- W empik go
Kusicielka. Ventura Devils. Tom 1 - ebook
Kusicielka. Ventura Devils. Tom 1 - ebook
Kiedy pokusa jest silniejsza od zasad, gra toczy się o wszystko.
Michael Banks jest nowym zawodnikiem sławnej drużyny hokejowej Ventura Devils. Ma talent, motywację i charakter, który pozwala mu skupić się wyłącznie na karierze sportowej. Sądzi, że od wyznaczonego celu nie odwiedzie go nikt na świecie.
Wtedy właśnie poznaje Alison. Piękną dziewczynę, z którą momentalnie łączy go elektryzująca więź. Problem w tym, że zdążył się nią zafascynować, zanim dowiedział się, kim jest. Teraz musi za wszelką cenę trzyma się od niej z daleka. Alison Hayes okazuje się bowiem córką właściciela drużyny, do tego to właśnie ona przewodzi grupie dziewczyn nazywanych przez hokeistów Kusicielkami. Ich głównym zadaniem jest trzymanie zawodników z dala od kłopotów, alkoholu i narkotyków. Związki między Kusicielkami a zawodnikami są wzbronione, a romanse między nimi – karane wyrzuceniem z drużyny.
Michael za nic nie chce zostać odsunięty od gry. Tylko czy da sobie radę z Alison, która przecież zawsze zdobywa to, czego pragnie? Czy oprze się takiej pokusie? A może zatonie w tej pełnej sprzeczność relacji, w której niechęć miesza się z pożądaniem?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67137-33-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rosenfeld – _I Want To_
The Rigs – _Devil’s Playground_
Rosenfeld – _Like U _
Leon Else – _Black Car_
Lana Del Rey – _Summer Bummer_
The Hollies – _We’re Through_
Two Feet – _Think I’m Crazy_
Kat Leon – _I’ll Make You Love Me_
Meg Myers – _Desire_
Lana Del Rey – _West Coast_
Depeche Mode – _I Feel You_
Three Days Grace – _So What_
Depeche Mode – _Soothe My Soul_
Silent Child – _Fuck You_
Vinnie Paz (feat. Eamon) – _The Ghost I Used to Be_
Graffiti Ghosts – _This Is What I Live For_
CK9C (feat. Elizabeth Ann) –w _You Can’t Hide_
Thirty Seconds to Mars (feat. Halsey) – _Love is Madness_
Hollywood Undead – _No. 5_
The Flux – _True Faith_
Gorillaz – _She’s My Collar_
Palaye Royale – _Lonely Love_
Two Feet – _Fire In My Head_
Nothing But Thieves – _Is Everybody Going Crazy?_
Minelli – _Rampampam_PROLOG
3
Łyżwy suną po tafli pustego lodowiska przy akompaniamencie dźwięku tarcia połączonego ze stłumionym piskiem. Trybuny są wyludnione, a świst przecinających lód płóz odbija się echem od ścian.
2
Odgłos krążka odbitego od łopatki kija brzmi jak pojedynczy oklask. Kiedy łyżwy hamują tuż przed kawałkiem czarnej gumy, oprósza go śnieg. Kij sunie po lodzie, delikatnie, jakby miał do czynienia z jajkiem. Unosi się do strzału, tnąc ze świstem powietrze.
1
Krążek trafia w bandę z głośnym hukiem. Wraca po przekątnej, kij lekko się wycofuje, by przyjąć natarcie. Idealnie. Guma uderza w patkę, tracąc swój pęd.
0
Z korytarza dobiega mnie męski śmiech. Drużyna prawie każdego wieczoru dobrze się bawi. Dni treningowe przed ligą to dla sportowców ostatnie podrygi wolności, czas szaleństw. Potem wszystko zniknie, zastąpione jednym celem – walką o tytuł mistrza. Unoszę głowę i zaciskam ręce na kiju, patrząc w stronę wejścia. Jeszcze nie jestem jednym z nich. Wszystko zależy od testów.
