Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Kurs opieki nad duszami. Rozszczelnienie. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kurs opieki nad duszami. Rozszczelnienie. Tom 1 - ebook

Co powiesz na uczestnictwo w kursie opieki nad duszami? Prowadzi go wiedźma Sara, która wraca z Zaświatów. Odpoczynek nie jest jej dany.

Dla Sary Jeleniewskiej powrót z Zaświatów staje się okazją do zmiany ścieżki kariery. Wiedźma zostawia weterynarię, aby wkroczyć w mury magicznej uczelni w Różanym Lesie. Nic w jej życiu nie jest jednak proste, więc na jej kursie lądują półdemon, niemagiczna urzędniczka i osoba, której Sara nie chciała spotykać w tym życiu za żadne skarby.

Jakie tajemnice skrywa rektor magicznej uczelni? Kim tak naprawdę jest Meinard i co ma wspólnego z demonami? Jak Sara poradzi sobie w nowej roli?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8840-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Gdy Amanda pierwszy raz przebiegła wzrokiem ten tekst, była święcie przekonana, że jej umysł płata figle. Wczoraj koleżanka wyciągnęła ją do kina na horror. To pewnie dlatego dziewczynie wydawało się, że widzi duchy wyłażące z każdego kąta. Siorbnęła trochę zimnej już herbaty, poprawiła jednym ruchem okulary i czytała dokument dalej. Przy nazwach i tytułach poruszała ustami, jakby to miało sprawić, że ich znaczenie się urealni.

Błąd! W papierach ktoś zostawił byka jak stąd do Afryki. Z jednej strony rozpierała ją satysfakcja, z drugiej zaś wzbierała w niej panika, wyrażająca się w myśli: Zwolnią mnie za coś takiego, choć to nie ona doprowadziła do potwornej nieprawidłowości. Do jej zadań będzie należało rozprawienie się z tym niedopatrzeniem, choć sama nazwałaby to niekompetencją. Nie miała pojęcia, kto za tym stał, i nie miała czasu tego dociekać. Jej przełożony liczył na szybkie zatwierdzenie kursów, najlepiej jeszcze dzisiaj. Wybierał się na wakacje, nie mogła więc zostawić na ostatnią chwilę takich spraw, jak wszelkie szkolenia. Nie chciała też zawracać mu głowy.

Tylko co z tym fantem zrobić?, myślała gorączkowo.

Dla pewności przeczytała jeszcze raz, tym razem na głos:

Kurs opieki nad duszami zmarłych to pierwszy kurs w języku polskim, który zostanie przeprowadzony przez Fundację Opieki nad Zmarłymi w ramach projektu Rozwój dla pracowników środowiska pogrzebowego, dofinansowanego dzięki programowi operacyjnemu „Wiedza Edukacja Rozwój”.

Nazwa fundacji i tytuł projektu się zgadzały. Jednak przed tymi linijkami tkwił błąd, i to znaczący.

Pewnie chodziło o groby, a nie dusze zmarłych, dodawała sobie otuchy w myślach, lecz sama sobie nie dowierzała. Jeśli kurs zdobył dofinansowanie, ktoś to tak zostawił. Tylko po co? Żeby ktoś następny miał bałagan do posprzątania?

Fuknęła pod nosem. Przeleciała wzrokiem ogłoszenie, które miało pojawić się już jutro na stronie internetowej urzędu i w najważniejszych miejscach w miasteczku. Jego totalnie abstrakcyjny sens zaczął się Amandzie rozmywać.

Kurs jest bezpłatny. Po jego ukończeniu uczestnik otrzymuje certyfikat i tytuł młodszego specjalisty ds. opieki nad duszami zmarłych.

Termin szkolenia wstępnego: 18 czerwca (nów czerwcowy), niedziela, godz. 9:00 do 18:00.

Pozostałe terminy: osiem kolejnych pełni Księżyca i siedem kolejnych nowiów Księżyca.

Miejsce: Wyższa Akademia Nauk, ul. Górnicza, Różany Las (Rosenau).

Liczba uczestników ograniczona (decyduje kolejność zgłoszeń).

– Jak to nów czerwcowy? – szepnęła. – Jaki kretyn oczekuje, że ludzie będą wiedzieć, kiedy wypadają poszczególne fazy Księżyca? Niepoważne!

Zamrugała intensywnie, po czym z bijącym sercem wstukała w przeglądarkę daty nowiów i pełni Księżyca. Wynikało z tego, że pierwsze zajęcia faktycznie odbędą się osiemnastego czerwca, w niedzielę. W dodatku w jej imieniny.

– Wyższa Akademia Nauk, Różany Las – mruczała, wpisując nazwę szkoły w wyszukiwarkę.

Rzeczywiście istniała taka placówka, choć wcześniej pozostawała Amandzie nieznana. Choć odwiedzała Różany Las, który sąsiadował z jej miasteczkiem, do tej pory nie kojarzyła jego nazwy z wpisanym w nawias – chyba tylko w ramach głupiego żartu – Rosenau. Według informacji, jakie znalazła, było to miasteczko z legend. Ktoś robił sobie z niej jaja? Przecież prima aprilis był już dawno! Nie przychodził jej do głowy nikt, kto chciałby aż tak utrudniać jej życie.

Postanowiła skontrolować program. Zapisano w nim datę pierwszego spotkania i wyszczególniono uroczyste rozpoczęcie, wstęp do tematu szkoleń oraz trzy przerwy na kawę lub lunch pomiędzy zajęciami. Dalej szczegółowo rozpisano plan kursu. Przy tym punkcie dokumentacji Amanda zakrztusiła się herbatą, przez co jej kolega z pokoju obok przybiegł ratować ją przed uduszeniem się. Zaczął klepać ją po plecach z charakterystycznym dla niego entuzjazmem.

– Wszystko dobrze?! – zawołał do bladej jak papier kobiety. – Nie wyglądasz najlepiej.

– Tylko się zakrztusiłam, wszystko spoko – mruknęła wymijająco. Po chwili jednak, kiedy Stefan nadal przypatrywał się jej uważnie, dodała: – Spójrz na dokumentację i powiedz mi, czy ktoś sobie ze mnie stroi żarty. Chyba zwariowałam od tych papierzysk. Od rana siedzę…

– To może już pójdziesz do domu? – Zerknął na zegar ścienny, umiejscowiony nad drzwiami za jego plecami. – Już po szesnastej, możesz spokojnie wracać.

Tak, nawet nie zauważyła, że pora wychodzić.

– Spójrz tylko – nalegała. Podsunęła mu pod nos pierwszą stronę z nazwami kursu, fundacji i projektu.

Zmarszczył czoło i przybliżył kartkę do oczu.

– Tu jest chyba coś nie tak – przyznał. – Powinno być grobami.

– Dzięki – odparła z mieszaniną ulgi i paniki.

Przejęła od niego kartkę i włożyła ją do przezroczystej teczki ofertowej. Mężczyzna przyglądał się jej uważnie.

– Na dzisiaj już chyba skończę, mam tego dość. Ktoś puścił mi taką niedoróbkę! Wyobrażasz sobie?

– Oczekują, że będziesz sprzątać po wszystkich bałagan – potwierdził, patrząc na nią smutno. – Za dobra jesteś, Amando, powtarzam ci to od samego początku. Zbierasz plony swojej naiwności i nadgorliwości.

– Wiem, wiem – westchnęła i oparła lewy policzek na dłoni. – Chciałam się wykazać od pierwszego dnia pracy tutaj i to był błąd. Przyzwyczaiłam ich do tego. No nic, niewiele już dziś dam radę zrobić. – Rozłożyła ręce w geście poddania się.

– Jest piątek, odpocznij. Poza tym wszyscy już poszli – zauważył i klepnął się w uda. – Muszę spadać, Amando. Do poniedziałku i miłego weekendu!

Pożegnała kolegę z wymuszonym uśmiechem i wróciła do papierów. Wiedziała, że sprawa nie da jej spokoju przez całe dwa dni. Aż do poniedziałku będzie z nerwów chodzić po ścianach. I dokładnie tak było. Akurat na ten weekend nie miała konkretnych planów. Jej narzeczony wyjechał w delegację, a przyjaciółka – w sprawach rodzinnych. Amanda, pozostawiona sama sobie, sprzątała, pracowała lub załatwiała sprawunki. Ale teraz jej mieszkanie lśniło czystością, zakupy mogły starczyć do kolejnego weekendu albo i lepiej, a sprawy nie nagliły. Oprócz dokumentu leżącego przed nią na biurku.

Czytała dalej:

Wykładowczyni Wyższej Akademii Nauk – Baba Cmentarna Agata Matula .

– Kto wypuszcza coś takiego?! – warknęła. – Pokreślony dokument! Czy ja to mam za kogoś przepisać? Jak psu z gardła. I jeszcze usunąć te niedorzeczności. Jasne – syknęła.

Dalej było jeszcze gorzej:

Szczegółowy program kursu:

1. Kontakt z duszami zmarłych.

2. Opieka nad duszami zmarłych.

3. Rozwój duchowy dusz i ich wcielenia.

4. Ślady dusz (w świecie żywych).

5. Przemiana, oczyszczenie i przejście do światła.

Amanda nie miała siły czytać dalej. Zatrzasnęła teczkę, wyrównała luźne kartki, które wyjęła, gdy podawała pierwszą Stefanowi, a następnie zaczęła pakować rzeczy do torebki. Zawahała się, widząc dokumentację tego piekielnego kursu, który na pewno przyprawi ją co najmniej o wrzody. W końcu złamała się i warcząc wściekle, schowała teczkę do torby, po czym wyszła z biura.ROZDZIAŁ 1
DOKUMENTACJA

Słońce zachodziło, malując nad lasem smugi o barwie fiołkowych i mandarynkowych landrynek. Nawet nie pamiętałam, że w świecie żywych niebo potrafi przybierać tak bajeczne kolory! Ptaki przelatywały raz po raz, przecinając chmurki czarnymi ciałkami. W wyobraźni dorysowywałam ich tor lotu do obrazka. Piękny widok! Cyknęłam zdjęcie komórką i poprawiłam szminkę na ustach. Robiłam teraz fotki ładnym widoczkom, ludziom, ważnym przedmiotom, jakby to wszystko miało się rozpuścić w niebycie. Wciąż tkwiła we mnie cząstka lęku, że to jedna wielka ściema, a ja tak naprawdę wciąż jestem TAM.

Czas spędzony w Zaświatach wiele mnie nauczył, ale i sprawił, że zapomniałam… nie, raczej odkrywałam życie na nowo. Smakowałam całe morze nowych rzeczy, które tak naprawdę stanowiły chleb powszedni dla zwyczajnych ludzi i dawnej mnie. O jeżu marynowany w płatkach róż! O takiej zwykłej codzienności się nie myśli, co nie? Dopóki się jej nie straci. Wtedy człowiek przyzwyczaja się do egzystencji na Przedpolu Zaświatów, ale w najmniej oczekiwanym momencie znów wraca na stare śmieci i oswaja się ze swoją ziemską sferą na nowo.

Tym człowiekiem jestem ja, Sara Jeleniewska. O ile mój najlepszy kumpel od dziecka stanowił chodzący magnes na trudne sprawy, o tyle ja byłam chyba jakąś czarną dziurą absurdów, ewenementem na skalę wszechświata, bombą kwantową z opóźnionym zapłonem. Wciąż nie poukładałam sobie tego wszystkiego w głowie, ale starałam się kurczowo trzymać przekonania, że nadchodzące tygodnie mi w tym pomogą. W końcu do tamtego lata to robota stanowiła sens mojego życia. Co prawda przedtem pracowałam w klinice weterynaryjnej, składając do kupy rozmaitej maści zwierzaki, ale śpiączka i urlop w Zaświatach, jak go pieszczotliwie nazywam, skutecznie sprawiły, że pewne rzeczy były obecnie kłopotliwe. To mało powiedziane, ale w swoim czasie dojdziemy do tego, co, kto, czemu i przede wszystkim jak. W każdym razie moja życiowa sfera praca chwilowo została zawieszona do odwołania. Nie potrafiłam się z tym pogodzić, ale nie dawałam rady funkcjonować ze swoim darem w otoczeniu umierających zwierzaków i tych niemal po drugiej stronie Tęczowego Mostu.

Skraj lasu niemal całkiem utonął w mroku wieczoru. Wstałam ze zwalonego pnia i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku cmentarza. Ciszę przerywały trele ptaków i miarowe stukanie psich pazurków o asfalt. Jakiś przybłęda musiał wyczuć moją magię i podążał za nią jak za szynką. Pilnował mnie. Sama nie wiem, czego chciał. Starałam się go ignorować, bo nie miał złych zamiarów. To kolejny skutek uboczny wydarzeń sprzed dwóch lat: czasem przyciągałam istoty, nie tylko namacalne.

Tuż za cmentarnym murem w zielonym domu czekała na mnie stara znajoma. Przyspieszyłam kroku. Weszłam na ganek i zastukałam do drzwi. Otwarły się, zanim zdążyłam opuścić pięść.

– Witaj, kochanieńka! – Głos Agaty zaskrzypiał.

Przypatrywałam się pooranej zmarszczkami twarzy, żeby jak najlepiej ją zapamiętać. Musiała wyczuć moją motywację, bo zawołała:

– Żadna z nas jeszcze się nie wybiera na tamten świat! Chodź wreszcie do środka.

W trakcie mojego urlopiku czas nie obył się z Agatą pieszczotliwie. Przygarbiła się i malała z każdym dniem. Jej oczy zawsze sprawiały wrażenie zapatrzonych w coś niewidzialnego, najczęściej w dusze, ale teraz wydawała się mieć wzrok podobny do swoich podopiecznych: widziała obie sfery jednocześnie. Nie wypytywałam, czy to prawda, ale przeczuwałam, że pozostało jej już stosunkowo niewiele czasu na ziemi. Mimo obycia z tamtą sferą nie potrafiłam się przyzwyczaić do myśli, że moi bliscy kiedyś tam odejdą. Potrafiłabym ich nawet na chwilę odwiedzić, lecz sama świadomość kruchości egzystencji człowieka obciążała mnie o wiele bardziej niż przedtem.

Agata usadziła mnie na kanapie i zastawiła stół. Pojawiły się na nim trzy rodzaje ciasta i imbryk. Nalałam sobie do filiżanki aromatycznego naparu, który pachniał cynamonem, zieloną herbatą, rumiankiem i trawą cytrynową.

– Czyli chcesz mnie uspokoić, pobudzić do pozytywnego myślenia i jednocześnie odpowiednio do czegoś nastawić – stwierdziłam, chichocząc.

Przewróciła oczami i z żartobliwym uśmiechem splotła dłonie. Odgryzłam się:

– Trzeba było mnie nie uczyć mieszanek ziołowych.

– Skaranie z tobą, kotusiu. – Sama się zaśmiała i chwyciła filiżankę, którą dla niej napełniłam. – Zawsze mówiłam, że jesteś bardzo pojętna, a wcześniej nie nastał jeszcze twój czas na naukę. Zresztą wcześniej wybrałaś inną drogę.

– Nie wchodźmy w to dzisiaj – poprosiłam, biorąc się za szarlotkę z malinową pianką. Wiedziałam, że temat moich wyborów życiowych w dziewięciu na dziesięć przypadków prowadził wprost do wykładu Agaty. – Zaprosiłaś mnie tutaj z jakiegoś bardzo ważnego powodu. O co chodzi?

Wiedźma przez dłuższą chwilę patrzyła za okno i poruszała ustami, jakby z kimś rozmawiała. Nie wyczuwałam jednak obecności dusz w pokoju. Czyżby mówiła do siebie?

– Boskie ciasto! – powiedziałam z pełnymi ustami, a kilka okruszków posypało się na talerzyk.

Dopiero moje mlaśnięcie wyrwało ją z zamyślenia. Skupiła na mnie wzrok, odłożyła filiżankę na stolik, rozparła się w fotelu i westchnęła.

– Poprowadzisz kurs opieki nad duszami zmarłych, kotusiu. Już wszystko załatwione, musisz się tylko osiemnastego czerwca zjawić w Wyższej Akademii Nauk w Różanym Lesie. Zaczynasz dokładnie o dziewiątej, dlatego bądź ciut wcześniej. Przekażę ci cały program i powiem, jak zacząć, a resztę na pewno świetnie poopowiadasz, bo w końcu kto jak kto, ale ty znasz temat od podszewki – wyrzuciła z siebie tak szybko, jak jeszcze nigdy nic wcześniej. Na ostatni żarcik, zachichotała. – Rozumiesz, kotusiu? Od podszewki!

– Tak, tak, Podszewka Zaświatów i spacerki z duszami właśnie po Przedpolu. – Przewróciłam oczami. – Ale ja nie potrzebuję w tym momencie pracy. Mam oszczędności, nie muszę… – zaczęłam, ale Agata przerwała mi uniesieniem dłoni.

– To już załatwione i postanowione. Taka jest twoja ścieżka, Saro. Nie pytaj czemu, ale wiem i czuję, że to ty zamiast mnie powinnaś poprowadzić ten kurs.

– Kurs opieki… jak to szło? – Skrzywiłam się nieznacznie.

Nie w smak mi było brać się za pierwszą lepszą robotę, w dodatku zleconą przez Babę Cmentarną. Pamiętałam doskonale, dokąd ostatnie wskazówki od niej zaprowadziły mojego najlepszego kumpla, a tym bardziej dokąd doprowadziły mnie. Przyznam, że trochę we mnie zawrzało.

– Opieki nad duszami zmarłych – dokończyła. – Organizuje go Fundacja Opieki nad Zmarłymi, której byłam współzałożycielką.

– I to jest legitny kurs! Serio? I ja o tym nic nie wiedziałam? – Wybałuszyłam oczy, aż poczułam, że wytuszowane rzęsy wbijają mi się w skórę nad powiekami. – Zaraz, zaraz, założyłaś jakąś fundację i też nic nie powiedziałaś?

– Kobieta powinna mieć swoje sekrety, tym bardziej taka wiedźma jak ja. – Uśmiechnęła się tajemniczo.

Wiedziałam, że Agata powie mi jedynie to, co sama chce wyjawić, i żadne przesłuchania nie nakłonią jej do zmiany zdania. Mimo to kusiło mnie, żeby pociągnąć ją za język w sprawie tej fundacji.

Podniosła się gwałtownie i powolnym krokiem podeszła do biblioteczki, po czym wróciła z różową teczką formatu A4. Doceniłam wybór koloru, na pewno był podyktowany moim zamiłowaniem do niego i aktualnym odcieniem moich włosów. Zaśmiałam się głośno i przejęłam teczkę.

– Tu masz wszystkie szczegóły – oznajmiła Agata.

– Ale czego mam ich uczyć? Kogo w zasadzie? Ilu tam przyjdzie ludzi? – pisnęłam.

– To nic trudnego. – Machnęła ręką. – Z tego, co wiem, zapisało się pięć osób, wszystkie bardziej lub mniej zaangażowane w branżę pogrzebową. Część z nich to zwykli ludzie, a część jest związana z magią. To bardzo ważne, żeby zwykłych ludzi też z tematem oswajać.

– I przez cały ten czas nic nie mówiłaś. – Pokręciłam głową, bacznie się jej przypatrując. Wypaliłam bez zastanowienia: – Widzę, że czegoś mi jeszcze nie mówisz.

Nie odpowiedziała. Z dobrotliwym uśmiechem popijała herbatkę. Udawała, że nie wypowiedziałam ostatniego zdania.

– Kawa na ławę albo się nie podejmuję. – Skrzyżowałam ręce, uprzednio odkładając teczkę na sofę obok siebie. Zaczęłam się zastanawiać, co jeszcze wiedźma trzyma w zanadrzu.

Agata westchnęła kilkukrotnie i znów popatrzyła za okno na gasnący dzień. Po chwili odezwała się cicho:

– Mój czas się kończy, kotusiu. Wiem, co powiesz, nie przerywaj. – Wyciągnęła w górę palec wskazujący. – Chcę spisać najważniejsze nauki dla ciebie i innych wiedźm. Kiedyś to zaniedbałam i skutki bywały opłakane. Czas to nadrobić. Sama wiesz, co się działo. To wszystko zajmie dobrą chwilę. Jest jeszcze fundacja, taka młoda! Jak to dziecko – będzie potrzebowała części moich zasobów energetycznych, żeby… Zrozum, kotusiu, a nie wywracaj oczyskami. Moje ciało jest coraz słabsze i już nie mam tyle werwy co kiedyś.

Spojrzała na mnie ostrym, przenikliwym wzrokiem i dodała:

– Kolejnych świąt wiedźmich, przypadających po letnim przesileniu, nie dożyję.

Zadrżałam, mimo iż miałam na sobie sweterek, a dzień był stosunkowo ciepły.

Przeniknął mnie nagły ziąb, który zwykle towarzyszył pojawieniu się duszy. Nikogo jednak nie zauważyłam.

– Nawet tak nie mów – wymamrotałam z przerażeniem. – Na pewno coś można zrobić.

– Nie da się zmienić przeznaczenia – odparowała. Jej głos nagle się wyostrzył. – Nie kłóć się, zaakceptuj prawdę. Poza tym kto jak kto, ale ty, kotusiu, będziesz mogła mnie odwiedzić, kiedy zechcesz.

– Agato… – zaczęłam, ale nie dała mi dojść do słowa.

– To twoja droga, idź nią! – rzuciła podniesionym głosem, na ile pozwoliło jej chrypiące starością gardło. – Nie możesz zniknąć z radaru dusz i istot, nie możesz prowadzić szarego życia. Zanudziłabyś się, kotusiu.

Teraz znów przypominała potulną staruszkę, z tym jej dobrotliwym uśmiechem. Spojrzałam na teczkę obok mnie i znów na Agatę. Żołądek zawiązał mi się na supeł. Z pewnymi rzeczami w naszej wiedźmiej społeczności, którą dopiero niedawno zaczęłam głębiej poznawać, nie dało się kłócić. To nie była kwestia uporu ani racji, ale przeczuć, intuicji. Przed przeznaczeniem nie można uciec, a już dawno przestałam dociekać, skąd Agata wie to, co wie. Zdecydowanie wykraczało to poza moje umiejętności i pojmowanie. Zdawałam sobie sprawę, że lektura dokumentów może stanowić odpowiednik otworzenia puszki Pandory, ale najwyraźniej nie miałam wyboru.

– Jak już jeść słonia, to po kawałeczku – mruknęłam, krzywiąc się w ironicznym uśmiechu. – Dawaj, pani. Zobaczmy, co tu stworzyłaś.

Na te słowa Agata jeszcze bardziej się rozpromieniła. Nie wiedziałam, że to miał być ostatni raz, gdy widziałam ją tak pogodną i stosunkowo beztroską za życia.



Nie mogłam znaleźć sobie miejsca przez cały wieczór, i to nie z uwagi na ilość wypitego naparu – zresztą zielonej herbaty było w nim jak na lekarstwo. Wyłączyłam głos w telefonie, bo irytował mnie widok numeru dzwoniącego co chwilę mojego byłego. Od kiedy się przebudziłam, nie dawał mi spokoju, a ostatnio przechodził samego siebie. Nie należał do mężczyzn troszczących się do tego stopnia o kobietę, z którą się rozeszli. Zanotowałam w myślach, żeby pogadać z nim przy najbliższej okazji. Żyłam, miałam się świetnie, a totalnie nieobdarzony magią facet nie zrozumie nic z tego, co przeszłam. Gdybym mu na to pozwoliła, wysłałby mnie potajemnie do psychiatry – na taki przegląd jak ulubiony samochód, który na mrozie dostał dziwnej czkawki przy odpalaniu. Wyobraziłam sobie, jak gadał ze swoją beemką, odwracając jej uwagę od celu podróży… I kto tu niby miał fizia? Ha?

Chodziłam po mieszkaniu, od kuchni do pokoju, i co chwilę spoglądałam na różową teczkę. Zaczęłam się czuć, jakbym rzucała jej wyzwanie, nie otwierając od razu. Najchętniej rzuciłabym się na ten piekielny kawałek kartonu, ale szczerze mówiąc, cholernie bałam się tego, co znajdę wewnątrz.

W głowie kotłowało mi się kilka tematów. Wszystkie się zamotały, jakby bawił się nimi gigantyczny kociak. I każdy rodził kolejne gorączkowe pytania.

Przede wszystkim śmierć.

Agata umierała. Niedawno założyła Fundację Opieki nad Zmarłymi, o czym nie raczyła nikogo powiadomić. Rzuciłam się do telefonu i wystukałam krótkiego SMS-a do Adama, czy wie coś na ten temat. Odpisał od razu, że chyba mnie pogięło, i spytał, o co chodzi, kończąc wiadomość czterema wykrzyknikami. Pewnie przerwałam mu rytuał czy czym on się tam ostatnio zajmował. On również dopytywał o moje samopoczucie po tym, jak się wybudziłam ze śpiączki, ale mieszkał na drugim końcu Polski i nie odwiedzał mnie tak często, jak chciałam. Z kolei Wiedźma Zoja nie odpowiedziała – może znowu miała mnie w czterech literach, jak zwykle, gdy znikała z radaru w związku z jakąś misją. Lubiłam swoich magicznych znajomych, ale czasem doprawdy brakowało im społecznego obycia.

Po drugie, to ja w zastępstwie za Babę Cmentarną miałam prowadzić kurs opieki nad duszami zmarłych. Ze wszystkich ludzi właśnie ja. Przyznałam w duchu, że nadawałam się do tego zadania jak nikt inny, bo rozmawiałam z duszami w ich środowisku naturalnym przez wiele ziemskich miesięcy, ale nie miałam praktyki w fachu nauczycielskim. Niespecjalnie mnie to martwiło; raczej nie dawała mi spokoju jakaś trzecia rzecz, której nie potrafiłam nawet określić.

Kilka razy warknęłam głośno, żeby się przełamać, i usiadłam w swoim ulubionym fotelu. Ostatnio zmieniłam obicie z pistacjowego na indygo, by pasowało do nowego wystroju salonu, i przyznam, że dodatkowo zyskał na wygodzie. Wiedziałam, że to raczej sprawka mojej autosugestii, ale ostatnio każdy efekt placebo łykałam niczym wygłodzony chihuahua szynkę. Kiedy już się rozsiadłam i nie miałam więcej pretekstów do zwłoki, ujęłam różową teczkę w obie dłonie i rozsznurowałam. Otwierałam ją powoli, jakby coś miało na mnie wyskoczyć. Nic takiego się nie stało; to tylko moje mocno bijące serce dodawało dramatyzmu sytuacji.

Moim oczom ukazały się pliki zszytych kartek. Pierwszy przedstawiał rozpisany program kursu i wszystkie szczegóły techniczne dla urzędu. Nuda. Powtarzały się takie nazwy, jak Różany Las, Wyższa Akademia Nauk, Fundacja Opieki nad Zmarłymi. Miałam wrażenie, że z tą nazwą uczelni coś jest nie tak, ale na tym etapie nie wnikałam w to aż tak głęboko. Dalej szczegółowo rozpisano propozycje rozwinięcia każdego z tematów zajęć. Doceniłam to. Ale zastanowiło mnie, kto to wszystko przepisał Agacie na komputerze. Żadna z młodszych wiedźm; wiedziałabym o tym. Potem znalazłam zafoliowaną pojedynczą kartkę z mapką. Rozpoznałam pismo mojej nie-do-końca-mentorki. Na rysunku zaznaczyła iksami i kółkami różne miejsca na cmentarzu w Różanym Lesie, a przy budynku uczelni dopisała Magicznych.

– Aha! – krzyknęłam triumfalnie. Wymamrotałam z przekąsem: – Wyższa Akademia Nauk Magicznych. Urząd mógłby się czepiać magii, ale opieki nad duszami już niekoniecznie?

Poczułam ukłucie żalu. Aż do teraz nic o tej instytucji nie wiedziałam i nagle siedziałam odarta z możliwości studiowania czarów. Nie żebym kiedykolwiek wcześniej chciała. Stosunkowo niedawno dowiedziałam się o darze i mimo iż początkowo porzuciłam tę drogę, ona podążała za mną do znudzenia niczym ponury żniwiarz. Przeznaczenie wbiło we mnie szpony i nie puściło, aż nie zapragnęłam iść ścieżką wytyczoną przez krew.

Mogli mi znów czegoś nie powiedzieć, ale z tego, co wiedziałam, wiedźmia społeczność działała bez szkół magii. Nigdy o takowych nie słyszałam, zatem ta jedna albo się dobrze kryła, albo była stosunkowo nowa. Szczerze? Aż tak się tym tematem nie interesowałam; pasjonowałam się weterynarią. To starsza członkini społeczności wybierała obdarzoną adeptkę i wyjawiała jej tajniki swojego fachu (czasem odwrotnie). Oczywiście zależnie od gałęzi magii, rodowej spuścizny i tak dalej. Z linii żeńskiej, męskiej, obu jednocześnie lub w ogóle. Tym ostatnim przypadkiem był mój brat. Nie wszystkie wiedźmy dziedziczyły po przodkach umiejętności, a te najczęściej zaczynały się objawiać od okresu dojrzewania aż do późnej trzydziestki. W Zaświatach poznałam wiedźmę, która o swoim darze dowiedziała się dopiero w wieku siedemdziesięciu siedmiu lat! Było to dla biedaczki takim szokiem, że przypłaciła tę świadomość zawałem i siup, wylądowała po tamtej stronie. Nikt raczej nie przyspieszał wtajemniczenia, bo to mogło się różnie skończyć. Wiedźmy zielne zwykle od urodzenia czuły pociąg do kwiatków, dlatego u nich wszystko przebiegało o wiele prościej. Wiedźmy związane ze zwierzętami, jak ja czy Adam, wiadomka. Z kolei półszamanki, w typie Wiedźmy Zoi…

Potrząsnęłam głową. Rozpędzałam się z rozważaniami w niewłaściwą stronę.

Przeczytałam jeszcze raz nazwę uczelni. Wyższa Akademia Nauk Magicznych. Parsknęłam śmiechem, bo skojarzyło mi się to z Harrym Potterem po latach. Mam wykładać właśnie w tym dziwnym miejscu, w dodatku dla pracowników środowiska pogrzebowego. Tak brzmiała oficjalna wersja. Przerzuciłam dokumenty i znów krzyknęłam triumfalnie. Na samym końcu znalazłam ręczne notatki Agaty.

Może kurs nie przebiegnie aż tak tragicznie?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: