Kuzyn z Ameryki - ebook
Kuzyn z Ameryki - ebook
Na wieść, że odziedziczył w Anglii ziemię i tytuł, Miles Strickland natychmiast opuszcza Amerykę. Ucieka przed długami, licząc na szczęśliwą odmianę losu. Na miejscu czeka na niego podupadająca rezydencja, apodyktyczna seniorka rodu i trzy bardzo rezolutne kuzynki. Wszyscy liczą, że Miles poślubi najmłodszą z nich, Charity, lecz ani on, ani ona nie zamierzają spełnić tych oczekiwań. Miles uważa, że nie jest gotów na taki krok, Charity od dawna planuje samotne życie. Gdy się poznają, Miles ukrywa prawdziwą tożsamość z obawy, że kuzynka spróbuje go zwabić w małżeńską pułapkę. Chwalebna ostrożność, jednak skutki okażą się zupełnie inne od zamierzonych.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5519-6 |
Rozmiar pliku: | 711 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
bez której ta książka nie mogłaby powstać.
Nigdy mnie nie porzucaj.
Rozdział pierwszy
Wyglądało na to, że Miles Strickland ciągle musi uciekać. Najpierw z Filadelfii, żeby uniknąć tego, co zaplanowała dla nich Prudence. Potem z Shawnee, gdzie podczas krótkiego epizodu na Zachodzie usiłował zbić fortunę.
W drodze powrotnej uciekał przed Irokezami.
Zaledwie dwa kroki dzieliły go od ołtarza i jeden od więzienia za długi, gdy nadszedł list z Anglii, który dał Milesowi nadzieję, że zły los wreszcie się odwrócił. Jego rodzina mieszkała w Ameryce od dawna, zanim jeszcze powstał tu niepodległy kraj i nikt nigdy nie wspomniał o tym, że Stricklandowie wywodzą się z arystokracji. Okazało się jednak, że teraz, kiedy brytyjska gałąź rodu uschła, Miles został niespodziewanie dziedzicem ziemi i tytułu.
Z głową pełną wizji bogactwa i komfortu wsiadł na pokład statku płynącego przez Atlantyk. Ale złudzenia prysły, gdy został hrabią. Najwyraźniej angielscy Stricklandowie nie byli lepsi od amerykańskich. Długi jego rodziny nijak się miały do obciążeń związanych z tytułem hrabiowskim. W dodatku Miles nie widział szansy uregulowania zobowiązań, ponieważ lord nie miał prawa pracować. Powinien natomiast pobierać czynsze od dzierżawców znacznie biedniejszych od niego i zasiadać w parlamencie. Jego starszy brat Edward miał szczęście, że najpierw upomniała się o niego angielska marynarka, bo gdyby żył, to on zostałby przemocą wciągnięty do życia politycznego.
Miles nie odczuwał patriotycznej lojalności, a jeszcze mniejszą estymą darzył staroświecką lordowską władzę, którą odziedziczył, nie dziedzicząc równocześnie żadnych pieniędzy. To nie było magiczne rozwiązanie jego dotychczasowych problemów. Wręcz przeciwnie, spodziewano się po nim uporządkowania bałaganu, który przejął w spadku po dalekich krewnych.
W dodatku zaraz po przyjeździe do Anglii dostał plik poplamionych łzami listów od Prudence, które przebyły Atlantyk statkiem szybszym niż ten, którym on płynął. Sytuacja przedstawiała się naprawdę okropnie. Miles był jej ostatnią i jedyną nadzieją. Powinien natychmiast wracać do Filadelfii.
Ale czy mu na to pozwolą? Nie przypuszczał, że zostanie siłą doprowadzony do Izby Lordów. Jednak po tym, co spotkało Eda, nie mógł mieć pewności. Brat popłynął na Barbados, żeby zbić majątek na cukrze i w ten sposób podreperować sytuację finansową rodziny. Następną wiadomością, jaka do nich dotarła, była informacja, że został wcielony do marynarki brytyjskiej. W ostatnim liście wysłanym do domu Ed prosił Milesa, żeby zaopiekował się Prudence do czasu jego powrotu.
Wkrótce potem Pru otrzymała wiadomość, że została wdową bez grosza przy duszy. A teraz, kiedy Milesa przy niej nie było, sytuacja bratowej stała się jeszcze gorsza, z jej własnej winy. Prudence była wyjątkowo głupią dziewczyną i prawdopodobnie zasługiwała na to, co ją spotkało, ale Miles czuł się za nią odpowiedzialny. Bez porównania bardziej niż za tych nieznajomych Anglików. Potrzebowała go. Czy miał inne wyjście niż wrócić do Filadelfii równie szybko, jak szybko z niej uciekł?
Mało prawdopodobne, żeby udało mu się wypłynąć niepostrzeżenie z któregoś portu w pobliżu Londynu. Wyjechał więc z miasta, dając do zrozumienia, że zamierza odwiedzić hrabstwo Comstock. Prawdziwy plan, czyli ucieczkę, zachował dla siebie.
Pędził galopem na wierzchowcu, który aż się rwał do biegu. To był najlepszy koń, na jakim w życiu siedział. Miles bez najmniejszych problemów kupił go na kredyt, ponieważ hrabiowie nie musieli zawracać sobie głowy pieniędzmi. Rachunek, jaki przyszedł z Tattersall, sprawił, że Miles o mało nie załamał się pod ciężarem poczucia winy. Postanowił znaleźć sposób, by zwrócić zwierzę poprzednim właścicielom. Parowie Anglii, którzy nie mogli zapłacić za nabyte dobra, byli narażeni wyłącznie na zażenowanie. W Ameryce zostałby zapewne powieszony jako koniokrad.
Ale tym, co ciążyło Milesowi jeszcze bardziej niż długi, były uniżone ukłony nieznajomych ludzi, który zwracali się do niego „milordzie”. Miał ochotę krzyknąć: „Nie znacie mnie”. Gdyby go znali, to nie zakładaliby, że dziedziczenie uczyniło go zdolnym do pełnienia funkcji, jakie mu narzucono.
Wystarczyło pół dnia jazdy, by dotarł do znaku wyznaczającego granicę posiadłości Comstock. Bezsprzecznie ziemia, którą odziedziczył, była ładna – te pagórki, pola uprawne i wioska z chatami krytymi strzechą. Wrażenia wzrokowe zepsuła mu jednak myśl, że to na nim spoczywała odpowiedzialność za to, aby te strzechy nie przeciekały. Przynajmniej w wiejskiej gospodzie podawano całkiem niezłe piwo i o nic go nie pytano. Ostatnim, czego Miles teraz potrzebował, było ujawnienie się jako nowy lord i ich pan.
Po lekkim lunchu ruszył żwirową alejką w stronę posiadłości. Kiedy wyjechał zza zakrętu, zobaczył dwa budynki: jeden ogromny na wzgórzu, drugi całkiem duży, ale zdominowany przez stojący za nim dwór.
Ten mniejszy to zapewne wdowi domek, o którym informowano Milesa w Londynie. Opisywano go jako obiekt nienadający się do remontu, a to oznaczało, że nikt w nim nie mieszkał. Jeżeli znajdowała się tam jakaś sofa, czy choćby kawałek suchej podłogi, Miles mógł tu zanocować przez nikogo niezauważony. Co oszczędziłoby mu konieczności tłumaczenia się przed służbą z niespodziewanego przybycia i równie nagłego wyjazdu.
A gdyby na przykład znalazł pozostawione w jakimś kredensie srebra, to ta niefortunna wyprawa mogła przynieść pewną korzyść. Może wystarczyłoby na bilet do domu.
Zsiadł z konia, przywiązał wodze do gałęzi najbliższego drzewa i ruszył w stronę domu. Nie zrobił jeszcze nawet dziesięciu kroków, kiedy usłyszał znajome wściekłe ujadanie i piętnaście funtów furii rzuciło się na jego łydkę. Spojrzał z góry na biało– czarny łebek i w tym momencie malutkie ząbki wbiły się w jego długie skórzane buty. Powstrzymał odruch kopnięcia.
Złapał psa za skórę na karku i oderwał od swojej nogi, a potem podniósł zwierzaka i popatrzył na niego surowo.
Pies zrewanżował mu się spojrzeniem zarezerwowanym zwykle dla kotów i wierzycieli.
– Nie wiem, po jakie licho uratowałem cię w porcie, skoro doczekałem się takiego podziękowania. Jeżeli tak samo traktowałeś poprzedniego właściciela, to rozumiem, dlaczego chciał cię utopić. – Miles instynktownie wypuścił z ręki swój bagaż i złapał jutowy worek, który jakiś chłopak próbował zrzucić z trapu Mary Beth, zapewne na polecenie okrutnego, ale rozsądnego ojca, który uznał, że podróż morska to nie dla psa. Niedoszły młodociany morderca zniknął, zanim Miles zdążył się odwrócić i zapewnić go, że szczeniak będzie bezpieczny. W ten sposób przyszły hrabia Comstock został właścicielem najbardziej niewdzięcznego kundla.
– Wrrr… – Psiak kłapał zębami w powietrzu, daremnie próbując go ugryźć. Miles powtarzał sobie tygodniami, że paskudny humor zwierzaka to skutek przebywania w ciasnej kajucie i nieustannego kołysania statku. Jednak na suchym lądzie w Anglii pies nie wydawał się ani trochę łagodniejszy.
– Wysłałem cię przodem z hrabiną wdową w nadziei, że już nigdy więcej się nie spotkamy. Jak zdołałeś doprowadzić do tego, że wyrzucono cię z głównego budynku?
Pies skręcał się w jego rękach i kłapał zębami, aż wreszcie udało mu się wyswobodzić i zeskoczyć na ziemię. Potem, ciągle szczekając, wskoczył do wdowiego domku przez wybite okno.
Miles westchnął.
– Nie zamierzam iść w twoje ślady. Tu są całkiem porządne drzwi. – Stanął przed domem i wyciągnął z kieszeni klucze, zanim spostrzegł, że drzwi były uchylone.
– Możesz się sam wydostać – zawołał. – Masz cztery zdrowe łapy i nie potrzebujesz mojej pomocy.
Nasłuchiwał przez chwilę postukiwania psich pazurków, po chwili jednak doszedł do wniosku, że jeśli miał zostać w tym domu na noc, to może i lepiej, żeby ta mała bestia wygoniła stąd gryzonie. Pewnie roiło się od nich, skoro drzwi były uchylone. Z drugiej jednak strony szczeniak go nienawidził i przy każdej okazji próbował ugryźć, więc prawdopodobnie byłoby bezpieczniej, gdyby pozostał na zewnątrz. Chyba już lepiej zaprzyjaźnić się ze szczurami.
Ostrożnie wszedł do domu. Zaskoczyło go, że nie zobaczył psa ani nie usłyszał jego szczekania. Może szczeniak wpadł do jakiejś dziury w podłodze albo zranił się potłuczonym szkłem? Trzeba być idiotą, żeby przejmować się zwierzakiem, który mnie nie znosi, pomyślał.
– Gdzie jesteś, ty wredny sukinkocie? – zawołał i ruszył w głąb domu. Przy odrobinie szczęścia uda mu się zapędzić psiaka w stronę uchylonych drzwi. A potem zablokuje okno i drzwi, dopóki mały potwór nie zrezygnuje z prześladowania go i nie wróci tam, gdzie był przetrzymywany.
Miles rozejrzał się wokół siebie. Miejsce wydawało się całkiem niezłe, mógł zatrzymać się tutaj do czasu podjęcia decyzji, co dalej. Hrabina wdowa twierdziła, że koszty doprowadzenia budynku do stanu używalności byłyby zbyt wysokie, ale ona była wielką damą przyzwyczajoną do komfortu. Natomiast komuś, kto przywykł do spania, gdzie popadnie, ten dom wydawał się niemal pałacem. Oczywiście, było wilgotno, ale na to pomoże ogień. Meble przykryto pokrowcami, co chroniło je przed kurzem i warunkami atmosferycznymi. Miles nie miał pewności, czy materace będą suche, ale wędrując z pokoju do pokoju, widział mnóstwo stołów i krzeseł oraz kilka długich ław i sof, które mogły posłużyć za posłanie. Będzie mu tu całkiem dobrze, nawet jeśli nie zdoła znaleźć żadnych sreber do sprzedania.
Czarno–białe futerko mignęło w drzwiach, a potem rozległo się znajome szczeknięcie. Nastąpiła krótka pauza i zwierzak popędził z powrotem. Taką samą zabawę uprawiał na statku, ganiał w tę i z powrotem po schodach prowadzących na pokład, zbierając po drodze przekleństwa i kopniaki rozeźlonych marynarzy i pasażerów. Potem wracał pędem do kajuty Milesa i wyczerpany zapadał w sen na końcu koi.
Za pierwszym razem to było zabawne, teraz już tylko irytujące. Miles chciał krzyknąć na psa, ale ktoś go ubiegł.
– Pepper! Spokój!
Miles zamarł. Głos miał generalską moc, ale niewątpliwie był żeński. Wydawał się wzmocniony echem, a równocześnie dziwnie stłumiony. Miles ostrożnie zbliżał się do znajdującego się przed nim pokoju. Nie miał pewności, czy lepiej stawić czoła znajdującej się wewnątrz kobiecie, czy czmychnąć ukradkiem.
Kiedy przekroczył próg, wszystko stało się jasne. Pies zaprzestał obłąkańczej gonitwy, usiadł przy kominku i obwąchiwał parę kobiecych butów stojących na ruszcie paleniska. Na oczach Milesa jeden z bucików uniósł się, kiedy kobieta wyciągnęła się, żeby dosięgnąć czegoś w przewodzie kominowym.
Potem posypała się sadza i rozległo się zdławione:
- Cholera jasna.
Pies odskoczył, kichając. Zaczekał chwilę, aż sadza osiądzie, a potem podskoczył i złapał spódnicę. Pociągnął ją z całej siły tak, że kobieta straciła równowagę.
Miles nie zdołał się oprzeć. Roześmiał się.
But powoli opadł, szukając oparcia na ruszcie.
– Kimkolwiek jesteś, jeśli chcesz mnie napastować, mam pogrzebacz i nie zawaham się go użyć. – Jeśli ta kobieta miała tyle siły w rękach, co pewności w głosie, to jej uderzenie byłoby na tyle mocne, że każdy powinien zastanowić się dwa razy, zanim ją zaatakuje.
– A ja mam pistolet – odparł Miles. – Ale nie sądzę, by którekolwiek z nas miało powody do obaw, ponieważ żadne z nas nie chce posunąć się do przemocy. Przynajmniej dopóki nie poznamy się lepiej – dodał. W przeszłości niejedna kobieta była gotowa zdzielić go żelazem, ale akurat tej nie dał najmniejszego powodu.
Pies odbiegł na bok, kiedy buty zeskoczyły z rusztu i wraz z kolejną porcją sadzy w wylocie kominka pojawiła się reszta kobiety. A raczej dziewczyny. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Twarz dziewczyny, w okularach na nosie, wydawała się dość przeciętna, choć smugi sadzy z pewnością nie dodawały jej urody. Jednak trzeba być głupcem, żeby uznać osóbkę o tak pięknie ukształtowanych kostkach nóg za nieatrakcyjną.
Łydki również wydawały się całkiem zgrabne, pomimo paskudnych, grubych pończoch, co Miles zdołał dostrzec, kiedy pies szarpał za spódnicę. Praktyczna sukienka nie miała na celu podkreślenia figury, ale nie zdołała ukryć wąskiej talii i pięknego biustu. Miles nie miał skłonności do rozpusty, może dlatego, że nie mógł sobie na to pozwolić. Ale jeśli wiejskie dziewczęta z Comstock były podobne do tej tutaj, to mogłaby zrodzić się w nim pokusa odgrywania roli pana tej posiadłości.
Pies jakby wyczuł, o czym Miles myślał, bo zjeżył się nagle i stanął pomiędzy nim a dziewczyną, po czym odsłonił zęby i warknął ostrzegawczo.
Miles przygotował się na atak.
– Pepper, siad.
I stał się cud. Pies posłuchał komendy, ale nie spuszczał Milesa z oczu.
– Jeśli będzie pan czegoś próbował, to poszczuję pana moim psem – ostrzegła dziewczyna, spoglądając na niego srogo.
– Pani psem? – mruknął Miles zaskoczony.
– No, właściwie to pies hrabiego Comstocka, ale ponieważ nie ma go tutaj, a ja należę do rodziny, to Pepper przeniósł na mnie swoje uczucia.
Miles już otwierał usta, aby wyjaśnić, że jest właścicielem psa, ale ponieważ Pepper nie był zdolny do lojalności lub uczuć, nie zamierzał się do niego przyznawać.
A potem przypomniał sobie, że jego celem było wśliźnięcie się do Comstock, a następnie opuszczenie go niepostrzeżenie, więc nie powinien zdradzać swej tożsamości, szczególnie że spotkał jedynego być może członka swojej rodziny, który go nie rozpoznał.
Dziewczyna patrzyła na niego zwężonymi oczami.
– Teraz, kiedy lepiej się panu przyjrzałam, widzę, że nie mam do czynienia z pospolitym włóczęgą, czego się obawiałam. – Pokiwała głową. – Akcent zdradza, że jest pan Amerykaninem. Uznałabym, że należy pan do świty hrabiego, ale powiedziano mi, że podróżował sam.
– Płynęliśmy osobnymi statkami. – Miles rzucił pierwsze kłamstwo, jakie mu przyszło do głowy. – Ja miałem przybyć wcześniej, ale morze było niespokojne.
– Więc jest pan rewidentem. – W jej głosie nie było triumfu, tylko zwyczajne stwierdzenie faktu odpowiadającego jej założeniom.
Miles kiwnął głową, zadowolony, że zwolniła go z szukania wyjaśnienia. Jednak rewident z Ameryki musiał mieć jakieś nazwisko.
– Potts – powiedział odruchowo. To nazwisko musiało do niego pasować, ponieważ Greg Drake wziął go za tego człowieka, kiedy się spotkali. – Augustus Potts, do usług. – Skłonił się, żeby ukryć grymas na twarzy wywołany imieniem, które mu się nasunęło. Miał nadzieję, że to kłamstwo nie będzie mu zbyt długo potrzebne. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby chodzić po świecie jako Augie Potts? – A z kim mam honor rozmawiać? – zapytał.
– Z panną Charity Strickland. Daleką kuzynką pańskiego pracodawcy.
Miles kiwnął głową. Spotkał już jej siostrę Hope. Z pewnym wysiłkiem doszukał się lekkiego podobieństwa. Obie miały szerokie czoło i wysunięty podbródek.
Ale podczas gdy Hope była niepospolicie piękną kobietą, Charity nie została równie hojnie obdarowana przez los. Miała trochę zbyt ponurą twarz i zbyt przenikliwe spojrzenie jak na tak młodą osobę. Miles podejrzewał jednak, że choć nie była zbyt ładna, to z czasem wypięknieje i będzie całkiem przystojną kobietą.
– Został pan wysłany, żeby przeprowadzić inwentaryzację głównego budynku? – zapytała rzeczowym tonem.
– I wdowiego domu również – oświadczył.
– Tutaj nie ma nic wartościowego.
Akurat! Jej odpowiedź padła nieco zbyt szybko. Panna Strickland przyszła tutaj, żeby coś zabrać albo ukryć. A ludzie zazwyczaj nie tracą czasu na chowanie rzeczy bezwartościowych.
– Jeżeli ten dom jest pusty, to ciekaw jestem, co pani tutaj robiła, do połowy w kominie. – Uśmiechnął się służalczo. – Mógłbym w czymś pomóc?
– Ptaki wlatują tędy do domu. Próbowałam zamknąć szyb.
– Rozumiem. – To było jeszcze większe kłamstwo niż poprzednie. Skoro występował w roli Augiego Pottsa, nie mógł stawiać jej takich zarzutów. Zamiast tego zdjął żakiet i podwinął rękawy koszuli. – W takim razie proszę dać mi pogrzebacz. Mam dłuższe ramiona.
– Już wszystko w porządku – zawołała pospiesznie.
– W takim razie proszę pozwolić, że pójdę do głównego budynku i poszukam służącego. Członek rodziny hrabiego nie powinien wykonywać roboty za służbę.
– To nie będzie konieczne – oświadczyła Charity, nie próbując oczarować go uśmiechem. – Wydaje mi się, że poradziłam sobie dość dobrze.
– Nie przeszkodziłem pani w dokończeniu tego, co pani robiła?
– Oczywiście, że nie.
– W takim razie pozwoli pani, że odwiozę ją do głównego budynku.
– To również nie będzie konieczne – warknęła.
– Ale przecież oboje zmierzamy w tym samym kierunku – uświadomił jej. – A że nigdy nie byłem w dworze, będę wdzięczny za wskazanie drogi.
– Nie sposób zabłądzić – odparła. – Dom jest zaledwie o milę stąd i znajduje się pan na prowadzącej do niego drodze.
Wyraźnie próbowała się go pozbyć. Nie miał powodu dociekać, dlaczego, bo tak samo chciał stąd zniknąć, jak ona chciała go wyrzucić. Mimo to z niezrozumiałych powodów podkusiło go, żeby się z nią droczyć.
– Pewnie ma pani rację, ale byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani przedstawić mnie reszcie domowników. – Wyjrzał przez okno. – Poza tym zbiera się na burzę. W czasie naszej rozmowy wyraźnie się ściemniło. Nie chciałbym zostawić pani na drodze w czasie deszczu.
– Mogę przeczekać deszcz tutaj.
A więc nie skończyła jeszcze tego, po co tu przyszła. A ponieważ ręce miała puste, to zapewne szukała czegoś w przewodzie kominowym. W takim razie musiała się tam znajdować jakaś skrytka warta zbadania.
Uśmiechnął się do niej.
– Jestem pewien, że hrabia urwałby mi głowę, gdybym zostawił panią samą w deszcz. – Stał w drzwiach i czekał, aż dziewczyna da wyraz oburzeniu.
Nic takiego nie nastąpiło. Zwęziła tylko nieco oczy, ale w żaden sposób nie zdradziła irytacji, że pokrzyżował jej plany.
– Skoro taka jest wola hrabiego, to zgoda, panie Potts. Nigdy nie przeciwstawiłabym się jego życzeniom.
Przeszła obok niego, a terier posłusznie podążył za nią.