Łabędzi śpiew - ebook
Łabędzi śpiew - ebook
Oboje byli w pewien sposób zakochani w śmierci. Oboje mieli w sobie mrok. Po jednej ze szczególnie brutalnych awantur Alice Newman zabija męża – porywczego policjanta, który znęcał się nad nią od lat. Mimo że działała w samoobronie, wie, że nie może liczyć na pomoc stróżów prawa. Nie widząc innego rozwiązania, postanawia uciec za granicę. W czasie podróży do Meksyku zostaje rozpoznana przez pracownika stacji benzynowej. Kiedy wydaje się, że sytuacja jest przesądzona, na pomoc przychodzi jej Phoenix Thorne, który okazuje się być… płatnym mordercą. Sprawy się komplikują i to nie tylko przez uczucie, które wybucha między obojgiem. Phoenix pomaga Alice w dalszej ucieczce. Kiedy dowiaduje się, że jest z nią związany bardziej niż początkowo sądził, będzie musiał wybrać – czy jest lojalny wobec zobowiązań z przeszłości, czy wobec kobiety, którą pokochał. „Kolejna powieść K.C. Hiddenstorm wywołująca u czytelnika gęsią skórkę! Dostajemy cały wachlarz emocji, których nie sposób opisać słowami. Kocham pióro tej pisarki, a każda kolejna książka jest lepsza od poprzedniej. „Łabędzi śpiew” z pewnością Was zaskoczy i zabierze w zupełnie inny świat. Polecam gorąco!” - Kinga Litkowiec, autorka „Pod zagadkowym tytułem kryje się erotyczna i mroczna historia. On jest płatnym mordercą, a ona ucieka przed przeszłością i wyrokiem śmierci. Hiddenstorm po raz kolejny wciąga nas w pikantną podróż pełną pościgów, strzelanin i seksu. Ta powieść skradnie ci oddech i serce. Roznieci twoje niegrzeczne fantazje... Jeśli tylko się odważysz... Polecam!” - I.M. Darkss, autorka „Niebywale wciągająca, intrygująca i nieoczywista historia, która porusza, zachwyca, a na dodatek trzyma w napięciu do samego końca. „Łabędzi śpiew” to moja ulubiona książka K.C. Hiddenstorm! Gorąco polecam!” - Hanna Smarzewska, Nie oceniam po okładkach http://nie-oceniam-po-okladkach.blogspot.com/ „Łabędzi śpiew” to powieść o walce o wolność i miłość, a także o próbie odnalezienia swojego miejsca na ziemi, bez względu na konsekwencje. Zwala z nóg intensywnością, przewrotnością, a także namiętnością, która aż iskrzy między bohaterami. Emocji tu nie zabraknie! Czytelniku, przygotuj się na prawdziwą jazdę bez trzymanki! Autorka nie pozwoli ci się nudzić. Polecam!” - K.A. Figaro, autorka
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67024-55-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Część pierwsza
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
Część druga
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
Lista utworów pojawiających się w książce
Od autorkiCzłowiek, jeżeli ma w życiu pecha, dociera do punktu
bez odwrotu. Naprawdę ostatecznego punktu.
Taki pechowy człowiek ma wtedy zazwyczaj trzy
możliwości. Może się poddać, walczyć dalej albo oszaleć.
Alice Newman szaleństwo miała wpisane w papiery
– słusznie czy nie, nie miało to większego znaczenia.
W swoim życiu poddała się o raz za dużo, co
prawdopodobnie pogłębiło domniemane szaleństwo.
Była więc tylko jedna rzecz, której nie robiła.
Nie walczyła.
Wszystko zmieniło się w dniu,
w którym dowiedziała się,
że mąż ją zabije.1
Alice siedziała na łóżku w sypialni, z klinicznym zainteresowaniem przyglądając się plamom słońca na bladoróżowym dywanie. Tak naprawdę nie widziała jednak ani słońca, ani dywanu. W ogóle niczego nie widziała. Niczego oprócz zdjęcia swojego mózgu z obszarem, o którym lekarz wyraził się jako „patologicznym”. Otwarta książka leżała obok jej lewego kolana; zbiór opowiadań, którego nigdy nie miała skończyć czytać.
– Ten cień. – Tu doktor Miller postukał palcem w zdjęcie z rezonansu magnetycznego. – To krwiak. Nie zareagował na leczenie farmakologiczne tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. A jego umiejscowienie nie pozwala na podjęcie jakichkolwiek innych działań. – Spojrzał na nią poważnie. – Nie bez ryzyka, że po zabiegu już się pani nie obudzi.
– Rozumiem – machinalnie odparła Alice, patrząc gdzieś w przestrzeń.
– Nie jestem taki pewien. – Miller zmarszczył brwi. – Powtórzę dla pewności. Miała pani bardzo dużo szczęścia, że nie odniosła poważnego uszczerbku na zdrowiu. Powiedziałbym nawet, że to niezwykłe. Naturalnie, leki do pewnego stopnia rozpuściły skrzeplinę, jednak nie zniknęła całkowicie. Jeszcze jeden upadek, do których ma pani wyraźną tendencję… – Ton jego głosu jednoznacznie sugerował, że Miller nie wierzy w żadne upadki. – I już sobie nie porozmawiamy. Tak bardzo to jest poważne.
– Umrę? – W głosie Alice zabrzmiało niedowierzanie przemieszane z jakąś straszliwą ulgą.
Miller westchnął.
– Najpierw straci pani wzrok. Następny będzie paraliż. Śmierć przyjdzie ostatnia. – Znacząca pauza. – Dość bolesna śmierć, dodajmy.
– Rozumiem – powtórzyła Alice zafascynowana.
Miller odsunął krzesło i wstał, jak gdyby od kobiety emanowało coś, co napawało go trwogą.
– Proszę więcej się nie potykać, pani Newman. Kolejny upadek na dziewięćdziesiąt procent panią zabije.
Teraz, kiedy Alice nie znajdowała się już w gabinecie Millera, lecz w swojej słonecznej sypialni, wciąż odczuwała pewną mroczną fascynację. Ale czuła jeszcze coś.
Złość. Właściwie wściekłość.
I bunt.
A to wszystko pogrzebane w ślepym, nieznośnym żalu.
Przymknęła oczy, mimowolnie cofając się do wieczora, kiedy Alan zafundował jej krwiaka. Znów czuła metaliczny posmak krwi w ustach oraz ruchomą lepkość tej, która wypływała z rozcięcia na głowie. Świat płonął, a ona płonęła wraz z nim. Pokonana, upokorzona… wciąż za bardzo żywa. Leżała z policzkiem przyciśniętym do chłodnej podłogi, obserwując oddalające się buty męża, podczas gdy Elvis śpiewał Can’t Help Falling In Love.
Czy powinienem zostać?1 – zapytał Elvis uplasowany w jej głowie. – Czy to byłby grzech?
No właśnie… Czy powinna?
Niektóre rzeczy muszą się dziać – przekonywał Elvis. – Weź moją dłoń, zabierz też moje życie.
Nie!
Nie tego chciała, nie tak powinno się to skończyć. Nie tu i nie teraz. Nie dla niej. Nie dla niej, do ciężkiej cholery! Czy nie mogłoby być dobrze choć ten jeden jedyny raz? Czy prosiła o zbyt wiele? Po wszystkim, przez co przeszła, na co się godziła, z czego zrezygnowała, i co wytrzymała, ostatnia zwrotka miała zabrzmieć właśnie tak? Oślepnie, dozna paraliżu, a na koniec umrze w męczarniach? Jezu, nie. Nie, nie, nie!
Miała tego serdecznie dość. Nie chciała już więcej padać.
Nie chciała, żeby Alan ją popychał.
– Chcę, żebyś trzymał swoje pierdolone łapy z daleka! – krzyknęła, ciskając książką przez całą długość sypialni.
Nyks uniosła wzrok, śledząc krytyczną trajektorię lotu. Książka uderzyła w regał ze stłumionym hukiem i spadła na ziemię, gubiąc kilka kartek; jedna poszybowała aż pod drzwi łazienki.
– Myślisz, że cię posłucha? – zapytała znużonym głosem. Odziana w swoją zwyczajową czerń, siedziała z podkulonymi nogami w umiejscowionym w kącie wyliniałym fotelu.
Alice posłała jej obojętne spojrzenie i wstała z łóżka. Chwilę maszerowała od ściany do ściany z ciasno skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
Wyglądała trochę jak więzień, trochę jak trzymany w klatce wilk – co w sumie wychodziło na to samo.
– Mam ten luksus, którego nie ma nikt inny. Wiem, jak umrę, i chyba nawet wiem, kiedy – palnęła, chichocząc w bardzo niepokojący sposób. – Ot tak, na pstryknięcie palców, wystarczy, że o ten jeden raz za dużo uderzę się w głowę. – Jej chichot przeszedł w coś jakby wstrzymywany szloch. – Wystarczy, że Alan mi pomoże.
Nyks wyprostowała się i patrzyła na nią, teraz wyraźnie zaniepokojona.
– Naprawdę tego właśnie chcesz? – spytała ostrożnie.
Alice zatrzymała się i zastanowiła. Nie, oczywiście, że tego nie chciała. Co za pieprzona bzdura. Nie chciała, żeby to śmiertelne uderzenie było od kogoś zależne. A już na pewno nie od Alana. Pierwszy raz stawała przed szansą, żeby świadomie o czymś zdecydować i, o dobry Boże, jeżeli tym czymś musiała być jej własna śmierć, to w porządku, niech tak będzie.
– Chcę… wolności – oznajmiła głucho, nieco niepewnie. I zaraz powtórzyła z większą śmiałością: – Wolności, tak. Zawsze jej chciałam. Od początku.
Tak naprawdę chciała również śpiewać, bo w jej przypadku to właśnie śpiewanie było najwyższym wyrazem wolności. Wolała jednak nie poruszać tej kwestii. I tak za długo, za często i za mocno bolało.
Marzenia o sukcesie obróciły się przeciwko niej, każąc za siebie bardzo drogo zapłacić. Nie znalazłaby się w punkcie, w którym teraz była. Nie, gdyby nie śpiewanie.
Nyks skinęła głową z aprobatą. To właściwa odpowiedź, mówiły jej ciemnoniebieskie oczy. Chociaż… czy to nie współczucie się w nich odbiło?
– Krok, którego boisz się najbardziej, jest tym, który cię wyzwoli. Tak przynajmniej twierdzi Robert Tew.
Alice spojrzała na wybebeszoną książkę, następnie rozejrzała się po sypialni, jakby nie do końca pamiętała, jak się tu znalazła. To pewnie ten cholerny krwiak, pomyślała, czując rozlewający się wewnątrz chłód. Uciska jakieś ważniejsze ośrodki i upośledza pracę mózgu. Alan wiedział, jak ją załatwić, bez dwóch zdań. Gorsze było tylko to, że mu na to pozwoliła.
– Kochaliśmy się – prychnęła, podchodząc do okna. Otworzyła je na oścież, po czym wskoczyła na parapet. Usiadła na nim, jedną nogę spuszczając na zewnątrz. Parapet był szeroki, a okno nie znajdowało się znowu nie wiadomo jak wysoko; sypialnia była raptem na drugim piętrze. Mimo to w pozie Alice było coś niepokojącego, jakaś samobójcza brawura. Słońce padało na jej twarz, ogrzewało ją… jednak wewnątrz siebie czuła przenikliwe zimno. – Tak w każdym razie mi się wydawało.
Nyks poderwała się ze swojego miejsca i znalazła się przy niej. Bladość jej skóry kontrastowała z czernią rozwiewanych wiatrem włosów. Wyglądała na więcej niż tylko zaniepokojoną.
Alice rzuciła jej przelotne spojrzenie.
– Czasem zastanawiam się, kto z nas jest bardziej szalony. Ja czy on? – kontynuowała. W jej tonie było coś, co napawało jeszcze większym niepokojem niż krzywizna ramion czy niebezpiecznie wysuwające się poza krawędź parapetu ciało.
– Szaleństwo to pojęcie względne – rzekła Nyks spokojnie.
Alice uśmiechnęła się gorzko. Gdzieś w dole usłyszała beztroski śmiech dzieci. Ona też się tak kiedyś śmiała. Kiedyś. Zdawało się, że w innym wcieleniu.
– Miał mi pomóc, nie zabrać prosto do piekła. – Jej schrypnięty szept rozdarł powietrze. – Zniszczył mi życie. On zniszczył mi życie.
– Wyszkolił cię – poprawiła Nyks. Stała tuż przy Alice, z poważną miną i zwieszonymi po bokach ramionami. Czarna suknia tańczyła wokół jej kostek, tak jak tańczyły jej włosy.
Alice podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękoma. Siedziała tak, w niemal całkowitym bezruchu, pozwalając, by czas przepływał przed nią, obok niej. Śmiech dzieci ucichł, zastąpiony przez śpiew ptaka. Zadygotała. Śpiew budził niepożądane wspomnienia. Takie, które bolały bardziej niż to, co robił jej mąż.
Przeszłość i teraźniejszość zderzyły się i na krótką chwilę zlały się w jedność.
Alice błądziła w odmętach własnych myśli, analizując, negując, przejaskrawiając, bagatelizując, uwznioślając, demonizując. Rozdrapywała stare rany z perwersyjną przyjemnością, śmiała się z nich, uciekała od nich, pielęgnowała je.
Nawet łabędź…
Nagle coś w jej umyśle zaczęło się rwać. Przeskakiwała bezładnie od jednej idei do drugiej. Nie było dobrych odpowiedzi, bo nie było dobrych pytań. Nie było winnych, tylko wygrani i przegrani. A ona była przegrana, bez względu na wszystkie rozpaczliwe wysiłki i starania. Przegrana od początku. To niczyj błąd, może wszechświata, naprawdę. Los jest ślepy, obojętny. Rozdaje karty bez żadnych intencji. Wszystkim rządzi przypadek.
Zaśpiewa ostatni raz.
– Nie potrafię wydostać się z tego koszmaru. Nie potrafię znaleźć nikogo, kto mnie z niego wydostanie – powiedziała Alice, przyglądając się swoim rozedrganym palcom. Przez ułamek sekundy widziała na nich krew, zaraz jednak wrażenie zniknęło.
– Potrafisz. I znajdziesz – zaoponowała Nyks.
Alice uniosła wzrok i spojrzała na nią.
– Ciebie nawet tutaj nie ma.
Nyks rozchyliła wargi w drapieżnym uśmiechu. Znajdowała się tak blisko, że Alice wyraźnie czuła jej zapach. Jakby nocy i rosy.
– Jestem. – Zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. – Zawsze byłam. Zawsze będę.
– Jeśli tak… – Alice pociągnęła nosem. – To czyni mnie najbardziej samotną dziewczyną na świecie. Taką, która nigdy nie jest sama.
Nyks pochyliła się i starła jej łzę z policzka. Następnie ujęła Alice za brodę, zmuszając, by spojrzała jej w oczy.
– Pamiętaj wszystko, czego cię nauczył. Niedługo będziesz tego potrzebować. Czas już prawie nadszedł.
– Czas jest tym, czego raczej nie mam w nadmiarze – odparła Alice. Odwróciła głowę i nie było to wcale takie trudne.
Nikt nie trzymał jej za brodę, nikogo przy niej nie było.
Otaczała ją pustka. Pachnąca zupełnie jak noc i rosa.
------------------------------------------------------------------------
1 Wszystkie cytaty zostały przełożone na język polski przez autorkę. Lista utworów pojawiających się w tekście znajduje się na końcu książki.