Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kwitnąca gwiazda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kwitnąca gwiazda - ebook

Treść tomiku dotyczy melancholii i szczęścia, łez i uśmiechu, nieba i piekła, życia i śmierci. Wiersze utrzymane są w podniosłym tonie, charakterystycznym dla autorki. Autorka w obrazoburczy sposób obnaża prawdziwe oblicze tego świata — pogrążonego w nienawiści, bólu i żałobie. Nie boi się przedstawiać swojego pesymistycznego spojrzenia na życie. Teksty są bardzo trudne w odbiorze, ale każdy może znaleźć pomiędzy strofami coś, co trafi do duszy i serca.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-527-0
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

pierworodna gwiazda

przeklęte są dni kiedy noc

gardzi porankiem

wspomnienia skazane na dożywocie

dla jakich warto odejść

za margines przekleństwa

moja pierworodna gwiazdo

mój trawiony ciemnością księżycu

odszukajcie w sobie ból

dla jakiego warto śnić

w nieznane

pomimo marzeń warto czasem

dotknąć suchej skóry snu

wyśnić piedestał za jaki opłaca się

zgasnąć bez echa

i odezwie się w nas słońce

strach uschnie

w niedopasowanym momencie

zbrzydły mi wyznania śmierci

przekarmiłeś mnie oddechem nieba

przestań walczyć

z bezkształtem przestrzeni

z pokutą na którą posłusznie czekałeśopętane znaki

ponure są podwójne drzwi

kryjące wieczność bez przerwy

w życiorysie

smutne są okna schowane za firanką

pełne świeżego preludium

znikomego epilogu

nasza rzeczywistość pochodzi

z czeluści słów

nasza sromotna klęska

nie zna zwieńczenia w wyrzeczeniach

poczuj w całości moją przegraną

zachwyt nad drogą

do spełnienia

rozgoryczona nocy wstąp

na herbatę

do osieroconego Boga

podziel się łzami i ufnością w to

czego wciąż jeszcze nie znamy

co karmi nas suchą karmą nienawiści

i opętanych znaków zapytaniazakończenie życiem

to co pozostaje

po miłości

to tylko kilka kromek światła

kilka nieprzebytych kłamstw

które słowa wybieramy

na świadectwo szeptu

jakie odpowiedzi doczekują się

pytań

pragnę opisać najpiękniejszy czas

ale ból i marzenia

przeciwstawiają się obojętności

obawiam się nieba strzeże mnie

wątła granica między czasem

a uzupełnieniem

popatrz pod prąd światła

poczuj na skórze różnicę

doświadcz miłości tak uogólnionej

żeby zakończyła się

życiemczarne ciało

uskrzydlone serca docierają

do najwyższych pokładów światła

zobowiązania czasu przestają

nas interesować

poczuj w sobie ten strach

zespolony z nieużytkami życia

nasycony po krawędź

niewidomego lustra

odnajdź w sobie ziarenko prawdy

z którego powstanie

purpurowy życiodajny kwiat

nie chcę czekać

na naiwne prawdy

ubierać się w czarne ciało

które nie potrzebuje spełnienia

nie potrzebuje śmierciistnieć tylko z przypadku

tysiące niespełnionych minut

miliony zburzonych słów

miliardy okłamanych zdarzeń

tak mało snu

tak wiele nieskończonych

przypadków nieistnienia

czy czujesz poszum sumienia

w klatce miłosierdzia

czy doświadczasz ciszy

za jaką warto stąd odejść

pękła ostatnia napięta nić

światło księżyca wyczerpało się

przed rozpoczęciem

czy nakarmisz spełnioną pustkę

nadmiarem samotności

czy wzbudzisz we mnie winę

dla jakiej warto urodzić się

na wstępie

pragnę żyć

w twoich słowach

istnieć tylko z przypadkupamiątka z teraźniejszości

rozpal strach

w moich zmarzniętych dłoniach

pozbądź się wiary w to

co niekoniecznie zbyteczne

szukam cię

pośród sierści nocy

wzywam twoje smutne przywidzenia

czy to co najznakomitsze

jest także pamiątką

z teraźniejszości

czy to dla czego wciąż wędrujemy

jest przyzwyczajeniem

obumiera we mnie czas

kończy się kalendarz

skąd znajdę siłę aby oszukać

człowieczeństwo

potargana śnieżnobiałym wiatrem

lubuję się w przyrzeczeniach

z którymi idę za rękę

z którymi oglądam

pierwszy zachód słońcabezmyślne uderzenia serca

wiadomo

życie jest przygodą straconego

los jest tym na co czekamy

choć nie wierzymy w spokój

bezmyślnych uderzeń serca

bezczynne są noce

osierocone przez gwiazdy

skromne są dni kiedy przywołuję

pamięć do porządku

chwile które karmimy przeszłością

wzywamy do nowego królestwa

zatańczmy tak żeby zabrakło

muzyki żeby uniknąć

nowoczesnego mitu co jest

przystanią dla tych

którzy pomylili drogi

choć zmierzali w jednym kierunku

czy udowodnisz jak dużo światła

potrzeba aby ugasić

jedno zamarznięte serceskaza na twoim powietrzu

nie przychodzę żeby

chełpić się podwójnym życiorysem

nie powracam aby wskrzesić oazę

aksjomat narzucony z przeprosinami

pogarda wykradziona życiu

to wszystko

prowadzi do tragedii

za jaką opłaca się kochać

warto modlić się bez słów

nie wystarcza mi pustynia

choć jestem jednym z ziarenek

pod twoimi stopami

nie wystarcza mi spóźnione jutro

czas skazany na powrót

do bezsennych popołudni

nadszarpniętych wieczorów

zatracone w sobie zrywy światła

kochają się posłusznie

w tej parszywej grze

jakiej warto powierzyć proroctwo

wytrąć kielich z ręki wieszcza

ubierz się w śmiertelną skazę

na twoim powietrzugwiazdy konają o poranku

i cóż że gwiazdy konają o poranku

i cóż że wszyscy stoimy

w kolejce do życia

nikomu nie spieszy się

na zakończenie człowieczeństwa

nikt nie czeka aż obumrą

blaski i cienie

na cienkiej skórze pożądania

wymyka mi się radość

ucieka przede mną czas

pochyl się

nad ostatnim kawałkiem chleba

poczuj w sobie kwaśny posmak

pojednania

i będziesz pielęgnować ciszę

zawartą w chaosie krzyku

dbać o ostatnie tchnienie

twoje płuca wypełni

kryształowy oddech

zapukasz do uchylonych drzwi

do świeżo poczętego sercagarść przyszłości

to co znika w przydrożnej przepaści

jest ostoją dla skrzydeł

to co kojarzy się

ze zwiewnym uśmiechem

nie mieści się w ostatecznym

zderzeniu myśli i epizodów

nie szuka spełnienia

pośród zmęczonego powietrza

to co w nas stale mieszka

to tylko garść kwaśnej przyszłości

parę sentymentalnych spojrzeń

w pustkę ciała

nie okłamujmy pragnień

zlitujmy się nad biegunami

co wciąż szukają drogi

do stulonych ust zmiętych dłoni

przelotne muśnięcie serca

cierpiącego na dożywotni czas

wskrzesza żal jaki pozostał

po wietrze

po gasnącym bezwiednie płomieniu

w środku słówmiłość do snów

nie ucz mnie miłości do snów

które wciąż roztrąca czarna dłoń

przymierza

nie ucz nienawiści do życia

z jakim wciąż się mijamy

które wiedzie ciągle w stronę

uroczystej tęsknoty bez przysiąg

chełpiącej się złudzeniem

chciałam doszukać się nocy

w zwichniętym sercu

posmakować dwuznacznych myśli

o podróży

za ten murowany krąg

ubierz się w wykwintne niebo

przywdziej zachodzące słońce

wszystko po to aby zaryglować usta

poświęcić się w imię wieku

odrodzę się w przegryzionym ciele

w ucieleśnionej melancholii

aby Bóg przez chwilę się zastanowiłironiczny pocałunek

przygniatają mnie czcze spojrzenia

tłamszą tymczasowe

zetknięcia myśli

nie jestem tym co wkrótce

doczeka się powrotu człowieka

krzywo przyszyte serce

czeka na zwątpienie w zew krwi

na osamotniony piedestał

z jakim kojarzą się wierzenia cudotwórców

niedokończona opowieść

bez wstępu i zakończenia

oczyść zmysły z nadmiaru

ironicznych pocałunków

nie chcę pozbawiać cię człowieczeństwa

przesytu powietrza

w papierowych płucachprzesyt wolności

nie ma sentymentalnych gwiazd

nie ma w nas dość siły

która pokonałaby świt

położyła kres

wymarłym archipelagom

nie chcę umierać na przesyt

wolności

nie chcę rodzić się u wezgłowia

czarno-białego poranka

przechytrzyłeś moje wczesnojesienne łzy

przegoniłeś z serca grozę

dla której warto odnaleźć księżyc

pominąć niedojrzały owoc

spopiela się we mnie

spojrzenie prosto w czas

płonie serce za jakim warto odejść

na krawędź

zaginionego człowieczeństwazakazane wrota

to co tkwi w sprzeczności

z pięknem

nigdy nie odszuka drogi

na skróty

to co syci się łzami

z przypadku

może dać jedynie kilka sprzedanych strof

parę wyjałowionych metafor

zaginieni

w za ciasnych cieniach

zatraceni w ciszy bez poranka

szukamy pobocza które zaprowadzi sny

na rychły kres myśli

gasnących nieśpiesznie

pod powiekami

nie dostrzegam ufności

w twoim bezbolesnym świetle

w zakazanych wrotach

do ciekawszej teraźniejszościnie szukaj łez

nie szukaj łez gdzie spać chodzi

ucieleśniona przeszłość

nie szukaj śmiechu gdzie nietrudno

utracić ostatni kęs modlitwy

zamiast tłustej krwi

w żyłach mknie wyklęty czas

nowina co miała być

rozwiązaniem przyrzeczenia

odradza się w nas

przyszłoroczny śnieg

łzy płyną pod prąd

ciało domaga się posłuszeństwa

duszy

nie szukaj po omacku

zmiennocieplnych marzeń

nie wykradaj ironicznych pocałunków

prosto w nieznaneuśmierzająca tortura

trudno dostrzec ten lęk

wspinający się

na górę lodową ciała

ciężko podarować myślom słowa

aby stały się bólem

dla zmęczonych lataniem

samolubnych marzeń

zbudzona

z osieroconego snu

okradziona ze starego spojrzenia

szukam cię tam

gdzie spotykają się powierzchnie ciał

gdzie dotkliwa pieszczota łączy się

z uśmierzającą torturą

zaczekam aż wrócisz

do ogrodu zakazanych owoców

odszukasz ten wstyd

tę skargę

skazę na piersispętane niebo

nie omijaj obojętnie spętanego nieba

nie oszukuj życia

które szydzi ze śmierci

wtuleni w czarno-białe futro poranka

przekonani do wyższości

ukojenia nad wyzwoleniem

czerpiemy życie

z przerośniętej wrażliwości

z wieczora który obudził się

o przedwczesnej porze

daj mi posmakować

ballady zabarykadowanego serca

przyszłorocznego mitu

dla jakiego warto

zawołać w nieznane

zemści się na nas

przetrzymana wiosna

zemści się nieprzygotowane lato

udamy się za granicę

nieba gdzie latać się uczą wspomnieniarozgrzeszenie

zbyt krótkie są słowa w rozległych ustach

zbyt cienkie są łzy

aby wydały okrzyk w stronę światła

błąkamy się

między antypodami

nie możemy podać ręki niebu

powróćmy z nieutulonym pojednaniem

z ciszą tak dźwięczną

że toczącą się echem po poplątanych

liniach papilarnych

śmiech dogorywa

w piersi czasu

wszechmoc opętanego przemija

bez skazy na przeszłości

przypłyń do mnie

wraz z jutrzejszymi gwiazdami

z ciałem jakiemu Bóg nie dał

rozgrzeszenia

jakie strącił na piedestał śmierci

odwróć myśli w stronę słońca

poczuj na skórze pocałunek

zaniedbany

niby kolejny świtczłowiek

odnalazłam wczoraj człowieka

całego utkanego z nadziei

poświęconemu światu

bez prawa wstępu

odszukałam wczoraj łzę

dla jakiej warto powierzyć uśmiech

niezrozumiałe pozostaną poranki

kiedy ktoś wykrada

upuszczone gwiazdy

kto doprowadza niebo

do szaleństwa

obłąkany jest wypożyczony świat

pozbawiony ballady

stworzonej z milczenia

słowa wzniesione z bólu

są ukradkowym zapiskiem na skórze

zrodzonym ze stałocieplnego pocałunkuuwierzyć w niebo

wykradłam twoim złudzeniom

pierworodny krzyk

znienacka zgasła wiara

w nikczemność odległych modlitw

niespodziewanie zrodziła się

ufność w przetrawionym sercu

pozwól mi uwierzyć

w niebo

uwierzyć w ziemię

ukryta w niezliczonych kroplach

światła schowana skrzętnie

na strychu niepamięci

przekarmiam gwiazdy

chwytam ich łzawe spojrzenia

to co niedawno gościło

w tutejszym sezonie

co sponiewierało spokój wieczoru

to tylko historia życia

obłąkanegoznoszone ciało

oddałam pod zastaw

moje ostatnie znoszone ciało

powierzyłam wolności światło

mam go w zanadrzu

mój krzyk

stłumiony powietrzem

niesie się poprzez czarno-białe ślady

na chropowatej skórze chodnika

płynie między słowami

bezkresnymi bez krztyny

nadużytej łzy

wciąż toczę pod górę głaz ciała

wciąż wspinam się na myśli

skąd mam nie najgorszy widok

na splątany tłum na ciszę

która zagłuszy burzę

przekrzyczy płacz o więcejmiędzy znakiem a ciszą

odnalazłam twoje pomięte słowa

w kąciku ust

odszukałam spopielałe chwile

by skończyły się

w gorącokrwistym grzechu

znienawidzona przez wszechświat

szukam drogi ucieczki

w cieniu twojego serca

poszukuję nadziei

gdzie zamarzł ostatni słoneczny uśmiech

ból opuścił stęsknione granice

między znakiem a ciszą

nie chcę iść tam

gdzie można liczyć tylko na

zdruzgotane łzy

na zaprzepaszczoną wolną wolęwyuczona modlitwa

odebrano mi granice

warstwa po warstwie

wtrącono do nocnego koszmaru

z którego uciec można

tylko poprzez świt

udręczona początkiem tego epilogu

złamana przez ciężar światła

kocham się

w rozmarzonych złudzeniach

w ciszy tak obolałej

że nie wartej smutku

nawet łza ta najwyższa

pielęgnuje strach

w piątym kącie czaszki

dba o światłoczułe witraże

przez które sączy się

wyuczona na pamięć modlitwaukrzyżowani bogowie

pragnę przynieść twoim snom

najpiękniejsze łzy

tego świata

pragnę podarować ciszę bez słów

znów stoisz

u wezgłowia mojej nocy

karmisz się światłem

zrzuconym z nieba

pragnienia co się nigdy nie kończą

nie dają bólu

nie przynoszą zatracenia

jesteś tutaj po to aby nadać uśmiech

słońcu aby odnaleźć

pośród ballad tę która nigdy

nie miała słów

zaśpiewaj mi ten jeden raz

tę samą modlitwę

do ukrzyżowanych bogówtwarz w zwierciadle

moje sny oswojone przebłyskiem

sumienia kojarzą się

z lękiem przypominają ból

bez słowa

przysięga złożona niebiosom

nie doszukuje się wiatru

w twoich skroniach

odwzajemnij swoje życie

wyszeptane przez Boga

pogrążone w modlitwie bez skazy

na nieznanej twarzy

w zwierciadle

odnalazłam

pośród wykwintnych przygód

tę jedną pokutę dla jakiej powierzę

swoje nieistnienie

mój uniżony powiew strachuzaprzepaszczeni poeci

obojętność niespełnionych rozdroży

czarno-białe zezwierzęcenia słów

nie ma w nas czułości

która zastąpiłaby ciszę

o jeszcze

rozmieniona na łzy przez wiatr

płonę w kałuży cienia

pośród cierni zasianych

twoją ręką

płonę schowana w dłoniach

okraszona wysłużonymi łzami

nie zapamiętam nigdy

twojego oddechu nie odszukam uczuć

w krainie zaprzepaszczonych

poetów

w twoich opowieściach

doszukam się okna

skąd czai się idealny widok

na świeżo wyremontowany rajskreślone na wstępie

nie buntuj się przeciwko

czarnym kroplom wiatru

nie oszukuj deszczu w nieznane

daj odetchnąć

pobliskim szaroburym spojrzeniom

pozwól odszukać miraż

za jakim czai się

reszta wszechświata

wciąż poszukujący marzeń

oswojeni

z rzewną propozycją nieba

szykujemy się do dnia

do pułapki w objęciach słońca

do oków które na szyję

zarzucił mi świętokradzki strach

pytania skreślone

na wstępieptaki z dawnych lat

nawet białe ptaki z dawnych lat

omijają rozgałęzione serce

nawet zdziczałe poematy

potrzebują chwili ratunku

rozproszone po świecie

nasze konstelacje

pragną uczłowieczenia

sny błagają o kolejny wstęp

nie wiem jak skreślić

ostatnie zdanie w tym sezonie

zacząć epitafium

od pytania

w jaki sposób żyć żeby umrzeć

ukryta

w kąciku ust

dopraszam się jednego

zielonego spojrzenia w serce

proszę o bolesną wieczność

skazaną na dożywocieniepotrzebna przyszłość

pierwsze co spotkało samotność

to dobrowolne ukrzyżowanie

to co spowodowało ciszę

skończyło na rozdrożu ciał

z przegranym uśmiechem

szukam cienia by przywiódł

twój strach ugłaskaną pociechę

dla nadprogramowych słów

przybądź tu z przyszłością

powróć z bezkresu

wniebowziętego tuż przed kilkoma

tysiącleciami

daj zaznać mi krzyku

co odmieni przeszłość w nieznane

niedołężność milczących skazwybacz mi sen

wczesnojesienny wiatr niesie

same upalne pocałunki

ulotność złudzeń

pominięte powietrze

co obezwładni ciężarne sumienie

doda sił zmęczonym aniołom

do odlotu

na drugą stronę nieba

zakochałam się

w twojej miłości trafiłam w sedno

roznegliżowanego dnia

nie chcę umierać pośród archipelagów

nie chcę rodzić się

na granicy wydatnego serca

i grzesznych obłoków

wybacz mi mój sen

to się już nie powtórzyłzy nie do pary

rozwarstwione horyzonty

zdarzeń poczętych z nikczemności

słowa wypowiedziane

nie wprost

cisza zadurzona w świetle

miłość bez znaków przestankowych

kocham się

w zeszłorocznej zimie

w śniegu w kącikach ust

zwichnięte serce

parę łez nie do pary

trwam w zadurzeniu

twoim pragnieniem

w bólu

łaskawszym od zakazanego owocu

ukarana za wolność czaję się

w twoich ramionach

w prawdzie wyzbytej oznak życia

podźwignie mnie noc

zdradzi tysięczny poranekrozkochana miłość

płonie we mnie szczerozłota noc

pytajniki pukają

do uchylonych drzwi

w domu marnotrawnego

przysięgam wszystkim łzom

wskrzesi się we mnie

pora na nieznane

podniesie się prawo do nienawiści

miłość rozkochana

w twoim odświętnym uśmiechu

nie unika niedokończonych zdań

przecinków

w niewłaściwych miejscach

skrzyżowały się dziś

nasze serca

samotność obudziła w nieznanym łóżku

o drastycznie pustej porze

nie chcę udawać

ten głos należy do wiecznościjedność z czasem

nie zbliżaj się

do moich czarnolicych poranków

nie zatracaj w jestestwie

zrodzonym z przypadku

pomiń te modlitwy

które pozostają bez wiadomości zwrotnej

pomiń głos ze środka człowieczego snu

nie zgódź się

na strach co lęgnie się

w niepotrzebnym dotyku

w źle trafionej namiętności

pobudzona do jedności

z czasem

chodzę między klamkami

spodziewam się marzeń

za jakimi kryje się przeszłość

rzeczywistość bez prawa wstępubilet wstępu do poranka

rozsądne są upadki

z określonej uniżoności

przekwitłe są pragnienia światła

które wyłudziłam

od opatrzności

nadwerężone serce napięta skóra

szmaragdy zamiast oczu

to wszystko

co kończy się wraz z marzeniami

pozwól obojętności

stać się bezsensownym kryzysem

oazą na końcu mrocznego echa

wskrzeszona z łez

wierutnych aż do spełnienia

odnajduję bilet wstępu

do następnego poranka

zamknij oczy

odezwie się w nas przyszłośćśmieszny uśmiech

nie upuść ostatniej łzy

w tych stronach

nie pozbądź się ufności

dla niedokończonej podróży

przekreśl czule te wyrazy

jakie nie pasują

do twojej twarzy

rozdrapana cisza myśl nie do pary

to wszystko czeka na los

co podzieli zmęczone życie

na pół

śmieszny jest twój uśmiech

rozwieszony na gwiazdach

bez chwili spokoju

bez uśmierzenia

skreślonego epitafium

moje usta rozkochane

w twych pocałunkach

śpieszą się powoli powitać życieosierocone pocałunki

pokrojona na równe kawałki

nadzieja tuli do piersi

mokrą twarz

cisza wyłuskana z serca

nie koliduje z czasem

przyjrzyj się prawdzie

pokaż cień płonących łez

puste są moje usta

osierocone pocałunki

które jeszcze niedawno rozjaśniały

kres ślepej uliczki

wpij się w moje ramiona

podrzyj na kawałeczki epilog

skupiona na pocieszeniu szukam słów

w nieznanych stronach

nawołuję szept

do hojnego przywidzeniazamknij okno

bolesne są skojarzenia

podarunków pobożnie nietrafionych

nadpobudliwe spojrzenia

prosto w twarz

kalendarza

myślałam że utraciłam

swój jedyny rok

ale zjednoczone antypody

doczekały się odrobiny szacunku

nie chcę karmić cię

z ręki

wolę wybrać ten proroczy list

który choć niewysłany

zawsze pozostanie pożegnalnym

zamknij za sobą okno

odklej świat od ściany w sypialni

bowiem to co obce

nieczęsto boli bardzo znajomociężarne kłosy

obezwładniło mnie

twoje zielonookie zdziwienie

przeglądam się w półuśmiechu

dedykowanym wiosennemu niebu

kosztuję wiatru we włosach

niby ciężarne kłosy

co wkrótce dadzą święty chleb

obudziło mnie z jawy

pragnienie poranka

dłonie co nie poznały tęsknoty

zamykają się bezwiednie

na wspomnieniach

ukrywają między łzami

z którymi tak nikczemnie nam

nie do twarzy

przynieś mi to świadectwo

zaprowadź na granicę opatrzności

gdzie źródło mają oazy

pustkowia gdzie nikt

nie znajdzie odrobiny krzykunie ufam wzgórzom

z mojego horyzontu zniknęła

wiara w nieznane

spomiędzy powiek wyrwało

ostatnie spojrzenie

coś co zwiemy pokornie ciszą

nie mieści się w okowach krzyku

to co nieznane nie musi być

zawsze obce

to co widzę

w szmaragdach twoich słów

jest tylko mirażem

z przetrąconym sercem

nie chcę myśleć o snach

co nigdy się nie zaczęły

nie ufam wzgórzom zbrukanym

białą krwią śniegu

niezliczone echo chaos niepokonany

jak narodziny

to tylko przygodna tęsknota

opłakiwanie ust

gotowych do krzykuzielona i kwaśna noc

nie odnajdę znużonych ciał

w których zalęgła się

jeszcze zielona i kwaśna noc

nie poszukuję zmian

na twarzy słońca

emocji wydzierżawionych

przez pobliskich wędrowców

wystarczy parę znaków zapytania

żeby zetknęły się

sprzeczne ciała

obolałe świadectwa z dawnych lat

przymknij na moment

słowa

powstrzymaj się od myśli

co zamiast świtu jątrzą echo

naszych pocałunków

powróci pora na czas

dobiegnie końca to preludiumzmęczona biciem serca

to co nieuniknione

nigdy nie powróci w przerwie

między światłem a namiętnością

to co niespotykane

ocknie się podczas zakazanego snu

podczas wyobrażeń

z przypadkowym uśmiechem

zmęczona

bezustannym biciem serca

ukrywam się między łzami

w słowach które nie znają echa

nie rozumieją podszeptów melancholii

smutku ukrytego na dnie

zamkniętych słów

myśli przyłapane na uśmiechu

nie są już ani stratą ani ciosem

prosto w wiecznośćna wstępie sumienia

niepojęte pozostaną spojrzenia

prosto w czas

nieoswojone będą poranki

zaczynające się między trwogą

a nietrafionym sercem

nie odchodź nie pukaj

do uchylonych drzwi

nie ukrywaj się w szkarłatnym powietrzu

nie unikaj gwiazd

które czują twój lęk

modlitwę w niewłaściwych ustach

na wstępie mojego sumienia

chcę podziękować za ciało

które wciąż odmawia posłuszeństwa

ukrywa się pod zaryglowanymi

powiekamihoryzont cienia

między pragnieniem a kłamstwem

prawo do życia rości sobie

człekokształtna miłość

zza horyzontu wynurza się

pokrzywdzone bóstwo

piętno przez śladu na policzkach

podąża za mną

zmęczony świt zbliża się ból

ukryty w płatkach snu

nie chcę śnić na złość nocy

nie potrafię żyć

bez bogobojnych spojrzeń

za horyzont cienia

w kierunku życia za jakie przyjdzie nam

odpokutować rozsiać płodne łzynie kwitną przebiśniegi

nie ma w nas

tej krztyny obojętności

aby wnosiła przymierze

między stulone usta

nie słyszę szeptu wyrwanego serca

nie czuję życia w zdrętwiałej miłości

miłość doszczętnie zardzewiała

roznosi tylko życie i czas

dopatruje się nieba tam

gdzie nie kwitną przebiśniegi

wypala się we mnie

zmarznięty płomień

strach powoli staje się powodem

do dumy

nie chcę odwracać twarzy

gdy nadzieja lśni tak jasno

gdy samotność zaciska usta

powróć zanim wyblaknie

ostatnia kropla winacienka skóra serca

poranki zadają najwięcej łez

pragnienia okrutnie podzielone na pół

szepcące modlitwy bez słów

są najwyżej przecinkiem

w liście pożegnalnym

skupionym na sobie dźwiękiem

który nie sposób utracić

nie sposób przeżyć

zdziwiona powrotem

wczesnojesiennej bajki nie rozumiem

przesłania wiersza

skleconego pośpiesznie

w poczekalni

spisanego na cienkiej skórze

serca

odnajdzie nas zmęczona obojętność

słowa wyzbyte myśli

pożegnanie od początku

przegadaneoznaki szaleństwa

spotkałam człowieka

płakał bo nie miał

innego wyjścia

szlochał bo sny co się nigdy nie kończą

są prologiem bezkresu

odnajdź pośród tej purpury

zaginione spojrzenia

szmaragdy co płoną niczym

nowo narodzony dzień

zanim zaspokoisz moją teraźniejszość

odszukaj pośród łez tę

co zalśni niby słońce

niby niezmierność słów wyklętych

ze słownika

pozostawionych na pastwę języka

czy powrócisz

zanim czas odetchnie z ulgą

czy odnajdziesz się pośród

oznak szaleństwaciężkie powietrze

to co upadło nigdy nie było

alfą i omegą

to co przepadło

nie mogło być zwierciadłem nieba

porzucone naprędce ciało

jest tylko zwieńczeniem światła

opowieści

o niewybaczalnym życiu

odszukaj w marzeniach

gwiazdę by poiła cierpkim mlekiem

straconych i poniżonych

nic już nie pomoże

wyobraźni nie pozbawi fantazji

wbrew ciężkiemu powietrzu

słowom wciąż do bólu

roztańczonym

zagubionym w martwym ogrodzie

kocham się w twoim śnie

w zaplanowanym smutkuczas co zastąpi wieczność

to co nazywamy porankiem

jest niedokończonym krokiem

w cytrynową mgłę na twoim czole

to co nosi imię Boga

kojarzy się ze zranionym uśmiechem

zmysłami słynącymi

z nadwerężenia

niecierpliwe łzy wciąż płyną

pod prąd serce bije

w nieznanym sobie kierunku

odwróć pragnienie w stronę życia

pokaż że lęk należy również do nas

płynie w nas czerstwa krew

kwitną urojenia o przeszłości

ukaż mi taki czas

który zastąpi wiecznośćmiłość udaje szczęście

zaniemówiłam z miłości do twojej bajki

zamarłam w połowie drogi

między czasem a nocą

smutne są chwile gdy światło

tańczy dla innego nieba

gdy miłość udaje szczęście

w nieznanym sercu

moja serdeczna teraźniejszości

dlaczego pląsasz na palcach

wspólnymi myślami

pozbawiliśmy się wolności

razem odszukaliśmy pragnienie

które nie zdoła zrozumieć zagadki

świeżo wypranego księżyca

poddajmy się burzy

wyruszmy na poszukiwanie tęczyupadek piekła

to co pieczołowicie ukryte

przynosi najwięcej piękna

to co niewidoczne

krzyczy zawsze najciszej

brakuje mi tych trzech

ostatnich słów tych myśli

wciąż niezwyciężonych i niekochanych

słodko-kwaśny wiatr

bezpowrotnie skazany na dożywocie

ukrywa twarz w futrze nocy

chowa się za plecami świtu

to co widzę

jest jedynie epilogiem pragnienia

powszednich wyobrażeń

znalazłam się na pustkowiu

skąd wybawi mnie

nieokrzesane niebo

skazane na upadek piekłozbyt radosne dłonie

to co nienazwane kosztuje

więcej niż miriady słów

co przekrzywione w zatraceniu

nie doczeka się obojętności

trwa we mnie niezwykła noc

odświętne gwiazdy zerkają z ukosa

na życiodajne milczenie

na rokroczną modlitwę

w nieznane

cisza opuszczona przez słowa

kocha się w myśli o tobie

ubóstwia pragnienia co zalęgły się

w zbyt radosnych dłoniach

w przerwie

między bezmiarem a westchnieniem

przygotuj mój strach

do pierwszego oddechuostry wzrok

nie rozumiem dróg

którymi podąża sparaliżowany czas

nie doceniam ścieżek

kryjących w sobie zmęczone

powietrze

dociera do mnie lęk

przed łzami

wiatr otwiera zniewieściałe usta

to co nieprzemyślane

przynosi tylko łzawe przecinki

pytania dla odpowiedzi

schowanych przed ostrym wzrokiem

pożądania

wypełniona po brzegi

pocałunkiem

spętana przepastnymi objęciami

kojarzę się z nadliczbową

namiętnością

powrócę zanim stracę

ostatni oddechna pamiątkę

samotność powierzona światłu

powraca z cieniem

miłość podarowana nicości

kojarzy się z pieczęcią na szkle

to co zamknięte

na zawsze stanie się powietrzem

dla opuszczonych płuc

przemieni się w czas płynący

pod prąd

nie dotykaj mojej cierpliwej skóry

jeśli pragniesz urodzić się

na pamiątkę

przekonaj ból do uśmiechu

zadedykuj pragnienie

umierającym wzgórzom

znów jesteś tym co dawno temu

zaginęło w przestworzachnowoczesny mit

nie warto zanurzać się

w rozpostartych ustach

błagalnych strof

nie warto żyć kiedy wszyscy wokół śpią

powracam do marzeń

osieroconych przez strach

i pogrążam się w strzelistym pożądaniu

pośród lazurowych słów

rozebranych z ciała

nie chcę omijać niedoszłych spojrzeń

pukania do otwartych drzwi

wyludnionego piekła

to co do tej pory było zagadką

dziś cierpi na brak pytań

na niedosyt nieba

na zbyt krótką ścieżkę

do krynicy nowoczesnego mitułzawe przecinki

w imię tego co zwiemy bajką

rozpraszają się skwaśniałe łzy

w zamian za ból

warto poświęcić kilka zmęczonych nowin

prześwietlone nocą mgliste spojrzenia

nie są tu z przypadku

nie łączą się w zdania

bez znaku zapytania

bez paru łzawych przecinków

wspomnienia zapatrzone w przyszłość

nie błagają

o spopielałe ciżby wyroków

to co jest tylko kłamstwem

wkrótce stanie się szczęściem

nie do zniesienia

zeschniętą kromką czarnego ciałaukrzyżowany sen

to co przypomina czas

jest w rzeczywistości bólem

nie do spełnienia

to co kojarzy się z samotnością

nie zawsze wiedzie na skróty

do życiodajnych tęsknot

nostalgii z przetrąconym sumieniem

czy warto ukrzyżować

jutrzejszy sen

kiedy światło drażni boleśnie

zmęczony nocą wzrok

zatrzaśnięte usta domagają się

własnej modlitwy

nie chcę więcej marzyć

pośród zabronionych myśli

nie potrafię udawać

że nie obchodzi mnie

przesolona autobiografiajasnozielone dłonie

przedwcześnie utracona modlitwa

nie przypomina światła

zbyt pochopnie narodzona noc

nie prosi już o gwiazdy

nie domaga się pustki

tam gdzie człowiek zasypia

w nieznane

nie ukrywaj przede mną świtu

niech poranek odrodzi się

w twoich jasnozielonych dłoniach

niech to co daje powietrze

choć przez chwilę przystanie

na granicy bólu i cienia

na krawędziach rozpostartych gwiazd

samotności wskrzeszonej

z zakończeniaskłócone łzy

twoje bezbrzeżne ciało ukrywa się

w lamentach Boga

poranek jest minioną epoką

straconym tysiącleciem

to co dostrzegamy w świetle uśmiechu

jest najwyżej cienką łzą

uroczystym spojrzeniem

prosto w twarz lęku

pośpiesznie zrzucone ciało

usiłuje uwolnić się z oków szaleństwa

z obłędu który zespala antypody

łączy to co drażni zmysły

wciąż poszukuje

skłóconych w sobie serc

mój intymny czas

nie doszukuje się słów zaginionych

pośród myśli

skłócone łzy nie rozumieją życiastarodawne marzenia

nie wiem którędy powracają

samotne spojrzenia gwiazd

nie wiem skąd bierze się w nas

tyle ciszy choć każde krzyczy

we własnym imieniu

poszukujemy starodawnych marzeń

mimo że czas nie zamierza powrócić

mimo że ból przeistacza się

w uśmierzający strach

czy niewidomy od urodzenia świat

odnajdzie kiedyś drogę

między ukrytymi znakami

czy zmiennocieplny pocałunek

ukoi ciało choć dusza

woła łzy po imieniuczarna strona

to co urodziło się światłem

nie zginie pod postacią życia

wskrzeszone łzy nie odnajdą ukojenia

pośród spopielałych łąk

i nieodwzajemnionych myśli

znikome się oazy

rozsiane na poboczu które prowadzi

na skróty do czyśćca

odkąd odnalazłam krzyk pośród szeptu

odkąd doszukałam się chwili

pośród wieczności

ból stał się sromotnym zwycięstwem

skaza na niebie zajaśniała

niby marnotrawna gwiazda

ukaż moim snom

czarną stronę człowieczeństwamartwy świt

ziarno które zasiałam

pod twoim sercem dało kryształowy kwiat

to za czym tęskniłam stało się

celem pielgrzymki

która miała zostać preludium

do skutego lodem raju

stać się czasem ze zwichniętą wskazówką

od zamierzchłych lat brakuje mi

wspólnych narodzin

potrzeba mi snu aby wypełnił lukę

w niepamięci

to co należy do twojego serca

to tylko kilka zmęczonych godzin

parę oddechów zatraconych w świetle

odnajdźmy krzyk

pośród martwego śwituwypielęgnowane łzy

nie kochaj swoich snów

na siłę

powrócą zanim zgaśnie ostatnia

zmarszczka na twoim czole

nie pielęgnuj łez

jeśli pragną płynąć bez echa

nie potrafię zrozumieć podszeptów cienia

zbyt prędko wypowiedzianych

słów

to co mieni się niby szlachetna rozpacz

w rzeczywistości jest lękiem

zadedykowanym zmęczonym ustom

obawą przed tym co wspólne

a co obojętne

przybądź z odsieczą marzeniom

które nie zasłużyły

na szczęścieprzypadek

omijane przez nas słowa

nigdy nie przyniosą

najpiękniejszych kwiatów

zerwanych od niechcenia twoim sercem

okłamane przez nas

chwile pożądania nie dają

odrobiny szaleństwa

nie kojarzą się z nadzieją

bez zbędnych spojrzeń

to co pośpiesznie wskrzeszone

nie powróci z przedwiośniem

nie odzyska kłamstwa zbrukanego

niecierpliwym wiatrem

to co warte zniechęcenia

jest tylko przypadkiem

skazanym na zimężadna myśl nie zaśnie

nikczemność samotności kojarzy się

ze zbyt prędko wykrzyczaną ciszą

nadwerężony szept

dotyczy wieczności

która nie uznaje jutrzejszego wieczora

smutków schowanych w dłoniach

pokrzepiona życiodajnymi łzami

bawię się od niechcenia

w ból i miłosierdzie

powróci taka noc kiedy żadna myśl

nie zaśnie

kiedy oczekiwanie stanie się

czasem zmęczonym nadmiarem życia

odrodzi się namiastka

ludzkości by życie mogło spojrzeć w dal

żeby śmierć zamyśliła się

na trochęprzelane łzy

moja gwiazdo zamyślona

aż do bólu

ukaż mi odrobinę człowieczeństwa

ukaż łzy przelane nadaremnie

moje aromatyczne niebiosa

moja niezastąpiona ziemio

przebudźmy się

o zbyt późnej dekadzie

w objęciach serca znalezionego

w plamie życia

doszukajmy się zniewolonych pieczęci

odszukajmy nareszcie samotność

by o poranku ogrzewała

podniszczone dłonie

dawała o świcie kilka okłamanych łez

przynosiła bukiety róż

zrodziliśmy się

do lepszego człowieczeństwaza kurtyną ściany

chciałabym odzyskać

takie czasy

kiedy miłość kojarzyła się

z sennym wyrokiem

chciałabym odrodzić się w świetle

które nie należy

do nikogo z nas

nie kocham się w twoich łzach

cisza jest dla mnie

spowiedzią kamienia

podejdź dostatecznie blisko

żebym odnalazła się

w twojej duszy

okłamała strach ukryty

za kurtyną ściany

nie nazywaj mnie

według zmyślonej nadziei

podaruj mi krztynę

kwaśnego zielonego nieba

otwórz czas

na ciekawsze pragnienia

na życie co się nie sprawdzaokowy krzyku

to co zupełnie przypadkowe

najczęściej bywa skargą

w imię miłości

to co przepełnione kłamstwem

kojarzy się z bezcenną pamięcią

z podróży za kotarę ciała

nie udawaj

że druga strona nieba czeka

na swój ostateczny wyrok

że zamyślony księżyc nie spodziewa się

kolejnej pracy na pół etatu

przeżyta naprędce wędrówka

nie sprzyja zmęczonym szeptom

w nieznane

nie przypomina marzeń

niemieszczących się w sercu

pokonajmy milczenie

tkwiące w okowach krzyku

odszukajmy tę niespełnioną klęskępóki otwarte są drzwi

przychodzę powitać osobiście

nowo narodzone gwiazdy

powracam z historią

której nie zna żadne niebo

żaden nieoswojony powiew wiatru

nie zamykaj okna

póki otwarte są drzwi

unikaj marzeń za które warto

zapłacić szczęściem

nie chcę wierzyć

w ciekawsze oazy w pustkowia

gdzie moje serce uschło z braku łez

zatańcz tak jak podpowiadają

porzucone ślady na poboczu

tej niespodziewanej podróży

w głąb życia wyrwanego samotności

między rokroczne balladyzaśniedziała łza

jestem tutaj aby śnić

na przekór minionym sercom

powracam do osobistego niepokoju

aby rozstrzygnąć kto nie mógł

dotrzymać kroku

w tej dożywotniej wędrówce

podnieś zaśniedziałą łzę

poczuj słony smak

linii życia

odnalazłam wśród słów takie

co nie ma związku z myślą

dotarłam na wierzchołek języka

pogodziłam się z nadmiarem pożądania

póki trwa w nas czas

póki żyje światło nie poddamy się

pragnieniom

ześlemy marzenia na wieczną tułaczkę

na przekór czarnej tłustej rzecenienarodzone gwiazdy

zanim zmęczone nocną wartą

myśli udadzą się na spoczynek

zanim z pokorą pożegnamy

nasze zmysły

odszukamy pośród zdań

kilka nadwerężonych oddechów

poczujemy na języku

posmak prawdy

przyjrzyj się z bliska łzom

odnajdź pociechę

przed dalszym ciągiem wycieczki

poczuj wśród konstelacji takie gwiazdy

które nigdy się nie narodziły

nie powstały w bólu i strachu

nie wyrzekaj się deszczu

nie szukaj wytchnienia

w purpurowych kroplachstarzejący się kalendarz

odnaleźliśmy prawdę

pośród niedokończonych wspomnień

doszukaliśmy się istnienia

gdzie człowiek wciąż czeka

na swoją kolej

ucałuj serdecznie moje niebo

pozdrów wszystkich zakochanych

w powrocie zmęczonych łez

nie pielęgnuj urojeń

uwięzionych od dawna

pod kołkiem języka

nie dbaj o powrót

wyczerpanych zmarszczek

o nadejście ciał od dawna

zmęczonych niecierpliwością dusz

wyczerpanych starzejącym się

kalendarzem

odkryj przede mną słowo

ważniejsze od pierworodnej myślipusta kwestia

powracam ze zbyt krótkiej podróży

na skraj nieznanego światła

jestem by wnieść życie w martwe

uderzenia serca

żeby odgarnąć z czoła

ochłap gwiazdy

pośród snów ławo wskrzesić ten

co daje najmniej cienia

najmniej złowróżbnych strat

pozostań po swojej stronie nieba

na prywatnym skrawku wszechświata

przekonasz się

że czasem warto zaufać

modlitwie wykrzyczanej na wskroś

rozkochaj nieoswojone słońce

zadaj cios pocałunkiem

nieprzygotowanym do równoległej historii

to co czujesz jest kwestią

za jaką warto odejśćwyludnione marzenia

przychodzisz

cały ze światła

pożyczonego od wyludnionych marzeń

powracasz w stronę słów

niezrozumiałych

dla wypożyczonego człowieka

nie zwracaj uwagi na bezsens

istnienia na łzy przesycone

krzykiem

powracam z pierwszą lepszą zimą

ze skrawkiem sumienia

na krawędzi świata

nie dotykaj moich powiek

poczuj delikatność

nastroszonych nadgarstków

to co zwiemy ciszą

jest powrotem w stronę światła

w kierunku pustych sercz braku lepszego życia

przynosisz mi ciało

obojętne na wolę istnienia

przynosisz słowa

niewarte nieba

choć od początku żałowałam łez

z braku lepszych marzeń

przyzwyczajona do bezkresu

szukam prawdziwych gwiazd

wypatruję zmysłów

od dawna osieroconych

z braku lepszego życia

tańczę na krawędzi

ostrza twojego języka

doszukuję się zmarszczek

na martwym już ciele

nie chcę kłamać wbrew symptomom

człowieczeństwa

nie szukam ciekawszego wyjścia
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: