Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Kurs na wieczne zbawienie - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
23 lipca 2025
24,99
2499 pkt
punktów Virtualo

Kurs na wieczne zbawienie - ebook

O Bogu można opowiadać na różne sposoby. Pomagać przy wyjściu z życiowej zapaści – również. Ale nie każdy potrafi to robić, sięgając po Lato Muminków, Diunę Herberta czy Gwiezdne wojny.

Marek Pietrachowicz, astrofizyk i psycholog kliniczny proponuje przepracowanie naszych kłopotów na nowo, za pomocą konkretnych case studies, nazywanych przez autora „niezapowiedzianą kartkówką w szkole życia”.

Pietrachowicz skorzystał z przypadków przynoszonych przez pacjentów do jego studia psychologicznego o nazwie "Strefa Zrozumienia". Proponuje nam wyjście z życiowych turbulencji za pomocą sposobów, które sprawdziły się w jego praktyce katolickiego psychologa. Namawia, abyśmy zaufali Duchowi Pocieszycielowi, którego postawił nam Jezus i nie odpychali problemów codzienności.

Bo każda niezapowiedziana kartkówka w szkole życia przybliża nas do życia wiecznego. A my jesteśmy na kursie i na ścieżce.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8079-315-6
Rozmiar pliku: 981 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie głosimy bowiem siebie samych,

lecz Chrystusa Jezusa jako Pana,

a nas – jako sługi wasze przez Jezusa.

(2 Kor 4, 5)

Drogi Czytelniku! Nawet jeśli ten, który głosi ci prawdę, będąc słabym człowiekiem sam do niej nie dorasta, to jednak głoszona prawda jest darem od Boga dla ciebie i jako taka nie jest ułomna słabością tamtego, ale ma pełną moc cię ocalić. Moje interpretacje możesz odrzucić, ale Boska prawda o tobie – ukochanym i potrzebnym – jest nienaruszalna i nieodmienna. _Dary łaski i wezwania Boże są nieodwołalne_ (Rz 11, 29)_._

Nie wystarczy przeczytać o pewnej prawdzie, żeby stała się ona twoją własnością – trzeba ją poznać, zaprzyjaźnić się z nią i uczynić własną. Ale wystarczy o niej przeczytać, żeby wiedzieć, że ona istnieje i że może stać się także twoją.

„To jest wieczór na piosenkę – pomyślał Włóczykij. – Na nową piosenkę, która składać się będzie w jednej części z nadziei, w dwóch z wiosennej tęsknoty i której resztę stanowić będzie niewypowiedziany zachwyt, że mogę wędrować, że mogę być sam i że jest mi z sobą dobrze”.

(Opowiadania z Doliny Muminków, T. Jansson)

_Książkę tę dedykuję Annie._I ukazał mu się Anioł Pana.

»Pan jest z tobą – rzekł mu – dzielny wojowniku!«.

Odpowiedział mu Gedeon: »Wybacz, panie mój! Jeżeli Pan jest z nami, skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza? Gdzież są te wszystkie dziwy, o których opowiadają nam ojcowie nasi, mówiąc: „Czyż Pan nie wywiódł nas z Egiptu?”. A oto teraz Pan nas opuścił i oddał nas w ręce Madianitów«. Pan zaś zwrócił się ku niemu i rzekł do niego: »Idź z tą siłą, jaką posiadasz, i wybaw Izraela z ręki Madianitów. Czyż nie Ja ciebie posyłam?«.

(Sdz 6, 12–14)

Świat zwariował (na swoim własnym punkcie) i chrześcijanie generalnie czują, że nie są już tu mile widziani – zresztą nigdy nie byli i nie będą, wedle słów Jezusa, bo należą do znacznie większej rzeczywistości. Chcieliby się stąd ewakuować i raczej nie oglądać serii porażek Kościoła w świecie, nawet w rzekomo katolickiej Polsce, a przynajmniej przerzucić wszelkie nadzieje i owoce na wieczność – do czego zdaje się namawiać ich nauka Kościoła.

Namawia, i owszem, ale z pewną zasadniczą różnicą: przerzucamy bowiem swe nadzieje i kierujemy wzrok na Raj raczej nie dla radości nieśmiertelności, nie dla wszechogarniającej nas zewsząd potęgi wieczności, ale… ze strachu i braku nadziei wobec doczesności. To znaczy, nie chcemy oglądać, jak nasze nadzieje zawodzą nas teraz, jak obracają się wniwecz nasze ewangelizacyjne plany i próby nawracania młodych, a nasza wiara niczego nam nie jest w stanie wyprosić, i dlatego jest nam stosunkowo łatwo zgodzić się na wieczność, która jest poza naszą jurysdykcją i która, jako taka, stanowi alibi dla obecnej prowizorki i szablonu, rutyny niezdolnej nic ożywić. Odpychamy od siebie problem, przenosimy go na później, poza nasz zasięg. Wieczność i jej nieprzekraczalna bariera tajemnicy pozwala nam ukryć nasze braki przed zdemaskowaniem i rozczarowaniem sobą. Nie chcemy więc nade wszystko usłyszeć pokerowego „Sprawdzam!”. Robimy dobrą minę do złej gry.

Przykład poniższy jest anonimowy, zebrany i scalony z kilku podobnych doświadczeń prawdziwych osób, które szukały pomocy u psychoterapeuty. Wszystkie imiona i szczegóły zostały zmienione.

NIEZAPOWIEDZIANA KARTKÓWKA Z ŻYCIA

Paweł z bezradnością obserwował, jak jego relacja z synami stale się pogarsza. Bojąc się być dla nich zbyt autorytarnym (to była jego słabość, jaką wyniósł z domu rodzinnego: zasadniczość, która alienowała), za bardzo poluzował domowe zasady i przestał w zasadzie kontrolować synów. Po latach, poniewczasie mu to wyrzucali, twierdząc, że czuli się osamotnieni i musieli szukać innych autorytetów – na forach internetowych. Paweł, mówiąc sobie, że Bóg jest najważniejszy i cytując formułę, że wszystko jest na właściwym miejscu, jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, poświęcił się życiu religijnemu i podejmowaniu wyrzeczeń w intencji synów. Nie zrozumiał, że Pan daje mu zadanie bycia ich wychowawcą i to właśnie jego rękami ma się dokonywać to, o co się modli. To prawda, że Eucharystia jest centrum życia, studnią, z której czerpiemy wodę życia, ale nie mamy jej konsumować na miejscu, tylko zanieść ją stamtąd do swoich domów i rodzin: Bóg chce działać we wnętrzu domu, to jest prawdziwa pustynia, którą chce nawodnić.

Jesteśmy, my, katolicy, osobami „niewierzącymi praktykującymi”, tyle że mniej uczciwie niż ateiści, bo wszak publicznie wypowiadamy _Credo_. A tymczasem, w najmniejszym stopniu nie wierzymy w to, że możemy być kochani, że Komuś mogłoby na nas zależeć i że On chciałby dać nam cokolwiek dobrego, że mógłby naprawdę chcieć odmienić nasze życie – no chyba że po śmierci, patrz akapit wyżej. Daliśmy swoją niewiarą szlaban Bogu na miłość aż do momentu po śmierci. „Teraz to niemożliwe, Jezu. Teraz to na pewno nie zadziała. Nie w obecnym układzie”.

Naukę o tym, że Księgi Ewangelii – obietnicy Bożej – na poziomie _leksykalnym_ nie możemy traktować literalnie, słowo w słowo, przenieśliśmy także w nieuzasadniony sposób na poziom _znaczeń_ – i wyszło nam z tego, że obietnic Boga nie można traktować dosłownie, czyli serio! Chodzimy do kościoła i udajemy, że wszystko jest tak, jak należy, a po cichu tęsknimy za autentyczną przygodą, za czymś, co ożywi i nakarmi nasze serce. Albo żyjemy dwoma życiami: odświętnym podczas nabożeństw i zgorzkniałym bądź cynicznym zaraz po wyjściu ze świątyni. Gramy przed sobą i ludźmi, podczas gdy wewnątrz nas coś dzikiego i wolnego skowyczy, krwawi i umiera. Może tylko usypia.

I potem bardzo trudno to obudzić. Śpiący musi się obudzić!

(Książę Leto Atryda, Diuna F. Herberta)

Tymczasem Bóg mówi: „Przyszedłem, żeby ci złożyć obietnice z pokryciem. Nie wybieraj z nich tylko tego, w co bezpiecznie jest uwierzyć i wobec czego nie musiałbyś rewidować swoich poglądów. Zagrajmy o wysoką stawkę, połóżmy na szali więcej, niż byłeś gotów zaledwie wczoraj. Sprawdźmy się już dziś. Przekonaj się co do Mnie i co do twojej prawdziwej natury”.

A my myślimy po cichu: „Tylko tego mi brakowało! Bóg, który chce coś zmieniać!”. Owszem, rozpaczliwie modlimy się o zmianę, no ale przecież nie do tego stopnia, żeby ta zmiana naprawdę nastąpiła, i to wskutek naszego trudu przebudzenia i rewizji przeświadczeń.

Bo my chcielibyśmy jedynie pociechy, ewentualnie kilku fantów, dzięki którym wybijemy się na czoło i prześlizgniemy przez życie, przeczekamy je, podczas gdy nasz Pocieszyciel, który przychodzi… – o, z Nim to zupełnie inna historia! On nam pokazuje, że pochodzimy z innego świata, i wzywa nas do niego. Obawiamy się, jak wiele rzeczy może iść lub po prostu idzie nie tak, jak trzeba, a przestaliśmy się spodziewać – zabiliśmy w sobie nadzieję – jak wiele rzeczy może pójść dobrze, o wiele lepiej, niż się przyzwyczailiśmy. Jakby te same sprawy, a jednak oczy, które na nie patrzą, są już inne, i powód, i skutek ich podjęcia – całkiem inne. Czy Syn Człowieczy, który _przychodzi, aby opatrywać rany serc złamanych_ (Iz 61, 6), _znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?_ (Łk 18, 8).

Obróć smutek nasz w radość, abyśmy żyli

(Est 4, 17h)

Niezapowiedziana kartkówka w szkole życia

Z mojego domu rodzinnego wyniosłem głęboko zapisane przekonanie, że co prawda należy prosić Boga o pomoc i zachowywać nienaganną fasadę wiary, ale że tak naprawdę trzeba umieć sobie radzić samemu, bo pomoc znikąd nie nadejdzie. Jeśli czegoś nie zdołasz sobie zapewnić o własnych siłach i własnymi umiejętnościami, to tego czegoś po prostu nie będziesz miał. Nie wiesz, co robić – jesteś skończony. Takie nieco perwersyjne wykrzywienie rady świętego Ojca Ignacego: wierzyć, jakby wszystko zależało od Boga, działać, jakby wszystko zależało ode mnie. Wyszło mi z tego: nie ma w co wierzyć, bo i tak nic nie zależy ode mnie. I tak nie dam rady.

Zawsze w związku z tym, wpierw podświadomie, a potem już jawnie, zadawałem sobie pytanie: czym zatem jest owa pomoc Boża, o której słyszę i czytam, skoro wszystko i tak wynika z mojej własnej zaradności, lub przeciwnie: nie mam nawet o czym marzyć bez posiadania odpowiedniej kompetencji? A co, jeśli jej nie mam? A co, skoro dobrze widzę, że jej nie mam? Jestem skazany na porażkę. Czy wtedy pozostaje mi tylko ta agresja i rozpacz, owo desperackie i zawzięte, kompulsywne wręcz radzenie sobie samemu, które widziałem w zachowaniach moich – wierzących i praktykujących wszak – bliskich, moich ziomków? To właściwie w czym można w ogóle liczyć na Boga i na Jego Opatrzność? Czy tylko w perspektywie odległego i dość bladego Nieba, a teraz radź sobie i cierp sam? To jest ta słynna miłość?… Wiedziałem jedynie, że ten „Bóg” z łatwością może mi coś zabrać, a porażka czai się wszędzie.

Nie oddawaj, Panie, berła Twego tym, którzy nie istnieją.

(Est 4, 17q)

Ten Bóg (nieznany wprawdzie chrześcijaństwu, ale niestety doskonale znany bardzo wielu chrześcijanom) działał wyłącznie potajemnie, tak, żeby przykładów i efektów Jego działania nie sposób było się domyślić ani ich jednoznacznie dostrzec i odnotować. No chyba że karał i coś zabierał – to można Mu było z łatwością przypisać. To była jedna, wielka, mordercza łamigłówka. Nauka o życiu wiecznym idealnie do Niego pasowała, bo można było zbudować cały świat Jego dobroci, sprawiedliwości i władzy – właśnie w Niebie, w tym niepołączonym nijak z namacalną rzeczywistością innym świecie (jak w herezji manichejczyków), wyjaśniać Jego (tak postrzeganą przez ów filtr percepcji) absolutną bierność wobec krzywd ludzkich Jego cierpliwością i miłosierdziem (wobec krzywdzicieli, rzecz jasna) i strasznie się tym niewidzialnym światem przejmować, przeżywać wyrzuty sumienia, toczyć boje duchowe, etc. Przerzucić całą aktywność religijną do świata bytów czysto mentalnych i wyobraźniowych, czyli generalnie uprawiać ową formę życia wewnętrznego, którego nie da się nawet opisać słowami, i które pozostawia poczucie ogromnego osamotnienia i wyobcowania, ubraną w konkretną treść. Zainteresowany głównie (a może i wyłącznie) zaświatami, Bóg ten mógł spokojnie przeprowadzać całą swą wolę w świecie wirtualnym, symboli i abstrakcji, nie pozostawiając w zasadzie żadnego śladu swej działalności w świecie rzeczywistym – co pokrywało się z moim doświadczeniem nieobecności Boga w moich problemach – w świecie, w którym my istniejemy i przeżywamy nasze udręki i dramaty. W świecie porzuconym, poddanym w konsekwencji diabłu (dokładnie tak, jak wierzyli heretycy – albigensi) i złym ludziom mającym władzę i środki. Od czego bowiem zależy moja codzienność: od kochającego Boga czy raczej od rządu, który się wtrąca i ustala nieludzkie ceny, od niesprawiedliwych sądów i ich bezdennie interesownej interpretacji prawa, obojętnych na krzywdę lub zastraszonych funkcjonariuszy publicznych, układów i kompromisów rodzinnych albo od grupki sąsiadów, niezdolnych do elementarnej refleksji nawet po upomnieniu?

O Boże władający wszystkimi,

wysłuchaj głosu pozbawionych nadziei

i wyratuj nas z ręki niegodziwych,

mnie zaś uwolnij od mego lęku.

(Est 4, 17z)

Aby usunąć wszelkie wątpliwości: oczywiście, że niewidzialny świat istnieje, i to o wiele bardziej prawdziwie niż ten nasz, materialny, i faktycznie warto dla niego porzucić wszystko (bo tylko on pozostanie, w całej swej ujawnionej chwale). Ale Bóg nieustannie wchodzi w historię narodów i każdego pojedynczego człowieka, owszem, historia ludzkiej doczesności jest skutkiem Bożego zaproszenia dla człowieka do wzięcia udziału w Jego życiu i działaniu na świecie. To tutaj się z Nim spotykamy, a nie po śmierci (wtedy już za późno). Świat jest światem Boga, Bóg mieszka i włada na tym świecie tak samo, jak i na tamtym. Chrystus dokonał aktu wcielenia i zamieszkał z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata. Nie po to, żeby odtwarzać raj na ziemi albo żeby wykańczać niegodziwców, ale żeby pewnie i bezpiecznie doprowadzić do raju każdego, kto chce pod Jego przewodnictwem tam powrócić, kto chce odzyskać utracony skarb. Kto chce walczyć ze złem i nieczułością, a czynić dobro innym, bo jako dziedzica Królestwa jest go na to stać i w ten sposób uczynić ten świat na powrót lepszym. Kto chce zrozumieć, że jest przeznaczony do wielkości, do szczęścia, które nie przemija – słowem, że jest kochany i nigdy niepozostawiony samemu. Jezus chce rzucić razem z tobą wyzwanie twemu krzywdzącemu, podskórnemu przekonaniu, że nikt się z tobą nie liczy. W tym celu przychodzi uzdrowić twoje złamane serce. Przywrócić ci pełnię życia. On stał się jednym z nas, żebyś ty mógł stać się członkiem Jego rodu.

Niezapowiedziana kartkówka w szkole życia

Magda była młodą absolwentką politechniki. Pełna dobrych chęci zaczęła pracę w firmach deweloperskich i programistycznych. Jednak była bardzo krytyczna wobec siebie i przede wszystkim próbowała dać z siebie wszystko, pokazać się z jak najlepszej strony. Nie wiedziała jeszcze, że firmy wcale niekoniecznie działają dla dobra ludzkości lub nawet ich klientów, a tym mniej – pracowników. Była cynicznie wykorzystywana, posyłano ją na te odcinki, które były nie do zrobienia i zostały porzucone przez ludzi o większym doświadczeniu – tylko po to, żeby w imieniu firmy zbierała cięgi od inwestorów. Wypisywano jej bardzo negatywne feedbacki (dość abstrakcyjna forma wsparcia technicznego od kierowników zespołu), tylko po to, żeby mieć podkładkę do jej zwolnienia i tym samym pokazania klientowi, że to nie firma nawaliła złą organizacją pracy, ale konkretnie Magda swoim niedoświadczeniem i brakami w łatwości komunikacji. W rzeczywistości dostawała kilka projektów naraz, z żadnym nie mogła się wyrobić na czas, a sprytni, bardziej doświadczeni przełożeni wykorzystywali jej ambicję i trudność zawalczenia o przejrzyste traktowanie, wkręcając ją w coraz więcej obowiązków. Wiedziała, że robi źle, ale nie wiedziała, co właściwie jest nie tak. Jej prawdziwym błędem było automatyczne zgadzanie się na krytykę, bycie zastraszaną – skoro mówi to mój szef, to znaczy, że naprawdę nie staram się tak, jakbym mogła. Potem, analizując te przypadki w gabinecie psychologa, zauważyła, że przecież nikt nie zdołałby w takich warunkach wyrobić się z projektem. Wierzący psycholog zwrócił jej uwagę, że postępowała poniżej swojej godności i wartości następczyni tronu w Niebie, jaką nadał jej Bóg, a zamiast tego nauczyła się o sobie myśleć w kategoriach nieudacznika i osoby niespełniającej oczekiwań. Nie szanowano jej, a ona to przyjmowała za dobrą monetę. Magda musi sama zacząć się lubić i szanować, aby z kolei potrafiła o to zabiegać w środowisku pracy.

Oto jest właśnie misja Pocieszyciela, którą Duch Święty wykonuje dziś w twojej okolicy. Nie mówię ci: „Zaufaj Bogu i patrz, jak wszystkie twoje problemy natychmiast znikają”, ale mówię ci: „Zaufaj Bogu i odtąd każdy problem zostanie Mu poddany i przemieniony – nie będzie już więcej treścią i osią twojego udręczenia, ale stanie się narzędziem, darem: będzie służył waszej relacji, aż zostaniesz z niego ocalony”. Victor Frankl, czołowy przedstawiciel _psychologii egzystencjalnej_, mówi, że tylko w obliczu cierpienia okazujemy się w pełni wolni – bo w nim mamy wybór: albo stchórzyć (to jest uciec lub nienawidzić), albo zachować godność człowieka i pozostać wiernym swym wartościom, swej nadziei. Zdradzić siebie, odrzucając cierpienie, lub pozostać sobą, cierpiąc.

Pan Jezus nie pogardzi tobą z powodu twoich grzechów. Tak uważając, przyczynę i skutek zamieniłeś miejscami. Tak naprawdę, popełniłeś grzechy, bo – świadomie lub podświadomie – czułeś się i uważałeś za godnego pogardy, zagrożonego odrzuceniem. Chrystus przychodzi przypomnieć ci, jak piękny i godny jesteś, i jak bezpieczny w twoim dziedzictwie chwały. Mówi ci, żebyś nie trwał w mylnym przeświadczeniu, że twój zły uczynek podsumowuje ciebie i określa, jak powinieneś o sobie myśleć i odtąd żyć1. Masz myśleć o sobie i żyć tak, jak myśli o tobie i żyje w tobie Jezus. Oto naśladowanie Nauczyciela.

Ja to już gdzieś widziałem

Gwiezdne wojny: Imperium kontratakuje.

Szanse i nadzieje Rebelii po porażce na Hoth topnieją w oczach, podobnie jak zanurza się i tonie w bagnie myśliwiec X-Wing Luke’a Skywalkera, czyniąc go uwięzionym na planecie Dagobah. W przypływie szaleństwa uwierzył widmowej postaci swego zmarłego nauczyciela Obi-wana i przyleciał tu szukać potężnego mistrza Jedi – a teraz płaci cenę swojej naiwności.

– Szukasz wielkiego wojownika? He he. Wojny nie czynią nikogo wielkim! - śmieje się z jego słów pokraczny zielony stworek, który okazuje się mistrzem Yodą, nauczycielem pokoleń Jedi.

– Próbowałeś wydobyć X-Winga z bagna? - pyta niepozorny mistrz Yoda.

– Przecież to niemożliwe – odpowiada poirytowany Luke. – Nauczyłeś mnie podnosić siłą woli drobne kamienie, ale to, to coś zupełnie innego.

– Dlaczego innego? Różnice i niemożliwości występują tylko w twojej głowie! Wyrzuć je z niej! Musisz oduczyć się tego, czego się nauczyłeś. Nie uczę cię wierzyć w to, co jest możliwe. Musisz zacząć wierzyć w to, co jest niemożliwe.

– Mogę spróbować.

– Nie. Nie możesz. Próbując, uznajesz to za niemożliwe. Po prostu to zrób albo nie rób. Bez próbowania.

W końcu Luke się poddaje zwątpieniu i Yoda musi samemu, spokojnie i powoli, wyciągnąć z bajora ogromny myśliwiec siłą woli i przestawić na suchy grunt. Otwiera oczy i wzdycha – nie dlatego, że się umęczył, ale dlatego, że wrócił do świata, w którym ludzie wszystko naokoło czynią niemożliwym do wykonania, do świata zbiorowej i indywidualnej, duszącej niewiary.

– Ja… Jak tego dokonałeś?! Nie mogę w to uwierzyć!

– Właśnie dlatego ci się to nie udało.

– Nie mogę go szkolić. – tłumaczy się Yoda widmu Obi-wana Kenobiego. – Od dawna go obserwuję. Jego wzrok jest zawsze odwrócony ku gwiazdom, ku horyzontowi. Nigdy nie jest skupiony na tym, gdzie się znajduje, na tym, co robi! Przygody… Wrażenia… Phi! Jedi gardzą takimi rzeczami! Jedi poświęca się w całości innej rzeczywistości, poświęca najbardziej poważnym i oddanym umysłem.

– Mistrzu, mogę i chcę taki być! Nie boję się!

– Jeszcze będziesz się bał. O, bać się będziesz…PRZYPISY

1 Tym właśnie upadł Luter, odrzucając sakramenty Kościoła. Uznał bowiem, że Bóg nie mógłby nie gardzić i nie brzydzić się grzesznikami, którzy sprawują dany sakrament, oraz tymi, dla których jest on sprawowany. Jakakolwiek współpraca z łaską i poprawa są u niego absolutnie wykluczone. Przez wszystkie karty pism Marcina Lutra przebija ogromne rozczarowanie sobą i nienawiść do siebie samego, która znajduje ujście (mechanizm obronny projekcji) w pogardzie do bliźnich.

2 Zawsze pomaga mi w tym uświadomienie sobie, że ten moment codziennie wieczorem po pracy, kiedy przyjmę Chrystusa w komunii, jest dla Niego najbardziej wyczekiwanym i upragnionym momentem całego dnia. Z Kimś takim dopiero chce się spotkać! On wybrał sobie mnie na króla, i przygotowuje do objęcia tej godności. Moje przeznaczenie wykracza poza granice świata, mitu i wyobraźni.

3 Diabeł zasugeruje ci, że albo Bóg się w ogóle tobą nie interesuje, albo że, owszem, przychodzi do ciebie, ale interesują Go zupełnie inne rzeczy niż te, z którymi ty się zmagasz – czyli że będzie dla ciebie dodatkowym obciążeniem zamiast ocalenia. Podobnie jeśli nie może cię namówić do grzechu, będzie się starał wprowadzić zamęt, co jest grzechem, a co nim nie jest. Wówczas osoby skrupulatne będzie przekonywał, że wszystko jest grzechem, a osoby pyszne – że nic nie jest grzechem, co one same uważają.

4 Mała Tereska wie, że jest nikim, ale lubi tę wiedzę i czuje się z nią dobrze, bo wie również, że Pan Jezus tym chętniej weźmie ją w Swoje dłonie i nie pogardzi nią. A zatem lubi siebie, gdy się umniejsza. My zaś wiemy, że jesteśmy nikim, i nienawidzimy tego w sobie. Jako konsekwencja, umniejszamy siebie z autoagresji i lęku.

5 Z pewnością, Bóg nie pozwala lekceważyć i ignorować swoich grzechów, zwłaszcza popełnianych wobec innych osób, ale nader często lekceważenie zła jest po prostu mechanizmem obronnym wyparcia tego zła, z którym sobie nie radzę i którego nie potrafię w sobie znieść, a który rujnuje moją samoocenę. Tym bardziej trzeba zacząć siebie kochać tak, jak Pan Bóg tego sobie życzy ode mnie, nie radzić sobie z tym po swojemu.

6 Nasze zabiegi, żeby uczynić daną okazję niezwykłą, uroczystą, wyjątkową, mają być skutkiem, dostosowaniem się do własnego piękna i godności, czyli wynikać z jej prawdziwie podniosłego charakteru: oto Bóg wieczerza wraz ze mną – a nie usiłować jej nadać ów charakter, wykrzesać go z niczego, starać się być jego przyczyną. Szabat jest dla człowieka, nie człowiek dla szabatu. Styl i wygląd nie nada młodzieńcowi charakteru, będzie jedynie przykrywką jego zagubienia.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij