mu czegoś nakazywać. Córki nie były tu żadnym wyjątkiem.
Klub wysłał przepiękny wieniec na pogrzeb. Na szarfie napisano „Ostatnie pożegnanie od BBK”. Zdobiły go czerwone róże i niebieskie irysy. Wszystko utrzymane było w barwach klubowych. Kilku starych przyjaciół przyszło nawet do kościoła.
– Tato! O czym znów myślisz? Czemu nas ignorujesz?
Głos Heleny był ostry jak brzytwa.
Per-Olof aż się wzdrygnął na ten dźwięk. Nawet Charlie się wystraszył. W końcu zaczął się zastanawiać, jak zakończyć tę wymianę zdań, ale czuł, że umysł ma bardzo zmęczony. Jego ciało robiło się ciężkie, a powieki opadały. Od śmierci Eivor miał trudności z zasypianiem.
– Może nie czuje się najlepiej.
Eva popatrzyła zaniepokojona na Helenę.
– Nic mi nie jest, ale kto się tak zachowuje w stosunku do ojca, który dopiero co owdowiał? Gorzej się was słucha niż przekupek na targu.
Spojrzał na nie gniewnie.
– Chcemy tylko twojego dobra, tato. Prawda, Evo?
– Powinieneś częściej wychodzić z domu.
Per-Olof stwierdził w końcu, że jedynym sposobem na uwolnienie się od ciągłego nagabywania była zgoda na propozycję córek, choć ów pomysł bardziej przypominał rozkaz.
– Niech wam będzie, wezmę udział w tym pieprzonym kursie.
– To dobrze, bo już jesteś zapisany, a nawet przyjęty.
– Do cholery, układacie mi życie za moimi plecami! W ogóle nie zważacie na to, że jestem w żałobie. Cierpię. Czy nie mam do tego prawa? Zachowujecie się tak, jakby nic się nie stało. Ale nigdy nie będzie już tak jak dawniej. Słyszycie mnie!
Głos Pera-Olofa odbijał się głośnym echem od ścian kuchni, a jego twarz była cała czerwona ze złości.
– Idziemy, Heleno.
Eva spojrzała na drzwi.
– Idźcie w cholerę. Mam was dosyć.
To sprawiło, że w końcu ruszyły się z miejsca, chociaż nie odczuł z tego powodu żadnej satysfakcji. Te dwie dorosłe już przecież kobiety tak się spieszyły, że prawie poprzewracały krzesła i filiżanki, chcąc jak najszybciej wyjść z kuchni.
Znów zrobiło się pusto i cicho.
Zamknął za nimi drzwi. Z wściekłości cały się spocił w swojej polarowej bluzie.
– Widzisz, Charlie, czas na nas. Może coś upolujemy.
Założył kalosze, wciskając nogawki spodni w gumowe buty, a wychodząc, nie zapomniał również o czapce.
Pies posłusznie podążył za nim.ROZDZIAŁ 5
_Klara_
– „Z radością informujemy, że wygrała Pani pierwszą nagrodę w naszej loterii”.
Klara Nordin przeczytała list zaraz po wejściu do mieszkania. Przecież nie brała udziału w żadnym konkursie. Zagryzła wargi, przyglądając się ze zdziwieniem otrzymanej przesyłce. Kiedy znajdzie na to czas? Jeszcze raz przeczytała pierwsze zdanie, ale głos Ester przerwał jej dalsze rozmyślania.
– Mamo, jestem głodna.
– Wiem, kochanie. Mamusia najpierw skorzysta z toalety. Obiecuję, że zaraz zrobię ci coś do jedzenia.
Klara zgięła się wpół, gdy poczuła silny ból w podbrzuszu. Czterolatka uderzyła ją w czułe miejsce, krzycząc:
– Ale ja chcę teraz jeść.
Zachwiała się i krzyknęła z bólu. Jednak udało się jej powstrzymać przed agresywną reakcją na cios córki. Mała, widząc minę matki, powiedziała cicho:
– Przepraszam. Już więcej tego nie zrobię. Wydawała się przestraszona.
Klara zmusiła się do uśmiechu.
– Wiem, kochanie.
– Nie jestem taka jak tata – stwierdziła niepewnie mała dziewczynka.
Zmęczona rodzicielka momentalnie spoważniała, słysząc te słowa. Szybko spróbowała zmienić temat.
– Zaraz przygotuję ci coś pysznego. Poczekaj na mnie chwilkę.
Ester przysiadła na stopach mamy i trzymała się kurczowo jej nóg, nie pozwalając kobiecie spokojnie dotrzeć do toalety. W końcu udało się jej jakoś wyzwolić. Znów zaczęła myśleć o liście. O co tam właściwie chodziło? Najpierw coś ugotuje, a potem w spokoju się nad tym zastanowi.
– Co powiesz na zupę ziemniaczaną? Zaraz powinna być gotowa.
Klara otworzyła lodówkę i wyjęła z niej dwa ziemniaki, małą żółtą cebulę, ząbek czosnku, bulion warzywny i pół paczki bekonu.
– Chcę kanapkę z serem.
– To masz szczęście, bo mamy jeszcze kawałek chleba i resztkę sera.
Kobieta potrząsnęła lekko kartonem mleka, którego zostało bardzo niewiele, zaledwie pół szklanki dla Ester.
– Ale to za mało.
– Przykro mi, ale mamy tylko tyle. Jutro kupię więcej.
Klara wyjęła jedną z szuflad zamrażarki i znalazła w niej mrożone francuskie bułki. Włożyła kanapki do tostera i przecięła ser na dwa równe plasterki. Brakowało im masła. Poczuła narastający ból głowy w okolicach skroni. Kobieta wyciągnęła portfel z kieszeni spodni. Przegródka na banknoty była pusta, a z drobnych została jej tylko jakaś niewielka suma. Karta debetowa miała przekroczony limit. Jeszcze raz przejrzała wszystkie paragony. Bingo! Jest stówka. Dopiero za dwa dni miała dostać zasiłek. Nie musiała załatwiać karty miejskiej ani materiałów do nauki, co zawsze było jakimś pocieszeniem.
– Dobra robota – pogratulowała sama sobie, klepiąc się przy tym po ramieniu.
Bywało gorzej. Czasami musiała wybierać, jakie podstawowe artykuły żywnościowe ma kupić, już na tydzień przed otrzymaniem zasiłku. Próbowała łapać się dodatkowych fuch, ale jako samotnej matce brakowało jej czasu.
Ester miała tatę, co było bardzo istotne, bo ona sama nie miała tyle szczęścia. Była sierotą i jedynaczką. Na samo tego wspomnienie łzy od razu napłynęły jej do oczu. Wiedziała, jak ważna jest rodzina, a pomimo tego i mimo pragnienia założenia własnej nie powiodło jej się z Tobbem. Zawsze winiła głównie siebie za rozpad tego związku. Z pewnością w wielu sytuacjach mogła zachować się inaczej. Może jeszcze nie wszystko było stracone? Wyprostowała się, próbując wziąć się w garść.
– Mamo, czy kanapka jest już gotowa? Jestem głodna.
W głosie Ester słychać było nutkę zniecierpliwienia.
– Naleję zupę do talerzy, żeby ostygła, a w międzyczasie usmażę nam bekon. Możesz zacząć od kanapki.
W nowym mieszkaniu wszystko było tak małe, że stojąc przy piecu, mogła podawać jedzenie córce siedzącej przy stole. Ester była teraz cicha i spokojna, całkowicie zajęta pałaszowaniem swojego tosta.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.