Nazywam się Michael Banks i nie przyjechałem tu się bawić. Jestem tutaj, by wygrać.ROZDZIAŁ 1
Michael
Zmęczony padłem na ławkę i zwiesiłem głowę, prawie wpychając ją między kolana. Dałem z siebie wszystko. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
– Spoko, stary. – Poczułem klepnięcie w plecy, które pewnie miało mi dodać otuchy. – Twoje miejsce w drużynie jest prawie pewne. Nie mieliśmy tak dobrego strzelca od czasów Comaka.
– Nie byłbym tego taki pewien. – Westchnąłem, desperacko walcząc o oddech. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie denerwuję. Noga w łyżwie zaczęła mi drgać. Uniosłem głowę i posłałem wymuszony uśmiech Eddiemu Marksowi, lewemu skrzydłowemu.
Przeniosłem wzrok na czterech innych zawodników, którzy przybyli tu ze mną. Cała reszta trzymała się razem. Nie miałem czasu na kumpli. Przyświecał mi tylko jeden cel – gra w hokeja. I jasne, wiedziałem, że to gra zespołowa. Na lodzie odnajdywałem się w grupie, ale poza nim byłem totalnym outsiderem. Obok mnie toczyły się rozmowy, jednak ja niewiele z nich wyłapywałem. Z nerwów żołądek podchodził mi do gardła, w ustach czułem posmak żółci. Intensywnie wpatrywałem się w drzwi. Wiedziałem, że na lodowisku zostali trener Caden Smith, który dwukrotnie doprowadził swoją drużynę do zwycięstwa, zdobywając Puchar Stanleya, oraz kapitan drużyny Ventura Devils – Dwayne Rogers, zeszłoroczny najlepszy obrońca National Hockey League, charakteryzujący się mocnym strzałem spod niebieskiej. W zdobytych bramkach pokonał go napastnik z Bostonu. To Caden i Dwayne mieli podjąć decyzję, kto zostaje.
Obróciłem się w kierunku reszty nowych. Nie wierzyłem, że tak po prostu sobie żartują, kiedy tam, na tafli, ważą się ich losy. Tylko trzech z nas mogło wejść do drużyny. Dwóch zostanie odesłanych z kwitkiem. Pot spływał mi po skroniach i plecach. Zostałem zakwalifikowany do testów, ale to jeszcze niczego nie przesądzało. Musiałem się wykazać umiejętnościami i zgraniem z resztą drużyny, co wbrew pozorom nie było takie łatwe. Trzon zespołu od lat praktycznie się nie zmieniał. Owszem, zawodnicy czasem narzekali, że ciężko tu wytrzymać, niektórzy odchodzili w połowie sezonu zasadniczego, ale generalnie większość zachowywała się tak, jakby podpisała swoisty pakt milczenia. Sam podczas ostatniego miesiąca nie zauważyłem niczego niepokojącego. Chłopaki odnosili się do nowych zawodników z szacunkiem, zapraszali na imprezy i dbali zarówno o morale, jak i dobrą atmosferę w drużynie.
Postanowiłem poczekać z prysznicem do werdyktu. Mogło się okazać, że zaraz będę musiał spakować manatki i wrócić do mojego rodzinnego miasteczka, do grania w niższej lidze. Jak mi się poszczęści, może trafię na farmę Ventura Devils i będę kontynuować przygotowania, by znaleźć się w pierwszym składzie. „Talent to nie wszystko – mawiał mój trener. – Jeżeli chcecie być najlepsi, grać z najlepszymi i zdobywać tytuły, musicie ciężko pracować”. Zdawałem sobie sprawę, że parokrotnie nie siadło mi przyjęcie i ze dwa razy nie skleiłem należycie podania. Moim błędem było, że nigdy nie zwracałem uwagi na innych, dlatego nie potrafiłem odgadnąć, jak im poszło.
Nagle klamka drgnęła i drzwi się uchyliły. W szatni zapadła cisza, zakłócana tylko szumem wody spod prysznica. Przełknąłem rosnącą w gardle gulę i spojrzałem na twarze Smitha i Rogersa.
– Callaway, Wilson… – Trener wodził wzrokiem po twarzach chłopaków, aż w końcu zatrzymał go na mnie. – Banks – dodał, unosząc demonicznie kącik ust. – Witajcie w drużynie! Pozostałym dziękuję. Może za rok. – Cmoknął z żalem, ale widziałem w jego oczach, że wcale nie jest mu przykro. Ventura Devils mieli szansę na obronę tytułu, nie potrzebowali słabeuszy. Z każdą chwilą moje serce biło coraz szybciej. Udało mi się! Dołączyłem do sławnych Diabłów Ventury.
Spojrzałem na odrzuconych. Opuszczali szatnię, unosząc ręce na pożegnanie. Jeden z nich, chłopak o imieniu Cody, spojrzał na mnie gniewnie. Wiedziałem, że gdyby mógł, porachowałby mi kości kijem, byleby tylko zająć moje miejsce. Uśmiechnąłem się impertynencko. Wal się, frajerze. Przed pokazaniem mu środkowego palca powstrzymało mnie silne klepnięcie w plecy.
– No i co, Banks! Udało się! – Wilden Wilson szczerzył do mnie zęby, jakby kompletnie zapomniał, że jego kumple zniknęli za drzwiami. Może i byliśmy drużyną, ale tak naprawdę każdy grał do własnej bramki, pragnąc, by tłum skandował tylko jego imię.
– Wybacz, nie mieliśmy okazji lepiej się poznać. Dusty Callaway. – W moją stronę wystrzeliła dłoń drugiego rekruta. Nie, już nie rekruta. Diabła. Jak ja.
Uścisnąłem ją.
– Michael Banks.
Dusty wskazał na mnie palcem.
– MB. – Przeniósł dłoń w kierunku Wildena. – Double W. – Dotknął ręką swojej piersi. – DC. – Błysnął uśmiechem.
Wilden przybił mu piątkę, więc i ja to zrobiłem, choć nie miałem zielonego pojęcia, o co mu chodzi.
Potężny huk i uderzenie w ławkę po mojej lewej stronie sprawiły, że gwałtownie się obróciliśmy.
– Witajcie na lodowym oceanie! Teraz jesteście jednymi z nas! Jesteście Diabłami Ventury! – zawołał Dwayne Rogers.
– Przynajmniej dopóki nie powiecie „dość”! – krzyknął ktoś z tyłu, na co pozostali ryknęli śmiechem.
Wystarczyło jedno spojrzenie kapitana drużyny, by śmiechy ucichły. Cholera, facet miał posłuch. Popatrzył na naszą trójkę, zaplatając dłonie na piersi.
– Przed nami ciężki sezon, ale zanim on nadejdzie… – posłał swojej braci pełen satysfakcji uśmiech – …czas na inicjację!
W szatni rozległo się tupanie i wycie przypominające huk morskich fal rozbijających się o brzeg podczas burzy. Kątem oka zauważyłem, że trener opuszcza szatnię, jakby nie chciał brać w tym udziału. Już miałem zaprotestować, powiedzieć, że jestem zmęczony i jednak się położę, gdy surowe spojrzenie Rogersa zatrzymało się na mnie.
– Ty też, Banks! Idziesz z nami! – zarządził. – A później możesz wracać do swojego stylu życia. Spodobał mi się, dlatego cię wybrałem. – Zeskoczył z ławki i położył mi dłoń na ramieniu, lekko ściskając. – To ostatnia noc, kiedy możemy zaszaleć, bez granic i kontroli. Dołącz do nas. – Nie miałem zielonego pojęcia, jak on to robi, że urabia ludzi kilkoma słowami, ale przekonał mnie.
Ventura nie miała własnego lodowiska, trenowaliśmy w Los Angeles, oddalonego od niej o jakieś pięćdziesiąt osiem mil. Podróż minęła mi w mgnieniu oka. Prowadziłem samochód. Obok mnie siedział rozwalony Dusty, który zachowywał się, jakbyśmy znali się od lat, i bez pytania zmieniał kawałki według własnego widzimisię. W tej chwili z głośników wydzierał się wokalista Three Days Grace, po raz setny pytając: _So what?_ Z tyłu rozsiadł się Wilden. Olewając włączoną klimatyzację, opuścił szybę i co chwilę wystawiał łeb na zewnątrz, wydając głośny okrzyk. Miejsce po jego drugiej stronie zajął Eddie. Patrzył na nas z szerokim uśmiechem. Miałem wrażenie, że jest tu tylko po to, byśmy z tej radości nie wpakowali się w jakiś słup.
Wjechaliśmy w wąską pustą uliczkę i zaparkowaliśmy w szeregu. Z samochodów przeróżnych marek wyskoczyli zawodnicy w jednakowych kurtkach. Dwayne podniósł rękę, a my jak na komendę krzyknęliśmy „Ventura Devils!”, kierując się w stronę rynku. Tam powitały nas wiwaty. Miasto już wiedziało, że drużyna wybrała nowych zawodników. Tutaj hokej był jak religia, a my byliśmy bogami. Nawet jeżeli kibice musieli się przemieszczać, by dojechać na mecz do Los Angeles, nie stanowiło to dla nich problemu. Feta i tak odbywała się w Venturze. Od lat działacze starali się o własne lodowisko, a zdobycie Pucharu Stanleya w tym roku miało im to zagwarantować.
Rogers wskoczył na pomnik stojący na środku placu i gestem przywołał mnie, Callawaya oraz Wilsona.
– Chodźcie się przedstawić! – krzyknął.
Z szerokimi uśmiechami spojrzeliśmy na siebie i ruszyliśmy w stronę naszego kapitana, który robił nam już miejsce na monumencie.
– Drodzy mieszkańcy Ventury, przedstawiam wam nowych zawodników! Michael Banks. Ma zadatki na strzelca ligi! Kiedy zobaczycie go na lodzie, oszalejecie, a swoim córkom zabronicie chodzić na mecze! – Głośny śmiech poniósł się echem po rozentuzjazmowanym tłumie. – Dusty Callaway…
Nie słuchałem jego przemowy. Zdałem sobie sprawę, że z tego miejsca roztacza się bajeczny widok na zatokę. Ocean lśnił w popołudniowym słońcu, a w moich myślach pojawiło się bardzo niepożądane wspomnienie. Travis Block grał dla Diabłów Ventury. Spotkałem go z końcem zeszłego sezonu na meczu gwiazd w Los Angeles i opowiedziałem o moim małym marzeniu, by do nich dołączyć. Do dzisiaj pamiętam, jak prychnął, z niedowierzaniem kręcąc głową. Zapytał mnie wtedy, czy naprawdę tego chcę, a gdy potwierdziłem, odparł: „W takim razie coś ci powiem. Uważaj. Przypną ci łatkę hokeisty, a z tym nie tak łatwo sobie poradzić. Będziesz pod kontrolą dwadzieścia cztery na dobę. Nawet jeżeli będzie ci się wydawało, że jesteś wolny, to tylko pozory”. Zmrużył oczy, a kiedy zapewniłem go, że nie mam z tym problemu, bo z natury jestem outsiderem, życzył mi powodzenia, zapewniając, że drużyna Ventura Devils jest naprawdę w porządku, chociaż ma żelazne zasady. Byłem ciekaw tych zasad. Poza tym, co powiedział mi wtedy Block, nie wiedziałem wiele o zespole. Może tylko to, że byli najlepsi. Zmowa milczenia. Nikt mi też nie powiedział, z czym się wiąże łatka hokeisty i na jakie kuszenie zostanę wystawiony. O tym miałem przekonać się sam.ROZDZIAŁ 2
Michael
Ventura Devils wiedzieli, jak się bawić. I mieli na to odpowiednie środki. Przestrzeń hotelowego basenu dosłownie tonęła w ludziach, co najmniej jakby zaprosili tu pół miasta. Część podskakiwała w wodzie, inni pili drinki i flirtowali. Nie mogłem nie zauważyć ciekawskich spojrzeń rzucanych mi przez kobiety, ale byłem zbyt trzeźwy i zbyt zdystansowany, żeby podjąć jakąkolwiek interakcję. Chwyciłem podanego mi przez barmana drinka, gdy na moim ramieniu zawisł Dusty.
– Stary, co tak cienko? – zapytał. – Wiesz, że to jedyna noc, kiedy możesz się sponiewierać, schlać, naćpać jak świniak i nikt ci nic nie powie?
Spojrzałem na niego z politowaniem. Trochę koksu zostało mu pod nosem. Źrenice miał rozszerzone, a jego spojrzenie przeskakiwało jak szalone z jednej laski na drugą.
– Widzę, że jesteś naćpany jak delfin, ale ja serio nie mam ochoty. – Próbowałem strącić jego ramię, ale poczułem ciężar na drugim. Obróciłem głowę. Wtedy Wilden przejechał językiem po moim policzku. – Co, do chuja…! – Odepchnąłem go.
Dusty zachichotał.
– Naćpał się ecstasy… Stary, zostaw już ten basen i zejdź na dół. Tam jest prawdziwa zabawa… – Wymownie uniósł brwi.
Chłopcy z Ventury naprawdę mieli rozmach. Sponsor drużyny, Lincoln Hayes, był właścicielem połowy budynków w mieście. Miał prestiż, pieniądze, władzę i pragnienie, by Ventura stała się czymś więcej niż celem wakacyjnych turystów.
Upiłem łyk drinka i westchnąłem.
– No dobra, prowadźcie.
Ostatni raz spojrzałem w stronę basenu. Jedyna dziewczyna, która dzisiejszego wieczoru przykuła moją uwagę, stała po drugiej stronie niecki i przygryzała słomkę, nie spuszczając z nas spojrzenia. Długie ciemne włosy miała związane w koński ogon. Bordowe bikini współgrało ze szminką pokrywającą jej usta, które delikatnie drgnęły, gdy pochwyciła mój wzrok wędrujący po jej zgrabnym opalonym ciele. Na szyi miała cienki złoty łańcuszek spływający między kształtne piersi. Przejechałem językiem po ustach, gdy Dusty wpieprzył mi się w kadr.
– Michael, idziemy! Tam! – Wskazał jakiś punkt za mną.
Kiwnąłem głową, obracając się na pięcie. Nie znałem nikogo w tym mieście. Nie wiedziałem, kim jest ta dziewczyna, ale zerkałem na nią co kilka minut – i za każdym razem łapałem jej spojrzenie utkwione w mojej twarzy. Jeszcze kilka drinków i może wyłoniłbym się ze swojej skorupy, podszedł do niej i się przedstawił, jednak pojawienie się chłopaków pokrzyżowało mi plany.
Ruszyłem za nimi do budynku. Schodząc po schodach, usłyszałem hipnotyzującą nutę Devil’s Playground. W podziemiach hotelu znajdował się klub. Nad wejściem migał szkarłatny neon „Hades”. Ściany były wyłożone czerwoną cegłą, wszechobecny wizerunek diabła nie pozostawiał wątpliwości, że klub należy do drużyny. Spojrzałem na koniec długiego korytarza, gdzie mieścił się bar. Tu również było pełno ludzi. Po prawej znajdował się parkiet, na którym podrygiwało kilku zawodników. Wokół nich wyginały się zmysłowo kobiety. Widziałem, jak jedna z nich objęła za kark naszego obrońcę, Billa, i wpiła się w jego usta. Jego dłonie wylądowały na jej udach, a następnie uniósł ją i przyparł do ściany, nic sobie nie robiąc z obecności innych ludzi, którzy zresztą również nie zwracali na nich uwagi.
Po lewej stronie sali dostrzegłem wnęki oddzielone czerwonymi kotarami, coś na wzór prywatnych boksów.
– Tutaj! – usłyszałem Wildena.
Skierowałem się za nim, za czerwoną kotarę, za którą jako pierwszy zniknął Dusty. Odsunąłem zasłonę i wszedłem do rozjarzonej na czerwono sali. Na środku tańczyła kobieta. Właśnie wyginała ciało w mostku. Kilku chłopaków patrzyło na nią z pożądaniem, ale większość była zajęta laskami siedzącymi im na kolanach. To wyglądało jak mała orgia, tyle że bez aktów seksualnych. Jeszcze. Przełknąłem ślinę, nie odrywając wzroku od tancerki, która właśnie klękała przed kapitanem drużyny. Dwayne chwycił ją za włosy i przysunął bliżej swojej twarzy. Odwróciłem wzrok, gdy Dusty klepnął mnie w ramię. Na jego dłoni leżały kolorowe pigułki ecstasy. Pokręciłem głową. Nie chciałem brać tego gówna.
Wtedy tuż przy uchu usłyszałem zmysłowy głos:
– Nie bój się. Za kilka godzin faza ci zejdzie, a jutro wszyscy o tym zapomnimy.
Odwróciłem głowę. Przede mną stała piękna blondynka. Jej różowe usta kusiły, przyciągały.
– Stella. Mów mi Stella… – Gdy nachyliła się jeszcze bliżej, w moich żyłach zawrzała krew, jak w momencie gdy staję przed bramką, by oddać strzał. – Nikt nie będzie cię z tego rozliczał, Michael – mruknęła, sunąc wilgotnymi wargami po moim uchu. Zdziwiłem się, że zna moje imię. – Spójrz na nich. Wszyscy to robią. – Delikatnie chwyciła mnie za podbródek, zmuszając, bym popatrzył we wskazanym kierunku.
Spojrzałem na kolegów z drużyny. Eddie i Carl podawali sobie skręta. Dwayne wciągał koks z ręki tancerki, a Wild i Dusty łykali piguły, które wcześniej mi proponowali. Stella ponownie odwiodła mój podbródek w swoją stronę. W czerwonym świetle jej zapewne błękitne oczy nabrały barwy fioletu, sprawiając, że cała sytuacja wydała się surrealistyczna.
– Ja nie biorę – powiedziałem cicho.
– Och… – Uśmiechnęła się szeroko. – To dobrze. Oni też nie. Tylko w tę jedną noc. Tylko dziś. Zanim ruszy liga, będziesz czysty jak łza.
Zdawała się bardzo dobrze poinformowana w kwestii panujących w drużynie zasad. Żaden zawodnik nie mógł brać, bo wyleciałby z zespołu. Zacząłem się zastanawiać, przed jakim testem jestem właśnie stawiany. Mój mózg niemal eksplodował od pytań.
– Jesteś strasznie spięty – stwierdziła Stella. – Wszyscy wyluzowali, bo przyćpali. To wasza noc. Dzisiaj nie ma reguł…
Przesunęła dłonią między piersiami, co nie uszło mojej uwadze, i sięgnęła do stanika. Gdy wyciągnęła rękę, ujrzałem na niej dwie różowe pigułki. Wsadziła je sobie do ust i wystawiła język. Widziałem, jak pastylki na nim tańczą, kiedy przysuwała się do mnie. Owiał mnie jej zapach, gdy uwiesiła się na mojej szyi i przycisnęła usta do moich. Rozchyliłem lekko wargi, czując, jak wpycha mi do ust jedną z tabletek. Nie przestała mnie całować, dopóki nie przełknąłem pastylki. Odsunąłem się i spojrzałem na nią przerażony. Naprawdę to zrobiłem. Po raz pierwszy w życiu zażyłem narkotyki.
– Nie panikuj. Teraz będzie pięknie. Chodź… – Stella chwyciła mnie za rękę i pociągnęła na parkiet.
Z każdą chwilą świat wokół mnie zdawał się coraz bardziej kolorowy. Tańczyłem, całowałem się z nią, raz po raz wybuchałem zupełnie irracjonalnym śmiechem. Kiedy z głośników popłynęło _Soothe my soul_, opuściłem klub i wyszedłem na powietrze. Oświetlenie przy basenie mnie oślepiało, ale moja dusza śpiewała _I’m coming for you_. Wiedziałem, kogo szukam. Czarnowłosej dziewczyny. Zacząłem przesuwać wzrokiem po uczestnikach imprezy, ale nigdzie jej nie widziałem. Już zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem jej sobie nie wyobraziłem, gdy poczułem, jak ktoś chwyta mnie za prawą dłoń. Obróciłem się leniwie i zderzyłem z wielkimi brązowymi oczami. Uśmiechnąłem się szeroko.
– Szukasz kogoś? – zapytała figlarnie. Jej pociągnięte bordową szminką usta kusiły mnie, przyciągały.
Skinąłem głową i objąłem ją w pasie. Zanim zdążyła zareagować, pocałowałem ją, nie pytając o imię, nie myśląc o konsekwencjach. Usłyszałem tylko, jak szepnęła „devil”, zanim jej język wyszedł mi na powitanie.