Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Labirynt strachu. Tom II. Światło jest kapryśne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Labirynt strachu. Tom II. Światło jest kapryśne - ebook

Rok po spędzeniu traumatycznych wakacji w siedlisku, podczas których Sara straciła kilkoro przyjaciół, w gazecie znów ukazuje się ogłoszenie o możliwości wynajmu domku pośrodku lasu. Sara, Marek i Witek decydują się sprawdzić, czy ktoś nie uległ urokowi miejsca i nie wybrał się tam na pozornie beztroski urlop. Okazuje się, że w siedlisku wciąż dzieją się rzeczy, które trudno wytłumaczyć w logiczny sposób. Kiedy przyjaciele odnajdują dziwnie zachowującego się mężczyznę, natychmiast postanawiają dowiedzieć się, co stało się z resztą jego rodziny, która zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Gra toczy się o wysoką stawkę, jaką jest życie dziesięcioletniego Willy’ego, poszukiwanego przez niebezpiecznych ludzi...
Czy uda się uratować członków zaginionej rodziny? Kto i dlaczego pragnie schwytać chłopca? Co tak naprawdę dzieje się w tym pełnym zagadek miejscu?

A więc klamka zapadła. Wracamy do siedliska. Do wspomnień, które budziły nas każdej nocy, do domu, który zniszczył w nas radość życia i zabrał przyjaciół, do wakacji, które okazały się najgorszym koszmarem. Do miejsca, gdzie wszystko jest możliwe, gdzie sen to zbawienie, a rzeczywistość – pułapka.
To była trudna decyzja, którą jednak musieliśmy podjąć na przekór zdrowemu rozsądkowi. Musieliśmy tam jechać, inaczej moglibyśmy popaść w paranoję i szaleństwo. Musieliśmy się upewnić. Lepiej wiedzieć, na czym się stoi, niż tworzyć chore filmy w głowie, w której rany jeszcze się nie zagoiły.
Bałam się tak jak jeszcze nigdy od roku, w każdej sekundzie wracały wspomnienia, które udało mi się zrzucić w głąb świadomości. Teraz wracało wszystko. Dobre i złe, smutne i tragiczne, ale już jestem dorosła, już wiem, że tak trzeba.


Beata Nowosielska(ur. 24.05.1974 r.) - z wykształcenia ratownik medyczny i magister fizjoterapii. Od kilku lat pracuje w pracowni histopatologii. Z zamiłowania pisarka – od zawsze zakochana w książkach, zaczytana w literaturze horroru i thrillerach. Ciekawa świata i ludzi, kocha morze ponad życie. Zodiakalny Bliźniak, więc pisze po dwie książki naraz. Labirynt strachu to jej debiut literacki. Planuje niebawem zaprosić czytelników do kolejnych mrocznych powieści swojego autorstwa.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-224-1
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TRUDNA DECYZJA

Od tamtych wydarzeń minął rok, w tym czasie uczyliśmy się żyć od nowa. Dzień za dniem lizaliśmy swoje rany i chociaż czas je leczył, to mimo wszystko byliśmy innymi ludźmi, takimi, którzy żyją w ciągłym strachu, których budzą nocne koszmary, którzy płaczą z byle powodu i tęsknią za przyjaciółmi. Życie jednak płynie do przodu, czy tego chcemy, czy nie, i siłą rzeczy musieliśmy się wbić w jego nurt.

Ja nareszcie troszkę przytyłam i nie wyglądałam już jak chora lub niedożywiona, włosów nie zapuściłam, bo z krótką fryzurą było mi po prostu wygodnie, zmieniłam tylko styl ubierania się z wygodnego, sportowego na taki pasujący do sklepu i do mojego nowego życia. Troszkę wzorowałam się na Witku, który świetnie łączył elegancję z nonszalancją, nosił trampki do garnituru i marynarki na koszulki. Ja zaś pokochałam długie spódnice, obcisłe koszulki, szale i koraliki. A moim znakiem rozpoznawczym były bransoletki, którymi miałam obwieszone obie ręce.

Witek zgubił brzuszek, co dodało mu atrakcyjności, zostawił jednak długie, siwe włosy i warkoczyk na bródce. Był dla nas cudowny, przygarnął do siebie, dał pracę i pomagał, jak umiał.

Tom zostawił nam ogromną sumę pieniędzy, więc odbudowaliśmy swoją garderobę, a resztę zainwestowaliśmy w sklep.

Marek powrócił do dawnego stylu, postawił na elegancję i ślepo podążał za modą, nawet fryzurę zawsze musiał mieć ułożoną perfekcyjnie.

Powoli uczyliśmy się normalnie funkcjonować, wstawać rano, cieszyć się słońcem, jeść, pracować i angażować się w pracę dzień po dniu, wbijaliśmy się w normalne rytmy. Ja doskonaliłam swoje zdolności, a Witek wyszukiwał mi różne kursy i szkolenia, na których zdobywałam bezcenną wiedzę. Dodatkowo wysyłał mnie na praktyki do osób, które były już obyte w tych tematach. Im więcej wiedzy przyswajałam, tym pewniejsza siebie się czułam.

Marek z kolei zaangażował się w zarządzanie naszym sklepem, pozyskiwał nowych klientów, zamawiał towar i promował sklep na różnych platformach. Zdobywaliśmy coraz większe zaufanie, przybywało nam klientów i po kilku miesiącach interes był w rozkwicie. Cieszyliśmy się naszym wspólnym sukcesem. Dla Witka oznaczało to ogromny rozwój, a dla nas to była pewna forma rekonwalescencji i szansa na normalne życie. Coraz częściej się uśmiechałam i coraz rzadziej budziłam z krzykiem, wierzyłam, że wszystko wróci do normy, że będziemy jeszcze normalnie funkcjonować.

Aż Marek pokazał nam gazetę, z której dowiedzieliśmy się, że Tom nie zaprzestał swoich praktyk i być może wciąż krzywdzi niewinnych ludzi. Gazeta z ogłoszeniem była sprzed tygodnia, poza tym nie wiedzieliśmy, czy takich ogłoszeń nie publikowano już wcześniej. Przerwaliśmy pracę i skupiliśmy się na ogłoszeniu. Witek w pierwszym odruchu wyjął telefon i wybrał numer do Toma, ten jednak nie odbierał. W zasadzie nie utrzymywaliśmy z nim kontaktu, wyjechał i zajął się swoim życiem. Przez ten rok tylko raz zadzwonił z życzeniami na święta, cieszył się, że jakoś nam się układa, i zapewnił nas, że jemu również.

A teraz to ogłoszenie…

Wynajmę piękne, odrestaurowane, stare siedlisko położone w otoczeniu lasów, idealne na wypoczynek w ciszy i spokoju, z daleka od miejskiego zgiełku. Bezpłatnie, w zamian za pomoc w uporządkowaniu ogrodu.

…zburzyło nasz długo budowany spokój.

W mojej głowie natychmiast odżyły wspomnienia i obrazy z przeszłości, te, które tak naprawdę nigdy nie zatarły się do końca. Stałam jak sparaliżowana, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Moje myśli wróciły do siedliska, do wydarzeń, które zrujnowały nam życie. Witek wciąż próbował połączyć się z Tomem, a Marek był wściekły. Tak naprawdę nigdy nie wybaczył Tomowi i nie był w stanie zaakceptować zaistniałej sytuacji. Pięknie zapowiadający się dzień w jednej chwili zamienił się w koszmar, w powrót do przeszłości.

Myślałam, że już mamy to wszystko za sobą, że możemy ułożyć sobie normalne życie, jednak się myliłam. Byliśmy posklejanym wazonem, który spełniał swoją funkcję, dopóki ktoś go nie ruszył. Po dotknięciu pękał na nowo, rozpadając się na milion kawałków.

– Tom nie odbiera – powiedział Witek. – Nagrałem mu się na sekretarkę.

– Znalazłem to ogłoszenie – poinformował Marek. – Ale mówiąc szczerze, to tylko dowód na to, że Tom nie był z nami uczciwy, że zataił swoje plany i znów działa tak jak kiedyś. Jest zwykłym oszustem i to ogłoszenie go demaskuje całkowicie.

– Może tak, może nie – powiedziałam. – Nie wiemy, jakie ma intencje. Nie mam zamiaru go demaskować ani osądzać, ale tam przyjeżdżają niewinni ludzie, którzy mogą przeżyć to, co my! Nie zgadzam się na to! Musimy coś zrobić!

– Nie mam najmniejszego zamiaru – odparł Marek – robić czegokolwiek, to już nie jest nasza sprawa.

– Nie była – odezwałam się – dopóki o niej nie wiedzieliśmy! Teraz już wiemy i pada tu pytanie: co mamy z tą wiedzą zrobić?

– Jestem przerażony – wyznał Witek. – Jeżeli Sara ma rację, to tam, w siedlisku, może dochodzić do rzezi niewinnych ludzi i nam nie wolno przejść obok tego obojętnie!

– Chyba żartujesz! – krzyknął Marek. – To już nie jest nasza sprawa, pokazałem wam to ogłoszenie, bo uznałem, że powinniście o nim wiedzieć. To jest dowód na oszustwa Toma. Nie sądziłem, że zareagujecie w ten sposób! Spokojnie, to już poza nami. To jego chory świat!

– No, tak nie do końca – powiedziałam. – Dopóki nic o tym nie wiedzieliśmy, to faktycznie było poza nami, ale w tym momencie już nie jest. Marek! Tam mogą zginąć niewinni ludzie! Sam dobrze wiesz, jak było z nami! Ile przeżyliśmy i jak to się skończyło! Chcesz pozwolić innym na to szaleństwo? Gdyby wówczas nam ktoś pomógł, może nie doszłoby do tylu tragedii!

– Nie chcę – odpowiedział. – Nie czuję się w obowiązku narażać życia dla ludzi, których nawet nie znam!

– Przestańcie się kłócić – wtrącił się Witek. – To nie jest informacja o pogodzie, tylko o zagrożeniu. My wiemy jakim, a tu Sara ma rację: ci ludzie nie wiedzą, i co? Przejdziesz obok tego obojętnie? Pozwolisz na kolejną tragedię?

– Tak! – odparł Marek. – Dla mnie ten temat jest zamknięty! Nie mamy z tym nic wspólnego! Żałuję, że wam to pokazałem!

Marek rzucił gazetę na biurko i wyszedł ze sklepu. Ja i Witek staliśmy jak dwa słupy soli. Niezdolni go zawrócić ani wytłumaczyć powagi tego ogłoszenia. Wpatrywaliśmy się w nie po raz kolejny, wciąż nie wierząc, że pojawiło się w tej gazecie. Było tej samej treści jak to, które znalazł kiedyś Marek. Te same słowa, ta sama pokusa, ta sama pułapka – my w nią wpadliśmy, więc inni pewnie też się nabiorą.

– Saro – zaczął Witek po krótkiej niezręcznej ciszy. – Nie wiem jak ty, ale ja tak tego nie zostawię. Boję się, że Tom wymyślił coś, co przyniesie kolejne nieszczęście, i uważam, że naszym obowiązkiem jest temu zapobiec. Nie mógłbym spać spokojnie, gdybym nawet nie spróbował czegoś zrobić!

– Masz rację – zgodziłam się. – Ostatni rok dał nam chwilę oddechu, dał nam nadzieję na normalne życie, jednak okazuje się, że nie jesteśmy do takiego stworzeni. Jeżeli Tom chce podstępem ściągnąć tam kolejne ofiary, to jak najbardziej jestem gotowa się temu przeciwstawić.

– Co powinniśmy zrobić?

– Myślę, że skoro Tom nie odbiera od ciebie telefonu, to oznacza tylko jedno: tam już coś się zaczęło i powinniśmy jak najszybciej jechać do siedliska.

– A co z Markiem? – zapytał Witek.

– Spróbuję go przekonać. Witek, widocznie takie jest nasze przeznaczenie, czy to się podoba Markowi, czy nie, mamy obowiązek pomóc tym potencjalnym ofiarom. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym w tej sprawie nic nie zrobiła.

– Jestem tego samego zdania, Saro – powiedział Witek. – Musimy jechać do siedliska i przekonać się na własne oczy, co zamierza Tom.

Nasza rozmowa dobiegła końca. Wyszłam przed sklep. Marek stał i palił papierosa. Podeszłam do niego i powiedziałam:

– Rozumiem twoją irytację, ale, Marek, nie wolno nam udawać, że nic się nie stało! Tom coś kombinuje, a znając go, śmiało możemy się domyślić, że to nie jest nic dobrego, i naszym obowiązkiem jest to sprawdzić!

– Saro! Czy ty siebie słyszysz? Czy nie pamiętasz, co się wydarzyło? Chcesz do tego wracać? Ja jeszcze nie doszedłem do siebie po ostatnich wydarzeniach, jeszcze budzę się oblany zimnym potem, z krzykiem w nocy! Wspomnienia są tak okrutne, że nie potrafię nad nimi zapanować! A ty chcesz tam jechać? Chyba oszalałaś!

– Może i oszalałam – odpowiedziałam spokojnie – ale muszę tam jechać. To jest silniejsze ode mnie. Nie pozwolę, żeby Tom skrzywdził kolejne osoby, bo wiem, jakie cierpienie za tym stoi! Ty też masz obowiązek pomagać innym, by nie musieli przeżywać tego, co my! Uchronić ich, ocalić. Masz obowiązek wobec swoich przyjaciół, wobec których to się nie udało! Marta, Monika, Szymon i Sebastian… Już zapomniałeś? Im nie pomogliśmy, ale może pomożemy innym! Tyle chyba możesz zrobić?

Powiedziawszy to, odwróciłam się i ze łzami w oczach wróciłam do sklepu. Minęłam Witka i udałam się do naszego pokoju, tam położyłam się na łóżku i płakałam, tęskniąc za przyjaciółmi. Wspominając wszystkie chwile, które razem przeżyliśmy, zwłaszcza te przed wyjazdem na wymarzone wakacje. Po kilkunastu minutach Marek przyszedł do mnie i przytulił mocno. Płakaliśmy razem. Wówczas zrozumiałam, że każdy z nas przeżywa to na swój własny sposób. Marek poprosił mnie o czas, aby mógł to wszystko przemyśleć. Zgodziłam się pod warunkiem, że to nie będzie trwało wieki.

Do pracy już nie wróciliśmy. Witek zamknął sklep i dokądś pojechał, my zaś poszliśmy na długi spacer, a potem oglądaliśmy bezmyślnie telewizję tylko po to, by nie myśleć o siedlisku.

Następnego dnia rano spotkaliśmy się przy wspólnej kawie. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu, które przerwał Witek:

– Dzwoniłem do Toma kilkanaście razy, wczoraj i dziś, niestety wciąż nie odbiera… Co robimy?

– Ja nie mam zamiaru czekać na to, czy Tom odbierze telefon, czy nie – oznajmiłam. – Uważam, że powinniśmy tam jechać.

– Ja też tak uważam – powiedział Witek.

Oboje spojrzeliśmy na Marka, on jednak jeszcze walczył ze sobą, jeszcze szukał w głowie argumentów przeciw, ale w końcu poddał się i powiedział:

– Jestem przeciwny tej wyprawie i chciałbym, żebyście to wiedzieli, uważam to za głupie i ryzykowne. Tom jest świetnym graczem i manipulantem, zawsze robi to, na co ma ochotę, jednak jeżeli chcecie tam jechać, to oczywiście pojadę z wami.

Ja i Witek odetchnęliśmy z ulgą.

A więc klamka zapadła. Wracamy do siedliska. Do wspomnień, które budziły nas każdej nocy, do domu, który zniszczył w nas radość życia i zabrał przyjaciół, do wakacji, które okazały się najgorszym koszmarem. Do miejsca, gdzie wszystko jest możliwe, gdzie sen to zbawienie, a rzeczywistość – pułapka.

To była trudna decyzja, którą jednak musieliśmy podjąć na przekór zdrowemu rozsądkowi. Musieliśmy tam jechać, inaczej moglibyśmy popaść w paranoję i szaleństwo. Musieliśmy się upewnić. Lepiej wiedzieć, na czym się stoi, niż tworzyć chore filmy w głowie, w której rany jeszcze się nie zagoiły.

Bałam się tak jak jeszcze nigdy od roku, w każdej sekundzie wracały wspomnienia, które udało mi się zrzucić w głąb świadomości. Teraz wracało wszystko. Dobre i złe, smutne i tragiczne, ale już jestem dorosła, już wiem, że tak trzeba.POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Podjęliśmy decyzję, słowo się rzekło. Marek próbował mnie jeszcze jakoś przekonać, ale widząc mój upór, w końcu ustąpił. Postanowiliśmy jechać następnego dnia rano. Nie wiedzieliśmy, co nas tam czeka i jaki obraz zastaniemy. Potrzebowaliśmy więc jednego dnia na przygotowania. Zaopatrzyliśmy się w prowiant, śpiwory, mapy i kompasy. Spakowaliśmy swoje rzeczy, a do tego Witek naszykował całą skrzynkę przeróżnych ziół, olejków, talizmanów i wszystkiego, co mogłoby nam pomóc w ewentualnej obronie.

Wieczór spędziliśmy razem na rozmowie o tym, co może się wydarzyć, o potencjalnych zagrożeniach, układaliśmy różne scenariusze i plany, wszystko tylko teoretycznie, bo tak naprawdę nie mieliśmy zielonego pojęcia, co tam się dzieje. Marek jeszcze karmił się nadzieją, że nasze obawy okażą się niepotrzebne, że dom jest zamknięty i nikogo w nim nie będzie. Ja się nie łudziłam, przeczuwałam, że stało się coś złego.

Pytanie tylko: czy już się stało? Czy zdążymy temu złu zapobiec?

Noc nie przyniosła spokoju i odpoczynku, ponieważ myśli nie pozwalały zasnąć albo budziły z koszmarów. Wspomnienia, które odżyły, były bezlitosne, nie chciały nawet na chwilę odejść.

Wyruszyliśmy bardzo wcześnie. Po tym, jak Marta i Sebastian ukradli i rozbili samochód Witka, ten kupił sobie nowy – duży, terenowy, jednocześnie bardzo wygodny i wyposażony we wszystkie najnowsze gadżety. Do przejechania mieliśmy kawał drogi, nawigacja pokazywała nam około sześciu, siedmiu godzin.

Większa część podróży mijała nam w ciszy, każde z nas tkwiło zatopione we własnych myślach i własnym strachu. Rozmawialiśmy tylko na tematy dotyczące trasy, miejsca, czasu, tak jakby siedlisko nie istniało.

Chcieliśmy jechać jak najdłużej, bo w samochodzie jeszcze byliśmy bezpieczni, niestety kilometry szybko ubywały i wczesnym popołudniem wjechaliśmy na znane nam tereny – do celu zostało kilkaset metrów. Przed nami rozciągał się las, który zabrał mi Szymona. Ten sam, który przez setki lat był świadkiem okrutnych mordów, praktyk okultystycznych i odbierania życia niewinnym ludziom. Ten sam, w którym mieliśmy zostać powieszeni, ten, który mamił i przyciągał do siebie, który ukrywa niejedną jeszcze tajemnicę. Już tylko krótki odcinek żwirowej drogi i znaleźliśmy się na miejscu.

Brama była otwarta. Wjechaliśmy i zatrzymaliśmy się przed domem. Nikt nic nie mówił, nikt też nie wysiadał. Widok siedliska sprawił, że strach dusił mnie swoimi mackami, nie pozwalał oddychać i ściskał mocno za serce, tak mocno, że łzy płynęły bez mojej wiedzy.

Dom wyglądał tak jak za pierwszym razem. Piękny, porośnięty dzikim winem. Odnowiony, odświeżony, bez śladów naszego pobytu. Nie było naszego samochodu przygniecionego konarem drzewa, nie było nawet tego drzewa. Dach werandy naprawiony, barierki i podłoga też, nawet huśtawka wisiała tak, jakby nigdy nikt się na niej nie bujał. Znów świeciło słońce, które otulało dom złotymi promieniami. Trawa równiutko przystrzyżona, nowe krzewy i ozdobne rośliny, wokół donice, w których wyrastały pierwsze wiosenno-letnie kwiaty. Budynek wyglądał bajkowo i swoim pięknem zapraszał do środka. My jednak pamiętaliśmy ten dom z innej strony – tej złej. Widok dosłownie nas hipnotyzował, nie mogliśmy przestać patrzeć, a może w ten sposób odwlekaliśmy chwilę, w której będziemy musieli opuścić samochód i zmierzyć się z rzeczywistością. Pomyślałam, że może jednak Marek miał rację. Może nikogo nie ma w środku? Może nic się nie wydarzyło? Aż zobaczyłam samochód zaparkowany z boku domu. Nie widzieliśmy go na początku, gdyż oślepiało nas słońce. Więc jednak Marek się mylił.

W końcu nadszedł moment, w którym wysiedliśmy z samochodu i ostrożnie, powoli weszliśmy na werandę, tę samą, która przez cały nasz pobyt stanowiła naszą bazę, nasze miejsce, na której planowaliśmy, rozmawialiśmy i spędzaliśmy większość czasu. Z daleka wszystko wydawało się w porządku, ale z bliska było inaczej. Na werandzie meble walały się w nieładzie, dwa krzesła leżały przewrócone, tak jak donice z kwiatami, ziemia rozsypana, drzwi niedomknięte. Witek poszedł przodem i je popchnął. Dom stał otworem, teraz nie pozostało nam już nic innego, jak tylko wejść do środka.

Szłam zaraz za Witkiem, Marek podążał tuż za mną. Weszliśmy do kuchni. Tu również zastaliśmy krajobraz jak po bitwie. Meble poprzewracane, wszystko w chaosie, wyglądało to tak, jakby ktoś stoczył tu walkę. Wszędzie rozsypana mąka, a do tego pootwierane wszystkie szafki i szuflady, porozbijane naczynia, porozrzucane sztućce, podłoga pokryta skorupami i piachem – widok był co najmniej dziwny. Rozglądaliśmy się, jednocześnie komentowaliśmy, jeszcze nic nie rozumiejąc.

Przeszliśmy dalej, gdzie kończyła się kuchnia, a zaczynał salon oddzielony od niej kuchennym stołem. Ominęliśmy poprzewracane krzesła i stanęliśmy jak wryci. W salonie na podłodze był usypany mąką pentagram, w którego środku siedział mężczyzna. Siedział po turecku i kiwał się do tyłu i do przodu. Nie zwrócił na nas uwagi. Podeszliśmy do niego i spróbowaliśmy nawiązać z nim jakiś kontakt, niestety bezskutecznie. Usiłowałam z nim rozmawiać, Witek też, ale mężczyzna był w jakimś transie, z którego nie mógł się wydostać.

– Boże, co tu się wydarzyło? – odezwałam się.

– Coś strasznego – odpowiedział mi Witek. – Kim jest ten mężczyzna? I dlaczego jest sam?

– Nie wiem – odrzekłam. – Musimy go stąd zabrać i zawieźć do szpitala. Potem tu wrócimy i spróbujemy dowiedzieć się czegoś więcej.

Sprawdziliśmy jeszcze resztę domu. Wszędzie było podobnie. Ogromny bałagan, nikogo jednak więcej nie znaleźliśmy. Witek i Marek zaprowadzili mężczyznę do samochodu, ja w tym czasie stawiałam krzesła i zamykałam szafki, układałam to, co stało nam na drodze. Witek zostawił rozbitka z Markiem w samochodzie i wrócił do mnie. Postanowiliśmy poszukać jakichś dokumentów. W szafach znalazłam ubrania pasujące do tego mężczyzny, znalazłam też inne – kobiece i dziecięce. Stałam i wpatrywałam się w te rzeczy, już wiedząc, że wydarzyło się coś bardzo złego.

– Saro! – zawołał mnie Witek. – Chodź do mnie, mam tu jakieś dokumenty.

– Ja też mam w pewnym sensie dokumenty – powiedziałam, podchodząc do Witka. – W szafach są ubrania: damskie, męskie i dziecięce. Co tu się stało?

– Jeszcze nie wiem. Zobacz, tu są ich paszporty. Pochodzą z północnej Anglii, a dokładnie z Liverpoolu, z miasta moich ukochanych The Beatles. Nasz tajemniczy mężczyzna ma na imię Kris, ma trzydzieści dwa lata, tu jest też paszport pani Emily, lat trzydzieści jeden, dziewczynki Adele, lat sześć, i chłopca o imieniu William, lat dziesięć. To jest rodzina, wszyscy noszą to samo nazwisko. Ciekawe, co tu robili i gdzie są pozostali? Dobra, zabieramy dokumenty i jedziemy do szpitala.

– Co powiemy w szpitalu?

– Nie wiem, może że przyjechaliśmy do naszego letniego domu i zobaczyliśmy samochód, a na schodach tego mężczyznę? Powiemy, że nie wiemy, co się stało, że nie ma z nim żadnego kontaktu. Nie znamy go i nie wiedzieliśmy, co zrobić, a jego stan jest co najmniej dziwny i raczej potrzebuje pomocy. Co ty na to?

– Dobre. Ty będziesz mówił, więc nie pogubimy się w rozmowach.

– OK, w takim razie zostawimy go w szpitalu, wynajmiemy jakiś pokój w hotelu i spróbujemy dowiedzieć się czegoś o tej rodzinie, ja znowu postaram się zadzwonić do Toma, a jutro tu wrócimy i jeszcze raz przeszukamy dom i całą posesję, może znajdziemy jakiś trop.

Zamknęliśmy dom, sprawdziliśmy jeszcze samochód. Był na angielskich tablicach rejestracyjnych, zamknięty, więc nie mogliśmy zajrzeć do środka. Czym prędzej pojechaliśmy. Nasz pasażer nie protestował, nic nie mówił, wzrok miał nieobecny, przestał się kiwać, za to wpatrywał się tępo w jeden punkt za oknem. Cieszyłam się, że chociaż na chwilę opuszczamy to miejsce, które jeszcze nikomu nie przyniosło szczęścia, tylko cierpienie i ból.

Do szpitala dotarliśmy po czterdziestu minutach. Tam poszło nam sprawnie – personel przyjął nasze tłumaczenia bez zbędnych pytań. Witek bardzo szybko załatwił wszelkie formalności, zostawił dokumenty nieznajomego, uprzedził też, że Kris może nie mówić po polsku, ale tak naprawdę tego nie wie. Zostawił do siebie numer telefonu i prosił, by informować go o stanie zdrowia i ewentualnych zmianach u mężczyzny, ponieważ nie wie nic o jego rodzinie, a ponieważ znalazł go na swojej posesji, czuje się za niego odpowiedzialny.

Potem pojechaliśmy do hotelu, który zarezerwowaliśmy sobie po drodze. Tom nadal nie odbierał i nie odpisywał na nasze wiadomości. Byliśmy zmęczeni podróżą, powrotem do złych wspomnień i tym, co zastaliśmy na miejscu. Rozmowy i szukanie informacji odłożyliśmy na następny dzień, teraz potrzebowaliśmy snu, by nabrać sił na to, co nas czeka.

Tym razem spaliśmy jak zabici, bez snów, bez koszmarów, bez budzenia się w nocy. Rano zjedliśmy śniadanie i pobudziliśmy się mocną kawą, po czym zabraliśmy się do przeczesywania sieci w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat tajemniczej rodziny. Po pewnym czasie Marek znalazł bardzo interesujący artykuł, najprawdopodobniej opisujący naszego zaginionego chłopca. Zgadzały się: imię, nazwisko, wiek i miejscowość, z której pochodził, dodatkowo w artykule było kilka zdjęć, w tym fotografia przedstawiająca Williama z ojcem – czyli z naszym Krisem. To, co Marek nam przetłumaczył, było niesamowite. Artykuł był sprzed roku, wówczas chłopczyk miał dziesięć lat.

William urodził się jako genialne dziecko, które szybko nauczyło się chodzić i mówić, potem pisać i liczyć, do szkoły poszedł w wieku pięciu lat, jednak w związku z tym, że przerobił materiał z pierwszej klasy w ciągu trzech miesięcy, szybko awansował dwie klasy wyżej. W wieku dziewięciu lat kończył szkołę średnią. Jego talent był wszechstronny, ale objawiał się głównie w matematyce, potrafił złamać każdy kod dostępu, każde hasło, nie było dla niego żadnych przeszkód. Rodzice byli z niego bardzo dumni i w końcu postanowili podzielić się swoją dumą z całym światem – William wystąpił w reality show, tam zachwycił wszystkich i wygrał, gdyż był bezkonkurencyjny. Okrzyknięto go mianem „cudownego dziecka”.

Na tym kończył się artykuł. Kilka zdjęć z tatą, uśmiechnięta buzia Williama i dyplom prestiżowej uczelni.

Po wysłuchaniu tego, co czytał nam Marek, byliśmy w szoku. O co chodzi? Cudowne dziecko z Anglii pojawia się w siedlisku i znika… Nie wiedziałam, co o tym myśleć, czułam się zakręcona. Na szczęście Witek był naszą opoką i nie poddawał się emocjom.

– Zaczynam rozumieć – powiedział.

Spojrzałam na niego zdziwiona… On coś z tego rozumie?

– Wydaje mi się, choć może się mylę, ale mam pewną teorię. Otóż po występie w programie ta rodzina mogła mieć wielkie kłopoty, sami wiecie, jak to jest: są ludzie dobrzy i źli. Dobrzy potrzebowali jego pomocy przy utraconych hasłach itepe… Źli potrzebowali jego pomocy w złych zamiarach… Taki tok myślenia prowadzi nas do konkluzji, że nie wytrzymali presji i uciekli do siedliska. Marek, sprawdź mi jeszcze, czy ogłoszenie o wynajmie siedliska jest również w internecie. – Sprawdził. Było.

To tylko potwierdziło przypuszczenia Witka. Mógł mieć rację, mogło tak być. Więcej informacji nie było. Tom wciąż nie odpowiadał. Postanowiliśmy wrócić do siedliska, by szukać punktu zaczepienia.

Była rodzina i jej nie ma – coś się stało, naszym obowiązkiem było to sprawdzić i ewentualnie pomóc ludziom, którzy tej pomocy oczekują. Spakowaliśmy rzeczy i oddaliśmy klucze od pokoi. Zanim wsiedliśmy do samochodu, Marek poprosił mnie o krótką rozmowę. Witek to zrozumiał i wsiadł za kierownicę, dając nam kilka minut.

– O co chodzi? – zapytałam, gdy zostaliśmy sami.

– Saro, proszę, nie jedźmy tam, wiem, że się zgodziłem, ale po prostu bardzo się boję, nie mam takich zdolności jak wy i czuję się źle, poza tym to wszystko jest bardzo niebezpieczne, porwano rodzinę i uważam, że powinniśmy powiadomić policję, a nie bawić się w detektywów!

– Ty nie mówisz poważnie? Owszem, jestem w stanie zrozumieć twój strach, ale policję? Marek, kto by nam w to wszystko uwierzył? Stracilibyśmy tylko czas, którego możemy mieć mało.

– To zróbmy coś innego, ale nie brnijmy w to. Za dużo przeszliśmy i za dużo nas to kosztowało! Nie chcę do tego wracać!

– Już za późno, już wróciliśmy. Nie zostawię tego teraz, nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie pomogła tym ludziom! Marek! Tylko my wiemy, jak im pomóc. Jesteśmy im to winni!

– Nikomu nic nie jestem winien! Nie znamy ich i nie wiemy, dlaczego tak się stało! Saro, proszę…

– Jak chcesz. Ja tam jadę i nie zmienię zdania.

Po tych słowach odwróciłam się, wsiadłam do samochodu i… chciało mi się płakać. On mnie zupełnie nie rozumiał! Nie wiedział, co przeżywam i co czuję, martwił się i bał – to zrozumiałe, ale to też jest tchórzostwo, ucieczka od nieuniknionego. Na szczęście Witek cierpliwie milczał, chociaż widziałam, że miał ochotę coś powiedzieć. Marek jeszcze przez chwilę postał przy samochodzie, po czym ze złością otworzył drzwi, wsiadł, zapiął pasy i oznajmił:

– Dobrze, pojadę z wami, ale wciąż uważam, że to jest zły pomysł, że nie powinniśmy się w to mieszać. Jeżeli coś się stanie, to chciałbym, żebyście wiedzieli, że was ostrzegałem!

– Nie musisz nas przed niczym ostrzegać – odrzekł spokojnie Witek. – Znamy ryzyko i wynikające z niego zagrożenia. Nie musisz też z nami jechać, zrozumiemy to. Nic na siłę, Marek, jeżeli nie czujesz potrzeby pomocy tym ludziom, to może lepiej będzie, jeśli zostaniesz.

Zamarłam na te słowa. Do tej pory starałam się rozmawiać z nim spokojnie i próbowałam tłumaczyć. Witek postawił sprawę jasno. Marek znieruchomiał, po czym mruknął coś pod nosem, że jedzie z nami. Witek uruchomił samochód i ruszyliśmy. Odwróciłam się do szyby i walczyłam z myślami, które mnie atakowały. Nasza miłość zrodziła się w trudnych warunkach i teraz zadałam sobie pytanie, czy miała dobre fundamenty. W drodze miałam czas na przemyślenia, które wcześniej gdzieś umykały.

Staliśmy się sobie bliscy, bo znaleźliśmy się w trudnych i dziwnych warunkach. Był taki moment, że mogliśmy liczyć wyłącznie na siebie, a później… życie wróciło na swoje tory, zaczęło biec normalnym rytmem. Ja się realizowałam, szkoliłam, posiadałam wiedzę, której mi brakowało, a Marek… to przecież nie była jego bajka, nie czuł klimatu, spełniał się jako ekonomista i menedżer, ale nigdy nie poczuł tego, co ja. Nasz magiczny sklep dla mnie był wszystkim, dla niego tylko sklepem. Moje życie nabierało tempa i kolorów, jego – stało w miejscu. Nie miałam do niego żalu, że nie chce brać w tym udziału, ale jednocześnie nie potrafiłam mu powiedzieć, żeby z nami nie jechał, wciąż chciałam, żeby był, żeby mnie wspierał – tylko czy to nie było samolubne?

Myśli pogalopowały za daleko, zmieniłam więc ich kierunek i zaczęłam rozmyślać nad tą rodziną. Co się wydarzyło? Dlaczego zdecydowali się przyjechać do siedliska i gdzie teraz są? Krajobrazy za oknem się zmieniały, powoli dojeżdżaliśmy.BEZCENNE KAMIENIE

Wróciliśmy około południa. Przez całą drogę nikt się nie odzywał, atmosfera był napięta. Witek zaparkował tam, gdzie ostatnio, wysiedliśmy i weszliśmy do domu. Naszym oczom ukazał się niesamowity widok – wszystko wyglądało tak, jak zastaliśmy ten dom wczoraj – czyli zobaczyliśmy poprzewracane krzesła, otwarte szuflady, porozrzucane rzeczy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym wczoraj nie podnosiła przedmiotów i nie zamykała szafek, gdybym nie uprzątnęła głównego bałaganu.

– Słuchajcie, to jest niemożliwe, przecież wczoraj podnosiłam te krzesła, zamykałam te szuflady i chowałam w nich te sztućce! Poczekajcie, coś tu jest nie tak – zauważyłam.

Przeszłam się po całym domu, po kuchni, salonie i pokojach, rozglądałam się bardzo dokładnie, wczuwając się w te pomieszczenia, dotykałam ścian i podłóg, przesuwałam dłońmi nad meblami, unosiłam je. Po kilku minutach wróciłam do chłopaków i oznajmiłam im:

– W tym domu jest złośliwy duch, który demonstruje nam swoją niezależność i pilnuje swojego terytorium. To nie jest żaden demon, tylko uwięziona dusza, która nie przeszła jeszcze przez szlak astralny. Być może zginęła tak szybko, że nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią, utknęła w naszym świecie i jej złość przejawia się w tym, co tu widzimy. Posługuje się naszą energią do telekinezy. Tylko nasuwa się pytanie: kto to jest? Bo za naszych czasów tu był tylko duch Marysi, a potem… nikt… Ten duch jest nowy, to znaczy, że pojawił się w tym domu po nas. Nie wiem, być może wydarzyło się tu coś złego, może ktoś zginął, może to jest ktoś z rodziny Krisa? Tak naprawdę to pytania bez odpowiedzi. Jedno jest pewne: mamy tu nieproszonego gościa, złośliwego gościa, takiego szalonego duszka, który będzie nas straszył.

– Czy możesz jakoś się z nim połączyć? Czegoś dowiedzieć? – zapytał zszokowany Marek.

– Nie bardzo, od naszego ostatniego pobytu w tym domu szkoliłam się w innych dziedzinach, rozwijałam zdolności w innym kierunku. Jestem dobra w czytaniu z kamieni, w opuszczaniu własnego ciała, w kontrolowaniu świadomości i podświadomości, w stawianiu tarota i przewidywaniu przyszłości – oczywiście nie robiłam i nie robię tego bliskim – ale w kontaktach z duchami nie mam zbyt wielkiego doświadczenia.

– Przecież nawiązałaś kontakt z Marysią, ona też była naszym duchem – zauważył Marek.

– Masz rację, z Marysią udało mi się nawiązać kontakt bez żadnego problemu, ale tylko dlatego, że ona czekała na ten kontakt. Potrzebowała tylko zaproszenia, otworzenia tunelu, po prostu zielonego światła. Z tym duchem jest inaczej, on nas tu nie chce ani też nie życzy sobie żadnego kontaktu. Jest zły, bardzo zły na sytuację, w której się znalazł, a całą złość nam demonstruje! Nie znam się na tym i nie zaryzykuję spotkania z nim, ten duch jest nieobliczalny, mogłoby to się źle skończyć. Trzeba mieć spore doświadczenie w takich seansach, żeby nie wyrządzić nikomu krzywdy.

– Co zrobimy? – zapytał Marek.

– Nie wiem, muszę pomyśleć.

Znaleźliśmy się w bardzo dziwnej sytuacji. Z jednej strony z tego domu niedawno porwano rodzinę Krisa, z drugiej grasuje tu nieszkodliwy, aczkolwiek szalony, niezidentyfikowany duch.

Na dobry początek postanowiliśmy wprowadzić jakiś ład i rozpoczęliśmy porządki. Po kilku godzinach udało nam się doprowadzić dom do stanu używalności, lśnił czystością i świeżością. Usiedliśmy na kanapie i zastanawialiśmy się, co dalej.

– Saro – odezwał się Witek – a może spróbujemy z kamieniami? Tak jak kiedyś?

– Może to nie jest taki głupi pomysł? – podchwyciłam.

– Oczywiście róbcie, co chcecie, ja się na tym nie znam – powiedział ostentacyjnie Marek.

Nie zwracaliśmy uwagi na jego uszczypliwe złośliwości.

Wzięliśmy się do roboty. Wyszliśmy na zewnątrz i znaleźliśmy kamienie, które mogły być świadkami zdarzeń w tym domu. Nie było już tych, z których czytaliśmy o tym, co się działo podczas naszego pobytu w Szarym Świecie, tych, które były naszą pamięcią zastępczą. Były za to inne, porozrzucane nieskładnie. Długo zastanawialiśmy się z Witkiem, które wybrać, w końcu znaleźliśmy takie, które mogły tu przeleżeć niepostrzeżenie…

Witek ustawił je na werandzie, położył i zachęcił mnie do seansu. Marek był nastawiony sceptycznie, więc stanął z daleka. Ja zaś, nie zważając na jego fochy, skupiłam się na seansie. Uklęknęłam przed kamieniami i położyłam na nich dłonie, wprowadzając się w trans.

Tym razem odbyło się to zupełnie inaczej niż ostatnio. Wówczas działałam po omacku, intuicyjnie, tylko z podpowiedziami Witka, nie zdając sobie sprawy z grożącego nam niebezpieczeństwa, wtedy to był impuls, ostatnia szansa na zdobycie informacji. Od tamtego czasu nauczyłam się nad tym panować.

Zanim rozpoczęłam seans, wróciły wspomnienia. Tego dnia padał deszcz, byliśmy w tym samym towarzystwie plus Marysia, zdradzeni przez przyjaciół, ścigani przez Strażników Ognia, szukaliśmy czegoś, co pozwoliłoby nam przetrwać kolejny dzień lub choć na milimetr zbliżyło do wyjaśnienia sprawy. Dziś nie ma zagrożenia ze strony Strażników, tak przynajmniej twierdzi Witek, ale widziałam, że porozwieszał różne zioła i talizmany, że budował prowizoryczne linie obronne. Zapytałam go dlaczego. Odpowiedział mi, że na wszelki wypadek.

Dziś jesteśmy bogatsi o doświadczenia i wiedzę, jaką przyszło nam zdobyć, bardziej świadomi i przede wszystkim dojrzalsi. Od pamiętnych wydarzeń minął rok, w tym czasie przeszłam wiele kursów i szkoleń, na których nauczyłam się bardzo trudnych i skomplikowanych technik panowania nad świadomością, wrażliwością, emocjami. Umiem czytać z kamieni, wprowadzać się w głęboki trans, jednocześnie zachowując świadomość otaczającego mnie świata i gotowość na obronę przed możliwymi atakami psychicznymi.

Kamienie czasami zaskakują, przekazując nam wiedzę inną od spodziewanej. Taki element zaskoczenia jest bardzo niebezpieczny, ponieważ dekoncentruje i pozbawia instynktu obrony – tego też się uczyłam, chociaż nie wiem, jak to będzie w rzeczywistości. Nauczyłam się też selekcjonować pamięć, by nie tracić sił i czasu na rzeczy mniej ważne; obrazy przesuwające się przed moimi oczami mogę dziś porównać do filmu puszczonego w przyspieszonym tempie, z którego wyłapuję te najważniejsze kadry.

Oczywiście oprócz nauki odbyłam praktyki, na których nauczyłam się, czego mi absolutnie nie wolno, a z czym mogę poeksperymentować. Dzięki temu dziś jestem spokojna i skoncentrowana. Nowa wiedza i doskonalenie umiejętności pozwoliły mi lepiej poznać siebie, wiem już, jakie mam talenty i jak z nich korzystać – te wszystkie czynniki wpłynęły na to, kim jestem i jakie zmiany we mnie zaszły. Ten szalony i zaczarowany świat wciągnął mnie bez opamiętania. Pokochałam go i chyba nie potrafiłabym już żyć inaczej.

Powoli otrząsnęłam się ze wspomnień i skupiłam na teraźniejszości. Na kamieniach skrywających tajemnice. Zamknęłam oczy i spokojnie wprowadziłam się w głęboki trans. Wyglądało to tak samo jak ostatnio, koncentrowałam się na kamieniu, po czym przechodziłam do następnego; gdy ten nie miał mi nic ciekawego do powiedzenia, odchodziłam i odkrywałam nowe; jeżeli coś mnie zaciekawiło, zostawałam nad danym kamieniem zdecydowanie dłużej. Czas dla mnie w tym momencie nie istniał, skupiałam się tylko na tym, by dobrze odczytać pamięć. Witek i Marek znów chodzili za mną krok w krok, cierpliwie czekając. Gdy zakończyłam ostatnie odczyty, usiadłam na ziemi i powoli wracałam do rzeczywistości, nie przypuszczałam, że minęło kilka godzin. Zapadał zmierzch. Byłam zmęczona i nasączona przewijającymi się w mojej głowie obrazami. Po kilkunastu minutach wstałam i razem wróciliśmy do domu. Chłopcy czekali na moją opowieść, więc nie chciałam ich już dłużej trzymać w napięciu.

– To jest niesamowite – zaczęłam. – Za każdym razem zaskakujące tak jak za pierwszym. Przez moją głowę przesunęło się mnóstwo obrazów, niektóre kamienie nie miały nic do powiedzenia, a inne aż za dużo. Wciąż pamiętają porwanie Toma, nasze wyjścia i wejścia z ostatniego pobytu. Potem jest przerwa i… przewijają się obcy ludzie – wchodzą i wychodzą, śmieją się, żartują, nic złego się nie dzieje. Kamienie zarejestrowały nawet osoby, które odnawiały ten dom, Toma nadzorującego prace nad odnowieniem siedliska, a potem turystów, było ich sporo. Przyjeżdżali i odjeżdżali, znów nic się nie działo. W końcu przyjechała ta nasza zaginiona rodzina, poznałam po Krisie, widziałam jego żonę i dwoje dzieci, znów wchodzili i wychodzili, tak jak pozostali. Tu naprawdę nic złego się nie działo przez jakiś czas. Do ostatniego zapisu… przyjechali tu dziwni, zamaskowani ludzie, nie mam pojęcia kto, bo wszyscy mieli maski na twarzach, wbiegli do domu, a potem wyszli z niego, uprowadzając żonę Krisa i jego córeczkę. One się broniły i krzyczały, jednak nie miały żadnych szans w starciu z tymi ludźmi. A na koniec zobaczyłam nas, jak tu przyjechaliśmy. Tyle powiedziały nam kamienie, nie wiem, czy to dużo, czy mało, jest jednak jakiś punkt zaczepienia, coś już wiemy.

– Hmmm… – mruknął po chwili Witek. – Troszkę to dziwne, z tego wynika, że wszystko było dobrze do ich przyjazdu. Wnioskuję, że byli inną rodziną niż pozostali. Tak jak na przykład ty, Saro!

– Ja? – zapytałam zdziwiona.

– Tak! Pamiętasz, co nam powiedział Tom? Przed nami turyści normalnie przyjeżdżali i z nikim nie miał problemów, dopóki my się nie pojawiliśmy. Twoje zdolności wówczas pokrzyżowały mu plany. Tym razem mogło być podobnie: przyjechała rodzina, w której ktoś był medium lub miał inne nadprzyrodzone zdolności. Tylko kto ich porwał, skoro nie ma już Strażników Ognia?

– Ja zadałabym inne pytanie – powiedziałam.

– Jakie? – zapytał Witek.

– Gdzie jest syn Krisa? Ci ludzie go nie zabrali, nie został też w domu, no więc gdzie jest?

Po moim pytaniu nastąpiła cisza. Tak bardzo skupiliśmy się na odtwarzaniu i analizowaniu wydarzeń, że na chwilę umknął nam wątek tego małego chłopca. Bez wątpienia on jednak był w tym domu. Nie został uprowadzony i nie został przez nas odnaleziony. Gdzie jest w takim razie?

Niestety, tego nie wiedzieliśmy i nic nie przychodziło nam do głowy. Zrobiło się już późno, postanowiliśmy zostać w siedlisku na noc. Marek oczywiście protestował, ale go przegłosowaliśmy. Doszliśmy do wniosku, że na razie nic nam tu nie grozi. Rozłożyliśmy kanapę w salonie, tak jak kiedyś. Oczywiście wszystko budziło w nas ogromne emocje i wywoływało wspomnienia, w końcu spędziliśmy tu dużo czasu, przeżyliśmy masę historii, dobrych i złych. Te złe mają tę przewagę, że szybciej wracają.

Byłam bardzo zmęczona seansem, więc chętnie się położyłam. Witek też mocno angażował się we wszystko i nie oponował przed odpoczynkiem, z kolei Marek powiedział nam, że nie jest zmęczony i jeszcze sobie posiedzi na werandzie, chciał być sam, chciał pomyśleć i powspominać. Nie mogliśmy mu tego zabronić, ale nie mogliśmy też zasnąć ze świadomością, że on jest tam sam, bezbronny. Daliśmy mu czas na przemyślenia, a sami rozmawialiśmy, analizowaliśmy i wspólnie doszliśmy do wniosku, że nic tu do siebie nie pasuje. Jednak, nauczeni doświadczeniem, nie wybiegaliśmy za daleko w przyszłość, nie szkicowaliśmy scenariuszy możliwych wydarzeń, wiedzieliśmy, że nowy dzień może nam przynieść nowe rozwiązania. Rozmawialiśmy, dopóki Marek nie wrócił i nie położył się spać. Wówczas też mogliśmy odpocząć bez zamartwiania się o niego. Sen pochłonął nas w kilka minut, ale szybko obudził bezlitośnie.

Była czwarta trzydzieści nad ranem, gdy usłyszeliśmy, że ktoś biega po domu. W jednej chwili we trójkę usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy nasłuchiwać. Marek zerwał się dlatego, że my się zerwaliśmy, oczywiście nic nie słyszał i miał do nas pretensje, że go budzimy, więc położył się z powrotem.

Jednak ja i Witek słyszeliśmy wyraźnie, jak ktoś biega po pokoju.

Tupot… potem inny tupot – tak jakby ktoś kogoś gonił… chwila ciszy i znów to samo… biegnie jedna osoba, potem druga. Siedzieliśmy tak cicho, że słyszeliśmy własne oddechy. Nastąpiła długa pauza, po czym w kuchni ktoś zaczął otwierać szafki, potem szuflady, odsuwać krzesła i przewracać wszystko, co tylko napotykał na swojej drodze… Znów tupot i gonitwa… Wsłuchiwaliśmy się w te wszystkie odgłosy, domyślając się, że to nasz złośliwy duch o sobie przypomina. Jednak było w tym coś niepokojącego, coś strasznego. W pewnej chwili poczułam, że się boję, że mam gęsią skórkę, i… postanowiłam wstać, Witek też.

Zapaliliśmy światło, które nie obudziło Marka. Po cichu weszliśmy do kuchni, nasz duch chyba nas usłyszał i się wyciszył. Znów mieliśmy niezły bałagan, ale powoli zamykaliśmy szafki i szuflady, ustawialiśmy krzesła, nie chcieliśmy go całkowicie spłoszyć… I to nam się udało, bo po chwili nastąpił kolejny wybuch jego złośliwości… Krzesła poleciały na ścianę, omal nas przy tym nie raniąc, drzwiczki od szafek kuchennych trzaskały otwierane i zamykane z ogromną siłą, potem znów ktoś podbiegł i się zatrzymał. Zrobiło się bardzo zimno, tak bardzo, że widzieliśmy własne oddechy… Cisza… Na stole stała misa z owocami, która na naszych oczach podniosła się, po czym została ciśnięta o ścianę, o włos od głowy Witka. Znowu cisza, w której Witek zaproponował mi bezpieczne miejsce pod kuchennym stołem. Tak przeczekaliśmy kolejne ataki furii. Na koniec ponownie tupot, potem znów i… cisza. Gdy uzyskaliśmy pewność, że to koniec demonstracji złośliwości, postanowiliśmy wyjść spod stołu i spokojnie udać się na kanapę. Nie rozmawialiśmy, rozumieliśmy się bez słów. Położyliśmy się i zasnęliśmy jeszcze na kilka godzin.

Marek, wyspany, wstał pierwszy i obudził nas krzykiem, że coś tu się wydarzyło, bo cały dom znów jest przewrócony do góry nogami. Wstaliśmy i spokojnie wytłumaczyliśmy mu, co się działo w nocy. Zrozumiał bez zadawania zbędnych pytań. Przygotował śniadanie, ale widać było, że czuje się tu źle. My natomiast czuliśmy się z Witkiem jak ryby w wodzie, oczekujące kolejnych wydarzeń.

Dzień zapowiadał się ciepły i miły do chwili, w której zadzwonił telefon Witka. Ten po krótkiej rozmowie popatrzył na nas dziwnym wzrokiem i powiedział:

– Dzwonił Tom.

Nasze oczy były wpatrzone w niego jak w obrazek. Wstrzymałam oddech i czekałam na ciąg dalszy.

– Powiedział – kontynuował Witek – że był bardzo zajęty i miał wyłączony telefon, a gdy go włączył, zobaczył ogrom połączeń i wiadomości od nas, więc oddzwania. Poprosił nas o jedno…

– O co? – zapytałam, nie mogąc się doczekać odpowiedzi.

– Żebyśmy za nic nie jechali do siedliska – dokończył Witek.

– Co mu powiedziałeś? – zapytał Marek.

– Że już za późno, bo właśnie w nim jesteśmy…

– Co on na to? – kontynuował Marek.

– Był zszokowany. Miał nadzieję, że uda mu się nas powstrzymać, ale w związku z tym, że się nie udało, poprosił, abyśmy tu na niego poczekali, przyjedzie do nas niezwłocznie. Prosił też o ostrożność. Wypytywał, czy jesteśmy tu sami. Powiedziałem mu, że porozmawiamy, jak przyjedzie.

– Wiedziałem! – krzyknął Marek. – Wiedziałem, że on ma z tym coś wspólnego, że znów chce wplątać nas w swoje chore interesy. Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam tu na niego czekać, uważam, że skoro znowu narozrabiał, to powinien tym razem sam po sobie posprzątać!

– Marek – wtrąciłam się. – Spokojnie, nie dajmy się ponieść emocjom. Ja uważam, że powinniśmy tu na niego poczekać i dowiedzieć się, co się wydarzyło.

– Też tak uważam – przytaknął mi Witek.

– Ja natomiast sądzę zupełnie inaczej! – powiedział Marek podniesionym tonem. – Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która zachowuje w tym zdrowy rozsądek! Nie mam zamiaru tu zostawać!

– Może masz rację! – powiedziałam również podniesionym głosem. – Może słusznie się obawiasz, ale zanim odejdziesz, powiedz mi: gdzie jest ten mały chłopiec? Czy będziesz w stanie normalnie żyć, wiedząc, że mu nie pomogłeś? Ktoś porwał kobietę i małą dziewczynkę, ich mąż i ojciec jest w szpitalu psychiatrycznym, a chłopca nie ma. Mając tę wiedzę, chcesz to tak po prostu zostawić? Tak jakbyś o tym nie wiedział? Jak dalej żyć z takim obciążeniem?

Marek nie odpowiedział. Usiadł i schował głowę między kolana. Wiedziałam, że moje argumenty przemówią mu do rozsądku, jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to wszystko go przerasta. Chciałam go zatrzymać, nawet na siłę, zawsze był moim oparciem, którego teraz też potrzebowałam. Tylko czasy i sytuacja się zmieniały, a ja jeszcze tego nie rozumiałam.

Po nieprzyjemnej kłótni zrobiliśmy sobie kawę i usiedliśmy na werandzie, która kiedyś była naszym azylem, naszą bazą, a potem stała się naszym przekleństwem. Witek się nie wtrącał, jednak widziałam w jego oczach, że też jest wściekły na Marka, który wszystko utrudniał. Czekaliśmy na Toma.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: