Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Kwiat Żelazny. Kroniki Czarnej Wiedźmy. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 marca 2025
3598 pkt
punktów Virtualo

Kwiat Żelazny. Kroniki Czarnej Wiedźmy. Tom 2 - ebook

Mrok gęstnieje, czarna magia rośnie w siłę. Oto kontynuacja uwielbianego przez czytelników cyklu fantasy.

Kiedy Elloren wraz z przyjaciółmi ratowała Selkie i uwalniała gardneriańskiego smoka wojskowego, chciała tylko naprawić krzywdy, które wyrządziła. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, było to, że stanie się częścią podziemnego ruchu oporu.

Teraz wszyscy biorą udział w walce z okrutnymi rządami Rady Magów. Na czele broniących uniwersytetu żołnierzy staje Lukas Grey. I chociaż Elloren stara się trzymać go na dystans, on za wszelką cenę dąży do tego, by się do niej zbliżyć. Jest bowiem przekonany, że Elloren to spadkobierczyni mocy Czarnej Wiedźmy, dziedzictwa, które zadecyduje o przyszłości Erthii. Dziewczyna ma jeszcze jeden problem – coraz gorętsze uczucie zaczyna ją łączyć z Yvanem, Keltem, w którego żyłach płynie krew fae. Kiedy zaś okaże się, że spiskowcy muszą udać się po pomoc do królowej amazek, zaczną dziać się rzeczy, po których Elloren naprawdę trudno będzie wierzyć, że nie dysponuje żadną mocą…

 

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368383188
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Witamy w ruchu oporu.

Słowa wicekanclerz Lucretii Quillen wciąż dźwięczą mi w głowie, kiedy osłaniam twarz przed wiatrem, pędząc uliczkami uniwersyteckimi skąpanymi w blasku pochodni. Poprawiam płaszcz. Nie obawiam się już listów gończych rozwieszonych na murach w całym mieście. Wiem, co chcę zrobić. Czuję potrzebę działania.

Przede wszystkim jednak muszę odszukać Yvana.

Powinien wiedzieć, że profesor Kristian i wicekanclerz Quillen zgodzili się pomóc w ucieczce na wschód mojej dobrej przyjaciółce Tierney oraz całej jej rodzinie. Przecież to Yvan zasugerował, żebym poszła w tej sprawie do naszego wykładowcy historii. Zapewne wie o jego powiązaniach z ruchem oporu.

Podobnie jak Tierney, Yvan ma w sobie krew fae i w związku z tym powinien opuścić Świat Zachodu.

Na myśl o tym, że będzie musiał wyjechać, czuję burzę emocji. Nieświadomie zwalniam, a łzy napływają mi do oczu. W końcu zatrzymuję się obok jednej z pochodni i opieram o podtrzymujący ją słup. Niewielkie śniegowe kulki spadają z czarnego jak smoła nieba, a ich lodowe czubki drażnią odsłoniętą skórę moich rąk i twarzy. Pochodnia strzela iskrami w mroźne powietrze.

Z trudem łapię oddech. Nagle dociera do mnie, jak potężna jest Gardneria. I że może odebrać mi wszystkich, których kocham.

Grupka elfickich studentów mija mnie w ciszy, nie zaszczycając nawet przelotnym spojrzeniem. Ciasno opatuleni płaszczami koloru kości słoniowej, suną niczym zjawy przez mglistą zasłonę śnieżnej zadymki. Patrzę, jak ich niewyraźne kształty rozmywają się, a następnie wtapiają w biel. Zmuszam się do głębokiego wdechu i próbuję powstrzymać łzy.

Potem ruszam i po chwili znów maszeruję zaśnieżonymi ulicami. Wkrótce docieram do krętej ścieżki prowadzącej do tylnego wejścia do kuchni. Na miejscu w jednej chwili otacza mnie fala błogosławionego ciepła, jednak choć rozglądam się za Yvanem, dostrzegam jedynie Fernyllię. Kuchmistrzyni usuwa resztki lepkiego ciasta chlebowego z jednego z długich stołów.

– Och, to ty, Elloren! – Wita mnie ciepłym uśmiechem. Jej jasna lekko zaróżowiona twarz promienieje, a kosmyki białych włosów wysuwają się z koka. – Co cię sprowadza o tak późnej porze?

Jej spokój tak bardzo kłóci się z buzującymi we mnie emocjami, że przez chwilę czuję się zagubiona.

– Szukam Yvana – mówię.

Fernyllia wskazuje tylne drzwi.

– Poprosiłam go, żeby zaniósł świniom trochę resztek. Zostało mu jeszcze kilka wiader, więc gdybyśmy wzięły po dwa, oszczędziłybyśmy mu biegania w tę i z powrotem.

– Oczywiście – zgadzam się ochoczo.

– Idź przodem. Zaraz cię dogonię.

Sięgam po dwa wiadra. Okazują się ciężkie, jednak po miesiącach pracy w kuchni moje mięśnie ramion z łatwością sobie z nimi radzą. Otwieram tylne drzwi i ruszam w górę stoku w kierunku stodoły. Mroźny wiatr sypie wokół błyszczącym śniegiem.

Gdy wchodzę do środka, do moich uszu dociera cicha rozmowa. Powoli ruszam w stronę, z której dobiegają głosy. Zza drewnianych trzonków grabi, motyk i łopat opartych o żerdź dostrzegam dwie znajome twarze i zastygam w bezruchu.

Yvan i Iris.

Miny mają poważne, oczy skupione na sobie nawzajem. Stoją blisko siebie – zdecydowanie zbyt blisko.

– Zaczną testować wszystkich za pomocą żelaza – mówi Iris drżącym głosem. – Wiesz chyba, że to zrobią. Muszę się wydostać. Jak najszybciej stąd zniknąć!

Gdy dociera do mnie znaczenie tych słów, czuję się jeszcze bardziej zdezorientowana.

Czy Iris Morgaine może być… fae?

Próbuję przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widziałam, by dotykała w kuchni żelaza. Uświadamiam sobie, że w przeciwieństwie do Yvana nigdy nie zbliżała się do metalowych garnków czy drzwiczek pieca. Zawsze skupiała się na przygotowywaniu chleba i ciasteczek. Zawsze.

Jeśli tak bardzo boi się, że zostanie poddana próbie żelaza… musi być fae pełnej krwi. Ukrywającą się za sprawą uroku pod ludzką postacią. Dokładnie tak jak Tierney!

Iris zaczyna płakać. Kiedy spogląda błagalnie na Yvana, on przyciąga ją do siebie i mocno przyciska, cicho szepcząc coś do ucha. Następnie kładzie głowę na ramieniu dziewczyny, a jego zmierzwione brązowe włosy mieszają się z pasmami jej złotych loków.

Przeszywa mnie ból, efekt obezwładniającego i samolubnego pragnienia, by zająć jej miejsce. To mnie mógłby tak przytulać… W tej chwili straszliwie żałuję, że wyglądam tak jak moja przeklęta babcia. Może wtedy Yvan wybrałby właśnie mnie.

Nie masz prawa tak myśleć, wściekam się na siebie. On nie jest twój!

Iris przechyla głowę i całuje go w szyję. Potem wzdycha cicho i wtula się w niego jeszcze mocniej.

A on sztywnieje, jego oczy rozszerzają się, usta rozchylają w zaskoczeniu.

– Iris… – wzdycha i odsuwa się na krok, a we mnie eksploduje boleśnie surowa, pełna frustracji tęsknota za jego bliskością.

Nagle, jakby wyczuwając te emocje, Yvan spogląda w moją stronę, a jego ognistozielone oczy napotykają moje. Rozpoznaje mnie.

Odnoszę wrażenie, że w jakiś cudowny sposób potrafi dostrzec całą intensywność uczuć, jakie do niego żywię. Z tego właśnie powodu ogarnia mnie przerażenie. Czuję się upokorzona. Puszczam wiadra z odpadkami i wybiegam ze stodoły w śnieżną noc, potrącając zaskoczoną Fernyllię i prawie tracąc równowagę na oblodzonym wzgórzu.

Łzy ciekną mi po twarzy, gdy pędzę do kuchni i przebiegam przez pustą o tej porze jadalnię. Oddycham nierówno, gnając kolejnymi korytarzami, aż w końcu wpadam do opustoszałej sali wykładowej. Siadam na jednym z wielu krzeseł stojących w ciemnościach i opieram się piersiami na ławie przede mną. Głowę chowam w ramionach i roztrzęsiona wybucham szlochem, który rozrywa moje żebra, wysysa powietrze z płuc.

Pozwoliłam sobie go pokochać. A przecież on nigdy mnie nie zechce.

Ból spowodowany odrzuceniem uderza mnie niczym piorun. Nie jestem przygotowana na jego siłę.

Zagubiona w rozpaczy, nie zauważam, kiedy pojawia się Fernyllia. Dopiero po chwili dostrzegam ją kątem oka i wyczuwam jej zrogowaciałą dłoń na moim ramieniu. Krzesło obok mojego szura o kamienną podłogę, a kuchmistrzyni siada obok mnie.

– Zależy ci na nim, prawda? – pyta miękkim, ciepłym tonem.

Zamykam oczy i sztywno kiwam głową. Łagodne pociera moje plecy, mrucząc coś w języku uriskal.

– Nie chcę być Gardnerianką – wyrzucam z siebie w końcu, czując narastającą wściekłość. Nie chcę już nosić naszego czarnego stroju. Nie chcę mieć na ramieniu haniebnej białej opaski, symbolu poparcia dla Najwyższego Maga Marcusa Vogela. Nie chcę brać udziału w okrutnej tyranii sprawowanej przez mój lud.

Pragnę się od tego uwolnić.

Pragnę też Yvana.

Fernyllia przez chwilę milczy.

– Nie wybieramy tego, kim się rodzimy – mówi w końcu niskim głosem. – Ale możemy zadecydować, kim jesteśmy.

Podnoszę wzrok i widzę, że wpatruje się we mnie z zainteresowaniem.

– Czy wiesz, że byłam kiedyś z kimś związana? – pyta, uśmiechając się nostalgicznie. – Jeszcze przed Wielką Wojną – dodaje; na jej twarzy pojawia się smutek, zmarszczki wokół oczu się pogłębiają. – Potem jednak twoi rodacy pozabijali wszystkich naszych mężczyzn. A po zakończeniu konfliktu zmuszono nas do pracy. Dla was.

Fernyllia milknie na chwilę. Potem wzdycha.

– Zabrali też mojego synka – dodaje.

Oddech więźnie mi w gardle.

– Życie bywa niesprawiedliwe – oświadcza z goryczą.

Przeszywa mnie wstyd. Moje problemy bledną w porównaniu z jej doświadczeniami. Przeszła tak wiele, a mimo to pozostaje silna. Wciąż pracuje i stara się pomagać innym, podczas gdy ja użalam się nad sobą. Pokrzepiona jej słowami, przełykam łzy i się prostuję. Próbuję wziąć się w garść.

– No dobra, wystarczy tego dobrego, Elloren Gardner – stwierdza Fernyllia. Znów ma surową minę, ale nie jest niemiła. – Spróbuj się uspokoić. Widzisz, moja wnuczka, Fern… Chcę dla niej lepszego życia. Czegoś więcej niż usługiwania twoim rodakom i wysłuchiwania, że jest bezwartościowa. Marzę, by czuła się wolna pod każdym względem, co wcale nie jest łatwe. Inni Gardnerianie nie myślą tak jak ty, prawda?

Patrzę jej prosto w oczy i kiwam głową.

– Cóż – mówi zadowolona. – Zobaczymy, czy coś się zmieni. Mamy jednak sporo w tej kwestii do zrobienia. I wiele musi się wydarzyć, żeby moja Fern mogła cieszyć się życiem.

Rozdział pierwszy

Wyrzutek

– Vogel uszczelnił granicę Gardnerii!

Cisza zapada w sporych rozmiarów kuchennej spiżarni, gdy dociera do nas sens słów profesora Julesa Kristiana. Wykładowca patrzy na wszystkich nas po kolei, trzymając dłonie na szerokim stole przed sobą.

Tierney i ja wymieniamy zaniepokojone spojrzenia. Zebrała się tu nasza podgrupka członków oporu. Siedzimy wokół drewnianego stołu, przyćmione lampy oświetlają nasze zmęczone twarze. Yvan zajął miejsce naprzeciwko mnie, tuż obok Iris. Na czole ma głęboką bruzdę, a ja z trudem opieram się chęci patrzenia w jego stronę. Tuż za nim Fernyllia opiera się o półki z przetworami, śledząc swoimi różowymi oczyma każdy ruch wykładowcy. Ramiona splotła przed sobą, przysłaniając nimi swoje tęgie ciało. Bleddyn Arterra zerka na nas z cienia, a jej twarz w jasnym świetle dnia przybiera zielonkawy odcień. Wicekanclerz Lucretia Quillen siedzi obok profesora. Wydaje się chłodna i opanowana.

Nie przyszło nas wielu, ale też nie możemy spotykać się w zbyt licznym gronie, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Zobowiązaliśmy się do przekazywania wiadomości pozostałym członkom ruchu oporu działającym na terenie Verpacii. Chociażby moim braciom i znajomym, którzy pomogli nam uratować Nagę – tego nieposkromionego smoka wojskowego, z którym zakumplował się Yvan.

– Straż dzień i noc patroluje granicę – kontynuuje poważnym tonem Jules. – Używają tresowanych hydren do polowania na fae – dodaje po chwili wahania.

– Hydren? – powtarza wyraźnie zaniepokojona Tierney. Siedzi obok mnie z ciałem napiętym jak cięciwa łuku. Rozumem jej przerażenie – te ogromne, przypominające dziki stworzenia są nie tylko bestialsko okrutne, ale też zdolne do uchwycenia zapachu z dużej odległości.

– Vogel może też liczyć na pomoc miejscowej ludności – dodaje złowieszczo Lucretia. – Wyznaczył wysoką cenę za głowę każdego ukrywającego się fae. – Czarny jedwab jej gardneriańskiego stroju lśni w świetle lampy. Całkiem skutecznie udaje wzorową obywatelkę, tak jak Tierney czy na przykład ja, kiedy nie pracuję w kuchni. Dziś ciemną tunikę nałożyła na długą hebanową spódnicę, na ramię naciągnęła biały pas materiału. To opaska noszona przez zwolenników Najwyższego Maga Marcusa Vogela.

Aby chronić ruch oporu, staramy się udawać, że stoimy po ich stronie. Mimo to czuję mdłości za każdym razem, gdy zakładam swoją opaskę.

Dopiero od kilku dni należę do buntowników, ale wiem już, że przewodzą im Jules, Lucretia i Fernyllia. Nasza grupa zajmuje się głównie przerzucaniem uchodźców przez granice Verpacii i wywożeniem ich ze Świata Zachodu. Keltyckie ramię ruchu dokonuje z kolei aktów sabotażu, nękając siły Gardnerian i elfów Alfsigr. Wszyscy obawiają się moich rodaków, dlatego miejscowy ruch oporu jest niewielki. Naszą jedyną przewagą wydaje się ów smok wojskowy z połamanymi łapami i skrzydłami.

Sytuacja jest co najmniej zniechęcająca.

Masuję skroń, próbując ukoić namolny ból głowy. Drożdżowy aromat wyrastającego ciasta i roślinny zapach suszonych ziół docierają tu z kuchni wraz z ciepłem, które przynosi jedynie odrobinę otuchy.

Od rana mam kiepski nastrój.

Obudziłam się o świcie zlana zimnym potem, z kocem ciasno owiniętym wokół nóg. Potrzebowałam dłuższej chwili, by otrząsnąć się z kolejnego koszmaru. Tego samego, który prześladuje mnie od wielu dni.

Zdezorientowana próbowałam uchwycić szczegóły snu, zanim uleciały mi z pamięci niczym kłęby dymu.

Pole bitwy rozciągające się pod czerwonawym niebem, zakapturzona postać sunąca w moją stronę. A ja z Białą Różdżką w dłoni kryję się za sczerniałym, uschniętym drzewem.

Teraz, wiele godzin później, z koszmaru pozostało już tylko poczucie strachu i niejasne, niepokojące wrażenie, że jakaś mroczna siła chce mnie dopaść.

– Co się dzieje w kwestii verpackiej rady? – pyta Bleddyn.

Fernyllia rzuca jej ponure spojrzenie.

– Gardnerianie mają teraz zdecydowaną większość.

– Na Przedwiecznego! – jęczę przerażona.

Iris wzdryga się, a jej piękne orzechowe oczy wypełniają się oburzeniem.

I strachem.

Yvan kładzie dłoń na jej ramieniu, chcąc ją w ten sposób pocieszyć, a ja tłumię wzbierające we mnie uczucie zazdrości.

– Wszyscy wiedzieliśmy, że to kiedyś nastąpi – mówi ostro Tierney, wykrzywiając usta w smutnym półuśmiechu. – Tutejszą radę straciliśmy. I to już dawno temu.

Tyle że to coś więcej niż strata – to całkowita katastrofa.

Verpacię zamieszkują różne grupy etniczne – Verpacianie, Gardnerianie, elfholleni i Keltowie. Ci drudzy zdobyli teraz większość w radze, więc wkrótce zaczną urządzać ten kraj po swojemu.

Nad nami coś błyska i wszyscy jak jeden mąż spoglądamy w górę. Gęsta chmura formuje się tuż pod sklepieniem spiżarni, a w jej wnętrzu pulsują żyłki białych błyskawic. Zaniepokojona spoglądam na Tierney, która odwzajemnia moje spojrzenie. Jej przybierająca na sile magia wody, asrai, coraz częściej wymyka się spod kontroli.

Dziewczyna zamyka mocno oczy i bierze długi niepewny oddech. Chmura zaczyna się kurczyć i po chwili znika. Jules i Lucretia z wyraźnym niepokojem przyglądają się mojej przyjaciółce, ale ona uparcie unika ich wzroku.

– Gardnerianie wszędzie wywieszają te swoje flagi – wtrąca Bleddyn, podkreślając słowa ruchem dłoni. Spogląda na mnie, a jej zielone usta wykrzywiają się z obrzydzenia. – Wymachują tym plugastwem, jakby byli panami Erthii.

Odruchowo odwracam wzrok, aż nazbyt świadoma swoich czarnych włosów i szmaragdowego połysku skóry, wciąż wyraźnego pomimo marnego oświetlenia w spiżarni.

– Już tylko dni dzielą nas od chwili, w której Verpacia stanie się drugą Gardnerią! – Głos wpatrzonej w profesora Iris wydaje mi się piskliwy. – Nie możemy zwlekać zbyt długo, Jules.

Mężczyzna kiwa ze współczuciem głową.

– Przygotowujemy się do przerzucenia większej grupy ludzi na wschód, ale musimy poczekać na ustąpienie pustynnych burz. Teraz jest zbyt niebezpiecznie, na szczęście zima skończy się już za parę miesięcy… – Jules stara się ją uspokoić. Sugeruje, że właśnie wtedy pojawi się okazja do ucieczki, i chociaż nie lubię Iris, życzę jej jak najlepiej.

Yvan zerka mi w oczy, a potem odwraca wzrok i znów czuję ból. Odkąd uratowaliśmy Nagę i zniszczyliśmy bazę wojskową, zachowuje się wobec mnie chłodno. A kiedy kilka dni temu natknęłam się na nich w stodole i urządziłam pokaz, ujawniając swoje uczucia, stał się wręcz lodowaty.

Nieśpiesznie nabieram powietrza w płuca i odpycham nieprzyjemne wspomnienia. Profesor zaczyna wyjaśniać Fernyllii, jakiej żywności potrzebuje dla nowej grupy uchodźców. Moja ręka odruchowo sięga po wisiorek z drewna dębu śnieżnego, który przysłał mi Lukas Grey. Choć staram się trzymać go na dystans, uparcie stara się do mnie zbliżyć. Jak sądzę, prezenty i listy są właśnie tego dowodem.

Przesuwam palcami po drewnie wisiorka, a w mojej głowie pojawia się kojący obraz dębu o bladych liściach. Coraz bardziej czuję się z nim związana, uzależniona od spokoju, jaki oferuje. Zupełne jak ta biała różdżka, którą dała mi Sage.

Gdy mocniej zaciskam dłoń na wisiorku, przenika mnie jasna energia i nagle przypominają mi się słowa Wynter. Gdy po raz pierwszy zakładałam ten naszyjnik, radziła mi zachować ostrożność. Obie wyczułyśmy w nim subtelną moc, która odwołuje się do czegoś w moim wnętrzu, czego nie potrafię jeszcze nazwać. To drewno ma w sobie ciepło migoczącego płomienia, zakorzenioną siłę prastarego drzewa – i pokusę, której z trudem mogę się oprzeć.

Z westchnieniem puszczam wisiorek i ponownie zerkam na Yvana. Iris przylgnęła do niego tak mocno, że jej podbródek niemal wbija się w jego ramię. Ogarnia mnie fala zazdrości. Staram się stłumić to gorzkie uczucie, ale z powodu zmęczenia nie jestem w stanie. Czuję żałość, gdy Iris przytula się do niego jeszcze mocniej, a jej jasne włosy opadają na jego pierś. W świetle lampy przypominają miód.

Czy ja wszystko to sobie wyobraziłam, Yvan? Czy wydawało mi się, że tamtej nocy prawie mnie pocałowałeś? Dlaczego odsunąłeś się ode mnie?

Gdy przyglądam się jego pięknej surowej twarzy, szukając w niej odpowiedzi, Iris zwraca głowę w moją stronę i spogląda na mnie z pogardą. Odwracam wzrok, czując, że się rumienię, policzki zaczynają nieprzyjemnie mnie piec. Z trudem odzyskuję spokój, ale kiedy znów na nią zerkam, ona wciąż na mnie patrzy. Jakby na pokaz delikatnie opiera głowę na ramieniu Yvana i niby od niechcenia obejmuje go w pasie.

A on, jakby tym zaskoczony, spogląda na nią, po czym pocieszająco gładzi ją po dłoni. Triumfalny uśmiech na jej twarzy sprawia, że przełykam ślinę. Gardło mam szorstkie i suche, a mój nastrój staje się coraz mroczniejszy.

– Czy są jakieś nadzieje na amnestię dla uchodźców? – pyta Tierney, gdy Jules i Fernyllia kończą rozmowę.

– Staramy się coś wywalczyć – mówi Lucretia. – Klimat polityczny jest jednak… niesprzyjający. Amazki gotowe są przyjąć pewną liczbę uchodźców, ale tylko kobiety. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej czy później Vu Trin zabiorą je na wschód – dodaje i widząc niepokój na twarzy mojej przyjaciółki, pośpiesznie dorzuca: – Ale to dużo. I wymaga odwagi ze strony amazek. – Potem jej twarz twardnieje. – Wilkołaki, Keltowie i mieszkańcy Verpacii nie chcą prowokować Gardnerian.

– Więc co możemy zrobić? – pyta, a raczej żąda odpowiedzi Tierney.

– Nadal staramy się wydostać uchodźców z miejsc dla nich niebezpiecznych – odpowiada Jules. – Chcemy, by nie rzucali się w oczy Gardnerianom i elfom Alfsigr – dodaje, siada, ściąga okulary i sięga do kieszeni po chusteczkę do ich czyszczenia. – Tutejsze Vu Trin mogą pomóc. Dowodząca nimi komandorka jest nam przychylna.

Zaskakuje mnie ta informacja, bo pamiętam, jak surowa i groźna wydawała mi się Kam Vin, gdy poddawała mnie testowi różdżki.

– Vin stara się jednak zachować równowagę – dodaje Jules. – Z politycznego punktu widzenia Noi pozostają w bardzo dobrych stosunkach z naszymi sąsiadami. Nie chcą, aby czarodziejki Vu Trin przypadkowo wywołały wojnę.

– A więc Noi podlizują się Gardnerianom – parska z obrzydzeniem Tierney. – Jak wszyscy!

Jules spogląda na nią zmęczonym wzrokiem.

– Owszem, Tierney. Z całą pewnością podlizują się. Ale wygląda na to, że komandorka Vin ma świadomość, co się tak naprawdę dzieje. I wie, że nie może zbyt długo chodzić na gardneriańskiej smyczy. Innymi słowy, mamy w niej potencjalnego sojusznika. I dobrze, bo sytuacja może się pogorszyć.

– Już się pogorszyła – stwierdza stanowczo dziewczyna.

– Ona ma rację. – Yvan wzdycha, rozglądając się dookoła. – Niektórzy z tutejszych kadetów zaczęli przycinać uriski.

Iris blednie, a Bleddyn wyrzuca z siebie coś na kształt przekleństwa.

– Tylko w ciągu dwóch ostatnich dni doszło do czterech kolejnych incydentów – kontynuuje Kelt, spoglądając z troską na nią i na Fernyllię. – Bądźcie ostrożne. Nigdzie nie chodźcie same.

– Co to za incydenty? – pytam zdezorientowana.

Bleddyn zerka w moją stronę.

– Gardnerianie obcinają nam czubki uszu, jakbyśmy były zwierzętami. I golą nam włosy. Nazywają to przycinaniem…

Święty Przedwieczny. Na samą myśl o tym ogarniają mnie mdłości.

– Z drugiej strony uriski pobiły gardneriańskiego farmera – mówi Yvan i spogląda w moją stronę. Chyba wyczuwa targające mną emocje, bo na chwilę łagodnieje. – Gardnerianie zasiadający w tutejszej radzie domagają się odwetu i prowokują tłum do działania.

– Słyszałam o tych wydarzeniach – mówi Fernyllia z surową miną. – Farmer bezlitośnie znęcał się nad swoimi pracownicami. Niejedną zatłukł na śmierć – wyjaśnia, a jej twarz ciemnieje. – A nawet gorzej – dodaje z wahaniem.

– Babciu? Co się dzieje?

Oczy wszystkich zebranych kierują się na małą Fern, która właśnie wślizgnęła się do pomieszczenia. Przytula Mee’na, swoją ukochaną szmacianą laleczkę uszytą jej przez babcię. Mee’na raczej bladą, jedynie miejscami rumianą twarz, różowe warkocze i spiczaste uszy. Zupełnie jak Fern!

Wolałabym, żeby nie słyszała ani słowa z tej okropnej rozmowy, ale po jej szerokich, przerażonych oczach domyślam się, że zło się stało.

Fernyllia cmoka z niezadowoleniem i podchodzi do wnuczki. Z trudem zniża się do jej poziomu i mocno przytula. Przez chwilę szepcze do niej łagodnie w języku urisek.

Olilly nieśmiało wślizguje się za Fern. Kucharka o lawendowej skórze obdarza nas wszystkich niepewnym uśmiechem.

– Pobaw się z Olilly – mówi uspokajającym tonem Fernyllia. – Za chwilę opowiem ci jakąś bajeczkę, shush’onin!

Wycałowana i wyściskana dziewczynka wychodzi z kucharką z magazynu, a drewniane drzwi zatrzaskują się za nimi.

Na chwilę w pomieszczeniu zapada ponura cisza.

– Musisz ukryć Fern – mówi Yvan ostrzegawczym tonem. – I to dobrze.

Ogarnia mnie przerażenie. Myśl o tym, że ktoś mógłby skrzywdzić małą Fern, odciąć jej różowe warkoczyki i przyciąć czubki uszu, wydaje mi się tak koszmarna, że ledwo mogę ją ogarnąć umysłem. Kilka miesięcy temu nigdy bym nie uwierzyła, że można być tak okrutnym.

Teraz już wiem. I dlatego jest mi niedobrze.

– No dobra… ostatnie ogłoszenie – wzdycha Jules, odwracając się do mnie i Tierney. – Obowiązkowy wiek przyrzeczenia został obniżony do szesnastu lat. Wszystkie Gardnerianki w tym wieku zostaną zmuszone przez Radę Magów do związania się z kimś do końca piątego miesiąca roku.

Spoglądam na swoje dłonie, na wyszczerbione paznokcie i zielononiebieską skórę zabarwioną od ziół leczniczych. Na szczęście nie mam jeszcze linii, które pojawiają się przy przypieczętowaniu związku.

A więc wkrótce…

Drżę, wyobrażając sobie czarne ślady na moich dłoniach, na zawsze wiążące mnie z kimś, kogo ledwo znam. Ciotka Vyvian w ciągu ostatnich kilku tygodni przysłała mi serię listów z pogróżkami. Zasugerowała nawet, że może ograniczyć kosztowną opiekę medyczną nad moim chorym wujkiem, jeśli wkrótce nie zwiążę się z Lukasem Greyem.

Na samą myśl o tym wzbiera we mnie złość, a wraz z nią desperacja. Z kim miałabym się jednak związać, jeśli nie z Lukasem? Zapewne nie znajdę sposobu na uniknięcie wstąpienia w związek, nawet jeśli zostanę w Verpacii i odmówię powrotu do Valgardu. W tutejszej radzie zasiada wystarczająco dużo Gardnerian, żeby moja ciotka zdołała wyegzekwować ów nowy nakaz.

Twarz Tierney tężeje na myśl o zbliżającym się przyrzeczeniu i testowi żelaza, który Vogel nakazał przeprowadzić przed każdą taką ceremonią. Test ów nie tylko ujawni, kim naprawdę jest moja przyjaciółka, ale być może też ją zabije.

– Próbujemy negocjować zarówno z wilkołakami, jak i czarodziejkami Vu Trin. Staramy się zapewnić bezpieczeństwo tobie, twojej rodzinie i reszcie ukrywających się fae – mówi do mojej przyjaciółki Lucretia, podczas gdy Jules wyciąga mapę Verpacii, rozkłada ją na stole i pochyla się, aby zerknąć w odręczne notatki.

Szuka drogi ratunku. Dla urisek i elfów smaragdalfar, a także uciekających na wschód fae.

– Elloren, poproś Rafe’a, by przyszedł do mnie z wilkołakami – mówi Jules, odrywając wzrok od stołu. – Potrzebujemy tropicieli gotowych poszukać nowych korytarzy uchodźczych. Verpaciańskie wojsko kontroluje większość północnych szlaków.

Kiwam głową z satysfakcją, że moi bracia i przyjaciele wspierają ruch oporu. Trystan również włączył się do akcji, przygotowując broń dla uciekających i ich przewodników.

Wiedzą o tym wszyscy zebrani.

Ale Iris i Bleddyn nie mają pojęcia, kto tak naprawdę stoi za zniszczeniem pobliskiej bazy wojskowej i kradzieżą smoka.

Nie wiedzą też o Marinie, selkie ukrywającej się w mojej wieży.

– Przyda nam się również wasza pomoc – wtrąca Lucretia, spoglądając na nas wymownie. – Wśród uchodźców napływających do Verpacii panuje czerwona grypa. Szerzy się zwłaszcza wśród dzieci.

– I zamiast okazać im choć odrobinę współczucia, verpacka rada wykorzystuje tę chorobę do represjonowania każdego, kto przybywa tu bez dokumentów – wtrąca Jules, a w jego tonie słychać zniesmaczenie. – W ten sposób uniemożliwiają uchodźcom szukanie pomocy u lekarzy i aptekarzy.

Tierney i ja wymieniamy spojrzenia, ale nie mamy złudzeń co do trudności zadania, które przed nam postawiono. Nalewka z Norfure uchodzi za skomplikowaną, a kosztowne składniki niełatwo zdobyć. Sęk w tym, że jesteśmy jedynymi osobami w naszej grupie ruchu oporu, które potrafią ją przygotować.

– Zrobimy lekarstwo – deklaruje Tierney, a w jej głosie słyszę bunt.

– Świetnie – mówi z wdzięcznością Jules, po czym ponownie spogląda na mnie. – Elloren, powiedz Trystanowi, że znaleźliśmy kogoś, kto mógłby go podszkolić w używaniu zaklęć bojowych. Nazywa się Mavrik Glass. Jest mistrzem zaklęć w bazie Czwartej Dywizji, ale przeszedł na naszą stronę. Opóźnia szkolenie gardneriańskich żołnierzy i zachowuje najlepsze czary dla naszych ludzi. Potajemnie modyfikuje też różdżki magów. Wprowadza w ich drewno wady.

Ogarnia mnie trwoga. Jestem pewna, że kiedy dywizją dowodził Damion Bane, dało się konspirować za jego plecami. Teraz jednak baza ma nowego dowódcę. A Lukasa Greya nie da się oszukać.

– Powiedz mu, żeby nie wstrzymywał treningów – nalegam. – I niech przestanie gmerać przy różdżkach.

Oczy Yvana otwierają się w zaskoczeniu, a pozostali natychmiast spoglądają na mnie podejrzliwie.

– Dlaczego? – pyta Jules.

Spoglądam profesorowi prosto w oczy.

– Ponieważ Lukas się zorientuje.

Kręci głową.

– Damion nigdy się nie połapał…

– Być może – przerywam mu. – Ale Lukas to nie Damion.

Iris wykrzywia usta w pogardzie i spogląda na Julesa.

– Czy teraz to ona wydaje rozkazy?

Unoszę ręce w obronnym geście.

– Musicie mi zaufać.

– Zaufać ci? – parska dziewczyna.

– Więc nadal utrzymujesz kontakty z Lukasem Greyem? – Bleddyn patrzy na mnie surowo.

Przełykam suchą grudę w gardle. Drewniany wisiorek drży kusząco pod moją tuniką, a nieprzyjemne ciepło spływa po mojej szyi.

– Przyjaźnimy się… co może być użyteczne.

W spojrzeniu Yvana dostrzegam rozczarowanie i przysięgłabym, że w powietrzu między nami czuję ciepło. Jego usta tworzą teraz twardą, bezlitosną linię, co sprawia mi ból.

Na twarzach profesorów maluje się wyrachowanie, gdy oceniają na chłodno moje słowa. Zupełnie jakby nagle zobaczyli mnie w nowym świetle.

Iris gwałtownie podrywa się z miejsca, wyciągając gniewnie palec w moim kierunku.

– Nie powinno jej tu być! – krzyczy. – Nie możemy współpracować z Gardnerianami. Ani z elfami Alfsigr.

Wzdrygam się, lecz Lucretia przygląda się jej spokojnie, niezrażona tymi słowami. Kiedyś Iris nie chciała z nią współpracować – nasza nauczycielka jest przecież moją rodaczką – ale ostatecznie uległa. Nie miała wyboru. Bądź co bądź wicekanclerka należy do przywódców ruchu oporu.

Tierney rzuca Iris kąśliwe spojrzenie.

– Wiem, dlaczego tak uważasz. Naprawdę. Ale w ten sposób naraziłabyś na niebezpieczeństwo całą moją gardneriańską rodzinę.

Iris ignoruje ją, wpatrując się we mnie ze złością.

– Czy kiedy Lukas Grey tu wróci, znów będziecie nam grozić? Straszyć Fern?

Przypominam sobie, jak Lukas potraktował wnuczkę Fernyllii, i przez chwilę nie jestem w stanie spojrzeć tej dziewczynie w oczy. Ani też Fernylli. Zwłaszcza jej.

– Nie – odpowiadam łamiącym się głosem. – Oczywiście, że nie.

– I dlaczego ona nosi nasze stroje? – pyta Iris profesora.

Nagle czuję się niewłaściwie w mojej ciemnobrązowej tunice i spódnicy, które przywiozłam z domu. Przyzwyczaiłam się do noszenia prostych strojów podczas pracy w kuchni, zachowując wyszukane jedwabne suknie, które dostałam od cioci Vyvian, na wykłady i inne oficjalne okazje.

– Iris, Elloren jest jedną z nas – mówi stanowczym tonem Jules. – Dobrze o tym wiesz.

Dziewczyna patrzy na mnie.

– Nie jesteś jedną z nas. I nigdy nie będziesz. Za bardzo zwracasz na siebie uwagę, a to naraża nas wszystkich!

Yvan kładzie dłoń na jej ramieniu.

– Ona jest po naszej stronie, Iris.

– Nie, Yvan. Mylisz się! – Dziewczyna wreszcie odkleja się od niego i spogląda na mnie, jakby potrafiła wejrzeć w moją duszę i dostrzec tam mroczną moc mojej babci. – Zapominasz, kim ona jest! – dodaje szorstkim tonem, który przeszywa mnie dreszczem. – Zapominasz, kim jest jej rodzina. Ona stanowi zagrożenie!

Potem wstaje i wychodzi z pomieszczenia. Bleddyn rzuca mi wrogie spojrzenie i rusza za nią.

Zrozpaczona zerkam na Yvana. Ku mojemu zaskoczeniu patrzy wprost na mnie, beznamiętnie, ale nie bez współczucia. Na krótką chwilę świat się rozpływa, a ja dostrzegam w jego oczach ślad tego, co kiedyś nas łączyło.

Potem ów płomień znowu znika, a z twarzy Yvana znika pewność. Mur między nami ponownie rośnie. Chłopak patrzy teraz na mnie z bólem, po czym wstaje i wychodzi za dziewczynami.

*

– Elloren, możemy chwilę porozmawiać? – pyta Lucretia, kiedy wszyscy zaczynają wychodzić z sali. Tierney zerka na mnie z zaciekawieniem i obiecuje, że zaczeka na mnie w laboratorium aptekarskim. Kiwam głową, po czym wicekanclerka cicho zamyka za nią drzwi.

Następnie odwraca się i spogląda na mnie zza okularów o złotych oprawkach.

– Pewne nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale twoja przyjaźń z Lukasem Greyem rzeczywiście może okazać się dla nas użyteczna – stwierdza.

Na samą myśl o nim ogarnia mnie niepokój.

– W Gwardii Magów należy do rozsądnych mówców – wyjaśnia. – Może być kimś, na kogo mielibyśmy jakiś wpływ.

Spoglądam na profesorkę ze zdziwieniem, zaskoczona tą informacją. Lucretia dostrzega to i szybko wyjaśnia.

– Może być sojusznikiem, ale na razie musimy zachować ostrożność, Elloren. Nie chcemy z nim zadzierać. Obserwujemy go od jakiegoś czasu i wiemy, że już kilka razy został upominany za odmowę egzekwowania niektórych nowych wymogów religijnych.

– Jakim cudem sprzeciwianie się Vogelowi uchodzi mu na sucho? – pytam.

– Kwestia władzy. Marcus chce mieć Lukasa po swojej stronie, dlatego nie zważa na jego niesubordynację. Przynajmniej na razie.

Nagle zaczynam obawiać się tego, o co Lucretia chce mnie poprosić. Odsuwam się od niej, rzucając niepewne spojrzenie.

– Podobno wyraźnie dałaś mu do zrozumienia, że nie chcesz się z nim związać – mówi poważnym tonem. – Ale… przecież nie musisz go stale utwierdzać w tym przekonaniu. Rozumiesz?

Zastanawiam się chwilę i nieznacznie kiwam głową.

– Jeśli Verpacia ulegnie Gardnerianom – kontynuuje wicekanclerka – Lukas Grey zyska jurysdykcję nad jej terytorium. Musimy dowiedzieć się, wobec kogo będzie lojalny… I czy da się go przekonać do zerwania z rodakami.

Moje oczy rozszerzają się ze zdumienia.

– Naprawdę myślisz, że jest taka nadzieja?

– Owszem – stwierdza cicho, lecz stanowczo.

Przychodzi mi do głowy niepokojąca myśl, którą obawiam się z nią podzielić.

– W jego towarzystwie czuję, że powinnam być szczera – przyznaję w końcu. – Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje, ale to uczucie jest… dość przytłaczające. Powinna pani o tym wiedzieć, bo może to być niebezpieczne…

Kobieta zastanawia się przez chwilę.

– Oboje możecie mieć silne powiązanie z ziemią – zastanawia się. – Magiczne pokrewieństwo.

– Niczego silnego nie mam – odpowiadam z goryczą. – Jestem maginią pierwszego poziomu.

– To, że nie masz dostępu do swojej mocy, nie oznacza jeszcze, że twoje linie pokrewieństwa są słabe. Poziom ustalony podczas testu różdżki jest wyłącznie miarą zdolności do używania magii. Faktycznie stanowi pewną stałą, ale zakres mocy skrywającej się w liniach pokrewieństwa może się z czasem zwiększyć.

Często zastanawiałam się nad liniami magii żywiołów płynących przez każdego Gardnerianina. Podobno rozwijają się wraz z wiekiem. Każdy mag ma inną równowagę między żywiołami ziemi, wody, powietrza, ognia i światła – liniami, które zaczynam w sobie wyczuwać, odkąd zaczęłam nosić wisiorek z dębu śnieżnego. Sięgam teraz po niego, a na twarzy czuję rozlewający się niepokojący rumieniec.

– Czy wyczuwa pani swoje linie pokrewieństwa? – pytam niepewnie. Wiem, że Lucretia jest magiem wody czwartego poziomu, ale jako kobieta na gardneriańskich jedwabiach nie nosi srebrnych linii.

– Przez cały czas – odpowiada. – Chwilami mam wrażenie, że przepływa przeze mnie cały ocean mocy, kiedy indziej jedynie wątłe strumienie falującej wody. Innych moich pokrewieństw jednak nie odbieram – stwierdza. – Czy czujesz się związana z ziemią?

Kiwam głową.

– Ciągnie mnie do drewna. I… kiedy go dotknę, potrafię stwierdzić, jak wyglądało drzewo, z którego pochodzi dany kawałek.

Pamiętam ciemne drzewo, które zobaczyłam, gdy pocałowałam Lukasa.

– W towarzystwie Lukasa wyczuwam, że ma silną linię ziemi – wyznaję. – I… możliwe, że w jakiś sposób pobudza jej odpowiednik u mnie.

– Co wiesz o prawdziwym pochodzeniu Gardnerian? – pyta ostrożnie wicekanclerka.

– Profesor Kristian nazwał nas mieszańcami – odpowiadam bezczelnie. – Wcale nie mamy „czystej krwi”, jak twierdzą nasi kapłani. Jesteśmy po części driadami, a po części Keltami…

W odpowiedzi kiwa głową, lecz jej wargi drżą. Bądź co bądź moje słowa wywołałyby w kraju skandal.

– Twoja rodzina wywodzi się ze szczególnie silnej rodziny driad, podobnie zresztą jak Greyowie. Dowodem na to jest wasze silne pokrewieństwo z ziemią. A potężne driady nie mogą się nawzajem okłamywać.

– To stanowi pewien problem, nie sądzi pani?

Wicekanclerka zastanawia się chwilę.

– Wolałabym, żebyś skupiła się na tym, co pociąga cię w Lukasie Greyu. W ten sposób zrównoważyłabyś ów przymus i jednocześnie przyciągnęła go do siebie.

Wyczuwam niewypowiedzianą sugestię i oblewam się rumieńcem. Wciąż pamiętam uwodzicielskie pocałunki Lukasa i odurzające działanie jego magii. Natychmiast dostrzegam też dylemat. Jak mam przyciągnąć do siebie Lukasa, skoro czuję coś do Yvana?

Nie masz szans u Yvana, karcę się w myślach, a przed oczami pojawia mi się chwila, kiedy przytulał Iris. Trzymaj się Lukasa. Dla dobra wszystkich.

– Niech i tak będzie – mówię, bawiąc się wisiorkiem z dębu śnieżnego i czując przepływające przeze mnie ciepło. – Postaram się dalej przyjaźnić z Greyem.

Rozdział drugi

Ponowne spotkanie

Światło słoneczne odbijające się od cienkiej warstwy śniegu razi mnie w oczy.

Spoglądam w dół ulicy, za tłum pieszych i koni, w kierunku magazynu mącznego, a nawet dalej. Mój oddech zamienia się w mgiełkę. Strzelista krawędź ośnieżonego, południowego grzbietu Grani przebija chmury niczym postrzępione ostrza.

Ogarnia mnie fatalistyczna rezygnacja. Nasza sprawa wygląda kiepsko, ale oszałamiająco piękne skały wznoszą się w oddali, jakby wbrew wszystkiemu. Wydają mi się tak wspaniałe, że aż boli od samego patrzenia na nie.

Ciężkie pudełko z fiolkami kładę na chrupiącym śniegu i opieram się o drzewo, obserwując linię lśniących, białych szczytów. Uspokojona znajdującym się obok mnie drewnem, nabieram powietrza w płuca i kładę dłoń na szorstkiej korze. W mojej głowie pojawia się obraz wiązu koronkowego o błyszczących latem liściach. Drugą ręką nieświadomie unoszę, dotykając wisiorka z dębu śnieżnego.

Oczy rozszerzają mi się ze zdziwienia, gdy odurzająca energia przepływa przeze mnie, rozgałęziając się i docierając aż do czubków palców u stóp. Oddycham głęboko, koncentrując się na wijących się we mnie liniach ziemi. Wyłapuję ich wzór. Towarzyszy temu nowe uczucie – rozkoszne, kłujące ciepło ciągnące się wzdłuż owych linii.

Ogień.

Wyczuwam ruch w drzewie za moimi plecami, jakby lekkie falowanie jeziora. Napełnia mnie to nagłym niepokojem. Odsuwam się i odwracam, żeby na nie spojrzeć. Jednocześnie puszczam wisiorek.

Co to było?

Jakieś chłopaki nawołują się radośnie, ich głosy odciągają moją uwagę od drzewa. Widzę dwóch jasnowłosych czeladników młynarskich wrzucających kolejne worki zboża na szeroki wóz, ich oddechy parują na mrozie. Obaj mają na ramionach białe opaski Vogela, więc unoszę brwi w zaskoczeniu. No tak, odkąd Gardnerianie przejęli kontrolę nad miejscową radą, wielu tutejszych zaczęło je nosić, starając się uspokoić coraz bardziej opresyjną większość. Nikt nie chce paść ofiarą agresji.

Spora grupa gardneriańskich żołnierzy gawędzi wesoło z boku. Oni również noszą opaski na swoich czarnych jak smoła tunikach. Dopiero teraz zauważam, że wóz czeladników też jest czarny i na dodatek oznaczony srebrną kulą Erthii. Spoglądam na kolejne szyldy i zauważam, że nasze flagi zdobią witryny wszystkich sklepów w okolicy, niezależnie od tego, czy należą one do sklepikarzy gardneriańskich, czy też przedstawicieli innych nacji.

Przyglądam się żołnierzom z coraz bardziej ponurą miną. Przeprowadzona przez Marcusa Vogela restrukturyzacja gwardii właśnie dobiegła końca, duża część żołnierzy Czwartej Dywizji wróciła, aby pod dowództwem Lukasa Greya odbudować pobliską bazę. W rezultacie w mieście roi się od wojaków i nie ma w tym nic dziwnego, bo to największy ośrodek handlowy w okolicy.

Żołnierze gardneriańscy wydają się siłą obcą, wręcz inwazyjną, a mimo to paradują po ulicach w eleganckich, starannie wyprasowanych mundurach z błyszczącymi mieczami i kosztownymi różdżkami u boku. Złowieszcze ogłoszenia o poszukiwanych zdrajcach powiewają na zimowym wietrze, nieustannie przypominając mi, że wciąż jesteśmy poszukiwani za ów „cios zadany gardneriańskim siłom”.

Spoglądam na żołnierzy i z niepokojem przygryzam wargę.

Pamiętam, co mówił Yvan. Że podczas Wielkiej Wojny gardneriańscy żołnierze rzucili smoki na Keltów. Że zrównali z ziemią całe wioski, spalili je do ostatniej chaty. Obserwując czarnowłosych młodzieńców o kwadratowych szczękach i zadowolonych minach, ani przez chwilę nie wątpię, że zrobiliby wszystko, co im się każe.

Bez chwili zastanowienia.

Ponure myśli niespodziewane rozprasza dotyk ciepłych ust na szyi. Podskakuję zaskoczona, obracam się, a moje serce przyspiesza. Potem pojawia się oburzenie.

Nabieram powietrza w płuca, gdy dociera do mnie, kogo mam przed sobą.

To Lukas Grey.

W całej swojej czarnowłosej, zielonookiej, militarnej chwale.

W moich wspomnieniach nie wyglądał aż tak doskonale.

Stoi uśmiechnięty, piękny jak grzech, z ciemnym płaszczem przerzuconym przez ramię. Rękaw jego munduru ozdabia pięć srebrnych linii oznaczających maga piątego poziomu z dodatkowym grubym srebrnym pasem dowódcy dywizji. Różdżkę trzyma w pochwie, a na jego piersi dostrzegam smoka, symbol Czwartej Dywizji.

– Nie podkradaj się do mnie w ten sposób – warczę zaskoczona jego nagłym pojawieniem się i tym, jak się do mnie szczerzy.

A on śmieje się, pochyla w stronę drzewa i spogląda na mnie znacząco. Zerkam na siebie nagle świadoma, że mam na sobie swój strój roboczy, mocno keltycki w swej prostocie, na który narzuciłam wełniany płaszcz.

– Niezła kreacja – szczerzy się. – Ale to nie zadziała, wiesz? – dodaje i zbliża się do mnie. – Wciąż wyglądasz jak swoja babcia.

Niemal magiczna potrzeba bycia z nim szczerą bierze nade mną górę i kolejne słowa wymykają mi się z ust.

– Ubrałam się tak z innych powodów. Po prostu nie czuję się komfortowo w ubraniach uszytych przez uriski będące niewolnicami.

– Zawsze możesz zacząć nosić ubrania przygotowane przez verpaciańskich krawców – stwierdza beztrosko, choć w jego oczach pojawia się dziki błysk. – I to ładne ubrania.

Moje zdradzieckie serce przyspiesza w reakcji na jego bliskość i uwodzicielski ton. Odwracam wzrok, desperacko próbując zachować pozory trzeźwości.

Nie wiesz, po której stronie stoi ten chłopak, Elloren. Bądź ostrożna.

Lukas wsuwa palec pod łańcuszek mojego naszyjnika. Przełykam nerwowo ślinę, gdy ostrożne wyciąga mi wisiorek spod tuniki.

– A jednak go nosisz. – Uśmiecha się z zadowoleniem, a jego palce przesuwają się po wisiorku. W odpowiedzi na ten dotyk czuję ciepłe mrowienie. Odruchowo sięgam po ozdobę, a amorficzne ciepło bijące od Lukasa budzi w moim wnętrzu smukłe linie ognia.

Moje oczy rozszerzają się.

– Czym on jest, Lukas? – pytam, a ów ogień przynosi nową falę mrowienia. – Kiedy go dotykam… budzi coś we mnie. Coś, czego nigdy wcześniej nie czułam.

– Drewno dębu śnieżnego wzmacnia magię – wyjaśnia Lukas, uśmiechając się leniwie. – Ożywia linie pokrewieństwa. Właśnie dlatego ci go dałem.

Nowa fala gorąca sprawia, że wciągam drżący oddech, a Lukas uśmiecha się jeszcze szerzej.

– Magia krążąca w twoich liniach przyspiesza, Elloren. Co wyczuwasz?

Zastanawiam się, mocniej ściskając wisiorek.

– Na pewno linie ziemi… jak gałązki wyrastające na zewnątrz. Rozrastają się wokół mnie. Ale czuję je od kilku dni, natomiast w tej chwili… towarzyszy im ogień.

Lukas delikatnie chwyta moją dłoń i przyciska do swojej. Rozgałęziające się we mnie linie nagle rozbłyskują, jakby przeszyte światłem pochodni.

– A teraz? – pyta.

– Jest ich więcej – odpowiadam zachwycona. – Więcej ognia.

Lukas uśmiecha się.

– Czy to przyjemne?

Nieco wbrew sobie kiwam głową, a jego ciepło rozpala mnie.

– Działasz jak wisiorek – mówię ze zdziwieniem.

– Owszem – przyznaje i spogląda na mnie kusząco. – Myślę, że oboje działamy tak na siebie.

Serce wali mi jak młotem. Wyrywam dłoń i puszczam wisiorek, próbując odzyskać spokój.

– Więc… mam silne linie ziemi i ognia.

– Owszem, zdecydowanie. Z czasem możesz wyczuć i pozostałe.

Spoglądam na niego zaciekawiona.

– A ty?

Jego usta rozchylają się sugestywnie.

– Myślę, że wiesz.

Oblewa mnie ciepły rumieniec. Owszem, wiem. Od całowania go.

– Mnóstwo ziemi i ognia.

Lukas kiwa głową.

– Tak jak u mnie.

– Tak jak u ciebie.

Moje myśli zaczynają wirować, gdy uświadamiam sobie, dlaczego stanowi dla mnie zagadkę, choć jednocześnie wydaje się tak bardzo znajomy.

Idealnie do siebie pasujemy – mamy identyczny układ naszych linii żywiołów.

Nagle możliwość, że nie wspiera Vogela, okazuje się prawie tak samo niepokojąca jak możliwość, że jednak go wspiera.

Męskie głosy wytrącają mnie z zamyślenia i każą spojrzeć w stronę ulicy. Wóz odjeżdża, odsłaniając zniszczoną ścianę między dwiema witrynami sklepowymi. Wzdrygam się na jej widok, stanowi bowiem dowód problemów, które czekają nasz świat. Na ścianie grubymi czarnymi literami namalowano zdanie z naszej świętej księgi.

NADCHODZI CZAS ŻNIW!

Zaczynam drżeć. Wandale niszczący elewacje nasilili swoje działania w ciągu ostatnich kilku dni.

– Nie przeszkadza ci to? – pytam Lukasa, słowa wyrywają mi się same. Gestem wskazuję na ścianę, czując gniew, ale i niepokój.

Lukas wbija wzrok w napis, po czym odwraca się do mnie.

– Tak, przeszkadza mi – mówi z powagą, jakby kwestionując mój pogląd na swój temat. – Nie zgadzam się z religijnym szaleństwem, które ogarnęło nasz lud, jeśli o to ci chodzi, Elloren.

– Cieszę się, Lukas – mówię, spoglądając mu prosto w oczy. – Nie sądzę, żebym dała radę cię znieść, gdyby tak nie było.

Nagle dociera do mnie, że skoro nie mogę go okłamać, a on nie może okłamać mnie, to łatwo sprawdzę, jak patrzy na pewne sprawy.

– Co myślisz o Vogelu? – pytam wyzywającym tonem.

Spogląda na mnie ostrożnie.

– Elloren, jestem w wojsku. Rady Magów oraz Najwyżsi Magowie przychodzą i odchodzą. My, żołnierze, ich nie wybieramy. Po prostu bronimy królestwa.

Wpatrujemy się przez chwilę w siebie, a w powietrzu czuć pulsujące między nami napięcie.

Klasyczny impas.

Ze smutkiem uświadamiam sobie, że może nie potrafimy okłamywać się nawzajem, ale zawsze możemy mieć przed sobą sekrety.

Lukas unosi brew, jakby wyczuwał mój ponury nastrój. Przygląda mi się uważnie.

– Kiepski dzień? – rzuca.

Spoglądam na niego z frustracją, a wówczas wygina w rozbawieniu usta.

– Mógłbym go poprawić! – Jego subtelny uśmiech rozszerza się do uśmiechu olśniewającego.

O, święty Przedwieczny!

Nie, nie, nie, ostrzegam samą siebie. Lukas oznacza kłopoty. Nie daj mu się oczarować!

Marszczę brwi, a moje oczy lądują na jego nowych pagonach.

– Jak idzie dążenie do dominacji nad światem?

Lukas śmieje się krótko, zerkając na zatłoczone ulice.

– Wygląda na to, że ruch oporu ma się ostatnio czym pochwalić. Nie dość, że pozwoliliśmy im zniszczyć połowę bazy Czwartej Dywizji, to jeszcze straciliśmy smoka wojskowego. I to tylko dlatego, że nikt nie zadbał o to, by wystawić straże – odpowiada z drapieżnym błyskiem w oczach. – To zresztą bez znaczenia. Możemy być niezorganizowani i popełniać błędy, lecz i tak wygramy. A polowanie na zaginionego smoka zapewni nam niezłą rozrywkę, nie sądzisz?

Jego chytre, świadome spojrzenie wywołuje u mnie falę niepokoju.

– Więc to dla ciebie tylko rozrywka?

Oczy Lukasa zwężają się.

– Czyżbyś stała się cyniczna?

– Owszem! I uważam teraz twój pokręcony światopogląd za irytujący.

Jednym płynnym ruchem Lukas zagarnia mnie ramieniem i przyciąga do siebie.

– Tęskniłaś za mną, co? – pyta, a ja czuję na policzku ciepło jego oddechu. – Bo ja zdecydowanie za tobą tęskniłem.

Jego zapach… jest jak głęboki las. Wyczuwam moc buzującą pod jego skórą, a moje linie ziemi odpowiadają na jej żar. Bycie blisko niego jest tak kuszące jak dotykanie drewna.

– No co? – Usta Lukasa muskają moje ucho. – Nie powitasz powracającego wojownika pocałunkiem?

Moje linie ziemi wyciągają się ku niemu, pulsując ciepłem.

– Jesteś zakałą tej ziemi! – burczę, próbując się bronić przed przyciąganiem naszych pokrewieństw, a potem sapię z rozkoszy, gdy przesuwa ustami po mojej szyi. Jego dłonie wślizgują się pod mój płaszcz i obejmują w talii.

– Kto zmienił cię w takiego małego wywrotowca? – Jedwabistym głosem droczy się ze mną, dotykając ustami mojej skóry.

– Dlaczego uganiasz się za mną, Lukas? – szepczę, unikając odpowiedzi. Jednocześnie cieszę się bliskością jego magii.

Śmieje się tuż przy moim uchu.

– Ponieważ jesteś piękna i nie mogę ci się oprzeć. Sposób, w jaki nasze magiczne pokrewieństwa uzupełniają się… jest więcej niż kuszący.

Jego palce, długie niczym u pianisty, wplatają się w moje włosy, a ciepło przenika mnie na wskroś. Kiedy rozpala moje linie ognia, przypominam sobie, że powinnam być silniejsza. Nie mogę tak łatwo poddawać się jego urokowi. Ale w moim umyśle pojawia się pewne wspomnienie, które zachęca mnie do bycia lekkomyślną.

Musisz podtrzymać znajomość z Lukasem, zapewnić nam bezpieczeństwo. I spróbować przeciągnąć go na naszą stronę.

Więc kiedy Lukas pochyla się, żeby mnie pocałować, pozwalam moim ustom topnieć jak cukier pod wpływem jego ciepła. Zamykam oczy i ulegam jego uwodzicielskiemu czarowi. Nasze linie pokrewieństwa wirują wokół siebie, jego ciemne gałęzie pieszczą moje, gładkie liście miękko się rozchylają.

Nagle przerywa pocałunek i kusząco przesuwa ustami po płatku mojego ucha.

– Obiecałaś, że pójdziesz ze mną na tańce juliańskie. Są pod koniec tygodnia.

– Pójdę więc. – Zgadzam się chyba nieco zbyt szybko. Przechylam głowę w jego stronę, pragnąc kolejnych pieszczot, chcąc poczuć wicie się drzewa. I jego ogień.

Lukas puszcza mnie, wyglądając na zadowolonego.

– Przyjdę po ciebie o szóstej – oświadcza.

Panika wytrąca mnie ze zmysłowego odrętwienia. Marina! Lukas nie powinien zbliżać się do Północnej Wieży, dopóki ją ukrywamy.

– Nie, nie przychodź po mnie… – protestuję, starając się znaleźć wiarygodną wymówkę. Słowa więzną mi w gardle. To na nic. Choćbym chciała, nie potrafię go okłamywać. To frustrujące!

Lukas marszczy brwi i się uśmiecha.

– W porządku, spotkamy się na potańcówce. Znajdź mnie.

Spoglądam na niego spode łba.

– Trudno cię przeoczyć…

– Ciebie też, Elloren. Ciebie też. – Śmieje się.

– Mogę pojawić się w tej tunice – ostrzegam w nagłym przypływie buntu.

Oczy Lukasa przesuwają się po moim ciele, aż zaczynam drżeć.

– To bez znaczenia, co na siebie włożysz – mówi bezczelnie, odwraca się i odchodzi.

Och, słodki Przedwieczny na niebiosach żyjący!

Jak, w imię wszystkich świętości, mam zachować przy nim rozsądek?

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij