Laguna - ebook
Laguna - ebook
Troje nieznajomych, a każde z nich ma swoje problemy. Biolog morski Adaora. Słynny w całej Afryce raper Anthony. Udręczony żołnierz Agu. Kiedy wędrują po plaży Bar Beach w Lagos, legendarnej nigeryjskiej metropolii, są bardziej samotni niż kiedykolwiek.
Kiedy jednak coś podobnego do meteorytu wpada do oceanu, troje ludzi zabranych przez falę zostaje ze sobą związanych na wiele trudnych do zrozumienia sposobów. Wraz z Ayodele, gościem z gwiazd, przebijają się przez Lagos i walczą z czasem, by ocalić miasto, świat... i samych siebie.
"Nie było czasu na ucieczkę. Nie było czasu na odwrót. Nie było czasu na krzyk. I nie było też bólu. Przypominało to wyrzucenie w gwiazdy".
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-569-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Isak Dinesen
(pseudonim duńskiej pisarki Karen Blixen)
„Lagos na ziemia niczyja. Nikt nie ma Lagos dla siebie, wszyscy na mamy. Eko o ni baje!
”.
– protestujący z dzielnicy Ajegunle w rozmowie z miejscowymi dziennikarzami, tamtej nocy, gdy wszystko się wydarzyło
„Lagos, miasto, gdzie nic nie działa, a jednak wszystko się dzieje”.
– biała Amerykanka w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasieProlog Mum!
Przecina wodę, wyobrażając sobie, że jest zabójczym promieniem czarnego światła. Jej gładka, śliska skóra rozdziela prądy. Jeśli jakaś ryba wejdzie jej w drogę, przebija ją i płynie dalej. Ma misję. Jest wściekła. Uda jej się, a wtedy oni odejdą na dobre. Przynieśli ze sobą smród suchości, później sprowadzili hałas i sprawili, że świat zaczął krwawić czarną mazią, która tworzyła trujące tęcze na powierzchni. Często widzi te tęcze, kiedy wyskakuje z wody, by dotknąć słońca. Oddychanie nimi sprawia, że skrzela ją pieką i palą.
Ci, którzy sprowadzili tęcze, to stwory z powierzchni, kopiące i budujące, i nikt nie umiał sobie z nimi poradzić. Poza nią. Zrobiła to już wcześniej i wtedy przerwali na wiele księżyców. Odeszli. A ona znów to robi.
Przyśpiesza.
Jest największym drapieżnikiem tych wód. Jej wód. Nawet kiedy migruje, to szczególne miejsce pozostaje jej. Wszyscy to wiedzą. Nie urodziła się tutaj, ale po wszystkich migracjach tu czuje się najszczęśliwsza. Podejrzewa, że to miejsce narodzin jednego z tych, którzy ją stworzyli.
Płynie jeszcze szybciej.
Jest szaroniebieska, a trwa noc. Choć nie widzi, wcale tego nie potrzebuje. Wie, dokąd płynie. Kieruje się w stronę czegoś, co wygląda jak olbrzymi martwy wąż. Pamięta węże – widziała ich mnóstwo w swoim przeszłym życiu. W słońcu ten martwy wąż ma odcień gnijących wodorostów i skórę jak szorstki koral.
Już wkrótce.
Już jest prawie na miejscu.
Szybko się zbliża.
Wbija się w niego.
Od końca wyrostka, przez kręgosłup, aż po krańce płetw przeszywa ją rozpalony ból. Uderzenie tak nią wstrząsnęło, że nie może się poruszyć. Ale zwyciężyła – czuje, że olbrzymi wąż flaczeje. Wypływa z niego czarna krew. Jej doskonałe ciało drętwieje i zastanawia się, czy umarła. Później zastanawia się, w jakim nowym ciele zamieszka. Przypomina sobie swoją ostatnią postać, żółtą małpkę. Nawet w tym ciele kochała pływać. Woda zawsze ją przyzywała.
Zapada ciemność.
* * *
Budzi się. Ostrożnie, choć szybko wyciąga wyrostek. Z otworu, który wybiła, wypływa czarna krew, uderza ją w głowę. Odwraca się od trucizny, słodko-gorzkiej w smaku. Teraz z pewnością wkrótce odejdą. Kiedy odpływa, czując triumf i szczęście, wodę przeszywa najgłośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszała.
MUM!
Hałas przenika wodę z takim nasileniem, że daje mu się ponieść, pewna, że rozerwie ją na strzępy.
I wtedy ocean się uspokaja. Głęboko wstrząśnięta, wypływa na powierzchnię. Unosząc głowę nad wodą, porusza się wśród ciał, które błyszczą w blasku księżyca. Dookoła unoszą się liczne drobniejsze rybki, meduzy, nawet kraby, brzuchem do góry lub rozerwane na kawałki. Wiele z mniejszych stworów pewnie zostało unicestwionych. Ale ona przeżyła.
Płynie z powrotem na głębinę. Po przepłynięciu zaledwie kilku metrów czuje ten zapach. Czysty, słodki, słodki, słodki! Jej zmysły zalewa słodycz, najsłodsza woda, jaką oddychała. Płynie naprzód, smakując wodę omywającą jej skrzela. W ciemnościach czuje innych wokół siebie. Inne ryby. Duże, jak ona, i małe... czyli niektóre małe też przeżyły.
Teraz widzi ich wiele. Jest nawet kilka tych o ostrych zębach, i masowych zabójców. Widzi to wyraźnie, gdyż na dole znajduje się coś dużego i świecącego. Wielka poruszająca się łacha migoczącego piasku. Właśnie to coś wydziela słodką, czystą wodę. Ma nadzieję, że słodycz zatopi ohydną czerń martwego węża, którego przebiła. Ma przeczucie, że tak się stanie. Ma dobre przeczucie.
* * *
Słońce już wzeszło i posyła swoje ciepłe promienie w głąb wody. Ona widzi, jak wszyscy płyną, unoszą się, skręcają w stronę tego czegoś świetlistego poniżej. Są wśród nich rekiny, krowy morskie, krewetki, ośmiornice, tilapie, dorsze, makrele, latające ryby, nawet wodorosty. Istoty z płycizn, istoty z brzegu, istoty z głębin, wszystkie tu są. Niezwykłe zgromadzenie. Co się tu dzieje?
Ale ona pozostaje na swoim miejscu. Czeka. Waha się. Obserwuje. To coś nie znajduje się głęboko, ale jest szerokie. Około sześćdziesięciu metrów pod powierzchnią. Na jej oczach się przemienia. Przechodzi od niebieskiego przez zielony, biały, fioletowy, do świetlistego złota. Raz podczas swych wędrówek natrafiła na ogromny świat pełen jedzenia, piękna i aktywności. Rafa koralowa była błękitna, różowa, żółta i zielona, zamieszkana przez morskie stwory wszelkich kształtów i rozmiarów. Woda była smakowita, a w okolicy nie pojawiały się żadne suche istoty. Mieszkała w tym miejscu przez wiele księżyców, zanim w końcu powróciła na swoje ulubione wody. Kiedy znów wyruszyła na wędrówkę, nie udało jej się powrócić do raju.
Teraz w jej domu jest coś jeszcze dzikszego i bardziej ożywionego niż jej raj utracony. I podobnie jak tam, woda jest czysta i przejrzysta. Nie widzi końca. Jednego jest jednak pewna – to, co widzi, nie pochodzi z głębin morza ani z suchych miejsc, lecz z bardzo daleka.
Coraz więcej istot płynie w tę stronę. Kiedy się przybliżają, widzi, jak kolory pulsują i je obejmują. Widzi, jak w stronę tego czegoś opada ośmiornica bez jednej macki. Nagle ośmiornica zaczyna emanować jaskraworóżowym blaskiem i prostuje wszystkie macki. Na jej oczach brakująca macka odrasta, dodatkowo z miękkiego łba ośmiornicy wyrasta coś, co wygląda jak kościste wyrostki. Głowonóg wiruje i okręca się, po czym rusza w dół, w stronę jednej z jaskiń falującego niby-koralowca poniżej.
Kiedy złocista bańka wznosi się w jej stronę, ona nie rusza jej na spotkanie. Ale również nie ucieka. Słodki zapach, który czuje, i łagodne poruszenia są uspokajające i niegroźne. Kiedy zaczyna się z nią komunikować, zadając pytanie za pytaniem, ona się waha. Wkrótce jej zaniepokojenie zmienia się w rozradowanie. Jakie mądre pytania zadaje to coś! Ona mówi mu dokładnie to, co chce powiedzieć.
* * *
Wszystko się zmienia.
Zawsze uwielbiała swoją gładką, szaroniebieską skórę, która teraz stała się nieprzenikniona, w złocistym kolorze przypominającym blask, jakim emanuje Nowy Lud. Barwa ta przypomina jej inne życie, kiedy mogła jednocześnie cieszyć się wodą i znosić słońce i powietrze.
Jej przypominający miecz wyrostek jest długi i tak ostry na końcu, że aż dźwięczy. Sprawili, że jej oczy stały się jak najczarniejszy kamień, może nimi widzieć daleko w głąb oceanu i wysoko w niebo. A jeśli zechce, może sprawić, by wzdłuż jej kręgosłupa wyrosły chrzęstne kolce, przez co wygląda jak starożytna istota z najgłębszych jaskiń oceanu. Ostatnim, o co prosi, to by uczynili ją trzy razy większą i dwa razy cięższą.
Spełniają jej życzenie.
Nie jest już wielkim włócznikiem. Jest potworem.
* * *
Mimo że z rurociągu FPSO Mystras wciąż wypływa ropa naftowa, woda w oceanie wokół nigeryjskiego Lagos jest obecnie tak czysta, że jedna szklanka słodko-słonego płynu może uleczyć najgorsze choroby i wywołać setkę chorób nieznanych jeszcze ludzkości. W oceanie jest więcej życia niż przez ostatnie setki lat i roi się w nim od obcych i potworów.Rozdział pierwszy Pięść
To była przedziwna chwila, gdy Adaora i dwaj nieznajomi mężczyźni pojawili się w tym miejscu, tuż przed całym tym wydarzeniem. Dokładnie 275 centymetrów od brzegu, punktualnie o 23.55 dnia 8 stycznia 2010 roku. Adaora przybyła od północnej krawędzi plaży. Wysoki mężczyzna w zawoju na twarzy przyszedł od wschodu. Zakrwawiony mężczyzna w mundurze polowym od zachodu. Szli przed siebie spacerowym krokiem, posyłając sobie spojrzenia, gdy było już jasne, że ich ścieżki się przetną.
Jedynie Adaora się zawahała. Później, jak pozostali, ruszyła dalej. Urodziła się i wychowała w Lagos, miała na sobie ładnie dopasowane dżinsy i porządną bluzkę. Prawdopodobnie spędziła więcej czasu na spacerach po tej plaży niż obaj ci mężczyźni razem wzięci.
Otarła łzy z policzków i zapatrzyła się przed siebie. Niecałe pół kilometra przed nią znajdowało się otwarte morze, wzburzony Atlantyk. Kiedy działo się coś złego, stopy zawsze ją tu niosły, na lagoską Bar Beach.
Pod wieloma względami Bar Beach była doskonałym odwzorowaniem nigeryjskiego społeczeństwa. Miejscem, gdzie wszystko się mieszało. Ocean mieszał się z lądem, a zamożni z ubogimi. Bar Beach przyciągała handlarzy narkotyków, squatterów, różnorakie akcenty i języki, mewy, śmieci, gryzące meszki, turystów, wszelkiego rodzaju fanatyków religijnych, handlarzy, prostytutki, ich klientów, kochające wodę dzieci i ich beztroskich rodziców. Bary i niewielkie restauracje przy plaży były ulubionymi miejscami spotkań. Woda przy Bar Beach była zbyt niespokojna, by pływać. Nawet najlepsi pływacy ryzykowali zatopieniem przez jeden z licznych prądów odpływowych.
Adaora wcześniej zdjęła sandały. Co w środku nocy najprawdopodobniej nie było najlepszym pomysłem. Jak dotąd jednak nie nadepnęła na żadne drzazgi, zardzewiałe gwoździe, potłuczone szkło czy ostre kamienie. Potrzeba, by poczuć między palcami chłodny piasek, okazała się ważniejsza od ryzyka. Mimo wszelkich śmieci, Bar Beach wciąż jeszcze wydawała się święta.
12 czerwca 1993 roku, w dniu najbardziej demokratycznych wyborów w historii Nigerii, przyszła tu z ojcem i patrzyła na jego łzy radości. 23 czerwca matka zabrała ją tutaj, ponieważ w domu ojciec i wujowie wyklinali wojsko, które anulowało wyniki tychże wyborów.
Przybyła tu, by uciec przed rzeczywistością, kiedy dowiedziała się, że jej najlepsza przyjaciółka sypia z nauczycielem biologii, by zdać. W dniu, w którym uzyskała doktorat z biologii na Uniwersytecie Lagos, przyszła podziękować siłom nadprzyrodzonym, że pozwoliły jej zachować zdrowe zmysły na tyle, by skończyć studia (i że nie musiała się z nikim przespać, by to osiągnąć).
Przed rokiem przyszła tu, by płakać, kiedy jej ojciec zginął wraz z trzydziestoma innymi osobami podczas nieudanej próby obrabowania luksusowego autokaru na autostradzie Lagos–Benin, jednej z jakże licznych niebezpiecznych dróg w Nigerii. Złodzieje zażądali, by wszyscy pasażerowie wysiedli z autobusu i położyli się na drodze, w owej chwili pustej. W swej głupocie nie przewidzieli ciężarówki (jadącej z nadmierną prędkością, by uniknąć uzbrojonych napastników), która przejechała wszystkich, łącznie ze złodziejami.
A teraz Adaora przyszła na Bar Beach, gdyż jej kochający, idealny mąż, z którym przeżyła dziesięć lat, uderzył ją. Spoliczkował ją naprawdę mocno. A wszystko z powodu hip-hopowego koncertu i kapłana. Z początku stała oszołomiona i zraniona, przyciskając dłoń do twarzy i modląc się, by dzieci tego nie słyszały. Później podniosła rękę i oddała mu policzek. Zaskoczony mąż rzucił się na nią. Ale Adaora była na to gotowa. Wtedy już nie myślała o dzieciach.
Nie wiedziała, jak długo przewalali się jak dzikie psy po podłodze. Sposób zaś, w jaki skończyła się bijatyka, nie był... normalny. W jednej chwili się szarpali, a w następnej mąż został w tajemniczy sposób przykuty do podłogi, jakby jego kostki i nadgarstki mocowały potężne magnesy. Podczas gdy on wił się i wrzeszczał, Adaora wstała, chwyciła kluczyki i wybiegła na dwór. Na szczęście ich dom w dzielnicy Victoria Island znajdował się zaledwie kilka minut drogi od Bar Beach.
Pomasowała opuchnięty policzek. Zaczerwienienie musiało być widoczne nawet na jej ciemnej skórze. Zacisnęła zęby i, idąc w stronę oceanu, próbowała ignorować mężczyzn zbliżających się z prawej i lewej. Po tym, co właśnie przeżyła, nie zamierzała pozwolić, by jakikolwiek mężczyzna stanął jej na drodze. Jednakże, gdy się przybliżyli, obu posłała spojrzenie.
Zmarszczyła czoło.
Mężczyzna w mundurze wyglądał, jakby nieźle oberwał. Przypominał Adaorze wybatożonego lwa. Z jego nosa sączyła się krew, której nawet nie ocierał. I miał opuchniętą połowę twarzy. Jego spojrzenie wydawało się jednak twarde i nieporuszone. Drugi był wysoki i chudy jak strach na wróble, i nosił czarno-biały zawój. Może był muzułmaninem. Większą uwagę zwracał na zbliżającego się poturbowanego żołnierza niż na nią.
Każde z nich szło prosto przed siebie. W ten sposób zbliżali się do siebie nawzajem. Adaora zmrużyła oczy, wpatrując się w mężczyznę w zawoju. Co jest w nim takiego? – pomyślała, idąc w stronę morza. Coś. Ale nie zwolniła kroku. I tak oto cała trójka się spotkała. Wysoki odezwał się pierwszy.
– Przepraszam...
– Niech pan mi powie, że to żart – przerwała Adaora, gdy uświadomiła sobie, o co chodziło z tym mężczyzną. – Czy... czy jest pan... czy mogę prosić...
Wysoki mężczyzna z wyraźną irytacją zdjął zawój i westchnął.
– To ja – powiedział, przerywając jej. – Ale nie nazywaj mnie Anthony Dey Craze. Wyszedłem na spacer po koncercie. Dziś wieczorem mów mi Edgar.
– Na wao! – wykrzyknęła, roześmiała się i uniosła dłoń do ćmiącego policzka. – Miałeś ten zawój na okładce płyty, prawda? – Po tym, co się wydarzyło w domu, z zaskoczeniem stwierdziła, że śmiech sprawia jej przyjemność. – Miałam być dziś na twoim koncercie!
W którymś momencie jej mąż Chris najwyraźniej uznał, że jednak nie „pozwoli” jej pójść z najlepszą przyjaciółką Yemi na koncert Anthony’ego Dey Craze’a, i stanął jej na drodze, kiedy próbowała wyjść.
„A od kiedy to w ogóle potrzebuję twojego pozwolenia na cokolwiek?” – zapytała męża, wyraźnie zbita z tropu. I wtedy została spoliczkowana.
– Proszę – powiedział zakrwawiony wojskowy, ściągnął zielony beret z gładko ogolonej głowy i ścisnął go w drżących dłoniach. – Czy któreś z was ma komórkę? Muszę zadzwonić do ojca. Dobrze zapłacę.
Adaora ledwie zarejestrowała jego słowa – dopiero teraz uważniej mu się przyjrzała. Z bliska wydawał się nie tylko ranny, ale też bardzo cierpiący. Krew płynąca mu z nosa błyszczała w bladym świetle ulicznych latarni i księżyca. Odsunęła dłoń od swojego piekącego policzka i wyciągnęła ją w jego stronę.
– Hej, stary – powiedział Anthony, spoglądając z troską na wojskowego. Wyciągnął komórkę. – Krwawisz, o! Potrzebujesz pomocy? Czy wszystko...
– Nie! – warknął tamten.
Adaora odskoczyła, nieświadomie unosząc pięści.
– Nic nie jest w porządku! Czy wyglądam, jakby wszystko było w porządku? – Wyciągnął rękę po telefon. – Muszę w tej chwili zadzwonić! Rodz...
BUM!
Anthony upuścił komórkę i cała trójka padła na ziemię, osłaniając głowy rękami. Adaora z przerażeniem patrzyła to na wojskowego, to na Anthony’ego. Tego rodzaju dźwięków nie słyszało się na Bar Beach ani w całym Lagos. Na Bar Beach słyszało się co najwyżej kobietę wrzeszczącą na mężczyznę albo strzelający gaźnik samochodu na pobliskiej drodze. Dudniący odgłos był tak głęboki, że Adaora poczuła go w piersi i w zębach. W uszach miała watę. Rozciągał się szeroko, że wydawało się, że ma własny ciężar. Adaora rozejrzała się dookoła i zorientowała się, że dźwięk przycisnął wszystko do ziemi. W odległości około metra dwie ogłuszone mewy spadły z nieba na piasek. Coś czarnego odbiło się od głowy Anthony’ego i upadło obok niego.
– Nietoperz? – spytała Adaora. Wszystkie dźwięki wydawały się przytłumione, jakby mówiła pod wodą.
Anthony przyjrzał mu się uważnie. Nietoperz miał ciało pokryte futrem, oczy jak paciorki i czarne skrzydła. Wciąż żył i próbował się poruszać. Mężczyzna podniósł biednego stworka i chwycił Adaorę za rękę. Trącił ramię wojskowego, jednocześnie trzymając w dłoni ogłuszone zwierzę.
– Chodźcie! – krzyknął. – To przyszło od strony wody! Powinniśmy stąd uciekać!
Ale z oceanem coś się działo. Fale kłębiły się nieregularnie. Za każdym razem, kiedy rozbijały się o plażę, sięgały coraz dalej. Po chwili podniosła się fala wysoka na ponad metr. Adaora była tak zafascynowana, że po prostu stała i się gapiła. Anthony przestał ją szarpać i popychać wojskowego. Oczy żołnierza zaczerwieniły się, kiedy próbował skupić wzrok na ciemnej wodzie. Fala kierowała się prosto w ich stronę. Szybka i cicha jak szept. Miała teraz już prawie trzy metry. W końcu cała trójka odwróciła się i zaczęła uciekać. Pięść wody była szybsza. Adaora chwyciła za rękę wojskowego. Anthony rzucił nietoperza – jak liczył, w bezpieczne miejsce – skoczył i chwycił Adaorę za nogi w chwili, kiedy uderzyła w nich woda.
CHLUST!
Słona woda sprawiła, że Adaorę zapiekły oczy, a jej ubranie przylepiło się do ciała. Fala pociągnęła ją w stronę morza. Kobieta wbijała dłonie w piasek, który zapadał się pod nią, kamyki szarpały jej skórę, a morze ciągnęło za nogi. Wciąż czuła rozpaczliwy uścisk dłoni wojskowego i ramiona Anthony’ego wokół nóg. Nie była sama. W ciemności widziała światełka barów i pobliskich budynków. Migotały i stawały się coraz mniejsze.
Bąbelki łaskotały ją w uszy, kiedy próbowała unieść się w stronę powierzchni. Było jednak tak, jakby ocean otworzył wielką paszczę i połknął ją wraz z oboma mężczyznami. Nie mogła oddychać. Słyszała bąbelki, ryk i szum wody w uszach. Czuła ściskanie w płucach i ciśnienie wody. Aman iman, pomyślała słabo Adaora. To zdanie oznaczało „Woda to życie” w tamaszek, języku Tuaregów. Raz podczas podwodnej ekspedycji współpracowała z pewnym Tuaregiem. Aman iman, tak jej odpowiedział, gdy spytała, jakim cudem człowiek z Sahary został tak dobrym płetwonurkiem. Mimo bólu w piersiach i pochłaniającej ciemności, uśmiechnęła się. Aman iman.
Cała trójka trzymała się razem. Opadali coraz głębiej.Rozdział drugi Chłopiec i pani
Tylko dwie osoby widziały, jak woda uprowadziła Adaorę i obu mężczyzn. Jedną był mały chłopiec. Tuż zanim rozległ się huk, jego opiekun stał w odległości kilku metrów i prowadził ożywioną dyskusję z właścicielem jednej z bud sprzedających napoje, głównie fantę i coca-colę. Chłopiec patrzył na coś innego. W brzuchu mu burczało, ale na chwilę zapomniał o głodzie.
W blasku księżyca nie widział istoty dokładnie, ale kiedy wyszła z wody, wiedział, że nie jest człowiekiem. W umyśle miał tylko jedno słowo, „dym”. W każdym razie do chwili, gdy przeszła po cichej plaży i stanęła w migoczącym świetle jednej z restauracji. Wtedy stała się nagą Afrykanką o długich czarnych włosach zaplecionych w warkoczyki. Przypominała chłopcu kobietę, której kiedyś ukradł portmonetkę.
Stała tam przez chwilę, wpatrując się w troje ludzi, którzy przyszli z trzech różnych stron, a znaleźli się obok siebie. Później bezgłośnie pobiegła z powrotem w stronę oceanu i zanurkowała jak wodny duch Mami Wata.
Drapiąc się po swędzącej głowie, chłopiec uznał, że coś sobie wyobraża, co działo się często, gdy był speszony. Wydął nozdrza i zaczął oddychać przez usta, próbując znów skupić się na rzeczywistości. Wielki huk jeszcze bardziej nim wstrząsnął. I wtedy pojawiła się fala, która wyglądała jak ręka potężnego wodnego ducha. Chłopiec widział, jak zabrała troje ludzi, jedną kobietę i dwóch mężczyzn. A chwilę wcześniej widział, jak jeden z tych ludzi wyrzuca w powietrze czarnego ptaszka, który zamachał skrzydłami i odleciał w noc.
Nie mógł jednak o tym opowiedzieć ani nawet przetworzyć tych informacji, gdyż był niemy i upośledzony umysłowo. Gapił się na miejsce, gdzie przed chwilą było troje ludzi, a teraz zniknęli. Wtedy się uśmiechnął, z lewego kącika jego ust popłynęła ślina, ponieważ gdzieś w głębi jego ograniczonego umysłu pojawiło się głębokie zrozumienie, że otoczenie miało na zawsze ulec zmianie, co mu się bardzo podobało.
Drugim świadkiem uprowadzenia była młoda kobieta imieniem Fisayo. W dzień była pracowitą, oczytaną sekretarką, a nocami prostytutką. Ona również zauważyła istotę wyłaniającą się z wody. I ona również pomyślała słowo „dym”, ale oprócz tego „zmiennokształtna”.
– Widzę diabła – wyszeptała sama do siebie.
Odwróciła się i padła na kolana. Miała na sobie krótką obcisłą spódniczkę, a piasek dotykający jej kolan był ciepły i miękki.
Modliła się do Pana Jezusa Chrystusa, by wybaczył jej wszystkie grzechy i wziął ją do nieba, bo z pewnością zaraz zostanie zabrana. Kiedy rozległ się huk, zacisnęła powieki i próbowała modlić się jeszcze gorliwiej. Ból śmierci miał być jej pokutą. Ale w głębi duszy wiedziała, że jest grzesznicą i nic nie mogło tego zmyć. Podniosła się i odwróciła, dzięki czemu zobaczyła, jak wielka pięść wody chwyta kobietę i dwóch mężczyzn. Chwilę wcześniej jeden z nich wypuścił w powietrze coś czarnego i złego, jak trucizna.
Stała tam, gapiąc się na miejsce, gdzie byli i skąd zniknęli. Czekała, aż woda porwie i ją. Pięść musiała być ręką Szatana, a ona była jednym z największych grzeszników na świecie. Ach, te rzeczy, które robiła, tak wiele, wiele razy! Czasami jedynie po to, by napełnić pusty żołądek. Zadrżała i zaczęła się pocić. Czuła pieczenie pod pachami. Nie znosiła swojej skąpej spódniczki, obcisłej bluzki na ramiączkach, czerwonych czółenek, peruki o prostych brązowych włosach, od której swędziała ją głowa. Kiedy nic się nie wydarzyło, poszła do najbliższego baru i zamówiła wódkę z sokiem żurawinowym. Niepewnie opowiedziała o tym, co widziała, swojemu następnemu klientowi, biznesmenowi ze Stanów. Jego jednak nie interesowało, co miała do powiedzenia. Bardziej interesowało go napełnianie jej ust niż patrzenie, jak się poruszają, wypowiadając bezużyteczne, głupie słowa.
Ale ona nie zapomniała. A gdy wszystko się zaczęło, stała się jednym z najgłośniejszych proroków zagłady w całym Lagos.Rozdział trzeci Miri
Bryza chłodziła wilgotne plecy Adaory przez powoli schnącą bluzkę. Słyszała nerwowe rozmowy: kilka w języku joruba, jedną w igbo, dwie w hausa, większość w pidżynie.
– Szibko, biko-nu! Musim stond iść! – powiedział ktoś.
– Nie wiem. Możie na zamach samobójczi, o!
Zbierali się i pośpiesznie zamykali sklepy i bary, a towarzyszyły temu stukoty i trzaski. Adaora słyszała też dźwięk przyboju. Osłabła. Po raz pierwszy w życiu ten odgłos ją przerażał. Ktoś dotknął jej ramienia, a ona się wzdrygnęła.
– Obudziła się – zabrzmiał kobiecy głos.
Adaora otworzyła oczy i szybko usiadła. Próbowała wstać, ale zakręciło jej się w głowie i znów opadła na piasek.
– Nie – wymamrotała. – Nie dotykaj mnie.
I wtedy zobaczyła pozostałą dwójkę leżącą na piasku, wciąż śpiącą, nieprzytomną albo zamroczoną, cokolwiek tamci z nimi zrobili. Pobliska latarnia uliczna zamigotała. Większość z pozostałych świateł całkiem zgasła i na Bar Beach panowała ciemność.
– Nie zrobię tego – powiedziało to coś.
Adaora zmrużyła oczy i przyjrzała mu się w migoczącym świetle... nie, nie „to”, lecz „ona”. Kobieta wyglądała jak ktoś z rodziny Adaory – ciemna skóra, szeroki nos, ciemnobrązowe, mięsiste wargi. Jej gęste włosy były równie długie, co Adaory, lecz zamiast licznych zadbanych dredów, sięgających do ramion, ta kobieta miała liczne zadbane warkoczyki, które opadały jej na plecy.
Adaora odwróciła się w stronę wody, bryza uderzyła ją w twarz. Odetchnęła. Powietrze pachniało tak jak zawsze, rybami i solą, z lekką nutą dymu z miasta. Ale woda sięgała stanowczo zbyt daleko. Prawie trzy metry w głąb plaży! Zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od jej stóp. Właściciele i pracownicy barów i restauracji trzymali latarki w rękach i z niepokojem spoglądali na wodę, pośpiesznie zamykając lokale. Wszyscy klienci musieli uciec. I powinni być przestraszeni, pomyślała Adaora, zaciskając powieki i próbując zebrać myśli. Ile czasu minęło? Godziny? Kilka minut?
– Co się stało, to się nie odstanie – stwierdziła kobieta. – Jesteśmy tutaj. Teraz...
– Teraz wy... powinniście odejść – odpowiedziała niewyraźnie Adaora.
– Nie. Zostajemy.
Adaora popatrzyła na kobietę i nie umiała wzbudzić w sobie złości. Znów zamknęła oczy, zmuszając się do myślenia analitycznie, spokojnie, racjonalnie, jak przystoi naukowcowi, którym przecież była. Ale kiedy spojrzała na kobietę, przyszła jej do głowy zupełnie nienaukowa myśl.
W kobiecie było coś jednocześnie atrakcyjnego i odpychającego, co mieszało Adaorze w głowie. Miała długie włosy – liczne idealne, błyszczące warkoczyki, ale z pewnością były to jej naturalne włosy. Przenikliwe spojrzenie brązowych oczu przyprawiało Adaorę o gęsią skórkę, zupełnie jakby patrzyła na dużego czarnego pająka. Jej zachowanie było zbyt spokojne, swobodne i... obce. Mąż Adaory, Chris, natychmiast by ją znienawidził, ze wszystkich powyższych powodów. Dla niego kobieta byłaby „morską wiedźmą”. Wierzył, że istniały białe wiedźmy, cielesne wiedźmy i morskie wiedźmy. Wszystkie były złe, lecz morskie miały największą moc, gdyż mogły ujarzmić wodę, tę samą substancję, z której ciało dorosłego składało się w siedemdziesięciu procentach, a ciało dziecka w siedemdziesięciu pięciu. Woda to życie, pomyślała znowu.
Adaora uśmiechnęła się szeroko. Kobieta mogła swobodnie udawać jej kuzynkę. Wystraszenie męża na śmierć byłoby doskonałym sposobem na wyrównanie rachunków. A w piwnicy miała laboratorium. Mogła przeprowadzić kilka podstawowych testów na tej... „kobiecie”. To byłby prosty, nieskomplikowany, nieoficjalny sposób, by ocenić, czy to wszystko rzeczywiście się wydarzyło, czy też było jedynie urojeniem wywołanym przez napięcie.
– Jak mam cię nazywać? – spytała Adaora, westchnęła i rozmasowała czoło.
Dotknęła policzka. Wciąż opuchnięty i obolały.
Kobieta zawahała się i uśmiechnęła znacząco.
– Podoba mi się imię Miri?
Adaora zamrugała z zaskoczeniem. Myślała o tym właśnie imieniu. To coś rzeczywiście czytało jej w myślach. Imię „Miri” z pewnością jeszcze bardziej wstrząsnęłoby jej mężem – to byłby lukier na cieście. Jednakże Adaora czuła pewien opór. Imię powinno być bardziej subtelne niż określenie „wody” w języku igbo.
– Nie – powiedziała. – Co powiesz na imię...
Zawahała się, gdy w jej umyśle pojawiło się imię „Ayodele”. To było imię z języka joruba, co wywołałoby podejrzenia Chrisa, gdyż Adaora wywodziła się z ludu Igbo. Ponadto w dzieciństwie miała przyjaciółkę imieniem Ayodele, która zginęła, kiedy próbowała przejść przez ruchliwą ulicę. Zmarszczyła czoło.
– Czy wiesz, o jakim imieniu myślę teraz?
To... kobieta się uśmiechnęła.
– Nie.
Mąż też musiał pamiętać Ayodele z czasów dzieciństwa. Płakał tak samo jak Adaora, kiedy doszło do wypadku. To imię zaniepokoiłoby go bardziej niż „Miri”. Tak.
– Musisz gdzieś się zatrzymać – zauważyła Adaora.
– Tak – odpowiedziała kobieta. – To by mi odpowiadało.
– Świetnie – stwierdziła Adaora zdecydowanym głosem. – W takim razie masz na imię Ayodele.Rozdział czwarty A co wy byście zrobili?
Wszyscy ruszyli. Adaora, Anthony, Ayodele i Agu... Adaora znała teraz imię żołnierza. Dużo wiedziała o Anthonym i Agu, a oni wiedzieli dużo o niej. Adaora prowadziła.
A co wy byście zrobili, gdyby to wam przytrafiło się coś takiego?
Żołnierz Agu obudził się wkrótce po tym, jak Adaora nadała istocie imię. Jego wciąż opuchniętą twarz pokrywała warstwa soli i krwi, która musiała wypłynąć z ran i zaschnąć już po tym, gdy powrócili. Myślał jedynie o rodzinie, która, jak powiedział, pozostała w wiosce.
– Proszę, czy masz komórkę? – spytał znów Adaorę.
– Jest w samochodzie – odpowiedziała. – Najpierw obudźmy Anthony’ego.
Agu przyłożył wielkie dłonie do głowy i zacisnął powieki. Jego umysł wciąż wypełniały obrazy pobytu w tym obcym miejscu pod morzem, gdzie z jakiegoś powodu mógł oddychać i musiał odpowiadać na tysiące pytań... pytań, które doprowadzały go do śmiechu, płaczu i zastanowienia. Gdybyście byli Agu, czy powrócilibyście do koszar, gdzie spotkalibyście innych żołnierzy, którzy pobili was po tym, jak próbowaliście powstrzymać ich napaść na kobietę? Kiedy wasz przełożony zagroził, że wyśle wynajętych zbirów, żeby zabili waszą rodzinę? Nie pragnął powrócić do koszar, nie w tej chwili.
Anthony obudził się, kiedy Adaora lekko poklepała go po policzku. W słabym migoczącym świetle spojrzał jej w twarz i pomyślał, że jest kobietą-rybą z powodu jej dredów jak sznurki i wyrazistych oczu otoczonych rozmazanym tuszem do rzęs. Wtedy przypomniał sobie podmorską muzykę w miejscu przypominającym rafę, i jak on również ją słyszał, a oni nazywali go „bratem”. Miał kilku braci i to określenie przypominało mu dom. Ta zaś kobieta, która teraz na niego patrzyła, była tam z nim i z pobitym żołnierzem. Cieszył się, że wszyscy żyją. Cieszył się również, że odnalazł komórkę, leżącą na piasku w odległości około metra.
Wszyscy troje zostali razem. Wszyscy troje w tym tkwili. Był 9 stycznia, około pierwszej w nocy.Rozdział piąty Laboratorium
– Szybko – powiedziała Adaora, włączyła światło i zeszła pośpiesznie po schodach. – Mąż śpi mocno, ale dzieci budzi najcichszy odgłos.
Przeszła na drugi koniec laboratorium i tam też włączyła światło. To była jej osobista przestrzeń i czuła się dziwnie, wprowadzając w nią nieznajomych, szczególnie jedną, która była tak... dziwna. Zazwyczaj nie wchodził tu nikt poza jej siedmioletnią córką i pięcioletnim synem. Mąż ostatnio za wszelką cenę unikał tego, co obecnie nazywał „norą wiedźmy”.
„Zamknij oczy” – powiedział jej Chris tamtego wieczoru przed wielu laty, gdy Adaora wróciła do domu po pierwszym dniu prowadzenia zajęć w Nigeryjskim Instytucie Oceanografii i Badań Morza. Oboje chichotali, gdy prowadził ją na dół po schodach. Kiedy otworzyła oczy, musiała usiąść na stopniu. Przeobraził to miejsce.
Chris był zamożnym i bardzo zajętym księgowym w międzynarodowej firmie odzieżowej. Praca zmuszała go do podróżowania po całym świecie. W jego przypadku znalezienie tyle czasu, by zgromadzić równie zajętych kolegów z pracy i razem wybudować dla niej laboratorium, było aktem prawdziwej miłości. W środku znajdowały się regały zapełnione podręcznikami, monografiami i czasopismami, miejsce na zawieszenie sprzętu do nurkowania, nowy komputer z wielkim, panoramicznym ekranem o wysokiej rozdzielczości i szybkie, zazwyczaj stabilne łącze internetowe; duży, masywny stół laboratoryjny i potężny mikroskop, mnóstwo probówek, stojaków i szkiełek, a na tyłach olbrzymi płaski telewizor, jeśli potrzebowała się zrelaksować. Pośrodku umieścił nawet akwarium o pojemności siedmiuset litrów, w którym zamieszkiwały liczne kołyszące się ukwiały, szybkie ryby motyle, zapracowane krewetki, przebiegłe kraby i trzy wielkie, speszone z wyglądu kostery.
„Instytut nie może ci dać wszystkiego, czego potrzebujesz” – powiedział tamtego dnia. „Ale ja mogę”.
Adaorze odebrało mowę. W tamtych czasach tak bardzo ją kochał. Ale to było dawno temu. Przed dziećmi. Przed stresem. Zanim jego podróże stały się zbyt częste, przez co ponad jedną trzecią roku spędzał w obcych krajach. Zanim jego żałosna matka zaczęła się wtrącać w ich małżeństwo. Przed tamtym pełnym turbulencji lotem, który przeraził Chrisa tak głęboko, że dwa dni później, gdy mijał namiot modlitewny, postanowił się „odrodzić” (coś, czym nie była zachwycona nawet jego wtrącająca się matka). Przed postami. Przed zazdrością i oskarżeniami.
Kobieta, której Adaora nadała imię Ayodele, zeszła powoli po schodach, Anthony i Agu szli kilka kroków za nią.
– Usiądźcie, proszę – powiedziała Adaora.
Ayodele podeszła prosto do komputera i usadowiła się na czarnym skórzanym krześle. Anthony i Agu popatrzyli po sobie i ostrożnie podążyli za nią do środka, bojąc się podejść zbyt blisko.
– Niezła chata – stwierdził Anthony.
– Owszem – zgodził się Agu. – Co właściwie robi twój mąż?
– Jest księgowym – powiedziała, przerzucając zawartość szuflady ze sprzętem. – Ja wykładam na uniwersytecie. Nieźle się nam powodzi.
Agu pokiwał głową, przyglądając się książkom na półkach.
Kiedy czubek palca Ayodele dotknął płaskiego ekranu komputera, wygaszacz ekranu (przedstawiający groźnie wyglądającą, podobną do smoka skrzydlicę na tle błękitnego oceanu) lekko zamigotał.
– Wy, ludzie, macie swoje własne... – zachichotała, a był to niesamowity, przypominający gruchanie dźwięk, który sprawił, że Adaora dostała gęsiej skórki – ...małe wynalazki.
– Tak – zgodziła się Adaora. – To komputer. Twoi, e, ludzie ich nie mają?
Ayodele roześmiała się na te słowa.
– Nie potrzebują ich – wymamrotał Anthony i przeciągnął dłonią po twarzy. Znów założył zawój.
Adaora umieściła czyste szkiełko obok mikroskopu. Spojrzała na Ayodele i zawahała się. Za każdym razem, kiedy na nią patrzyła, następowała chwila dezorientacji, gdy nie była pewna, co właściwie widzi. Trwało to pół sekundy, lecz bez wątpienia się pojawiało. A później znów widziała Ayodele, „kobietę”.
Adaora odchrząknęła i wypchnęła to spostrzeżenie z umysłu, razem z myślami o tym, co widziała w wodzie.
– Podejdź tutaj, Ayodele – powiedziała. – Ja... chciałabym wziąć próbkę skóry.
Podając Ayodele patyczek higieniczny, wyobraziła sobie rozmiar, kształt i kolor powiększonych komórek nabłonka z wnętrza policzka. Zawsze tak było. Kiedy czuła się przestraszona, zdenerwowana lub skrępowana, musiała jedynie skupić się na nauce, by znów poczuć równowagę. Teraz było podobnie.
– Nie wierzysz w to, co powiedziałam ci o sobie? – spytała Ayodele, wpatrując się w patyczek. Uniosła go i dotknęła miękkiego, białego wacika.
– Ja... wierzę. Ale... muszę zobaczyć to na własne oczy – powiedziała. I upewnić się, że rzeczywiście widzę to, co widzę, i wiem to, co wiem, pomyślała gorączkowo. – Później przyniosę ci coś do jedzenia. Czy... czy ty jesz? – Poczuła zażenowanie, gdyż jej słowa zabrzmiały głupio.
– Jeść? – Ayodele się zawahała, jakby musiała to rozważyć. – W porządku.
Adaora wzięła patyczek, otworzyła usta i przeciągnęła wacikiem po wnętrzu policzka.
– Zrób wymaz z wnętrza ust w taki właśnie sposób – powiedziała.
Ayodele zrobiła to i podała patyczek Adaorze, po czym podeszła do akwarium i stanęła obok Anthony’ego.
– Powinienem wrócić do klubu, chale – stwierdził Anthony, wpatrując się w przepływające ryby motyle. – Wyszedłem tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. Rozbolała mnie głowa.
– Za dużo rytmu? – spytała Ayodele.
Zmarszczył czoło i odwrócił się, by spojrzeć jej w oczy. Odpowiedziała mu miłym uśmiechem. Zawsze taka miła.
– Wiem, dlaczego Starsi cię lubią – powiedziała.
Anthony jeszcze przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym znów odwrócił się do akwarium.
– Czy możesz zmienić się w jedną z nich? – spytał Ayodele, pokazując na czerwoną krewetkę w białe paski.
– Mogę – odparła, przyciskając twarz do akwarium. – Wiesz o tym.
Anthony pokiwał głową.
– Możecie przeobrazić siebie, ale możecie też przeobrazić ryby, prawda?
– Zgadza się – stwierdziła Ayodele. – Dajemy im, czego tylko zapragną.
– A niech to. – Uśmiechnął się słabo i skinął głową. – Szacun.
Adaora wsunęła szkiełko pod mikroskop i spojrzała. Po chwili zobaczyła, co musiała zobaczyć. Na wszelki wypadek ustawiła największe powiększenie. Zaśmiała się, czując ściskanie w głębi brzucha, rodzące się podekscytowanie.
– Cholera! – wyszeptała.
Znów odepchnęła tłoczące się wspomnienia tego, co widziała pod powierzchnią morza. Jak unosiła się i oddychała pod wodą w tym ustrojstwie, które wybudowali na niby-rafie. Jak jeden z nich dotknął jej ramienia, a ona patrzyła, jak pokrywają je prześliczne, opalizujące łuski, palce zaś łączy błona. Jak wrażenie przeobrażenia przypominało bardziej uporządkowaną wibrację niż ból. Jak wiedzieli, że tego właśnie pragnęła, by przerazić męża. Z jaką łatwością przeobrazili ją z powrotem. Zacisnęła powieki. Skup się, skup się, skup się, pomyślała.
Agu usiadł na taborecie obok.
– To co widzisz? – spytał.
Adaora odsunęła się na bok.
– Ty mi powiedz – stwierdziła, wskazując na mikroskop.
Przyłożył oko do okularu.
– Wiesz, jak wyglądają normalne komórki? – spytała Adaora.
– Tak, pamiętam ze szkoły średniej.
Kiedy on się przyglądał, Adaora wpatrywała się w Ayodele obserwującą ryby. Napotkała spojrzenie Anthony’ego i lekko skinęła głową. On przechylił głowę i powiedział samym ruchem warg:
– To szaleństwo.
Adaora przytaknęła. Oboje przenieśli wzrok na Ayodele, która wciąż oglądała ryby.
– I jak, Agu? – spytała Adaora po minucie. – Co widzisz?
– Nie jestem pewien – odparł, nie odrywając wzroku od okularu.
– Ty... je widzisz, prawda?
– Malutkie kuleczki? Poruszające się i tak jakby... wibrujące?
Adaora gwałtownie pokiwała głową.
– Tak! To jej skóra... powiększona.
Na poobijanej twarzy Agu malowała się głęboka niepewność.
– Ale...
– Nie sądzę, by to była materia komórkowa. – Oparła się o stół laboratoryjny.
Agu dotknął posiniaczonego nosa.
– Czy to znaczy...
– Tysiąc razy! – szepnęła głośno Adaora, ignorując Agu. – Tak mocne jest powiększenie. Ona jest stworzona z malutkich, naprawdę maleńkich kuleczek przypominających metal. To musi być metal. Pewne rodzaje sproszkowanego metalu tak właśnie wyglądają, powiększone dwieście razy. Myślę, że dlatego właśnie może w taki sposób... zmieniać kształt. Widziałeś jak... jak... kiedy byliśmy...
Agu nie patrzył jej w oczy.
– Tak. Widziałem.
– Kuleczki nie są tak połączone jak nasze komórki – dodała Adaora.
Agu wpatrywał się w nią tępo.
– Zawsze się zastanawiałam – mówiła dalej. – Większość z najbardziej znanej na świecie pozaziemskiej materii, głównie meteorytów, spadła właśnie tutaj. W Nigerii. – Mówiła teraz bardziej do siebie. – W ubiegłym roku jeden wielki spadł do Zatoki Tarkwa. Sprawdzałam stan zanieczyszczenia wód, kiedy się to wydarzyło... – Zaczęła się rozglądać. – Powinnam to wszystko zapisać!
Chwyciła pióro i papier i zaczęła robić notatki, skupiając się na każdym słowie, które zapisywała. Nie chciała się skupiać na Agu. Gdyby skupiła się na nim, jej świat by się rozpadł. Czuła, że na nią patrzy. Odetchnęła głęboko, tłumiąc łzy, które pojawiły się na myśl o bijatyce z mężem.
– A tak w ogóle... co ci się stało w twarz? – spytała.
– Dostałem pięścią.
– Widzę, ale kto ci to zrobił?
– Moi ahoa – odparł. Kiedy Adaora popatrzyła na niego pytająco, wyjaśnił: – Moi ahoa... moi towarzysze, inni żołnierze. – Cmoknął językiem o zęby. – Nie zachowuj się, jakbyś nie słyszała, jak w samochodzie rozmawiam przez telefon.
Słyszała, wszyscy słyszeli. Agu wziął jej komórkę i zadzwonił do rodziców w miasteczku Arondizuogu. Powiedział im, żeby opuścili dom i ukryli się u krewniaków, zanim dopadną ich wynajęte zbiry. „Powiedzcie też Kelechiemu i jego żonie. Zostawcie pochrzyny! One odrosną, ale wasze życie nie odrośnie, o! ”.
– Ale co właściwie zrobiłeś? – spytała teraz Adaora. – Dlaczego chcą dopaść twoją rodzinę?
Agu wpatrzył się w nią w pełni otwartym okiem i zmrużył to zapuchnięte.
– Próbowałem powstrzymać jednego z ahoa przed zgwałceniem pewnej kobiety. – Przerwał, na to wspomnienie na jego twarzy pojawiło się obrzydzenie. – Zatrzymaliśmy ją na autostradzie Lagos–Benin. Taka piękna kobieta... była pijana. Starszy szeregowy Benson, mój przełożony, przestał nad sobą panować. Ja... walnąłem go pięścią w brzuch. – Przerwał, zmarszczył czoło, po czym spojrzał Adaorze w oczy. – Poleciał do tyłu jak worek piór!
Adaora znieruchomiała.
– Co takiego? Co masz na myśli?
Agu pokiwał głową.
– Właśnie tak! Nie jestem słabeuszem. Ćwiczę, dbam o formę. I brałem udział w wielu bójkach. Ale... on poleciał do tyłu. Bo ja go uderzyłem. Później przez chwilę się nie ruszał. Reszta ahoa rzuciła się na mnie. Sprali mnie jak psa i zostawili nieprzytomnego na poboczu. Musiałem wtedy zgubić komórkę, więc...
Ich rozmowę przerwał dźwięk telewizora. Anthony włączył go dla Ayodele, która podeszła do sofy. Westchnęła cicho, kiedy pojawił się obraz.
Na dole ekranu przesuwał się pasek z wiadomościami z ostatniej chwili. Prezenterka ubrana w eleganckie spodnie od kostiumu i białą bluzkę stała na Bar Beach. Wiał wiatr, a za jej plecami wojskowi ustawiali bariery.
– Świadkowie na Bar Beach mówią, że tuż po godzinie dwudziestej pierwszej usłyszeli głośny huk, który jakby unosił się znad wody jak fala tsunami – mówiła prezenterka. – Są doniesienia o wybitych oknach w samochodach i budynkach. Niektórzy skarżą się na utratę słuchu. Nie ma jeszcze żadnych oznak działalności terrorystycznej, ale tę kwestię omówię ze starszym szeregowym Bensonem Shehu, który jest na miejscu zdarzenia.
Obok niej stał surowy z wyglądu Hausa w zadbanym mundurze, zielony beret wydawał się na stałe przyklejony do jego głowy.
Agu wskazał na telewizor.
– To on! To mój...
– Sza sza – wysyczał Anthony, marszcząc czoło.
– Jest pan również siostrzeńcem prezydenta – dodała prezenterka.
– Owszem, ale to zupełny przypadek, który nie ma związku z tą kwestią – warknął Benson. Wyraźnie się skrzywił i przycisnął dłoń do miejsca poniżej żeber.
Prezenterka skinęła głową, a Benson spojrzał do kamery i zmrużył oczy, jakby patrzył prosto w słońce.
– Nie ma żadnych zniszczeń ani niczego w tym rodzaju. To nie była bomba. Wydaje się, że to swego rodzaju grom dźwiękowy. Yyy... jak odgłos przebicia bariery dźwięku. Coś w tym rodzaju. To nie był zamachowiec-samobójca. Czegoś takiego nie mieliśmy w Lagos. Ale traktujemy to jako atak – dodał.
– Atak? Przeciwko Nigerii?
– Tak – odparł, odwracając się w stronę prezenterki.
– Czyj?
– Nie wiemy – powiedział. – Niczego nie wiemy. Ale czy Amerykanie wiedzieli, kto zniszczył wieże World Trade Center w chwili, kiedy się to wydarzyło?
Prezenterka przytaknęła.
– Słuszna uwaga. Ale powrócę teraz do pytania o prezydenta. Gdzie on jest? Czy wygłosi...
– Spodziewamy się, że rano będziemy wiedzieć więcej – przerwał jej Benson. – Nie ma dymu bez ognia. – Przestąpił z nogi na nogę. – W tym wypadku, nie ma hałasu bez źródła. Na razie radzimy obywatelom, by dalej zajmowali się swoimi sprawami. Zachowujcie się normalnie, nie ma powodów do wahala...
– Niczego nie wiedzą – stwierdziła Adaora i machnęła ręką, po czym wróciła do mikroskopu.
– Zgadzam się – powiedział Agu, wracając za nią do stołu. – A nawet gdyby Benson wiedział, i tak jest zbyt tępy, żeby to zrozumieć. Prezydent musi wrócić. Wierzcie mi, Benson jest ostatnią osobą, która powinna tam dowodzić. Dlaczego to z nim przeprowadzają wywiad?
Adaora wzruszyła ramionami.
– Ale wygląda na to, że trochę go uszkodziłeś.
– Zasłużył sobie na to.
– Przynajmniej wiesz, że go nie zabiłeś.
Agu popatrzył przez mikroskop Adaory, a ona zapisała kilka kolejnych zdań w notatniku.
– Mogą być wszystkim, a są niczym – powiedziała, nie przerywając pisania. – W gruncie rzeczy ona jest zmiennokształtna. – Uśmiechnęła się. – Szkoda, że babcia tego nie dożyła.
– Dlaczego?
– Zawsze była pewna, że na targowiskach jest ich mnóstwo, wiedźm, zmiennokształtnych, czarowników, takich tam. – Nagle pstryknęła palcami, aż Agu podskoczył. – Ah-ah, jaką technikę oni muszą mieć?
– A czy w ogóle jej potrzebują? – spytał Agu. – To znaczy, w pewnym sensie oni są techniką. Mogą zmieniać...
Ktoś zbiegał po schodach.
– Co to... Adaoro, kim są ci ludzie? – spytał ostro jej mąż Chris.
Wciąż miał na sobie dżinsy i pomiętą koszulę, które nosił w czasie ich bójki. Schodząc po schodach, robił imponujące wrażenie, mimo że przez ostatnie dwa tygodnie żył o chlebie i wodzie. Poślizgnął się na ostatnim stopniu i zaklął, chwytając za poręcz, żeby odzyskać równowagę. Adaora jęknęła, upokorzona. Zrobiło jej się niedobrze. Anthony nie próbował ukryć rozbawienia; zaśmiał się na głos i mruknął:
– Kwasiasem. Bzdura.
Chris gapił się na Agu, który stał obok Adaory. Agu zrobił krok w bok, a Adaora się wzdrygnęła.
– Kiedy ja śpię? – powiedział Chris, podchodząc do żony. – W moim własnym domu? Z naszymi dziećmi na górze?
Adaora zauważyła pięcioletniego syna Freda i ośmioletnią córkę Kolę na szczycie schodów.
– Jezu – wyszeptała.
Chciała zwrócić uwagę Chrisa na ich obecność, ale był zbyt rozwścieczony. Adaorze udało się ukryć przed dziećmi ich bójkę przed kilkoma godzinami, wolała nie ryzykować bardziej. Nawet gdyby nie uderzył jej w obecności dzieci, mógłby wciągnąć je do ich kłótni. Zrobił to rok wcześniej, zawołał Kolę do pokoju i poprosił ją o zdanie na temat „plugawych gatunków muzyki”, których Adaora nie przestawała słuchać. Biedna Kola, która nie chciała się odezwać ani przeciwko ojcu, ani przeciwko matce, zaczęła płakać. Nie, pomyślała teraz Adaora. Lepiej, żeby nie zauważył dzieci.
Za dziećmi kucała Philomena, służąca, która powinna zatrzymać je na piętrze. Philo była spokojną, pulchną dwudziestolatką, która coraz mniej panowała nad Fredem i Kolą. Adaora postanowiła zastanowić się nad tym przy innej okazji.
– Chris – powiedziała błagalnie. – To nie tak...
Wzdrygnęła się, gdy Chris uniósł dłoń, by spoliczkować ją po raz drugi w ciągu trzech godzin.
– Nie... nie chcesz tego zrobić – powiedział Agu, stając przed nią. Wydawał się bardzo niepewny siebie.
Chris zamrugał, szacując Agu. Miał poobijaną twarz, ale nosił wojskowy mundur, był wyższy i wydawał się silniejszy. Jednakże całe jego zachowanie wyraźnie świadczyło, że wcale nie ma ochoty na bójkę. Chris rzucił się na niego.
– Chris! Przestań! – krzyknęła Adaora i odskoczyła do tyłu.
Agu bez trudu odepchnął Chrisa na bok. Uniósł dłonie.
– Proszę – błagał. – Tylko posłuchaj. Ja nie...
Ale Chris wstał i znów rzucił się na Agu, próbował uderzyć go pięścią, ale nie trafił. Agu uchylił się i uderzył go w tył głowy. Chris zatoczył się w stronę stołu laboratoryjnego, zrzucił próbówki do zlewu i na podłogę.
– Cholera – wysyczał zrozpaczony Agu. – Nie znowu, proszę, nie znowu!
– Chodźcie – powiedziała Philo, chwyciła dzieci za ręce i odciągnęła je.
– Na wetin? – Anthony podszedł bliżej i podniósł Chrisa na nogi. – Daj sobie spokój, chale. Oszalałeś?
Kiedy Agu zobaczył, że Chris jest przytomny, głośno westchnął z ulgą i pochylił się, żeby oprzeć dłonie na kolanach.
Chris wyrwał ramię z uścisku Anthony’ego i stanął na drżących nogach. Z nosa płynęła mu krew. Wpatrywał się w Adaorę z taką samą nienawiścią jak przed kilkoma godzinami, tuż przed tym, gdy się na nią rzucił. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale tylko skulił się, słysząc odgłos metalowych kulek na szkle.
– Iiii! – wrzasnął.
Adaora wbiła paznokcie w uda. Agu zmarszczył twarz i przycisnął dłoń do ust, powstrzymując pragnienie, by zazgrzytać zębami.
– Oooooch! – jęknął Anthony, czując mdłości.
Gdyby którekolwiek z nich odwróciło się w stronę wielkiego akwarium Adaory, zobaczyliby, jak kostery rzucają się do przodu i rozbijają o szkło, krewetki padają na dno akwarium, a kilka innych ryb zatacza kręgi w wodzie. Aż do tej nocy na ziemi nie słyszano takiego dźwięku.
Kiedy Chris się odwrócił, patrzył na samego siebie.
Adaora otworzyła w osłupieniu usta, prawie przestała oddychać.
– Chris! – powiedziała Ayodele.
Jej głos idealnie naśladował głos Chrisa, podobnie jak jej ciało. Nie tylko wyglądała jak on, miała nawet na sobie takie same bokserki i podkoszulek.
– Jezu – wyszeptała Adaora.
Zrobiła krok do przodu, chwyciła Agu za ramię i odciągnęła go. Anthony cmoknął językiem o zęby, dziwiąc się absurdowi całej sytuacji.
Chrisowi opadła szczęka. Potrząsnął głową i zamrugał.
– Obwiniaj mnie – powiedziała Ayodele. – Twoja żona jedynie próbuje pomóc. Uspokój się. Myśl.
Zapanowała cisza, gdy Chris gapił się na Ayodele. Później jęknął głęboko i drżącą dłonią dotknął własnej twarzy. Cofnął się o krok, obrócił gwałtownie i zwrócił oszalałe spojrzenie w stronę Adaory. Pokazał palcem w jej stronę.
– Zatrułaś mnie! Ty wiedźmo! Wiedziałem! Mam omamy, bo zatrułaś moje ciało, o! – Cofnął się jeszcze bardziej. – Zasypuję żonę wszystkim, czego tylko zapragnie, i nagle uświadamiam sobie, że karmiłem diabła! – Zatoczył się w stronę schodów. – Morska wiedźma, o! – zawodził, cały czas pokazując na nią. – Amusu! Wiedziałem! Wiedziałem. Jezus Chrystus odeśle cię z powrotem do piekła, o! Bóg cię ukarze! W imię Jezusa i Ducha Świętego!
Odwrócił się i uciekł po schodach.
Adaora zacisnęła powieki, gdy usłyszała odgłos powrotnej przemiany Ayodele. Słyszała ten dźwięk już kilka razy, najpierw w wodzie, a teraz we własnym domu. W obu miejscach jakimś sposobem brzmiał tak samo. Całkowicie obco. Tak obco, że czuła, jakby zaraz miała się przewrócić. Opadła na krzesło przy komputerze.
– Twój mąż? – spytał Agu, obmacując rozcięcie na czole. Znów zaczęło krwawić.
– Zbyt ciężko pracuje i ostatnio pości – odpowiedziała. – Przez to jest trochę...
– On cię nie kocha – mruknął Anthony.
Cisza.
– Wy, ludzie, jesteście bardzo interesujący – stwierdziła z uśmiechem Ayodele.